piątek, sierpnia 17, 2012

530. Do kina czy na film?

 wpis przeniesiony 3.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Eksperyment na ludziu: część 3/12. Coś, czego nigdy nie robiłam, co zrobiłam na próbę, powoli przepoczwarza się łagodnie w nowy, rozwijający nawyk.

Chodziłam do tej pory do kina ze względu na ludzi, z którymi szłam. Dla nich. Po to, by z nimi zatopić się w tej samej formie ruchomego koloru i dźwięku. Tak, czy inaczej, dla nich. Teraz chodzę dla filmu. Zabieram siebie i oglądamy zupełnie inne światy zupełnie innymi oczyma. Wybieram film. Też jakoś zupełnie inaczej. Nie konsultuję, bo przecież wybieram tylko dla siebie. I to chodzenie też jakieś zupełnie inne. Niby ten sam łańcuch aktywności: idę, kupuję bilet, siadam, oglądam, wracam. Jednak gdy się to robi samotnie, to proceder ten przemienia się w... rytuał, święto... święty czas.

Tym razem wybrałam dokument, bo bardzo lubię tę formę... jest taka bardziej rzeczywista. Mistrz tańca powraca. Aż trudno uwierzyć, że można mieć aż tyle i nie być tego świadomym, nie cieszyć się, nie rozwijać, przepuścić, rozmienić na drobne wszystko, co się ma, bo patrzy się ślepo tylko w jeden punkt.

Film, a raczej wrażenie, które po sobie pozostawia, jest dobrym pretekstem, by upewnić się, czy nie gapimy się ślepo w jeden punkt. Jest dobrym momentem, by docenić to kim się jest właśnie w tej chwili. To dobry moment, by poczuć wdzięczność, że właśnie dziś, właśnie teraz, mogę siedzieć przy biurku, słuchać ulubionej muzyki, czuć psie ciepło na stopach... i pisać... i cieszyć się, że tylko 48 godzin zostało. Wielu ludziom zawdzięczam to, że ja, że tu, że właśnie teraz...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz