piątek, kwietnia 29, 2011

(228+14). Bułka z masłem? Figa z makiem!

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

     — Sztuka?!? Jak możesz nazywać ogryzioną kromkę chleba sztuką?
     — Sztuka! Światło, kadr, pomysłBalbinko, na miłość boską! Nie widzisz?
     — Banał a nie sztuka, Ptysiu!
Pogadali sobie.

***

A mnie zauroczył ten pomysł. Nie dał żyć przez dobre trzy dni. Zachciało mi się mieć własny cykl inspirowany zdjęciami Wojciechowskiego. To nie było łatwe, żadna „bułka z masłem”, żaden piece of cake…. Co przyniosłam swój łup do domu to albo sama załamywałam ręce, że tu źle a tam niedobrze, albo Sadownik kwitował mój wyrób uśmiechem i lekcją: popatrz, tu spieprzyłaś, tu jest o dwa milimetry inny kąt, czyli niedobrze… a tu… za długo piłaś tę kawę i, widzisz, zmieniło się światło. Do poprawki!

Cóż, jeszcze nie jest idealnie, ale ile się nauczyłam w ciągu tych trzech dni. Detal tu, detal tam. Niesamowite!

czwartek, kwietnia 28, 2011

środa, kwietnia 27, 2011

240. Porzucenia dwa i galerie dwie

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Opuściła... światy całe. Znane sobie dobrze kultury bakterii pozostawiła za sobą. Opuściła galaktykę rączek malutkich i nie mających końca pytań „a cio to?”.

Przybyła... do świata bezdzietnego, gdzie czas tylko ciut inaczej płynie, ale kultury bakterii za to zupełnie inne.

***

Gdy wpadłam do domu już była. Zdążyli z Sadownikiem obejrzeć i obgadać ostatnio zrobione przez niego zdjęcia. W albumie Women Zkemi była w okolicy strony 130.

***

Najcudowniejsza z Mam porzuciła na jeden wieczór swe pociechy.
Bezdzietni Rodzice porzucili obecność Kudłatej.
Wolni od dzieci poszli razem w Szeroki Świat.

***

Wolne ludzkie ptaki pognały do Galerii. Sadownik wypatrzył dwa dni temu informację o wernisażu zdjęć swojego profesora. Łazienkowska 14. Byli przed czasem. Całe dwadzieścia minut. Zaparkowali bez najmniejszych problemów. Jak się okazało w świecie wolnych od dzieci ludzkich ptaków czas płynie dużo szybciej. Synchronizacja wskazówek zegarków, kartek z kalendarza. Godzina się zgadza! Jednak według czasu ziemskiego, ów wernisaż ma miejsce... za dwa dni... czyli gdy to piszę... jutro!

Niezrażeni niczym udali się do Galerii. Miały być zdjęcia. Były zdjęcia. Podziwiali zdjęcia użytkowe w menu. Wybrali się na najlepsze lody w mieście. Szczęście znów miało prostą recepturę: kilka gałek lodów, bita śmietana, owocki, soczek, kawa, trochę czasu i... trójka ludzi odnalezionych w czasie i przestrzeni w najlepszym do tego momencie. Ech, Życie! Kocham Cię za każdą niespodziankę, którą zsyłasz mi pod postacią człowieka, który niby na chwilę, a pozostaje w mym życiu już na zawsze, tak jak Sadownik czy ZKemi.

***

Choć byli razem do późnego wieczora, nie zdążyli obejrzeć do końca albumu Women. Były ważniejsze kwestie do omówienia. Nie zdążyli przeprowadzić dyskusji nad najlepszymi trzema zdjęciami wybranymi przez ZKemi, Sadownika i Jabłoń. Nie zdążyli... więc umówili się, że za miesiąc zrobią sobie powtórkę z tego szaleństwa. Koniecznie!

poniedziałek, kwietnia 25, 2011

(238+1). Piękno do kwadratu

238. Świąteczna Henia, świąteczny Czas

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Wróciliśmy do domu pijani lasem, powietrzem, Oną, Onym, Brusem. Na deser były uściski Zkemi, do której zajechaliśmy na szybką herbatkę wracając wczoraj do siebie.

Padliśmy i dopiero dziś zaczęliśmy świętowanie u siebie... Czarująca Wielkanoc. Taka, o którą walczy się troszkę jak lew, bo Wielka Rodzina chciałaby nas mieć. Niestety, my chcieliśmy siebie bardziej i w sposób szczególny, bo na wyłączność.

Dziś podarowano nam piękną pogodę. Słowa wyjechane na urlop. My, pies i świat w obiektywach dwóch:

Czekając na kawę. Heńka nadziewana indyczymi serduszkami i jej ostry cień wyglądają na Pana:

Jabłoń ma słabość do portretowania dużej już psiej Dziewczynki, która od piątku ma na szyi „nieśmiertelnik” ze swoim imieniem i numerami telefonów do Dwunożnych:

Wracając z lasu, Heńce popsuł się wzrok i... widziała trzy, prawie takie same, psy na raz. Troszkę się bała:

Pijana szczęściem Kudłata (ach, te przymrużone oczy) wśród jednych z ukochanych kwiatów Jabłoni:

237. Ona, On, My i... Sierściuchy

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Ona. Ma najpiękniejsze siwe włosy jakie kiedykolwiek widziałam. Właśnie takie, jakie chcę kiedyś mieć. Za każdym razem, gdy o tym wspominam, zbywa mnie śmiechem i odpowiada, że wystarczy do tego tylko czas...

On. Najsubtelniejszy mężczyzna swojego pokolenia. Niewiarygodne dla mnie, że z krwi i kości, prawdziwie prawdziwy...

Ona i On. Pewnie ze czterdzieści lat razem. Zaprosili nas do siebie na Wielką Sobotę. Spędziliśmy cudowną Wigilię Wielkanocy. Na śniadaniu Wielkanocnym On powiedział: „w każdej religii jest coś, co warto wnieść do zwykłego życia; w religii chrześcijańskiej czymś takim jest zmartwychwstanie; warto nauczyć się odradzać każdego dnia...”. Warto...

Sierściuchy. Była też ogromna niespodzianka dla Heńki. Poznała Brusa --- psa o duszy pasterza. Różnica charakterów była widoczna gołym okiem. Heńka niczym dziecko-indygo chciała bawić się wspólnie w przeciąganie zabawki. Brus, indywidualista, nie chciał żadnej współpracy. Psi facet, jego samotnie do zdobycia cel to jest zabawa.


Złapać Brusa w bezruchu to było coś:


Jakbym nie próbowała zrobić psom zdjęć, to i tak nie umiem powstrzymać się od zrobienia Heńce drobnego chociaż portreciku a ona, jakby czytała w myślach, zatrzymuje się, zamyśla po swojemu, cyk i obie mamy ubaw:

piątek, kwietnia 22, 2011

(235+1). Skąd ten 235. wpis? Z zachwytu?

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Przypadkiem?
Nie!
Nie ma przecież przypadków.

Wczoraj zajrzałam na blog I like photo i... od razu wiedziałam, że mam w końcu swojego ulubionego fotografa-mężczyznę. Pobiegłam do dużej, obcojęzycznej księgarni, gdzie mają również albumy wszelkiej maści.

:( Nie mieli żadnego z albumów Arno Rafaela Minkkinena.
:) Za to, mieli... Women. I tak, stało się, przez fotografię od mężczyzny... do kobiety... Mieć na wyciągnięcie ręki wrażenia z ogrodzenia Ogrodu Botanicznego i wiele innych, wspaniałych zdjęć. Zachciało się.

A Minkkinen zamówiony. Będzie, ale dopiero w połowie maja. W małżeństwie „najgorsze” chyba jest to, że małżonkowie upodabniają się do siebie. Przecież to Sadownik kocha fotografię, ja tylko kibicuję...

Arno Rafael Minkkinen,
White Sands, New Nexico, 2000.

Arno Rafael Minkkinen,
Freshwater, Isle of Wight, England, 2002.

(229+6=235). Ze świątecznego piekła do nieba wprost

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Wstałam. Z samego rana przeraziła mnie masa obowiązków, których nie mogę podzielić, przełożyć na jutro. Zakupy, których nienawidzę. Planowanie jedzenia do poniedziałku włącznie. Skąd ja mam wiedzieć DZIŚ na co będziemy mieli ochotę W PONIEDZIAŁEK? Nie mam przecież odznaki wróżki. Jak mam sobie poradzić z tą piekielną rzeczywistością? To nie równanie. To nie sto stron, które trzeba przeczytać na wczoraj. To nie esej, w którym należy poszukać drugiego i trzeciego dna, by móc zachwycić się kunsztem każdej postawionej literki. To nic z tych rzeczy.

To diabelskie dziesięć godzin, w ciągu których muszę wymyślić, zadecydować, zrealizować, upchać w lodówce... a na koniec, jak starczy mi sił, cieszyć się swoim heroizmem. Ruszyłam. Uratowała mnie lista produktów, dzięki której przewiosłowałam cały sklep nie cofając się ani o jeden regał. Archipelagi towarów niezbędnych, nabrzeże portowe warzyw, wyspa jaj wielkanocnych... To wszystko magicznie zamieniło się w cztery obrzydliwie ciężkie siaty. Usiąść i płakać... Nie pomogła świadomość tego, że nie jest tak źle, bo przecież resztę zakupów zrobi po drodze, wracając z delegacji, Sadownik.

Usiąść? Płakać?

Usiąść! Zapomnieć o siatach i napić się w spokoju kawy. Usiadłam. Zamówiłam kawę. Wyjęłam z plecaka bilet do raju --- album, który kupiłam dzisiaj dla Sadownika i... jak się okazało, „bardzo” dla samej siebie.

Płakać! Nie dało się inaczej. 255 stron wspaniałych, poruszających zdjęć. Przy wielu, łzy same kręcą się w oczach a potem już tylko kapią... Cholera, kobieca siła piękna jest! Album... piękny papier, chwile zaklęte w prostokąty... Annie Leibovitz i Susan Sontag Women, ze zdjęciami pierwszej i słowem drugiej. Wszystko spięte przepiękną klamrą Miłości. Pierwszym zdjęciem jest portret Matki Annie. Ostatnim, wspaniały portret Susan Sontag, partnerki Annie. Kolejny album, który pokochałam od pierwszego wertowania. Zaczniemy dziś wieczorem Święta... Z „wróconym” Sadownikiem będziemy oglądać, komentować, zachwycać się... miłością zaklętą w zdjęciach, miłością do życia, do ludzi, do pasji, do marzeń, do odwagi...

Wielkanocnej Miłości Wszystkim i każdemu z osobna!

środa, kwietnia 20, 2011

234. Apetyt... na więcej

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Wydać obiad. Rzucić wszystko. Obrożę Sierciuchowi nałożyć. Wziąć w rękę smycz. Wyjść.

Przedreptać na stację paliw. Grzecznie — pies równa przy ludzkiej nodze. Grzeczniej — idzie człowiek przy psim boku.

Na stacji wydać komendę: waruj. Stojąc przy psie poczekać na człowieka, co zniknął za szklanymi drzwiami, by wymienić monety na kawę. Doczekać się Dwunożnego z dwoma kubeczkami w dłoniach.

Psu, za cierpliwość czekania, psie ciasteczko podarować. Dostać do ręki swoją ukochaną Moccę. Smycz na szyi Dwunożnego zawiesić. Puścić się całym Stadem między działkami wprost do lasu. Patrzeć jak szczęście psa rozpiera. Iść powoli i cieszyć się chwilą, w której miasta nie ma, pracy nie ma, obowiązków nie ma… Zatem, kto jest?

„Nikto”, tylko pies luzem: 35 kilo; człowiek na sztuki: całe dwie dusze i... jeden owoc... szczęście, takie zwykłe, ze skórką, do czysta chusteczką nie wytarte, całkiem surowe. Nic więcej. Na pewno nic?

Nic. No. może... może poza tym, że dzisiaj też bym tak chciała... Kudłata, Sadownik, Zieleń i ja...

wtorek, kwietnia 19, 2011

(231+2). Przy kości…czyli Ogrodnikom i Myśliwym

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Wróciły do mnie książkowe prezenty gwiazdkowe. Nadrobiłam troszkę zaległości, zanim na dobre zanurzę się w lekturach obowiązkowych. Czasem nie chcę literatury. Czasem chcę przeczytać bajkę, której jedno zdanie czy akapit poruszą mnie, tak jak poruszało prawie wszystko, gdy byłam małą dziewczynką.

Pisałam wczoraj o kości a tu proszę, jadę wczoraj wieczorem tramwajem i… okazuje się, że można pięknie o dylematach, na przykład, tych, co zastanawiają się, czy z dobrej strony ową kość gryzą.

     — Opowiadałeś mi kiedyś, że ludzie dzielą się na ogrodników kochających ziemię i zbiory, i na myśliwych kochających mroczne bory i trudne zdobycze. Mówiłeś, że jestem ogrodniczką, tak jak J. idę drogą kontemplacji, żeby poznać prawdę. Powiedziałeś też, że poślubiłam myśliwego.

[8 stron dalej]

     — Uważasz, że dokonałam złego wyboru? — wyjąkała. — Uważasz, że zmarnowałam sobie życie rzucając ziarno w ziemię, patrząc na rosnące łany i ciesząc się na zbiory, zamiast rzucić się w wir wielkich emocji nocnych łowów.
     Szedł patrząc w niebo. Wciąż myślał o swoim zakładzie i o samolotach.
     — Często patrzę na ludzi takich jak J. — powiedział w końcu — ludzi żyjących w spokoju i przez ten wewnętrzny spokój odnajdujących jedność z Bogiem. Przyglądam się tobie. (…) Zasypiasz bez żadnych problemów, a ja przez całe noce patrzę w okno i zadaję sobie to samo pytanie: dlaczego nie zdarza się cud, na który czekam tak niecierpliwie. Wtedy pytam samego siebie: czy popełniłem błąd?
Chris ujęła go za rękę.
     — Oczywiście, że nie. Byłbyś nieszczęśliwy.
     — Tak samo ty, byłabyś nieszczęśliwa, gdybyś poszła moją drogą.
     „Jak dobrze to wiedzieć”, pomyślała.

P. Coelho, Walkirie,
Drzewo Babel, Warszawa 2010.

poniedziałek, kwietnia 18, 2011

232. Garmażerka miłosna, czyli serce, żołądek i całuski

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Jabłoń:
(rankiem, ciut nieprzytomna jeszcze,
całuje nagie ramię zajętego Sadownika
)

Sadownik:
Pragnę ci przypomnieć, że do serca mężczyzny
to nie przez całuski, tylko przez żołądek.

(mija krótka chwila)

Sadownik:
(dodaje z powagą)
Możesz zacytować.

Jabłoń:
Żartujesz? Zaraz jakaś femisia rzuci się na Ciebie,
że przecież dwie rączki masz i sam możesz sobie zrobić śniadanie.

Sadownik:
Niech tylko spróbuje! Mam przecież zajęte ręce.
(jak co dnia, prasuje koszulę do pracy)

231. Anatomia pewnej kości

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Jest aforyzm, który gdy potrzebny zapadł się pod ziemię. Pozostańmy więc przy jego znaczeniu: w wiecznej wojnie między kobietami i mężczyznami wygrywają ci ostatni, ponieważ po ich stronie stoją młode kobiety. Czy ten aforyzm ma jakikolwiek związek z bezdzietnością i społeczeństwem polskim XXI wieku?

Pierwszy raz usłyszałam pewien tekst przeszło rok temu. Zignorowałam go. Potraktowałam właścicielkę wypowiedzi jako wyjątek potwierdzający regułę. Półtora tygodnia temu podobne słowa wypowiedziała inna osoba. Wszystko zaczęło składać się w układankę, której wzór zaczynał nabierać kształtu i koloru. Zaczęłam się mu przyglądać. Gdy już się wypełnił do końca, byłam zdziwiona tym co zobaczyłam.

Do tej pory byłam przekonana, że ideologiczna linia demarkacyjna dyskusji dotyczącej posiadania lub nieposiadania potomstwa rozdziela ludzi bezdzietnych od rodziców. Jedni z drugimi, nie znając doświadczenia drugiej grupy, co najwyżej mogą powiedzieć „rozumiem cię”, ale w zasadzie to tylko staram się zrozumieć, bo nie mam tak jak ty. Byłam w błędzie, bo społecznie wygląda to ciut inaczej. Naprawdę mnie to zdziwiło.

Po jednej stronie są Ci, którzy mają jedno lub dwoje dzieci. Miły, cieszący oko standardzik. Łatwy do przewidzenia, w większości przypadków, schemat losów dalszych. Słodkie reklamy, gdzie koniecznie parytet i dziewczynka i chłopiec. Różowa i błękitna przyszłość.

Po drugiej stronie są bezdzietni i? No, no, no…
Rodziny wielodzietne (od trójki dzieci w górę). Pierwsi, egoiści, nieszczęśliwi i samotni. To już było. Ostatni, też egoiści, bo kto to słyszał tyle dzieci narobić, patologia po prostu. Zaskakujące, prawda?

Jest na to tylko jedna metoda, świadczyć swoim życiem, prosto się trzymać i nie wstydzić się mówić, że:
Tak. Wybrało się bezdzietność.
Tak. Spełniło się marzenie o piątce dzieci.
A Heńka na to: kośćniezgody”? Na pewno jest pyszna z każdej strony...
Tak, Heniutko, jest pyszna.

230. Zielono nam

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Z psem czy bez psa, Wiosna zaczyna się dla mnie rokrocznie w Wigilię. Makabra najkrótszego dnia jest za nami, dzień zaczyna się wydłużać obiecując ciepło i słońce… Wszystko co piękne jest wtedy znów przed nami. Niczego więcej mi nie trzeba. Nawet minus dwadzieśca wtedy nie przeraża.

Bez psa, Wiosna, mimo że wyczekana, miała charakter cyfrowy. Zawsze przychodził dzień, w którym ze zdziwieniem stwierdzałam, że zrobiło się zielono. Skąd te duże liście? Skąd ta gęsta trawa? Jakim cudem ktoś dał radę przemalować świat w jedną noc? Wczoraj było buro, dzisiaj jest zielono.

Z psem, Wiosna zmieniła charakter. W cyfrowym świecie bitów, bajtów, zdjęć liczonych w kilo i filmów w mega, wiosna poszła pod prąd stechnicyzowanej kulturze — pozostała analogowa. Z Heńką u boku obserwowaliśmy z dnia na dzień jak gałązki drzew nabierają charakterystycznych zgrubień. Podziwialiśmy jak wychylają na świat czubeczki pierwszych listków. Patrzyliśmy jak wczorajsze listki zamieniają się w dzisiejszą obietnicę dużych liści. Wiosenna, niepowtarzalna zieleń rodziła się na naszych oczach; pod łapami Kudłatej, która musi wszystko własnym nosem skatalogować. A my? My jesteśmy tylko pomocnikami psiego botanika.

***

Literatura ostrzega, ale człowiek rozumie co czyta, gdy pierwszą zimę i kawałek wiosny w towarzystwie zawsze uśmiechniętej psiej mordy ma już za sobą. Wczoraj jechałam na zajęcia i rżałam w tramwaju:

     — Spójrz na to jak na znak losu — radził Simon. — Ten pies przybył, żeby cię uratować…
     — …żebyś wiodła zdrowsze życie, bardziej zrównoważone — tłumaczyła Lola.
     — …żebyś wstawało rano wyprowadzić go na siusiu — dodał Simon. — Żebyś kupiła sobie dres i wyjeżdżała co weekend za miasto.
     — Żebyś przestrzegała określonych godzin, żebyś się czuła odpowiedzialna — zaopiniował Vincent.

A. Gavalda, Ostatni raz,
Świat Książki, Warszawa 2010.

Nasz Znak Losu jest wyraźnie grubą linią rysowany, abyśmy przypadkiem jej nie przeoczyli i dokładnie wiedzieli co zmieniło nasze życie...

niedziela, kwietnia 17, 2011

(227+2). Chronologia odwrócona (I)

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Pewnego dnia... w Przytulisku zamieszkał piękny album Annie Leibovitz A Photographer’s Life 1990--2005 (Random House, New York 2006). Jabłoń zakochała się w nim, choć album należał do Sadownika. Przyuczana przez Sadownika, wciąż woli oglądać zdjęcia niż czytać opisy. Przy okazji tego albumu odkryła, że zdjęcia pięknie zdradzają orientację seksualną fotografa. Annie mistrzowsko fotografuje mężczyzn, ale to przy okazji fotografowania kobiet wyciąga na światło dzienne i uwiecznia niewypowiedzianie piękne cechy fotografowanych kobiet. Annie stała się ukochaną fotografką Jabłoni. [To właśnie fotografie Annie były inspiracją do autoportretu Jabłoni.]

W piątek 15 kwietnia otwarto na ogrodzeniu Ogrodu Botanicznego w Warszawie wystawę zdjęć Annie Leibovitz pt. Kobiety. Mieliśmy zostawić sobie tego rodzyneczka na Święta, nie daliśmy rady. Nogi poniosły nas wczoraj w to miejsce. Nie rozczarowaliśmy się. Portret Matki Annie, który rozpoczyna ekspozycję, zatrzymuje w miejscu swą siłą... portret rzeźbiarki, który jest kondensacją jej pasji, wieku i doświadczenia... zdjęcie Murzynki, której twarzy nie można już zapomnieć... siła czarno-białych zdjęć... kończące cztery dyptyki po prostu zwalają z nóg.

Jeśli tylko możecie… idźcie! To piękne zdjęcie dwóch aktorek też tam jest:

Annie Leibovitz, Aktorki (*),
z albumu Women, Random House, Nowy Jork 2000.

Mam teraz pretekst, by wrócić tam i przepisać dokładny podpis pod fotografią, by uzupełnić ten wpis ;).

(*) [dopisek z 22 kwietnia], na fotografii Gwyneth Paltrow i Blythe Danner, obie aktorki, relacyjnie: Córka i Matka.

(227+1). Chronologia odwrócona (II)

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

W Przytulisku kątem pomieszkuje Historia Fotografii. Kształtuje Sadownika. Nie pozostaje bez wpływu na Jabłoń. „Szpara”, „za dużo powietrza”... elementy foto-żargonu weszły na stałe do naszego języka.

Dawno, dawno temu... o pierwszej w nocy Jabłoń szamotała się słownie z Sadownikiem na temat zakupionego przez niego świeżo albumu Roya Stuarta. Jak mogłeś?! Sztuka może tu mieszkać, pornografia nie! Sadownik spokojnie odpierał zarzuty: skoro kłócimy się o zdjęcia, to znaczy, że jest to sztuka; wywołuje emocje, dyskusje, dotyka osobistych granic tolerancji. Jabłoń grzmiała: jaka sztuka? Pornografia! Sadownik trwał w wewnętrznej równowadze i zapytał: czytałaś teksty pod zdjęciami? Zauważyłaś, że zdjęcia tworzą cykle, opowiadają historie? Wzięłaś pod uwagę kontekst społeczny, obyczajowy? Jabłoni szczęka opadła. Na każde pytanie miała tylko jedną odpowiedź: nie.

Następnego dnia, spokojnie, przy herbatce, gdy Sadownika nie było w domu, usiadła, obejrzała i... O rany! Jak niesamowite są te historie, ile pięknych zdjęć, jakie zaskakujące historie! Tak, tak, to wciąż był ten sam album. W ten oto sposób Jabłoń odkryła siłę serii zdjęć. Przesunęła swoją granicę poznania.

***

Wczoraj poszliśmy do CSW sprawdzić, czy przypadkiem nie ma tam jakiejś nowej ciekawej wystawy. Wieczorem, wyliczaliśmy, co nas urzekło, jakby wyliczanka miała uchronić nasze wrażenia od zapomnienia. Cykl czterozdjęciowych opowieści w ramach wystawy When I’m sixty four wyjął nas z butów. Z trywialnego świata grawitacji przenieśliśmy się w świat nieoczywistości i niekwestionowanego piękna.

Krzysztof Wojciechowski, z cyklu „Trivia”, 2010.

***

Trafiliśmy również na tryptyk Katarzyny Górnej, w którym zachwyciło wymieszanie:
--- wrażliwości i zachwytu lingwisty,
--- przytomnej obecności zbieracza gestów,
--- bezpretensjonalnej wymowności kulturowej,
--- ciekawości badacza kwestii genderowych,
--- stąpającego po zdartej ciut linie tabu artyście.
Tygiel, mieszanka i zachwyt. Wszystko to podane bez ułatwiających trawienie ziół.

Oczywiście, ze nie czytaliśmy podpisów! Mi nie pasowało pierwsze zdjęcie. Drugie i trzecie stanowiło dla mnie wspaniały dyptyk. Sadownikowi zaś nie pasowało trzecie zdjęcie… po chwili jednak... pasowały Mu już wszystkie. Dopiero wtedy zdecydowaliśmy się przeczytać podpis: Fuck me, Fuck you, Peace. Ryknęliśmy oboje: noooo! Siła przekazu wzmocniona siłą rażenia trzech zdjęć i mocnego tytułu.

Katarzyna Górna, Fuck me, Fuck you, Peace, 2000.

Wieczorem, w domu, znaleźliśmy inne projekty tej Autorki, w których unosi się szczypta pomysłu Helmuta Newtona. Zachwyciły nas… Można jednak sfotografować czas, nawet ten zaklęty w ciele...

Katarzyna Górna, Double Portraits, 2001.

sobota, kwietnia 16, 2011

227. Chronologia odwrócona (III)

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Sadownik:
(w galerii CSW)
Chodźmy stąd. Jestem głodny. Duszę już nakarmiłem.

(poszli)

W Jabłoni pozostał zachwyt… włochatym, wielkim „jajem-poczwarką-cielskiem”, które po kryjomu dotknęła, bo aż się prosiło, by je dotknąć… Pozostała Jabłoń również całkiem oniemiała w zachwycie, w który wprawił ją… jeden, jedyny obraz… Tomasza Tatarczyka:

Poszukała. Znalazła i ze smutkiem stwierdziła, że odkryła Malarza… w I rocznicę jego śmierci. Poszukała i stwierdziła, że pięknie malował również to, co w psach urzeka... zachwyt życiem, chwilą, magią Świata:

czwartek, kwietnia 14, 2011

(225+1). Mój, trochę cudzy Mąż

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Uwielbiam, gdy wyjeżdża. Nareszcie! Mogę zajadać się uwielbianymi przeze mnie ziemniakami w mundurkach. Ubrania mogą odetchnąć i rozprostować rękawy polegując na wszystkich sprzętach do siedzenia. Zużyte talerze mogą kontemplować otaczającą je przestrzeń całymi dniami. Mogę w końcu pozbierać własne myśli, zastanowić się ciut dłużej. Po prostu, lubię pobyć trochę sama. A Heńka? Nie widzi żadnych plusów Sadowniczych delegacji.

Uwielbiam, gdy wraca. Nareszcie! Zwykle mam już dość ziemniaków w mundurkach. Panoszące się wszędzie ubrania zmuszam do zameldowania się w szafie, bo nie byłoby gdzie usiąść. Talerze pozmywane, bo nie byłoby na czym jeść. Po prostu, lubię nasze Stadne życie. A Heńka? Widzi same plusy powrotów Sadownika z delegacji.

Przewrotność natury? Potrzebuję jak powietrza i jego wyjazdów, i jego powrotów. Wyjeżdża, zawsze dobrze znany, szczęśliwie zabiera w delegację również swoje wady. Wraca, jakiś nowy, trochę „cudzy”, ciut nieznany, przywozi ze sobą wszystkie swoje zalety.

Wrócił. Pierwszy raz w życiu Heńki tak długo go nie było. Kudłata tak bardzo nie wierzyła, że gdy stałam w otwartych drzwiach czekając aż Sadownik pokona schody, Ona stała na końcu korytarza myśląc, że otwieram drzwi dostawcy pizzy. Uwierzyła dopiero, gdy zobaczyła, powąchała. Radości nie było końca.

środa, kwietnia 13, 2011

225. Odys XXI wieku i fizyka kwantowa

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Nieoznaczoność Heisenberga głosi, że nie można wiedzieć zbyt wiele w tej samej chwili. Można wiedzieć „więcej” albo o położeniu cząstki, albo o jej pędzie. Niestety, nie można wiedzieć dokładnie i jednego, i drugiego na raz. Wczoraj odkryłam, że zasada nieoznaczoności ma się całkiem dobrze w realnym życiu. Pełna wiedza o położeniu skutkować może pojawieniem się pytania o „pęd”:

Osoba Zaangażowana:
Czy ty mnie jeszcze kochasz?

Dotarło do mnie, że wczoraj chyba doskonale przeczuwałam „pęd” Sadownika, wietrzącego wciąż duszę w delegacji, skoro zadałam mu takie pytanie:

Jabłoń:
(rozmawia z Sadownikiem przez telefon)
A tak, w ogóle, to w jakim dzisiaj jesteś mieście?

Sadownik wyląduje wieczorem w domu. Heńka wyczuła to swoimi radarkami i już o czwartej rano była gotowa na rozpoczęcie tego pięknego dnia, jakby to miało przyśpieszyć Sadowniczy powrót. O 4.02 na podwórku było zimno, ciemno, „bezludzko” i „bezpsio”, więc pospacerowałyśmy z przyjemnością. I tylko nie wiem dlaczego, ale marzy mi się, aby jutro rano wyprowadził Kudłatą „powrócony” z podróży Odys… Ja w tym czasie, owinięta kołderką, będę próbowała oszacować wartość mojego „pędu” do spacerującej bladym świtem Dwójki.

wtorek, kwietnia 12, 2011

224. Wiosenne padanie

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Do tej pory myślałam, że wiosenny deszcz służy trawnikom, drzewom i wszystkiemu temu co zielone ma być. Ja zielona nie jestem --- nie znosiłam deszczu co pada dwadzieścia cztery godziny na dobę. Mokro, zimno, buro. No, ale po co ma się Heńkę, jeśli nie po to by zmieniać poglądy. Zwłaszcza w kwestiach zasadniczych. Deszcz okazał się kwestią zasadniczą dla jakości naszego współistnienia, gdy jesteśmy we trzy: Heńka, jej cieczka i ja.

Kiedy pada dzieci się nudzą” głosi piosenka i to jest święta prawda, bo Heńka tak miała, gdy była mała, ale wyrosła. Deszcz z piosenki pomaga udowodnić wątłą tezę, że mężczyźni to dzieci, bo psi mężczyźni w czasie deszczu nudzą się okrutnie. Ich Pan bądź Pani wychodzą z nimi tylko na szybkie siusiu. Psi amatorzy przygodnego seksu w efekcie umierają z nudów przytulając się do kapci właściciela bądź właścicielki, leniwie rzucając okiem to tu to tam po czterech kątach, w których przyszło im żyć.

Kiedy pada” psie kobietki w wersji de lux, czyli roztaczające wokół siebie zapach potencjalnej psiej miłości, bawią się doskonale. W końcu można psiczki spuścić ze smyczy. Niestety, cieczka nie wyłącza w suczkach potrzeby biegania. Deszczowe padanie jest więc świetną okazją, by zaspokoić tę potrzebę. Wczoraj wypróbowałyśmy deszcz. Deszcz w parku. Deszcz w lesie. Deszcz między blokami. To nic, że wróciłyśmy obie całkiem mokre, bo byłyśmy szczęśliwe bezgranicznie. Wciąż padało. Synchronicznie do deszczu, już wczesnym wieczorem obie padałyśmy na... pysk.

niedziela, kwietnia 10, 2011

223. My, ośmioletni i sens życia

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Wersja A:
Parafrazując: „Posadziłeś drzewo? Zbudowałeś dom? Spłodziłeś syna?”

Wersja B:
"--- Masz psa? Masz dziewczynę? Jesteś pilotem?
--- Nie. Nie. Nie.
--- Ale wyrosłem na ofiarę losu."

fragment dialogu z filmu Dzieciak, w którym główny bohater: „cyniczny pracownik agencji reklamowej nieoczekiwanie spotyka na swej drodze ośmioletniego chłopczyka, który okazuje się... wcieleniem jego samego z okresu dzieciństwa...”.

Wersja C (Sadownika):
Założę się, że gdyby Sadownik spotkał samego siebie w wersji ośmioletniego chłopca ten zapytałby go tylko o jedno:
--- Czy jesteś szczęśliwy?

Wersja D (Jabłoni):
Czwarty dzień jesteśmy z Heńką same. Żyjemy sobie powolutku. Rytm dnia wyznaczają: jedzenie, spacery, kręgosłupowe ćwiczenia, moje wyjścia z domu i sen. Gdy tak we dwójkę gospodarujemy przestrzenią Przytuliska wszystko nabiera innego wymiaru, ciut wyciągniętego filozoficznie. Leżakując kręgosłup obejrzałam Dzieciaka po raz n-ty. Płakałam ze śmiechu w tych samych, co zawsze, miejscach. Chwyciło mnie za gardło podczas oglądania pewnych scenach w ten sam, co zwykle, sposób. Teraz nie opuszcza mnie ciekawość, o co spytałaby mnie owa mała ośmioletnia dziewczynka, którą kiedyś byłam… A Heńka na to: nie próbuj się martwić, masz mnie, Sadownik ma ciebie, więc w najgorszym razie będziesz tylko częściową ofiarą losu

kadr z filmu Dzieciak,
(Disney’s The Kid, 2000)

piątek, kwietnia 08, 2011

222. Analfabeta i alfabet

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

--- W zeszłym roku byłem w Afryce, w Brazylii, no i wiesz, na chwilę w Sydney --- powiedział zostawiając dotychczasowy kontekst rozmowy i kompana setki kilometrów w tyle. --- Wiesz, jedzenie, ludzie, nie to co tu...

Nie wiedzieć jakim cudem wciąż siedzieli przy tym samym polskim stoliku w knajpie, w której menu było wyłącznie po polsku. Rozmowa jakich wiele za nimi. Nadzieja na inne zakończenie spotkania poszła już do domu. Mnie ciekawił Kompan. Przeszedł długą drogę po krętych ścieżkach własnego życia. Przez wiele lat uczył się alfabetu reakcji własnych:

A) No tak, ja nigdzie nie byłem. Może niewłaściwie postępuję z życiem? Marnuję? Nie wykorzystuję szans? Może mam niewłaściwy system wartości? Może zbyt mało od życia chcę? Może?

B) Czy on się lepiej czuje, gdy już te proporce zdobytych miejsc wyłoży na stół? Jeśli tak, to świetnie.

C) Kim ja jestem, skoro on wciąż, za każdym razem musi odczytać listę zachwytu nad sobą samym? Czy to finalnie pomaga mu poczuć się w moim towarzystwie równym gościem?

.
.
.

Z) Szkoda, że jeszcze nie przyszedł ten czas, aby miał niezachwianą pewność, że nawet gdyby pojechał do polskiej zabitej dechami dziury o wdzięczniej nazwie Nowhere, to i tak jest moim najlepszym kumplem. Poczekam. Ta chwila przecież musi nadejść. To pewne jak zet, które musi się pojawić, gdy już powie się a, be, ce... trzeba tylko wytrwałości.

Byłam dumna z Kompana. Każdą literkę, lub po niej ślad, było widać w jego oczach. Fajnie jest umieć czytać. Kompan przytaknął. Tośmy sobie poczytali.

czwartek, kwietnia 07, 2011

221. Psia Julia i wiatr

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Dział Kobiety w Syndykacie sprawił, że Heńka poczuła się zobowiązana i postanowiła dorosnąć do roli psiej kobietki. 4 kwietnia, dokładnie w dniu, w którym skończyła 11 miesięcy, odnotowaliśmy na podłodze pierwszą kroplę krwi.

Stało się. Teraz nikt w Stadzie nie ma już życia. Skończyły się na trzy tygodnie wieczorne spacery pod górkę. Heńka i my uwiązani do smyczy na każdym spacerze. My rozumiemy dlaczego, Kudłata nie. Trzeba się nieźle zaprzeć, żeby utrzymać naszą Wielbicielkę stworzeń wszelkich. Jak grzyby po deszczu, w ciągu jednej nocy, wyrosły całe hordy zakochanych psów, Romeo w łatki, Romeo rudy, Romeo mały, Romeo duży… Nawet Iwan, groźny wilk, który był wobec Heńki agresywny, gdy była mała, nagle zmienił zdanie i stał się Romeo całą psią gębą, ciałem i ogonem. Każdy z zakochanych z obłędem w oczach gotów jest zrobić wszystko dla psiej Julii. Natura nie kultura --- balkony i pieśni całkiem zbędne. Psia miłość po prostu pachnie. Po naszej stronie staje tylko czasem odpowiednio wiejący wiatr...

Jabłoń:
(dzwoni do Sadownika)
Jak tam?

Sadownik:
A my właśnie na spacerku.

Jabłoń:
I jak?

Sadownik:
No właśnie zbliża się pan z psem.

Jabłoń:
Pies miłość w oczach już ma?

Sadownik:
Nie wiem. Idziemy pod wiatr.

środa, kwietnia 06, 2011

(219+1). Tak jak Ty

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

mogę podnieść rękę,
mogę przesunąć nogę,
mogę sama się ubrać,
mogę wyjść,
mogę podskoczyć
mogę spojrzeć w niebo,
mogę mieć plany i marzenia.

Wczoraj cały dzień zamiast wdzięczności czułam wstyd, że jestem tak bogata w „mogę”. Trudno mi było być tak obdarowaną przez Życie. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego właśnie ja mam aż tyle a Ona nie… Czułam się jak złodziejka w loterii Losu.

Dziś, myślę o wszystkich „mogę”, których na co dzień nie zauważam lub traktuję jak oczywistość. Doświadczenie dwóch ostatnich dni powoduje, że dostrzegam cud, jaki kryje się w każdym z nich. Ociekam bogactwem… Łatwiej mi, bo ociekam bogactwem… tak jak Ty.

możesz podnieść rękę,
możesz przesunąć nogę,
możesz sama się ubrać,
możesz wyjść,
możesz podskoczyć,
możesz spojrzeć w niebo,
możesz mieć plany i marzenia.

I jak Ci z tą świadomością?

wtorek, kwietnia 05, 2011

219. Wczoraj w południe skończył się dzień

Dzięcięce, omnipotentne pytanie

Odeszła.
Pachniała konwaliami.
Byłyśmy z jednej klasy.
Pomagała mi przetrwać liceum.
Nie zdążyła skończyć 38 lat.
28 maja będą jej urodziny.

Czy jeśli przestanę
____odbierać telefony,
____czytać maile,
to ludzie przestaną umierać?

(217+1). Nim w południe skończył się wczoraj dzień

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Sadownik:
(dzwoni po przeczytaniu wpisu 217.)
Cześć. To ty mocniejsza od spirytusu jesteś.

Jabłoń:
(z dumą w głosie)
Noooo. Jestem.
Dzięki za komplement.

poniedziałek, kwietnia 04, 2011

217. 100% po raz pierwszy, po raz drugi, sprzedane!

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Single, bezdzietni, osoby homoseksualne nie mają wyjścia. Czy tego chcą czy nie, przynajmniej raz będą musiały usłyszeć o prawdach absolutnych wyznaczanych przez wielki byt jakim jest społeczeństwo, bo społeczeństwo w swej masie nigdy się nie myli.

Jeśli jesteś singlem to znaczy, że emocjonalnie jesteś albo pokiereszowany, albo niedojrzały. Nie ma tu miejsca na wybór. Nie podlega to dyskusji. Tak jest i koniec.

Jeśli jesteś osobą homoseksualną, to znaczy tylko tyle, że do tej pory nie poszedłeś do łóżka z właściwą osobą płci przeciwnej, nie zakochałeś się nigdy prawdziwie. Znów, mądrość pokoleń nie podlega dyskusji.

Jeśli jesteś bezdzietną z wyboru, jesteś biedną wewnętrznie kobietą, która kompensuje sobie pustkę macicy czymś tak beznadziejnym jak wzniosłe idee i praca. Czy nie widzisz, że dorabiasz sobie teorię do swej ułomności? To też nie podlega dyskusji.

Wszystko to mówione jest, oczywiście, w dobrej wierze. W nadziei, że może dla tych „pokrzywionych” ludzi jest jeszcze ratunek, jeśli tylko się opamiętają, przewartościują swoje wybory, może skoczą na jakąś terapię i szczęśliwie staną się małżonkami, „heterykami” i matkami karmiącymi. Przecież w głębi duszy na pewno nie marzą o niczym innym. Oczywistym przecież jest, że single, osoby homoseksualne i bezdzietni to biedni wewnętrznie, wybrakowani ludzie. Dzietni małżonkowie o heteroseksualnych preferencjach mylić się nie mogą.

Te złote, jedynie słuszne myśli ranią. Człowiek próbuje się bronić. Im bardziej się broni, tym bardziej jest atakowany. To nie paradoks, jak patrzę z perspektywy minionego czasu, bo nie o obronę chodzi. Chodzi o to, by poznać swoje marzenia, by wiedzieć kim się jest, by psychologiczny środek ciężkości mieć w sobie, a nie na zewnątrz w dumnych z nas rodziców, zadowolonych szefach. Chodzi o to, by odkryć w sobie zapomnianą siłę. By głośno dziwić się, że inni mają tak świetny plan dla nas, choć z własnym życiem radzą sobie w sposób mało zachwycający. Dojście do miejsca, gdzie właśnie tak się ma, zajęło mi dużo czasu. Warto było jednak przejść tę drogę... by władać siłą, należy stać się wystarczająco silnym.

Pozostał jednak jeden magiczny element. Siła, która biła od kobiet w ósmym, dziewiątym miesiącu. Nieznana. Ciekawiło mnie źródło tej siły, tak bardzo bezpardonowej. Siły, która mogłaby zabić.

Domorośli terapeuci powiedzieliby: jeśli zwracasz uwagę na „ciężarówki” to nic, tylko znak z głębin twojego jestestwa, że nieświadomie marzysz o byciu matką. Na szczęście, to nie jest takie proste. POP-owcy na jednym wydechu powiedzą, że w byciu przyszłą matką jest jakaś jakość, która przydałaby Ci się w życiu. Dla mnie tą jakością jest właśnie bycie w 100%, a jeśli się da, to nawet w 300%.

Od dziesięciu dni smakuję źródło tej siły --- owe procenty. Testuję, próbuję i wykorzystuję. Każdy może mieć do niej dostęp, wystarczy być w 100%. Stan błogosławiony ma taką nazwę również dlatego, że nie trzeba uczyć się „bycia w 100%”. Niosąc przed sobą wielki brzuch nie da się być trochę w ciąży a trochę nie. To całodobowe zajęcie. W każdym innym przypadku trzeba nauczyć się być w 100%, umieć stanąć za sobą, swoimi poglądami, swoimi marzeniami. Być singlem w 100%, być osobą homoseksualną w 100%, być bezdzietną w 100%. Być, bez względu na rolę, w całych 100%. Być realizatorem swoich marzeń w 100%.

Najdziwniejsze i najpiękniejsze --- gdy już się zajmie te 100% to nikt inny nie znajdzie w sobie siły by podważyć nasz wybór. Tak pięknie jest być po prostu SOBĄ, w 100%, oczywiście!

niedziela, kwietnia 03, 2011

(215+1). Szczególne miejsce... na Ziemi

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Gdy byłam dzieckiem mówili, że to takie miejsce, gdzie nie każdy może trafić, ale wszyscy, którzy tam są, wypełnieni są szczęściem bezkresnym. Każdy śpiewa piękne pieśni chwalące wielkość, dobroć Boga.

Gdy byłam już bardzo dorosła dowiedziałam się, że w tym miejscu mężczyźni, którzy zginęli w świętych wojnach otrzymują w nagrodę trzydzieści pięknych hurys. Niestety (?), za ten sam wyczyn kobieta-samobójca otrzyma tylko jednego dobrego męża. Pamiętam, że ta jawna niesprawiedliwość obudziła we mnie wojującą feministkę. Teraz podchodzę do tego spokojniej, wręcz filozoficznie: po co mi trzydziestu, nawet najlepszych, mężów.

Po wstępie należy skreślić wszystko, co napisane do tej pory, bo to bujda na resorach od fiata 126p. Od wczoraj wiem jak tam jest. Eee tam, wcale nie wiem, mam bezczelną pewność! Raj zamieszkują tylko dzieci i psy. Dorośli trafiają tam warunkowo, gdy dobrze traktują swoje wewnętrzne dziecko.

Wczoraj miałam ogromną przyjemność oglądać rajską scenę. Dwoje wspaniałych dzieci i Heńka brykało po trawie. Dwulatek podnoszący z ziemi piłkę dla Heńki rozbroił mnie w tempie natychmiastowym na wiele, wiele godzin. Teraz, gdy to piszę, wciąż pamiętam uśmiech Malucha. Kudłata była przeszczęśliwa. Dalszych słów by to sensownie opisać po prostu brak… Nie zdążyliśmy dobrze wrócić do domu a już tęskniliśmy za Magicznym Miejscem, gdzie Raj materializuje się na naszych oczach, bo trawa, przestrzeń, dzieci i nasi Przyjaciele...

***

Ledwo już żywa, ale chociaż rzuci okiem, czy przypadkiem nie warto się podnieść:

Cudowne, ufne dzieci, które Heńka pokochała od pierwszego głasku małych, ludzkich paluszków, po ostatnie, rozdawane z entuzjazmem psie całuski:

I Heńkę można zmęczyć, a my uwielbiamy patrzeć jak wyciąga tylne łapki. Tak wygląda szczęśliwy pies. Przymrużone oczy i wyluzowany pysk:

Pozostała w nas tęsknota...

215. Odnotować: Mały Piątek i Duży Piątek były

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Czwartek. Bałagan chciał od nas odpocząć, od naszego lamentu, od „należy”, „trzeba”, „powinniśmy”. Marzyło mu się, by zakwitnąć wiosną prawdziwą. Po pracy, traktując czwartek jako „mały piątek” wzięliśmy Heńkę do lasu. Było magicznie. Nie przypuszczałam, że to początek innych dni…

Czwartek wieczór. Otrzymaliśmy informację i Sierściuch stanął do raportu:
     — Imię?
     — Heńka.
     — Nazwisko?
     — Syndykat*.
W ten oto sposób Heńka stała się jedyną kudłatą dziewczynką, która jest współtwórczynią blogu należącego do Syndykatu Blox-a (dział Kobiety). Pogratulowaliśmy gryzakiem.

Piątek. Wyrodna matka postanowiła być — choć przez chwilę — mniej wyrodna. W końcu był Prima Aprilis. Z zakupioną świeżutko „Psychopatologią” pod pachą weszła do sklepu zoologicznego i zakupiła mieniącą się wszystkimi kolorami, świecącą w ciemnościach, piłeczkę dla Heńki. Młoda, oczywiście, była zachwycona... Wciąż jest...

__________
 * Syndykat został zlikwidowany w 2018 roku, a blox.pl przestaje istnieć 29.04.2019.