wpis przeniesiony 7.03.2019.
(oryginał z zawieszkami)
Nie trawię gościa. Zachwyca mnie błyskotliwość jego intelektu i poetyka wypowiedzi, ale skutecznie zniechęca trudna do ukrycia, może całkiem skromna, ale jednak nadętość. Wpadam więc tylko na niego i najczęściej omijam.
„Tą razą” — wracając z obozu — miałam do wyboru: Radio Maryja, Radio Maryja, Trójka i Radio Maryja. Rozbrzmiewała więc w samochodzie Trójka. No i napadł mnie sprawiając mi... przeogromną przyjemność czytając własną książkę. Mówią: nigdy nie mów nigdy, prawda?
Dziś poczłapałam do księgarni nie po to, by kupić książkę, ale by obejrzeć i przepisać dygresję, która mnie tak zachwyciła. Ładnie wydana, z przyjemnością przewracałam kolejne karty...
Jak wiemy, przekonanie o oryginalności własnych myśli jest dziś już wyłącznie wynikiem nieoczytania. Ktoś zatem z pewnością wcześniej zauważył, jak cenimy sobie skonwencjonalizowanie czarno-białej fotografii. Jak dobrze nam z umową, na którą przystaliśmy już blisko dwieście lat temu, wraz z zachwytem nad utrwalonym pejzażem Nicéphore’a Niépce’a? Zgodziliśmy się, że świat można postrzegać, rozumieć, przedstawiać w odcieniach szarości. Że takie jego przedstawienie wymaga technologicznej wiedzy, pracy, a także nagłego błysku decyzji: tak, chcę Wam powiedzieć o tym właśnie ruchu mojego oka. A więc sztuka.
Świat tak przedstawiony jest zatem jawnym przymierzem między twórcą a odbiorcą. Szarość tkwi między nami jak pieczęć i podpis na umowie. Posunę się jeszcze dalej: szarość wyklucza przypadek. Szarość nas ustawia w odległości niezbędnej do odbioru dzieła sztuki.
Kolor w fotografii nie stwarza dystansu między nami a światem. Ten dystans wydaje się niektórym niezbędny do przeżywania dzieła. Kolor sugeruje, że oto jesteśmy właściwie częścią przedstawionego świata. Że to — nie daj Boże — zatrzymany kadr z telewizji. Albo fotka zrobiona telefonem przez nasze dziecko zaraz za rogiem. Mgnienie rzeczywistości wykradzione jej przypadkiem właśnie. Kolor zaciera granice. Dlatego tak trudno jest robić kolorowe zdjęcia i zostawiać na nich wyraźny własny znak. Ten ślad, po którym można trafić do umysłu fotografa, do jego intencji w decydującym momencie.
Marcin Kydryński, Lizbona. Muzyka moich ulic,
Wydawnictwo G+J RBA, 2013
(wyróżnienie własne)
Znakomite, prawda? A może to tylko efekt tęsknoty, by móc już porozmawiać o gustach, miłościach, fotografii, świecie... z Sadownikiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz