piątek, sierpnia 31, 2012

543. Szczęka, ręce do samej ziemi... świętej, polskiej ziemi

 wpis przeniesiony 3.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

A było tak... W niedzielę po seminarium postanowiłam, że muszę na skład literek w okładki pakowane. Okoliczności były sprzyjające, ponieważ w przyszłym tygodniu jedziemy na urlop, a Sadownik już zapowiedział: pamiętaj, żadnych zawodowych książek, trzeba się doposażyć na ten miły czas. Postanowiłam, że nabędę drogą kupna nieczytaną jeszcze książkę Jacka Hugo-Badera, którą odkładałam na potem, na czas, gdy nie będzie nic pilniejszego. Niczym zwierzę do żłobu, myk, myk i byłam pod regałem z reportażami. I co? I nie ma! A co jest? Jest książka, której czytać nie chciałam. „Polska religijność” nie jest tematem, który mnie interesuje — on mnie przytłacza, więc unikam. Ale Tochman... coś we mnie westchnęło... pamiętasz? Pamiętam Poetę Reportażu. Tylko dlatego, że Tochman… kupiłam. Noooo, warto! Niektóre porażające, niektóre niczym bezgłośny krzyk, a niektóre tak po prostu o miłości niedoskonałego człowieka do drugiego też niedoskonałego. Niezapomniane...

     — Ty, Rysiu, nie zostajesz sam. Masz bliźniaka. Brata masz.
     — Jednojajowego — stwierdził Ryszard W. z zupełnym spokojem. — Wracajmy do domu, nie masz już siły.
     Nie wiadomo, skąd Ryszard W. miał tę pewność. Nie wiadomo, dlaczego tajemnica matki wcale go nie zaskoczyła. Dlaczego nie usiadł, nie zapłakał, nie wykrzyczał ani słowa pretensji: jak mogli zdradzić mu tylko część prawdy.
     — Nie masz już siły — powiedział, dał matce tabletkę i ujął pod rękę.
     W samochodzie Aniela W. opowiedziała, że gdy przyszli z ojcem do domu dziecka — bliźniaka już nie było. Wzięli go jacyś mili ludzie dzień wcześniej. Podobno był mocniejszy, starszy o całą godzinę.
     — Wzięlibyśmy i Adasia, gdyby był.
     — Adasia?
     — Adam, miał na imię — powiedziała Aniela W. i zaczęła kaszleć.
     Kilka dni później Ryszard W. poprosił mnie telefonicznie o pomoc w odnalezieniu brata. Spytałem o daty i miejsca: urodzeni 30 marca 1964 roku w Otwocku pod Warszawą. Adoptowani w wieku prawie trzech lat.
     — Zbyt późno, by zmieniać dziecku imię — powiedziałem do Ryszarda W. — To dobrze. Szukamy Adama.

     (...)
     Podali sobie dłonie. Ryszard chciał coś powiedzieć, Adam zapłakał pierwszy, Ryszard pierwszy objął brata za szyję.
     W domu czekali rodzice. Przywitali Ryszarda W. z sympatią, ale i z dystansem. Matka podała herbatę i usiadła za stołem.
     — Spóźniliśmy się — spojrzała Ryszardowi prosto w oczy. — W domu dziecka był już tylko Adaś. Spał akurat w łóżeczku. Ciebie adoptowali wcześniej jacyś inni mili ludzie.
     — Moja mama miała na imię Aniela, ojciec Jerzy — powiedział Ryszard W.
     — Gdyby was było dwóch — wtrącił z uśmiechem ojciec Adama P. — dwóch byśmy wychowali.
[reportaż Nieobecność]

*

O kobiecie, która zeznaje przeciw księdzu, wolno powiedzieć wszystko. Bezkarnie, nikt jej nie obroni. W pekaesie powiedzieć można z uśmiechem: o! jedzie do lekarza, by ją wymolestował. Albo za jej dziećmi, kiedy wracają ze szkoły, można krzyczeć: idą molestowane! ta kurwa! — i tak można, tak jest w dobrym tonie. Samotną matkę, która oskarżyła księdza, można upokarzać na różne sposoby. Kiedy prosi, by jej drewna naciąć na zimę, to trzeba się chętnie zgodzić. Ale nie za pieniądze. Można jej powiedzieć w oczy: dupy dasz, to ci narżnę. Albo: ksiądz ci nie dogodził, to ja ci dogodzę!
     Kiedy samotna matka, która oskarżyła księdza, przestanie prosić o piłowanie drewna (taka jest dumna), można donieść do opieki społecznej, że ktoś dał jej robotę na trzy godziny i zarobiła na czarno piętnaście złotych. Odbiorą jej zasiłek na dzieci, niech pozna, co to zimno i głód. Można też je zabić kurczęta. Łażą pod szopą przed blokiem. Jeden kamień — jeden kurczak. Kamyczek wystarczy, bo czaszki kurczaczków są mięciutkie
[reportaż Atmosfera miłości]

*

Tyle. Wszystko, co tu powiedziałem, jest prawdą: mam trzydzieści trzy lata, mieszkam w Polsce, jestem księdzem, jestem homoseksualistą, jestem zakażony. Powinienem rzucić sutannę i odejść. Ale nigdy nie odejdę. I tej homilii nigdy nie wygłoszę, choć myślę o niej codziennie. Biegunka mija, moje komórki odpornościowe odbudowują się, wszystko jest w porządku.
     Niektórzy z was mnie znają.
     Jako otwartego, uśmiechniętego, nowoczesnego kapłana w czapce z daszkiem
     Bilet do Londynu kosztuje trzysta złotych. Do Berlina jeszcze mniej. W następnym kazaniu nawiążę — jak mnie uczono w seminarium — do czytanej chwilę wcześniej Ewangelii. I niech tak zostanie. Niech zostanie, jak chcecie.
[reportaż Wściekły pies]

Wojciech Tochman, Bóg zapłać,
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2010.

czwartek, sierpnia 30, 2012

(538+4). Wigilia Seminarium z Falowcami

 wpis przeniesiony 3.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Tak było po psiej kąpieli w jeziorze w zeszły piątek. „Piesy” grzeczne niczym kredki w piórniku pierwszoklasisty. Za zdjęcie znów moc serdeczności ślę w kierunku Magdy Stodułko.

541. POP Fiesta!

 wpis przeniesiony 3.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Czym jest POP?
Dlaczego żyjemy POP-em zamiast nim tylko pracować?
Dlaczego raz do roku świętujemy organizując Festiwal POP-Kreacje?

*

Wszystkie warsztaty i imprezy towarzyszące są:
     — za darmo, jeśli chodzi o pieniądze;
     — bezcenne, jeśli chodzi o sposób spędzenia czasu ze sobą, ze swoim życiem, ze swoimi pragnieniami...

W imieniu całej POP-owskiej Społeczności
serdecznie zapraszam na POP-Kreacje!

Nie będę ściemniać, uwielbiam ten czas i już się na niego cieszę.

(538+2). Seminaryjny Foto Suplement

 wpis przeniesiony 3.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Z podziękowaniami:
     Magdzie Stodułko, która profesurę z robienia psom zdjęć powinna już dawno mieć,
     Klaudii Szymańskiej co Heniową dzikość złapała w prostokąt uporządkowanych pikseli jak mało kto.

Heniutek skupiona...

A Pańcia, cóż... nie nadąża chwilami, bo w psio-ludzkim duecie to ona jest ta mniej lotna. Na usprawiedliwienie ma tylko jedno: bardzo, bardzo chce...

wtorek, sierpnia 28, 2012

539. Jabłoń i Akacje

 wpis przeniesiony 3.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Gdy wczoraj w ciągu dnia Heniutka zasłużenie odpoczywała po seminarium, wykorzystałam ostatnią okazję w tym tygodniu i poleciałam na cotygodniową część mojego eksperymentu. To już 5/12. Padło na Akacje.

Skąpe dialogi. Mało rekwizytów. Długie sceny. Tylko gesty. Spojrzenia. Niewerbalne ludzkie pogaduchy. Opowiadana bez słów przeszłość. Widok niewidocznych, ale wyczuwalnych blizn po głębokich ranach niefizycznych. Męski film. Męskie milczenie. Rubén w ostatniej, długiej scenie chwyta widza za serce. Wyciąga z niego pamięć o momencie, gdy oglądający film sam stał na krawędzi świata ponownego „bycia z kimś”. Z widza... byłam jedynym na tym seansie.

Gdy miesiąc temu zaskoczyłam w temacie kinematografia, obejrzałam w końcu i do końca film Kobieta i mężczyzna. Pomyślałam wtedy, że takiego kina już nie ma — kina długich scen, wymownego, długiego milczenia, tysięcy klatek, które zachwycają niby nic nieznaczącymi chwilami... No więc, jest! Akacje. Subtelniejszy. Jeszcze bardziej oszczędny w słowa. Męsko piękny.

poniedziałek, sierpnia 27, 2012

(453+83+2). cd.

 wpis przeniesiony 3.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Jabłoń:
(w piątkowy wieczór po powrocie do domu)
Wiesz, co karmi moją Duszę?

Sadownik:
Nooo?

Jabłoń:
Oddychanie psią sierścią.

*

Tak to się zaczęło. TO, czyli święto narodowe, jakim dla mnie są seminaria Joanny Hewelt z ekipą Na Fali organizowane przez Altówki.

Ludzie. Atmosfera. Psy. Współpraca ludzko-psia, ludzkie próby panowania nad koordynacją intelektu z motoryką, psia cierpliwość i ochota do pracy. Wszystko to za nami. Baterie podładowane. Zeszyt pełen nowych ćwiczeń dla Heniutki mam. Termin na następne seminarium w tym samym zestawie ludzko-psich uczestników już ustalony. Na szczęście! Uwielbiam!

*

Jak zwykle, nie byłabym sobą, gdybym czegoś z psiej półki nie żuła tak długo, aż będzie możliwe do wykorzystania u ludzi. Joanna kilka razy w ciągu tych dni wypowiedziała taką kwestię „nic nie musisz, wszystko możesz, ale gdyby to był mój pies to ja zrobiłabym tak”.

Eksperyment.
Listę wszystkich swoich „muszę” weź.
Powolutku bierz po jednym pod lupę.
Czy to konkretne „muszę” przybliża Cię do robienia tego, co karmi Twoją Duszę?

Jeśli nie, to czy uwierzysz, że być może jest właściwy czas, by uwierzyć, z siłą wiary obłąkanego człowieka, w to, że w swoim Życiu „nic nie musisz, wszystko możesz”.
Jest tylko jedno pytanie, czy chcesz?

Czyż udzielenie szczerej odpowiedzi sobie na to pytanie nie wymaga szaleńczej odwagi?

niedziela, sierpnia 26, 2012

(453+83+1). cdn.

 wpis przeniesiony 3.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Jest wiele pytań, na które uczymy się znajdować odpowiedzi. Czy myślisz o jutrze? Jakie masz plany zawodowe na za rok, za pięć lat? Kim chcesz być za dziesięć lat? To ważne pytania.

W kolekcji pytań istotnych — po odpowiednich przetasowaniach i porządkach — nie może zabraknąć arcyważnego pytania, które w mym życiu po raz pierwszy zadano mi dopiero kilka lat temu:

Co karmi Twoją Duszę?

Przypomniało mi się ono tylko dlatego, że od piątku kolebie się we mnie wrzaskiem pochodzącym z głębi trzewi odpowiedź: TO karmi moją Duszę!

środa, sierpnia 22, 2012

(472+63). Nadzieja, wiara, miłość jest... człowiekiem!

 wpis przeniesiony 3.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

On jest dla mnie... Ambasadorem Życia!

Cytując za kochaną Gepardzicą:
Piotr Pogon — a za nim Ironman Triathlon Kalmar Sweden z czasem 12:15:58. Jest pierwszym i jedynym uczestnikiem z jednym płucem...

(532+2). du not lajk

 wpis przeniesiony 3.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

jeden człowiek drugiemu mijając mnie powiedział:

...to jest wypadkowa lajków, szerów i komentarzy...

dlaczego mam nieodparte wrażenie od miesięcy, że wraz z biegiem lat odklejam się od tej nierzeczywistej rzeczywistości czy już może rzeczywistej nierzeczywistości... od ilu lajków nasze życie ma sens? od ilu szerów istniejemy? ile komentarzy pozwala nam uwierzyć, że mamy coś do powiedzenia? Skąd ta uporczywa myśl, że żyję na krawędzi upadającego Rzymu XXI. wieku?

*

Mały eksperyment zakończony. Trzy dni deprywacji „czytania”. Żadnej książki w autobusie. Żadnej w tramwaju. Żadnej w kolejce. Nie czytałam nic przez 48 godzin. Nic. Tylko gapienie się na życie. Przerosło mnie.

*

Dobiłam się dzisiaj filmową częścią 4/12. Zapomniałam, że dramat rosyjski to dramat do potęgi dwunastej. Tak też było. Kilka razy zamknęłam oczy, zatkałam uszy. Wyszłam z kina, jakbym obuchem dostała po głowie. Czym jest Portret o zmierzchu? Metaforą o skomplikowanie przecinających się wielu płaszczyznach? opowieścią o obumarłym zalążku męskiej delikatności? historią kobiecej samotności w obliczu przemocy? smutną opowieścią o stawaniu na własnych nogach? o świadomym spotkaniu kata? o beznadziei pragnącej zrozumienia? Jedno jest pewne, niech nie zmyli Was zwiastun.

(532+1). Kac

 wpis przeniesiony 3.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

przystanek autobusowy. siedzi na ławce obok matki. im bardziej ona z siebie wyrzuca wściekłość, tym bardziej on się kuli. sześcio- siedmiolatek. zwija kręgosłup w łuk. chyli głowę do kolan, okularki mu z nosa się zsuwają. matka nakręca się każdym wypowiedzianym słowem, że on głupi, że jak tak mógł pozmieniać jej ustawienia w telefonie, gdy ona taka dobra dała mu ten telefon, by sobie pograł, jakim debilem trzeba być, niby w powietrze rzuca. dzieciak kuli się jeszcze bardziej i mruczy pod nosem, że mu przykro. i co z tego, że ci przykro, skoro nie umiesz tego naprawić, odpowiada rozwścieczona mamusia. więc milczy. zamyka się w sobie. mamusia czule zajmuje się swym telefonem, ale zauważając kątem oka, że syn się prostuje, wydaje mu komendę: głowa! chłopiec z komendą za pan brat, pochyla ponownie głowę. mamuśka komenderuje dalej: ręce pod pupę! chłopiec nie wydaje się zdziwiony. W robaczka zwinięty, ręce pod pupą, nos na udach. a gdy chociaż przez chwilę jego ciało dochodzi do wniosku, że może już wystarczy tej pokuty — wysuwa ręce, prostuje odrobinę kręgosłup, podnosi głowę, poprawia okulary, mamusia najukochańsza komenderuje: głowa! ręce pod pupę!

*

scena trwa około dziesięciu minut. rzecz działa się dwa dni temu. siedziałam na końcu ławki. czułam bezsilność i wściekłość. jakie kary stosuje ta kobieta, gdy nikt nie widzi? nie ustaję w zastanawianiu się, czy było coś, co mogłam zrobić? coś, co nie pogorszyłoby sytuacji chłopca?

mam kaca. finał tej historii (jeden ze szczęśliwszych) być może będzie taki... za trzydzieści, czterdzieści lat mężczyzna opowie tę scenę swojemu terapeucie i będzie się dziwił, że nikt z dorosłych nie zareagował...

to ja byłam jedną z tych dorosłych, którą ta scena przerosła. wciąż jestem malutka i nie wiem, co mądrego mogłam zrobić?

wtorek, sierpnia 21, 2012

532. Dwie panie i jedna chwila

 wpis przeniesiony 3.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Dwie panie na przystanku tramwajowym o swoich dorosłych dzieciach zbyt głośno rozmawiały. Stałam. Obok. Siłą rzeczy. Słyszałam. Byłam dumna z siebie, że ciśnienie mi się nie podnosi, krew się nie burzy. Takie życie. Tacy ludzie. Z ulgą wsiadłam do tramwaju. O nas pewnie też tak niektórzy mówią. Ale czy musi mnie to obchodzić?

Wysiadłam i znalazłam to:

Bezdzietność nie jest synonimem
bez sensu,
bez wiary,
bez marzeń,
bez czułości,
bez nagości, seksu i orgazmów,
bez ręki, bez nogi, bez serca,
bez uczuć,
bez wartości.

Nie w moim słowniku.

W moim słowniku nie ma hasła:
dwie panie na przystanku tramwajowym.

sobota, sierpnia 18, 2012

531. O czym jest ten wpis?

 wpis przeniesiony 3.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Niebuszek i Helluś.

Mężczyźni. Ten sam wiek. Ukończona ta sama uczelnia. Ten sam zawód. Ta sama firma. To samo stanowisko. Ten sam pokój. Dwa biurka.

Niebuszek przy każdej okazji grzmi: kto zapierdala, ten ma!

Zapomina dodać, że wszystko, co materialnie posiada, dostał. Stumetrowe mieszkanie od rodziców jako prezent z okazji obrony pracy dyplomowej. Nowiusieńki mercedes w wersji rodzinnej od chrzestnych jako prezent ślubny.

Helluś bohatersko milczy. Gardzi Niebuszkiem.

Nie ma stumetrowego mieszkania, nie ma mercedesa, ma pod górkę, a przynajmniej czasem tak uważa. Jest dumny, że wszystko co ma, jest efektem jego własnej ciężkiej pracy. O! Tymi „ręcymi”! Dziwne wydaje mu się tylko to, że im bardziej gardzi ludźmi w niebuszkowym stylu, tym więcej wokół niego takich typków.

Do kogo Ci bliżej?

To bez znaczenia, lub prawie bez znaczenia. Jak się przyjrzeć, to okaże się, że obaj popełniają ten sam, bardzo ciężki „grzech” zaniechania... zaniechania bycia wdzięcznym.

*

W zależności od tego, do kogo nam bliżej, albo jest dla nas oczywiste, że „kto... ten ma!” lub hołdujemy dumie, że my „siami”. Bliżej mi do Hellusiów, więc trudniej mi było dostrzec, że Helluś w swej skrajnej wersji jest równie mocno wkur*jący co Niebuszek. Ba, przemienia się w Niebuszka. Jest równie ślepy. Jednostronny. Nieumiejący docenić, że choć jest „tylko” Hellusiem, to dostaje od życia tyle samo, co każdy Niebuszek, tylko w innej walucie...

*

Wpadłam na to dziś, gdy jechałam z Henią na zajęcia tramwajem. Henia w swym stosunku do świata i ludzi nie jest efektem tylko naszej, długiej, ciężkiej pracy, naszej psio-ludzkiej relacji, ale również szczęścia, jakie mamy do ludzi. Do Altówek, do Sąsiadów, do innych Posiadaczy psów na osiedlu i do bezimiennych dla nas Ludzi, którzy podróżują z nami tramwajami, autobusami, którzy się uśmiechają, z którymi nawiązujemy kontakt, którym życzymy dobrego dnia, gdy wychodzą. Wdzięczność gdzieś ze środka brzucha zaczyna mnie rozgrzewać...

Potrzebowałam Heni, by dotarło do mnie, w ogólności i w szczególe, że mam niebywałe szczęście do... ludzi, przypadków, właściwych zbiegów okoliczności, dobrych momentów, nagłych zmian akcji. Skąd Los wiedział, że będę to wolała od stumetrowego mieszkania, ciekawe?

Przebiegam powolutku w głowie kolejne imiona ludzi, którym jestem wdzięczna. Niezła litania mi z tego wychodzi... Litania Wdzięczności.
Wdzięczność... ogrzewające uczucie... niech trwa...

Również za to, że zostały już tylko 24 godziny.

piątek, sierpnia 17, 2012

530. Do kina czy na film?

 wpis przeniesiony 3.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Eksperyment na ludziu: część 3/12. Coś, czego nigdy nie robiłam, co zrobiłam na próbę, powoli przepoczwarza się łagodnie w nowy, rozwijający nawyk.

Chodziłam do tej pory do kina ze względu na ludzi, z którymi szłam. Dla nich. Po to, by z nimi zatopić się w tej samej formie ruchomego koloru i dźwięku. Tak, czy inaczej, dla nich. Teraz chodzę dla filmu. Zabieram siebie i oglądamy zupełnie inne światy zupełnie innymi oczyma. Wybieram film. Też jakoś zupełnie inaczej. Nie konsultuję, bo przecież wybieram tylko dla siebie. I to chodzenie też jakieś zupełnie inne. Niby ten sam łańcuch aktywności: idę, kupuję bilet, siadam, oglądam, wracam. Jednak gdy się to robi samotnie, to proceder ten przemienia się w... rytuał, święto... święty czas.

Tym razem wybrałam dokument, bo bardzo lubię tę formę... jest taka bardziej rzeczywista. Mistrz tańca powraca. Aż trudno uwierzyć, że można mieć aż tyle i nie być tego świadomym, nie cieszyć się, nie rozwijać, przepuścić, rozmienić na drobne wszystko, co się ma, bo patrzy się ślepo tylko w jeden punkt.

Film, a raczej wrażenie, które po sobie pozostawia, jest dobrym pretekstem, by upewnić się, czy nie gapimy się ślepo w jeden punkt. Jest dobrym momentem, by docenić to kim się jest właśnie w tej chwili. To dobry moment, by poczuć wdzięczność, że właśnie dziś, właśnie teraz, mogę siedzieć przy biurku, słuchać ulubionej muzyki, czuć psie ciepło na stopach... i pisać... i cieszyć się, że tylko 48 godzin zostało. Wielu ludziom zawdzięczam to, że ja, że tu, że właśnie teraz...

czwartek, sierpnia 16, 2012

529. Książka roku 2012

 wpis przeniesiony 3.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Gdy zobaczyłam ją w zapowiedziach, rzuciłam tylko kątem oka i szybka decyzja była podjęta — NIE. Okładka infantylna. NIE. Tytuł z serii „jak być szczęśliwym od wczoraj”. NIE. Trzy razy NIE to NIE. Przewijając maila w górę, nie zaszczyciłam już ani okładki, ani tytułu nawet byle jakim mrugnięciem powieki.

W moim, jeszcze do niedawna ulubionym radio — dziadzieje niestety — trafiłam na komentarze do otaczającej nas rzeczywistości, które szalenie lubię. Mój ulubiony komentator-gość — nie znam nazwiska, ale głos rozpoznam wszędzie — podzielił się, że czyta świetną książkę... świetną, świetną... napisał ją psychiatra... o poczuciu własnej wartości. Zdziwiona? Oj, bardzo. Gdy wymienił tytuł, okazało się, że to książka, której powiedziałam 3×NIE. Oniemiałam ze zdziwienia. Tylko krowa nie zmienia zdania, prawda? Zmieniłam. Kupiłam. Połknęłam. Obwołałam ją swoją książką roku, choć jest dopiero sierpień.

Życie kiedyś w końcu się zacznie...
     Lecz na narodziny do bycia sobą czeka się czasami tako długo! Istnieć to nie wszystko. Jak żyć w zgodzie ze sobą?
(...) Jak po prostu odkryć siebie, docenić, zbudować?

*

Informacje, jakich dostarcza nam poczucie własnej wartości, są cenne: rozkoszować się, gdy wszystko idzie dobrze, zadziałać, gdy jest inaczej.

*

Nie należy wpadać w gniew z powodu spraw, czy rzeczy. One się tym nie przejmują.

*

Mam zaakceptować — przynajmniej na początku rozumowania — niesprawiedliwość i zdradę? Cóż innego można zrobić skoro istnieją... Mam zaakceptować, że mnie okłamano, zdradzono, że wykorzystano moje słabości lub, co gorsza, nadużyto mojego zaufania? Jeśli coś takiego się zdarzyło, to jaki jest wybór? Muszę zaakceptować fakt, że rzeczywiście do tego doszło...
     Ale postawa akceptacji tutaj się kończy. Dotyczy tylko tego co jest, co istnieje. Temu, czego jeszcze nie ma lub co może się zdarzyć, stawię czoła; po akceptacji następuje zawsze działanie, a nie rezygnacja.

*

(...) dobrze jest czasem, zamiast szukać siebie, poszukać po prostu swojego miejsca, to znaczy kawałka przestrzeni, aktywności, więzi, które najlepiej dają nam odczuć, że żyjemy. (...) Rzadko zdarza się, by jakieś miejsce było nam „dane” od razu, i często początki są niedoskonałe. Stopniowo nasze działania sprawią, że zaczniemy czuć się tam dobrze: „zrobimy” sobie miejsce w takim samym stopniu, jak je znajdziemy.

*

Dać się pochłonąć działaniu i nabrać nawyku nieosądzania tego, co robię, niezależnie od rezultatu. Po prostu to robić. Lub nie robić. Ale z pełną świadomością i całkowitą akceptacją.

*

Im większe robimy postępy, tym bardziej zapominamy o sobie, żeby myśleć raczej o tym, by żyć, kontaktować z innymi, uczyć się, smakować, kochać... Żeby od czasu do czasu dotknąć chwil harmonii, trzeba umieć delikatnie odsunąć się od siebie. I od siebie pod spojrzeniem innych: przestać się martwić tym, jakie wrażenie robimy na ludziach...

Christophe André, Niedoskonali, wolni, szczęśliwi.
O sztuce dobrego życia
, Czarna Owca, Warszawa 2012.
(wyróżnienie moje)

środa, sierpnia 15, 2012

528. Amber Gold to ja!

 wpis przeniesiony 3.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Dzień taki se. Zupełnie w poprzek planom, co zacne były.

*

Jabłoń:
(rzyga bez opamiętania i do upadłego)

Henia:
(asystuje Drzewku ciałem nieruchomym i troskliwym wzrokiem)

Jabłoń:
Tylko mi nie mów: chodź, obeżremy kilka trawników,
bo to dobrze robi na żołądek.

Henia:
(z miną znawcy traw, telepatycznie)
Na pewno by ci pomogło, no ale jak chcesz...

*

(kilka godzin później przez telefon)
Sadownik:
Jak wrócę, muszę z tobą poważnie porozmawiać...

Jabłoń:
Mam się bać razem z książkami?

Sadownik:
Nie, nie, dobrze mi z tobą.
Zresztą tyle w ciebie zainwestowałem,
że z ekonomicznego punktu widzenia mi się nie opłaca.
(po chwili dodaje)
I tym optymistycznym akcentem zakończmy.
Kocham Cię i dobranoc.

Jabłoń:
(też kocha, czerwoną słuchaweczkę naciska i odlicza...
jeszcze tylko 96 godzin i Stado będzie w komplecie
)

*

Dzień taki se. Grzeszę!
Pozytyw 1: jednak nie zdecydowałam się na trawę.
Pozytyw 2: zostaję w Przytulisku razem z książkami — jestem niczym słynne ostatnio lokaty w bursztynowe złoto, zysk żaden, ale zrywać mnie, czyli ze mną, wygląda na to, że póki co nie warto.
Pozytyw 3: tylko 96 godzin.

niedziela, sierpnia 12, 2012

527. Dlaczego nie? Ale już!

 wpis przeniesiony 3.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Rysujesz? Malujesz? Śpiewasz? Tańczysz?
Robisz coś choć odrobinkę szalonego?
Robisz coś tylko dla siebie?
Dlaczego nie?

BO:
a) nie umiesz?
b) robić powinno się w życiu tylko to, co przynosi wymierne efekty w postaci pieniędzy, awansu społecznego lub zawodowego?
c) inni mówią, że to głupie?

Zastanawiałam się dzisiaj nad zniewoloną kondycją białego człowieka żyjącego w XXI wieku w kraju na „P” i wyszło mi, że...

JEŚLI NIE, BO:
a) wówczas pytam skąd wiesz, że nie umiesz, skoro tego nie robisz? lub dlaczego tego nie robisz, by się nauczyć?
b) wówczas pytam, jeśli daje ci to radość z istnienia, to jest to bardzo, bardzo wymierny efekt mający z pewnością wpływ na PKB.
c) to Mapety ci powiedzą, dlaczego wybór tej opcji nie był najmądrzejszy:
     — the question is what is a „mahna, mahna(m)”? (2:17)
     — the question is who cares? [kogo to interesuje?]
A... Mapety mylić się nie mogą! A... Spotkać się ze sobą to Wielka Rzecz!

Jestem za tym, by nauczyć się robić wybrane, te niby pozornie nikomu do niczego niepotrzebne i głupie rzeczy. I mieć z tego ogromną przyjemność! Bo jeśli nie w tym życiu, to kiedy?

Muppet Show, Mahna, Mahna.

526. Moja samotnia

 wpis przeniesiony 3.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Eksperyment na ludziu: część 2/12. Tym razem padło na Hasta la vista! Zakochałam się w kinie, które mam prawie pod nosem. Nie ma reklam. Pięć minut przed seansem jako pierwsza widzka kupiłam bilet i pani w okienku zapewniła mnie, że i tak będą grać. Szczęka opadła mi do ziemi. Jutro pędzę wykupić kartę wielbiciela.

Chyba dziwnie oglądam filmy. Oczywiście, trochę jest o tym, o czym w filmowym podczytniku, czy zwiastunie — bohaterzy ci sami i sceneria też. Jednak najbardziej dotykają mnie i w pamięci pozostają inne sceny, gesty, chwile, wątki, słowa. To film o pragnieniach, z których seks jest takim, nooo, najbardziej tycim, tycim. I te pragnienia są ukryte w ułamkach gestów, spojrzeń... cudnie zagranych. A Claude? Jej spokój? Do zarażenia się! I jak się uśmiecha!



piątek, sierpnia 10, 2012

(523+2). Chwytem za serce weź sobie co chcesz

 wpis przeniesiony 3.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

To jednak nie wirus...

*

Apteka. Nie lubię jej. Jest jednak jedyną na trasie wet-dom, a pies bez zachwytu drobi kroczki. Postanawiam. Wejdę z Henią. Jak nas pogonią, to sobie ostentacyjnie pójdziemy. W końcu jest koń-kurencja, czy nie? A tu o sprawę zwierza w końcu chodzi. Tabletki potrzebne są nam dopiero na wieczór. Wchodzimy. Cisza. Podchodzimy do okienka. Zero protestu. Heniutka pomimo kiepskiego samopoczucia postanawia chwycić panią farmaceutkę za serce, siada grzecznie przy nodze. Podaję pani receptę z zielonym paskiem. Pani czyta i chwyta za serce mnie:
     — Czy to pacjentka? — pyta patrząc na Sierściuszka.
     — Tak — odpowiadam i myślę, że może nawet polubię tę aptekę.
     — Śliczna jest — powiedziała ceutka odchodząc po tablety.
     — Teraz już tylko marzymy o tym, by ślicznie się czuła.

*

A jak już będziesz ślicznie się czuć Henrietto, to sobie ślicznie poćwiczymy... rozmarzyłam się... taaaaakie ślicznie smaczne smakołyki Ci przygotuję!

czwartek, sierpnia 09, 2012

524. Odcienie

 wpis przeniesiony 3.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Strach... studiując...
choćby nie wiem jak bardzo Pewien Pan był ze swojego życia niezadowolony, marudzący od rana do wieczora, czarno wszystko widzący nawet promienie słońca, to...
Jego strach, gdyby na chwilę zrobić stop-klatkę... jest śladem kopyt, którymi zapiera się jakaś Postać w środku Pana Pewnego. Owa Postać płachtę na niego zarzuca, bo walczy o ważne, o coś co ceni, uwielbia, coś co uznaje za z pewnością wartościowe w tym beznadziejnym życiu Pewnego Pana. A Pewny Pan zatrzymawszy się na chwilę, patrzy na ślady kopyt i mówi niepewnie: naprawdę? Naprawdę! I poszli, pod rękę, doceniać chwile...

***

Strach... studiując...
zrozumiałam, że gdy ktoś mówi: a nie boisz się, że na stare lata nikt ci szklanki wody nie poda? w rzeczywistości nie pyta mnie o moje strachy. Gdy to mówi, nawet mnie nie dostrzega. On mówi mi o swoich lękach. Dużo wody upłynęło, zanim to odkryłam...

***

Strach... studiując...
RAK... i zapada niezręczne milczenie. Bo głupio zdrowemu, że los na loterii życia wygrał, że zawiasy życiowe ma, że choćby nie wiem jak bardzo się starał, nie zrozumie, że nie może się zamienić, zaczarować świata, powiedzieć, że to tylko sen.

RAK... zwierzę w lesie Strachu Najgłębszego zamieszkujące. Nie chce człowiek o tym myśleć, mówić, wyobrażać sobie, nie chce się zgodzić.

RAK... jestem pod wrażeniem książki, którą dziś odebrałam i... już połknęłam. Nie myśl, nie mów, nie wyobrażaj sobie... rakowi obrożę spraw... przeczytaj.

Poważne podejście do profilaktyki prozdrowotnej wymaga zmian w życiu, na które nie każdy ma ochotę.

*

Powiedziałam sobie wtedy: nie bój się nawet najwstrętniejszych badań, to tylko chwila, a życie jest piękne i może być całkiem długie. Nigdy nie odkładaj wizyty kontrolnej, czy to ze strachu, czy z lenistwa. Kontrola może uratować ci życie. [Maria Makuch]

*

(...) Nie sposób nie myśleć o tym, że moja praca jest związana z balansowaniem na skraju śmierci. Codzienny kontakt z ostatecznymi zagrożeniami powinien skłaniać do przyjęcia hierarchii wartości najistotniejszych. Wierzę w to, że wszystko, co nas spotyka ma jakiś sens. Mamy do przeżycia ileś tam lat, każdy dzień coś przynosi, są sprawy ważne i są sprawy błahe, ale trudno uznawać, że jesteśmy już w jakimś momencie ukształtowani i że dalej nic nie wywiera na nas wpływu. Pytanie, w jakiej mierze my sami się poddajemy kształtowaniu, chcemy się mu poddawać i umiemy wyciągać z tego wnioski. (...) Ważne jest również, żeby zachować wewnętrzną wolność, mieć przekonanie i poczucie, że dokonuje się wyborów na jakiejś rzetelnej i konkretnej podstawie, że stoi się za nimi pewien system wartości, a nie są to jedynie odruchy i popędy. Robić coś, bo chce się to robić i jest się do tego przekonanym.
     To szerszy problem niż sama onkologia i medycyna. Rak, choroba groźna i szczególna w swoim przebiegu, staje się pretekstem do głębszych rozważań. Jest momentem, nawet czymś więcej niż momentem w życiu, który pozwala się zatrzymać i spojrzeć na wszystko z innej perspektywy. Daje możliwość, aby swoje życie zrewidować, krytykować, zastanawiać się, wyciągać wnioski. Zwłaszcza że w trakcie leczenia oderwanie od codzienności sprzyja głębszemu myśleniu, zastanawianiu się i analizowaniu swojego życia. Nie wiem, czy wszyscy odkrywają sens swojej choroby, czy wszyscy wyciągają pozytywne, wzmacniające ich wnioski. Nie wiem, czy jestem w stanie im pomóc i skłonić do odnalezienia celu życia. Staram się w każdym razie.

K. Składowski, Wspólnie pokonajmy raka.
Onkolog o nadziei
, Wydawnictwo Znak, Kraków 2011.

środa, sierpnia 08, 2012

523. Wirusy sierpniowe

 wpis przeniesiony 3.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Wirus jelitowy... dopadł Heniutkę. Od poniedziałku każdy ranek rozpoczynamy wizytą u weta. Przypominamy sobie szczenięce psie miesiące, gdy tydzień bez wizyty u weta był tygodniem straconym. To wszystko, to naprawdę nic. Prawdziwa masakra to smutny labrador, który całą swoją twarzą przeprasza, że nie zdążył poinformować, że biegunka chce na dwór. Sprzątam, zmywam a Kudłata skrzętnie asystuje z przeraźliwie smutnym pyskiem pełnym wyrzutów psiego sumienia. To nic, Heniutkuś, to nic... powtarzam na głos do znudzenia, wierząc, że zrozumie. Jesteśmy o jedną kupę bliżej normalności.

*

Wirus głupoty... dopadł Jabłoń. Wykształcenie. Nie pomaga. Doświadczenie stąd i stamtąd. Nie pomaga. Kampanie społeczne. Nie pomagają. Liczby. Nie pomagają. Kalendarz. Nie pomaga. Pomogło stwierdzenie: „a samochód przegląd techniczny ma co rok”. To był argument. Przecież nie chcę być dla siebie, dla Sadownika, dla przyjaciół mniej warta niż niebieska Bawarka. Dojrzałam i postanowiłam wyleczyć się z ryzykownej głupoty. Ze wspomnień okazjonalnych wizyt lekarskich wyłowiłam twarze, klimat, sposób zadawania pytań... Tak! Że ja wcześniej na to nie wpadłam. Ta jedna Pani była dokładnie taka, jakiej chcę: ciepła, skrupulatna, delikatna i, co ważne, będzie wiedzieć z autopsji, jak to jest posuwać się w stronę dojrzałych, przejrzałych, nadgryzionych zębem czasu kobiet — będziemy się razem z tego śmiać. Zapisałam się na wizytę. W przeddzień wizyty komplet snów o umieraniu miałam. Rano zobaczyłam, że w zasadzie to już jesień idzie, bo topole zaczęły gubić liście. Podręczyłam się fatalizmem, że to musi coś znaczyć, skoro właśnie tego dnia to zauważyłam. Poszłam na przegląd techniczny podwozia. Pani Doktor zapytała: „co się z panią działo przez ostatnie lata?”. O głupocie jej opowiedziałam. O postanowieniu, że nie chcę już nigdy aż tak. O strachu, że cały ten rozkoszny sprzęt może chcieć mnie porzucić. Cudna Pani Doktor uśmiała się serdecznie i stała się moją pierwszą ulubioną panią mechanik. Pogoniła mą głupotę. Wzięła w karby mą wyobraźnię. Zbadała i powiedziała, jeśli nic nie będzie się działo: „widzimy się za rok”. Taki mam plan, pani Doktor, taki mam plan. O jeden krok bliżej normalności.

*

Wirus tęsknoty... na Przedmieściach Krakowskich plenerowa wystawa Ja Motocyklista, co me myśli gorączką rozpaliwszy ku przyszłości gna. Ku przyszłości bliższej, czyli za 11 dni, gdy chudy Sadownik powróci do domu. Ku przyszłości dalszej, gdy do poniższych zdjęć dodam własne — po lewej Sadownik, przyjaciel, kochanek, mąż; po prawej Motocyklista... albo odwrotnie. Receptę na tęsknotę wypisałam sobie sama... postanowiłam umówić się na randkę z moim Motocyklistą in spe... na najbliższy z możliwych terminów.

Ja, motocyklista, kampania społeczna.

poniedziałek, sierpnia 06, 2012

522. ¾ alfabetu precz!

 wpis przeniesiony 3.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Chyba jeszcze nie pora na sezon ogórkowy. Nowa perspektywa wyłoniła się zza rozrzuconych puzzli, obracanych w dłoniach latami, nagle zobaczonych wyraźnie.

Puzzel #1:
Doświadczenie może zmylić, nie dlatego, że złośliwe, ale dlatego, że jest fragmentaryczne. Na przykład, każde życiowe doświadczenie edukacyjne jest łańcuszkiem zależności. Aby zostać prawnikiem, lekarzem, socjologiem, fizykiem itd. trzeba skończyć studia. Aby skończyć studia, trzeba wcześniej skończyć liceum, itd. Lata praktyki uczą, chcesz T, musisz najpierw wymówić wszystkie wcześniejsze litery A→B→C→D→... Nie ma w tym nic złego, może poza tym, że istnieje ryzyko, że można uznać ten model za jedyny i słuszny zawsze, bez względu na okoliczności. T? Proszę bardzo, ale najpierw A, B, C...

Puzzel #2:
Małe dzieci marzą o byciu dużym, co łączy się nierozerwalnie z posiadaniem siły. Z miejsca słabości próbują osobistych, choćby króciutkich, wycieczek w stronę miejsca siły i mocy. Robią to za każdym razem, gdy bezpośrednio mówią: CHCĘ X. Proces socjalizacji uczy wymawiania poprzednich „liter alfabetu”: jak poprosisz to dostaniesz X, jak będziesz grzeczna to dostaniesz X, jak zrobisz A, B, C... to dostaniesz X.

Puzzle rozrzucone:
Zaopatrzeni w różne — wynikające z indywidualnego doświadczenia, ale i kulturowo wyrzeźbione — zależności „jeśli P to R” trudzimy się, czasem latami, nad P. Wierzymy, że gdy w końcu uda się z P uporać, w nagrodę dostaniemy R. Z boku, sprawiamy wrażenie, jakby P pomyliło nam się z R. Czego chcesz człowieku, zapyta ktoś niezaangażowany, P czy R? A my patrzymy nieprzytomnie. No pewnie, że R! To czemu ciągle robisz P? Chyba nie wierzysz w to, że aby (R) być kochaną, należy (P) wyjść za mąż? aby (R) być bogatym mężczyzną, trzeba (P) dużo zarabiać? aby (R) być szczęśliwą, trzeba (P) urodzić dzieci? aby (R) być szanowanym, trzeba (P) ciężko pracować? aby być piękną, trzeba (P) ważyć czterdzieści pięć kilo?

Puzzle ułożone:
Odkryłam, że nie chodzi o to, by każdą z literek szybciutko przerobić, płynnie wymówić. Nie o to, by pokonywać wszystkie, często wyimaginowane fonetyczne przeszkody, by dotrzeć do upragnionego X. Dobrze jest odnaleźć w sobie dziecko, które ignorując alfabet wciąż mówi: CHCĘ X! Z moim wewnętrznym dzieckiem poszłyśmy kilka dni temu na kawę. Papier kratkowany zapisałyśmy tym, czego naprawdę chcemy. Teraz każdą ze sprawnie rzeźbionych przeze mnie liter oglądam dokładnie. Czy jest częścią tego, czego CHCEMY? Jeśli nie, wyrzucam! Pozbyłam się już całkiem sporo aktywności, które wydawały się mnie definiować. Wyrzuciłam wiele liter i... nie znikłam! Odżyłam! Bez zbędnych implikacyjnych poprzedników jestem szczęśliwa, bogata...

Quiz: może masz jakieś inne, ciekawe zależności „jeśli P to R”, w które Twoje Życie już nie wierzy?

sobota, sierpnia 04, 2012

521. Wieczność za mną i przede mną

 wpis przeniesiony 3.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Lęk... Strach... Niepokój... trzy różne terminy, nieostre granice... nurtują mnie, ciekawią... czego się boisz? samotności? śmierci? jutra? Odkryłam kilka dni temu, czego boję się niezmiennie, bez względu na statystykę „happy endów”. Paradoksalnie boję się Jej. Marzę o Niej, zaklinam, planuję, przygotowuję się na Jej przyjście, ba, kocham Ją. Lecz gdy staje w drzwiach, zamieram. Jeszcze jej nie widzę, jeszcze nie przypuszczam, że to już. Przeczuwam tylko, by zaraz potem mieć pewność, że Ona już jest... obok, nieodwołalnie, bo... lęk, strach, niepokój... w dowolnej kolejności, w dowolnym natężeniu. Ona... Zmiana. Jest w Niej i śmierć sposobu, w jaki aktualnie postrzegam świat. Jest i samotność rodzącej się nowej, nieznanej tożsamości. Jest i dygocące jutro, co chciałoby już dziś znać cały kształt Zmiany — wszystkie konsekwencje, nowe ukształtowanie terenu możliwości i niemożliwości. Ją — Zmianę, w każdej postaci — chciałabym nauczyć się witać od razu z otwartymi ramionami, zamiast w pierwszym odruchu wykonywać krok w tył. A Zmiana na to: żyj, po prostu żyj, tylko pełniej, tak, tak, jeszcze pełniej!

*

Spotkałam Janka cztery lata temu (z małym, kilkumiesięcznym okładem). Dziś na ławce w parku ustaliliśmy, że te cztery lata, jeśli chodzi o zmianę, jakiej doświadczyłam, to niewyobrażalna Wieczność Cała. Gdy więc powiedziałam z nutką zamartwiania się: wiesz za osiem lat... On przytomnie stwierdził: za osiem lat to za dwie wieczności... nic się o tej chwili dziś powiedzieć nie da, więc nie ma co się martwić.

*

Lęk, strach, niepokój... przed Wiecznością? Odrobina — niczym przyprawa — uzasadniona? A może to przyrząd mierzący obecność Zmiany-Wieczności, co właśnie rozsiada się bezszelestnie w fotelu naprzeciwko nas.

*

W ramach podjętego eksperymentu na „ludziu”, byłam dzisiaj samotnie w kinie. Jak na pierwszą próbę (z dwunastu, jedna na tydzień) nie mogłam lepiej trafić. Dużo śmiechu, dużo łez, dużo wewnętrznego poruszenia, dużo życia... No i dwie wisienki na torcie, brytyjski dla zachwytu obu uszu, i motto, którym można wykończyć każdego pesymistę:

Na końcu i tak wszystko będzie dobrze.
Jeśli nie jest dobrze, to znaczy, że to jeszcze nie koniec.

Nie mogę się tylko zdecydować, który zwiastun wolę bardziej, polski czy brytyjski za słowa Evelyn:

This is a new, different world.
The challange is to cope with it, and
not just cope but thrive
.

środa, sierpnia 01, 2012

520. „W”

 wpis przeniesiony 3.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

wcale nie interesuje mnie, czy było
warto, czy po-
winno
wybuchnąć...
wraz z innymi ludźmi przystanęłam.
w rocznicę, przez tę jedną minutę, mierzymy się z byciem cząstką pra-
wdzi-
wej społeczności. stojąc dostrzegamy innych zamiast mijać się jak mró-
wki.

There is a City.