wtorek, października 22, 2019

3504. Pechowe czytanie (IX)

Zachciało mi się wrzucić coś rosyjskiego na ząb. Zachcianka zaspokojona (z nawiązką) chudziutką, na szczęście, książką. Niespełna sto pięćdziesiąt stron mieli człowieka dokładnie i metodycznie, pozostawiając mu tylko jedną sprawną dłoń, by szybko książkę odłożyć dla swojego dobra choć na chwilę. Niektórych scen nie sposób pozbyć się sprzed oczu nawet po skończeniu całości.

Pietrow przygnębiony… Musieli uśpić kota domowego, „żeby się nie męczył”. Córka znalazła go na ulicy, wzięli go do siebie. Ale rok później żona powiedziała, że nie będzie w domu zapachów znosić. Zaczęła histeryzować. A kota żal było wyrzucić na ulicę, był już domowy. Wygląda na to, że to jej histeria męczyła kota i to od jej histerii go uwolnili, uśpiwszy. A jak od żony się uwolnić, Pietrow nie wie, choć o tym myśli.

*

[…] porządek w porządku, taka organizacja życia, że po to, by nie być bity, bijesz sam. Wszystko na strachu oparte. Człowiekowi wszystkiego trzeba zabronić, bo strach dopuścić go do wolności, więc ci, co pracują, to pracują ze strachu, że znajdą się na ulicy, czyli niby na wolności, a jeśli ktoś podporządkowuje się bez słowa, to ze strachu, ze zgromadzonej przez całe pokolenia rosyjskiego ludu wiedzy, że wolność to brak porządku, właśnie wymuszona konieczność, a zakaz to konieczność nie wymuszona, tylko właśnie powszednia. I podporządkować się to tak, jakby się samemu tego chciało.

*

A tymczasem wszyscy wedle takiego porządku, jakiego pojąć nie sposób, dzień w dzień żyją i przeżywają — każdy coś swojego przezwycięża, coś pokonuje, nie wiadomo co — wzmacniając się jako ludzie, to znaczy rozwijając w sobie, jak mięsień, człowieka — istotę, której natura pozwoliła wszelkimi możliwymi i niemożliwymi sposobami znajdować wyjście ze wszystkich okoliczności, dla każdego innego żywego stworzenia, a nawet dla samej przyrody, zupełnie bez wyjścia, z okoliczności, w których, powiedzmy, nie wytrzymałoby i zdechło zwierzę, pękł kamień, zginęła woda, ogień, ziemia itd.

*

Najbardziej przerażające w naszych czasach jest to, że boją się nie tchórze, tylko ludzie odważni.

*

Amputowane nogi w skrzynce z dykty — wszystkie jako bezpańskie wiozą do krematorium na spalenie. Ja wydawałem, a chłopaki z tej służby opowiedzieli bajkę. Kiedyś leniwy kierowca wrzucił swój ładunek do rzeki, no i to wszystko pływało, a milicja, wyłowiwszy, szukała potem góry trupów.

*

Zagadałem się z Chińczykiem, przywiozło tu jednego pogotowie… Najbardziej uderzająca cecha: odnosi się z powagą do wszystkiego, a zwłaszcza do samego siebie. Rozwaga jak u starych kobiet. Starcza mimika i potakiwanie. Naiwni, wierzą we wszystko, co słyszą, jakby sami nie umieli kłamać. To znaczy — kiedy chcą zełgać, to pewnie po prostu milczą, nie wypowiadają się na głos, u nich kłamstwo jest odmianą milczenia, co zdecydowanie odróżnia ich od nas, Rosjan.

*

Pogotowie przywiozło bezdomnego… Murzyna. Jakiś Etiopczyk, mamrocze coś bezradnie. W izbie przyjęć przestraszyli się — cudzoziemiec. Gdyby był nasz, to przyjęliby go jak w piekle, a do niego odnosili się jak Pan Bóg przykazał, prawie z szacunkiem.

*

Jeśli całe życie poświęcić na oczekiwanie śmierci, to czego jak czego, ale jej z pewnością się doczekamy.

*

Ile ja tu widziałem śmierci… Czy widzieliście, jak ludzie umierają? W szpitalu widzi się to jak na wojnie, tylko to inna wojna, milcząca. Walczą, jedni mężnie, inni bez żadnej nadziei, i tak czy inaczej wszyscy skazani są na to, by kiedyś umrzeć.

     Szpital to jednak coś jak więzienie.
     Każdy ma wyrok.
     Strażnikiem w tym więzieniu jest choroba
.

*

Kradli bardzo gospodarnie: nasmarowali zawiasy olejem, nic innego nie uszkodzili, jednym słowem — zdmuchnęli niczym puszek, przecież dla siebie kradli, nie dla obcych. Na co mogło się zdać skrzydło bramy, w dodatku jedno? Dla jakiegoś gospodarstwa z garażem, zobaczyli, że to szpital, no to postanowili po kryjomu zwinąć. Wzięli pod uwagę, że szpital to instytucja państwowa, czyli z bramą czy bez bramy, i tak tam burdel panuje.

*

Hydraulik rozmyśla: „Jakie czasy, taki pieniądz… Co to teraz pięćdziesiąt tysięcy? Butelka wódki… A za sowieckich czasów? To mieszkanie w spółdzielni, dacza i wóz… I jeszcze na skrzynkę wódki by zostało

Oleg Pawłow, Dziennik szpitalnego ochroniarza, przeł. Wiktor Dłuski, Oficyna Literacka Noir Sur Blanc, Warszawa 2019.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz