czwartek, października 31, 2019

3517. 109/131

czy JA tu jeszcze jestem? a jeśli nie? to kim teraz jestem?

109/131

*

Prezent:
(otrzymany przez Pana Ciasteczko
od pani od języka włoskiego z okazji Halloween; reszta
ekipy też poniosła do domu takie mózgi-mydełka
)

poniedziałek, października 28, 2019

3512. 106/131

idę, niebezpiecznie balansując na grubej linii — ze wszystkich sił staram się trzymać środka. po lewej rozpacz, po prawej zwątpienie. najtrudniejszy jest pierwszy krok, gdy rano budzi mnie ból.

106/131

3511. Na księżycu, czyli w Danii

Po rosyjskim czytaniu tułałam się po kilku książkach, nie mogąc przy żadnej zagrzać miejsca. Rozgrzebałam ze trzy (niczym minister kultury małych ludzi), nim trafiłam na tę starą, bardzo starą zaległość.

Ta książka jest niczym opowieść księżycowa — wiele rzeczy nie mieści się w głowie. Przyjemnie jest przechadzać się po znanej formie, w jakiej książki Autora ukazały się w Polsce. Gdyby ta opowieść tematyczna miała morał, brzmiałby on tak: nie myl bogactwa z dobrostanem.

Kiedy Rita była dzieckiem, była przekonana, że istnieją tylko trzy kolory: czarny, szary i brązowy. Jej ojciec postanowił to zmienić i zaczął ją zabierać na poszukiwanie skarbów po całym mieście: szukali kolorów, piękna i dobra.

*

Poranek może być do niczego, co nie zmienia faktu, że nadal masz cudowne życie.

Jeśli spojrzymy na angielskie słowo companion, hiszpańskie compañero czy francuskie copain, zauważymy, że wszystkie pochodzą od łacińskiego companis i oznaczają „kogoś, z kim dzieli się chleb”.

*

[…] hałas, który robią sąsiedzi, przestaje być dokuczliwy, kiedy znamy ich imiona i historie.

*

Życiowe porażki trudniej znieść, kiedy się nie zna żadnych przekleństw.

*

Nie chodzi bowiem tylko o to, żeby widywać się z ludźmi — chodzi o to, żeby się ze sobą kontaktować. Rozumieć się nawzajem. Ufać sobie na tyle, żeby móc opuścić gardę, pozwolić innym dowiedzieć się, co naprawdę myślimy. Dopuścić do siebie drugiego człowieka.

*

Trzeba całej wsi, żeby wychować dziecko. […] Nasz język kształtuje nasze zachowania, a przysłowie ma nam przypominać, że wszyscy jesteśmy dla siebie nawzajem opiekunami.

*

Ciesz się podróżą do wybranego celu, ale nie zapominaj, że jego osiągnięcie nie przyniesie ci całkowitego zaspokojenia.

*

[…] wiara w uzdrawiającą moc książek zrodziła się w starożytnym Egipcie i Grecji, gdzie biblioteki uważano za miejsca uzdrawiające duszę, o czym informowały czytelników odpowiednie inskrypcje.

*

W niemieckim jest też określenie na prezent, który się wręcza w ramach przeprosin: Drachenfutter — dosłownie karma dla smoka.

Meik Wiking, Lykke. Po prostu szczęście,
przeł. Elżbieta Frątczak-Nowotny,
Wydawnictwo Czarna Owca, Warszawa 2017.
(wyróżnienie własne)

Jeśli kraj podwaja swoje bogactwo, ale 90 procent tego bogactwa trafia do 10 procent najbogatszych obywateli, to nie jest to wzrost. To chciwość.

*

Miasto osiąga sukces nie wtedy, kiedy staje się bogate, ale kiedy jego mieszkańcy są szczęśliwi. […] Mówimy ludziom: jesteście ważni nie dlatego, że macie pieniądze, ale dlatego, że jesteście ludźmi. Kiedy traktujemy człowieka jak kogoś wyjątkowego, wręcz świętego, to zaczyna się tak zachowywać. Chodzenie jest dla nas równie naturalne jak dla ptaków latanie.
// Guillermo Peñalosa

*

Społeczeństwa należy oceniać nie na podstawie sukcesów tych, którzy są pierwsi na mecie, ale na podstawie stosunku do tych, którzy upadli.

*

Wielkie rzeczy nierzadko mają skromne początki.

(tamże)

3510. Śmiech przez łzy

Jabłoń:
(jakieś cztery tygodnie temu
w Małej Danii pędzi o balkoniku
)

Biały Kruk:
Ty jesteś Julia na balkonie!

*

Wtedy zapadła decyzja, jak będą nazywać się osobiste cztery kółka Drzewka. Przyszedł czas oswajania się.

*

Żulian & Jabłoń:

Mama Babuni:
(wczoraj napisała)
Z takimi butami
Ty się przejmujesz chodzikiem?!

Jabłoń:
(ryknęła śmiechem)

niedziela, października 27, 2019

3509. 104–105/131

ostatnie takie słońce przez prawie cały weekend. pierwsze kroki w należących do tej samej pary butach. pierwszy raz od sześciu tygodni w (a) jeansach, (b) parku i (c) ruchomym szczęściu.

104–105/131

piątek, października 25, 2019

3508. 102–103/131

osobisty przewrót kopernikański jest nie do opisania słowami. wiadomo tylko, że nie może być już tak, jak było. a trzy takie przewroty pod rząd w ciągu kilku dni?

102–103/131

wtorek, października 22, 2019

3505. 100/131

słowa. niby nic, bo na wiatr rzucane. a mogą zabić [na lata].

100/131

3504. Pechowe czytanie (IX)

Zachciało mi się wrzucić coś rosyjskiego na ząb. Zachcianka zaspokojona (z nawiązką) chudziutką, na szczęście, książką. Niespełna sto pięćdziesiąt stron mieli człowieka dokładnie i metodycznie, pozostawiając mu tylko jedną sprawną dłoń, by szybko książkę odłożyć dla swojego dobra choć na chwilę. Niektórych scen nie sposób pozbyć się sprzed oczu nawet po skończeniu całości.

Pietrow przygnębiony… Musieli uśpić kota domowego, „żeby się nie męczył”. Córka znalazła go na ulicy, wzięli go do siebie. Ale rok później żona powiedziała, że nie będzie w domu zapachów znosić. Zaczęła histeryzować. A kota żal było wyrzucić na ulicę, był już domowy. Wygląda na to, że to jej histeria męczyła kota i to od jej histerii go uwolnili, uśpiwszy. A jak od żony się uwolnić, Pietrow nie wie, choć o tym myśli.

*

[…] porządek w porządku, taka organizacja życia, że po to, by nie być bity, bijesz sam. Wszystko na strachu oparte. Człowiekowi wszystkiego trzeba zabronić, bo strach dopuścić go do wolności, więc ci, co pracują, to pracują ze strachu, że znajdą się na ulicy, czyli niby na wolności, a jeśli ktoś podporządkowuje się bez słowa, to ze strachu, ze zgromadzonej przez całe pokolenia rosyjskiego ludu wiedzy, że wolność to brak porządku, właśnie wymuszona konieczność, a zakaz to konieczność nie wymuszona, tylko właśnie powszednia. I podporządkować się to tak, jakby się samemu tego chciało.

*

A tymczasem wszyscy wedle takiego porządku, jakiego pojąć nie sposób, dzień w dzień żyją i przeżywają — każdy coś swojego przezwycięża, coś pokonuje, nie wiadomo co — wzmacniając się jako ludzie, to znaczy rozwijając w sobie, jak mięsień, człowieka — istotę, której natura pozwoliła wszelkimi możliwymi i niemożliwymi sposobami znajdować wyjście ze wszystkich okoliczności, dla każdego innego żywego stworzenia, a nawet dla samej przyrody, zupełnie bez wyjścia, z okoliczności, w których, powiedzmy, nie wytrzymałoby i zdechło zwierzę, pękł kamień, zginęła woda, ogień, ziemia itd.

*

Najbardziej przerażające w naszych czasach jest to, że boją się nie tchórze, tylko ludzie odważni.

*

Amputowane nogi w skrzynce z dykty — wszystkie jako bezpańskie wiozą do krematorium na spalenie. Ja wydawałem, a chłopaki z tej służby opowiedzieli bajkę. Kiedyś leniwy kierowca wrzucił swój ładunek do rzeki, no i to wszystko pływało, a milicja, wyłowiwszy, szukała potem góry trupów.

*

Zagadałem się z Chińczykiem, przywiozło tu jednego pogotowie… Najbardziej uderzająca cecha: odnosi się z powagą do wszystkiego, a zwłaszcza do samego siebie. Rozwaga jak u starych kobiet. Starcza mimika i potakiwanie. Naiwni, wierzą we wszystko, co słyszą, jakby sami nie umieli kłamać. To znaczy — kiedy chcą zełgać, to pewnie po prostu milczą, nie wypowiadają się na głos, u nich kłamstwo jest odmianą milczenia, co zdecydowanie odróżnia ich od nas, Rosjan.

*

Pogotowie przywiozło bezdomnego… Murzyna. Jakiś Etiopczyk, mamrocze coś bezradnie. W izbie przyjęć przestraszyli się — cudzoziemiec. Gdyby był nasz, to przyjęliby go jak w piekle, a do niego odnosili się jak Pan Bóg przykazał, prawie z szacunkiem.

*

Jeśli całe życie poświęcić na oczekiwanie śmierci, to czego jak czego, ale jej z pewnością się doczekamy.

*

Ile ja tu widziałem śmierci… Czy widzieliście, jak ludzie umierają? W szpitalu widzi się to jak na wojnie, tylko to inna wojna, milcząca. Walczą, jedni mężnie, inni bez żadnej nadziei, i tak czy inaczej wszyscy skazani są na to, by kiedyś umrzeć.

     Szpital to jednak coś jak więzienie.
     Każdy ma wyrok.
     Strażnikiem w tym więzieniu jest choroba
.

*

Kradli bardzo gospodarnie: nasmarowali zawiasy olejem, nic innego nie uszkodzili, jednym słowem — zdmuchnęli niczym puszek, przecież dla siebie kradli, nie dla obcych. Na co mogło się zdać skrzydło bramy, w dodatku jedno? Dla jakiegoś gospodarstwa z garażem, zobaczyli, że to szpital, no to postanowili po kryjomu zwinąć. Wzięli pod uwagę, że szpital to instytucja państwowa, czyli z bramą czy bez bramy, i tak tam burdel panuje.

*

Hydraulik rozmyśla: „Jakie czasy, taki pieniądz… Co to teraz pięćdziesiąt tysięcy? Butelka wódki… A za sowieckich czasów? To mieszkanie w spółdzielni, dacza i wóz… I jeszcze na skrzynkę wódki by zostało

Oleg Pawłow, Dziennik szpitalnego ochroniarza, przeł. Wiktor Dłuski, Oficyna Literacka Noir Sur Blanc, Warszawa 2019.

niedziela, października 20, 2019

3502. 98/131

poza chorobę. patrzeć. z zaciekawieniem, a nie z niedowierzaniem.

98/131

3501. Pechowe czytanie (VIII)

Dopiero przy tej książce zaczęłam się zastanawiać, w jaki sposób publikacje książkowe są nominowane do Nike. Zachwyt i peany, a nawet opinia, że właśnie ta książka powinna dostać nagrodę, są przeze mnie zupełnie niezrozumiałe.

Winne czytaniu tego skromnego dziełka są te słowa: […] ma pani ogień? Odpowiedź zajęła mi kilka lat, ale pytanie było jak iskra. Moja wyobraźnia zajęła się i stanęła w płomieniach.

Zachwyciły mnie. Szkoda, że nie ma w tej książce nic równie pięknego. Ot, książczyna, której narratorką jest kundel (suka rasy mieszanej) w kagańcu patriarchatu, któremu wydaje się, że zerwał się z łańcucha. Przeczytałam, bo odpalił się orzeszkowy gen (zaczęłaś, skończ). Bardzo mi przykro, że można nie tylko pisać, ale nawet myśleć w ten sposób o kobiecej seksualności. Krótka wymiana ognia już w tytule zapowiada, że będzie wspomnieniem ósmej części szybkiego numerka rozłożonego horyzontalnie na prawie dwustu stronach.

Nominacja do Nike 2019? Kiepski żart, choć jednocześnie fakt.

Zaciągnąć go do siebie i ostatni raz naszprycować się życiem, miłością, kusą wiecznością dla dwojga, nie, a może…, nie.

*

Przepalony klosz kinkietu przepuszcza skąpe światło. Oglądamy się. A więc to jest mój Romeo. No nie. Bywało lepiej. Romeo. A ja chcę Parysa. Dajcie mi go. Oddam Królestwo i Kurestwo, wszystko za Parysa. Parys, nawet za króla Leara. Dopłacę. Parysa.
     Co jakiś czas przejeżdżają tramwaje, czuję drgania ścian
.

*

Nic na to nie wskazuje, ale mężowie, jak przypuszczam, też kiedyś byli mężczyznami.

*

Chodzisz na terapię? To się czasem podobno przydaje, tłumaczy pospiesznie, nerwowo. Ja też nie wierzyłem w tę całą psychologię, ale to w sumie nie kwestia wiary, tylko umiejętności.
     Z posępną wyższością mówi, jakby wypisywał mi receptę.
     Sam tego nie wymyśliłeś.
     Ale sam zapamiętałem.
     Nie potrzebuję żadnej terapii.
     No tak, kpi ze mnie cicho. Terapia, ty tego nie potrzebujesz, ty przecież piszesz wiersze.
     Żegna się niechlujnie, pospiesznie. Doskonale wie, gdzie mnie dotknąć, żeby bolało. Lekarze wiedzą to szybciej. Z innymi mężczyznami zajmuje to trochę więcej czasu
.

*

Ja ci tę wiarę w Boga przywrócę. W Boga i rodzinę. No i może też w tę całą miłość czy jak to się między niewiastami nazywa. Chociaż z tą całą miłością to tylko zawracanie gitary.

*

Chcę z tobą normalnej rodziny.
     Roześmiałam się.
     Ale po co mówisz „normalnej”. Rodzina wystarczy. Bo rodzina brzmi dumnie. Jak człowiek
.

*

Przemawiała mi do rozsądku. Jakby już od dziecka przyzwyczajona do tego, że można przemawiać tylko do tego, czego nie ma.

Zyta Rudzka, Krótka wymiana ognia,
Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2019.

3500. U Orzeszka i Białego Kruka (LIX)


fot. Biały Kruk.

3499. Pechowe czytanie (VII)

Cisza wyborcza. Audycja, której słuchają Orzeszek i Biały Kruk tydzień w tydzień. Tej konkretnej w dniu wyborów i ja jednym uchem słuchałam. Ostatnie pięć minut i padł tytuł książki! Zaraz po tym, gdy go usłyszałam, stuk, stuk, klik, klik i miałam ją na swoim kundlu. I wiedziałam, że stosik czytelniczy, opróżniany powoli, musi poczekać, bo ta wepchnęła się w moje ręce i nie miała zamiaru negocjować: my way or highway.

Zaczęłam w Małej Danii i skończyłam, środek czytając w ulu. Osłupienie, niedowierzanie, bezsilność i przecieranie oczu ze zdziwienia — to wszystko towarzyszyło mi podczas lektury. Nie miałam pojęcia, że część mego doświadczenia to chory standard.

Dwa dni zastanawiałam się, jak wybrać i pogrupować cytaty, bo książka ta nie jest jednowymiarowa i jest bardzo ważna. Że najlepiej w Polsce być młodym zdrowym białym katolikiem to się wie. Że bycie kobietą w Polsce nie jest łatwe też się wie. Dlaczego bycie pacjentką (o dowolnej orientacji) nie miałoby być jeszcze trudniejsze? (#B)

Drugi ważny dla mnie wątek dotyczy prostej rzeczy: ludzie kochają mężczyzn lub kobiety, ale w przypadku niektórych osób polskie społeczeństwo, nie wiedzieć czemu, daje sobie prawo, by robić wielkie halo i decydować, co jest normą, a co nie. Jeśli o mnie chodzi, nic się nie zmieniło, wciąż nie mogę się temu nadziwić. (#A)

#A:

Aby stać się osobą dojrzałą, potrzebujemy stosownych wyzwań, zawodowych i rodzinnych, musimy się z nimi mierzyć. Dobrze na przykład mieć pracę na miarę swoich umiejętności oraz spełniać się w relacjach społecznych.
     Na tej przesłance Ted Olson, prawnik Reagana i Busha, buduje swój konserwatywny argument na rzecz małżeństw jednopłciowych w USA. Wszyscy obywatele mają takie samo prawo do stabilizacji i do kształtowania związków rodzinnych w sposób jawny i odpowiedzialny.
     Przed Olsonem i jego kilkuletnią batalią prawną, toczoną na różnych poziomach Sądu Najwyższego, o niedojrzałość przez cały wiek dwudziesty podejrzewano osoby, by rzec najogólniej, nieheteronormatywne. Wcześniej uważane były za kryminalistów. Zwłaszcza jeśli nie zakładały rodzin
.

*

Moment mija. Ona opowiada o mężu, który ją wspiera, o planach, jakie robią na przyszłość. Ja znów się przed nią zamykam. Po prostu uprzejmie milczę. O, za granicą byłoby inaczej, jakże naturalnie byłoby się odwzajemnić. Zrewanżować się jakąś anegdotą, choćby powierzchowną, byle zabawną. Ale żyję tak, jak powinnam, za bardzo nie narzucając się nikomu. W zamian jestem „u siebie”, we „własnym kraju”. […] A co niby miałam jej powiedzieć? Jej życie to solidna pełnia; moje to garść obietnic. Jestem w wieku, który nazywa się statecznym, a o najbliższej mi osobie mówię: „moja dziewczyna”.

*

Być osobą nie z szablonu, postacią z tajemniczego pogranicza, nieheteronormatywną perełką, nawet jeśli się jest przy okazji człowiekiem kultury, to znaczy przyjąć na siebie pewien los — taki, że się zostaje potencjalnym obiektem szantażu lub choćby delikatnego, ledwie wyczuwalnego spychania na margines. A każda taka wpadka, co to się zdarza każdemu, bo się zapomniał, bo się gdzieś zasiedział, w ich przypadku składa się na „przeszłość”. A przeszłość zawsze można wyciągnąć.

*

Słuchanie bólu? Owszem, gdyż ból jest ważny, jest oznaką stanu zapalnego, a w tej analogii oznacza dawanie wiary własnym oznakom niewygody. Słuchanie głosów poszkodowanych.
     Stawanie murem za każdą grupą, która jest w danym momencie atakowana. Bez względu na sympatie. Jeśli są to bezdomni, to bronimy bezdomnych. Jeśli cudzoziemcy, bronimy cudzoziemców. Jeśli zwierzęta w lesie, bronimy zwierząt. Stawianie oporu maszynie nienawiści, która z początku tylko testuje naszą tolerancję, zanim przejdzie od słów do czynów
.

*

Nie mogę, nie potrafię już więcej czytać prasy, w której obiektem drwin stają się moi przyjaciele. To oni mają być rzekomo zagrożeniem porządku społecznego. Bo optymistycznie i nieugięcie pragną, żeby porządek prawny ich uwzględnił.

#B (systemowo):

Psychosomatyka to odpowiedź na wszystko, kiedy nie widzi się biologicznej przyczyny. Co nie znaczy, że jej nie ma.
// Jennifer Brea

*

Chroniczność znaczy tyle, że cokolwiek to jest i czy zyskało już nazwę, niczym nowo odkryta planeta, nie da się już tego odwrócić.

*

Sprawa jest prosta, choroba, grzech i śmierć to „błędy w myśleniu”. Uleczenie nastąpi dzięki modlitwie. Pogorszenie stanu zdrowia, nie mówiąc już o śmierci, świadczy o tym, że myśl wciąż jest wypaczona, a modlitwa – nie dość skuteczna.

*

[…] jak dowodzi Sander Gilman, jest choroba (disease) i choroba (illness). Na tę pierwszą się zapada. Ta druga jest stylem przeżywania. Co tu jednak przeżywać, gdy otoczenie nam mówi, że musimy się wstydzić? Jak powstrzymać się od znikania, jeśli obiecuje ono przynajmniej ukojenie?

*

Obawiać się można tylko tego, co potrafimy sobie wyobrazić.

*

Freud uważał konwersję na chrześcijaństwo za rodzaj uwiedzenia, podążania za syrenim głosem, któremu nie zamierzał się poddać. Nie planował się też przystosować do roli obiektu uprzedzeń. Zamiast tego dokonał własnego przewrotu kopernikańskiego. Przeniósł odium chorobliwości z Żydów na kobiety. […] Żydzi przestali chorować na neurastenię, a na rozmaite nerwowe przypadłości miały odtąd chorować kobiety.
     Na początku dwudziestego wieku w Wiedniu pojawia się nowy typ kobiet — takich, które chciałyby konkurować z mężczyznami, zdobywać, naprawiać, budować. One też kończą jako pacjentki Freuda, często z objawami somatyzacji. W miarę rozwoju immunologii umacniało się zarazem przekonanie o tym, że przypadłości mogą być realnie umocowane w ciele.
     Pacjentka zatem postrzegana jest przez Freuda jako uchodźczyni z kraju płci naznaczonej chorobą (bo założeniem jest, że kobiecość sama w sobie jest chorobą), która pragnie, świadomie lub nie, dokonać konwersji na męskość (poprzez ambicje naukowe, zawodowe, bądź też przez fantazje uwodzicielskie), czyli wyzdrowieć.
     To niemożliwe, bo konwersja osłabia. Skłania do melancholii albo do histerii, czyli do przesadnego przeżywania własnych symptomów
.

*

     — Myślimy, że eksternalizuje pani niektóre emocje poprzez swoje symptomy.
     — Naprawdę?
     — Tak, a w zasadzie sama je pani tworzy. Jest to pani wewnętrzna rzeczywistość, ale to pani sprawia, iż przybiera ona kształt choroby.
     Podoba mi się ten pomysł. Jeśli mogę tworzyć własne symptomy, to znaczy, że mogę je też odwołać. Przede wszystkim oznacza to wolność od medycznego kołowrotu, dobijania się o wizytę, błagania o uwagę, zgadywania, czy po drugiej stronie biurka siedzi ktoś przyjazny, czy też na odwrót, opryskliwy i w złym humorze. Wolność od czekania trzy miesiące na to, żeby pokazać wyniki rentgena lekarzowi, który chce i mógłby mnie wyleczyć. Wolność od czekania rok na wizytę u specjalisty, dwa lata na operację, osiem miesięcy na rehabilitację.
     Mogę zatem leczyć się sama. A do tego — tanio, najtaniej
!

*

Kate Abramson zastanawia się, po co niektórzy ludzie dręczą innych, wmawiając im, że ich pragnienia i potrzeby rozmijają się z obiektywną prawdą, a nawet że są objawem choroby psychicznej. Dlaczego nie wystarczy powiedzieć „mam odmienne zdanie na ten temat”? Czemu forma komunikacji, którą wybierają ci ludzie, musi koniecznie przybrać formę kategoryczną: „czy ty w ogóle potrafisz zachowywać się normalnie?”, „to jest chore!”, „zamówić ci wizytę u psychiatry?”. I odpowiada, że chodzi po prostu o element kontroli. Żadna inna odzywka nie daje gwarancji, że ofiara zostanie momentalnie wytrącona z równowagi. Miną cenne sekundy, zanim się pozbiera.

*

Czy strach, który jest echem przeszłości, będzie już zawsze hamować moje kroki?

*

Gaslighting jest formą przemocy emocjonalnej stosowaną najczęściej wobec kobiet. Ale przez kogo? W rozmaitych sytuacjach, gdy matka podważa zdolność córki do racjonalnego myślenia, gdy lekarka nie dowierza pacjentce — co zdaje się być statystyczną normą, jeśli chodzi o choroby neurologiczne i autoimmunologiczne — jest to niestety przemoc kobiet wobec kobiet.

*

Ludziom mówi się, żeby nie przejmowali się byle czym. Idą do lekarza i tyle słyszą: „Niech pani się tak nie przejmuje. Proszę sobie odpocząć”.

*

Czy naprawdę taniej jest wmawiać pacjentce, że generuje symptomy ze strachu? Przecież ktoś będzie płacić za leczenie choroby, którą rozpoznano z opóźnieniem, a więc w stadium bardziej zaawansowanym.

*

To życie byłoby całkiem do zniesienia, gdyby tylko ktoś dał mi gwarancję, że ból nie podbije dalszych terytoriów, że skończy się na jednej sztywnej nodze.
     Tak zaczyna się negocjowanie z chorobą. Ale nie ma takiej gwarancji. Niestety, brak tam po drugiej stronie rozumnego bytu, zdolnego dogadać się, podpisać pakt. Choroba to nie sułtan z opowieści tysiąca i jednej nocy, jest głucha na piękno literatury, nie da się jej oczarować. Jej rozkoszą jest zginąć razem ze mną
.

*

Ważne jest, by oddawać sprawiedliwość lekarzom, którzy, jeśli chcą traktować swoją pracę poważnie, często pracują ponad siły. System medyczny nie rozlatuje się tylko dzięki wysiłkowi zatrudnionych w nim osób.

Izabela Morska, Znikanie,
Wydawnictwo Znak, Kraków 2019.
(wyróżnienie własne)

#B (indywidualnie):

Moje ciało gwałtownie stara mi się coś przekazać. Tylko nie znam tego języka. Mówi do mnie w farsi, poszeptuje w paszto.

*

Zadziwiają mnie sprawy, którym wcześniej nie poświęcałam wiele czasu. Na przykład, ile siły wymaga codzienne funkcjonowanie! Na to, żeby wstać, wziąć prysznic, rozmawiać, planować, wykonać cokolwiek z tego, co się zaplanowało! Ile skupienia potrzeba, żeby ruszyć z miejsca ludzką maszynę! Ile precyzji, żeby podnieść rękę na wymaganą wysokość.

*

[…] od kiedy przyznaję przed sobą, że jestem chora, kieruje mną nieznużone postanowienie, żeby nauczyć się być w porządku przynajmniej wobec samej siebie.

*

W obolałym ciele rzeczywistość staje się kanciasta. O wiele łatwiej się o coś otrzeć, uderzyć. Dłużej odczuwa się skutki czegoś, co inaczej byłoby tylko omsknięciem.

*

Życie po klęsce wcale nie musi oznaczać rezygnacji. Nadal można się kręcić, ugotować egzotyczną potrawę. Ma ono w sobie jednak spokojną łagodność życia po życiu.

*

Małe kroki w dobrym kierunku. Postanowienie, żeby ocalić to, co się da, z oryginalnego planu.

*

Przypominam sobie przyjemność, jaka zwykła dla mnie płynąć z bycia sobą.

(tamże)

piątek, października 18, 2019

3497. 96/131

dwa poniższe zdania (drugie!). trzeci dzień pracują we mnie. suma mego doświadczenia robi mi niemałą różnicę.

96/131

*

If you have some catastrophic change in your life, like disease or injury, one of the most difficult things facing you is letting go of the past—the easy, idyllic past—and focusing on the life you have now. It’s easy to forget that even before catastrophe, you didn’t think of your life as easy.

Darene Cohen, Turning Suffering Inside Out,
Shambhala Publications, Boston 2000.

środa, października 16, 2019

3495. 94/131

co chcesz robić, ale nie robisz, bo nie umiesz? skąd pomysł, że jak tego nie robisz, to w końcu się nauczysz? no właśnie, skąd?

94/131

*

[…] notice very subtle things that catch your attention, hold on to them, then let them speak to you.

Amy Mindell, The Dreaming Source of Creativity,
Lao Tse Press, Portland, 2005.

wtorek, października 15, 2019

3494. 93/131

w dołku — co robiłam, mając wrażenie/przekonanie/pewność, że tkwię w nim po same uszy? spisać i robić jutro wyłącznie to, czego na tej liście nie ma — zaordynowałam sobie wczoraj późnym wieczorem. działa*!

93/131

_____________
* zadziałało dziś; jutro drugi dzień testów.

poniedziałek, października 14, 2019

3493. 92/131

poezja bycia we własnym domu wyostrzyła apetyt na więcej. proza bycia we własnym domu sprowadziła apetyt do parteru. jeszcze dużo czasu upłynie, nim swobodnie będę się przemieszczać po ulu, nim pójdę z psem na spacer, nim wszystko inne, co sprawia, że żyję bardziej, mocniej i po swojemu.

92/131

niedziela, października 13, 2019

3492. 91/131

na wybory, jazda! do ula na chwilę i cztery noce. zapach naszego domu, wciągany nosem, uszami i całą powierzchnią ciała, uszczęśliwia.

91/131

3491. Ścinki z Małej Danii i L4









3490. Pechowe czytanie (VI)

Drogę do tej książki wskazał mi pies… z okładki w przeddzień przyznania Nike 2019, gdy przeglądałam nominacje. Klik, klik i wyciągnęła się na szczycie stosiku do przeczytania w Małej Danii w ramach czekania na zrośnięcie się kości.

Tylko ja wiem, ile cytatów wybrałam, umieściłam w szkicu tego wpisu, złożyłam (likwidując zawieszki), by potem bez mrugnięcia okiem wyrzucić i zostawić najmniejszą możliwą ich liczbę — nie rozrzedzać, nie rozcieńczać — samo gęste (pod okładką), które chcę tu pod ręką mieć.

Ten przewodnik stał się dla mnie lekiem na stan pośredni między dzieciństwem a dziś. Nie kombinuję już w kwestiach planu na życie, bo po powrocie z podróży szykuję wycieczkę na kolejną stronę. Otwieram tę książkę na nowych planach i zamykam na kolejnych wspomnieniach.

*

Spełnienie marzeń to obecnie jedyny pomysł na życie, jaki mogę mieć. […]
     Mam szansę sprawdzić, czy jest tam jakaś tajemnica: ukryta za wyobrażeniem, za pamięcią o marzeniu, za życiem, którego nie było. Czy da się do tego życia jeszcze jakoś wskoczyć? Czy granica została przekroczona już bezpowrotnie? Czy w ogóle jest sens nazywać jakoś życie, które się nie zdarzyło? Chciałbym sprawić, żeby moje kłamstwa stały się prawdą, i w ten sposób uruchomić swoje życie od nowa
.

*

Nie ma żadnej traumy w tle. Całą historię zgotowałem sobie sam, i nie było ku temu powodu. Żadnego usprawiedliwienia nie ma i żadnej potrzeby do usprawiedliwienia. Było po prostu. Już wiem to na pewno, już nie ma co szukać w przeszłości, nie ma co tropić. Nie ma co rozdzielać tego, że byłem marzycielem i tchórzem jednocześnie. Po kim marzycielem, a po kim tchórzem? Po prostu. Nie ma nic, co byłoby przyczyną tego, że moje życie potoczyło się tak, a nie inaczej. Dotychczas wytłumaczeniem było to, że byłem mały i głupi, ale przestało być potrzebne. To tak się zdarzyło i nikogo nie winię […].

*

Wychodzę z klatki i siadam w piaskownicy, a potem bujam się chwilę na huśtawce. Mam podkulone nogi, ale i tak szuram po ziemi. Rysuję piętą pentagram, aż nagle pada na mnie cień.
     Podnoszę głowę. Nade mną stoi były mały gruby Damian, czyli teraz stary koń w dresie, siwy lekko w dodatku. Obok stoi takich małych dwóch grubych jak on kiedyś.
     — Co?
     — Proszę pana, czy teraz dzieci mogą się pobawić
?

*

Warto czekać na to, jaką przeszłość przyniesie przyszłość.

*

Nie ma się co spieszyć, bo i tak wszystkiego się nie zdąży. Dobrze jednak wyrobić się i raz w życiu odbyć podróż do dzieciństwa. To przywilej każdego dorosłego. Zobaczyć, co się przegapiło i czego się pragnęło. Im więcej wyrusza się w przeszłość, tym częściej wraca się do teraz. Widzi się, że nie ma znaczenia, czy to pamięć, czy fantazja, bo na co dzień i tak są nie do odróżnienia. Wie się, że można zmienić znaczenie przeszłości, choć nie ją samą.

Juliusz Strachota, Turysta polski w ZSRR,
Korporacja Ha!art, Kraków 2018.
(wyróżnienie własne)

*

Siedzę przed grupą alkoholików i narkomanów w szpitalu psychiatrycznym. Mówię do nich:
     […]
     Podoba im się, jak przeklinam.
     „Więc ta wolność jest łatwa, ale i nudna. Dzieje się, jeśli każdego dnia skręcasz we właściwym kierunku. Tylko tyle. No i w małej skali wszystko jest, jak powiedziałem, więc w poniedziałek nie widzisz, we wtorek nie widzisz, w środę nie widzisz, co z tego skręcania wychodzi, ale skręcasz. W czwartek nie widzisz, w piątek nie widzisz i tak nie widzisz przez miesiąc, a potem za rok jesteś w innym miejscu. Bo chodzi o to, żeby iść w inne miejsce, niż się szło dotychczas. To nawet trochę ryzykowne, ale powiem wam, nieważne w jakie, ale inne niż się szło dotychczas. Czasem się kurewsko nie wie, w jakie miejsce się idzie, bo, wiadomo, widzi się tylko jeden krok, a nie dziesięć naprzód, ale widzi się te kroki stare, te z przeszłości. To wystarczy, bo przed wami i tak najpiękniejsze. A co jest najpiękniejsze? A, no, nie wiadomo. Niewiedza, co z tego skręcania w dobrą stronę wyjdzie, jest największą nagrodą. Chodzi o to, że nagle pojawiają się niespodzianki, bo poszedłeś inną drogą, której nie znasz, więc nie pojawią się rzeczy, których się spodziewasz. Idź tam, gdzie może być tajemnica
.
     […]”.
     Tak mówię do Przedstawicieli Ruchu Oporu Przed Rzeczywistością. Do zapomnianych tajnych agentów. Do pilotów z lękiem wysokości. Do szlachty, co sobie na to sama zapracowała. Do tych, co nie wiedzieli, że śnią cudze sny. Do kowbojów i kosmitów w jednym. I do takich, co im zwyczajnie nie wyszło.

*

No więc w końcu chciałem się nie bać i pięć lat temu zacząłem skręcać dokładnie w drugą stronę. Tak, żeby władować się na te wszystkie rzeczy, których się tak boję. […]
     No więc, kiedy okazuje się, że jak nie unikasz tego, czego się boisz, to dalej się boisz, ale nie unikasz. I potem boisz się mniej. I zaczynasz się cieszyć
.

*

[…] nie miałem tego, czego chciałem, a miałem wszystko, czego nie chciałem. W Punkcie Zero trzeba to wszystko uznać za fakt.
     Nie za zły los, za winę i karę, nie za zasłużone, niezasłużone, jakieś tam coś, tylko za fakt. I wtedy zaczyna się ulga
.

*

To czas, kiedy bywałem lekki jak piórko — stare życie zostało zabronione, nowe jeszcze nie miało nazwy. Skończyły się wszystkie możliwości, które znałem. Byłem cienki jak kartka z przewodnika po nieistniejącym kraju. Miałem tę przejrzystość, a pod konglomeratem uczuć, myśli, obrazów, dźwięków, odczuć na skórze nie krył się żaden dozorca. Zjawiska przepływały dość swobodnie. Nawet lęki, które wcale nie były małe.
     Więc chcę wrócić na chwilę do tej sali i dodać do swojego monologu, że tak zwane już nigdy daje wielką radość
.

(tamże)

sobota, października 12, 2019

3489. 90/131

cisza wyborcza (ta) raz na cztery lata. cisza, wybiórczo, kiedy tylko się da. i dzień dobrych wiadomości przynajmniej raz na miesiąc, poproszę.

90/131

(3466+22). Zagubiona kromeczka

Dziś skończyła trzy miesiące. Sama nie wiem, jakim cudem Ją przegapiłam. Spotkałyśmy się ponownie, gdy sztuka rozsiadła się w ulu, a Ona przycupnęła na oparciu fotela i zaparła mi dech.

Kaan.

*

Chodzi o TEN stan pierwotny, który pojawia się czasem i nie daje się złapać, stan, z którym pewnie się urodziłem, ale potem zniknął. Chodzi o TEN stan, który jak nazwiesz, to wiesz, że już go nie ma.

Juliusz Strachota, Turysta polski w ZSRR,
Korporacja Ha!art, Kraków 2018.

piątek, października 11, 2019

3487. 89/131

zabarykadowani w swych poglądach. na wojnie z inaczej myślącymi — prawdziwi Polacy bez Nobla. choć siedzą w okopach własnych ograniczeń, kaszlą czy boją się tak samo jak ja, nie mam pojęcia, jak z nimi rozmawiać.

89/131

*


Truszko rysuje, [dostęp: 12.10.2019], źródło.

czwartek, października 10, 2019

3486. 88/131

jedenaście miesięcy i jeden dzień na skraju leja po bombie siedziałam. wystarczy. idę dalej.

88/131

3485. Pechowe czytanie (V)

Z czytanej nominacji do Nike 2019 wyjęłam książkę — po troszku czytałam obie na zmianę, raz jedną, raz drugą. Wczoraj popołudniu rzuciłam je w kąt na rzecz tej książki, w którą wsiąkłam natychmiast. Dziś nad ranem było po niej, choć czytałam powolutku.

Wszystko zaczęło się od rekomendacji Pełnoprawnej, a Jej rekomendacja to nie byle co, bo Ona jest cudownie wybredna, w bardzo dobrym tego słowa znaczeniu, bo dlaczego nie najlepsze?

Klik, klik i miałam ibuka u siebie. Bycie z tym pięknie napisanym tekstem nie tylko doprowadziło mnie nieraz do łez, ale również pozostawiło z dwoma zdobyczami, które pozostaną ze mną do końca moich dni.

Po pierwsze, ta książka jest świetną okazją, by pochylić się nad nieoczywistością terminu niepełnosprawność, pomimo że oczywiste są dla nas miejsca dla niepełnosprawnych w komunikacji miejskiej i na parkingach dla tych, którzy mają odpowiednie orzeczenie o niepełnosprawności.

Po drugie, typologia narracji o chorobie Arthura Franka jest według mnie bezcenna dla osób przewlekle i nieuleczalnie chorych. Mi pozwoliła wiele zrozumieć na temat swojego stanu ducha w lepsze i gorsze dni.

Niesprawność (uszkodzenie) to biologiczny fakt związany z funkcjo­no­wa­niem lub brakiem narządu, niepełnosprawność z kolei to ograniczenie wy­ni­kające ze sposobu funkcjonowania społeczeństwa, polegającego na dys­kry­minacji i wykluczaniu osób, których ciała odbiegają od wyznaczonej przez społeczeństwo normy zdrowia. Rozróżnienie to przyjęła w 1980 roku WHO. Niepełnosprawność wynika więc nie tylko z kondycji ciała, ale i ze sposobu, w jaki na odmienność czy niesprawność ciała reagują inni.

*

Badanie etnograficzne polega na słuchaniu opowieści, a potem na wie­lo­krot­nym powracaniu do nich w poszukiwaniu znaczeń i sensów. Podobnie badanie autoetnograficzne, w którym przyglądam się opowieściom o samej sobie, często niespójnym i sprzecznym, żeby pisząc, dowiedzieć się o sobie czegoś, czego nie wiedziałam wcześniej. […] Wszystko jest tak, jak mó­wię, i zupełnie odwrotnie, każdej historii, jaką o sobie opowiem, mogę przeciwstawić inną, równie prawdziwą. Etnografia jest ro­dza­jem medytacji, tym, co buddyjski nauczyciel Thich Nhat Hanh nazywa „patrzeniem głęboko w istotę rzeczy”, i zgodą na to, że wgląd trwa tylko chwilę, a potem powraca zamęt i trzeba przyglądać się od nowa.

*

Arthur Frank […] dzieli narracje o chorobie na trzy typy: narracje przy­wró­ce­nia (narratives of restitution), mówiące o walce, by przywrócić spraw­ność ciała, narracje chaosu (narratives of chaos), mówiące o poczuciu nieszczęścia i o tym, że życie nigdy nie będzie lepsze, i narracje dążenia (narratives of quest), mówiące o potrzebie wykorzystania własnego do­świad­cze­nia, żeby pomóc innym. Ta typologia, pisze Frank, jest oczywiście uproszczeniem, rzeczywista opowieść o chorobie jest bardzo złożona i zwy­kle zawiera w sobie elementy wszystkich trzech narracji.

*

Czy życie z chorobą przewlekłą lub niepełnosprawnością jest rzeczywiście różne od „zdrowego” życia? A może wy­ostrza tylko niektóre aspekty doświadczenia będącego udziałem większości ludzi?

*

Kiedy mówię: „jestem osobą niedowidzącą”, mówię bardzo wiele różnych rzeczy. Pani Agacie mówię: „czy mogłaby mi pani pomóc? Trudno mi będzie trafić pod wskazany adres”, ale też: „żyję z niepełnosprawnością, być może łatwiej będzie mi zrozumieć pani doświadczenie życia z chorobą prze­wlek­łą”. Sąsiadom mówię: „przykro mi, nie przywitam się z państwem, kiedy spotkamy się przypadkowo na ulicy”, ludziom, z którymi jestem na szko­le­niach, warsztatach, spotkaniach, mówię: „proszę zrozumieć, nie od­wza­jem­nię uśmiechu osoby będącej dalej niż metr ode mnie”. „Jestem osobą nie­do­wi­dzą­cą” znaczy: „nie chcę cię oszukiwać, zmagam się z poważnym pro­ble­mem” na pierwszej randce, ale też: „daj mi święty spokój”, kiedy ktoś obcy zwraca mi uwagę, że trzymam zbyt blisko oczu książkę czy dokument, który mam podpisać. Wszystkim nowo poznanym osobom staram się to po­wie­dzieć bardzo szybko. Zaczynam od tego wystąpienia publiczne: „jestem osobą niedowidzącą, nie widzę teraz żadnego z państwa, mówię o tym, bo będzie mi łatwiej, jeżeli będziecie o tym wiedzieć”.

*

Z własnego doświadczenia wiem, jak bardzo sposób rozumienia nie­peł­no­spraw­no­ści może zależeć od dnia i nastroju, jak łatwo z poczucia siły i prze­ko­na­nia, że przecież żyje się zupełnie normalnie, przejść nagle w jakiś ro­dzaj trudnego do ukojenia żalu, poczucia niesprawiedliwości.

*

Życie z niepełnosprawnością jest ciągłym nawigowaniem między po­czu­ciem wyjątkowości — wyjątkowej niesprawiedliwości, wyjątkowej krzyw­dy, wyjątkowej dzielności, wyjątkowego wysiłku — a poczuciem zwy­czaj­no­ści, „normalności”. […] To „gdyby to było możliwe” jest ma­rze­niem o lep­szym świecie. Świecie, w którym osoby żyjące z nie­peł­no­spraw­no­ścią nie są uważane – przez innych i przez siebie same — za wyjątkowe, inne, takie, którym czegoś brak, ale za zwyczajnych ludzi, którzy, tak jak wszyscy, zmagają się z różnymi trudnościami.

*

Zawstydza mnie niedoskonałość mojego ciała, to, że jestem widocznie inna, chora.

*

Zastanawiam się, czy mój brak makijażu jest czymś, co zwraca uwagę innych. […] Być może część osób, zamiast walczyć o wpasowanie się w sztywne normy dotyczące kobiecości, woli się po prostu przestać tymi normami zajmować?

*

Pytanie o doświadczenie życia z niepełnosprawnością jest próbą prze­ła­ma­nia tej ciszy, zrozumienia sytuacji drugiej osoby. Jest zadaniem tym trud­niej­szym, im bardziej nie można powiedzieć „mam tak samo”, „znam to! Niech no tylko zdejmę okulary”. Im bardziej trzeba po prostu słuchać o czyimś osobnym, nieznanym cierpieniu i nie móc nic na nie poradzić.

*

[…] piszę po to, by się zmienić i nie myśleć już tego, co myślałem do tej pory.
// Michel Foucault

*

Gdy jedna osoba odnajduje swój głos, wielu ludzi zaczyna mówić przez jej opowieść.
// Arthur Frank

*

     — Czego ci najbardziej żal w tym, że nie widzisz? — pyta mnie syn, kiedy ma dziesięć lat, a ja zdaję sobie sprawę, że nikt wcześniej nie zadał mi tego pytania.
     Przez chwilę myślę o niebie pełnym gwiazd, o książkach i gazetach, o twarzach ludzi na ulicach, ale wiem, że w tej grze nie chodzi o długie listy, tylko o to, co najważniejsze, czego żal mi najbardziej.
     — Żal mi — odpowiadam — że nie mogę prowadzić auta i że cię nie widzę na boisku, jak grasz w piłkę.
     I w chwili, kiedy to mówię, naprawdę niczego więcej mi nie żal
.

*

„Przestań ciągle udawać!”, mój synek jest mały, ma pięć albo sześć lat. Ktoś powiedział: „zobaczcie, jaki fajny pies”, a ja odruchowo, chociaż nie widzę żadnego psa, odpowiedziałam: „aha, fajny!”. Nie może zrozumieć, czemu to robię. Wyjaśniam mu, że nie chcę robić wokół siebie afery, znowu komuś tłumaczyć, że źle widzę, że ostatecznie ten pies nie ma takiego wielkiego znaczenia, a wszystkim jest łatwiej. Nie przekonałam go. Pies ma zna­cze­nie, a ja nie powinnam udawać, że jestem kimś, kim nie jestem.

*

[…] „każdy coś ma, ktoś jeździ na wózku, ktoś nie widzi, ktoś jest strasznie nieśmiały”. Kiedy byłam starsza, mama mówiła to samo trochę inaczej: „nie skupiaj się na braku, nie myśl cały czas o tym, czego nie masz”.

Maria Reimann, Nie przywitam się z państwem na ulicy.
Szkic o doświadczeniu niepełnosprawności
,
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2019.
(wyróżnienie własne)

*

Porusza mnie to określenie. Wyobrażam sobie ciasną miłość jako coś, co nie pozwala rosnąć.

(tamże)

środa, października 09, 2019

3484. 87/131

czereśnia, na której w jej śnie siedziałyśmy, drugi dzień za mną chodzi. wspomnienie wielkich czereśniowych drzew u babci uruchomiła. przejeżdżaliśmy tamtędy kilka lat temu — zamiast drzew beton — klimat już wtedy chorował na ludzkość?

87/131

wtorek, października 08, 2019

poniedziałek, października 07, 2019

3482. 85/131

ty — taki, jaki jesteś, bez tego, co ci odebrano, czego nie masz, mieć nie będziesz, ciut odarty z marzeń i nadziei. kto zamieniłby się z tobą natychmiast i w podskokach? wiesz dlaczego?

85/131

niedziela, października 06, 2019

3481. Pechowe czytanie (IV)

Wczoraj rzuciłam okiem na nominacje do Nike 2019. W porównaniu do zeszłego roku cieniuuuuuutko czytam, ale… (już wiem) czytałam właściwie, czyli Zwycięzcę. Wśród nominacji wypatrzyłam jednak tomik, który umknął mej uwadze. Klik, klik i wsiąkłam.

Z tym Poetą to już chyba tradycja, że to dla mnie „zaległe” czytanie, ale nie czerstwe i nie przeterminowane, a dokonanie wyboru wersów niezmiennie trudne.

Światło nieznanej głoski
wmawia dziecięcą pamięć staremu trwaniu,
szuka pierwszego mroku,
który chciał ze mną mówić o mnie
.

*

Człowiek ma swoje miejsce,
nawet kiedy je traci,
kiedy ono znika spod stóp
niszczone.
 
Ale co to za miejsce?
— To on sam. Sam, razem
ze zniszczeniem

  Niezniszczalny
.

*

Sądzono, że neutrino nie ma masy.
Poprawiono się: ma znikomą.
To nie jest udoskonalenie Teorii.
To Strach przed niczym
.

*

Na cokolwiek patrzymy, tym jesteśmy.
I po latach na zawsze tam nas nie ma
.

*

Dlaczego boję się o pamięć?
Przecież lęk ma własną
i niechcący zadba o moją.
Lęk pamięta, że zapomniałem
.

*

Są tacy, którzy zmartwychwstają
w środku życia, nie wiedząc, dlaczego w tej chwili.
I nie muszą o tej chwili pamiętać. Kiedy ich spotykasz
zdecydowanych na wszystko, gotowych,
mierzysz się ich miarą. Wolno ci dalej żyć
.

*

Ze świata i wiersza powstaje człowiek,
przechodzi ze świata do wiersza
i z wiersza powraca na świat
.

*

Pęta się tutaj jakiś przymiotnik —
sama błogość rzeczy. Nie skreślaj go pochopnie,
czasami potrzebne jest trochę obłoku
wokół suchego wióra.
A jeżeli przymiotnik rzecz poniża
albo przycina – to też jest dla niej dobrze,
daje siłę trwania
.

Piotr Matywiecki, Do czasu,
Wydawnictwo Literackie, Kraków 2018.

Prawda o mnie unosi się poza faktami.
To, co mam wspólnego z prawdą, odłącza mnie od faktów.
Jak mam być w prawdzie, jeżeli inni ludzie
nie mogą widzieć we mnie faktu mojego istnienia
?

(tamże)

3480. 84/131

jedenaste: intelektu nie przeceniaj. nie dasz rady zamienić na słowa pełni doznania, jakim jest siedzenie w jesiennym słońcu, gdy ciepło nieśpiesznie wylizuje twoje dłonie i twarz. dwunaste: delektuj się swoim życiem.

84/131

3479. Pechowe czytanie (III)

Pierwsza książka troszkę chciała mnie zniechęcić do pisania Autorki i prawie jej się udało. Gdyby tak się stało, ominęłaby mnie poezja prozą pisana i nawet nie wiedziałabym, ile straciłam. Bardzo dużo przyjemności koło nosa by mi przeszło. Delektowałam się, nie śpieszyłam się, ale ta książka jest niewiele grubsza od pierwszej, skończyła się w mig. Pozostaję po niej wyrwana z czasu, wrzucona w głąb siebie, kołysana, poruszona.

To książka, po której łatwiej zobaczyć niewidzialne, usłyszeć wymowne milczenie, poczuć w sobie dziejącą się już teraz zmianę, odgadnąć nieodgadnione. I pomyśleć, że spotkanie z tą Autorką (zupełnie mi nieznaną) rozpoczęło się od zachwytu związanego z okładką właśnie do tej książki, gdy jeszcze była wyłącznie zapowiedzią wydawniczą.

Nie mam TAK jak narratorka opowieści, to znaczy nie mam dokładnie jak ona, choć przecież uwielbiam obserwować ludzi, gapić się na nich, wypatrywać.

Mam TAK jak narratorka opowieści, mam od dzieciństwa, ale z oknami wieczorową porą. Okna, w których pali się światło, od zawsze przyciągały mój kroczący do domu wzrok, uruchamiały moją wyobraźnię: kto w czeluściach pokoju? jaki jest? czy jest szczęśliwy? co teraz robi? Okna z siną, telewizyjną poświatą były jedynymi, które mnie nie zatrzymywały.

Długie zdania? Oczywiście. Jedno, które szczególnie mnie ujęło i wciąż robi na mnie wrażenie (nie tylko długością), umieściłam na samym dole tego wpisu, na honorowym, dobrze widocznym miejscu. Rośliny? To mniej oczywisty element składowy tej książki. Kierując się osobistą ciekawością, sprawdziłam, jak wygląda surmia, ślazówka czy róża Graham Thomas — coś pięknego — syringa ubawiła mnie setnie, zmuszając do redefinicji znanych od dzieciństwa słów. Zapach wetiwerii… to będzie trzeba sprawdzić w realu.

[…] zaczynała sama, ołówkiem, mówiła, że podgania krzyżówkę, potem kończyli razem niebieskim długopisem, bez słownika, do którego zaglądali tylko w ostatecznej ostateczności, długo odkładanej; skorzystanie ze słownika było porażką; szukali razem, próbowali, co pasuje, wycierali gumką i zaczynali od nowa, nie kłócili się, nie przy krzyżówkach, mówili, że to uwielbiają, byli zgodni, siedząc jedno obok drugiego, z kuchenką za plecami, naprzeciw okna bez widoku.

*

Są takie okresy, kiedy płyty tektoniczne naszych istnień zaczynają się przemieszczać, pękają szwy dni, codzienność wypada z zawiasów; potem zmieniają się dekoracje i idziemy dalej; raz jest bardziej poważnie, raz mniej […] zaczyna się śmierć, choroba, utrata, zdrada, nieobecność, więc człowiek stawia temu czoło, czeka, radzi sobie lepiej lub gorzej, starzeje się, trwa.

*

[…] nie tylko dlatego, ale również dlatego.

*

Mężczyzna nigdy nie był rozmowny ani nie rozumiał częstej potrzeby kobiet, nie wszystkich, ale prawie, żeby oklejać słowami chwile, rzeczy, ludzi, to, co jest między nimi i co ich dotyczy, mówić, dlaczego i jak, usprawiedliwiać i tłumaczyć, opowiadać, cofać się do źródeł, rozumieć, oceniać, potępiać, rozgrzeszać, przebaczać, maltretować zdania i słowa, zawsze te same zdania i słowa. On w to wszystko nie wierzy.

*

[…] każdy krok jest szukaniem i wymyślaniem równowagi, której nie da się utrzymać.

*

Ręce mężczyzny wykładają produkty na taśmie kasy numer cztery; są to ręce dobrej woli, pracowite i czułe, sprawne, solidne, stworzone do budowania i kołysania, cierpliwe ręce. Widuję go w każdy piątek rano, jest tu, nie zawiódł, można na nim polegać, widzę go i myślę, że jest jak drzewko oliwne szarpane oszalałym wiatrem; zgina się, chyli, lecz się trzyma, zawsze się trzymało i będzie się trzymać. Miasto byłoby lasem zamieszkanym przez kobiety topole, jesiony, lipy oraz przez mężczyzn brzozy, eukaliptusy, buki; nie zapominajmy o leszczynach, klonach, bzach, sosnach, cyprysach, cedrach, czarnym bzie, czereśniach; nie zapominajmy, nie zapominajmy o niczym.

*

Potem powołanie mi przeszło ku wielkiej radości babki Lucie oraz moich rodziców, przy czym oddałam się definitywnie matematyce, wstępując do królestwa chyżych cyfr i sprawnych operacji, tak jak się wstępuje do zakonu, na zawsze.

*

Codziennie, a po upływie wielu dni wychodzi z tego całe życie.

*

Isabelle rozumiała, że muszę przetrawić duże zmartwienie i że mi się to nie udaje, ale nie zadawała pytań.

*

[…] wykonywaliśmy gesty, które odświeżają codzienność, ale każde z nas ciągnęło za sobą własne widmo.

*

[…] żal mi syna, tak się męczy w pracy, która jest bardzo odpowiedzialna, ale się nie skarży, nigdy się nie unosi wobec żony, jednak żal mi go, matka widzi wiele rzeczy, matka wszystko widzi. Nie wiedziała, nie dowiedziała się, że syn się rozwiódł; […].

*

Moja matka szczerze bolała, że nie jestem religijna, […] to dla mnie ból i przykrość, twoi bracia nie wyczyniają takich historii, to cię ogołaca, albo porozmawiamy o tym jeszcze, kiedy skończysz pięćdziesiąt lat; niekiedy dodawała lżejszym tonem spróbuj tylko, apetyt rośnie w miarę jedzenia albo, plasując się między sentencjonalnością a komizmem, to nie może zaszkodzić, jeśli nie pomoże.

*

Pławiłam się w jego spokoju punktowanym drobnymi gestami, miniaturowanymi rytuałami, których starałam się nie zakłócać.

*

[…] w moim życiu istniała czarna dziura, o której się nie rozmawiało. Po jego odejściu, kiedy zrozumiała, że wreszcie się przeprowadzam i kupuję w pojedynkę mieszkanie, w którym będę żyć sama, powiedziała mi w niedzielę przez telefon, że modli się za mnie więcej niż kiedykolwiek, jak też za tego, który doprowadził mnie do zguby, a ja nie próbowałam się dopytać, co ma na myśli.

*

[…] dopisała na odwrocie, pośrodku strony, w trzech linijkach, bez dużych liter i bez znaków przestankowych proszę się trzymać nie załamywać trzymać się.

*

Horacio Fortunato byłby doskonałym ojcem, ojcem dużą literą, nieogarnionym, niezapomnianym, nieuleczalnym, nieprześcignionym, niezatapialnym; ta skarbnica drobnych i stałych przejawów uwagi, czułości bez skazy, miłości organicznej, cierpliwości anielskiej, życzliwego autorytetu, bezpiecznej stanowczości, te pokłady świdrujących niepokojów i przeszywających obaw nie zostaną wykorzystane, nie zostały wykorzystane, pozostaną w ciasno ułożonych stosach, w wybitych filcem labiryntach jego wewnętrznych magazynów, z powrotem w proch się obrócą, zgniją mu pod skórą, skwaśnieją i, powolutku, zatrują mu resztę życia, dni tygodnie miesiące lata.

*

[…] czas przepłynął po wszystkich tych sprawach i wykluła się pewna forma spokoju, prawie że przyjemna.

Marie-Hélène Lafon, Nasze życie, przeł. Agata Kozak,
Wydawnictwo Literackie, Kraków 2019.

W metrze w Paryżu przez czterdzieści lat łapałam twarze i sylwetki kobiet oraz mężczyzn, których miałam już nigdy ponownie nie zobaczyć, i haftowałam, i harcowałam wśród nich ile się dało, jak gdyby nigdy nic, linia numer sześć lub cztery, piętnaście albo dwadzieścia minut tam i z powrotem rano i wieczorem pięć razy w tygodniu, nie licząc przejazdów, które nie miały nic wspólnego z biurem; przez czterdzieści lat zagłębiałam się w labiryncie istnień węszonych, obwąchiwanych, w zalążku, w zarysie, podobnie jak ktoś inny na moim miejscu rysowałby ołówkiem, pochylając się nad szkicownikiem spiętym spiralą.

(tamże)

sobota, października 05, 2019

3478. 83/131

powinnaś — grzmiał, milcząc z premedytacją. tak trzeba, należy, wypada. wzruszyła ramionami, bo zrozumieć nie może, po co naprawiać coś, co nie jest zepsute?

83/131

*

[…] odczuwa spokój, z ufnością myśli o czasie, który się przed nim otwiera i pozostaje do przeżycia […].

Marie-Hélène Lafon, Nasze życie, przeł. Agata Kozak,
Wydawnictwo Literackie, Kraków 2019.

(3475+2). Komar w Małej Danii

Biały Kruk & Jabłoń:
(rano o rymach w komarze rozmawiają)

Orzeszek:
(krzyczy z saloniku)
To był dłuższy wierszyk!

Jabłoń:
(klik, klik i wie, że Orzeszek ma rację, ale woli być
komarem z białokruczej, uwspółcześnionej wersji
)

coś tam w lesie stuknęło,
coś tam w lesie gruchnęło,
a to komar z dębu spadł,
złamał sobie krzyża skład
,
[…]
potłukł sobie i głowę
o konary dębowe
,
[…]
potłukł sobie i ciemię,
gdy tak gruchnął o ziemię
,
[…].
  (źródło)

piątek, października 04, 2019

3476. 82/131

no więc życie. ale co to oznacza? dyscyplinę robienia i odpuszczania.

82/131

3475. Kolory w Małej Danii

komar z dębu spadł,
złamał sobie w dupie gnat
.

// deklamował rano Biały Kruk.

Biały Kruk:
(późnym popołudniem wybierając się do sadu,
machnął ręką na Drzewko wschodniościennie
)
Niech komar leży.

Jabłoń:
(wzięła na ambit i balkonik; „pognała” ofocić pigwę,
nim pozwoliła zerwać owoce z drzewa
)


(gdy wracała, zatrzymał ją jesienny tulipanowiec)