piątek, lipca 01, 2011

289. Kocham „przypadki”

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Kilka lat temu, przypadkiem, oczywiście, nadziałam się na audycję. Jakiś mądry człowiek opowiadał o swoim trzeźwieniu. Zapamiętałam tytuł książki, którą popełnił. Kupiłam. Przeczytałam w jeden wieczór śmiejąc się od czasu do czasu, ale i płacząc po wielokroć.

Dwa dni temu, zajrzałam do księgarni, w której nigdy nie bywam, a tam... książka, o której istnieniu nie wiedziałam. Stała, pchała mi się w oczy charakterystyczną szatą graficzną. Chwyciłam, nie zastanawiałam się ani chwili. Ten sam autor, ten sam temat. Inny tytuł! Tym razem byłam roztropniejsza, dawkowałam sobie przyjemność połykania kolejnych zdań, akapitów i rozdziałów. Starczyło na dwa dni. I nie mogę się powstrzymać, by nie zacytować, bo te książki, choć traktują o alkoholizmie, dla mnie traktują o mądrości życia. Książka ta po raz pierwszy ukazała się w... 1992 roku. Przytoczona poniżej rozmowa miała miejsce w listopadzie... 1987 roku. Kto by pomyślał, że prawda może pozostać tak długo prawdziwa. ;)

     — (...) Ponadto odnoszę wrażenie, jakby każdy Polak, którego spotkałem, był alkoholikiem albo koalkoholikiem, albo jednym i drugim.
     — Trudno się temu dziwić, bo przecież spotykał się pan w Polsce niemal wyłącznie z alkoholikami lub ludźmi, którzy ich leczą, a są u nas prawie bez wyjątku współuzależnieni od alkoholików.
     — Spotykałem się również z ludźmi, którzy z alkoholizmem i alkoholem nigdy nie mieli nic wspólnego. I oni też są tacy sami. Są gotowi na wszystko, by pomóc drugiemu człowiekowi.
     — Czy to źle?
     — Gdy mówię, że są gotowi na wszystko, mam na myśli skłonność, by oddać drugiemu więcej, niż się samemu posiada. Polak może osobiście znajdować się na skraju bankructwa i załamania, a jednocześnie jego „ja” będzie zmuszało go, by dogadzał komuś, kto wcale nie jest w równie wielkiej potrzebie jak on sam. Wielu Polaków zdaje się nie wiedzieć, kto jest najważniejszym człowiekiem w ich życiu.
     — Kto?
     — On sam. Bo to jest wszystko, co człowiek ma. A wy jesteście zbyt zajęci tym, by dogadzać innym. To przejaw braku poczucia własnej wartości i skłonności do depresji.
     — Jaka na to rada?
     — Najpierw trzeba uważnie spojrzeć w lustro i uczciwie przyjrzeć się samemu sobie. Pokochać siebie, nabrać więcej szacunku do samego siebie i okazywać więcej troski. A dopiero potem dawać innym, nie odwrotnie.
     — Czy dlatego, że nie można dać innym tego, czego się samemu nie posiada?
     — Nie tylko dlatego. Także po to, by móc wziąć w swoje ręce odpowiedzialność za własne życie. Odnoszę wrażenie, że Polacy zużywają zbyt wiele energii na obwinianie rządu, polityki i czynników zewnętrznych za swoje problemy. Że litują się nad sobą, mówiąc: „Taki jestem biedny. Nic nie poradzę, bo żyję w takim społeczeństwie”. I nawet nie zauważają, że wiele mogliby zrobić, by być wolniejszymi i bardziej niezależnymi.
     — Na przykład?
     — Już podałem przykład. Skoncentrować się na sobie. Oczywiście dla was byłoby to czymś negatywnym, oznaczałoby egotyzm lub egoizm.
     — A czy nie byłoby nim?
     — Ja mam na myśli pozytywny egoizm. Taki, kiedy nikogo się nie rani ani nie następuje drugiemu na odcisk. Ale dopóki człowiek nie zbuduje szacunku do samego siebie i nie uzyska dobrego samopoczucia, dopóty nie będzie zdolny przekazać tego swoim najbliższym.
     — Obawiam się, że taka zmiana może u nas potrwać kilka pokoleń.
(...)

W. Osiatyński, Alkoholizm GRZECH CZY CHOROBA?,
Iskry, Warszawa 2005. [z rozdziału „Pokochać siebie”,
zawierającego rozmowę ze Stefanem Johannssonem]
(wyróżnienie, moje)

***

Dziś tknęło mnie, by sprawdzić aktualny stan książkowy Osiatyńskiego w tym temacie. I... bardzo mnie ucieszyło, że jest jeszcze jedna, której nie czytałam. Zamówiłam. Teraz muszę tylko poczekać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz