wtorek, sierpnia 30, 2011

330. Bezdzietna pokochała sklep dla dzieci

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Co Bezdzietna robi w sklepie z ubrankami dla dzieci, jeśli nie „obkupuje” cudzych dzieci? Powiedziałabym, że jest pijana i zaraz ją wyprosi obsługa sklepu. To teoria. Praktyka, jak zwykle, troszkę się z nią mija.

Bezdzietna w sklepie z ubrankami dla dzieci kupuje... ubranka dla Dwunożnych. Uwiedziona opowieścią Frendki o gatunku bawełny, z jakiej w tym sklepie zrobione są produkty, wpadła jak śliwka w kompot. Frendkę wyściskała za pokazanie ziemi nieznanej. Przy kasie złożyła reklamację, że dział dla Dużych jest zdecydowanie za mały.

Bezdzietna w sklepie z ubrankami dla dzieci poprawia... PR członków Stada, co sierści nie mają, bo Stado od dziś to będą czasem dwa Anioły plus czarna Dorzyca.

(zdjęcie koszulki wzięte z działu dla Dużych witryny endo)

329. Moje życie — mój RPG

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Od mniej więcej dwóch tygodni męczy mnie pewne spostrzeżenie. Im bardziej mu się przyglądam chcąc sprawdzić jego sensowność, tym bardziej, w całkiem podejrzany sposób, staje się ono prawdziwsze.

Życie zaczęło mi do złudzenia przypominać grę typu RPG (role-playing game [gra fabularna z nieocenionym wkładem wyobraźni graczy-postaci]) z tą małą modyfikacją, że w życiu każdy człowiek ma do dyspozycji kilka kart, z których każda reprezentuje inną rolę. W życiu jestem w zależności od okoliczności obywatelem, pracownikiem, marzycielem, kochanicą wielu zachwytów, podatnikiem... właścicielką psa, studentką.

Rzecz wydała mi się warta odnotowania, bo dodaje do standardu pewien bonus. Standard, to fakt, że z każdą rolą społeczną łączą się metki zaleceń, które dają ułudę, że jak już wreszcie to zrobimy, to poczujemy się jak ludzie: „trzeba jeszcze zrobić to”, „koniecznie należy poprawić tamto”, „owo musi się zmienić natychmiast”. W obrębie standardu --- my, w naszych rolach --- nigdy nie jesteśmy zbyt dobrzy, zawsze jest coś, na co powinniśmy zwrócić uwagę i skorygować, koniecznie skorygować.

Gdy zobaczyłam każde ludzkie życie jako rozgrywkę RPG, uświadomiłam sobie bonus każdej z kart, które mam w ręku. Tym bonusem jest moc i sprawczość na stałe związana z określoną rolą, o których zwykle zapominam będąc skupioną na metkach zaleceń, które niczym druk umieszczony na jaskrawym papierze przyklejonym do przecenionego produktu, informują mnie o spadku mojej aktualnej wartości.

A tu proszę, bonus! Bo jako obywatel mam moc wyrażenia swego głosu w wyborach. Jako pracownik mam szczęście spotykać fajnych ludzi i mam możliwość kształtowania zajęć, które prowadzę. Jako marzyciel wypuszczam się w mentalną podróż do miejsc i doświadczeń, których chciałabym dotknąć swoim istnieniem. Jako kochanica wielu zachwytów mam moc zauważania i cieszenia się pięknem, które często, gęsto bywa zwykle choć troszkę zamaskowane. Jako właścicielka psa i studentka mam nieograniczoną możliwość poznawania tych wszystkich rzeczy, sytuacji, mądrości, których istnienia nawet nie podejrzewałam. No, mam cholera MOC!

Gdy dziś myślałam o karcie „pomoc domowa”, już nie widziałam siat, kolejek i myślenia o tym, co ma być dzisiaj na obiad. Widziałam moc człowieka, który może bez niczyjej pomocy pójść i robić zakupy, wkładać produkty do koszyka, płacić, wnosić je do domu. Z tą świadomością zwykłe zakupy stały się pierwszym dniem Międzynarodowego Stulecia Mocy. A jak do tego dodam moc innych ról, w końcu w ręku wiele mam kart, to... strach się bać, ile mogę. A jak z Twoją MOCĄ podczas Pierwszego Dnia Stulecia Mocy?

niedziela, sierpnia 28, 2011

(324+4). Dziecko potraktuj jak psa! _______Wychowawczy_bal_przebierańców

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Dlaczego nie opłaca się karać? Bo jedyny przekaz kary brzmi: „tak nie wolno”. To trochę mało, bo nie wiadomo jak jest dobrze. Bilans zysków i strat wykazuje tylko obecność ludzkiego, niezadowolonego władcy i psiego frustrata.

Nagradzać! Za małe --- potem większe, bardziej złożone --- „kroki”, które podejmuje uczący się pies. A może to tylko złudny zysk? W żadnym razie, nie dosyć, że pies już wie jak należy, to zyskuje pewność siebie, chętnie się uczy bardziej złożonych rzeczy i pozostaje szczęśliwym psem.

Ile dorosłych dzieci wolałoby kiedyś tam --- zamiast wychowania biciem, karaniem, miłością warunkową i poniżaniem --- być potraktowanym w sposób, w jaki obecnie układa się psy? Ja wolałabym.

***

Dziś, gdy tygodniowy kurs podstaw dogoterapii dopełnił się, z zachwytem zamyśliłam się, że przez ten cały tydzień wszystkie uczestniczące w szkoleniu Psy obdarowywały Nas (wszystkich ludzkich uczestników) bezwarunkową miłością i akceptacją fundując nam niczym nieprzerwane zajęcia typu AAT (Animal Assisted Therapy [terapia z udziałem zwierząt]).

Nasze psy w nas wierzą! Teraz nasza kolej! W pięknych ludzko-psich duetach czeka nas jeszcze dużo pracy. Jak to dobrze, że my z Kudłatą kochamy się uczyć. :)

sobota, sierpnia 27, 2011

327. Filozofia wyboru, miłość i... czas

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Dziś, przewidywany od kilku dni upał nareszcie stał się faktem. Roznegliżowane ciała zaludniły ulice. Dwunożne oddały parę szmatek do pralni mijając po drodze całe sfory lasek, lachonów i ciach płci każdej, w parach i pojedynczo.

Gdy już w końcu spocząwszy na knajpianych fotelach, opiekunowie Heni zamówili obiad, co za dobrych parę chwil miał w planie zmaterializować się na ich stole, Jabłoń oddała się całkiem niechcący zamyśleniu i usłyszała rechocik historii osobistej... pokochał ją za zawartość jej głowy, serca i duszy... a może serca, duszy i głowy... tyle, że... było to naście lat temu i tej panny już nie ma...

Jabłoń:
Jak to jest, zakochać się w jednej, a żyć z zupełnie inną?
Bo wiesz, ja już nie jestem tą, którą byłam, gdy się poznaliśmy.

Sadownik:
No wiesz, pech lub fart,
bo ja też nie jestem tym, kim byłem. :)

(325+1). Konsekwencje moich Miłości

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Jabłoń:
(obwieściła już, że na planowany we wrześniu urlop
ma w planie kupić Heni tunel do wspólnych zabaw i jedną łamigłówkę
)

Sadownik:
To jak Henia dostanie... i tunel, i łamigłówkę, to ja chcę... obiektyw!

Jabłoń:
(przytkana z wrażenia
reprezentuje ideał milczącej żony
)

Sadownik:
(po chwili uzasadnia)
Pies jest ważny, ale ja jestem ważniejszy,
to i chciejstwa mogę mieć większe.

Jabłoń:
(pod wrażeniem logiczności Sadowniczego wywodu
wciąż milczy)

Sadownik:
Ciesz się, bo mogłem chcieć mac-a.

Jabłoń:
Cieszę się, cieszę! :)

(324+1). Czego się nauczyłam od wtorku do dziś (II)

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Gdy zapisałam Henię na kurs, pękałam w szwach ze szczęścia. Sadownik śmiał się, że tak naprawdę to cieszę się na to, że znów będę miała możliwość czegoś się nauczyć, a nie, że Kudłatą uszczęśliwię.

Mylił się Sadownik, oj, bardzo się mylił.

***

Sierściuch został obdarowany składaną plastikową skrzynką z LerułaMerlę za całe 8 zł. Jest to skrzynka magiczna, bo wrzuca się do niej kulki zrobione z papieru a potem trzy śmierdzące smaczki i... Henia bawi się w psiego detektywa. Czy muszę pisać, że to zabawa w zachwyconego, przejętego, sumiennego detektywa?

*

Zostałam oświecona w kategorii psich zabawek i wczoraj po zajęciach pobiegłam kupić Heni Kong. Zabawka (niby bałwanek) — wypełniona czymkolwiek, co jest maziowate, jadalne i pachnące --- jest źródłem psiego relaksu najwyższych lotów polegającego na gryzieniu, lizaniu, podrzucania, przenoszeniu, łapaniu w łapy, by zabawka z łapek nie uciekła. Heniuta, dzięki tej zabawce, z łatwością ląduje w psim raju pozostając wciąż przy życiu.

*

Dostała się Heni również miękka, szmaciana piłka, gdy zobaczyłam jak dzisiaj podkrada jednemu z psów jego własność i... tonie w zachwycie.

*

Odkryto przede mną świat łamigłówek dla psów. Teraz czuję się jak rasowy ojciec siedmioletniego chłopca, który kupił i kolejkę, i zdalnie sterowany helikopter, by... samemu się pobawić. Rodzicielstwo ma wiele uroków. Henia na to, że psiejstwo też!

*

Jutro czeka nas wisienka na torcie, będzie metodyka szkolenia psów, nie tylko w teorii.

poniedziałek, sierpnia 22, 2011

324. Czego się dzisiaj nauczyłam (I)

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Od dziś, przed siedem dni, razem z Henią bierzemy udział w szkoleniu. Miło jest dowiedzieć się, że nie zmarnowało się dobrego szczeniaka. Z podsumowania testu praktycznego i opinii zoopsychologa:

Widać silną więź pomiędzy psem i właścicielką. Do ludzi nastawiona jest bardzo pozytywnie, zainteresowana i poszukuje kontaktu.
Hexe ma zadatki na dobrego psa terapeutycznego. Charakteryzuje się wszystkimi cechami pożądanymi u psów terapeutycznych.

Czeka nas jeszcze dużo pracy, ale Hospicjum na pewno ucieszy wiadomość o czworonożnej wolontariuszce, gdy przyjdzie Jej czas, by nieść to, co tylko psy umieją dać ludziom, w tak bezpośredni, magiczny sposób. Bóg wiedział co robi, gdy tworzył psy. Bóg wiedział co robi, gdy na mej drodze postawił Panią Halinę, co za wszystkimi psami swego życia tęskniła pod koniec swoich dni. A może Bóg wcale nie wie co robi?

***

Jabłoń:
(uradowana wszystkim tym, czego się dzisiaj dowiedziała)
Czy wiesz, że jak pies węszy coś bardzo intensywnie, to nic nie słyszy.

Sadownik:
Czyli co, Heńka zachowuje się jak mężczyzna, choć suka?

Jabłoń:
Ano.

***

Horyzont poszerzony: dowiedziałam się, żę dobrze jest dać od czasu do czasu psu ugotowane jajko... w skorupce. Jest i zabawa, i jedzenie. Jak tylko wróciłam do domu, sprawdziłam. Turlane jajko po parkiecie ma fantastyczny dźwięk. Zabawę Kudłata miała przednią. Po jakimś czasie żadnych szczątków jajka nie zlokalizowałam, tylko jeszcze bardziej szczęśliwego psa. I o to chodzi, właśnie o to chodzi!

_______________________
‡ Co nareszcie tłumaczy, dlaczego czasem Heniuta nie reaguje.
† Mężczyzna jako urządzenie jednowątkowe zwykle pozbawione kobiecej zdolności do jednoczesnego bujania wózka, gotowania obiadu, rozmowy przez telefon, malowania pazurów i planowania jutrzejszego dnia.

niedziela, sierpnia 21, 2011

323. Globus... Orzeszkowa wiecznie żywa

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Przyszedł czas. U jednych to suwane w ciszy talerze. U innych trzaskające drzwi. Szarpnęło i w Przytulisku zmianą. Bolesna świadomość, że coś zmienić się musi od zaraz, natychmiast, bezwzględnie, bo dalej już nie da rady w ten sposób. Brzmi dziwnie, bo jeszcze dwa dni temu dawało się bez żadnego problemu, a teraz już nie, i koniec, i basta, dość! Burza przyszła, powaliła piorunami argumentów, grzmotnęła propozycjami nie do odrzucenia i poszła. W zjonizowanym powietrzu naszej relacji śmiejemy się z siebie wśród obeschniętych łez:

Jabłoń:
W końcu, skoro Zenka przechodzi kryzys małżeński,
to dlaczego ja miałabym mieć lepiej?

Sadownik:
Zenka ma bardzo bogatego męża i w związku z tym
może sobie przechodzić kryzys małżeński,
my się tylko kłócimy.

To już przynajmniej wiem, czym z definicji różni się kłótnia od kryzysu małżeńskiego. Tylko po co mi ta wiedza?

piątek, sierpnia 19, 2011

322. Sadowniczka Osiatyńskiego

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Książki Dębu-Osiatyńskiego w kwestii alkoholowej przeczytane mam od deski do deski (289, 295). Z wieloma zaznaczeniami — do których lubię wracać — zajmują właściwe miejsce na półce moich wartościowych książek. Gdy kilka dni temu, świętując z Sadownikiem powrót do domu, zaszliśmy do księgarni, niby niegroźna wizyta zamieniła się w zakup niekontrolowany, bo wpadło mi w ręce i to, i owo. Gdy zobaczyłam Autorkę i tytuł, wiedziałam, że bez tej książki nie mogę wrócić do domu. Zdziwiło mnie wydawnictwo, ale teraz, gdy jestem już pod koniec tej pozycji książkowej, wcale a wcale nie dziwi mnie, że literki Dębowej Sadowniczki wziął pod swoje skrzydła Kraków.

Jest w tej książce wiele miejsc, które opatrzyłam papierkiem-zakładką. 12 Kroków zawsze mnie fascynowało, choć ich sformułowanie i wynikające z niego niezrozumienie mogło zapalać w głowie ostrzegawcze żółte światło — z niezrozumieniem na szczęście można sobie poradzić. Mól książkowy we mnie podniósł wzrok znad książki i zapytał retorycznie: jak wyglądałaby Polska, gdyby 10 przykazań wymienić na 12 Kroków? To nie Mól, to Niepoprawny Marzyciel!

Pewien dostojnik kościelny i religioznawca poprosił kiedyś niepijącego AAowca, by objaśnił mu sens programu Anonimowych Alkoholików. Ten przeczytał na głos Dwanaście Kroków i Dwanaście Tradycji, a następnie opowiedział, jak przyczyniły się one do jego długoletniej trzeźwości. Dostojnik wysłuchał i rzekł:Ależ wy mówicie dokładnie to samo co my! – To prawda — odrzekł alkoholik — tylko nasz program pomaga nie pić, a wasz nie”.

***

     — Wiesz, co mi pomogło uwierzyć w Siłę Większą niż ja sama? — zwierzyła mi się. — Że coś takiego jak złapana guma, pełnia księżyca lub trzęsienie ziemi pozostaną zawsze poza moją kontrolą.
     Ja również w Hazelden zrozumiałam wiele rzeczy. Jeff Bronowski, pastor episkopalny, który w „Lilly Hall” jest doradcą duchowym, pracując z grupą nad Drugim i Trzecim Krokiem, wyjaśnił w najprostszy możliwie sposób, na czym polega różnica pomiędzy religią a duchowością.Religia to jest doktryna, dogmat i teologia; duchowość to jest miłość, troskliwość i wsparcie”.

E. Woydyłło, Rak duszy, O alkoholizmie
Wydawnictwo Literackie, Kraków 2011.

środa, sierpnia 17, 2011

(319+2). Podano psa w trawie niecytrynowej... Pycha!

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Ludzie na grzyby. Kudłata do raju.
Wszystko to zorganizowane w jednym miejscu na Dzikim Zachodzie.

Heniuta uwielbia trawy. Im wyższe, tym lepsze.

Niczym dziecko Indygo pomiędzy załatwianiem swoich leśnych spraw podbiegała po kolei do każdego z nas (czworo ludzi), by upewnić się węchem, że wszystko jest ok, a potem znów truchtogalopikiem jak szalona leciała dalej, do krzaczków, których jeszcze nie wąchała, do gałęzi, które aż piszczały, by je przeniosła na inne miejsce. Niczym pies pasterski miała na nas wszystkich oko podczas całej tej wycieczki --- psie, pełne miłości i oddania oko.

wtorek, sierpnia 16, 2011

(319+1). Nierównouprawnienie

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Jabłoń:
(pozbawiona rozsądku wraca z kuchni
z piątym kawałkiem cieplej drożdżówki
)
No, nie mogę się opanować.

Mama Sadownika:
No i dobrze.
Ja, jak mam chęć coś zjeść, to jem.

Tata Sadownika:
(z uśmieszkiem, że niby nie mówi o swojej Małżonce):
A ja, jak mam chęć, to Ona krzyczy.

319. Doszyta

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Dwa dni na Dzikim Zachodzie. Patriarchalizm. Seniorka rodu, której wszystko wolno. Niewidzialne sznurki połączeń między członkami Rodziny. Temu nie wolno pół kroku do przodu. Tamten nie może się obrócić. Wiadomo: „nie wypada”, albo „co ludzie powiedzą”. Sadownik od dzieciństwa doskonale porusza się w tych strukturach. Ja przez trzynaście lat, pomimo starań, uwagi i troski nie raz i nie drugi wyrżnęłam sięgając szczęką bruku. Czasem się nie starałam, czasem ów bruk mi tak dołożył, że protestowałam na wiele różnych sposobów. W końcu ja jestem do nich tylko przyszyta.

Aż przyszedł weekend, taki jak ten, co właśnie minął, gdy nagle wśród tych sznurków zależności wszelakich poruszam się bez skrępowania. Ten ma to. Tamten nie znosi, gdy mu tak lub inaczej. Proszę bardzo, już mi to wcale nie przeszkadza. Przesunę się, odsunę, zaniemówię, wyjdę, pójdę, nie pójdę, ale zawsze patrzę.

Gdy siedząc w spokoju obserwowałam tę maszynę genów, krwi i wzajemnych zależności, nagle zobaczyłam, że przypomina mi ona budowlę budowaną na raty. Najpierw pokoik z kuchnią. Potem długi korytarz wzdłuż którego po dziesiątkach lat dobudowano pomarańczarnię, stajnię i trzy sypialnie. Po następnych kilkudziesięciu latach jako kolejne piętra nie zważając specjalnie na trendy w budownictwie dostawiono kolejne pokoiki, służbówki, apartamenty, winiarnie, komórki, stryszki w podziemiu, świątynie. Wszystko to dziś stanowi architektoniczną wieżę Babel dla kogoś, kto jak ja doszyty został do Rodziny. W każdym pomieszczeniu inny władca, wystrój, ustrój, obowiązujące zasady i lista rzeczy, które zdarzyć się muszą lub w żadnym razie nie mogą. Nikt nie wie, ile jest komnat, salonów, kominków, metrów posadzki, ilu strażników w ochronie, smoków i sal, do których można tylko wejść, by nigdy nie móc się z nich wydostać. Nie ma żadnej ewidencji. Żadnych planów zagospodarowania przestrzennego. Tylko korytarze i sznurki made in Ariadna’s Country.

Obijałam się o niewidoczne ściany, sprzęty całymi latami, aż nagle w ten weekend zobaczyłam, że to wszystko jest najzwyczajniej w świecie zaczarowane. To, co widzisz na wierzchu, nie jest tym, czym się wydaje. Wiele sprzętów i sal pojawia się w magiczny sposób natychmiast, gdy w jednym miejscu spotykają się określone osoby. Coś, co normalnie pełni rolę balkonu, w ułamku sekundy zamieniło się na moich oczach w cichy pokój do rozmów ze ścianami pokrytymi kwiecistym atłasem, gdzie przy niewidocznym stoliczku kawowym Matka ze swoim dorosłym Synem rozmawiała zniżonym głosem. Wiedziałam, że jeśli wejdę tam, gdy tych dwoje tam jest, wszystko zniknie i znów będzie to tylko zwykły balkon, co w pamięci swej skrywa lata osiemdziesiąte. Nie wchodzę. Tylko patrzę.

W końcu widzę i cieszę się ogromnie, że nauczyłam się już w tym miejscu być. Nie wściekać się, że nie ogarniam architektury rodzinnej budowli rytuałów, przekonań, nakazów i zakazów. Nie potrzebuję niczego kompleksowo ogarniać. Gadam ze strażnikami komnat, sal i schowków jak nie wiem co zrobić. Najczęściej jednak po prostu jestem. To wystarcza. Jestem. Doszyta, ale szczęśliwa. W tajemnicy dokarmiam czasem rodzinnego Smoka, o którego istnieniu Rodzina woli milczeć.

piątek, sierpnia 12, 2011

318. W kostiumie wilka jest... do twarzy!

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Dwie panie. Dwoje dzieci w porównywalnym wieku. Chłopiec i dziewczynka w twórczy sposób zajmują się sobą bawiąc się pobliskim śmietnikiem. Panie w tym czasie oddają się przyjemności picia kawy przy ogródkowym stoliku. Śmietnikowa zabawa produkuje fantastyczny, dziki okrzyk radości młodziutkich ciałek. Jedna z pań natychmiast poczuła się w obowiązku udzielić kulturowo-społecznej lekcji latoroślom:
     — Kochanie, dziewczynki się tak nie zachowują. Bądź grzeczna!
Chłopcu nie zwrócono uwagi.

***

Ciekawe, dlaczego na widok tej sceny coś się we mnie zagotowało? Musiało nieźle bulgotać, bo rzecz miała miejsce trzy, cztery lata na ulicy Długiej w Gdańsku w środku wakacji. Nagle, historia wróciła, wyciągnięta zręcznie z kieszonek niepamięci mózgowego magika.

Rośniemy, dojrzewamy a to jedno nie podlega transformacjom: bądź grzeczna, bo nie wypada, bo urazisz innych, bo trzeba dbać o rodzinę.

Kwestionuję od wczoraj tę nędzną, wiekową tradycję. A wypada zaprzeczyć sobie? A stanąć przeciwko sobie to jest ok? Dbać ślepo o tych, którzy nie widzą powodu, by dbać o ciebie?

Odkryłam przylądek niegrzeczności. Nie zatokę ugrzecznionej niegrzeczności: nie mogę, nie dam rady; zobaczę, co da się zrobić; zastanowię się; bardzo bym chciała, ale...

Wybrzeże prawdziwej niegrzeczności może wprawić w osłupienie swym bezkresem i bezpretensjonalną siłą wyrazu: nie, nie chcę.

Czy byłam grzeczna lub starałam się być grzeczna, bo wypada, należy, trzeba? W żadnym razie. Byłam grzeczna, bo bycie niegrzeczną było trudniejsze, wymagałoby wzięcia odpowiedzialności za wybór, którego się dokonało. Dotarło to do mnie, gdy uświadomiłam sobie, że nie zrobiłam czegoś, nie dlatego, by w pokręcony sposób zaprotestować; nie po to, by w środku sierpnia na złość nieżyjącym babciom odmrozić sobie uszy. Nie zrobiłam, bo... nie chciałam!

Podrabiany mundurek studentki Wyższej Szkoły Bycia Matką Teresą odwiesiłam na kołek. Już jest całkiem niepotrzebny. Nie, nie chcę. Nie, dziękuję. O dziwo, mając świadomość tego, że potencjalnie stracę kilkoro ludzi zyskałam... dużo czasu. Przyszedł czas na kostium wilka. Na widok tej szmatki Życie we mnie zabulgotało niekłamanym zachwytem i dziecięcą radością.

czwartek, sierpnia 11, 2011

317. Historia wielu drzwi

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Drzwi, na których progu nadzieja przesiaduje godzinami.
Drzwi, co pamięć mają wspaniałą.
Drzwi, które miłość co dnia otwiera.
Drzwi, którym się zdaje, że wiedzą, czym jest wieczność.
Drzwi, co tylko czekają na twój zachwyt i moje spojrzenie.
Drzwi do Ciebie, do mnie, do naszych światów.
     — Nie wiedziałam, że istnieją, więc skąd Pan wiedział, że ma do nich klucz?
     — Wytrychem, Paniusiu, wytrychem…
     — No to wydrychem!

środa, sierpnia 10, 2011

(315+1). Formularz zgłoszeniowy na... ruinę

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Czy jest coś, co możesz i lubisz jeść?
Czy jest coś, co lubisz jeść i Cię na to stać?
Czy jest coś, co lubisz jeść i umiesz to zrobić?
Czy jest ktoś, kto lubi zjeść z Tobą to, co ugotujesz?
Czy jest ktoś, kto czasem dla Ciebie gotuje?
Czy jest ktoś, komu lubisz robić niespodzianki?
Czy jest w Twoim życiu ktoś, kogo kochasz?
Czy jest w Twoim życiu ktoś, kogo kochasz i kto kocha Ciebie?
Czy jest ktoś, kto umie rozśmieszyć Cię do łez?
Czy chociaż raz dziennie uśmiecha się do Ciebie jakiś obcy człowiek na ulicy?
Czy masz miejsce, w którym czujesz się u siebie?
Czy masz ulubione drzewo, ścieżkę, park?
Czy masz chociaż jedno marzenie, które rozpala Cię i ożywia od środka?
Czy możesz o własnych siłach pójść tam, gdzie chcesz?

     — Im więcej odpowiedzi „tak” na powyższe „czy...”, tym mniejszą jesteś ruiną — powiedziała poważnie Henia z dumą kompetentnego poborcy podatku katastralnego rozlaną na swym psim pysku.

***

Ma rację Psia Cholera. Do końca życia się nie wypłacę. :) A ustawowe odsetki od nieświadomości posiadanego bogactwa? I... wspaniały znaczek skarbowy... nie kupić, nie oglądać, ale posłuchać i pozwolić ponieść się własnym nogom:

Dmitrij Szostakowicz, Jazz Suite n°2, Valse n°2.

*

[suplement 5.01.2023]

Dmitrij Szostakowicz, II suita na orkiestrę jazzową, Walc II,
Royal Concertgebouw Orchestra,
White Raven’s Favorites Playlist 2022, #5.

*

[suplement 16.08.2023]

Dmitrij Szostakowicz, II suita na orkiestrę jazzową, Walc II,
Richard Galliano (akordeon).
White Raven’s Liked List

poniedziałek, sierpnia 08, 2011

315. I po mostach...

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

300 km nadziei i miłego oczekiwania, że już za chwilę.

Mama kocha mnie jedzeniem. Ojciec milczeniem. Piramidalnie budowane nieporozumienie. Po 30 godzinach najedzona po kokardki i nafutrowana ciszą odmówiłam kontynuacji rodzinnego spotkania.

300 km w odwrotnym kierunku. Szukałam samej siebie. Znalazłam. Jestem ruiną. :(

314. Psy ludziom a ludzie?

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

W tym tygodniu, wskutek zaniżonego spożycia cukru włączyłam na luz. Wszystkie zawodowe i studenckie książki poszły precz. Ze stosiku nieprzeczytanych wydobyłam dwie, o historiach ludzi, na których drodze stanął pies, który... co zrobił? To, co robią małe dzieci... odmienił ludzkie życie nie do poznania.

Czytając te książki chciałam upewnić się, że szaleństwo mego zachwytu nad Henią nie zamienia się w patologię nieświadomej siebie kobitki przed czterdziestką. Może to głupie, ale w ogromny spokój wprawia mnie znalezienie choćby jednego człowieka na Ziemi, który w kwestii, która mnie nurtuje... ma tak jak ja. To mi zwyczajnie wystarcza — pewność, że to nie fatamorgana, że ścieżką, na której właśnie stoję, już ktoś szedł lub właśnie ku mnie idzie, bo znajduje się na wyciągnięcie dłoni.

***

Pierwszą książkę kupiłam w zeszłym roku, trochę w rozpędzie, jeszcze gdy Heni nie było z nami, choć była już na świecie. Wówczas pustoszyłam półki z książkami Wydawnictwa Galaktyka, które ma na swoim koncie wiele dobrych psich pozycji książkowych.

Przeczytałam ją dopiero w tym tygodniu. Czytałam w tramwaju, autobusie, kawiarni, niezmiennie płacząc co kilka stron. Gdy dotarłam do ostatniej strony, wiedziałam, że rozgrzeszenie z miłości do Heńki mam w kieszeni. :) To książka o Oficerze, który w Faludży znajduje... pięciotygodniowego szczeniaka.

Gdy przez całe życie zawodowe ocierasz się o przemoc, psy pomagają ci pamiętać o tym, że nadal jesteś człowiekiem.

*

Głównie jednak widzę twarze ludzi, którzy narażali życie, próbując ocalić Lavę. Oni mnie zajmują najbardziej. Myślę, że wszyscy pozwoliliśmy, żeby ten mały, wyliniały i zapchlony zbieg wdarł się w nasze serca. Jakby miłość była złowrogim zarazkiem, którego celem jest szerzenie infekcji. Teraz więc, gdy już wszyscy jesteśmy dotknięci zarazą, gdy już wszystko zmierza ku końcowi, gdy wszystkie drogi ucieczki są na dobre zamknięte, czuję, że to wina tych, którzy pozwolili mi wierzyć, że Lava wydostanie się z Iraku żywy.
     Ale może ten mały gówniarz już nie żyje. Albo ludziom nie udało się go wyprowadzić i teraz psiak błąka się po ulicach Bagdadu, zdziwiony, że wszyscy się gdzieś rozpierzchli. Jeżeli Lavie się nie udało, to modlę się, żeby znalazł kogoś gdzieś w Bagdadzie, kto chociaż przez kolejny dzień utrzyma go przy życiu.
     A oto ostatnia część mojego wyznania: pragnę, żeby Lava przeżył. Nawet jeśli wszystko toczy się źle, zawsze lepiej pozostać przy życiu. Pragnę wiedzieć, że oddycha, goni pyłki kurzu, a we śnie ściga wyimaginowanych wrogów. Pragnę, żeby żył, bo wtedy ciągle jest nadzieja, że uda mu się przyjechać do Kalifornii i stać się amerykańskim psem, który biega po plaży i goni listonosza, a nie obcych ludzi z bronią. Najbardziej na świecie pragnę tego, żeby żył.

J. Kopelman, M. Roth, Misja SZCZENIAK, Pozdrowienia z Bagdadu
Wydawnictwo GALAKTYKA, Łódź 2007.

Poszukałam i... znalazłam. Gdy dotarłam do 3 minuty i 57 sekundy filmu pomyślałam: to tak jak pod naszą górką, codziennie o 21.00: Koko, Joga, Harry, Mimi, Dżako, Colina i Henia a czasem jeszcze na dokładkę Bobik i Lula. My, właściciele, tworzymy małą osiedlową, psią społeczność; gdy znikamy na kilka dni uprzedzamy, mamy do siebie numery telefonów, a nasze psy mogą przespać wszystko, ale nie magiczną dwudziestą pierwszą.

***

Drugą książkę kupiłam, bo... bohaterem jest labrador i chłopiec, który ma ADHD. O ADHD tylko czytałam kilka lat temu. Czytać to jedno, doświadczyć obecności człowieka, który to ma, to zupełnie coś innego. Pierwszego studenta z tą przypadłością w pełnym rozkwicie miałam na zajęciach dwa lata temu. Oniemiałam z wrażenia i przerażenia. Moje zajęcia nie były jego wymarzonymi, za dużo detali, zbyt duża koncentracja wymagana na starcie. Więc, kupiłam tę książkę, bo choć owego człowieka już tylko mijam na korytarzu, chciałam dotknąć choćby intelektem i przez chwilę świata chłopca, który doświadcza ADHD na sobie. Znów były łzy wzruszenia i... zrozumienia, bo wiem, jak to jest czuć się innym, choć nie mam ADHD.

Dla takiego odludka jak ja to było wyzwanie. Nie miałem przyjaciół, którzy chcieliby spędzać ze mną czas i ryzykować dla mnie, gdyby trzeba było walczyć. Przywykłem do tego, że mam przeciwko sobie cały świat. Nie wiedziałem, czy jestem gotów otworzyć się na kogoś. Nawet na psa.

*

(...) Po kilku minutach Aero miał już obróżkę i smycz, jak Pan Bóg przykazał. I mówię wam, wyglądał super. Podniósł na mnie wzrok i mrugnął z aprobatą, jakby mówiąc: „Gratulacje, chłopie”. Dobra, nie mrugnął. Ale od czego wyobraźnia? Zrobiliśmy to — i teraz oficjalnie byliśmy partnerami.
     — Zuch chłopak! — powiedziała z uznaniem Nina.
     Nie wiedziałem, czy mówi o mnie, czy o Aero, ale na wszelki wypadek wziąłem pochwałę do siebie. Pochwyciłem ją radośnie i nie zamierzałem puścić.
     Wtedy trenerka cisnęła garść psich smakołyków, na które Aero łapczywie się rzucił, i muszę przyznać, że mnie też korciło spróbować.
     I wówczas, w jednej chwili, zrozumiałem sens pierwszej udzielonej mi lekcji: liczą się tylko pozytywne wzmocnienia. Na groźbach daleko nie zajedziesz: ani z ludźmi, ani z psami.

*

     — Eileen, miała trzydzieści dwa lata, gdy stwierdzono u niej zespół sztywności uogólnionej, co w skrócie oznacza, że wszystkie jej mięśnie odmówiły posłuszeństwa. Przez dwadzieścia lat prawie nie mogła się poruszać — poinformowała nas Nina. — Teraz mieszka sama z jednym z naszych psów o imieniu Żeglarz. To czarująca kobieta, więc na pewno będzie interesująco.
     
(...)
     Pod wieczór usiedliśmy w trójkę, żeby pogadać o tym, czego się nauczyliśmy. Nadal mnie ciekawiło, jak Eileen dawała sobie radę bez psa.
     — To co właściwie zmienił Żeglarz w pani życiu? — zapytałem, patrząc na jej rozpromienioną twarz w oprawie krótkich srebrzystych włosów i złotych kolczyków połyskujących w świetle lampy.
     — On dał mi życie, Liam — powiedziała i w jej głosie usłyszałem smutek.
     Pokiwałem głową z miną mędrca, po czym zapytałem, gdzie jest toaleta.
(...)
     Gdy tylko zamknąłem za sobą drzwi ubikacji, pociekły mi łzy. Tak, najprawdziwsze łzy. To był przełom, coś absolutnie nowego dla chłopaka, który nie wiedział, co to empatia i emocje. Eileen odnalazła moje serce.
     Siedziałem tam, płacząc i obiecując sobie w duchu, że czegokolwiek dokonam z Aero, będzie to darem dla tej niezwykłej kobiety.

Liam Creed, Szczeniak, Jak labrador ocalił chłopca z ADHD,
Wydawnictwo Nasza Księgarnia, Warszawa 2011.
(wyróżnienie własne)

Nie znalazłam filmu, który był tworzony podczas szkolenia psów, w którym brał udział Liam (wraz z czwórką innych „trudnych” dzieci), ale znalazłam Eileen, Żeglarza i Canine Partners...

piątek, sierpnia 05, 2011

(312+1). Pies nigdy, przenigdy nie_jest_debilem! ______(sprostowanie)

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Tknęło mnie wczoraj. To nie Henia jest debilką, tylko ja... „Skucha” polegała na tym, że na zajęciach psiego przedszkola było: wybierzcie sobie gest, który będzie oznaczał warowanie. Wybrałam, zupełnie inaczej niż ma to w zwyczaju populacja szkolących psy. Wówczas nie miałam pojęcia, że to może być tak ważne. Nie wpadłabym na fakt, że mój pies wcale nie z powodu posiadania ludzkich przywar, cwaności i zdolności do wiecznego przeliczania zysków, ale z frustracji w najczystszej formie, z bezsilności od czasu do czasu kręci głową i... choć bardzo się stara, nie wie o co mi tak naprawdę chodzi.

Przypomniało mi się, że w książce, w której czytałam o szkoleniu border collie na pasterza olśnieniem było, że kłopotem dla psa są... źle postawione stopy, których kierunek kłócił się z treścią wydawanej przez człowieka komendy. Wolno, bo wolno, ale pomyślałam, że może cały psi świat ma rację i... sprawdziłam. Okazało się, że tylko i wyłącznie zmiana gestu na „międzynarodową” wersję odmieniła Kudłatą. Henia już nie musi „kalkulować”... w końcu bezbłędnie wie o co mi chodzi! Skończyły się kłopoty. Taki piękny prezent — odrobinę zrozumienia — podarowała mi wczoraj Heniutka w dniu, w którym skończyła dokładnie 15 miesięcy. Odwdzięczyć się mogłam tylko kiepsko opakowaną kosteczką świadomości, że kocham tego psa jak żadnego innego.

W praniu przećwiczyłam czytany miesiąc temu akapit:

Dlaczego, przynajmniej niektórzy z nas kochają psy? Dlaczego pokochałem Brenina? Chciałbym myśleć — i tu znów muszę uciec do metafory — że docierają one do najgłębszych pokładów dawno zapomnianej części naszej duszy. Tu właśnie mieszka nasze dawne ja — część nas, która była tam, zanim staliśmy się małpami człekokształtnymi. Tu właśnie jest wilk, którym kiedyś byliśmy. Ten wilk rozumie, że do szczęścia nie dąży się poprzez kalkulacje. Rozumie, że żadna prawdziwa relacja nie może się opierać na kontrakcie. Na pierwszym miejscu jest lojalność. I jest to coś, co należy szanować, choćby się waliło i paliło. Kalkulacje i umowy zawsze pojawiają się później — kiedy do wilczej dołącza małpia część naszej duszy.

M. Rowlands, Filozof i wilk. Czego może nas nauczyć dzikość
o miłości, śmierci i szczęściu
, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2011.

czwartek, sierpnia 04, 2011

312. Cwana psia... Debilka

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

W Przytulisku nie ma zmiłowania, śmieje się Sadownik... uczyć się trzeba! Nie ma wymówki, że bliżej nam do emerytury niż do zerówki. Taka karma!

Wypełnialiśmy testy osobowości naszej Heniutki, bo i ona idzie do „szkoły” pod koniec sierpnia. W kategorii „lękliwość” dwie ankiety wypełnione niezależnie przez Jabłoń i Sadownika stwierdziły zgodnie, że Kudłata zdobyła minimalną liczbę punktów, czyli 10 — nie chce się bać cholera. Maksa według Jabłoni, lub prawie maksa według Sadownika Heńka zdobyła w kategorii „towarzyskość”. Jedno z pytań w tej puli zwróciło naszą uwagę na to, że Sierściuch za wszelką cenę szuka kontaktu fizycznego z nami. Fakt! Stwierdziliśmy to niezależnie analizując heńkowe wieczne łażenie za nami i pokładanie się na stopach. Nie byłoby o czym wspominać, gdyby nie kategoria „inteligencja/zdolność uczenia”, gdzie oceniliśmy naszego pupila jako... średniorozgarniętego. Mądry i pojętny pies, ale jak wół z naszych odpowiedzi wynika, że w sumie to raptem 3+. Z jednej strony, może to my sami wystawiamy sobie laurkę tych, co cierpliwość czasem do kundla tracą. Z drugiej strony, stwierdziłam, że być może uruchomiło się w nas niezaprzeczalne i nie do wymazania bycie nauczycielskimi dziećmi. W końcu jak ktoś nie chwyta w lot i za pierwszym razem to... jest debilem. Henia czasami jest wyjątkową debilką. Widać gołym okiem, że wie o co chodzi, ale ona sama nie widzi powodu, dla którego miałaby zrobić to, o co jest proszona. W sumie, w wielkoduszności swego psiego serca wybaczy nam i 3+, bo to przecież całkiem niezła nota, gdy jest się psem nauczycielskich dzieci. Taka karma!

311. Szukając początku

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Obcy nie tylko wylądował przewracając, kiepsko ułożony bez niego, świat do góry nogami. Początki porządkowania świata były ekscytujące. Szybkim krokiem wmaszerowała pod nasz dach sokowirówka i Sadownik odkrył przede mną pyszny świat soków warzywnych. Nie, jakiś tam sok marchewkowy, który znam z dzieciństwa, lecz płynna kombinacja tego, co da się wycisnąć z marchwi, selera, buraka i jabłek. Zrobiło to na mnie piorunujące wrażenie. Tak duże, że punkt dnia pod tytułem „sok” jest dla mnie punktem obowiązkowym. Mistrz ceremonii podaje naprzemiennie w dni nieparzyste soki warzywne, w dni parzyste owocowe. Ja w tym procederze pełnię tylko rolę cerbera pytając niezmiennie „o której dziś będzie sok?”.

Obcy nie tylko wylądował, ale przywiózł w plecaku ziarenko groźnej ideologii, co żądna ofiar była od maleńkości. Z doby na dobę wyrastała z niej groźna roślina, która niepostrzeżenie rozsiadła się na kanapie, fotelach i wszystkich krzesłach przy dużym stole. Trzej królowie (Mąka, Sól i Cukier) dostali w związku z tym wypowiedzenie. Aby choć trochę rozumieć trudy zmiany nawyków żywieniowych Sadownika zaczęłam od malutkiego kroku decyzyjnego, który dla mojego pijawkowego organizmu wcale nie jest taki mały. Czwarty dzień nie słodzę. W odstawkę poszła automatycznie czarna herbata, której bez cukru wypić nie daję rady. Półki w kuchni zaczęły uginać się od herbatek owocowych.

Przewód pokarmowy i jego życiowe potrzeby zajmowały nas nieprzerwanie do wtorku włącznie, aż się w końcu w tym wszystkim zgubiłam odkrywając, że choć kibicuję czynnie terminowi „jakość życia” to im bardziej świadomie dbam o siebie w ten nowy, zdrowy sposób, tym bardziej nie chce mi się żyć.

By odnaleźć początek udałam się na koniec, który z powodu posiadania Heńki bardzo zaniedbaliśmy. Zamknęłam Sierściucha w jej klatce i pomaszerowałam na cmentarz wojskowy. Szłam tam od miesiąca, by zapalić Maciejowi Zembatemu światełko. Minęłam bramę. Zwolniłam. Puściłam myśli bez smyczy i kagańca — jeśli znalazłyby cukier to trudno, niech się pasą. Zdziwiłam się, że cmentarz — który był dla mnie jeszcze niedawno (chwilę przed Heńki przybyciem) tak duży, nieogarnialny wręcz — teraz, przez fakt robienia dłuższych spacerów z Heniutą, okazał się... całkiem malutki. Me myśli były niepocieszone, bo nie miały nawet gdzie nabrać rozpędu. Na szczęście udało się znaleźć początek, wrócić do domu i zadać sakramentalne pytanie „o której dziś będzie sok?”.

***

Przewrotność losu... Rok temu, ze słowami Alleluja pędziliśmy na pierwsze wspólne Stadne wyjście na kawę. A przedwczoraj lampkę Panu Maciejowi stawiałam... Jego tłumaczenia, Dziadek Jacek towarzyszyły mi całe liceum, niczym kukułka w zegarze odmierzająca tygodnie pozostałe do uzyskania statusu studentki. Dziadek Jacek... uśmiechnęłam się na myśl o nim... gdyby tylko mógł, na pewno słoiczek „dźemu” by na grobie postawił... Wciąż jestem studentką, a Pana Macieja już nie ma...

Maciej Zembaty, Alleluja.

Stara, pogięta, niebieska książeczka wciąż ze mną jest, a w niej zaznaczenie, które ma więcej niż dwadzieścia lat:

Znienawidziłem wszystkie miejsca
Wszystkie twarze i zajęcia
Ktoś zapytał czego chcę
Pragnąłem by ktoś objął mnie

tłum. Maciej Zembaty (Cohen, 1966)

Pan Maciej wciąż w tej książeczce jest!