sobota, sierpnia 31, 2013

(768+76=843+1). Kudłate odpryski dnia

 wpis przeniesiony 8.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Odkryłam, że pod zacnym „chcesz jeść mięso, kup je sam” kryje się nie tylko moja niechęć do wspierania przemysłowej hodowli zwierząt, ale również osobista, głęboka chęć, by Sadownik dzielił ze mną nie tylko życie, szczęście i troski, ale również c a ł e, bez wyjątku, menu. Bez przesady — odkrywszy drugie dno, skorygowałam swoje chcenie.

Powiadomiłam więc kolegę-małżonka, że w trakcie oczekiwania na pierwszego jelenia, mięso kupić mu mogę... W końcu, dodałam, Heni kupuję, co mogłoby być argumentem na rzecz tezy, że ją kocham bardziej...

Jabłoń:
(wyłożyła Sadownikowi powyższe)

Sadownik:
(zauważył, że do Heniowych nauk Drzewko używa często parówek)
Futrujesz ją tymi nieszczęśliwymi parówkami!
Jaka z ciebie matka?

*

Pani mnie wczoraj minęła, gdy ćwiczyłyśmy sobie z Henią w najlepsze. Zatrzymała się i powiedziała:
— Mój pies był tak mądry, że nie musiałam go niczego uczyć.

Nie po raz pierwszy słyszałam te słowa. Niejeden ktoś miał tak mądrego i dumnego psa, który na pewno nie sprzedałby się za smakołyk. Niejedna twierdziła, że to uwłacza psu, gdy nagradza się go smakołykiem.

Zatrzymał mnie wykrzywiony wyraz twarzy pani od mądrego, nieuczonego nigdy psa. Doszłam do wniosku, że wolę Heniutkę, bo uwielbiam z nią pracować. Uwielbiam jak jej chrupią szare komórki. Uwielbiam to, kim się staję dzięki Niej nie tylko w czasie naszej wspólnej pracy. Jak mogłabym się tej ogromnej przyjemności pozbawić? Jeśli warunkiem koniecznym jest „nie tak mądry pies”, to zgadzam się. Mam „nie tak mądrego psa”, ale... mam też niesamowitą Sukę! Uczę się wciąż, niezmiennie i każdego dnia od nowa mądrze Ją kochać. To niesamowita przygoda podczas której staję się Człowiekiem.

piątek, sierpnia 30, 2013

843. Życie z neofitką

 wpis przeniesiony 8.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Przytulisko. Niewidzialna, ale dobrze wyczuwalna, linia demarkacyjna rozłożyła się w połowie stołu i leży tam już jakiś czas.
     — Mięso? Proszę bardzo, ale musisz je sobie sam kupić, przyrządzić, podać. — Głosi nowa religia kuchenna.

*

Obiecałam, że wrócę do mięsa, gdy będę miała beznadziejne wyniki krwi lub gdy średnia osobnicza chorowalność zimowa wzrośnie mi znacząco. Póki co, pławię się w zachwycie...

*

Sadownik:
(z niesmakiem w głosie na widok jedzenia Jabłoni)
Ty jednak wierzysz w słowo pisane...

Jabłoń:
Noooo. I zobacz, gdzie jestem!
A ty nie wierzysz i jesteś tu ze mną!

Sadownik:
Nie. Ja jem parówki.

842. Uczta zmysłu niejednego

 wpis przeniesiony 8.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Zapytał:
     — Góra czy dół?
     — Góra — odpowiedziałam.
     — Bo nie mogłem się zdecydować.
     I ruszyło, rozbrzmiało, w inny wymiar mnie zaprosiło.

Słyszałam to już kiedyś u Osti. Zwykle nie pytam, kto gra, kto śpiewa — delektuję się niespodzianką, chwilą, nieprzywiązywanie się ćwiczę. Tym razem zapytałam, bo to był drugi raz. Znaczący raz! Kręgosłup na stole Osti w opiece zostawiłam. Zaproszenie przyjęłam. Udałam się w rzeczywistość inną.

Gdy tylko wróciłam do domu, szukać zaczęłam. Zamówiłam u Sadownika i jego amazońskich mocy. Pogrzebałam i znalazłam tymczas jutubowy i łomolę...

Michel Godard, A Trace of Grace (Monteverdi).

czwartek, sierpnia 29, 2013

(839+2). Podły charakter terapeutki

 wpis przeniesiony 8.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Zanim wyślesz bliską ci osobę na terapię. Albo.
Zanim bliska ci osoba zacznie studiować psychoterapię. Czy.
Będzie już terapeutą.
Pozbądź się złudzeń.
Nie będzie ci lżej.
Będzie lepiej,
     dużo lepiej,
     ale nie będzie lżej,
     bo niby po co?

Jabłoń:
(stanowczo, bezdyskusyjnie)
Nie.

Sadownik:
(udaje, że próbuje lewarem na ambicję wleźć Drzewku
lub chociaż odrobinę wątpliwości zasiać
)
To po cholerę chodzisz na terapię własną?

Jabłoń:
Moja terapia jest po to, by mi lepiej się żyło,
a nie po to, by Tobie i innym żyło się lepiej.
(po chwili cieniutkim głosikiem)
No wiesz, podły charakter to podły charakter.
(uśmiecha się najpiękniej jak umie, bo co innego może zrobić)

(839+1). Czarna wołga A.D. 2013

 wpis przeniesiony 8.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Czarna Wołga, która porywa dzieci straszyła mnie w dzieciństwie. W czasach mojego dzieciństwa Wołgi były często taksówkami. Widmo Czarnej Wołgi wychynęło z niebytu przeszłości wczoraj późnym wieczorem.

*

Sadownik & Jabłoń:
(rozmawiają o planach na sobotę)

Sadownik:
W sobotę powozisz...

Jabłoń:
A czemu?

Sadownik:
Bo w piątek mamy imprezę.

Jabłoń:
(przypomina sobie, że została zaproszona, by była pewność,
że Sadownik zjawi się na imprezie
)
Ty masz imprezę.
(po chwili)
I co, o dwudziestej drugiej wsiądę w tramwaj
i wrócę do domu, bo mi się będzie chciało spać?

Sadownik:
Nie. Taksówką sobie wrócisz.

Jabłoń:
I co, czarna wołga mnie porwie?

Sadownik:
Nie obiecuj!

Sadownik & Jabłoń:
(chichoczą)

Sadownik:
Zobaczysz, po kilku godzinach
taksówkarz zadzwoni zrozpaczony
i usłyszę: panie, zabierz ją pan!
Odpowiem mu wtedy:
Jak se pan jom wziołeś, to se pan jom tszymaj!

Sadownik & Jabłoń:
(chichoczą głośniej i bardziej)

Jabłoń:
A teraz już nic nie mów, bo chcemy iść spać.

środa, sierpnia 28, 2013

839. Ech, to życie w związku!

Sadownik & Jabłoń:
(wracają z kawy na mieście)

Jabłoń:
(bezmięsna)
Jak ci z kolejną rewolucją w naszym życiu?

Sadownik:
Życie z Tobą to nie bajka...

Jabłoń:
A co?

Sadownik:
Nikt nie mówił, że będzie łatwo...

Jabłoń:
Ale jaki gatunek?

Sadownik:
Horror sensacyjny z dreszczykiem!

Jabłoń:
Kocham Cię za twe hiperbole, puenty i wyszczekanie!

Sadownik:
No, widzisz, horror!

838. Zakapturzone odkrycie semantyczne

 wpis przeniesiony 8.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Karczma z wyszynkiem. Na oko XVI—XVII wiek z powieści przygodowych. Dwóch gości przy drewnianej ławie dysputę prowadzi. Podchodzi do nich zakapturzony mężczyzna. Z powagą, niskim głosem mówi dobitnie:
— Bo obietnice to pętla na waszej szyi. — I odchodzi.

*

Obiecanki cacanki, a głupiemu radość!
Do wczorajszego ranka rozumowałam tę mądrość ludową tak... bo tylko głupi wierzy w obietnice. W końcu dobrymi chęciami piekło podobno już wybrukowano.

*

Obiecanki cacanki, a głupiemu radość!
Od wczorajszego ranka, gdy zakapturzony mężczyzna wypowiedział swoją kwestię, dwie kulki w mej głowie zderzyły się. Pewność w jego głosie sprawiła, że przebudziłam się. Powtarzałam jego słowa kilkakrotnie, by nie zgubić, gdy przymknę znów powieki na ostatnie godziny przed świtem. Nie zgubić. Nie zgubić. Nie zgubić...

***

Nie obiecuj! [komuś czegoś]
Bo... jeśli będziesz chciał zrobić to, co stanowi przedmiot obietnicy, i tak to zrobisz, choćby nie wiem co, każdą przeszkodę usuniesz i dasz radę, to pewne. Skoro tak się stanie, oznacza to, że nie musiałeś obiecywać.
Bo... jeśli nie będziesz chciał zrobić tego, co stanowi przedmiot obietnicy, a zrobisz, boś uczciwy, można na tobie polegać, bo tak trzeba i te pe, pozostanie ci złość na siebie, że w ogóle obiecywałeś, pozostanie niesmak i zmęczenie, i uczucie, że przeciwko sobie stanąłeś, i nic dobrego z tego nie wyniknie.
Bo... jeśli nie będziesz chciał i nie zrobisz tego, co stanowi przedmiot obietnicy, ten ktoś ci to zapamięta, wyciągnie w nie najlepszym dla ciebie momencie, uzna cię za świnię niesłowną, beznadziejną, będzie o tobie myślał już tylko źle, uprzykrzy ci życie, nigdy już nie zaufa, znielubi, znienawidzi i stać się może wszystko co najgorsze.

Krótko: nie obiecuj nikomu niczego — nie warto!

*

Nie obiecuj! [sobie czegoś]
Nie obiecuj, że to będziesz robił codziennie, a tamto minimum trzy razy w tygodniu, że przysiądziesz do jeszcze czegoś innego regularnie po godzince przez cały miesiąc, semestr, rok.
Bo... jeśli będziesz chciał to zrobić, zrobisz to i nikt, i nic cię nie powstrzyma.
Bo... jeśli nie zrobisz, ktoś w tobie będzie na ciebie wściekły, uprzykrzy ci dzień, zamieni w piekło życie twe mówiąc „a nie mówiłem”, „bo ty to nigdy” i te pe, a od siebie niestety trudno uciec czy wziąć urlop na żądanie; będzie gderał, marudził, wyzwie od najgorszych — nie będzie z tego nic dobrego, tylko puch podciętych skrzydeł twych.
Bo... jeśli zrobisz, bo tak trzeba, bo co ludzie, bliscy, najbliżsi powiedzą, wycofać się przecież nie możesz, dałeś sam sobie słowo. Byłbyś frajerem, gdybyś tego nie skończył, głos matki lub ojca w tobie będzie grzmiał: „skończ, skoro zacząłeś!”. Nie, nie jest prawdą, że byłbyś frajerem — jesteś frajerem... spełnionym, jesteś głupim, któremu radość z poczucia dobrze spełnionego obowiązku się trafiła, głupcem dumnym z siebie, że choć zarżnął się, przeciwko sobie stanął, ale radę dał, charakter silny ma. Ta radość nie wynagrodzi ci okazji, które przeszły ci koło nosa, gdy walczyłeś zwycięsko ze sobą, których nawet nie zauważyłeś.

Krótko: nie obiecuj sobie niczego — nie warto!
Ani bladym świtem, ani pierwszego dnia miesiąca, ani w Sylwestra.

Zrób dzisiaj coś
zaległego ciut; coś
wymarzonego; coś,
czego nigdy nie robiłeś, coś,
czego się boisz troszkę a może bardziej...
i to będzie prawdziwy powód do dumy.

*

Bo obietnice to pętla na waszej szyi. — powiedział zakapturzony, mądry dość z mojego snu.

Co to ja miałam zrobić na pewno w tym tygodniu, miesiącu, podczas tych wakacji; zrobić na bank, zamiast łapać okazje, których nie dałabym rady wymyślić, a które w me ręce wpadły, bym mogła szczęśliwie żyć tu i teraz?
Zakapturzony Mężczyno, Mój Animusie — dziękuję!

Nie jem mięsa. Nie biję. Wychowuję, nie tresuję. Nie obiecuję. Ha!

poniedziałek, sierpnia 26, 2013

(827+10). Dialog bezmięsny

Jabłoń:
(przeszczęśliwa, że wrócona do domu w kuchni porządzić sobie może,
kupiła stos warzyw i owoców, przygotowała
i serwuje nowe danie pięcioma przemianami doprawione
)
I jak?

Sadownik:
Nooooo!

Jabłoń:
(stęskniona dobrego jedzenia,
zachwyca się makaronem z brązowego ryżu
)
Dla mnie piiisznne!

Sadownik:
Nie jestem specjalistą, nie chcę się wymądrzać, ale...

Jabłoń:
Nooo?

Sadownik:
(śmiertelnie poważny)
Jednej przemiany mi brakuje.

Jabłoń:
Jak to? Dwa pełne koła zatoczyłam...

Sadownik:
Mięsnej mi brakuje!

(835+1). Synchroniczności ślad

Usłyszałam, zapisałam...

*

Przeczytałam, przepisałam...

[...] bezpieczeństwo to nie tylko iluzja,
ale również unik.

Rich Roll

835. Topografia gatunków literek

 wpis przeniesiony 8.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Półka na książki. Reportaż, który płynnie przechodzi w prawdziwe historie ludzi i psów. Te sąsiadują bezproblemowo z książkami dotyczącymi wychowania psów — w większości wydanymi przez to samo wydawnictwo. Psie, kocie, końskie wydawnictwo — myślałam o nim jeszcze dwa tygodnie temu, ale przecież zmiana goni zmianę. Ostatnimi czasy sierściuchowe książki zaczęły sąsiadować z szympansami, a zaraz potem z etyką i żywieniem dokonując znaczących zmian w moim życiu.

Jakieś trzy tygodnie temu wpadły mi w oczy słowa informujące, o mającej się w tym wydawnictwie ukazać, dzień przed długim weekendem, książce, nie o psie, lecz o „ludziu”. Ludziu szczególnym, co uświadomił sobie swoje tarapaty około czterdziestego roku życia, gdy miał kilkanaście kilo za dużo, a za sobą doświadczenie alkoholizmu. Nabyłam. Zaraz po długim weekendzie odebrałam. Wpadłam jak śliwka w kompot, a książka ta wylądowała zaraz obok tych z żywieniem, choć pewnie lepiej by się czuła stojąc koło książek Osiatyńskiego. To książka o sile ducha, o mocy, którą ma każdy z nas. To również książka o jedzeniu.

Skończyłam ją dziś rano.
W okolicach południa kupiłam masło migdałowe. Palce lizać!
Co za książki wpadają mi w ręce w tym roku!

*

     — Musisz po prostu zmienić wszystko, Rich. Nic więcej.
     Stan nie zamierzał owijać niczego w bawełnę.

*

[...] słowo „weganizm” jest obciążone znaczeniowo: mówi nie tylko o reżimie żywieniowym, lecz także sugeruje pewien kodeks etyczny i określoną postawę polityczną. Ciążący na tym słowie stygmat działa odpychająco na bardzo wiele osób, dla których nader pożyteczne mogłoby być to, co słowo to w istocie oznacza.

*

Kiedy tego ranka kołysałem się na falach, miękkich i ciepłych, przypomniały mi się słowa Daphne Rose Kingmy: „Poddanie się to przepiękny moment, gdy z wdzięcznością, radością i wiarą padasz w trakcie lotu, czując, że złożony zostałeś w niewyobrażalne objęcia. Poddać się — to powierzyć siebie, nawet jeśli nie jesteś pewien owych objęć. To ustokrotniona ufność, która nie chwyta się kurczowo myśli o wyniku, bo przepojona jest wiarą, że także wtedy, gdy nie osiągniesz tego wyniku, to rozwiązanie było najdoskonalsze”.

*

Życie to długi, skomplikowany marsz. Przemierzyłem bardzo różne drogi, niektóre kręte, niektóre jasne i proste, niektóre ciemne i wstydliwe. Jest to opowieść o facecie, który zbudził się pewnego ranka i stwierdził, że od zbyt wielu lat idzie tą samą wydeptaną ścieżką. Wszyscy na niej byliśmy. I aż nazbyt wielu z nas nie widzi możliwości zejścia z niej, a co dopiero mówić o jakiejś nowej trasie, na której byśmy bardziej się spełniali jako osoby. [...] Tam jednak, gdzie przeszkody, tam możliwość wzrastania, bez wzrostu zaś nie ma życia. Dlatego też dopracowałem się takiej mantry: „Rób, to co kochasz, kochaj tych, na których ci zależy, i to, na czym ci zależy, służ pomocą innym i pilnuj, byś zawsze wiedział, że jesteś na właściwej drodze”.
     Także i na ciebie czeka nowa droga. Trzeba się tylko za nią rozejrzeć, a potem — zrobić pierwszy krok. Na początek wystarczy powstać i wytrwać, a ten pierwszy krok stanie się gigantyczny. I wtedy pokażesz, kim naprawdę jesteś.

*

W sumie cała rodzina w coraz większym stopniu zaczęła traktować radzenie sobie z trudnościami bardziej jako wspólną grę niż uciążliwą zmorę, a ton wszystkiemu nadawała przede wszystkim Julie.
     — Czego na brakuje? — powtarzała. — Jesteśmy zdrowi, kochamy się, żyjemy według reguł, które ustaliliśmy. To jest najważniejsze, a cała reszta to tylko dodatki.

Rich Roll, Ukryta siła. Jak stałem się jednym z najsprawniejszych
ludzi na świecie i odnalazłem siebie
,
Wydawnictwo Galaktyka, Łódź 2013.

piątek, sierpnia 23, 2013

834. POP-Kreacje 2013

 wpis przeniesiony 8.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

zanim wszystkie jabłka spadną z drzew
zanim z przyjemnością będziesz szurać w jesiennych liściach
zanim przyjdzie późna jesień a potem zima

rozpalić ogień w sercu
marzenia z kieszeni powyciągać
walizkę spraw ważnych otworzyć bez strachu
od siebie do siebie ruszyć w podróż blisko-daleką
na 7. Festiwalu POP-Kreacje 2013

to prawdziwe Święto
trwające wiele dni
odbywające się w wielu miastach
w wielu miejscowościach
o różnych porach

dajemy, dzielimy się tym, co mamy najlepszego
mnożymy radość, śmiech i piękny czas

zanim skończy się lato... zajrzyj, zapisz się
zanim na dobre zrobi się chłodno... przyjdź
a ognia, który rozniecisz, starczy aż do wiosny!

W imieniu całej POP-owskiej Społeczności
serdecznie zapraszam na POP-Kreacje 2013!

*

Zostawiam Was z tą propozycją, a sama jadę na warsztat...

*

__________________
wykorzystano fragment fot. z jabłkami (źródło)

czwartek, sierpnia 22, 2013

(831+2). Moja Wiedźma

 wpis przeniesiony 8.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Pani Profesor... wstawiła przed chwilą... na ryjowniku... zajrzałam, by odmeldować się i... zawyłam na widok ukochanej Dziewczyneczki. Pani Profesor, nie nadążam dziękować. Dziękuję! Tak wygląda kochany pies... tfuuu... najukochańsza Suka!

(fot. Magdalena Stodułko)

(831+1). Portretowo (II)

 wpis przeniesiony 8.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Pani Profesor kudłatego obiektywu zagadkę mi niezłą zadała niechcący przed chwilą. Długo się głowiłam, co jest czym na tym zdjęciu, poza Heniutką, oczywiście. W końcu zgadłam... Ona... na mnie patrzy. Pani Profesor serdecznie dziękujemy znów za niespodziankę. Za zagadkę też! Tak wygląda skupiony pies w upale... tfuuu... skupiona Suka!

(fot. Magdalena Stodułko)

831. Portretowo

 wpis przeniesiony 8.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Dziś w nocy Pani Profesor od fotografowania kudłatych zachwytów życiem podarowała nam portrecik. Heniutka na nim zupełnie nie zdradza, kiedy został zrobiony. Pani Profesor serdecznie dziękujemy! Tak wygląda szczęśliwy pies... tfuuu... szczęśliwa Suka!

(fot. Magdalena Stodułko)

środa, sierpnia 21, 2013

830. Drogi błogosławione

 wpis przeniesiony 8.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Droga. Własna. Dziwna, mówią. Pokręcona. Nieergonomiczna społecznie. Droga, a na niej szczęście. Spersonalizowane. Prywatne. Subiektywne. Niemierzalne. Droga. Zakręty. Zawirowania. Meandry. Wątpliwości. Może inna byłaby lepsza? Cudza. Oczywista. Prosta. Społecznie zachwycająca. Nie. Nie. Nie. To tylko ułuda. Pamiętaj!

*

Uwielbiam książki, które karmią me marzenia, które podważają oczywistości zmieniając w oka mgnieniu rzeczywistość. Dawkuję sobie tę lekturę niczym lekarstwo na zarazę pewniaków, starych, dobrych rozwiązań, które w moim przypadku nie skutkują. I całe szczęście, że nie skutkują! Od tygodnia, wciąż i na nowo, zachwycają mnie poniższe słowa.

“That would never work in the real world.” You hear it all the time when you tell people about a fresh idea.
     [...]
     The real world isn’t a place, it’s an excuse. It’s a justification for not trying. It has nothing to do with you.

Jason Fried, David Heinemeier Hansson,
Rework. Change the Way You Work Forever,
Random House, London 2010.
(wyróżnienie własne)

— To nie ma prawa działać w realnym świecie. — Słyszysz wciąż, gdy opowiadasz ludziom o swoim nowym pomyśle.
     [...]
     Prawdziwy świat to nie miejsce, to wymówka. To usprawiedliwienie, by nie próbować. To nie ma nic wspólnego z tobą.

(tłum. własne)

*

Niezmiennie, od wielu już książek, zachwyca mnie fakt, że te anglojęzyczne mogę zwyczajnie zamówić w polskiej księgarni. Fajnie jest żyć w takich czasach...

Dotarło do mnie, że tłumaczenie nie uwzględnia kulturowego tła i brzmi wobec tego beznadziejnie głupio — czy my zdradzamy się z naszymi pomysłami tak namiętnie? Czytanie po angielsku przenosi do świata innych możliwości. Można wskoczyć tam i przynieść sobie tutaj nowy budulec własnej Drogi.

829. Nowa kawowa meta

 wpis przeniesiony 8.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Barista:
Słucham, co dla pani?

Jabłoń:
(po raz pierwszy w kawiarni Karma,
umówiona na kawusię)
Poproszę kawę z mlekiem, która mnie zaskoczy.

Barista:
Proszę?

Jabłoń:
(sama zaskoczona ciut, że zamawia kawę w sadowniczym stylu,
uśmiecha się i powtarza
)
Poproszę kawę z mlekiem, która mnie zaskoczy.

Barista:
(po chwili)
Proponuję kawę z mlekiem sojowym, miodem i cynamonem.

Jabłoń:
Wybornie! Poproszę!
(w bonusie miało Drzewko zagłostkę niemałą: skąd pan wiedział,
że sojowe mleko będzie najtrafniejszą mleczną propozycją
?)

poniedziałek, sierpnia 19, 2013

828. Długi weekend

 wpis przeniesiony 8.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Typ A. Ona. 40–, 40+. Stanu bardzo wolnego. Pragnąca miłości. Deklaruje, że gotowa jest oddać wszystko, by w końcu spotkać tę właściwą, drugą połówkę pomarańczy. Ale... Lista. On ma być taki, siaki i owaki. Wykształcenie musi mieć, najlepiej takie, siakie lub owakie. Mieszkanie też mieć powinien, najlepiej takie, siakie lub owakie. No i pozycję zawodową. Przecież Ona nie będzie mogła pokazać się z Nim w żadnym ze swoich miejsc, jeśli On nie będzie miał właściwego stanowiska, właściwego portfolio i odpowiedniej historii osobistej. Lista jest długa i bardzo konkretna. Nie podlega renegocjacjom. Z listą w mentalnej garści usycha sobie Ona z braku miłości. Nie ma sensu jej mówić, że kręci się obok niej taki jeden. Kręci się od lat. Gotowy, by pomóc. Gotowy, by być. Wielu punktów z listy nie spełnia, wielu programowo nie zamierza spełniać, ale za to gotowy jest na wiele szaleństw w jej towarzystwie. Ona listy z ręki nie wypuści, usycha i utyskuje na świat i życie, co podłe jest nad wyraz. Nie mam prawa głosu, bo ja mam TAAAAAAKIEGO Mężczyznę, co jest i taki, i siaki, i owaki. Ona nigdy nie uwierzy, że gdy połączyliśmy swoje losy, nie mieliśmy nic poza sobą i wspólnymi marzeniami. Ani On, ani ja nie byliśmy tacy, siacy lub owacy.

Typ B. Ona. 40–. 40+. Mężatka. Mówi, że miało być inaczej, a tu, proszę, mąż nudny powoli się robi. Ona by chciała, by On bardziej męski i zdecydowany był, by Ona nie musiała tych wszystkich decyzji podejmować sama. Może by jakieś hobby miał, co? Męskie hobby byłoby super, nie? Ale... Niech to będzie hobby bezpieczne, w końcu głową rodziny jest. I czyste to hobby musi być, żeby brudów do domu nie znosił. I żeby był, tak jak do tej pory, osiągalny dla rodziny, pod telefonem, na wyciągnięcie ręki, zawsze. Tak, Ona chce, by On się rozwijał, miał swoje życie i tylko swój czas, ale pod warunkiem, że Ona mu tę nową rzeczywistość zdefiniuje, bo wiadomo, bezpieczna i czysta powinna być. Ona mi mówi z lekkim wyrzutem, że ja to nigdy jej nie zrozumiem, bo ja mam TAAAAAAKIEGO Mężczyznę. Wiadomo, ślepej kurze trafiło się ziarno. Tylko Ona, ta w typie B, zadaje mi do znudzenia to samo pytanie:
     — Nie boisz się go puszczać na motor?

* * *

Sadownik, Henia & Jabłoń:
(wyjeżdżają na długi weekend
w lekkim, jak na ten dzień, korku
)

Sadownik:
Widziałaś? Taki jak mój!

Jabłoń:
Tylko światła tylne widziałam. Daj mi znać wcześniej,
jak będzie jechał jakiś motor, dobrze? Chętnie sobie popatrzę.

Sadownik:
(z lekkim wyrzutem)
Mówi się motocykl.

* * *

     — Nie boisz się go puszczać na motor?
     — Nie mówi się motor, ale motocykl.

Dwa tygodnie temu, Sadownik zrobił mi niespodziankę i, wracając z południa, zajechał na psie seminarium. Wracaliśmy do domu na dwa pojazdy. My z Henią sukowozem. On na Motongu. Jechał przodem. Podziwiałam piękno tej Pary — Sadownik i Motong, Motong i Sadownik. Myślałam o tym, że mam TAAAAAAKIEGO Mężczyznę. Myślałam o tym, że wszystko to by mnie ominęło, gdybym miała listę, gdybym uparła się, by zawsze było bezpiecznie, czysto i na porę. A przecież na znaczki przyjdzie jeszcze czas.

*

     — Nie boisz się go puszczać na motor?
     — Nie mówi się motor, ale motocykl.

Ja go nie puszczam, bo nie jest dzieckiem. Jest Mężczyzną. Nie, nie boję się, gdy jeździ motocyklem. Samochód ma przyrośnięty do dłoni. Prawo jazdy kategorii B miał, zanim stał się pełnoletni. Chwilami, samochód staje się dla niego ciut niebezpieczną, zbyt oczywistą oczywistością. Motong wymaga od Sadownika bardziej niż Ona typu A czy typu B. Uwaga. Teraz. Skupienie. Teraz. Chwila po chwili. Tutaj. Margines na błędy prawie żaden. Z katarem nie jeździ się motocyklem...

* * *

Podróżowanie samochodem letnią porą z Motocyklistą jest Świętem samym w sobie. Mogliśmy z Sadownikiem porozmawiać, pomarzyć na głos, powspominać. To był fantastyczny długi weekend na Dzikim Zachodzie z TAAAAAAKIM Mężczyzną.

środa, sierpnia 14, 2013

(810+17=826+1). Matka Karmiąca

 wpis przeniesiony 8.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Każda życiowa katastrofa miała tylko jeden cel — przybliżyć mnie do Sadownika. Od lat już to wiem. Każda znacząca, dobra zmiana w moim życiu zaczyna się od Sadownika — od faktu Jego istnienia, poprzez jego czyny, system wartości i wybory, których dokonuje.

     — To On jest winny wszystkiemu! — mogłabym wykrzyczeć i poczuć tę lekkość bytu zwolnionego z odpowiedzialności za cokolwiek. Rodziny, z których pochodzimy, nie zawsze zachwycone są naszymi (realizowanymi skutecznie) pomysłami. Ale, ale... To wszystko nie jest aż tak proste. W pierś się biję. Jesteśmy siebie warci, ponieważ i ja jestem przyczyną wielu zmian w Jego Życiu...

„Tą razą” winni jesteśmy oboje... Sadownika głodówki rokroczne... Jego świadomość żywieniowa, co do szału mogła mnie doprowadzić, gdy wracał z mekki zdrowia... lista tego, co jeść powinniśmy; lista tego, o jedzeniu czego powinniśmy zapomnieć... wiszą obie na lodówce od lat... ostatnie książki...

*

Stało się. Era niejedzenia zwierza. Nabiał precz. Jajka tylko od szczęśliwych kur. Mięso precz... prawie... na razie jest w planach raz na pół roku coś, co dzikie i wolne było, by uwzględnić religię żywieniową Sadownika (mamy tę samą grupę krwi, więc brak mi argumentu przeciw i też wyznaję). Dla wegan to żaden krok. Dla mnie to zmiana diametralna. Co mam jeść, by się najeść? Było tak prosto, a teraz głodno pięć razy dziennie. Pięć? Przynajmniej pięć! To dobrze! Człowiek nie powinien jeść raz dziennie.

Uwzględniając powyższe warunki brzegowe przekopałam się w zeszłym tygodniu przez księgarskie regały kulinariom poświęcone. Nie miałam pojęcia, że to dział o narcyźmie stosowanym: kuchnia Zosi, wypieki Michała, sałatki Kasi, ugotowane na miękko ego Tego czy Tamtego. Odsuwając na bok wielkich gotujących, diety cud, co będą działać od wczoraj, nabyłam książkę, co znieczula gotowanie wierszami. Przemiany, dokładniej pięć, przemieniają nasze nawyki żywieniowe. Nareszcie nie jestem głodna!

*

Odnotowuję to dziś, bo wczoraj, po raz drugi już, zrobiłam marchewkowe kotleciki. Po raz pierwszy jedli je Antenka i Sadownik. Paluszki oblizywali, co sprawiło, że szczęście zalało mnie falą.

Uwielbiam być Mamą Kudłatą, ale stało się jasne, że
lubię też być Matką Karmiącą.

*

W chwilach, które wydają mi się doniosłe, zawsze robię kotlety marchewkowe [...]. Zapach smażonej marchewki z aromatem curry i prażonego sezamu otwiera serca i wywołuje uśmiech. [...]
     [...]
     Mówiąc, wciąż patrzyła w przestrzeń ponad moimi myślami.
     — Mam 45 lat i nie wiem, co robić w życiu... — powiedziałam w końcu lekko rozżalona.
     — Rób, co chcesz, tylko gotuj... — odpowiedziała.

*

wylądować w ciele
miękko
i odważnie

zamiast mówić — to moja ręka
stać się swoją ręką
zamiast — to mój palec
stać się palcem
i kiwnąć
albo pogrozić

poczuć grawitację
zamiast mówić że jest ciężko

ręce leżą gładko na biurku
kiedy piszę
tylko palce skaczą po klawiaturze
są wygodne w użyciu
nie mylą się kiedy układam słowa

jestem wygodna w użyciu
nie mylę się w układaniu słów

teraz się zatrzymałam na chwilę

staję się sobą

Ewa Dobek, Rób, co chcesz, tylko gotuj,
Wydawca JK, Łódź 2013.

(810+16). Zmierzając ku literce „W”

 wpis przeniesiony 8.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Opowieść o szympansiej faunie. To był chyba początek zmiany.
Zakupiłam Singera, wpadł mi w ręce Autoeksperyment.

Wszystkie te książki mogą stać się zaczynem myśli, że wegetarianizm nie jest złym pomysłem, kaprysem czy przejawem idealizmu. Jednak nie muszą, a może nawet nie mogą nic, jeśli nie lubisz zwierząt.

Ok, ja połknęłam kudłaty haczyk, co było łatwe do przewidzenia. Złapałam się na mądrość, którą widzę w oczach zwierząt — och, ta nieznośna łatwość antropomorfizowania. Nie dasz się na to złapać, prawda? Nie jesteś tak głupi jak ja, by uważać, że zwierzęta coś znaczą, coś czują, komunikują, że ten świat nie tylko ludziom został dany. Pójdźmy tym tropem...

Dla twardzieli jest książka Zjadanie zwierząt. Przypominam, pal sześć zwierzęta, nie jesteśmy nimi w ogóle zainteresowani. To książka o ludzkim zdrowiu, które staje w bardzo nierównej walce naprzeciwko ludzkiej chciwości. A podobno chcemy żyć długo i szczęśliwie. Gdy czyta się tę książkę trudno uwierzyć w przedstawiane w niej fakty. Możemy pominąć przypisy, możemy pocieszać się, że naciągane, tendencyjne, no i... w Ameryce! Ale jest malutki polski wątek, a dla bardzo umiarkowanych (eufemizm) wielbicieli Ameryki posłowie Dariusza Gzyry.

Powodem wyruszenia w drogę, której końcem jest ta książka, było ojcostwo.

*

Jedzenie zwierząt należy do tej samej grupy tematów co aborcja. Nie da się ustalić najważniejszych faktów. Kiedy płód staje się człowiekiem? Co naprawdę przeżywa zwierzę w rzeźni? Dlatego tematy te są tak niewygodne. Śliskie i niepokojące. Jedno pytanie wywołuje kolejne. Często zdarza się, że bronisz stanowiska, które okazuje się bardziej skrajne niż to, w co wierzysz. Lub co gorsza, nie bronisz żadnego stanowiska, bo żadne cię nie przekonuje.
     Mamy problem z odróżnieniem tego, co jest, od tego, co się wydaje. Zbyt często spory o jedzenie zwierząt zamieniają się w dyskusje o gustach.

*

W latach 40. zaczęto karmić kurczaki paszą zawierającą sulfonamidy i antybiotyki, które stymulowały wzrost i zapobiegały chorobom. [...] W latach 50. wprowadzono podział ptaków na dwa typy: te do znoszenia jaj i te przeznaczone na mięso.
     Manipulowano genotypem kurcząt oraz sztucznie zmieniono ich sposób odżywiania i środowisko tak, by pozyskać z nich jak najwięcej jaj (nioski) lub mięsa, a szczególnie mięsa z piersi (brojlery). W okresie od 1935 do 1995 roku waga przeciętnego brojlera wzrosła o 65 procent, czas jego życia skrócił się o 60 procent, a wymagania żywieniowe spadły o 57 procent.
[...] Te wszystkie modyfikacje doprowadziły do rewolucji w przemysłowym chowie ptaków. Superwydajnym, nowym kurczakom karmionym podejrzanymi substancjami chemicznymi i trzymanym w sztucznym środowisku odbierano na zawsze prawo do życia w zdrowiu. Gdyby wypuścić je z ferm, nie przetrwałyby. [...] Dziś do celów spożywczych hoduje się wyłącznie takie zwierzęta. [...] Teraz mamy tylko jeden gatunek — kurczaki fermowe.

*

Hodowle zwierząt, które nie mogą się rozmnażać w naturalnych warunkach, nie ma sensu, kiedy myśli się o karmieniu ludzi. Ma natomiast sens, kiedy celem jest robienie kasy. [...] przemysł prawie wcale nie interesuje się dostarczaniem ludziom pożywienia, a jeszcze mniej interesuje się zwierzętami. System ferm przemysłowych po prostu nie nadaje się do zrównoważonej, długoterminowej produkcji żywności.

*

Zwierzę dostrzega nasze spojrzenie. Patrzy na nas i niezależnie, czy odwrócimy wzrok (od niego, od talerza, od dylematu, od nas samych), czy nie, jesteśmy już zdemaskowani. Możemy zmienić nasze życie albo nie zrobić nic. Bezczynność też jest czynem.

*

Brak odpowiedzi jest odpowiedzią — jesteśmy tak samo odpowiedzialni za to, czego nie zrobiliśmy. Jeśli chodzi o ubój zwierząt machnięcie ręką jest jak cięcie nożem.

*

Przemysł zachęca nas do usypiania sumienia i kierowania się pragnieniami. Ale odrzucenie tego, czego chce przemysł, także może stać się naszym pragnieniem.

Jonathan Safran Foer, Zjadanie zwierząt,
Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2013.
(wyróżnienie własne)

*

Jeśli coś ode mnie zależy, powinienem to zrobić. Wygodniej jest recytować z pamięci i bez refleksji eskapistyczne „świat już taki jest” — uniwersalne usprawiedliwienie konformistów. Zrzucić winę na „onych” i prawa natury. Odwołać się do racji większości i systematycznie utwierdzać w braku możliwości wyboru, posiłkując się tym, co pasuje do wcześniej ustalonej tezy. Jakbyśmy w historii nie mieli przykładów, że radykalne zmiany społeczne są możliwe. Ci, którzy nie mieli prawa siedzieć obok białych obywateli w środkach masowego transportu, dziś są prezydentami państw. Te, którym odmawiano prawa do edukacji ze względu na płeć i rzekomy naturalny brak predyspozycji, dziś są rektorami prestiżowych uniwersytetów. To, co wydawało się niemożliwe, stało się możliwe. Tak, analogia nie jest idealna. Jednak walczący z niewolnictwem dziewiętnastowieczni abolicjoniści również posądzani byli o próbę destabilizacji naturalnego porządku, osłabienia gospodarki i chroniczne marzycielstwo.

Dariusz Gzyra, „Posłowie” w J.S. Foer, Zjadanie zwierząt,
Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2013.

wtorek, sierpnia 13, 2013

825. Dzisiejszy Raj

Hamak,
kawa,
książka,
Adagio,
Heniutek
     wyciągnięta na słońcu i
ułamek sekundy,
     gdy dotarło do mnie, jak wielkie to szczęście,
     że mogę nie śpieszyć się i z Nimi być...

Raj
     to tu.

Alessandro Marcello, Koncert obojowy d-moll, Adagio.

poniedziałek, sierpnia 12, 2013

824. Bezdyskusyjny zakaz i już!

 wpis przeniesiony 8.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Zakaz palenia na tym blogu nie obowiązuje. Zakaz picia też nie. To dobre miejsce na świecie. Prędkość w czytaniu możesz przekraczać do woli, jeśli nie odbiera Ci to przyjemności. To w końcu dobre miejsce dla dobrych Ludzi. Chyba nie musisz mieć 18 lat, by go czytać, choć nie sądzę, by zainteresował nieletnich. To dobre miejsce dla dobrych Ludzi w dobrym momencie Ich życia. Hi, hi!

Czytając możesz rzucać pety na podłogę i upuszczać na ziemię flaszki, jeśli fizycznie nie ma Cię w Przytulisku — to tak à propos parków, bo... pamiętamy. Hi, hi!

Masz prawo pozostawić po sobie ślad w postaci Twych myśli, wrażeń, opinii — chętnie je poznam, pomyślę o Twoim punkcie widzenia, poczuję się uprzywilejowana, że w ogóle chciało Ci się rytm na klawiaturze swoimi palcami wystukiwać. Bardzo jestem tego wszystkiego ciekawa i łasa, ale...

*

...jest jeden zakaz, który wprowadzam WIELKIMI LITERAMI.

Na tym blogu zabrania się zostawiania reklam i rad, o które nie prosiłam, choćby nie wiem jak świerzbiłyby Cię rączki lub klawiatura.

*

Nie, nie prosiłam o kilkanaście reklam fantastycznych miejsc na świecie. Nie błagałam o listę kilkunastu linków, które na pewno pomogą mi poradzić sobie z chorobą, która przytrafiła mi się kilka lat temu i o której, dzięki Bogu, już nie pamiętam. Pilarki też nie kupię. O! Zadowoleni, reklamonosiciele zarazy? Będę kasować do upadłego! I już!



*

Fajnie jest pobyć przez chwilę radykałką i porządzić sobie odrobinkę, rzeczywistość walnąć w garb, nawet jeśli przypuszcza się, że to niczego nie zmieni... Ale przynajmniej reklamo-zarazo-nosiciele mieli okazję dowiedzieć się, co o nich myślę. Myślę źle...

(820+3). Zachwyt (IV)... człowieczeństwo (II)

 wpis przeniesiony 8.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

A wszystko zaczęło się od tego, że z Altówką o tej szympansiej książce rozmawiałyśmy... Właśnie widzę, jak moja półka z książkami kudłatymi powoli zamienia się w półkę, na której rozgościły się również etyka, wegetarianizm i świadomie wybierany styl życia.

Argument „robię tak, bo w mojej rodzinie robiło się tak od stuleci” nie świadczy już o zacnym kultywowaniu tradycji lecz raczej o umysłowym lenistwie. Czy nam się podoba czy nie, przyszło nam żyć w czasach, gdy na każde pytanie trzeba, bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, samemu znaleźć odpowiedź.

Każdy badacz pracujący w laboratorium biomedycznym postępuje według dwóch sprzecznych zasad. Pierwszą wyraża takie oto sformułowanie: „Musimy eksperymentować na szympansach, ponieważ pod względem fizjologicznym są one zupełnie takie same jak my”. Dlaczego zatem uważa, że można izolować, torturować a nawet zabijać stworzenia, które są zupełnie takie jak my? „Ponieważ pod względem psychicznym nie są one takie same jak my”.
     Naukowiec, który przyzna, że szympansy będące obiektem jego eksperymentów mają potrzeby emocjonalne, zacznie wkrótce przeżywać poważne rozterki moralne. Jest dużo trudniej zadawać ból szympansowi, jeśli spojrzało mu się w oczy i uznało, że ma on swoją własną, niepowtarzalną osobowość.

*

Z pewnością pawian czy pies poddany eksperymentowi biomedycznemu przeżywa nie mniejsze cierpienie niż szympans czy człowiek. I znowu pojawia się to samo dręczące pytanie: czy słuszne jest zabijanie innych zwierząt dla przedłużenia ludzkiego życia? Czy musimy zadawać cierpienia przedstawicielom jednego gatunku, by złagodzić cierpienia osobników należących do innego gatunku?
     To Washoe nauczyła mnie, że „ludzki” czy „ludzka” jest tylko przymiotnikiem, który opisuje „istotę”, a kwintesencją tego, kim jestem, jest nie moja ludzkość, lecz istota. Są istoty ludzkie, szympansie i kocie. Podziały, jakie kiedyś przeprowadzałem między tymi istotami — podziały, które pozwalały jednemu gatunkowi więzić zwierzęta innych gatunków i eksperymentować na nich — stały się dla mnie pod względem moralnym nie do obronienia.

*

Ludzka inteligencja różni się od szympansiej stopniem, a nie rodzajem procesów umysłowych. Szympansy nie są tak „inteligentne” jak ludzie, jeśli chodzi o myślenie sekwencyjne. Nie jest możliwe, by jakiś szympans nauczył się kiedykolwiek używać amerykańskiego języka migowego z pełną składnią — tworząc wypowiedzi według złożonych schematów sekwencji znaków, tak jak robi to niesłyszący człowiek. Może się on jednak nauczyć wystarczająco wielu znaków, by w zdumiewającym stopniu opanować umiejętność porozumiewania się sekwencyjnego. I odwrotnie, ludzie nie są tak „inteligentni” jak szympansy, jeśli chodzi o myślenie równoczesne. Nie jest możliwe, by człowiek nauczył się kiedykolwiek odczytywać sygnały niewerbalne w takim stopniu jak szympans. Jednak u człowieka wychowanego wśród dzikich szympansów rozwinęłyby się na pewno imponujące umiejętności równoczesnego opracowywania informacji.

*

W minionych czterdziestu latach kręciliśmy szympansami w wirówkach i wystrzeliwaliśmy je w przestrzeń kosmiczną. Rozbijaliśmy im głowy stalowymi prętami i wykorzystywaliśmy je jako żywe kukły przy testowaniu odporności samochodów na zderzenie. Pozbawialiśmy je kontaktów z dziećmi, opieki macierzyńskiej i doprowadzaliśmy do psychoz. Wykorzystywaliśmy je przy badaniu toksyczności zabójczych pestycydów i wywołujących raka rozpuszczalników używanych w przemyśle chemicznym. Zarażaliśmy je wirusami wywołującymi chorobę Heinego-Medina, zapalenie wątroby, żółtą febrę i AIDS oraz pasożytami wywołującymi malarię.
     Te, które przetrwały to wszystko, zasługują na to, by ostatnie lata życia spędzić w spokoju.
     Nawet jeśli uda się nam utworzyć schroniska dla „wykorzystanych” szympansów, to i tak musimy odpowiedzieć na zasadnicze pytanie — czy w ogóle poddawanie szympansów szkodliwym dla nich eksperymentom jest do przyjęcia z moralnego punktu widzienia.

*

Antropolog Richard Wrangham udokumentował fakt korzystania przez szympansy z roślin leczniczych. Lud Mende z Afryki Zachodniej od dawna wzbogaca swoje ziołolecznictwo, stosując te same rośliny, których używają w chorobie szympansy. Teraz w ślady Mende podąża również medycyna zachodnia. Szympansy naprowadziły naukowców na mnóstwo nieznanych poprzednio gatunków roślin, które mają w farmakologii różnorodne zastosowania, spełniając rolę antybiotyków czy środków antywirusowych. Wrangham uważa, że w Afryce mogą istnieć dziesiątki lokalnych szympansich kultur medycznych. Przepaść kulturowa między ludźmi a szympansami okazuje się tak samo iluzoryczna jak przepaść umysłowa.

*

Lubimy uważać naukę za szlachetne poszukiwanie wiedzy obiektywnej, zawsze zmierzającej do prawdy. Ale naukowcom nie są obce przesądy ich własnych czasów, a są dużo bardziej niebezpieczni niż przeciętni bigoci. Historia pokazuje, że kiedy ignorancja łączy się z arogancją, rezultaty są zwykle katastrofalne dla tych, którzy znajdują się poza moralnym uniwersum danej kultury.
     Nauka jest służebnicą moralności od czasów Arystotelesa, ojca filozofii nauki zachodniej. W swojej
Scala Naturae określił on mężczyzn greckich jako istoty najdoskonalsze, po nich następują słonie, delfiny i kobiety, dokładnie w tej kolejności. Odebranie mężowi prawa bicia żony zajęło dwa tysiące lat. Tymczasem kolejne pokolenia uczonych „udowadniały”, że kobiety są czarownicami, wspólniczkami demonów albo histeryczkami. Do znajdujących się poza porządkiem moralnym Zachodu kobiet dołączyli czarni, Azjaci i Aborygeni, a niższość tych grup „wykazała” dziewiętnastowieczna europejska pseudonauka — neuroanatomia. Pozornie prawdziwe odkrycia laboratoryjne dostarczyły uzasadnienia dla zniewolenia Afrykanów, eksterminacji Aborygenów i odmawiania praw Azjatom. Ten wstydliwy rozdział w dziejach nauki ukazano w pełni podczas targów światowych w Saint Louis w 1904 roku, kiedy to Pigmejów i inne rasy o „niższej kulturze i inteligencji” umieszczono razem z szympansami i innymi małpami w swego rodzaju międzygatunkowym zoo.
     Wraz z rozwojem współczesnych biomedycznych nauk eksperymentalnych związek nauki z moralnością stał się obustronny. Nauka była wykorzystywana dla usprawiedliwiania wykluczenia pewnych grup ze sfery, w której obowiązują zasady moralne, dzięki czemu wyrzutków tych przekazywano z kolei do laboratoriów w celu prowadzenia na nich eksperymentów. Czarni Amerykanie, europejscy Żydzi oraz upośledzone umysłowo dzieci traktowani byli jako „zwierzęta laboratoryjne”.

*

Bez względu na nasze zapatrywania na przebieg ewolucji faktem jest, że wszyscy, biali i czarni, jesteśmy jedną wielką rodziną, że każdy człowiek jest spokrewniony z każdym szympansem, gorylem i orangutanem; wszyscy jesteśmy członkami jednej rodziny człowiekowatych. I ty, i ja jesteśmy powiązani z Washoe nieprzerwanym łańcuchem matek i córek, ojców i synów, który sięga sześć milionów lat wstecz.

*

Darwin był przedstawicielem nauki, ale człowiekiem religijnym; kiedy szło o szacunek dla wszystkich form życia, nie widział żadnego konfliktu między nauką a religią.

Roger Fouts, Stephen Tukel Mills,
Najbliżsi krewni. Jak szympansy uświadomiły mi kim jesteśmy,
Wydawnictwo Media Rodzina, Poznań 1999.
(wyróżnienie własne)

(820+2). Zachwyt (III)... uczenie się

 wpis przeniesiony 8.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Dojrzewam. Do zmiany. Gdzieś z tyłu głowy proces myślowy trwa, by zmienić sposób pracy ze studentami. Tak bardzo chciałabym, aby wzrastali i rozwijali się, nabierali apetytu na nowe i nieznane, a nie zdobywali oceny. Marzeniom w tym względzie pozwalam wzrastać, by gdzieś za miesiąc przyciąć, zebrać, w ciało nowych zasad ukształtować. I tak bardzo chciałabym móc uwzględnić poniższe...

Dzięki Washoe poznałem największy sekret pracy z szympansami i ludzkimi dziećmi — ujmij dowolne działanie w formę zabawy, a poświęcą się temu bez reszty. Poproś je, aby to zrobiły czy zmuś je do tego, a z miejsca stracą całe zainteresowanie. Jeśli chciałem zająć czymś na jakiś czas uwagę Washoe, to „przypadkiem” zostawiałem na szafce śrubokręt. Zaraz go znajdowała i całą resztę ranka spędzała na próbach rozkręcenia szafek. Nie robiła w tym znaczących postępów, ale siedziała godzinami spokojnie, ze śrubokrętem w ręku, studiując konstrukcję mebli. Kiedy w końcu doszła do wprawy w posługiwaniu się tym narzędziem, musiałem je odebrać. Gdybym tego nie zrobił, rozkręciłaby bez wątpienia całą przyczepę.

*

[...] uczenia nie można kontrolować, niejako z samej swojej natury wymyka się ono kontroli. Uczenie się zaczyna się spontanicznie, przebiega w indywidualny i nieprzewidywalny sposób i w swoim czasie przynosi efekty. Raz rozpoczęte uczenie się nie ustaje, chyba, że pada ofiarą warunkowania.

*

[...] szympansie dziecko w dżungli potrafi uogólniać to, czego się uczy. Za każdym razem kiedy rozbija orzech tłukiem, uczy się czegoś o rozbijaniu orzechów w ogóle. Musi odnaleźć pewne ogólne schematy skutecznego rozłupywania orzechów — wyprowadzić z tych jednostkowych przypadków pewne ogólne prawidła, mówiąc innymi słowy — a potem zastosować je do nowych sytuacji.

Roger Fouts, Stephen Tukel Mills,
Najbliżsi krewni. Jak szympansy uświadomiły mi kim jesteśmy,
Wydawnictwo Media Rodzina, Poznań 1999.

(820+1). Zachwyt (II)... lingwistyczny

 wpis przeniesiony 8.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

W zadziwienie i zachwyt lingwistyczny wpadłam. Dawno, dawno temu, na filologii wdziobałam cztery główne teorie powstania języka, o głupich, prawie bajkowych nazwach. Żadna z nich nie nawiązywała do opisywanych w tej książce badań. Dziś mam trudność ze zrozumieniem dlaczego?

Doznałem olśnienia. Mówienie jest sekwencją precyzyjnych ruchów. Wyjaśniało to znakomicie, dlaczego autystyczne dzieci przechodziły od języka migowego do mówionego. Kiedy nauczyły się porozumiewać za pomocą dokładnych ruchów składających się na znaki, to w naturalny sposób zaczynały wyrażać się za pomocą innej formy precyzyjnych ruchów — słów. Koncentrując się na różnicy między językiem migowym a mówionym — jeden odbiera się wzrokiem, drugi słuchem — przeoczyłem oczywisty fakt, że obydwa są formami ruchów.
     Język migowy wykorzystuje gesty rąk, mówiony „gesty” języka. Język wykonuje precyzyjne ruchy, zatrzymując się w konkretnych miejscach jamy ustnej, dzięki czemu możemy wypowiadać dźwięki. Ręce zatrzymują się w konkretnych miejscach ciała, dzięki czemu tworzymy odpowiednie znaki. Te precyzyjne ruchy języka i rąk są nie tylko zbliżone, ale
związane ze sobą poprzez okolice ruchowe mózgu.

*

Przełomowe odkrycie Kimury — że precyzyjnymi ruchami języka i rąk kierują te same okolice mózgu — dowiodło prawdziwości teorii wysuniętej parę lat wcześniej przez antropologa Gordona Hewesa, że u początków języka były gesty. […] Hewes nie dał jednak odpowiedzi na intrygujące pytanie, w jaki sposób mowa mogła wykształcić się fizycznie z gestów. Słowa i gesty mogą tworzyć złożone zdania dzięki regułom wspólnej „składni”, ale strumień słów wydobywających się z ust dzieli od ruchów ręki ogromna przepaść. Jak udało się naszym wspólnym człowiekowatym przodkom zasypać tę przepaść?
     Kimura stwierdziła, że mostem spinającym oba brzegi tej przepaści jest mechanizm nerwowy, który łączy ruchy ręki z ruchami języka. Jednak faktyczne istnienie tego mostu udowodnili dwaj autystyczni chłopcy, David i Mark, którzy przebyli go w parę tygodni. Można by powiedzieć, że w tym krótkim czasie przemierzyli drogę ewolucyjną naszych przodków, którym podróż od niemal małpich gestów do współczesnej ludzkiej mowy zajęła sześć milionów lat.

*

Od tysięcy lat ludzie dostrzegają dwa zastanawiające fakty z dziedziny swego porozumienia się. Po pierwsze niemowlęta, zanim zaczną mówić, zaczynają gestykulować, po drugie gesty są pewnego rodzaju językiem uniwersalnym, do którego uciekamy się wszyscy, kiedy nie potrafimy porozumieć się za pomocą języka mówionego. Oba te spostrzeżenia nasunęły ludziom już bardzo dawno temu myśl, że u podstaw języka mogą leżeć gesty.
     Jednak współcześni językoznawcy usunęli z pola swojego zainteresowania gesty pierwszych człowiekowatych jako nie mające żadnego związku z językiem mówionym. Zignorowali też pierwsze gesty współczesnych niemowląt, uważając, że nie mają one żadnego związku ze słowami, które niemowlęta wypowiadają w późniejszym okresie rozwoju. To nieliczenie się z gestem spowodowane było częściowo charakterystyczną dla osób mówiących, bez względu na to, czy są one językoznawcami, psychologami czy antropologami, tendencją do utożsamiania języka z mową.
[...] W dodatku językoznawcy uważali gest za coś w rodzaju ewolucyjnej ślepej uliczki, dopóki nie odkryli w latach sześćdziesiątych, że języki migowe są równie złożone jak mówione i posiadają tak samo rozbudowane gramatyki.

*

[…] słowa są symbolami przedmiotów, gesty symbolami związków między przedmiotami. Przejście od mówionych słów do gramatyki języka mówionego wymaga przebycia ogromnej przepaści i właśnie dlatego językoznawcy zakładają. Że konieczne były poważne mutacje mózgu. Ale przejście od gestów do gramatyki nie wymaga dokonania żadnego skoku. Gest jest gramatyką.

*

Założenie, że między gestami a mową istnieje ciągłość, pomaga także wyjaśnić fakt, że jeszcze dzisiaj uciekamy się do gestów, kiedy mowa okaże się nieskuteczna. Jako najstarsza forma porozumiewania się naszego gatunku, gesty nadal funkcjonują w każdej kulturze jako „drugi język”.

*

Również dzieci dowodzą ciągłości między gestami i mową, zgodnie ze słynnym powiedzeniem biologii — w ontogenezie powtarza się filogeneza. Historia rozwoju jednostki jest kopią rozwoju gatunku. Poprzez rozwój ciała i zachowania każde ludzkie dziecko odtwarza z grubsza trwającą wiele milionów lat drogę naszego gatunku od gestów dłoni do „gestów” języka.

Roger Fouts, Stephen Tukel Mills,
Najbliżsi krewni. Jak szympansy uświadomiły mi kim jesteśmy,
Wydawnictwo Media Rodzina, Poznań 1999.
(wyróżnienie własne)

820. Zachwyt (I)... człowieczeństwo (I)

 wpis przeniesiony 8.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Mam półkę, na której trzymałam książki „kudłate”. Skończyłam w ten weekend książkę, której na tej półce nie postawię, bo nie jest moja.

Zgadałyśmy się jakiś czas temu z Altówką na temat szympansów, od słowa do słowa i tego samego dnia wieczorem miałam już w ręku pożyczoną, altówkową książkę. Zachwyciłam się nią od pierwszych stron. Ryczałam jak bóbr, pociągałam nosem, wzdychałam co chwilę, śmiałam się do łez.

W środku czytania zapytałam Altówkę, jak na tę książkę wpadła. Odpowiedziała, w punkcie taniej książki... To dla mnie bardzo smutne, że tak głęboko ludzkie książki kończą w punktach taniej książki.

Sprawdziłam. Na dzień dzisiejszy nie da jej się kupić. Nie znalazłam jej w żadnej księgarni, co nie dziwi, była wydana bardzo dawno. Nie znalazłam w żadnym antykwariacie, w żadnym punkcie taniej książki. Ostatnia ostoja umożliwiająca zdobycie niezdobywalnego, czyli allegro, też nie mogło mi pomóc. Nie ma i już.

Przeczytałam. Miałam to szczęście, że mogłam. Przepisałam zachwycające mnie, często również zadziwiające, fragmenty i mam zamiar wiele z nich tu zostawić, by zachować od zapomnienia piękne człowieczeństwo... by podarować je tym, którzy tak jak ja, nie wiedzieli o istnieniu tej książki, bo budżet na reklamę pewnie miała żaden, a szczęścia mieli ciut mniej i nie mieli okazji poczytać całości.

[...] małpy człekokształtne i ludzie są o wiele bardziej ze sobą spokrewnione niż na przykład słonie afrykańskie ze słoniami indyjskimi.

*

Ciągle pytano mnie: „Dlaczego nie zostawisz szympansów i nie poświęcisz się całkowicie pracy z autystycznymi dziećmi?”
     — Dlatego, że te dzieci mają rodziny — odpowiadałem. — Te szympansy natomiast nie mają rodzin. Mają tylko mnie.

*

[…] pięć szympansów rozmawiających w języku migowym o kolorach farb, ubraniach i zdjęciach w czasopismach.

*

Prawie codziennie Debbi i ja powtarzaliśmy jak modlitwę tę oto mowę albo przynajmniej niektóre jej ustępy:

To laboratorium jest domem Washoe. Jesteście tu gośćmi. Zachowujcie się tak, jak chcielibyście, by zachowywali się wasi goście. Nie macie prawa karać jej dzieci, grozić żadnemu członkowi jej rodziny ani nawet dotykać ich, jeśli sami o to nie poproszą. W tym zakładzie na pierwszym miejscu stawiamy dobro szympansów, na drugim badania naukowe, a na ostatnim wasze potrzeby. Każde z was może stąd wyjść, kiedy tylko przyjdzie mu na to ochota, natomiast nikt z rodziny Washoe nigdy nie opuści tego miejsca. Są więźniami w swoim własnym domu. Wasze zadanie jest proste — macie starać się o to, by ich życie było tak przyjemne, towarzyskie i ciekawe, jak tylko będzie możliwe.

Zresztą ochotnicy do pracy w laboratorium i tak szybko odkrywali, zwykle już pierwszego dnia, że nie mają nad szympansami żadnej kontroli. […]

Wytrwali tylko ci ochotnicy, którzy pogodzili się z myślą, że są gośćmi u włochatych ludzi o bardzo złożonych osobowościach, przypadkiem będących szympansami. Pozbyli się oni swoich wcześniejszych wyobrażeń o szympansach i nawiązali nacechowane wzajemnym szacunkiem stosunki z poszczególnymi członkami rodziny Washoe. W nagrodę otrzymali tylko jedno — ich przyjaźń.
     Jednak z ochotniczek, które pracowały tam najdłużej, Kat Beach, wyznała mi kiedyś, że gdy po raz pierwszy spotkała się z Washoe, była zdumiona, że szympans potrafi posługiwac się ludzkim językiem. Kiedy jednak poznała ją bliżej, zdumiało ją to, co Washoe komunikowała. Latem 1982 roku Kat była w dość zaawansowanej już ciąży i Washoe bardzo troszczyła się o nią, pokazując na jej brzuch i pytając o DZIECKO
. Niestety, Kat poroniła i przez kilkanaście dni nie przychodziła do laboratorium. Kiedy pojawiła się ponownie, Washoe ciepło ją przywitała, ale potem odsunęła się, dając Kat do zrozumienia, że jest urażona jej wielodniową nieobecnością. Wiedząc, że Washoe sama straciła dwoje dzieci, Kat postanowiła jej powiedzieć, co było powodem tej nieobecności.
     MOJE DZIECKO NIE ŻYJE — poinformowała ją na migi. Washoe wbiła spojrzenie w ziemię. Potem spojrzała Kat prosto w oczy i dała znak PŁACZ, dotykając jej policzka pod okiem. To jedno słowo, PŁACZ — oznajmiła Kat — powiedziało jej o Washoe więcej niż wszystkie jej o wiele dłuższe, bardziej gramatycznie poprawne zdania. Kiedy tego dnia Kat wychodziła do domu, Washoe nie chciała jej puścić. PROSZĘ, OBEJMIJ OSOBĘ — sygnalizowała.

*

Każdy z szympansów miał inny gust. Loulis bardzo lubił maski noszone przez dzieci na Halloween, szczególnie maski potworów i Samotnego Jeźdźca. Założywszy maskę, biegał po wszystkich pomieszczeniach, goniąc pozostałych członków rodziny. Potem prosił laboranta, żeby on też założył maskę i śmiał się z niego. Siedmioletni Dar miał słabość do figurek dinozaurów, które łaskotał i do których „gadał” językiem migowym. Czasami razem z Louisem, nadal w masce Samotnego Jeźdźca, bawił się w chowanego w tunelach łączących wszystkie pomieszczenia, nie rozstając się z dinozaurami.
     Washoe, Moja i Tatu uwielbiały się stroić. Moja, najbardziej dbała o swój wygląd, owiązywała sobie szal wokół głowy, zakładała pasek w talii, a potem, używając małej puderniczki z lusterkiem, nakładała sobie na wargi jasnoróżową szminkę. Była też zafascynowana Velcro. Mogła godzinami otwierać i zamykać to, leżąc na podłodze. Po pewnym czasie laboranci zaczęli nazywać ją KOBIETA VELCRO.
     Tatu miała fioła na punkcie koloru czarnego — CZARNEJ PORTMONETKI, CZARNEJ SZMINKI czy CZARNYCH BUTÓW. Do makijażu wybierała zawsze nietoksyczne tłuste czarne pastele. Ta fascynacja czernią zaczęła się jeszcze w dzieciństwie, kiedy znakiem CZARNY określała wszystko, co było ładne, atrakcyjne, „fajne”, na przykład TO CZARNE JEDZENIE albo ONA CZARNA.
     Washoe preferowała czerwień, szczególnie jako kolor obuwia. Nic nie sprawiało jej większej przyjemności niż picie kawy z laborantką i wyszukiwanie ulubionych czerwonych butów w KSIĄŻCE BUTÓW, jak nazywała część magazynu mody poświęconą obuwiu. Jeśli chodzi o czasopisma, to miała bardzo eklektyczny gust. Wskazuje na to chociażby poniższa rozmowa z Debbi:

Washoe: WIĘCEJ KSIĄŻKI!
(Debbi wyjmuje dwa katalogi — jeden z ubraniami dla mężczyzn, a drugi mebli domowych.)
Debbi (po angielsku): Który chcesz?
Washoe: KSIĄŻKĘ DLA CHŁOPCÓW.
(Debbi daje katalog dla mężczyzn. Washoe kartkuje go przez chwilę, po czym odkłada na bok.)
Washoe: KSIĄŻKĘ DLA DZIEWCZYN, DALEJ!
(Debbi przegląda czasopisma, ale nie zdjaduje żadnego katalogu damskiej odzieży.)
Debbi (w języku migowym): NIE MOGĘ ZNALEŹĆ KSIĄŻKI DLA DZIEWCZYN.
Washoe: KSIĄŻKĘ O MIĘSIE!
(Debbi wraca z katalogiem Williama-Sonomy, w którym są zdjęcia różnych przysmaków. Washoe studiuje katalog bardzo uważnie.)

*

Loulis nauczył się języka migowe od Washoe i to przekazywanie znajomości znaków z pokolenia na pokolenie jest dowodem na to, że język narodził się prawdopodobnie w rodzinie. Ale ludzkie dzieci wychodzą kiedyś z domu rodzinnego i rozmawiają z rówieśnikami, wyrażając za pomocą mowy lub znaków swoje myśli i uczucia, aby nawiązywać przyjaźnie, snuć plany, rozwiązywać spory. A zatem choć języka uczymy się w rodzinie to najpełniejszy wyraz znajduje on w szerszym otoczeniu społecznym, w którym rozmowa ożywia każde spotkanie i ułatwia rozwój kultury, handlu i oświaty.

*

Najważniejszym odkryciem, którego dokonaliśmy podczas tych badań szympansich rozmów, było stwierdzenie, że szympansy bynajmniej nie używają języka, po to, by — jak zarzucali nam i im Terrace i inni — uzyskać nagrodę. Mogąc swobodnie rozmawiać w otoczeniu kochających i służących pomocą osobników, rodzina Washoe używała języka tak samo jak rodzina ludzka — po to, by podczas codziennych czynności tworzyć i podtrzymywać wzajemne stosunki. Znaczna część rozmów odnosiła się do zabaw, dyscyplinowania, czyszczenia domu i wzajemnego zapewniania się o trosce i życzliwości. Szympansy dawały dużo znaków, mówiąc same do siebie podczas oglądania zdjęć, malowania obrazów albo wyglądania przez okno i obserwowania ludzi czy przedmiotów. Tylko pięć procent ich rozmów związanych było z jedzeniem.

*

Od czasów Platona jest truizmem, że tylko ludzie mogą pamiętać przeszłość i snuć plany na przyszłość. Jeśli jednak chodzi o święta i jedzenie, Tatu nie tylko pamięta je, ale wydaje się wiedzieć, kiedy wypadają. Po zakończeniu zabawy w Halloween Tatu pyta o PTASIE MIĘSO, dając do zrozumienia, że niedaleko już do Dnia Dziękczynienia. Pewnego razu, po uroczystym przyjęciu z okazji urodzin Debbi, Tatu zadręczała nas pytaniem: LODY DAR? LODY DAR? Następnego dnia przypadają urodziny Dara.

*

Głównym celem naukowym Instytutu Porozumienia Ludzi i Szympansów jest studiowanie korzystania przez rodzinę Washoe z języka migowego. Nasi studenci nadal zbierają dane na ten temat […] Jeśli konieczny jest bezpośredni kontakt z którymś z członków rodziny, może do niego dojść tylko za jego zgodą. Jeśli chcą rozmawiać z ludźmi, to dobrze. Jeśli natomiast badania ich nie interesują — jeśli odchodzą i oddają się przeglądaniu czasopism albo wspinają na słupy — to trudno. Od czasu do czasu jakiś magistrant czy doktorant skarży się, że nie może nakłonić tego czy innego szympansa do współpracy.
     — Nie ma rady — mówię wtedy. — Wymyśl jakiś temat, który będzie dla nich ciekawszy.

*

Z wszystkich odwiedzających jej [Washoe] rodzinę pierwsze rozpoznają w szympansach naszych najbliższych kuzynów niesłyszące1 dzieci. Widząc takie dziecko, które codziennie dokonuje wielkich wysiłków, by porozumieć się ze słyszącymi, rozmawiające z ożywieniem na migi z szympansem, dostrzega się absurdalność odwiecznego podziału na „ludzi myślących” i „bezrozumne zwierzęta”. Patrząc na Washoe, niesłyszące dziecko nie widzi w niej zwierzęcia, ale osobę. Mam nadzieję, że pewnego dnia dostrzeże to tak samo wyraźnie każdy naukowiec.

Roger Fouts, Stephen Tukel Mills,
Najbliżsi krewni. Jak szympansy uświadomiły mi kim jesteśmy,
Wydawnictwo Media Rodzina, Poznań 1999.

____________________
1 przepisując fragmenty dotyczące osób niesłyszących, w tłumaczeniu zamieniłam każdą frazę „głuche” na „niesłyszące” dziecko i wybaczam Tłumaczowi tylko dlatego, że był to rok 1999... namyśliłam się, nie wybaczam, panie Jankowski!

piątek, sierpnia 09, 2013

(818+1). Logika piękna

 wpis przeniesiony 8.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Grzeczne dziewczynki idą do nieba,
niegrzeczne idą tam, gdzie chcą!

Ute Ehrhardt

Prawda, że natychmiast chcesz niegrzeczną być?
Nie chciej, bądź!

*

Jak to było... masz psa... ergo jesteś wredna...
czyli podła... a więc... masz piękny biust!
I co, podła chcesz być?
Nie chciej, bądź!

czwartek, sierpnia 08, 2013

818. Znaki na Ziemi (epizody)

 wpis przeniesiony 8.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

#1

Bliźniacza Liczba opowiedziała kiedyś anegdotę, jak Bliźniaczy Mąż zwrócił baczną uwagę na poniższą kombinację znaków drogowych:

Biorąc pod uwagę częstotliwość napotykania tych znaków uznał, że Polska to niesamowity kraj, w którym dobro psów leży obywatelom wyjątkowo na sercu, skoro co chwilę kierowcy są informowani, by uważać na przechodzące sierściuchy.

By zrozumieć dojście do tej pięknej konkluzji, należy uzupełnić, że Bliźniaczy Mąż uczy się języka polskiego jako dorosły i z miłości, co może tłumaczyć jego dziecięcy idealizm. Wszystko jasne: jeśli pies (l. p.) to piesi (l. mn.), a my stajemy się natychmiast narodem cywilizowanym. Uwielbiam tę anegdotę... zwłaszcza za dalekosiężny kierunek stawania się cywilizowanym zakątkiem i dla ludzi, i dla zwierząt...

#2

A w sieci od weekendu dyskusja o zamykaniu parków dla psów. Zajrzałam. I po co mi to było? By stwierdzić, że egalitaryzm dotyczący zamieniania własnych myśli na rządek literek to była chyba zła idea. Zwalnia ze słuchania. Jesteśmy równi wobec prawa, ale zupełnie różni pod względem wrażliwości, ciekawości świata, szukania odpowiedzi, zadawania pytań...

Wybrane, ulubione cytaty, świadczące o tym, że społecznie to my jednak jeszcze fazę prenatalną zaliczamy, umiemy pisać, nie umiemy myśleć; niewiele wiemy, ale piszemy, w końcu każdy z nas jest specjalistą nie tylko w sprawie zwierząt.

Piesek to jedyne wyjście dla osób które swym życiem nie zasłużyły na choćby przyjaźń ludzi. Osoby które potrafią kochać ludzi i zasłużyć na ich uczucia nie są samotne. Im piesek nie jest potrzebny. No, ale jak się ma wredny charakter że tylko zwierzę może wytrzymać... to się włóczy tylko z psem. Złudzenie że zwierzę że kocha właściciela jest żałosne, to tylko wizytówka że nie kochamy ludzi.... i oni nas.

*

miasto nie jest miejscem dla psów!

*

Pies, zwłaszcza duży, w mieście to po prostu bestialstwo!

*

W mieście powinien być zakaz trzymania zwierząt w blokach.

Jeśli nie jesteś tu po raz pierwszy, proszę, przemyśl sobie swoją postawę. Czy nadal chcesz odwiedzać bloga osoby wrednej, nie umiejącej kochać i niekochanej, co nie ma zamiaru zasługiwać na Twoją przyjaźń? Ja nie wiem...

Wyobraziłam sobie miasta bez zwierząt i pomyślałam: biada ci człowieku, kim wtedy będziesz? Na pewno nie człowiekiem. Na pewno nie! I co ci wtedy przyjdzie po umiejętności pisania?

#3

Apteka. Jakich wiele. Kupowałam kiedyś w niej leki. Najczęściej gdy wracałam z Heniutką od weta. Jakiś czas temu zamknęła się i w ramach kryzysu wyremontowała. Otworzyła się i oczom moim, przy okazji gdy szłam na przystanek, ukazała się na drzwiach tabliczka. Od tego dnia programowo nie kupuję w tej aptece nic.

Kupuję w osiedlowej, gdzie na drzwiach nie kwitnie szowinizm gatunkowy. Wchodzimy z Heniutką po dziarsko odbytej wizycie u weta. Henia siada przy nodze. Receptę z zielonym paskiem wyjmuję. Kupujemy. I już. Po krzyku.

Kiedyś trafiła nam się wojująca klientka, co zaczęła utyskiwać, że kto to słyszał... apteka... pies... odwróciłam się i grzecznie poinformowałam panią, że klientką jest ta oto kudłata panienka, a ja tylko podaję kartę płatniczą.

#4

A za Odrą mieszkają kosmici, co takie tabliczki stawiają. Piękne, prawda? I można! To ja czekam na cywilizację Życia Wszelkiego tu... nad Wisłą!

fot. Altówka

kochany opiekunie psa,
pies jest najchętniej razem
ze swoim dwunogiem!
Weź go, proszę, ze sobą bezpłatnie do parku
i nie zostawiaj samego w samochodzie.

tłum. Altówka

środa, sierpnia 07, 2013

817. Żeberka w upale

Sadownik & Jabłoń:
(półnadzy poziomują się i próbują złapać oddech)

Sadownik:
(chwyta Drzewko za wystające żebro i radośnie oświadcza)
Żeberko!

Jabłoń:
Jakie? Drobiowe, wieprzowe czy wołowe?

Sadownik:
???

Jabłoń:
No wiesz, mówi się:
głupia gęś,
ty stara krowo,
ty świnio...
Więc?

Sadownik:
Dziczyzna!

Jabłoń:
???

Sadownik:
(przypomina Drzewku makabrycznie szowinistyczny dowcip)

*

Dietetyk do pacjentki:
     — Owszem, ja mogę sprawić, że pani schudnie, lecz niech pani pamięta, że chuda krowa to nie sarenka!

*

Jabłoń:
(czasem ubolewa nad tym, ale niestety
jest wielbicielką szowinistycznych dowcipów
)

wtorek, sierpnia 06, 2013

(815+1). Poseminaryjnie

 wpis przeniesiony 8.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Ułamek sekundy z minut, które pracowałyśmy w Trójkę. Te dwie Dziewczyny wyciskają ze mnie wszystko co najlepsze, obdarowują mnie magią możliwości, wywołują radość i uśmiech od ucha do ucha. Czarodziejki! Po prostu Czarodziejki!

Ułamek sekundy, którego nie widziałam, gdy trwał, bo z góry Sunix wygląda zupełnie inaczej...

piątek, sierpnia 02, 2013

(804+11). Mniej więcej...

 wpis przeniesiony 7.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Otrzymałam wczoraj te piękne, mądre słowa...
równie piękne i mądre jak tamte.

I zachwyciły mnie, ale podjęłam decyzję,
że do niedzieli będę kimś mniej.

Odkładam na bok siebie tęskniącą, sprzątającą,
liczącą, czytającą, i te pe, i te de.

Już za chwilę będę już tylko psiarą...

czwartek, sierpnia 01, 2013

814. Głębokie Człowieczeństwo

 wpis przeniesiony 7.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Nie ma ludzi niepotrzebnych.
Nie ma historii nieistotnych.
Nie ma chwil nieważnych.

To jedyne, co umiem na słowa przetworzyć, gdy oglądam te dyptyki... wracam do nich dotykając sensu, pulsu i otwartości prawdziwego życia... myślę o odwadze wszystkich zaangażowanych w ten projekt... chapeau bas!

Klara Behrens,
fot. Walter Schels, źródło.

813. Miła zaskoczka

 wpis przeniesiony 7.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Nie trawię gościa. Zachwyca mnie błyskotliwość jego intelektu i poetyka wypowiedzi, ale skutecznie zniechęca trudna do ukrycia, może całkiem skromna, ale jednak nadętość. Wpadam więc tylko na niego i najczęściej omijam.

„Tą razą” — wracając z obozu — miałam do wyboru: Radio Maryja, Radio Maryja, Trójka i Radio Maryja. Rozbrzmiewała więc w samochodzie Trójka. No i napadł mnie sprawiając mi... przeogromną przyjemność czytając własną książkę. Mówią: nigdy nie mów nigdy, prawda?

Dziś poczłapałam do księgarni nie po to, by kupić książkę, ale by obejrzeć i przepisać dygresję, która mnie tak zachwyciła. Ładnie wydana, z przyjemnością przewracałam kolejne karty...

Jak wiemy, przekonanie o oryginalności własnych myśli jest dziś już wyłącznie wynikiem nieoczytania. Ktoś zatem z pewnością wcześniej zauważył, jak cenimy sobie skonwencjonalizowanie czarno-białej fotografii. Jak dobrze nam z umową, na którą przystaliśmy już blisko dwieście lat temu, wraz z zachwytem nad utrwalonym pejzażem Nicéphore’a Niépce’a? Zgodziliśmy się, że świat można postrzegać, rozumieć, przedstawiać w odcieniach szarości. Że takie jego przedstawienie wymaga technologicznej wiedzy, pracy, a także nagłego błysku decyzji: tak, chcę Wam powiedzieć o tym właśnie ruchu mojego oka. A więc sztuka.
Świat tak przedstawiony jest zatem jawnym przymierzem między twórcą a odbiorcą. Szarość tkwi między nami jak pieczęć i podpis na umowie. Posunę się jeszcze dalej: szarość wyklucza przypadek. Szarość nas ustawia w odległości niezbędnej do odbioru dzieła sztuki.
Kolor w fotografii nie stwarza dystansu między nami a światem. Ten dystans wydaje się niektórym niezbędny do przeżywania dzieła. Kolor sugeruje, że oto jesteśmy właściwie częścią przedstawionego świata. Że to — nie daj Boże — zatrzymany kadr z telewizji. Albo fotka zrobiona telefonem przez nasze dziecko zaraz za rogiem. Mgnienie rzeczywistości wykradzione jej przypadkiem właśnie. Kolor zaciera granice. Dlatego tak trudno jest robić kolorowe zdjęcia i zostawiać na nich wyraźny własny znak. Ten ślad, po którym można trafić do umysłu fotografa, do jego intencji w decydującym momencie.

Marcin Kydryński, Lizbona. Muzyka moich ulic,
Wydawnictwo G+J RBA, 2013
(wyróżnienie własne)

Znakomite, prawda? A może to tylko efekt tęsknoty, by móc już porozmawiać o gustach, miłościach, fotografii, świecie... z Sadownikiem.

812. Słomiana wdowa sumuje

Zgrabna transformacja reguły „dziel i rządź” w „dziel i dasz radę!":

4 dni sama.
6 dni na psim obozie.
4 dni sama.
2 dni na psim seminarium i...
znów będziemy całym Stadem!

Fajnie jest tęsknić za własnym, niezwykle zwykłym, ale i zwyczajnie niezwykłym, mało wakacyjnym życiem...