wtorek, maja 31, 2011

266. Spacerując po osi czasu

     — Czy ty... ?
     — Tak.

***

Jest taki czas, gdy nie musisz pytać, bo znasz odpowiedź i towarzyszy ci dziwna pewność, że tak już będzie zawsze.

Jest taki czas, gdy nie pytasz, bo zaczynasz się bać, że odpowiedź może być przecząca.

Jest taki czas, gdy odpowiedź na to pytanie, no cóż... ma dla ciebie już tylko wartość sentymentalną.

***

Zadziwiło mnie dziś, ile niuansów może pomieścić w sobie krótkie pytanie i jeszcze krótsza odpowiedź...

poniedziałek, maja 30, 2011

265. Heńka wierzy w Świat a my?

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Heńka bardzo wierzy w Świat i bardzo mu kibicuje. Nic sobie nie robi z ochronnych barier kulturowych, które wymyślili ludzie. Nie rozumie: „nie rozmawiaj z obcymi”, „nie okazuj uczuć”. Czasem z tego powodu mamy wrażenie, że właśnie władowaliśmy się dzięki Kudłatej w małe kłopoty lub przynajmniej średnie nieprzyjemności. Tydzień, który minął, był czasem dwóch takich zdarzeń, które okraszone Heńkową wiarą i dobrym sercem spotkanych Ludzi, nie stały się niemile wspominanymi incydentami.

***

Rodzice małych dzieci, w pewnym momencie ich rozwoju, nabierają niebywałej zdolności przewidywania bliskiej przyszłości i szybciutko, zanim coś stanie się zagrożeniem, usuwają to z potencjalnej drogi przemarszu malucha. Podobnie jest z Kudłatą. Gdy idziemy „luzem”, Heńka upaja się mini wolnością a ja w tym czasie wyglądam na horyzoncie małych dzieci, bo wiem, że Heńka je uwielbia --- nie zawsze z wzajemnością, szczególnie rodzicielek. Dzięki dzieciom Zkemi oraz dzieciom przyjaciół z Raju, Heńka nabiera ogłady w kontaktach z małymi ludźmi. Już nie skacze na nie a i z całowaniem potrafi być mniej natrętna. Nie zmienia to faktu, że widząc obce dzieci, spinam psa i dopiero na prośbę rodzica pozwalam Heni na kontrolowane spotkanie z dzieckiem. Noooo, ale w zeszłym tygodniu, okazało się, że specjalizacja w zakresie wyławiania żywych dziecięcych obiektów z tła nie wystarczyła. Henia zobaczyła piłkę. Natychmiast ogłuchła i ruszyła na łowy… Wszystko zamknęło się w kilkunastu sekundach. Piłka, przytulona z miłością psimi zębami, zamieniła się we wspomnienie idealnie okrągłego przedmiotu. Sierściuch z dumą niósł trofeum a mi włoski na karku stanęły dęba, bo... będę musiała wziąć udział w awanturze. Podeszłam do czterolatka. Zapytałam, gdzie jest jego Mama. Podeszłam do owej Pani i zapytałam, gdzie kupiła tę piłkę, abym mogła jej odkupić podobną, no i gdzie mieszkają, abym wiedziała, gdzie ową piłkę zanieść. Heńka była wciąż zachwycona i z dumą przemaszerowała przed Mamą Czterolatka, a potem poszła pokazać nowozdobyte cudo Małemu Człowiekowi. Ja byłam dużo mniej zachwycona. Pani, na moje pytania i nadzieję w oczach, że może jesteśmy w stanie załatwić to bez krzyku, udzieliła mi odpowiedzi, która zwyczajnie mnie zszokowała. Mama Czterolatka powiedziała, całkiem spokojnie, że jak dzieci nie pilnowały piłki to trudno. Muszą się nauczyć dbać o swoje rzeczy. Nijak nie chciała słyszeć o tym, że ja naprawdę chcę odkupić piłkę. Skończyło się na tym, że owa Pani z Mężem i jeszcze kimś, z kim spacerowali, poprosili, bym im opowiedziała o tej rasie, bo… przymierzają się do kupna psa. Staliśmy dobre pół godziny rozprawiając o teoriach tego, że dobrze jest mieć w domu zwierzę, jak je układać, co jest ważne a co mniej. Tym razem Heńce się upiekło. Incydent ten nie obciążył jej kieszonkowego. Flaka owej piłki Heńka ma w domu do dziś i nie ma dnia, aby go chociaż nie przeniosła z miejsca na miejsce.

***

Szliśmy Stadem do lasu. Pod lasem, na trawie siedziała Pani. Heńka koniecznie chciała jej powiedzieć „dzień dobry”. Poleciała. Pani nie krzyczała, więc uznaliśmy, że nie ma nic przeciwko. Była jednak w tym spotkaniu Heńki z Nieznajomą dziwna bliskość. Szybko się wydało. Pani siedziała na trawie i… jadła obiad. Heńka zaś użyła swojego uroku osobistego i… została przez Panią poczęstowana.

***

Cóż, fajnie jest spotykać ludzi, którzy lubią psy. A Heńka na to: „a nie mówiłam, że ludzie są cudowni?”. Nie pamięta już Cholera o beznadziejnej pani, co miała kiedyś spaniela i go tłukła, nie pamięta głupich bab, co traktują swoje psy jak dzieci i na widok innego psa, biorą swoje czworonogi na ręce, byle tylko nie miały kontaktu z obywatelem tego samego gatunku. Nie pamięta o pindzi, co ją od potworów wyzwała i niedouczonej strażniczce miejskiej, co Heni w kagańcu chodzić kazała.

Może właśnie na tym polega szczęście… na niepamięci.

piątek, maja 27, 2011

(263+1). Ach, te skojarzenia! D? :)

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Zaczęła wodzić kursorem wokół guziczków. To nie są guziczki, to są przyciski. No więc, zaczęła wodzić kursorem wokół przycisków... niby dla zabawy, ale całkiem metodycznie. Przesuwała kursor po linii wyznaczającej granicę między obszarem przycisku a otaczającym go, jasnym tłem. Dwa, symetryczne przyciski. Przeskakiwała z przycisku na przycisk udając, że nie może zdecydować się co wybrać: „Dalej”, czy „Anuluj”…

Zaczęła wodzić kursorem wokół guziczków. To nie kursor, o zgrozo, to... język! Szybkim ruchem dłoni Cenzor przekreślił resztę tekstu. Kobiet nie należy kształcić! Oburzony próbował odreagować mamrocząc niecenzuralne słowa pod nosem.

Zaczęła wodzić kursorem wokół guziczków. Guziczki? Wykształciuch długo szukał fachowego terminu… Męskie brodawki sutkowe, ty niewykształcona zdziro!

czwartek, maja 26, 2011

263. Nienawidzi myślenia

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Jabłoń nie znosi całego myśleniowo-decyzyjnego zawirowania dotyczącego tego, co ma być na obiad. Obecny stan rzeczy pogarsza fakt, że nastąpił całkowity brak synchronizacji --- gusta kulinarne Dwunożnych całkowicie się rozjechały. Jabłoń nie może patrzeć na mięso a Sadownik nie chce niczego co ma w sobie mąkę. Przy śniadaniu okazało się, że jest gorzej niż źle. Oboje stwierdzili, że nawet na sushi nie mają ochoty. Dobra chociaż ta negatywna synchronizacja, choć niestety, wcale nie wynika z niej, co będzie dzisiaj na obiad.

***

Jabłoń:
(w desperacji)
Zrobię Ci wszystko co chcesz, ale powiedz mi, co byś z chęcią zjadł.

Sadownik:
Na śniadanie żonę, na obiad żonę, na kolację żonę.
Umrę taaaaki chudziutki, bo żona małokaloryczna.

***


Pytanie zbliżone poziomem
do pytań gimnazjalno-maturalnych AD 2011
:

Sadownik użył terminu „małokaloryczna żona”:
a) bo był miły i ominął fakt posiadania przez Jabłoń tłuszczyku tu i tam;
b) by delikatnie poinformować Jabłoń, że jest za chuda;
c) by stwierdzić, że Jabłoń wolno biega;
d) potwierdzając tezę, że mężczyźni myślą tylko o seksie, nawet ci głodni i bez perspektyw na obiad.

środa, maja 25, 2011

262. Inny wymiar przykazania: nie zabijaj

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Banał --- ludzie są różni. Blondyni, szatyni. Wysocy, niscy. Z wyraźnymi poglądami i całkiem ich pozbawieni. Z wagą, niedowagą, nadwagą. Z pracą i bez. W okularach, szkłach kontaktowych i niemający doświadczenia z widzeniem inaczej. Lubiący czerwień. Nie noszący czerni. Ubierający się w zielenie.

Nie wiedzieć czemu, jest jedna cecha, która nie podlega zróżnicowaniu. Ludzie ludziom dają dobre rady. Bywa, że dobra rada to zawoalowana krytyka przewiązana wstążeczką ciepłego, dobrze życzącego głosu.

Przewróciłam się niemal o tę ludzką cechę, gdy kilka dni temu wracałam do domu. Bez Heńki, czyli bez widocznego powodu do dawania rad, zaczepiła mnie, sama z siebie, pani, której twarzy prawie nie kojarzę i poinformowała szybko, w krótkich, rwanych zdaniach, że ową Heniutkę rano widziała i jest ona… nie taka jak trzeba, czyli za gruba. Broniłam Sierściucha, jakby obrona była konieczna i uzasadniona, a potem przyszło opamiętanie i zestaw stosownych pytań i przemyśleń, które dopiero dziś nabrały kształtu utkanego z liter.

Dlaczego uważamy, że ktoś potrzebuje naszej rady? Dlaczego obdarowani ową radą, o którą przecież nie prosiliśmy, bierzemy jej treść śmiertelnie poważnie, zaczynając wierzyć, że może jest warta więcej niż nasze przeczucia, odczucia, poglądy i zapatrywania? Dlaczego dobra rada mieszka tak blisko krytyki? Dlaczego stajemy się czasem „łatwowiercami” prostej religii, która głosi, że słusznym jest wszystko to, co do nas powiedziano? Dlaczego --- w konsekwencji --- stajemy się niepewni i bez walki poddajemy się i pozwalamy ograbić się z największego skarbu, jakim jest nasza zdolność do tworzenia?

Dzieci rysują, malują, śpiewają, tańczą, marzą by już, już… móc podpisywać swoje piękne prace. Nazwanie słowem, kształtem, kolorem, dźwiękiem tego, co jest przez nas doświadczane, jest nam potrzebne jak powietrze. Ekspresja tego, co w nas, potrzebna jest naszemu stawaniu się Sobą, w takim samym stopniu jak poczucie bezpieczeństwa, jedzenie i miłość.

Bo to należy zrobić tak i tak… Jest Pani beznadziejna a Pan wie lepiej, choć nie dość dobrze. Pan napisał źle, Pani zbyt banalnie. Przerost formy nad treścią. Ten rysunek jest po prostu fatalny. Landszafcik. A pan rysuje? Nie, ale się na tym znam. Aaa, no tak. Widzi Pan, ja się na tym nie znam, ale rysuję. Powinien Pan spróbować, samo zajmowanie się tym, zmienia coś w środku osoby rysującej. Proszę Pani, trzeba być poważnym.

Bycie twórczym jest immanentnym atrybutem człowieczeństwa. Jest tym, co pozwala przesuwać granice osobistego poznania. Kto i kiedy zabił tę potrzebę? Na szczęście nie zabił jej na śmierć. Ona wciąż czeka… w duszach tych, którzy podzielili się ze mną swoim przekonaniem, że trzeba mieć nie lada odwagę, by pisać bloga, malować czy tańczyć…

Nie zabijaj w sobie i wokół siebie! Powtarzam, nie tylko w myślach.
A może bardzo się mylę i potrzebuję dobrej rady?

poniedziałek, maja 23, 2011

(216+45). Dlaczego psy kochają dzieci?

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Wydało się. Całkiem i do końca. Miłość Heńki do dzieci to jej dobrze wykalkulowana inwestycja o małym ryzyku, bazująca na zaufaniu i charakteryzująca się wyjątkowo wysoką stopą zwrotu. Ale od początku.

W sobotę byliśmy w Raju u naszych Przyjaciół. Kudłata była w siedemnastym niebie. My też. Z przyjemnością patrzyliśmy jak Dwulatek uczy się stawiać na swoim w kontaktach z psem. Heńka, gdyby tylko mogła zalizałaby go na śmierć, bo owo dziecko naprawdę jest bardzo słodkie. Najpierw odciągaliśmy Sierściucha, bo całus całusem, ale molestowanie to już troszkę za dużo. Po niedługiej chwili nie trzeba było już tego robić. Całkiem duży Maluch szybko nauczył się: (a) odwracać od paszczy psiej lwicy, (b) używać własnych rąk, by odepchnąć natrętną psią damę. Byliśmy dumni z Dwulatka.

Widok pokładającej się na poduszkach Pięciolatki, która chce leżeć koło Heńki, głaskać ją i trzymać za łapkę zapalił nam w głowie kilka ostrzegawczych światełek, że być może nasi Przyjaciele będą mieli psa szybciej niż myślą.

Gwoździem programu było jednak co innego. Rozczuliła nas Pięciolatka, która po cichutku karmiła Heńkę… orzechami. Sierściuch wiedział, że nie będziemy krzyczeć, bo przecież brał udział w procesie socjalizacji młodych ludzkich istot --- wiadomo: czym skorupka za młodu… --- a że przy okazji pobierała za to „co łaska”. No cóż, i pies może… Przychód był… Podatku nie było.

***

Innymi słowy, po POP-owsku... Dzieci mają bliższy kontakt ze śnieniem niż dorośli. Dzieci mają również bliższy kontakt z jedzeniem niż Heńka. Heńka, co tapla się w śnieniu od rana do wieczora i przez całą noc, ima się wszelkich sposobów, by mieć równie bliski, co dzieci, kontakt z jedzeniem.

niedziela, maja 22, 2011

260. Paradoksy więzów krwi

Małomówna, a tak… bardzo wymowna
Bliska rodzina, a tak… dla mnie daleka.

Po ostatniej rozmowie z Rodzicielką dochodziłam do siebie dwa dni.

259. Freudyzm stosowany

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Jabłoń:
(postawiła na podłodze miskę ze świeżo nalaną wodą)

Heńka:
(chłepcze i chłepcze bez opamiętania)

Sadownik:
(w drzwiach kuchni przygląda się zastanej chwili)
I znowu wyjdziesz na tą dobrą.
Nie tak wychowuje się dzieci.

Jabłoń:
(zdziwiona, że Sadownik wie coś na temat wychowywania dzieci)
No, niby jak należy wychowywać dzieci?

Sadownik:
(z emfazą)
Oboje musimy być „ci źli”.
(uśmiecha się przekornie i puszcza oko)



piątek, maja 20, 2011

258. Burza piaskowa w szklance związku

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Garść piasku przyniosłam przedwczoraj wieczorem do domu. Sadownik niechcący szturchnął mnie kilkoma słowami. Z wrażenia, wszystko co miałam w dłoniach i w planach na wieczór rozsypało się po podłodze. Nie miałam siły tego zbierać, porządkować, układać, rozumieć z dwóch różnych perspektyw (mojej i jego). Wypowiedziane słowa usłyszałam po swojemu. Zamknęłam się we własnej skorupce. Obwiązałam prywatnym sznureczkiem na znak niedostępności. Małżem cierpiąco-protestującym zachciało mi się być. Nie było fajnego wieczoru, spokojnej nocy, miłego ranka i planów na dzień. Było milczenie.

***

Wczoraj po południu, z Heńką w asyście, Sadownik i Jabłoń zaczęli razem zbierać z ziemi ziarenko po ziarenku… bo każde bezcenne, unikalne i tylko ich. Zbierali ze świadomością, że to nie jest byle co... to piasek miłości. Był fajny wieczór, cudowna wczesna noc, spokojne sny i radosny poranek. Jest cudnie zapowiadający się dzień.

środa, maja 18, 2011

257. Dojrzałe formy miłości

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Myślałam o nim w zeszłym tygodniu. Myślałam ciepło. Przyszło mi do głowy, że tęsknota jest jedną z wyższych form miłości, bo nie dzwonię; nie urządzam scen, że nie widziałam go już prawie od miesiąca, że nie godzi się, że tak nie może być na dłuższą metę...

Widziałam go w… niedzielę? Widziałam go „szybko” a zaraz potem zamknęły się za nim drzwi. Poszedł. Pomachał. Czasu nie miał. Może i ochoty. Ruszyłam w drogę do siebie i przyszło mi do głowy, że akceptacja jest jedną z najwyższych form miłości. Wystarczy mi przecież, że mogę pomyśleć o nim ciepło w przyszłym tygodniu.

(255+1). Degustacja Życia

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Złapało. Trzymało kilka dni. Dopiero wtedy, gdy puściło, dotarło do mnie, że było. Puściło mnie dziś rano.

     — Tak. Chcę.
     — To się rusz.

Wewnętrzne poruszenie. Pośpiech. I to, i tamto… biegusiem, natychmiast! Im szybciej trzeba, tym wolniej działam. Z niewiedzy, w co powinnam włożyć ręce, spędzam czas na przełączanie się między zadaniami. W konsekwencji przychodzi Zły Humor, bo przecież miałam i to, i tamto zrobić jeszcze dziś, jeszcze w tej godzinie. Taki był plan, do cholery! Jestem dziś bardzo niepoprawna i nic sobie z tego wykrzyknika nie robię. Zanim dojdzie do wewnętrznych słowoczynów, że ja taka, siaka, owaka… włączam sobie mój aktualnie ulubiony dwuminutowy filmik i próbuję odkryć, co mnie w nim kręci dziś najbardziej. Magia kolorów? Idei? Ruchu? Życia? Mam!

Steve ma masę pracy: zawieść, przywieść, wyprać, ugotować itd. Masa „drobnych” spraw, które nie mogą być przełożone na jutro. Ja zwariowałabym a facet uśmiecha się i… nie ma w nim nawet cienia irytacji. Jest pewność i specyficzna radość z chwili, która właśnie się wydarza. Minie i nigdy nie wróci, ale pozostanie wspomnieniem. Mam!

Zaraz, zaraz… Może po prostu chcę za dużo w zbyt krótkim czasie? Całe życie śpieszę się, od zawsze gonię. Gonię bo lubię, bo tak chcę, bo mi się wymarzyło. Zaraz, zaraz…

     — Tak. Chcę.
     — To się rusz. Szybciej! Zmarnowałaś kolejne dwa dni.

Zamiast władować się w dołek, z którego niechybnie Sadownik musiałby mnie wyciągać, dzielę swój tort „CHCENIA” na małe, trójkątne kawałki, istne „chceniuszka” i postanawiam delektować się każdym kęsem. Będę spożywać je kawałek po kawałku bez żadnego pośpiechu.

Dziś nie przeniosę góry, ale za to wezmę do rąk garść piasku by poczuć jego dotyk, by poczuć, że żyję, kocham i jestem w najwłaściwszym dla mnie miejscu.

Jestem w najlepszym dla mnie miejscu. Mam co do tego pewność.

wtorek, maja 17, 2011

255. Miłość... zmienia Świat!

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Wdzięczna jestem Światu, że się zmienia...

***

Było. Znam dwoje ludzi. Kilkadziesiąt lat temu adoptowali dziecko w jednym końcu Polski a potem wynieśli się na drugi jej koniec. Były to czasy, gdy ukrywało się przed dzieckiem fakt, że jest adoptowane. Wydało się szybciej niż chcieli.

***

Jest. Znam ludzi, którzy adoptowali dziecko i do dnia dzisiejszego Ono, już jako dorosły człowiek, nic o tym nie wie. Szanujemy z Sadownikiem decyzję Rodziców, choć jej nie rozumiemy.

***

Jest, ale jeszcze nie u nas. W zeszłym tygodniu zachwycił mnie filmik, który „zacytowała” na swoim blogu Pani Katarzyna Formela. Od tamtego dnia, nieprzerwanie oglądam go kilka razy dziennie napawając się atmosferą i wyciągając z owego filmu kolejne kwiatki. Otóż i one:

1A. “Their poor mother” (film, 1:03) (Ich biedna matka). No tak. Tu mnie Steve zastrzelił. Złapał mnie na stereotypowym myśleniu, które gdzieś tam z tyłu głowy uprawiałam, że matka dziesiątki szkrabów to już sobie nie pooddycha pełną piersią.

1B. Steve odpowiada na to “I’m their mother. I’m their father” (To ja jestem ich matką, ojcem). I tu jest ten punkt, który powoduje, że wracam do tego filmu wciąż. Ten facet ma siłę i nie dał się. Miał marzenie. Dopiął swego. Przeskoczył system w paru miejscach. Jest szczęśliwy pełnią szczęścia. Obdarowuje swoją miłością dzieci, którym los poskąpił przywileju dorastania w kochającej się, biologicznej rodzinie a podarował za to pierwsze, głębokie odrzucenie.

2.“Our kids have two parents who love them.” (film, 1:10) mówi Steve. “Lots of their friends don’t” dodaje Roger (film, 1:14). (Nasze dzieciaki mają dwoje rodziców, którzy ich kochają. Wielu z przyjaciół dzieciaków nie ma dwójki rodziców). Taaaak. Wiem, że konserwatyści tkwią przy modelu matka-ojciec-dzieci, ale rzeczywistość obchodzi się z nimi okrutnie, duża część dzieci wychowuje się tylko z jednym rodzicem. Gdyby naprawdę chodziło o dobro dzieci nie byłoby dyskusji o związkach partnerskich. Zamiast dyskusji byłyby związki.

3. “Papa, I need some love” (Tato, potrzebuję trochę miłości) mówi trzyletni chłopiec do swojego Taty. Rozbroiło mnie to. Zasada obowiązująca w tej Rodzinie brzmi: “You don’t speak up. You don’t get it” (Nie mówisz głośno, czego chcesz. Nie dostajesz) (film, 1:33). O ile łatwiej będzie się żyło człowiekowi, który od małego uczony jest mówienia o swoich potrzebach. Ja do dziś, mimo że jestem szkolona przez Sadownika, często najpierw przepraszam, a dopiero potem jąkając się troszkę, mówię, czego chcę.

4. Nie mają ślubu, bo w Arizonie nie jest to prawnie dozwolone. Steve i Roger mówią, że akt ślubu i metryki urodzin nie są tym, co definiuje ich Rodzinę (“a marriage certificate and birth certificates are not what defines their family”). I co? Chapeau bas! Oby każdy z nas był tak silny i zdeterminowany w realizacji swoich marzeń. Świat potrzebuje i Twoich i moich, spełnianych co dnia, marzeń. Nikt za nas tego nie zrobi. Miłości nigdy za wiele.

***

Wciąż wracam do tego filmu, odkrywając za każdym razem, że cudownie jest żyć i patrzeć jak zmienia się Świat... Mam nadzieję zobaczyć w swym Życiu jeszcze wiele Dobra… czynionego przez Ludzi dla… Ludzi i Zwierząt, bo to jedyny sposób by zmierzyć zawartość człowieczeństwa w człowieku.

Steven & Roger Ham raise 12 adopted kids, 2011.

poniedziałek, maja 16, 2011

(249+5=251+3). Między wierszami... analiza wypowiedzi

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Jabłoń:
(podczas uroczystej kolacji we dwoje, z Heńką pod stołem,
w zamyśleniu nad cudownością tej chwili
)
Wiesz, myślę o romantycznie długim wieczorze…

Sadownik:
(z przekorą)
Na szczęście to ja byłem w kuchni i mogłem się zabezpieczyć.

Quiz:
a) Jabłoni chodziło o seks.
b) Sadownik zrozumiał, że Jabłoni chodzi o seks.
c) Czosnek jest uznanym na całym świecie środkiem antykoncepcyjnym.
d) Czosnek to środek wczesnoporonny wszelkich pomysłów na zbliżenie fizyczne.

niedziela, maja 15, 2011

(252+1). Gdzie może zaprowadzić fryzjer?

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Wczoraj od rana Sadownik śmiał się z mojego fryzjerskiego kaca, który na wszelkie sposoby próbował się samousprawiedliwiać... że trzeba było to zrobić... że w moim wieku to już nie można inaczej... że trzeba o siebie dbać.

Przy śniadanku pertraktowaliśmy nad planem dnia. Zgłaszaliśmy swoje potrzeby i oczekiwania. Chciało mi się na spacer całym Stadem i marzyłam o tym, by potem, zanim pójdę do pracy, rzucić wszystko w cholerę, pobyć ze sobą, zapomnieć o przyziemnych rzeczach i pouczyć się w spokoju. I było jak zwykle, we właściwych sobie okolicznościach, wszystko popłynęło samo:

Sadownik:
To zrobimy tak. Po spacerze wywiozę cię, gdzie tylko chcesz.
Ja wrócę do domu i go ogarnę. Tylko pamiętaj, że
nie możesz wrócić dopóki do ciebie nie zadzwonię.

Jabłoń:
(przytkana z wrażenia Sadowniczą deklaracją sprzątania,
udając słabą, zależną kobietę
, cichutkim głosikiem)
Ale ja tu sypiam i chciałabym móc wrócić chociaż na noc.

Sadownik:
(z pewnością w głosie i nieprzejednaniem)
Masz tak piękne włosy, że na pewno ktoś
cię do swego kartonu pod mostem przytuli.

252. Napad fryzjera

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Zaczyna się od myśli... powinnam podciąć końcówki... jak nie pójdę to zaczną się rozdwajać... najwyższy czas, bo już kiepsko się je rozczesuje... Od samych myśli, na szczęście, nie dzieje się nic.

Potem przychodzi moment pewności, że już naprawdę mam potrzebę tam iść, ale... nijak nie mogę tego w grafik zajęć codziennych wrzucić... a nawet jakbym mogła to wolę iść na kawę, na spacer, do łóżka na małą drzemkę. Znów nie dzieje się nic.

To staje się faktem znienacka. Fryzjer zwyczajnie mnie napada. Tak było i tym razem. Idę sobie w piątek po zajęciach nie przeczuwając żadnej nagłej zmiany... o fryzjerze wcale nie myśląc od kilku dni, przechodzę koło fryzjerskiego salunu, w którym zwykle poddaję się procedurze i... strzeliło do głowy: dziś, teraz, natychmiast. Zawsze daję Losowi szansę, przecież wszyscy fryzjerzy mogą być zajęci, będzie się trzeba zapisać. Traf chciał, że były wolne ręce do obrobienia mojej głowy.

***

Tym razem, jak wracam pamięcią, by ustalić źródło tego co się stało, Sadownik przecierał moje ścieżki poznania. Od wielu lat nie myje On głowy zwykłym szamponem. Ma jakiś specyfik do płci i gatunku włosa przystosowany, z właściwą niezwykłemu szamponowi ceną i faktem, że w zwykłym sklepie go kupić nie można. Uznałam to kiedyś za dziwactwo całkiem niegroźne, do którego Sadownik ma prawo. Zmieniłam zdanie, gdy nagle byłam w potrzebie użycia jego boskiego szamponu, gdy mój „najzwyklejszy” był łaskaw skończyć się nie informując mnie o tym i pozostawiając mnie z mokrymi włosami. W ten sposób powolutku zaczęła kiełkować myśl, że może i mi przydałby się dotyk płynu o rajskiej konsystencji do płci, myśli damskich, marzeń kobiecych dostrojony odpowiednio.

***

Mając na koncie owo doświadczenie poddałam się w piątek, trzynastego, procedurze rewitalizacji owłosienia na głowie. Było jak zwykle, czyli... ma Pani za długie włosy na jedną ampułkę... więc będą dwie... czy ma Pani świadomość, że cena wzrośnie... tak, proszę dwie... och, zniszczone te końcówki... wiem... zwykle chodzę do fryzjera raz na pół roku, tym razem do przybytku tego rodzaju szłam cały rok... to co, trzecia, inna, specyficzna, jedyna taka odżywka?... tak, poproszę. Ustaliłyśmy, że siedzenie na fotelu będzie mnie kosztowało tyle co siedzenie w fotelu samolotu rejsowego lecącego na koniec Europy. Ratowało mnie to, że samolot był tanich linii lotniczych.

I może byłoby jak zwykle, ale nie mogło. Poznałam nową kolokację: „kosmetyki do włosów”. Dla mnie zawsze były dwie rzeczy „kosmetyki” i „szampon do włosów”, ale nigdy „kosmetyki do włosów”. Wiedza kosztuje. Przytargałam do domu niezwykły szampon, co go w zwykłym sklepie kupić nie można. Do tego niezwykła odżywka i oliwka, o której marzyły moje końcówki. Nooo. Przyniosłam do domu też kaca. Pożaliłam się Sadownikowi, że kupiłam coś w cenie biletu lotniczego a nigdzie nie poleciałam. Sadownik uspokoił, że nie byłam byle gdzie na końcu Europy, ale kupiłam równowartość 1/3 biletu do Japonii (sprawdzał z ciekawości ostatnio). I co z tego, że Aeroflotem. Nie bądźmy brzydliwi.

No, to się napodróżowałam.

sobota, maja 14, 2011

251. Wigilia w środku maja

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Pierwszy sen, pierwsze spotkanie... wszystko to ważne jest. Dla wielu twórców różnych nurtów psychoterapeutycznych owe „pierwsze” to prawdziwa kopalnia skarbów. Teraz, gdy Heńka od dłuższego czasu jest faktem w naszym życiu, dotarło do mnie, że w naszym przypadku ważna jest... pierwsza książka.

Wracałam dziś wieczorem z pracy i zamyśliłam się na ten temat... pierwszą, którą pożyczył mi Sadownik byli „Opiekunowie” Deana Koontza. Pierwsza książka tego autora, którą przeczytałam. Jedyna tego autora, która mnie zachwyciła; ostatnia Koontza, którą przeczytałam do końca. Biorąc pod uwagę fakt, że czytam mało „normalnych” książek, można śmiało powiedzieć, że jest to książka szczególna. Po latach wspólnego życia, Sadownik podarował mi nawet oryginał (Watchers), który tak bardzo chciałam móc przeczytać. Czy Sadownik wiedział co robi?

Jak dotarłam do domu zdjęłam tę książkę z półki, by zajrzeć do zakończenia powieści. Przypomniało mi ono jak bardzo dużo w tej książce... ciepła i sierści. :)

Dzisiejszego wieczoru jest Wigilia Pierwszego Dnia Naszego Wspólnego Czternastego Roku. Gdyby dokładnie trzynaście lat temu ktoś nam powiedział, że my, że tu, że w taki sposób... nie uwierzylibyśmy, że możemy mieć tyle szczęścia w życiu... Nie zasłużyliśmy sobie na to.

Na szczęście, nie trzeba „zasługiwać na szczęście”, wystarczy... no właśnie co? Uwierzyć, zawierzyć?

A Heńka? Trzynaście lat to dla niej wieczność, ale stara się doszlusować do peletonu pędzących magicznie liczb: dokładnie za trzy tygodnie, w sobotę, skończy... trzynaście miesięcy. To się nazywa „trzynastka” szyta na miarę każdego z Członków Stada.

piątek, maja 13, 2011

250. Dziadek ruszył w podróż

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Świeży, niespełna dwumiesięczny Dziadek przysłał mi wczoraj esemesem zdjęcie uśmiechniętego siebie z Wnukiem w ramionach. Pomyślałam: czyż nie jest piękne to, że malutkie dzieci kocha się miłością bezgraniczną z powodu samego ich istnienia? Świat nabiera wtedy tak niesamowicie intensywnych kolorów.

Szkoda, że nie pamiętam tych chwil, gdy to mnie nosił z dumą w ramionach, gdy akceptował mnie w pełni, gdy się mną zachwycał. Na szczęście pozostało kilka zdjęć, kilka opowieści na ten temat. Jestem jednak pewna, że nie było inaczej. Moja wiara w życie i świat, moja odwaga i siła mają swe źródło właśnie tam, w Jego i Mamy rodzicielskiej miłości sprzed kilkudziesięciu lat. Naprawdę szkoda, że nie pamiętam tych chwil, choć wiem, że zapisane są w mym ciele. Byłyby przeciwwagą do tych, których nie sposób wymazać z pamięci, gdy złościł się, milczał, poniżał, wyśmiewał, udawał, że wcale go nie obchodzę...

Jego Wnuk właśnie zabiera Go w podróż dalej. Wyciąga na światło dzienne jego czułość, trenuje jego umiejętności okazywania ciepłych, życiodajnych, pomagających wzrastać uczuć. Nigdy nie widziałam mojego Ojca w pełni takim. Cudownie, że będę mogła zobaczyć.

Bo małe dzieci po to są,
by pomóc nam zabrać się z miejsc, w których utknęliśmy.

Bardzo się cieszę, że zaśniedziały uporem Dziadek ruszył w podróż swego Życia.

środa, maja 11, 2011

249. AntyAfrodyzjak

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Pojechał. Kupiła ziemniaczki młode. Śmietanę. Jogurcik. Czosnek. Odebrała po drodze nowe książeczki. Ucieszona pobiegła do domu. Wyprowadziła Sierściucha. Ziemniaczki do garnka włożyła. Zalała wodą i zaczęły one swoją grupową podróż na gazie ku transformacji w posiłek. Śmietanę, jogurcik, majonez wprawnym ruchem łyżki zakręciła w miseczce. Dodała przepuszczone przez praskę cztery... eeech... przecież to tylko dla niej... to niech będzie... pięć... ząbków czosnku. Oblizała się na samą myśl o niedalekiej przyszłości. Za kwadransik, gdy kuchenna przyszłość zaczęła swój trucht ku przeszłości, wyjęła ziemniaczane garniturowce, nożykiem otrzepała z mundurków i maczając w sosiku własnoręcznie przyrządzonym delektowała się smakiem wolności małżeńskiej.

Zapomniała, że to nie piątek i następnego dnia będzie ziajała wszystkim studentom w twarz. To co, że bezwiednie.

Zapomniała, że Sadownik nie pojechał na wielodniową delegację, tylko sobie krótki jednodniowy, służbowy wypad zrobił.

Wrócił. O smrodzie czosnku poinformował... że nie tylko Jabłoń... że cały dom śmierdzi tym paskudztwem, co swoje zapachy wprost z miseczki intensywnie roztacza. Heńka dobra na wszystko, więc Jabłoń użyła jej jako argumentu ostatecznego w dyskusji:

Jabłoń:
(bawi się z Heńką i zbliża twarz do jej pyska)
A jej nie przeszkadza, że śmierdzę czosnkiem.

Sadownik:
To dzisiaj śpisz z nią.

Zapomniała, że są dyskusje na samym starcie skazane na porażkę...

Wygrzebała z pamięci, że czosnek podobno jest przeciw wampirom. Teraz już wie, że współcześnie używa się go przeciw czułościom cielesnym. Nie warto mylić czosnku z afrodyzjakiem…

wtorek, maja 10, 2011

248. Sadownik strażnikiem parku?

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Kim byś był, gdybyś wtedy zrobił coś innego? Zatrzymał się, nie poszedł, pobiegł, wybiegł? Kim byś był, gdybyś spotykając tamtego człowieka postąpił inaczej? Został z nim na dobre i złe, porzucił, wyszedł wcześniej, a może… w ogóle byś go nie zauważył? Kim byś był, gdyby wtedy zdarzyło się to i owo zamiast tamtego. Co, gdybyś wybrał inaczej? Gdybyś…

Tylko jedno jest pewne, nie byłbyś tą Osobą, którą jesteś Teraz. Szkoda by było, prawda?

***

Wracałam wczoraj do domu tramwajem. Spotkałam w nim dziewczyneczkę bawiącą się liściem i w mgnieniu oka wiedziałam, że zamiast robić po…po… poweekendowe po…po… porządki, będziemy wieczorkiem z Sadownikiem wyławiać z aparatu po… po… portrecik, jeśli tylko Sadownicza Dusza da się na taką zabawę namówić.

***

Dziewczynka... Szukanie odpowiednio dużego liścia... Zabawa aparatem... Wpis... Na końcu filozoficzno-bajkowe pytanie: kim byłby Sadownik, gdyby Jabłoń była Kasztanem?

poniedziałek, maja 09, 2011

(240+7). Mały powrót… do przeszłości

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

W sobotę rano Henia zastrzeliła nas na dzień dobry miną, która nie była szczenięcym, namolnym żebraniem o spacer. To była cwana mina dużej dziewczynki, która mówiła: „co będziecie tak siedzieć i czytać, chodźmy porobić zdjęcia”. Nie poszliśmy na zdjęcia. Poszliśmy na kawę i prosto do lasu, gdzie podjęliśmy decyzję, że po powrocie zamykamy Sukulca w klatce i ruszamy na wystawę, którą mieliśmy oglądać z Zkemi jakiś czas temu.

Wybyliśmy więc z domu. Dla Sadownika nie było to nic nowego, ponieważ był na otwierającym wystawę wernisażu. Dla mnie wszystko było nowe, może poza oczekiwanymi dwoma zdjęciami, o których wspominał mi wcześniej Sadownik --- portrety zakonnika i siostry zakonnej. Owe dwa zdjęcia wzbogaciły zasób mojego fotograficznego żargonu --- zakonnik jest zrobiony w lołkeju (low key), zaś zakonnica w hajkeju (high key). Tak, te dwa zdjęcia robią wrażenie, pomimo, że na wystawie rozdzielone są dziura w ścianie, która pasuje do tych zdjęć jak pięść do nosa:

M. Schmidt

Mogłam też nareszcie zobaczyć zdjęcie, w którym zakochał się Sadownik. Niestety nie powiesimy go w Przytulisku. Skromne 4000 zł, które musielibyśmy za nie zapłacić, przydałoby się na bardziej utylitarne potrzeby Stada. Na szczęście, możemy mieć namiastkę wygrzebaną z netu:

M. Schmidt

Mogłam też odkryć moje ukochane zdjęcie tej wystawy, o którym nic nie wiedziałam dopóki go nie zobaczyłam. Pasja docierania do sedna jest przepiękna, zwłaszcza gdy uchwycona i zamrożona w prostokącie fotografii. Nie mogę i nie chcę poradzić nic na to, że mam słabość do pasji wszelkiej maści:

M. Schmidt

Jeśli ktoś nie wierzy, że matematyka jest piękna, powinien zajrzeć na tę wystawę lub przynajmniej obejrzeć zdjęcia prof. Mariana Schmidta (na tej stronie trzeba zjechać niżej, niżej, niżej, aż skończą się słowa i prawie cierpliwość). W niemal każdym jego zdjęciu, jeśli człowiek wbije się w nie mocno zębami własnego wzroku, to wypatrzy precyzję, dbałość o najmniejsze detale, odrobinę perfekcji. Część z tego to z pewnością wrażliwość fotografa, ale reszta to coś, co z czułością nazywam matematycznym skrzywieniem. W końcu z pierwszego wykształcenia Profesor jest... matematykiem.

Może pójdziemy na tę wystawę jeszcze raz, jeśli tylko Zkemi dostanie wyjściówkę ze swojego domu.

piątek, maja 06, 2011

246. Ta sama historia

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Wersja A:
     — Żyli my na kupie i dobrze było… Pani! Od pradziada my tu som! Znamy tu każdy kamień, każdom grudkem ziemi. A on? No... wyrodził siem bych. Diabelskie nasienie! Przewróciło mu siem w głowie i poszedł bych... Mówił, że on to chce w życiu oddychać pełnom piersiom... Pani, że niby co? Tu nie może oddychać? Pani, my nie mamy ciasnych horyzontów! A on powtarzał bych swoje... o zmianie otoczenia, klimatu, że własnej przystani w życiu musi poszukać... no, Pani, niech to paniusia powie, co to ma znaczyć? My tu z dziada pradziada ten sam fach wykonujemy i nikt, nigdy, o żadnej przystani nie mówił. Ja czytał bych... to pewnikiem jakiś nju ejdż zagnieździł siem bych w jego głowie. Pytali my go... a on wciąż to samo, że spełnienie w nim kiełkuje i domaga siem przestrzeni i szerszej perspektywy, że on musi, że zew natury, wiatr przemian, przeznaczenie, sens jego życia... Pani! Na miłość Boskom! Wszystkie te telewizyjne banały my słyszeli... Poprzewracało się w głowie młodziakowi... tylko do takiego wniosku mogli my dojść całom familiom. Próbowali my bych ratować... żadne tłumaczenie nie docierało do niego. Pogroził bych, że wcześniej czy później zwieje, bo on tu nie ma zamiaru zapuszczać korzeni. No... i nie zapuścił. Przyszedł dzień i wywiało go. Od tamtego dnia nikt go już nie widział. Wiemy tylko, że... no... żyje on z tom lafiryndom, co też wyrodna całkiem. Psia mać, chłopaka nam zmarnowała. Pani, to jej robota! To taki dobry chłopak był! Teraz, oni razem w tym bagnie... he... he..., jako to siem mówi, he... hedunizm uprawiajom! Co? No prza co powiedział bych, że hedonizm uprawiajom. Pani, po prawdzie — machnął ręką ze zrezygnowaniem — nie ma o czym gadać...

Wersja B:
Żył sobie Mlecz, co nie chciał słyszeć o trawniku. Pewnego dnia pokochał Jezioro.
Żyli długo i szczęśliwie. :)

(243+2). Heńka i jej prezent urodzinowy

Słów brak. Jak dobrze, że są aparaty fotograficzne…

***

Prezent powinien lśnić… lśnił:


Heńka jest dziwną labradorzycą… uwielbia brodzić jak czapla:

czwartek, maja 05, 2011

(243+1). Suma różnic nie wszystkich

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Nie znam ich najlepiej, choć przyznać muszę, że Drugą znam lepiej od Pierwszej. Przynajmniej tak myślę. Ad rem... różnica między Pierwszą a Drugą wynosi 22 lata i 22 miesiące. Pierwsza tuliła go przez wiele lat w swych ramionach. Druga zasypia teraz w jego objęciach. Pierwsza uczyła go latami: inni są ważni. Druga do znudzenia powtarza: bądź dla siebie najważniejszym. Pierwsza wciąż martwi się, czy aby na pewno jest ciepło ubrany. Druga wpycha mu do kieszeni swe zziębnięte majem dłonie. Pierwsza nie przespała przez niego wielu nocy. Druga dzieli z nim wspaniałe dni. Dwie kobiety kochają tego samego Człowieka. Pierwsza Syna. Druga Męża.

I znów go wczoraj uprowadziłam… tylko dla siebie i Kudłatej. Czy to jest sprawiedliwe? Myślę o tym od lat, za każdym razem, gdy zamykam za sobą drzwi rodzinnego domu Sadownika.

środa, maja 04, 2011

243. Słabość nasza do świętowania długo

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Piąty dzień obchodzimy prywatne święta wszelkiej maści. Heniutka, choć urodziny ma dopiero dziś, dostała w sobotę, niedzielę i wtorek w prezencie jezioro, pomost i słońce. My już prawie za chwilę zamkniemy nasze pierwsze trzynaście lat razem. Była kawa na pomoście, spacer w Lasku Arkońskim, wspólne robienie zdjęć i włóczenie się bez celu dla czystej przyjemności włóczenia się. Dziś wracaliśmy do Przytuliska, stęsknieni każdego naszego kąta i wyrwało się Sadownikowi, a potem to już poszło...

Sadownik:
Dzięki Tobie moje życie jest bogatsze.

Jabłoń:
(po chwili zadumy nad usłyszanymi słowami)
A dzięki Tobie moje życie ma sens.

(mija dobra chwila)
Sadownik:
Mogę zażartować?

Jabłoń:
Nooo.

Sadownik:
(z teatralnym wyrzutem w głosie)
No, ty to zawsze musisz być lepsza!