wpis przeniesiony 3.03.2019.
(oryginał bez twardych spacji)
Eksperyment na ludziu: część 3/12. Coś, czego nigdy nie robiłam, co zrobiłam na próbę, powoli przepoczwarza się łagodnie w nowy, rozwijający nawyk.
■ Chodziłam do tej pory do kina ze względu na ludzi, z którymi szłam. Dla nich. Po to, by z nimi zatopić się w tej samej formie ruchomego koloru i dźwięku. Tak, czy inaczej, dla nich. ■ Teraz chodzę dla filmu. Zabieram siebie i oglądamy zupełnie inne światy zupełnie innymi oczyma. ■ Wybieram film. Też jakoś zupełnie inaczej. Nie konsultuję, bo przecież wybieram tylko dla siebie. ■ I to chodzenie też jakieś zupełnie inne. Niby ten sam łańcuch aktywności: idę, kupuję bilet, siadam, oglądam, wracam. Jednak gdy się to robi samotnie, to proceder ten przemienia się w... rytuał, święto... święty czas. ■
Tym razem wybrałam dokument, bo bardzo lubię tę formę... jest taka bardziej rzeczywista. Mistrz tańca powraca. Aż trudno uwierzyć, że można mieć aż tyle i nie być tego świadomym, nie cieszyć się, nie rozwijać, przepuścić, rozmienić na drobne wszystko, co się ma, bo patrzy się ślepo tylko w jeden punkt.
Film, a raczej wrażenie, które po sobie pozostawia, jest dobrym pretekstem, by upewnić się, czy nie gapimy się ślepo w jeden punkt. Jest dobrym momentem, by docenić to kim się jest właśnie w tej chwili. To dobry moment, by poczuć wdzięczność, że właśnie dziś, właśnie teraz, mogę siedzieć przy biurku, słuchać ulubionej muzyki, czuć psie ciepło na stopach... i pisać... i cieszyć się, że tylko 48 godzin zostało. Wielu ludziom zawdzięczam to, że ja, że tu, że właśnie teraz...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz