wpis przeniesiony 3.03.2019.
(oryginał bez twardych spacji)
To jednak nie wirus...
*
Apteka. Nie lubię jej. Jest jednak jedyną na trasie wet-dom, a pies bez zachwytu drobi kroczki. Postanawiam. Wejdę z Henią. Jak nas pogonią, to sobie ostentacyjnie pójdziemy. W końcu jest koń-kurencja, czy nie? A tu o sprawę zwierza w końcu chodzi. Tabletki potrzebne są nam dopiero na wieczór. Wchodzimy. Cisza. Podchodzimy do okienka. Zero protestu. Heniutka pomimo kiepskiego samopoczucia postanawia chwycić panią farmaceutkę za serce, siada grzecznie przy nodze. Podaję pani receptę z zielonym paskiem. Pani czyta i chwyta za serce mnie:
— Czy to pacjentka? — pyta patrząc na Sierściuszka.
— Tak — odpowiadam i myślę, że może nawet polubię tę aptekę.
— Śliczna jest — powiedziała ceutka odchodząc po tablety.
— Teraz już tylko marzymy o tym, by ślicznie się czuła.
*
A jak już będziesz ślicznie się czuć Henrietto, to sobie ślicznie poćwiczymy... rozmarzyłam się... taaaaakie ślicznie smaczne smakołyki Ci przygotuję!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz