czwartek, grudnia 30, 2010

156. Psia tęsknota to straszna rzecz!

 wpis przeniesiony 28.02.2019. 
 (oryginał) 

Państwo Kudłatej potrzebują by zdarzyło się nie tylko raz, dwa lub trzy. Potrzebują wielu powtórek, by zacząć się zastanawiać nad przyczyną skutku, zwłaszcza jeśli chodzi o wewnętrzne życie Heńki, które z powodu swego bogactwa postanowiło ulać się na zewnątrz, by Dwunożne widziały, że pies rozterki i duszę ma.

Po wizycie u Zkemi... przez dobę Heńka nie chce jeść, jest osowiała i nie do życia.
Po pobycie na wsi... przez dobę Heńka nie je i nie ma humoru.
Po pierwszym dniu Świąt, gdy poznała fajnego czterolatka... Heńka przestaje jeść.
Po Świętach wraca do Wawy... i nie je prawie dwie doby, nie uśmiecha się i ma smutne oczy.

Wczorajsza wizyta towarzyska wyjaśniła wszystko. Z Właścicielką Wilczurzycy rozmawiałyśmy o owych głodujących psich dniach i... okazało się, że tak właśnie wygląda psia tęsknota. Owa Wilczurzyca również nie je i wygląda na ledwo żywą za każdym razem, gdy kończy się coś, co ją zachwycało: działka, las, przestrzeń.

Jak to dobrze, że psy starają się żyć chwilą teraźniejszą i nie rozpamiętują strat w nieskończoność. Wczoraj do Heńki wrócił jej humor, wigor i chęć życia. Bardzo się ucieszyliśmy, bo już wisiało nad nami widmo weterynaryjne, mocno nieokreślone, bo co powiedzieć lekarzowi, że smutny niejadek snuje się po Przytulisku? Niejako w nagrodę w nocy spadło kolejnych kilka ton białego puchu. O 6.30 byłyśmy pierwszymi spacerującymi po nim istotami.

środa, grudnia 29, 2010

155. Świąteczne spotkanie z Mocą... było!

 wpis przeniesiony 28.02.2019. 
 (oryginał) 

Rodzina --- Stwór o nieuświadomionej wielkiej sile. Bliższa z dalszą, zebrana przy jednym stole, nie waha się wyrazić swego jedynego i słusznego stanowiska: „należy...”, „zawsze...”, „trzeba...”, „nigdy...”. Rodzina wie, co któremu jej członkowi wypada, co powinien, co musi, by być szczęśliwym, spełnionym... żywym. Nieprzerwanie zadziwia mnie niewyobrażalna wręcz MOC tego mało abstrakcyjnego tworu. MOC niewypowiedziana, przy której walnięcie pięścią w stół przez jednostkę jest zaledwie małym ruchem skrzydła motyla.

Święta w Rodzinie Sadowniczego pochodzenia są zawsze dla mnie okazją, by studiować tę MOC. Oboje, jakby z trochę innej bajki, choć pozostajemy członkami owej Rodziny, uwielbiamy patrzeć jak zza jednej podanej herbaty, zjedzonej łyżki sałatki, zgryzionego rybiego ciała wyłania się ów Stwór. Gdy niby o polityce, społeczeństwie, medycynie, prawie, podatkach rozmawiają ciocie, wujkowie i przerośnięte trzydziestoparoletnie dzieci-ryby, co przecież głosu nie mają... a nawet gdyby, całkiem hipotetycznie miały, to racji z pewnością mieć nie mogą. No więc, wówczas, ten Stwór nadchodzi, bezszelestnie i rządzić chce, ustawić niepokornych, przekonać siłą grupy wątpiących.

Jesteśmy z Sadownikiem złośliwi. Uwielbiamy wkładać pseudointelektualny kij w to słodkie mrowisko i patrzeć jak lecą łby idei wzniosłych, ale nie na rękę Rodzinie. Święta wykorzystujemy nie tylko do świętowania, ale również do tego by sprawdzić, w jakim miejscu teraz jesteśmy, czy inni niż rok temu, czy szczęśliwsi? Szczęśliwsi. Miarą jest akceptacja inności pozostałych członków Rodziny, ich wyborów, marzeń i dróg.

Gdy już Święta miną, wracamy do siebie. Jak to Rodzina mówi, do miasta śmierdzącego, zgniłego, zepsutego pieniędzmi, beznadziejnym morale, ale... przez nas ukochanego. Przy porannej herbatce z imbirem wszystkie rodzinne pewności „należy...”, „zawsze...”, „trzeba...”, „nigdy...” zamieniają się magicznie w Przytulisku w zepsute, zgniłe pytania otwarte „należy?”, „zawsze?” „trzeba?”, „nigdy?”. Marzy mi się by kiedyś możliwe było przy świątecznym i nieświątecznym stole potraktowanie tych oczywistości rodzinnych jako punktu wyjścia do wspólnej podróży, w której sprawdzimy jak to jest, gdy choć na chwilę założymy, że może „nie trzeba”, „można”, „incydentalnie” lub „częściej”. Ciekawe dlaczego, na samą myśl o tym, głupkowato się uśmiecham?

wtorek, grudnia 28, 2010

154. Święta, Święta i... czas w obiektywach dwóch

 wpis przeniesiony 28.02.2019. 
 (oryginał) 

O Świętach nic nowego powiedzieć się nie da. Nasze trwały pięć bezblogowych dni. Pozostało z nich kilka wspomnień zaklętych w obrazkach.

Wigilijna pogoda: Pan Śnieg szarzał, łapał gorączkę i jak stuprocentowy mężczyzna ciężko chorował. Wynik badania psimi łapami poniżej:

Masaż psich łapek pomógł, w nocy przyszła lecząca zamieć i zgodnie z moim Świątecznym Marzeniem, Śnieg zmężniał, napiął mięśnie i ryknął: no to mnie zdobądź! Heńka uwielbia takich twardzieli. Było Go do połowy łydki. W pierwszy dzień Świąt, w czasie gdy Sadownik pomagał doprowadzić dom swoich Rodziców na przyjęcie licznej Rodziny my z Heńką szłyśmy ścieżką przy jeziorze... jako pierwsze tego dnia stawiałyśmy stopy i łapki w wysokim śniegu wyznaczając ścieżkę. Czy trzeba pisać, że Kudłata była zachwycona?

Drugiego dnia Świąt, świętując już pełnym Stadem obeszliśmy pół jeziora, by znów móc podziwiać Heńkę u szczytu bożonarodzeniowego psiego szczęścia:


Ach, ten patyk! Ach, te uszy!

Dla Heniuty każdy wystający ze śniegu badyl to potencjalne trofeum do podrzucania i noszenia w pysku. Czasem jednak trafił się krzaczek lub małe drzewko --- nie mogła bidulka zrozumieć co jest grane, taki chudy badyl a taki silny i nie do porwania:

W domu... czekała na Heńkę pierwsza w jej życiu choinka:

Pierwsze Święta z Heńką za nami. Zasnęła w wigilijny wieczór zamiast z nami pogadać, złożyć protest, omówić sugestie zmiany. Zostało więc po staremu: Pan, Pani i Pies... (Suka). Niezapomniane Święta!


Zostało już tylko małe, fotograficzne, banalne coś na kształt przesłodzonej pocztówki, ale, ale...

Kudłata życzy
razem z Dwunożnymi Stada
(Sadownik robił zdjęcie, Jabłoń zajmowała uwagę Sierściucha)

Szczęśliwego Nowego Roku, gdy już przyjdzie!

środa, grudnia 22, 2010

153. Przesilenie początkiem?

 wpis przeniesiony 28.02.2019. 
 (oryginał) 

Najkrótszy dzień w roku był dziś. W Polsce jest to dzień, który rozpoczyna astronomiczną zimę. Oznacza to, że mróz i śnieżyce ostatnich trzech tygodni to był tylko kaprys Pani Jesieni.

Najkrótszy dzień w roku jest dla mnie swoistym wehikułem czasu i przestrzeni --- stąd, w tej chwili... do Chin i chińskiego kalendarza, w którym, tak jak i dla mnie --- dzisiejszy dzień nie jest początkiem Zimy, ale jej Środkiem --- wisienką na lodowym torcie, pępkiem Pani Lodu. Zespolona w jedno z myślą, że oto ja, taka całkiem maleńka w samym pępku Zimy trwam, widzę już... Panią Wiosnę, której w głowie pojawiła się makabryczna myśl, że już niedługo będzie musiała zająć się trudem pakowania... manatków, pędzli, farb, zapachów... w walizy, kufry, worki, siateczki i torebki... by przyjechać i osiąść... na jakiś czas... w Polsce.

Tak, właśnie tak. Polski początek zimy jest nie tylko Środkiem mojej Zimy, ale też zapowiedzią Wiosny. Teraz już żaden mróz, śnieżyca, oblodzone chodniki, zaspy czy kulejąca z zimna komunikacja miejska nie są straszne. Po cichutku, jak mantrę, powtarzam: Wiosno, Pani Wiosno, zostawiłaś tu swoje krosno, kapelusze, może nawet duszę... nie mów mi, że nie tęsknisz?

Kudłata nie tęskni, bo wiosny na podwórku jeszcze nie przeżyła. Póki co, zachwyca się wielkimi zaspami, uwielbia w nich zapadać się lub ryć bez pamięci... Białych Świąt, po raz pierwszy pragnę białych Świąt!

wtorek, grudnia 21, 2010

(150+2). Pieniądze

 wpis przeniesiony 28.02.2019. 
 (oryginał) 

Schemat I:
Można pełnić rolę domowej rady pieniężnej i mieć ciągle z tyłu głowy, że bilans wpływów i obciążeń w ciągu miesiąca musi być dodatni, nawet jeśli owa dodatniość wyniesie tylko 1 zł. Oczywistym jest, i dodatkowo wzmocnionym przez każde prawo Murphy’iego, że udać się to w każdym miesiącu nie może. Gdy już na dwa dni przed zamknięciem miesiąca jesteś na plusie i wierzysz, że tym razem na pewno się uda, następuje nieoczekiwane „coś”. Przykłady? Proszę bardzo. Samochód dowiedział się z osiedlowych plotek, że idzie ci całkiem dobrze i przypomniał się, że empatia empatią, ale on tę część za 1200 zł jednak musi mieć wymienioną, inaczej nie ruszy już z miejsca. Ostatniego dnia miesiąca pies pożera na podwórku nieznany obiekt organiczny… lecisz do weterynarza i wracasz o dwie stówki lżejszy. Nie wspominając o kręgosłupach, stawach, nagłych chorobach, które NFZ może by i obsłużył, ale za kwartał, a ty jesteś burżujem i nie chcesz tak długo czekać. Finał --- miesiąc zamknął się na minusie. Utyskujesz, złorzeczysz, masz pretensje i jedyne co ci pozostaje to cień dobrego nastroju, uzyskany dzięki wierze, że w przyszłym miesiącu MUSI być lepiej. To czy musi, okaże się jednak za trzydzieści dni…

Schemat II:
Nic nie zmienia się, jeśli chodzi o naturę wpływów i obciążeń. Nadal masz ochotę być na plusie. Gdy jednak zdarza się nieoczekiwane „coś” i... płacisz za samochód, weterynarza oraz wizytę u lekarza, zamiast utyskiwać, cieszysz się, że choć z debetu, to możliwe było opłacenie tych wszystkich nieznoszących zwłoki kwestii. Jakoś to będzie. E tam, jakoś. Będzie dobrze.

Epilog:
No właśnie. Nie musi się zmienić świat czy ludzie wokół by cudniej się żyło. Wystarczy zmienić coś w sobie. Przeskoczyło w głowie i mnie. Cieszę się, że przemieściłam się mentalnie ze schematu I do schematu II. Wydałam na swój kręgosłup w tym miesiącu 950 zł i… jestem bardzo zadowolona.

151. Świąt u nas jeszcze nie widać

 wpis przeniesiony 28.02.2019. 
 (oryginał) 

Wróciliśmy wczoraj do domu razem. Sadownik z ogromną przyjemnością uwolnił stopy od nowych butów. Przeszedł się po przedpokoju raz, no maksymalnie dwa razy…

(Siada na krześle, zdejmuje skarpetkę
i przygląda się jej, jakby nie widział jej wcześniej
)
Sadownik:
(z rezygnacją)
Tak to jest, jak ma się w domu kobietę i psa.

Jabłoń:
O co Ci chodzi?

Sadownik:
No popatrz tylko.
Czepiły się mnie długi włos kobiety i psia sierść.

W ten oto sposób pojawiło się ryzyko, że Sadownik będzie miał trudność w ukryciu faktu, że „posiada” i kobietę, i psa. Wygląda na to, że profilaktycznie, będzie odmawiał zdjęcia obuwia. Gdy spotkacie więc mężczyznę, który nie chce zdjąć butów, może oznaczać to jak dawniej, że ma dziurawe albo nieświeże skarpetki, ale może to również świadczyć o tym, że nie chce się afiszować stanem swego posiadania.

Groźniejsze w tym wszystkim wydaje się być jednak to, że wzorzec jednostki nieporządku, (niekoniecznie przedświątecznego), nie znajduje się wcale w Sèvres, czyli daleko, ale jest tuż tuż, w Przytulisku. Należy tylko ustalić komisyjnie, ile kłaczków na skarpetce jest wymaganych, by uznać dom za wymagający dużych zabiegów pielęgnacyjnych… Zrobię wszystko, by owa komisja nigdy się nie zebrała... Zadowolę się szczęśliwym domem, nie musi w nim lśnić non stop.

poniedziałek, grudnia 20, 2010

150. Puk, puk...

 wpis przeniesiony 28.02.2019. 
 (oryginał) 

Puk, puk --- napisała Wanilijka.

Gdzie się podział ostatni tydzień? To bardzo nie w moim stylu. Nie odnotować chociaż trzech zdań na temat tego, co mija. Nie napisać nic w ciągu ostatnich pięciu dni. Nienormalne.

Co się działo? Działo się dużo, mocno i głęboko.

Działo się w taki sposób, że nie można tego wyrazić słowami. Wszelkie próby powodują, że sens i tak wymyka się, ucieka i woła spoza słów… a kuku, tu jestem. Próbuj jeszcze raz.

Nie próbowałam. Przeszło mi tylko przez myśl, że nie chciałabym stracić pamięci owego tygodnia. Napisać coś o tym…

Niemożliwe z powodu natury tych zjawisk: kruche, ledwo odczuwalne. Mogą występować w kategorii nastroju, przeczucia, nagłej, ale nieodwracalnej zmiany przekonania. Niemożliwe z powodu tego, że dotyka bezpośrednio kilka osób, z którymi jestem w bliskiej relacji czy wręcz intymnym związku.

Możliwe jest jednak wymienienie haseł dotyczących sfer życia, myślenia, bycia, które zostały poruszone, zburzone, przebudowane: „kontrola”, „matka”, „pieniądze”, „seksualność”. Proste słowa, ważne kwestie, wielkie obszary do poznania, zdobycia lub zrozumienia.

Czuję się zaszczycona przez Życie, że mogę pochylać się nad tym wszystkim i odkrywać nową twarz znanych terenów. Wszystko to z powodu jednego kręgosłupa, który Wielkim moim Nauczycielem się stał.

wtorek, grudnia 14, 2010

149. Chroniczna choroba uzależnieniem

 wpis przeniesiony 28.02.2019. 
 (oryginał) 

Na katastrofę lotniczą zawsze składa się ciąg małych błędów. Każdy z nich jest nieznaczący, ale razem stanowią ogromną siłę rażenia. Myślę, analizuję i doszłam do wniosku, że mój ostatni uraz w swej naturze też przypominał katastrofę lotniczą.

Zaczęło się od tego, że dzbanek rozciął mi dłoń, wskutek czego nie dało się ćwiczyć i mając pełne usprawiedliwienie nie ćwiczyło się. Gdy jednak było to już możliwe, niefrasobliwie nie wróciłam do ćwiczeń, BO NIE [a może za dobrze się czułam]. Złapałam fazę głupiego buntu przeciw niesprawiedliwości losu: dlaczego ja muszę ćwiczyć, by jakoś żyć, gdy moi rówieśnicy mają się świetnie bez ćwiczeń? Noooo, niby tak. Szkoda, że w owym czasie nie mogłam zauważyć, że niektórzy z moich rówieśników już dawno na cmentarzach oddają się życiu-po-życiu. Rozstać się z własną omnipotencją nastolatki, która czy ćwiczy, czy nie, ma się świetnie, to nie była łatwa sprawa.

Potem przyszły mrozy. Czyż Zkemi nie mówiła, że kręgosłupy nie znoszą zimna? Nie można się było na cudzych błędach pouczyć? Artua wlazł latem do lodowatej wody i go pogięło? Pogięło. Och, ta pycha, cudze błędy jakieś zbyt małe by się na nich uczyć. Kurteczkę, choć puchową, nosiłam krótką. Komunikacyjny paraliż pomógł w staniu na przystankach. Przemarznięte, niećwiczone, zapuszczone ciałko modliło się o chwilę ulgi… no i Kudłatej Dusza usłyszała ten zduszony skowyt.

Nie chciałam iść na ten spacer. Nie chciałam też spóźnić się na zajęcia. Sadownik okupował łazienkę. To potrwa, pomyślałam i poszłam, błąd kolejny, ale nie ostatni. Zawsze na dole klatki, pod drzwiami siedzi wytresowana Heńka i czeka by ją podpiąć na smycz. I co? Zapomniałam. Wypuściłam panienkę całkiem luzem --- ostatni dotyk intuicji? W przerażeniu, że zaraz wypadnie jakaś matka z małym dzieckiem i zacznie krzyczeć, że sunia groźna luzem lata, dopadłam zwierzę i podpięłam --- przedostatni błąd. Uszłyśmy tworząc elegancką parą może pięć metrów. Zobaczyłam na końcu chodnika pierwszą przyjaciółkę Heniuty. Ostatni błąd --- schyliłam się, aby odpiąć Sierściucha, by mogła pobiec się przywitać. Już, już, miałam karabińczyk w ręku, gdy niedrobna pannica rzuciła się do przodu. Trzasnęło. Więcej błędów już nie było.

Doszłam wczoraj późnym wieczorem do wniosku, że poza wspomnianą analogią katastrofy lotniczej i urazów kręgosłupowych istnieje jeszcze jedna, dużo bardziej dalekosiężna, jeśli chodzi o konsekwencje.

Im dłużej oglądam film, którego link podarowała mi Ona-Anioł, tym bardziej dochodzę do wniosku, że życie z chroniczną chorobą ma dla mnie wszelkie znamiona wychodzenia z nałogu. Nie przepadam, nie lubię, nie znoszę… całą sobą nienawidzę obrzydliwej codziennej systematyczności. Robić coś każdego dnia jest dla mnie dużym wyzwaniem. No i masz babo! Będziesz się uczyć! Pamiętając upiorność bólu i błogosławiąc fakt, że w ogóle mogę się ruszać, ćwiczę! Nieprzerwanie od zeszłego poniedziałku, dwa razy dziennie (można mnie pochwalić ;)). Wczoraj wieczorem, czyli ósmego dnia, złapał mnie kryzys i coś w głowie wpadło na szatański pomysł: „och, tylko dziś wieczorem, możesz sobie odpuścić”. No więc, jak bohaterowie wspomnianego filmu, tak i ja nie mogę już sobie odpuścić. Zdrowienie, proces, który będzie mnie trzymał do końca moich dni. Zdrowienie --- inna, nieznana mi dotąd perspektywa, z której można patrzeć na chroniczną chorobę.

Dlatego wczoraj, gdy coś w głowie mówiło „daj spokój, trzeba odpocząć” pomyślałam: „zrobię TYLKO JEDEN RAZ pakiet tych ćwiczeń i pójdę do łóżka, NIC WIĘCEJ robić nie będę”. Leżałam potem w łóżku dumna jak paw. Małe zwycięstwo na długiej drodze, ale jakże smakowite…

poniedziałek, grudnia 13, 2010

148. Zwykłe ukochane życie

 wpis przeniesiony 28.02.2019. 
 (oryginał) 

--- Posłuchaj! Popatrz na mnie! Otwórz oczy!
--- O rany!
--- Słuchaj! To bardzo ważne, niespotykane. Muszę się z Tobą tym podzielić.
--- Czy to coś, czego mi nie mówiłaś wcześniej?
--- Nie, nie. To zupełnie świeżutka wiadomość. Niewiarygodna, wspaniała, wielka, doniosła, życiodajna!
--- Nie można normalnie, po ludzku, zakomunikować, o co chodzi?
--- Nie, w żadnym razie, bo to jest niewiarygodne, wspaniałe, boskie, wielkie…
--- OK, a nie możesz tego wszystkiego, choć jeden raz, opowiedzieć jemu?
--- Oj, nie. Tobie, tobie! Muszę powiedzieć to tobie pierwszej.
--- Nooo…
--- No! Nie uwierzysz, ale właśnie zaczął się nowy, piękny, cudowny dzień! Ruszmy się!

No tak. Jest 5:22, z oblizaną twarzą, włosami i dłońmi, z ciepłem trzydziestu kilogramów entuzjazmu w ramionach, poddaję się. Wygrzebuję się spod kudłatego szczęścia, dotykam Sadowniczego ramienia i pytam:
--- Pójdziesz z Młodą?

Nigdy, przenigdy nie zrozumiem, dlaczego Heńka nie może opowiedzieć o swoich odkryciach bezpośrednio Sadownikowi? Każdego dnia pełnię rolę medium między kudłatym zachwytem każdą chwilą życia a ostatnim kołyszącym się, śpiącym, spokojnym oddechem Sadownika.

Mam farta, przez większość dni tygodnia zostaję... owinięta kołderką, gdy oni przemierzają pierwsze zmarznięte metry podwórka…To wszystko ma teraz zupełnie inny, wręcz mistyczny wymiar, gdy nasze życie zaczyna wracać do normy. Wróciłam dzisiaj do pracy. Cudownie było zobaczyć twarze moich studentów...

147. Śpiewany atlas dużych miast

Heniuta, ty mordo zapluta
zmieniłaś moje życie nie do POZNANIA, ale do WARSZAWY…

…śpiewał wczoraj Sadownik pewnej pannicy w kuchni. Płakałam ze śmiechu.

piątek, grudnia 10, 2010

146. Wyraźna linia

 wpis przeniesiony 28.02.2019. 
 (oryginał) 

Gruba, bardzo gruba, a może w sam raz?
Dieta, megaodchudzanie, czy małe zmniejszenie racji żywnościowych?

Tak wygląda 30,6 kg Heńki sprzed dwóch dni. Pani Hodowczyni, od której mamy Kudłatą, po obejrzeniu zdjęcia, którego zrobienie nam zleciła, napisała:

Z tego co widać Hexe nie jest za gruba. Widać taka jej uroda, w przyszłości pewnie nie będzie chucherkiem tylko mocna sunią. Tak więc z tym odchudzaniem nie trzeba szaleć jeszcze jakieś 60 dag i wystarczy.


No cóż, wszyscy w Stadzie mają niepowtarzalny, mocny charakterek. Jeszcze chwila i wagę w Przytulisku będzie się mierzyło w heńkach a nie w kilogramach. Pal sześć kilogramy, funty... dieta cut --- dziś, testowo, ważę 2 i 1/3 heńki, a za dwa miesiące pewnie już tylko 2 heńki, choćbym nie wiem ile pysznych ciastek wieczorami zjadała...

środa, grudnia 08, 2010

145. Nowe słowo, nowe doświadczenie, nowe życie

 wpis przeniesiony 28.02.2019. 
 (oryginał) 

Wczoraj, pierwszy raz od trzech dni wyszłam z domu. Załadowana w samochód byłam wieziona ku „nowemu”. Patrzyłam na miasto, moje ukochane miasto. Zachwycały mnie ulice, po których tak dawno nie chodziłam. Jak dobrze było móc na nie chociaż popatrzeć. Samochody, całe sznury, w lekkim korku też mnie zachwycały swoim motoryzacyjnym, wolnym tańcem w wielu rzędach.

No... i za mną. Słowo „osteopata” poznane i dotknięte po raz pierwszy. Ona-Anioł, czuwająca nade mną, by wszystko szło w dobrym kierunku. Błogosławię Ją-Anioła. Teraz również błogosławię Kudłatą za to, że podjęła się zadania zburzenia mojego dotychczasowego życia.

Wracaliśmy wczoraj do domu i...

Jabłoń:
Życie jest jednak niesamowite.

Sadownik:
Nie. Ludzie są niesamowici. Życie jest fajne.

Nie było wyjścia, pojechaliśmy świętować początek mojego nowego Życia. Do piątku pozostaję na podtrzymujących mnie ćwiczeniach i leżeniu z nogami na krześle, książkami na brzuchu. W piątek z Nią-Aniołem ruszamy na podbój drogi ku pływaniu, skakaniu, bieganiu... ku Życiu, które wciąż odkładałam na potem.

Mój Boże, cudowni ludzie są wokół mnie! Światełko w tunelu zaczęło lśnić...

poniedziałek, grudnia 06, 2010

(111+33==142+2). Moc ludzkich serc

 wpis przeniesiony 28.02.2019. 
 (oryginał) 

W sobotę, gdy już było wiadomo, że nie minie, że nie mamy czarodziejskiej różdżki, ani niczego, czym moglibyśmy cofnąć czas, Sadownik (grożąc sankcjami) zmusił mnie do wykonania telefonu do Niej-Anioła, by poradzić się, co dalej z tym nieszczęściem robić. Dziś pomyślałam o tym, że gdy Ją tak nazwałam przeszło miesiąc temu, by na moim blogu uszanować jej prywatność, nie miałam jeszcze pojęcia, że właśnie teraz, od pełnych dwóch dni będą holować mnie Jej-Anioła skrzydła. Dziękuję, dziękuję, dziękuję.

To niewiarygodne jak wiele ciepła, troski i uwagi spotkało mnie od momentu, gdy pewna sekunda stała się namacalną, szybką przeszłością. Wszystkim za ciepło, troskę i uwagę dziękuję, dziękuję, dziękuję.

Za komentarze również bardzo dziękuję. :)))

Nudny refren, ale głęboko wierzę, że to wszystko musi mieć jakiś sens. Znana jestem z niecierpliwości, tak bardzo chciałabym go już znać...

(140+3). Bez słów (2)

Zdjęcie z czwartku… uruchamia we mnie myśl, by zrobić nową listę marzeń, bo lista z piątku jest trzeci dzień nieaktualna…

niedziela, grudnia 05, 2010

142. Na zakręcie

 wpis przeniesiony 28.02.2019. 
 (oryginał) 

Nieszczęścia nigdy nie chodzą pojedynczo. Dziś nie byłam w pracy. Jutro nie ma pracującego poniedziałku, po którym nie będzie również pracującego wtorku i środy. Niewiele mogę. Trzasnął mi kręgosłup jak nigdy dotąd, ale nie chce mi się o tym ani rozmawiać, ani pisać. Stało się. Aby być w tym stanie potrzebna była tylko niecała sekunda.

W efekcie, dziś cały dzień leżę na podłodze z nogami na krześle i ciężarem książek na brzuchu. Kudłata zachwycona, że całym Stadem znów razem urzędujemy w saloonie. Leżymy i oglądamy filmy, bo nic innego nie wchodzi w zakres moich możliwości. Właśnie takich okoliczności trzeba było, by wydarzyło się:

(Kudłata układa się obok Jabłoni, dotykając jej boku.)

Sadownik:
(do Jabłoni, która wyraża zachwyt ciepłem
darowanym przez Heńkę
)
Może kupimy kota, będzie koło ciebie leżeć
i wyciągnie to paskudztwo z ciebie.

Jabłoń:
Nie spodziewałam się, że zgodziłbyś się na kota w naszym domu.

Sadownik:
Przyniósłbym i jeża, jeśli miałoby to pomóc.



Jestem. Mój świat zmienił się nie do poznania, skrócił, zmniejszył. Sadownik gotuje na jutro obiad i krzyczy z kuchni, że jestem kriplem (z ang. cripple). No... jestem kriplem na zakręcie... ale nie mogę nic poradzić na to, że mimo wszystko ciekawa jestem jak to dalej będzie... i to wydaje się Sadownikowi bardzo dziwne.

piątek, grudnia 03, 2010

(139+2). Bez…

 wpis przeniesiony 28.02.2019. 
 (oryginał) 

Zgasło światełko w tunelu na prawie dwie doby. Moja niezgoda na rzeczywistość poszalała sobie. Mój Wewnętrzny Krytyk miał używanie. Znam jego piosenki, wierszyki i wszystkie przemowy na pamięć. Wydawało mi się! Zaskoczył mnie Skurczybyk całkiem mocno. Po opanowanych do perfekcji frazach: „bo inni to to i tamto”, „bo inni to są tacy, siacy i owacy [doskonali, właściwi, wiedzą co jest ważne, a co nie, itd.]” padło: „jak możesz marnować swoje talenty?” No... zamurowało mnie z wrażenia. Mój Krytyk, co się z nim stało? Pozytywnie nastawiony? No i pozostało ze mną owo pytanie: „no właśnie, jak mogę?”