niedziela, kwietnia 30, 2023

(5025+1). 1:1 (VII)

Na co chcesz poświęcić to jed­no życie, które jest ci dane? Ten jeden raz, kiedy jesteś na świecie? Czy jest coś szcze­gól­ne­go, co chciałbyś osiągnąć? Albo jakieś konkretne za­da­nie, w któ­rym miałbyś ochotę wziąć udział? Co two­im zdaniem by­ło­by naj­bar­dziej warte osiągnięcia?

Jostein Gaarder, To my tu teraz jesteśmy. Filozofia życia,
przeł. Iwona Zimnicka, Czarna Owca, Warszawa 2023.


[światy]

5025. Z oazy (CXLVII)

Niedzielne odliczanie literek, trzy. Pierwszą połknęłam. Drugiej nie powinnam była brać do rąk. Z tą nie było lepiej — choć dla wielu jest to autor tylko jednej książ­ki, dla mnie jest jednym z ulubionych autorów i… dał On radę napisać prawdziwy gniot, któ­re­go — założę się! — żaden wydawca by nie przyjął, gdyby był to czyjś de­biut pisar­ski. Białe, męskie, antropocentryczne, z bogatego kraju po­cho­dzą­ce pi­sa­nie, okra­szo­ne od­robinką empatii, która w męskim wydaniu wprawić może wielu natychmiast w ni­czym nieuzasadniony zachwyt.

Merytorycznie przypieprzyć się do książki można przynajmniej dwa razy, ale szkoda na tę żenadę energii. Przynajmniej mi szkoda, bo od tego Autora wymagam. Zde­cy­do­wa­nie lepiej jest, gdy Gaar­der pisze powieści niż list.

Wydłubanie cytatów było proste, bo wciągające było tylko 15% całości tej pisaniny.

Nie nazwę się pesymistą, bo jak już wspomniałem, pesymizm to tylko inne określenie lenistwa. Nie lubię też nazywać się optymistą, bo to oznacza poniekąd odgrodzenie się murem od rzeczywistości, jakie niesie ze sobą życie.
     Ale między tymi skrajnościami – będącymi chyba przede wszystkim czymś w rodzaju „określeń usposobienia” – istnieje nadzieja. A nadzieja to coś innego i coś więcej niż kwestia temperamentu. Nadzieja to kategoria walcząca. Nadzieja zakłada wiarę w to, na co ma się nadzieję.

*

Można z powodzeniem zwracać się do swoich potomków, czy też do przy­szłych pokoleń. Ale ci, którzy przyjdą po nas, nigdy nie będą mogli się od­wró­cić i odkrzyknąć czegoś w odpowiedzi.

*

[…]  składam się z tych samych cząsteczek, co wszystko inne, co żyje wokół mnie. Repertuar był różny, ale nuty dokładnie te same.

*

Jako dorosły wyrażam się nieco inaczej. Pytam:
     Czy świadomość to kosmiczny przypadek?

*

[…]  Z Księżyca polityka międzynarodowa wydaje się taka nieistotna. Czło­wiek ma ochotę chwycić polityka za kark, podnieść go kilkaset tysięcy ki­lo­me­trów w górę i powiedzieć: Spójrz na to, dupku!”.
     […]  Współczesna, oparta na materializmie nauka od dawna przesłania duchowy aspekt ludzkiego istnienia. Oczywiście, składamy się z pier­wia­stków, z materii, bo wszystko jest gwiezdnym pyłem. Ale jesteśmy również świadomością, a gdy się spojrzy głębiej, okazuje się, że jesteśmy moc­niej ze sobą związani, niż sądziliśmy wcześniej. Jesteśmy od siebie oddzieleni, lecz jednocześnie ze sobą związani. Tak powiedział Edgar Mitchell.

*

Czas bowiem płynie tylko w jedną stronę. Fizycy nie bardzo potrafią wy­ja­śnić, dlaczego tak jest, ale czas posuwa się jedynie do przodu i nawet naj­mniej­sze cząsteczki nie mogą cofnąć się w czasie choćby o jedną mikro­se­kun­dę. Dlatego nie potrafi tego również światło.

*

To, że istnienia jakiegoś zjawiska nie da się udowodnić, nie oznacza jeszcze, że ono nie istnieje.

*

W porównaniu z ogromem czasu, kiedy nie będzie nas już na świecie, życie ludzkie w istocie trwa bardzo krótko. Skoro życie ma nieskończoną wartość, to również strata naszego jedynego wygranego losu na loterii jest nie­po­we­to­wa­na. Już na samą myśl o tej stracie wszystko w człowieku za­mie­ra, jak­by coś wciągało go w mroczną głębię.

*

Różnicą między wspomnieniami o dawnych dinozaurach a tymi o wielkich ssakach wytępionych przez człowieka jest właśnie liczba wspaniałych fo­to­gra­fii tych ssaków. (Zdążyliśmy!)

*

Zarówno kryzys klimatyczny, jak i problemy związane z zagrożeniem dla różnorodności biologicznej mają związek z chciwością. Chciwość jednak zazwyczaj nie martwi chciwych. […]  Owszem, ropa i węgiel pomogły wielu ludziom wydobyć się z ubóstwa. Ale te same zasoby umożliwiły też bardzo wielu ludziom marnotrawstwo i nadmierną konsumpcję, niemającą sobie równej w historii.

*

[…]  termin „bliźni” musi, rzecz jasna, obejmować następne pokolenie. Musi obejmować absolutnie wszystkich, którzy będą żyli na naszej planecie po nas.
     Ludzie na Ziemi nie żyją bowiem jednocześnie. Cała ludzkość nie żyje na­raz. Żyli tu już ludzie przed nami, niektórzy żyją teraz, a inni będą żyć po nas. Lecz również ci, którzy przyjdą po nas, to nasi bliźni. Musimy wobec nich postępować tak, jak chcielibyśmy, żeby oni postępowali wobec nas, gdy­by to oni żyli na naszej planecie przed nami.
     Taki prosty jest ten wzór. Oznacza, że nie wolno nam oddać planety, któ­ra byłaby mniej warta od tej przekazanej do życia nam. Na której będzie mniej ryb w morzu. Mniej wody pitnej. Mniej żywności. Mniej lasów de­szczo­wych. Mniej raf koralowych. Mniej gatunków roślin i zwierząt…
     Mniej piękna! Mniej cudów! Mniej wspaniałości i radości!

*

Jeśli mamy wyjść zwycięsko z walki o zachowanie ekosystemów i ró­żno­rod­ności biologicznej na naszej planecie, będziemy potrzebować wszystkich trzech listków z tej trójlistnej koniczyny.
     Na arenie światowej pojawiają się jednak głosy i decydenci, po których nie znać żadnego z tych trzech elementów. Ani wiary, ani nadziei, ani miłości.

*

Oczywiście, że jesteśmy w stanie szkodzić sobie nawzajem. Możemy się krzywdzić, będąc sobie bliscy, a nawet troszcząc się o siebie nawzajem. Sądzę jednak, że większości z nas grozi raczej szkodzenie samym sobie.
     Dlatego, moje kochane wnuki, bardziej martwię się o to, że będziecie samym sobie podstawiać nogę, niż o to, że będziecie podstawiać nogę innym.

*

Inną cechą norweską, czy też skandynawską, jest niemal pełne rów­no­upraw­nie­nie między płciami, a przynajmniej idea takiego równo­upraw­nienia.
     Życie młodego mężczyzny w latach siedemdziesiątych nie zawsze było łatwe, bo do radykalnej zmiany doszło w ciągu zaledwie kilku lat. Ale większość mężczyzn żyjących dzisiaj powie, że ich życie jest bogatsze, niż byłoby bez wyzwolenia kobiet i walki o równouprawnienie.

*

Spytano, czy wierzę w „wielką miłość”.
     Pytanie to zadawano mi zaskakująco często, ale po głębszym za­sta­no­wie­niu stwierdzam, że może nie ma w tym nic aż tak dziwnego, ponieważ miłość jest bardzo ważna dla wielu ludzi, prawie jak kwestie życia i śmierci. Odparłem twierdząco. Ale jednocześnie doprecyzowałem, iż nie sądzę, aby wielka miłość była czymś, o co człowiek się potyka czy co go nagle wciąga. Nie jest jak wygrana w lotto, nie spada też z nieba, rach-ciach i już, jak w bajkach. Podobnie jak wszelkie relacje międzyludzkie, miłość jest pro­ce­sem, który człowiek sam sobie wypracowuje. Jesteśmy do pewnego stopnia odpowiedzialni również za nasze życie uczuciowe. (Łatwo tak mówić, wiem o tym. Ale wtedy na głos tego nie powiedziałem).

Jostein Gaarder, To my tu teraz jesteśmy. Filozofia życia,
przeł. Iwona Zimnicka, Czarna Owca, Warszawa 2023.
(wyróżnienie własne)

Bo w czym jest lepszy niemal na siłę naciągany – czy wręcz udawany – indywidualizm od bardziej ży­wio­ło­we­go przeżycia stanowienia jedności ze wszyst­kim, czy też, mówiąc prościej, od doświadczenia tego, że się istnieje?

*

Szukam czegoś, co nas ze sobą wiąże, co nas łączy. Właśnie dlatego piszę.

*

Ale dlaczego mądrość uznaje się za przymiot kobiecy? […] 
     Dla wielu kobiet bardzo istotne jest staranie się zro­zu­mie­nia czegoś, a przecież właśnie o to chodzi w filozofii. Natomiast dla wielu mężczyzn ważniejsze może się wy­da­wać bycie zrozumianym, co w zasadzie należałoby uznać za przeciwieństwo działalności filozoficznej.
     Niektórzy zadają całkiem uprawnione pytanie uzu­peł­nia­jące: Dlaczego wobec tego filozofami byli na ogół mężczyźni?
     A przecież w historii było całkiem sporo kobiet fi­lo­zo­fek. Po prostu nie zostały zauważone i zapamiętane w zdo­mi­nowanej przez mężczyzn kulturze. Kobiety były dyskryminowane jako płeć, a tym samym odbie­ra­no zna­cze­nie ich intelektowi.

(tamże)

(5023+1). 1:1 (VI)

Zadzwoń do mnie, zawsze odbiorę.

Piotr Strzeżysz, Niespełnienia,
Helion, Gliwice 2023.


[(nie)obecność II]

5023. Z oazy (CXLVI)

Niedzielne odliczanie literek, dwa. Po zachwycie tamtą podróżą, szybko nabyłam pozostałe dwie książki, których okładki są utrzymane w tym samym stylu, za­kła­da­jąc a priori, że będzie podróż, że rowerem, że będę się pławić w zamyśleniach i re­flek­sjach Autora. Nie zajrzałam nawet do podczytników. Sama więc sobie byłam winna, gdy sięgnęłam po tę książkę i ostatnie dwie linijki wstępu mnie zmroziły tak bardzo, że nie mogłam się przy niej ogrzać aż do ostatniego akapitu, bo przed ocza­mi wciąż miałam inną, za­koń­czo­ną w ten sam sposób, epikryzę.

To książka, której nie powinnam była czytać, bo choć jest o podróży, to o ostatecznej i nieplanowanej. Przeczytałam. Skończyłam, by nie musieć do niej wracać. Nie chcę być w skórze tego, kto przy mnie zacznie opowiadać, że covid to ściema, zmowa i ma­ni­pulacja.

Przeżyłaś już wcześniej szpitalny epizod. Do­świad­czy­łaś autorytarnej biowładzy.

*

Chciałem Cię pocieszyć, pokrzepić, ale nic nie mogłem zrobić, niczego zmie­nić, bo choć alternatywą byłoby pozostawienie Cię w domu, to decyzja w za­sa­dzie została już podjęta, niejako za Ciebie, za mnie, a nawet za le­kar­kę, wraz z jej współczującą bezsilnością, milczącą bezradnością.
     — Mamo, trzeba jechać, w szpitalu Ci pomogą – powiedziałem cicho.

*

Znajomi dopytywali się o Ciebie, a ja mówiłem, że jest coraz lepiej, że zdro­wie­jesz, choć jeszcze jesteś słaba. Dopóki mogłem wypowiedzieć to na głos, wierzyłem, że tak będzie. Nie bój się, Mamo, nic się nie stało, to tylko głu­pi wirus, niedługo minie. A przecież umierałaś…

*

     — Synku, co teraz? — zapytałaś po chwili.
     Synku. Od dawna tak do mnie nie mówiłaś. Nygus, łobuz, Piotruś, Piotr, ale nie „synku”. Czy dobry był ze mnie syn? Nie wiem. Chyba nie do końca. Zresztą, nawet gdybym mógł Cię teraz zapytać, to jaką odpowiedź byś mi dała? Dla matki każdy syn jest dobry. Każdego się kocha.

*

Wyobraźnia zawodziła nawet w obliczu absolutnie skonkretyzowanej rzeczywistości.

*

Podejrzewam, że dziś miałbym zdiagnozowane ADHD czy inną dysfunkcję, ale w tamtych czasach nikt tego tak nie nazywał i dziecko z nad­po­bu­dli­wo­ścią psychoruchową było po prostu uznawane za niegrzeczne. Stawiało się je do kąta, dokładało mu prac domowych, wpisywało uwagi do dzien­ni­czka, a czasem biło, choć do tak drastycznych metod uciekano się bardzo rzadko. Zazwyczaj pomagała biała kartka papieru i kredki – trochę taki niegdysiejszy substytut smartfona.

*

Osiem lat podstawówki minęło w okamgnieniu. Miałem wówczas bardzo proste marzenia. Chciałem jak najwięcej jeździć rowerem, wieczorem mieć bezpieczne miejsce do spania, a na śniadanie chleb z masłem i musztardą. W sumie niewiele się od tamtego czasu zmieniło. Może tylko na śniadanie zamiast chleba jadam owsiankę.

*

Bardzo późno zrozumiałem, że gdy pytałaś, jak wyglądasz, oczekiwałaś ode mnie nie szczerości, tylko akceptacji. A ja rzadko Ci ją dawałem.

*

Sama nigdy nie spacerowałaś. Uważałaś, że to nie przystoi, a ludzie po­my­ślą, że szukasz wrażeń. Według małomiasteczkowej moralności było prze­cież nie do pomyślenia, żeby kobieta chodziła po osiedlu sama, dla czystej przyjemności, afirmując najprostszą czynność przebierania nogami.

*

[…]  dla mnie chciałaś lepszego życia, cokolwiek to „lepsze” miałoby znaczyć.

*

Nasze budżety domowe nie uwzględniały prawie żadnych papierowych artefaktów, z wyjątkiem toaletowych, a ten wydawałoby się podstawowy produkt w czasach komuny niezwykle trudno było zdobyć. Owszem, zda­rza­ło się, że pieniądze szły na książki, ale wyłącznie takie, jakich wy­ma­ga­no w szkole: podręczniki, kompendia, zbiory zadań, słowniki. Ciekawe, że choć czytanie w domu deprecjonowano, często słyszałem, jak wychwalałaś mnie pod niebiosa przed znajomymi, że w kółko coś czytam i przynoszę same piąt­ki ze szkoły. Z moimi wyjazdami w sumie było podobnie. Wszystkim wokół opowiadałaś, gdzie to ja nie byłem i ilu krajów nie zwiedziłem, a mnie pouczałaś, żebym się ustatkował, „usiadł na tyłku” i pobył wreszcie w domu.

*

Ogarnęły mnie niczym niezmącony spokój i pewność, że dopóki żyję, Twój duch zawsze będzie ze mną.

Piotr Strzeżysz, Niespełnienia,
Helion, Gliwice 2023.
(wyróżnienie własne)

[…]  wiedziałem, że cokolwiek się wydarzy, Ty będziesz. Zawsze będziesz, wszędzie, wyczekując mnie na progu wszystkich drzwi na świecie.
     A jednak w końcu wyjechałaś, tyle że beze mnie, tro­chę bez uprzedzenia, i choć upłynęło już tyle czasu, wciąż mam wrażenie, że zaraz wrócisz. No bo jak to? Tak po prostu zniknęłaś? Znaczy – nigdzie Cię nie ma? Lepiej już przestań. Skończ z tymi wygłupami.

*

Ile tu Ciebie było, nie masz nawet pojęcia. Co ruch, to Ty, co krok, to Ty.

(tamże)

(5021+1). 1:1 (V)

Najchętniej znów nigdzie bym nie dojeżdżał. Pojeździł jeszcze trochę, po­był ze światem. Niestety, to niemożliwe. Żaden kamyk nie pomoże. Choć­bym najszczelniej siebie w niego wchuchał, choćbym najpiękniej go za­cza­ro­wał i w najgłębszej rozpadlinie schował, to w końcu i on skruszeje, w piasek się zmieni, wiatr go na cztery strony świata rozwieje.
     Dojechać trzeba. Nie rozciągnę w nieskończoność istnienia.
     Żyj każdą chwilą, uśmiechaj się co dzień, kochaj ponad słowa.
     Czy to naprawdę jest aż takie proste?

Piotr Strzeżysz, Zaistnienia,
Helion, Gliwice 2020.


[w drodze II]

5021. Z oazy (CXLV)

Niedzielne odliczanie literek, raz. Tamta podróż, ale w drugą stronę. Połykając tę książkę, nie przypuszczałam, że w sumie to będzie jedyna pozycja z ISBN-em warta uwagi w tym tygodniu.

Zatrzymane w akapitach spotkania, chwile czy myśli Auto­ra sprawiły mi ogromną przyjemność. Reglamentowałam ją sobie niczym pod­trzy­mu­ją­cą życie kroplówkę, pod którą podłączałam się wyłącznie przy kawie po pierwszej, a przed drugą re­hab­ką. Wydzielałam sobie kolejne rozdziały wyjątkowo skrupulatnie, a i tak książka skończyła się w nie­przy­zwo­i­cie szalonym tempie.

Dlaczego? Bo nie znałem i nadal nie znam odpowiedzi. Nie potrafię wy­ja­śnić, dlaczego robię to, co robię, czego szukam, co wciąż pcha mnie w drogę, co do której nie mam specjalnie wygórowanych oczekiwań ani szczególnych wyobrażeń. […]  Nie mam pojęcia, dlaczego przedkładam drogę ponad dom, trud ponad wygodę, samotność ponad rodzinę i przy­ja­ciół, ryzyko i niepewność ponad spokój i bezpieczeństwo. Może po prostu lubię być w dro­dze. Podobno wędrowne ptaki tak mają. Odnajdują wewnętrzny spo­kój i są szczęśliwe tylko wtedy, kiedy są w ruchu. Latać nie mogę, więc je­żdżę rowerem. Jeżdżę, aby jeździć. A reszta to tylko dodatki. Do szczęścia.

*

Ruszyłem w tę samą drogę, którą przebyłem kilkanaście miesięcy wcześniej, tyle że w odwrotnym kierunku.

*

– Przecież widzę, że myślisz o czymś. Milczysz od pięciu minut.
     – Od pięciu minut? – powtórzyłem, jeszcze bardziej zdziwiony, i dopiłem zimną kawę. – Nie wiem, nie myślałem o niczym. O niczym szczególnym w każdym razie. Ot, puste myśli błądziły gdzieś po głowie.
     – Puste myśli? Coś takiego nie istnieje – zaprotestował, potem utkwił we mnie łagodne spojrzenie i zapytał ponownie: – To gdzie byłeś?
     – Gdzie byłem? – żachnąłem się. – Nigdzie nie byłem. Przecież tutaj jestem.
     – O, gdyby tak było, to byś tu był, ale ciebie tutaj nie ma
.

*

Pośrodku czyichś marzeń, wewnątrz własnego snu, jadę na północ.

*

Cisza i wrzask, światło i ciemność, inercja i ruch, życie i śmierć. W la­ty­no­skich krajach brakuje półtonów, a życie balansuje między nieistnieniem a karykaturalnym nadmiarem.

*

Nie mogę zaprzeczyć, lubię kawę. Co więcej – darzę ją swego rodzaju na­boż­nym szacunkiem, w dodatku z biegiem lat postępującym. Między mną a kawą wytworzyła się niemalże intymna więź, spajająca wszystkie po­ranki i południowe sjesty w przepełnione wyczekiwaniem kofeinowe kon­tinuum.

*

Zdyszany przekroczy próg domu. Choć dom przecież po obu stronach drzwi może być.

*

Wpatrywałem się we fragment asfaltu, na którym niegdyś leżałem, pró­bu­jąc doj­rzeć jakieś pozostawione ślady. Bezskutecznie. Żadnych zadrapań, pęknięć, zarysowań. Ciężko mi było uwierzyć, że właśnie tutaj wy­da­rzy­ło się coś, co być może uchroniło mnie przed czymś innym.

*

Do dziś nie rozumiem, co właściwie owego dnia się wydarzyło. Czy dzięki tej historii stałem się bardziej uważny? Nie wydaje mi się. Sta­ram się uwa­żać na tyle, by niczego nie przegapiać. Być może to zbyt mało, ale mi wy­starcza.
     Zdarza się, że widzę wtedy to, czego nie ma.
     Zdarza się, że nie dostrzegam tego, co naprawdę jest.

*

Marzyć, tęsknić za niewyrażalnym, mieć co zjeść i w co się ubrać, być dobrym dla innych i dla siebie, cieszyć się dro­bny­mi przyjemnościami dnia – oto jego życiowa dewiza.

*

Po kilkukrotnym odwiedzeniu Stanów Zjednoczonych zdążyłem się przy­zwy­czaić, że niemal wszyscy w tym kraju biorą mnie za kloszarda. Bez­po­śred­nio po przekroczeniu przeze mnie granicy z Meksykiem nagle dochodzi do niezamierzonej, a jednocześnie nieuniknionej transmutacji: otóż z na­dzia­ne­go gringo pedałującego wypasionym rowerem przemieniam się – bez żadnego korygowania tego, kim jestem, co robię i w jaki sposób żyję – w za­pu­szczo­ne­go łazęgę, otrzymującego na wejściu wizerunkową, me­ne­lo­wą wlepkę.
     Skąd nagle taka zmiana? Otóż głównym elementem dystynktywnym, nadającym mi status osoby bez dachu nad głową, staje się mój środek lo­ko­mo­cji, czyli rower. […]  jak to się dzieje, że w oczach przeciętnego Ame­ry­ka­ni­na nie uchodzę za sumiennie płacącego podatki obywatela, który po pro­stu postanowił opuścić swoją strefę komfortu, przytroczył sakwy do ba­gaż­nika i wybrał się na tygodniową wycieczkę za miasto? Czym tłu­ma­czyć fakt, że z nielicznymi wyjątkami ludzie biorą mnie za życiowego wy­ko­le­jeń­ca, niezbyt pasującego do amerykańskiego snu?
     Rozróżnienie jest stosunkowo proste. Rowerzysta, nazwijmy go, wła­ści­wy, bądź też profesjonalny, bez znaczenia – krótko- czy długo­dy­stan­so­wy, jeździ w grupie (a przynajmniej w parze) i obowiązkowo w kasku.

*

Cóż zrobić, trzeba się zatrzymać i psy odstraszyć albo porozmawiać. Przy­naj­mniej spró­bo­wać. Oczywiście nie słowami, słowa nie mają tu nic do rzeczy. […]  Trzeba się zatrzymać, znieruchomieć […]. Przy­jaź­nie za­gwi­zdać. Bez strachu, bez żadnej obawy. Wymienić się energią. Wy­słać ciepły sygnał i poczekać. Agresja ulotni się sama.

*

Stałem i stałem, i na nic nie mogłem się zdecydować. Ani na ruch w któ­rą­kol­wiek ze stron, ani choćby na ten obezwładniający bezruch, który w pew­nym momencie zaczął mi coraz mocniej ciążyć, bo już nie chciałem bez­czyn­nie się szamotać, zastanawiać, co dalej, tylko chciałem coś zrobić, zrobić co­kol­wiek, co byłoby działaniem, wolicjonalnym uwolnieniem zmy­słów i prze­ku­ciem chaotycznych, rozbieganych myśli w czyn.
     Sięgnąłem do kieszeni, w której trzymałem kamyk. Zacisnąłem dłoń. Gdy poczułem, że się ogrzał, zbliżyłem go do ust i pożegnawszy od­de­chem, ci­sną­łem w ciemną ścianę lasu. Powietrze przeciął trzepot skrzydeł.

*

Spojrzałem tam, gdzie ucichły słowa.

*

Gdy leżałem wyczerpany w swoim przenośnym domu, poczułem fizycznie czyjąś obecność. Coś było obok mnie. Coś o wiele bardziej realnego niż pa­trzą­ce z góry trzecie oko. Było ze mną, kiedy ktoś próbował zrobić mi krzy­wdę na drodze, było i tu, teraz, przynosząc ze sobą błogi spokój, że nie ma się czego obawiać. Że absolutnie nie ma się czego bać, bo owo coś ciągle ze mną jedzie. Choćby zdarzało mi się o tym zapomnieć, to i tak jest, zawsze blisko, unosi się gdzieś obok.
     Tej nocy pozwoliło się dotknąć.

*

Jakkolwiek naiwnie to brzmi – coś mnie popychało, coś nie pozwalało się zatrzymać, kierowało mną i dodawało sił.

Piotr Strzeżysz, Zaistnienia,
Helion, Gliwice 2020.
(wyróżnienie własne)

Obejrzałem się. W wypełniającej cały świat jaskrawości, na drugim końcu widzenia, dostrzegłem drzewo ośnie­żo­ne, konarami pochylone, zatęsknione, a na nim istotę la­ta­jącą, czarną, kruczącą.
     – Kim jesteś? – zapytałem.
     – Drogą. Czekałam na ciebie.
     – Dokąd prowadzisz?
     – Za istnienie.
     – A gdzie to jest?
     – Tam, gdzie już jesteś. Już tam czekasz na siebie.

*

Obejrzałem się. W wypełniającej cały świat jaskrawości, na drugim końcu widzenia, dostrzegłem drzewo oszro­nio­ne, konarami pochylone, zatęsknione, z siedzącą na nim istotą latającą, czarną, kruczącą.
     – Kim jesteś? – zapytałem.
     – Tobą, czekałam na ciebie. Dotarłeś do celu.
     – Jak to? To już tu?
     – Tak. Wracasz do przerwanego snu.
     – A ty? Pójdziesz tam ze mną?
     – Nie, ja zostaję tutaj. Zamarzyłeś mnie pośród słów.

(tamże)

5020. 120/365

poczuj, że przytula cię siła większa niż ty sam_a. poczuj, że sto­ją za tobą pokolenia twoich antenatek, które nie śmiały marzyć o tym, co jest twoim udziałem. i pamiętaj, że ten mały, podły człowiek, który stoi teraz na twej drodze, to pełną gębą nikt.

120/365

piątek, kwietnia 28, 2023

5018. 118/365

zatrzymana na dłużej przez usłyszane w radio zdanie: znaleźć wła­sną drogę. każde słowo — „zna­leźć”, „własną”, „drogę” — miało inną energię, wymagało odmiennej formy za­an­ga­żo­wa­nia, kryło w so­bie szczególne możliwości, bu­do­wało cał­ko­wi­cie od­ręb­ny świat.

trud­no się dziwić, że połączenie tych słów — znaleźć wła­sną dro­gę — może być zarówno obiet­ni­cą, jak i powtarzaną do znu­dze­nia mantrą czy ku­szą­cym pragnieniem w ko­lo­rze sensu, za któ­rym mu­sisz podążać.

118/365

wtorek, kwietnia 25, 2023

5017. Czekariat (XL)

Długo czekać nie musiałam, by do świeżutkiego zdjęcia Kruka (z samiu­sień­kich Tater) mieć naj­właściwsze słowa z myślą o bardzo moim Białym Kruku.


fot. Saxifraga, fragment.

[…]  słowa modlitwy żałobnej Indian Ameryki Północnej:
I give you this on thought to keep
I am with you still
, I do not sleep
I am a thousand winds that blow,
I am the diamond glints on snow
I am the sunlight on ripened grain
I am the gentle autumn rain
When you awaken in the morning hush
I am the swift uplifting rush
Of quiet birds in circled flight
I am the soft stars that shine at night.
Do not think of me as gone

I am with you still in each new dawn*.

__________
  *  (przeł. Piotr Strzeżysz + [zmiana w tłum.: r.m. ⇔ r.ż.]) Ofiaruję Ci te słowa, byś w pamięci je zło­żyła, / Bo nadal jestem z Tobą, sen mnie jeszcze nie zmorzył. / Tchnie­niem wszystkich wiatrów jestem, które dmą, / Jestem po­śród śnie­gów, co klejnotami się skrzą. / Słońcem na doj­rze­wa­ją­cym zbożu je­stem ja, / Delikatnym deszczem jesiennego dnia. / Gdy świt cię zbudzi milczeniem, / Jestem nagłym ptaków mgnie­niem / Co koła zata­cza­jąc, wznoszą się wysoko. / Gwia­zda­mi jestem, co miękko migoczą. / Nie myśl więc, że mnie nie ma, że zo­sta­łem w grobie – / Z każdym no­wym świtem jestem znów przy tobie.

Piotr Strzeżysz, Zaistnienia,
Helion, Gliwice 2020.
(wyróżnienie własne)

niedziela, kwietnia 23, 2023

5016. Perełeczka niedzielna

strach urealnia rzeczy.
JiM
reakcja to nie jest działanie,
a na pewno nie decyzja.

5015. 113/365

to nie jest sarkazm, szczerze gratuluję nie tylko sobie roz­cza­ro­wa­nia drugim człowiekiem!

po pierwsze, dlatego że dostrzegłaś_eś w nim zalążek, po­ten­cjał tego, czego od niego chciałaś_eś lub potrzebowałaś_eś, o którym on jeszcze nie wie albo nie dowierza, że ma, albo bagatelizuje tę moc.

po drugie, nie dostrzegł_a_byś tego — być może jeszcze nie­skieł­ko­wa­ne­go — nasionka, gdybyś nie miał_a go w sobie i to jest wspa­nia­ła wiadomość nie tylko dla mnie.

113/365

(5013+1). 1:1 (IV)

Zawsze, nigdy, słowa absolutne, których nie możemy zrozumieć, skoro jesteśmy tylko malutkimi stworzeniami pochwyconymi przez nasz kró­ciut­ki czas. Nie bawiłaś się w dzieciństwie w próby wyobrażenia sobie wieczności? Nieskończoność rozwijająca się przed tobą jak niebieska taśma, oszałamiająca i nieskończona? To jest pierwsza rzecz, która ude­rza cię w żałobie: niezdolność pomyślenia tego i przyznania tego. Zwy­czaj­nie ta myśl nie mieści ci się w głowie. Ale jak to możliwe, żeby go nie było? Tej osoby, która tyle miejsca zajmuje na świecie, gdzie ona polazła? Mózg nie może zrozumieć, że zniknęła na zawsze. I co to u diabła jest zaw­sze? To nieludzka idea. Chcę powiedzieć, że jest poza naszymi możli­wo­ścia­mi pojmowania. Ale jak to, nigdy więcej go nie zobaczę? Ani dziś, ani jutro, ani pojutrze, ani za rok? To rzeczywistość niepojęta, którą umysł odrzuca: nie zobaczyć go nigdy więcej to jest żart, żałosna myśl.

Rosa Montero, Ta żałosna myśl, że nigdy więcej cię nie zobaczę,
przeł. Wojciech Charchalis, Wydawnictwo Wyszukane, Warszawa 2023.


[(nie)obecność]

*

Johannes Brahms, 16 Walców op. 39, nr 15 As-dur,
Jaara Tal & Andreas Groethuysen (fortepiany),
White Raven’s Favorites Playlist 2022, #9.

5013. Z oazy (CXLIV)

Niedzielne odliczanie literek, dwa. Tytuł tej książki był powodem, by sięgnąć po tę książkę. Sięgnęłam z nadzieją, że znajdę chociaż jedno zdanie, jeden akapit, w któ­rych moje doświadczenie będzie mogło się przejrzeć niczym w lustrze, a nie w krzy­wym zwierciadle.

Postać Marii Skłodowskiej Curie, bardzo przepraszam, Jej nieludzka wielkość, która sugerowała brak ludzkich doświadczeń (skąd ten idiotyczny pomysł?), nie za­chę­ca­ła wcale, była wręcz ziarenkiem wątpliwości, czy ten wybór ma sens. Zaryzykowałam. Nie mo­głam zrobić nic lepszego! Na czytniku miałam na chwilę przed piątkową re­hab­ką, rzuciłam wszystko, co czytałam, i chwilkę po północy było po lekturze.

Jak niebywale gęsta życiem jest ta książka! Nie ma w niej ani jednego słabego miej­sca, choć stanowi patchwork kwestii, które podejmują: żałobę, biografię Laureatki dwóch Nagród Nobla, elementy biografii Autorki i charakter miejsca kobiet w świe­cie w ostatnich stu latach z hakiem. Lektura obowiązkowa w tym roku, bez dwóch zdań.

Wybór cytatów nie był trudny: z gęstego, wybrałam najgęstsze, a potem z tego wy­bo­ru najnajgęstsze. Wybór jednego cytatu był również prosty, choć chwytający za gardło. Trudniej było z ilustracją — żadne kształty, mające znaczenie w neuro­gra­fice, nie miały nic sensownego do za­ofe­ro­wa­nia, ale bazgroł energetyczny — zro­bio­ny, gdy zatrzymałam się przy swoim do­świad­cze­niu straty — i owszem. Zachwyciło mnie to, co się wyłoniło, ukoiło i pozo­sta­nie ze mną.

Jeśli czytać biografię Noblistki, to tylko tę! Fragmenty dziennika Marii zachowałam w chronologicznej kolejności i, by je odróżnić od słów Autorki książki, zaznaczyłam niebieskim kolorem.

I zaczęło w mojej głowie rosnąć coś bezkształtnego. Pragnienie opo­wie­dze­nia jej historii moimi słowami. Pragnienie, żeby użyć jej życia jako idealnej miary, potrzebnej do zrozumienia mojego; i nie mówię o teoriach femi­ni­stycz­nych, ale o próbie rozwikłania, jakie jest #MiejsceKobiety w spo­łe­czeń­stwie, w którym tradycyjne miejsca zostały zamazane (mężczyzna też cho­dzi zagubiony, oczywiście, ale w tym bagnie niech się grzebie jakiś facet). Pragnienie wałęsania się po świecie, po moim świecie; i za­sta­na­wia­nia się na temat #Słów, które rezonują we mnie, #Słów, które ostatnio kręcą mi się po głowie jak wałęsające się psy.

*

Jak wiadomo, cierpienie z miłości jest jak choroba morska: ludziom twój stan wydaje się zabawny, ale ty czujesz, że umierasz.

*

I taka była Mania: prawie się poddała. Śliczny młodzieniaszek o mały włos sprawiłby, że poddałaby się i zaakceptowała tradycyjne przeznaczenie cór­ki, która poświęca się i zostaje, aby zajmować się ojcem. Włosy stają mi na głowie na samą myśl, że ten dureń był o krok od pozbawienia nas Marii Curie! (Kazimierz ostatecznie stał się jednym z najważniejszych polskich matematyków, co nie zmienia faktu, że i tak ciągle wydaje mi się emocjo­nal­nie żałosny). Pytam się, ile takich Mań zostało straconych po drodze w podobny sposób… Ile potencjalnych malarek, pisarek, inżynierek, wyna­laz­czyń, podróżniczek, rzeźbiarek, lekarek, geometrek, geografek, astro­no­mek, historyczek, antropolożek… Ile innych cudownych radio­aktyw­nych ko­biet nie dotarło do sytuacji, w której mogłyby emanować promieniowanie?

*

To była biała czarownica, dobra wróżka. Spędziła na tej robocie trzy długie i wyczerpujące lata i w końcu zdołała wydobyć rad, który był jak jeden z tych bajkowych duchów substancją malutką, ostro lśniącą niebieskawą zielenią. Bardzo piękną, oczywiście. Ale śmiercionośną.
     […]  W 1898 roku, niedługo po rozpoczęciu poszukiwań, po zaledwie kil­ku miesiącach szaleńczej pracy, państwo Curie najpierw znaleźli polon, czte­ry­sta razy bardziej radioaktywny niż uran, a nieco później rad, który, jak powiedzieli, był dziewięćset razy bardziej radioaktywny, a tak na­praw­dę to trzy tysiące razy mocniejszy. […]  Lśniący i mocny rad rozpalił ludzką wyobraźnię: było to samo zaranie życia, szczypta energii kosmosu, ogień bogów przyniesiony na Ziemię przez nowych Prometeuszy, którymi byli państwo Curie. […]  nowy pierwiastek zaczęto nieświadomie wy­ko­rzy­sty­wać w sposób niebezpieczny do wszystkiego, jakby był to balsam Silno­rękiego.
     Na przykład dodawano rad do kosmetyków: do kremów do twarzy, bo rzekomo utrzymywał młodość na zawsze, do szminek, toników, żeby wzmo­cnić i upiększyć włosy, do pasty do zębów, żeby zęby były bielsze i bez dziur, do cudownych maści na cellulit. Reklama kremu AlphaRadium mówiła: „Radioaktywność jest podstawą zachowania zdrowych komórek skóry”. Jeśli chodzi o sprawy powiązane z kobiecym pięknem, zawsze po­peł­nia­li­śmy okro­pień­stwa, na przykład wieki wykorzystywaliśmy węglan ołowiu do wybielania twarzy, szminki robione były z siarczku rtęci, farby do wło­sów zawierały zaś siarczek ołowiu, wapno palone i wodę; wszystko to było okropnie toksyczne i w dłuższym czasie śmiertelne.

*

Jej walka ze światem przechodzi przede wszystkim przez walkę z samą sobą.

*

Nie ma się co oszukiwać, zarówno Pierre jak i Maria byli freakami. […]  z czasem odkryłam, że normalność nie istnieje; że nie pochodzi od słowa „normalny”, jako synonim czegoś najbardziej pospolitego, ale od „norma”, „regulacja”, „nakaz”. Normalność jest konwencjonalną ramą, która homogenizuje ludzi jak te owce zamknięte w owczarni; jednak jeśli spoj­rzysz z bardzo bliska, każdy z nas jest inny. Kto nie poczuł się potworem cho­ciaż raz? A poza tym: bycie innym może też nieść ze sobą korzyści.

*

W wieku dwudziestu lat Pierre napisał: „Trzeba zmienić życie w sen i urzeczywistnić te sny”.

*  *  *

[…]  z upływem lat coraz częściej odnoszę wrażenie, że istnieje ciągłość ludzkiego umysłu; że w rzeczywistości istnieje zbiorowa podświadomość, która nas splata, jakbyśmy byli ławicą ściśniętych ryb, tańczących w jed­nym rytmie, zupełnie nieświadomie. I #ZbiegiOkoliczności stanowią część tego tańca, tej całości, tej muzyki, tej wspólnej piosenki, której nie możemy przestać słuchać, bo wiatr przynosi nam wciąż tylko poszczególne nuty. Wiem, że nie ma naukowej dyscypliny w tym, co mówię, ale ta myśl jest pocieszająca, bo ustawia twoją małą tragedię twojego indywidualnego życia w jakiejś perspektywie.

*

[…]  im bardziej się przybliżasz do esencji, mniej możesz ją nazwać. Szpik książek znajduje się na krawędziach słów.

*  *  *

Jedynie przy okazji urodzin i śmierci człowiek wychodzi poza czas; Ziemia przestaje się kręcić, a wszelkie trywialności, na które marnotrawimy go­dzi­ny, opadają na ziemię jak brokatowy pył. Kiedy rodzi się dziecko albo ktoś umiera, teraźniejszość dzieli się na pół i pozwala ci przez moment dojrzeć szczelinę tego, co prawdziwe: monumentalną, roz­ża­rzo­ną i beznamiętną. Człowiek nigdy nie czuje się tak autentyczny, jak wtedy, gdy krąży wokoło tych biologicznych granic: masz pełnię świa­do­mo­ści, że przeżywasz coś bardzo wielkiego.

*

Mój Piotrze, jak mnie martwi wszystko w tym domu, co po so­bie zo­stawiłeś. Duch tego domu odszedł, wszystko jest smutne, opusz­czo­ne i pozbawione sensu.

*

Prawdziwy ból jest niewypowiedziany. Jeśli możesz mówić o tym, co cię zadręcza, masz szczęście: to oznacza, że nie jest aż tak źle. Bo jeśli ból spada na ciebie bez uśmierzenia, pierwszą rzeczą, którą ci odbiera, jest #Słowo.

*

Wokoło mnie wszyscy zapominają. […]  momenty spokoju są rzadkie i mam przede wszystkim to obsesyjne poczucie opusz­cze­nia, z chwilami rozpaczy, i też niepokój, i czasem żałosne poczucie, że to wszystko jest złudzeniem i że wrócisz.

*

I pośród tych ruin ty obsesyjnie kręcisz się wokoło tego, co działo się na chwilę przed trzęsieniem ziemi. Gdybym o tym wiedziała! – mówisz do siebie. Ale nie wiedziałaś.

*

Trudno ustalić, ile opowiedzieć i gdzie się zatrzymać, jak posługiwać się zawsze radioaktywną substancją rzeczywistości.

*

Kreatywność jest tym właśnie: alchemiczną próbą transmutowania cier­pie­nia w piękno. […]  Trzeba zrobić coś z tym wszystkim, żeby nas nie znisz­czy­ło, z tym płomieniem rozpaczy, z niekończącym się marno­traw­stwem, z wściekłym bólem przeżywania okrutnego życia. My, ludzie, bronimy się przed bezsensownym bólem, ozdabiając go mądrością piękna. Miażdżymy węgle gołymi rękami i czasem udaje nam się sprawić, że wyglądają jak diamenty.

*

Dźwigamy naszych zmarłych na własnym grzbiecie: tak mi powiedział Amos Oz w jednym z wywiadów (Żydzi mają tylu zmarłych, twierdził, że ciężar jest nadludzki). Albo raczej jesteśmy relikwiarzami naszych uko­cha­nych. Nosimy ich w sobie, jesteśmy ich wspomnieniem.

*

W sumie życie jest tak zawzięte, tak piękne, tak potężne, że już od pier­wszych chwil bólu pozwala ci się cieszyć momentami radości: rozkoszą pięk­ne­go wieczoru, śmiechem, muzyką, bliskością przyjaciela. Otwierają się drzwi w życiu z tym samym uporem, z jakim malutka roślinka jest w stanie przebić się przez beton, żeby wystawić głowę ku słońcu. Jednak w tym sa­mym czasie ból również podąża swoim kursem.

*

Wczoraj byłam na cmentarzu. Nie byłam w stanie zro­zu­mieć słów „Pierre Curie” wyrytych w kamieniu. Słońce i pięk­no pól bolały mnie […].

*

Tak trudno zrozumieć, że gdy odszedł ktoś kochany, nie mieści ci się w gło­wie jego nieobecność?

*

Śmierć stanowi część życia i jest częścią opowiadania o ży­ciu. Jest ostatnią możliwością znalezienia znaczenia i na­da­nia spójnego sensu temu, co zdarzyło się wcześniej […].
  //  Iona Heath

*

Żeby żyć, musimy siebie opowiadać; jesteśmy produktem naszej wyobraźni. Nasza pamięć w rzeczywistości jest wymysłem, opowieścią, którą co­dzien­nie piszemy na nowo (to, co pamiętam dzisiaj z mojego dzieciństwa, nie jest tym, co pamiętałam dwadzieścia lat temu); co oznacza, że nasza tożsamość też jest fikcyjna, bo opiera się na pamięci. I bez tej wyobraźni, która do­peł­nia i odbudowuje naszą przeszłość, nadając chaosowi życia pozory sensu, istnienie doprowadzałoby do szaleństwa i byłoby nieznośne, czysta wście­kłość i wrzask. Dlatego kiedy ktoś umiera, jak dobrze mówi pani doktor [Iona] Heath, trzeba dopisać finał. Finał życia tego, kto umiera, ale też finał na­sze­go wspólnego życia. Opowiedzieć nam, kim byliśmy jedno dla dru­gie­go, powiedzieć nam wszystkie konieczne piękne słowa, zbudować mosty po­nad pęknięciami, wyplenić chwasty z krajobrazu.

*

Wydaje mi się, że […]  nie powinnam móc się śmiać szczerze nigdy więcej aż do końca swoich dni.
     […]  chciałam ci powiedzieć, że zakwitły złotokapy i glicynie, i głóg, i rozwijają się lilie, podobałoby ci się zobaczyć to wszystko i ogrzewać się w słońcu. […]  Chwilowo wydaje mi się, że mój ból zmniejsza się, usypia, ale zaraz odradza się wytrwały i potężny.
     […] 
Mój Piotrze, wszystko już minęło i oddala się ode mnie coraz bar­dziej; pozostaje mi smutek i żal.

*

#Wina, że się nie powiedziało, że się nie zrobiło, że się kłóciło o błahostki, że się nie okazało więcej czułości. Człowiek byłby nieskończenie bardziej szczo­dry wobec kochanych zmarłych; ale oczywiście zawsze znacznie trudniej jest być szczodrym wobec żywych.

*

[…]  historia z żałobą jest bardzo dziwna. Przede wszystkim, przypuszczam, w żałobach pozaczasowych, po śmierciach, które jeszcze nie powinny się wydarzyć. I to dziwne, że mimo mijającego czasu ból straty, kiedy już za­cznie boleć, za każdym razem wydaje ci się równie intensywny. Oczy­wi­ście, że jest coraz lepiej, zdecydowanie lepiej: ból pojawia ci się coraz rzadziej i możesz wspominać swojego zmarłego bez cierpienia. Jednak kiedy po­ja­wia się ból, a ty nie za bardzo wiesz dlaczego, istnieje ta sama ra­na, ten sam żar.

*

Sądzę, że nasze linearne postrzeganie czasu wszystko pogarsza. Einstein powiedział już dawno temu, że czas i przestrzeń są zagięte, ale my ciągle przeżywamy minuty jako nieuniknioną sekwencję (i konsekwencję).

*

Życie to to, co się wydarza, kiedy
my zajmujemy się czymś innym.
  // Johna Lennon (1940–1980)

*

Według różnych studiów zrealizowanych w ostatnich latach na ogromnych próbach setek tysięcy ludzi z osiemdziesięciu krajów, #Szczęście rysuje się przez całe życie jako stała i solidna krzywa w formie U. To znaczy męż­czyź­ni i kobiety ze wszystkich społeczeństw mówią, że czują się szczę­śliw­si w mło­do­ści i starości, podczas gdy chwila najtrudniejsza istnienia jest po­mię­dzy czterdziestym i pięćdziesiątym rokiem życia.

Rosa Montero, Ta żałosna myśl, że nigdy więcej cię nie zobaczę,
przeł. Wojciech Charchalis, Wydawnictwo Wyszukane, Warszawa 2023.
(wyróżnienie własne)

Tak: są w stanie pójść na front i walczyć w nie­praw­do­po­dob­nych wojnach; ryzykować życiem, wspinając się na Everest; przejść przez burzowe dżungle, żeby znaleźć źródła Nilu; ale w sprawach emocjonalnych, w senty­men­tal­nych, w codziennej rzeczywistości mężczyźni wy­da­ją nam się szczerze #Słabi.

*

Tak, jest trudno, bardzo trudno być kobietą, bo w rze­czy­wi­sto­ści nie wiesz, na czym to polega, ani nie chcesz przyjąć tego, czego wymaga tradycja. Lepiej być ni­czym, żeby móc być wszystkim, co było, jak mi się wy­da­je, opcją Marii.

*

Mówią, że Ludzkość może dzielić się na takich, których dzieciństwo było piekłem, więc będą żyli ścigani przez tego ducha, i tych, którzy cieszyli się cudownym dzie­ciń­stwem, więc jest im jeszcze gorzej, bo na zawsze utracili raj. […]  W dzieciństwie zawsze jesteśmy o krok od śmier­ci, mówiąc metaforycznie. Albo przynajmniej umie­ra­ją, albo bywają okaleczane niektóre z naszych gałęzi. Wzrastamy jak bonsai, torturowani i przycinani, umniejszani przez okoliczności, konwencje, uprzedzenia kulturowe, wymogi społeczne, dziecięce traumy i ocze­ki­wa­nia rodzinne.

*

[…]  jeszcze całkiem niedawno, zaledwie kilka dekad te­mu, największym problemem kobiety Zachodu była nie­umiejętność życia w zgodzie z własnym pragnieniem: zawsze żyła dla pragnień innych ludzi, rodziców, na­rze­czo­nych, mężów, dzieci, jakby jej własne aspiracje były drugorzędne, niestosowne i ułomne.

*

Rzeczywistość jest ślepa i złożona i upiera się przy tym, żeby obscenicznie zabierać nas w przeciwnym kierunku, kiedy zaczynamy marzyć.

*

[…]  atrybuty tradycyjnie przypisywane mężczyznom u kobiet wydają się szokujące. O ile u mężczyzn uważa się za eleganckie i męskie hamowanie emocji, z kobiety takiej jak Maria, według Ensteina, czyni to zimną rybę. Tak samo nigdy nie ocenia się negatywnie tego, że męż­czy­zna jest ambitny: przeciwnie, jest to atrybut walki, konkurencyjności, wielkości. Ale kobieta ambitna… ach, to czarownica. Naprawdę zła.

*

Maria Curie nie była tylko pierwszą kobietą uho­no­ro­wa­ną Nagrodą Nobla i jedyną laureatką dwóch nagród, ale też pierwszą studentką kończącą studia na Wydziale Nauki paryskiej Sorbony, pierwszą doktoryzowaną z nauk ścisłych we Francji, pierwszą, która miała swoją katedrę… Była pierwsza na tylu polach, że nie sposób ich wymienić. Pionierka absolutna. Istota nie z tego świata. Była też pierwszą kobietą, która została pochowana w Pan­te­o­nie Wybitnych Mężczyzn (sic!) w Paryżu. Prze­nie­siono jej szczątki 26 kwietnia 1995 roku z wielką pom­pą i ostentacją (oczywiście w Panteonie leżą też Pierre Curie i Paul Langevin, czyli mąż i kochanek Marii) i prze­mó­wie­nie prezydenta Mitteranda, wtedy już bar­dzo chorego, podkreślało „przykładną walkę kobiety” w społeczeństwie, w którym „funkcje inte­lek­tu­al­ne i odpo­wie­dzialność publiczna były zarezerwowane dla mężczyzn”. Były, powiedział. Jakby te nierówności już zostały całkowicie przezwyciężone we współczesnym świecie.

(tamże)

(5011+1). 1:1 (III)

[…]  ciągle zastanawiam się, skąd ci wszyscy ludzie się biorą. Skąd się biorą na mojej drodze? Dlaczego właśnie oni i dla­cze­go właśnie ja? Może są częścią mnie, a ja jestem częścią ich i nawet nie trzeba się bardzo wy­si­lać, aby poczuć, że wszyscy jesteśmy tym samym.

Piotr Strzeżysz, Sen powrotu, Helion, Gliwice 2016.
(wyróżnienie własne)


[w drodze]

5011. Z oazy (CXLIII)

Niedzielne odliczanie literek, raz. Ibukosknera po latach czekania w końcu sobie na­był tę książkę za grosze, a radość z obcowania z nią okazała się bezcenna. Nie, nigdy nie ma­rzyłam o przejechaniu obu Ameryk na rowerze. Nigdy nie przyszła mi nawet do głowy myśl, by do Ameryki Południowej się udać. Nie mam pojęcia, dlaczego nie. Nie mam pojęcia, dlaczego w związku ze swoją postawą uznałam, że teraz czas na tę lekturę.

Podróżniczych książek nie czytam wcale, więc czemu ta? Bo dla mnie podróżowanie nie jest dla Autora osią Jego książek. Jest wyłącznie pretekstem do pisania. Założę się, że pisałby nawet wtedy, gdyby latami nie ruszał się ze swojego domu. Wierzę, że podróżuje wyłącznie po to, by podróżować, a pisze, by zatrzymywać w literkach cen­ne chwile, wrażenia czy myśli. Te zatrzymania są niczym błyszczące, kunsz­tow­nie uwięzione w bursztynie cudowne robale życia — wtedy ja… staję się sroką.

Należy odnotować, że każdy rozdział zaczyna się cytatem z… Muminków. Niesamowitym było dzielić z Autorem zachwyt tymi samymi wyimkami.

[…]  nie chcę tłumaczyć, że na moje oko wydajemy się rówieśnikami. Jed­no­cześnie zastanawiam się, jakim prawem wartościują i porów­nu­ją własne życiowe wybory z moimi i dlaczego wydają się być świę­cie prze­konani, że im jest trudniej, że mają gorzej, że jest im źle? Sko­ro uważają, że prowadzę tak lekkie, przyjemne i szczęśliwe życie, a mój wy­bór nie pociąga za sobą żadnych konsekwencji i można sobie po prostu beztrosko ruszyć przed siebie, czemu sami tego nie zrobią? Przecież wszyst­ko jest kwestią priorytetów.

*

Może poprosiłem myślami? Albo przez sen? Bardzo możliwe, że sam sen wystarcza i nie trzeba robić nic więcej. We śnie często jest zrozumienie, które gubi się i rozpływa po przebudzeniu.

*

Czasem, kiedy jadę, wydaje mi się, że sam jestem tym wiatrem. Po­wietrz­nym prądem, który niosę w sobie. Gdzieś na krawędzi horyzontu, gdzieś na krawędzi snu. Jak duch…
     A jazda z wia­trem wiejącym siedemdziesiąt kilometrów na godzinę, wiatrem wiejącym w plecy, jest czystą poezją. Jest poezją pozbawioną słów, tworzoną bez duchowych przewodników, map i drogowskazów, jest poezją bez poetów, sama w sobie jest wierszem…

*

Cisza. Lubię ciszę. To przedłużone preludium przed za­ska­ku­ją­cym dźwiękiem, niespodziewaną myślą, nie­ocze­ki­wa­nym spotkaniem.

*

I przestań tak na mnie patrzeć i w kółko pytać, jak masz się odwdzięczyć. Nijak. Niczego od ciebie nie chcę. Dla mnie nagrodą jest to, że mogę ci po­móc, to jest największą zapłatą. A jak sam się z tym źle czujesz i upierasz, aby mi się odwdzięczyć, to pewnego dnia pomóż drugiemu człowiekowi. Po prostu. Zrób to samo, co ja. Okaż serce komuś, kto tej pomocy będzie po­trze­bo­wał. Jak go rozpoznasz? Co ty, ślepy jesteś? Jak to jak, normalnie. Spoj­rzysz i będziesz wiedział. Bóg prędzej czy później kogoś ci pod nos podstawi.

*

Aleś ty uparty!… A chociaż wiesz, gdzie w tej chwili jesteś? Nie, nie mam na myśli nazwy miasteczka ani kraju, bo obaj wiemy, że jesteśmy w Meksyku. Czy wiesz, gdzie jesteś teraz? W swoim życiu gdzie jesteś?… Też nie wiesz? Nie zastanawiałeś się? No tak, w drodzeAle co to znaczy?

*

[…]  jak się śmiejesz, to nie myślisz, tylko po prostu jesteś.

*

Coś wymyślisz. Na świecie nie ma rzeczy niemożliwych, tylko czasem chęci brak. Nie chce się człowiekowi – zaraz jakiś pretekst wymyśli, że się nie da. Bo nie móc jest łatwiej niż móc.

*

[…]  przez krótką chwilę czułem, jakbym oszukał czas, wyśmiał prze­zna­cze­nie, jakby coś lub ktoś chciał mnie na moment przekonać do idei nie­skoń­czo­no­ści. […]  Że czas tak naprawdę nie jest linearny, ale cykliczny, i pewne rze­czy, osoby, zdarzenia lub chwile powracają. Nawet jeśli znikają dla nas, to może pozostają gdzieś dla innych, może wcale na zawsze nie umierają?

*

[…]  to są właśnie kryteria dobrego życia. […]  Radość z tego, co już jest. Przyjmowanie tego, co przyniesie dzień.

*

     – Jak to pan nie wiedział? To znaczy, że rzeźbił pan i nie wiedział, co rzeźbi?
     – Ile ty pytań zadajesz… Co mam ci odpowiedzieć… Tak, w sumie to było trochę tak, jak powiedziałeś. Coś zamierzałem stworzyć, ale do końca nie wiedziałem, co. Tyle tylko wiedziałem, że nie robię tego na sprzedaż. Ty zo­ba­czy­łeś ptaka, ktoś inny dostrzegłby coś odmiennego. Może gdzieś na prze­cię­ciu waszych wyobrażeń unosi się to, co byłoby najbliższe prawdy?

*

Zresztą, nie jestem masochistą, albo inaczej – coraz mniej bawi mnie bycie masochistą i udowadnianie sobie, że coś mogę albo muszę.

*

Bo nawet jeśli życie nie ma za grosz większego sensu, […]  to miło pomyśleć, że najpiękniejsze podróże, podobnie jak naj­pięk­niejsze miłości, są nie­śmier­tel­ne. Że żyją gdzieś po drugiej stronie. Choćby tylko w czyimś śnie.

*

Szukałem właściwego kamienia. Trochę to trwało, aż wreszcie znalazłem odpowiedni. Taki okrągły, szary, prawie nijaki, a jednak wyjątkowy, bo to w nim właśnie postanowiłem zostawić swoją podróż. Zacisnąłem dłoń i rzu­ciłem kamyk w wodę. Wpadł z głośnym pluskiem.

*

Rzeczy na biurku czekały cierpliwie, jak to mają w zwyczaju rzeczy, na naj­lżej­szy dotyk, dzięki któremu znów nabierają znaczenia.

*

Jak cicho. Jaka cisza wokół. Nic mi się nie chce, dziś już nic nie zrobię. Posiedzę trochę, pooddycham, odpocznę.

Piotr Strzeżysz, Sen powrotu,
Helion, Gliwice 2016.
(wyróżnienie własne)

W końcu się zatrzymałam. […]  Już nie mogłam dalej jechać. […]
     – Nie wszystko stracone – z odrętwienia wyrwał mnie jakiś nieznany mi głos.

*

Nagle zrozumiałem, że wszystko, co przydarzyło się pod­czas tej podróży, prowadziło dokładnie do tego miej­sca. Zrozumiałem, że którąkolwiek z dróg bym wy­brał, kim­kol­wiek starał się być i dokądkolwiek zmierzał, to i tak zatrzymałbym się właśnie tu. Tu, gdzie łączą się wszystkie proste, w środku snu.

*

pamiętaj, będę tu. Będę tu w powietrzu. Jeżeli kie­dyś zechcesz ze mną porozmawiać, odejdź na bok, za­mknij oczy i poszukaj mnie. Można tak ze sobą roz­ma­wiać, ale nie w języku słów. Za pomocą ciszy.
 //  Tiziano Terzani [w:] Koniec jest moim początkiem.

(tamże)

sobota, kwietnia 22, 2023

5010. Czekariat (XXXIX)

Że też da się zgubić coś, czego się nigdy nie znalazło – pomyślał […]. Słowa […]  opadały na ziemię i zamieniały się w drogę, przemieniały się w kolejny krok, a każdy z tych kroków coraz szerzej otwie­rał się na cze­ka­ją­cą za zakrętem możliwość.

Piotr Strzeżysz, Sen powrotu, Helion, Gliwice 2016.


Kaan.

5009. 112/365

budynek, który na zimę podszedł bliżej ula, wraca do siebie. w przestrzeni, którą opuszcza, jest coraz więcej tętniącej ży­ciem zie­lo­no­ści. zachwyt światem manifestują od wczo­raj de­li­katne wisienkowe kwiatuszki.

112/365


93–112/365

piątek, kwietnia 21, 2023

5008. W warzywniaku

Pati:
(opisała następne, nowiutkie ćwiczenie)

Jabłoń:
(nie dowierzając temu, co usłyszała,
w strachu niemałym, w oparach lekkiej paniki
)
Nie! Nie, nie, nie! Nieee!!!
(po krótkiej chwili, z nadzieją)
Żartujesz?

Pati:
(przepięknie spapugowała, udzielając
precyzyjnej odpowiedzi na pytanie
)
Nie! Nie, nie, nie! Nieee!!!

Pati & Jabłoń:
(ryknęły śmiechem, a potem,
oswajając drzewny strach,
zrobiły zaproponowane ćwiczenie
)

🍆

środa, kwietnia 19, 2023

5007. 109/365

najpierw on, ona nie wie kiedy, otworzył dzióbki pokrywek ich kubków z kawą, sto­ją­cych między przednimi fotelami samo­cho­du. po­tem ona, gdy on nie widział, obróciła oba kub­ki tak, by bez dodatkowych ruchów można było wziąć swój i pić kawę w trakcie jazdy.

dziś, w drodze, w dniu mo­je­go równo­ży­cia taki drobny, ale bez­cen­ny pre­zent po­da­ro­wa­ła nam miłość.

109/365

wtorek, kwietnia 18, 2023

5006. O magii małych liczb

Mówi się, że skuteczna rehabilitacja ortopedyczna to: pot, krew i łzy. Para­fra­zu­jąc, można spokojnie powiedzieć, że rehabilitacja neurologiczna to: łzy, niemoc i łzy.

Miesiąc z  małym haczykiem dzień w dzień, od poniedziałku do piątku, tłukłyśmy z Pati na start to samo ćwiczenie, którego w ramach pracy własnej nie byłam w sta­nie robić sama. W tym czasie co wieczór sprawdzałam, czy może jednak już bym mogła. Nie!

W sobotę rano po raz pierwszy zrobiłam samodzielnie dwie serie po dwa, a wie­czo­rem jedną serię złożoną z czterech powtórzeń. W niedzielę, nie dowierzając swo­je­mu szczęściu, machnęłam rano dwie serie po trzy, wieczorem zaś, wró­co­nemu z drugiego zjazdu Jednorożcowi, za­pre­zen­to­wa­łam dwie serie: w pierwszej cztery, w drugiej pięć powtórzeń. Wczoraj (wciąż z pewnym niedowierzaniem) wie­czo­rem, pomimo wy­jąt­ko­wo zagonionego dnia, zrobiłam dwie serie po pięć.

Dziś, gdy już inne dwa ćwiczenia z Pati na start tłuczemy z nadzieją, że któregoś dnia wej­dą do kanonu ćwiczeń wykonywanych w ramach pracy własnej, opo­wie­dzia­łam Jej w skrócie, jak wiele nauczył mnie miniony miesiąc z hakiem tym jed­nym ćwi­cze­niem. Na to Pati powiedziała coś, co muszę tu pod ręką już zawsze mieć.

Neurorehabilacja to
nauka cierpliwości.

Pati

🍆

5005. O 4×tak i 3×nie

Tak. Wiele miesięcy temu widziałam w sieci zajawki neurografiki. Przyciągnęły mo­ją uwagę kolory i kształty. Niosły obietnicę czegoś porywającego, ale zrezy­gno­wa­łam, nie próbując nawet, gdy tylko doczytałam o akcesoriach, które trzeba mieć*, by zacząć. Brzmiały jak wymóg posiadania karategi, by przyjść na pierwsze zajęcia ka­ra­te, gdy jeszcze nie masz pojęcia, czy będziesz chciał_a wrócić na kolejne.

Nie. Książeczkom do kolorowania dla dorosłych w każdych okolicznościach mówię stanowcze: nie! Potrzeba anarchii, stanowiąca immanentny składnik mojej Duszy, wy­klu­cza grzeczne kolorowanie po cyferkach. Nie są w stanie do tej formy aktyw­no­ści prze­konać mnie żadne ludzkie tłumy wielbicieli_ek.

Tak. Dobra Wróżka wspomniała, że Ona wsiąkła. Ponieważ Jej zdanie ma dla mnie znaczenie, zaryzykowałam. W stylu ziosio-samosiowym na­by­łam kredki i pisaki. Kilka dni poczekałam. Przyszły i… porwało mnie!

Nie. To poniżej to nie neurografika per se. Neurografika to określone procedury, których poszczególne kroki mają właściwe sobie znaczenie i cel. To poniżej to efekt wyśmienicie spędzonego przeze mnie czasu z moją wewnętrzną anarchistką, która, jak się okazało, uwielbia zaprzęgać elementy neurografiki, by zatrzymać w kresce wrażenia.

Tak. Pojawił się na blogu nowy znacznik (1:1). Pomyślało mi się, że choć sztuką bywa wybranie cytatów z przeczytanych książek, to tylko czasem jest to ogromne wyzwanie. A gdyby tak, strzeliło mi do łba… No? Podwyższyć sobie poprzeczkę ku własnej radości i… Tak, tak, tak! Spodobał mi się ten pomysł. 1:1 to wpisy, w których jest tylko jeden fragment (dla mnie osobiście najbardziej znaczący, ważny, poru­sza­ją­cy) i tylko jedno, zaklęte w neurograficzne linie i kształty, wra­że­nie na temat całej książki.

Nie. Zosio-samosiowanie to nie był dobry pomysł: kredki mnie rozczarowały, mazak był zbyt gruby, o pędzelku nawet nie ma co wspominać. Sadownik, doświadczeniem Kaan pchnięty ku wła­ściwemu miejscu, podarował mi kredki. Wczoraj dorzucił pi­sa­ki i dwa pędzelki. Sklepy dla plastyków to nie sklepy dla snobów, lecz miejsca, gdzie źródło potencjalnego szczęścia przybiera realny kształt kredek, farb, pisaków i pa­pie­ru o szlachetnej gramaturze. Niech!

Tak. Wczoraj testowałam nowe pisaki i wyłam z zachwytu. Na tapet trafiło wrażenie kwietniowych włoskich literek, które jest moją odpowiedzią na pytanie, z któ­rym po­zo­sta­wiła mnie Autorka książeczki: E tu… di che colore pensi siano i ba­ci? [A ty… jak myślisz, jakiego koloru są buziaki?]. Ja? Takiego!


[i baci]

___________
  *  w rzeczywistości, moim skromnym zdaniem, by spróbować, wystarczy czarny pisak i kilka naj­zwy­klej­szych kredek.

poniedziałek, kwietnia 17, 2023

5004. 107/365

gdybyśmy byli sami ze sobą szczerzy, wiele naszych relacji skończyłoby się, nim na dobre się zaczęły, by dowlec nas do miejsc wielu zranień. ponieważ byliśmy i jesteśmy szczerzy wobec siebie nawzajem, nasza relacja ma się dobrze i trwa.

wyliczyłam jakiś czas temu i dziś sobie przypomniałam, że po­ju­trze będzie dzień mojego równożycia — będę świętować, że dokładnie pół swojego życia dzielę z Sadownikiem.

107/365

Liczyła, ile już minęło od jakiegoś wydarzenia – od ukończenia szkoły, stu­diów, ważnej roli, wyjazdu na stypendium. Wynik ją zaskakiwał, zawsze pozytywnie, jakby była rośliną, która właśnie wypuściła kolejny obie­cu­ją­cy listek, gdy nikt się tego nie spodziewał.

Maria Karpińska, Ucichło,
Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2022.
(wyróżnienie własne)

niedziela, kwietnia 16, 2023

5003. Z oazy (CXLII)  //  Panna cotta (LXXXIV)

Dwuniedzielne odliczanie literek, cztery. Kwietniowa dostawa włoskich znaczeń. Wypatrzyłam tę książkę ponad rok temu. Odkładałam zakup, bo zawsze znalazłam coś równie ciekawego, a zdecydowanie tańszego. W końcu dotarło do mnie, że to ostatni dzwonek, by cieszyć się nie tylko szatą graficzną książki i ilustracjami.

Leczyłam przytrzaśniętą poświątecznie Duszę, która wpadła w stupor. Ukojenie było. I radość ogromna, że do słownika nie trzeba było zaglądać, też była. Odrobina regresu lingwistycznego czyniła ze mną cuda, nawet przy trzecim czytaniu.

Quando vado in bicicletta sono più forte del vento!
Mi piacciono le rondini, le torte alla marmellata di fragole
e mi piace ascoltare le storie che mi racconta la mia mamma.
[Kiedy jadę na rowerze jestem szybsza od wiatru!
 Lubię jaskółki, ciastka z dżemem truskawkowym
 i lubię słuchać historii, które opowiada mi moja mama.]

*

Ciò che più amo fare, però, è colorare!!!
[Jednak to, co kocham robić najbardziej, to kolorować!]

Dipingo milioni di cose con i miei COLORI: coccinelle ROSSE, cieli BLU e banane GIALLE. E anche PINGUINI e GORILLA, ma… non ho mai dipinto un BACIO. Di che COLORE è un BACIO?
[Maluję miliony rzeczy moimi KOLORAMI: biedronki CZERWONE, niebo NIEBIESKIE i banany ŻÓŁTE. Także PINGWINY i GORYLE, ale… nigdy nie namalowałam CAŁUSA. Jakiego KOLORU jest CAŁUS?]

*

[A jeśli byłby ZIELONY?
 Kocham kolor krokodyli!
 Są takie sympatyczne!]

Però odio le VERDURE che sono VERDI…
[…] i broccoli…
[…] gli spinaci… e neanche i piselli!
[…]carciofi
[Ale nie znoszę WARZYW, które są ZIELONE…
 brokuły…
 szpinak… ale również zielony groszek!
 i karczochy

*

[Jeśli byłby BIAŁY jak ŚNIEG?
 I JASNY jak Księżyc i gwiazdy?]

*

MINIMONI è confusa…
Mammaaa! Tu lo sai di che COLORE è un BACIO?
[Mała Moni jest zdezorientowana…
 Mammooo! Ty wiesz, jakiego KOLORU jest CAŁUS?]

Di tutti i COLORI del MONDO!
[Wszystkich KOLORÓW ŚWIATA!]


Rocio Bonilla, Di che colore è un bacio?,
Valentina Edizione, Milano 2021.

*

(5001+1). 1:1 (II)

Pro­po­nuję, by­śmy po­świę­cały tyle samo uwagi na­szej tro­skli­wo­ści, co na­szym am­bi­cjom. Zmier­za­cie w stronę wol­no­ści, a funk­cją wol­no­ści jest wy­zwa­la­nie in­nych. […]  nie do­ko­nuj­cie wy­bo­rów, kie­ru­jąc się je­dy­nie wła­snym spo­ko­jem i bez­pie­czeń­stwem. Nic nie jest bez­pieczne. To nie zna­czy, że co­kol­wiek kie­dy­kol­wiek ta­kie było albo że co­kol­wiek war­tego osią­gnię­cia po­winno ta­kie być. Rze­czy war­to­ściowe rzadko ta­kie są. By­cie ro­dzi­cem nie jest bez­pieczne. Kwe­stio­no­wa­nie sta­tus quo nie jest bez­pieczne. Nie jest bez­piecz­nie po­dej­mo­wać się pracy, któ­rej nikt do­tąd nie wy­ko­ny­wał. Ani też wy­ko­ny­wać stare za­da­nia w nowy spo­sób. Za­wsze znaj­dzie się ktoś, kto bę­dzie chciał was po­wstrzy­mać.

Toni Morrison, Samoszacunek. Eseje i medytacje, przeł. Kaja Gucio,
Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 2023.
(wyróżnienie własne)


[w urasowionym i upłciowionym świecie]

5001. Z oazy (CXLI)

Dwuniedzielne odliczanie literek, trzy. Świeżynka podczas długiego czytania za­mie­niła się w podstarzałą nowość. Warta nieczekania, choć pozostawiła mnie z wielką dziurą w sercu i smutkiem bezbrzeżnym. Bycie tak ogromnie inteligentną kobietą, jaką bezwględnie jest Toni Morrison, zwyczajnie musi boleć i głęboko roz­cza­ro­wy­wać w kontakcie z ludźmi, którzy przynajmniej teoretycznie powinni prezentować przyzwoity poziom.

Dla mnie ta książka jest przede wszstkim o samotności, której z jednej strony się potrzebuje, by żyć, z drugiej nijak nie można opuścić, bo w pewnych kwe­stiach nie ma komu wyjść naprzeciw.

By zająknąć się na temat tej książki, musiałam poczekać, aż opadną fusy wrażeń, aż je zrozumiem. Bolała mnie ta książka. Bolała bardzo. Dużo fragmentów muszę mieć tu pod ręką. Rekordowo dużo i nie uspawiedliwi tego fakt, że poniższy wybór to tyl­ko wierzchołek góry zaznaczonych pod­czas czytania cytatów. Muszę i już.

Zda­nie z ele­men­ta­rza do pierw­szej klasy, „Bie­gnij, Jip, bie­gnij”, do­pro­wa­dziło mnie do py­ta­nia, dla­czego on bie­gnie. Czy to jest po­le­ce­nie? Je­śli tak, to do­kąd? Czy psa ktoś goni? A może to on ko­goś goni? Póź­niej, gdy się­gnę­łam po Ja­sia i Mał­go­się, po­ja­wiły się po­waż­niej­sze py­ta­nia.

*

Przede wszyst­kim mu­szę za­ufać 
swoim wła­snym wspo­mnie­niom.

*

Je­śli pi­sa­nie to my­śle­nie, od­kry­wa­nie, se­lek­cja, po­rzą­dek i zna­cze­nie, to jest to także po­dziw, sza­cu­nek, ta­jem­nica i ma­gia.

*

Za­głę­bia­nie się w li­te­ra­turę nie jest ani ucieczką, ani nie­za­wod­nym spo­so­bem na po­cie­sze­nie. To nie­ustanne, cza­sem gwał­towne, a za­wsze pro­wo­ka­cyjne ob­co­wa­nie ze współ­cze­snym świa­tem, z pro­ble­mami spo­łe­czeń­stwa, w któ­rym przy­szło nam żyć.

*

Prze­szło­ści jest nie­skoń­cze­nie wię­cej niż przy­szło­ści. Może nie w cza­sie chro­no­lo­gicz­nym, ale na pewno pod wzglę­dem da­nych. Dla­tego każdy krok wstecz to ko­lejny świat, i ko­lejny. Prze­szłość jest nie­skoń­czona. Nie wiem, czy przy­szłość też, ale wiem, że prze­szłość jest na pewno. W le­gen­dach nie cho­dzi tylko o prze­szłość. Wska­zują też, jak funk­cjo­no­wać we współ­cze­snych cza­sach, i pod­po­wia­dają, jaka bę­dzie przy­szłość.

*

To wła­śnie w szcze­li­nach za­pi­sa­nej hi­sto­rii czę­sto znaj­duję „nic”, „za mało”, „nie­wy­raźne”, „nie­kom­pletne”, „zdys­kre­dy­to­wane” lub „za­ko­pane” in­for­ma­cje, które są dla mnie ważne.

*

Kon­flikt uznaje uza­sad­nione prze­ci­wień­stwa, uczciwe, ale od­mienne in­ter­pre­ta­cje da­nych, kwe­stio­no­wa­nie teo­rii. […]  Ma złą re­pu­ta­cję tylko dla­tego, że na­uczono nas ko­ja­rzyć go z wy­graną i prze­graną, z de­spe­racką po­trzebą po­sta­wie­nia na swoim, by­cia alfą. Z prze­mocą. „Kon­flikt” to nie jest ko­lejne słowo ozna­cza­jące kry­zys, wojnę czy ry­wa­li­za­cję. Kon­flikt sta­nowi wa­ru­nek ży­cia in­te­lek­tu­al­nego, a moim zda­niem także jego ra­dość.

*

Cza­sami szu­kamy w sztuce bez­pie­czeń­stwa, oazy po­rządku, spo­koju; roz­po­zna­wal­nego, a na­wet tra­dy­cyj­nego piękna; pew­no­ści, że dana forma sztuki prze­nie­sie nas poza na­sze przy­ziemne „ja” w głę­bię, w któ­rej i my za­miesz­ku­jemy.
     Cza­sami szu­kamy w sztuce nie­bez­pie­czeń­stwa, chcemy, by po­rwało nas do­świad­cze­nie tego, co dziwne, na­głe zro­zu­mie­nie, jak nie­sa­mo­wite jest to, co znane. Szu­kamy w niej bodźca, wstrząsu, żeby prze­war­to­ścio­wać my­śli, które do tej pory uwa­ża­li­śmy za oczy­wi­ste, żeby na­uczyć się in­nych spo­so­bów wi­dze­nia, sły­sze­nia. Szu­kamy pod­niety. Wzbu­rze­nia. Nie­po­koju.

*

Cią­gle przy­ku­wają na­szą uwagę i wcią­gają nas wy­obra­że­nia o ży­ciu, któ­rego ni­gdy nie pro­wa­dzi­li­śmy, o emo­cjach, któ­rych ni­gdy nie od­czu­wa­li­śmy, do któ­rych nie mamy em­pi­rycz­nego do­stępu, i o oso­bach, które ni­gdy nie zo­stały za­pro­szone do na­szych snów.

*

Kiedy [umysł]  nie jest za­jęty pró­bami po­zna­nia, po­pada w ru­inę.
     Umysł na­prawdę jest pa­ła­cem. Nie tylko dla­tego, że do­strzega sy­me­trię i to, co osza­ła­mia­jąco piękne, lecz także dla­tego, że po­trafi wy­my­ślać, wy­obra­żać so­bie i – co naj­waż­niej­sze – zgłę­biać.

*

Z ca­łym sza­cun­kiem dla Freuda, drzewa 
za­wsze wy­da­wały mi się ko­biece
.

*

Kiedy bu­dzimy się ze snu, chcemy pa­mię­tać go w ca­ło­ści, choć frag­ment, który pa­mię­tamy, może być – i bar­dzo moż­liwe, że jest – naj­waż­niej­szym ele­men­tem tego snu.

*

Wła­sny ję­zyk – ten, w któ­rym śnimy – to bo­wiem dom.

*

Kiedy pa­trzymy na świetny ob­raz, do­świad­cze­nie pa­trze­nia jest głęb­sze niż dane zgro­ma­dzone pod­czas oglą­da­nia.

*

Nie­wi­dzialny atra­ment to to, co znaj­duje się pod, po­mię­dzy, poza wier­sza­mi, ukryte, do­póki nie od­kryje tego wła­ści­wy_a czy­tel­ni­k_czka. Mó­wiąc o „wła­ści­wych” czy­tel­ni­kach, mam na my­śli to, że pewne książki zde­cy­do­wa­nie nie są dla wszyst­kich.

*

Osoba „stwo­rzona” dla książki to ta, która jest wy­czu­lona na nie­wi­dzialny atra­ment.

*

To, co nie­na­pi­sane, jest rów­nie zna­czące jak to, co na­pi­sane.

*

To miło, kiedy do­ro­śli szep­czą do sie­bie pod koł­drą. Ich roz­kosz bar­dziej przy­po­mina ła­godny sze­lest niż dziki ryk, a ciało sta­nowi na­rzę­dzie, nie osta­teczny cel. Szu­kają bo­wiem cze­goś in­nego, cze­goś pra­wie nie­uchwyt­nego, cze­goś, co tkwi da­lej, głę­biej.

*

[…]  wy­si­łek […]  sta­nowi dla mnie ra­czej wa­ru­nek niż pro­blem. Wy­zwa­nie, a nie zmar­twie­nie.

*

[…]  chcia­ła­bym, by­śmy przy­jęli, że w ca­łej na­szej edu­ka­cji, nie­za­leż­nie od tego, czy od­bywa się ona w in­sty­tu­cjach czy nie, w do­mach, na uli­cach czy gdzie­kol­wiek in­dziej, nie­za­leż­nie od tego, czy jest na­ukowa czy do­świad­czalna, za­cho­dzi swego ro­dzaju po­stęp. Prze­cho­dzimy od da­nych do in­for­ma­cji, do wie­dzy, do mą­dro­ści. A od­dzie­la­nie jed­nego od dru­giego, umie­jęt­ność ich roz­róż­nia­nia, czyli zna­jo­mość ogra­ni­czeń i nie­bez­pie­czeństw zwią­za­nych z ko­rzy­sta­niem z jed­nego z po­wyż­szych ele­men­tów bez udziału po­zo­sta­łych, przy jed­no­cze­snym po­sza­no­wa­niu każ­dej ka­te­go­rii in­te­li­gen­cji, jest za­sad­ni­czo tym, o co cho­dzi w po­waż­nej edu­ka­cji.

*

[…]  jak ła­two i ku­sząco jest za­ło­żyć, że dane to tak na­prawdę wie­dza. Albo że in­for­ma­cja jest w isto­cie mą­dro­ścią. Albo że wie­dza może ist­nieć bez da­nych. I jak ła­two, i jak bez wy­siłku jedno może uda­wać i prze­bie­rać się za dru­gie.

*

[…]  żeby coś mieć, mu­sisz to so­bie wy­obra­zić.

*

Pa­mięć jest dla mnie za­wsze świeża, mimo że obiekt, który się pa­mięta, jest już skoń­czony i prze­szły.
     Pa­mięć (świa­domy akt za­pa­mię­ty­wa­nia) jest formą świa­do­mej kre­acji. Nie cho­dzi o to, by do­wie­dzieć się, jak było na­prawdę – na tym po­le­gają ba­da­nia. Cho­dzi o to, by za­sta­no­wić się nad tym, jak to się wy­da­rzyło i dla­czego w taki wła­śnie spo­sób.

*

Prawda jest oczy­wi­ście taka, że „ura­so­wie­niedo­ty­czy nas wszyst­kich.

*

A skoro Ame­ry­ka­nin to z de­fi­ni­cji biały męż­czy­zna, który jest inny, a do­bry lub od­no­szący suk­cesy Ame­ry­ka­nin to biały męż­czy­zna, który jest inny i silny, to cała ta kon­struk­cja działa dzięki czerni, ko­bie­co­ści, stra­te­giom de­fa­mi­lia­ry­za­cji i opre­sji.

*

Prawa ko­biet to coś wię­cej niż tylko abs­trak­cja czy idea, to także sprawa oso­bi­sta. Tu nie cho­dzi je­dy­nie o „nas”, lecz także o mnie i o cie­bie. O nas obie.

*

Wiele ko­biet ży­wiło prze­ko­na­nie, że ta­kie prawa [równe] obej­mują rów­nież wy­bór by­cia matką, su­ge­ru­jąc, że nie­by­cie matką to ża­den de­fekt, a wy­bór braku ma­cie­rzyń­stwa (na do­wol­nie długi czas) można do­dać do li­sty swo­bód; ozna­cza to, że można wy­brać ży­cie wolne od ro­dze­nia dzieci i nie pod­lega ono żad­nym ne­ga­tyw­nym czy war­to­ściu­ją­cym oce­nom.
     […]  A co, je­śli przyj­miemy, że ro­dze­nie dzieci, na­zy­wa­nie się matką sta­no­wiło naj­wyż­szy akt wol­no­ści – a nie jej prze­ci­wień­stwo? A co, je­śli za­miast ro­dzić dzieci pod przy­mu­sem (ze względu na płeć, sta­tus nie­wol­nicy i zy­ski), wy­bie­rze się od­po­wie­dzial­ność za nie, uzna się je za swoje; in­nymi słowy, nie bę­dzie się re­pro­duk­torką, ale ro­dzi­cem. W nie­wol­nic­twie ame­ry­kań­skim ta­kie rosz­cze­nie było nie tylko nie do przy­ję­cia ze spo­łecz­nego punk­tu wi­dze­nia, ale wręcz nie­le­galne i anar­chi­styczne. Sta­no­wiło także wy­raz nie­do­pusz­czal­nej ko­bie­cej nie­za­leż­no­ści.

*

To, że nie chcemy lub nie po­trze­bu­jemy dzieci, nie po­winno ozna­czać, że mamy zre­zy­gno­wać z upodo­ba­nia do opie­kuń­czo­ści.

*

Po­że­gna­nie to mo­ment wprost stwo­rzony do li­te­rac­kiej dra­ma­tur­gii, do głę­bo­kich emo­cjo­nal­nych ob­ja­wień ki­pią­cych zna­cze­niem. In­te­re­sują mnie po­że­gna­nia mię­dzy czar­nymi i bia­łymi nie­zna­jo­mymi, które łą­czyło lub mo­gło łą­czyć coś waż­nego albo które re­pre­zen­tują ko­niec cze­goś więk­szego niż one same, kiedy roz­sta­nie sym­bo­li­zuje na przy­kład stratę lub od­nowę.

*

Wy­co­fa­nie się z osądu, od­rzu­ce­nie nie tyle wie­dzy, ile wnio­sków. I wy­da­wało mi się, że kryje się w tym za­lą­żek cze­goś więk­szego.

*

[…]  pod wie­loma wzglę­dami całe na­sze ży­cie jest uwi­kłane w prze­szłość – w jej ma­ni­pu­la­cje. A bo­jąc się jej uści­sku, igno­ru­jemy ją, od­rzu­camy lub wy­pa­czamy we­dług wła­snego uzna­nia, ale ni­gdy nie po­tra­fimy jej wy­ma­zać. Kiedy w końcu po­ję­łam na­turę na­wie­dze­nia – że jest ono za­równo tym, czego pra­gniemy, jak i tym, czego się bo­imy – udało mi się do­strzec ślady wid­mo­wej obec­no­ści, resztki wy­par­tej prze­szło­ści w pew­nych kon­kret­nych, ale i alu­zyj­nych szcze­gó­łach. Zwłasz­cza od­ci­skach stóp. Które zni­kają i po­wra­cają tylko po to, by znów znik­nąć.

*

[…]  owo­cem roz­bu­dzo­nej świa­do­mo­ści, która ze­tknęła się ze świa­do­mo­ścią stłu­mioną, jest czę­sto wy­bu­chowy kon­flikt we­wnętrzny.

*

De­cy­zji o tym, żeby prze­ciw­sta­wić się swo­jej spo­łecz­no­ści, nie po­dej­muje się lek­ko­myśl­nie. O wiele le­piej być u sie­bie, wśród swo­ich, niż na­ra­żać się na drwiny i nie­na­wiść z ich strony. A na pew­nym po­zio­mie szy­der­stwo czy na­wet nie­na­wiść lu­dzi po­ru­szają nas, bo są tak ślepe: to straszne pa­trzeć, jak lu­dzie kur­czowo trzy­mają się swo­jej nie­woli i ob­stają przy wła­snej zgu­bie.
   //  James Baldwin (1924–1987)

*

Akt pi­sa­nia to swego ro­dzaju akt wiary.

*

[…]  je­stem prze­świad­czona, że kla­row­ność co do tego, kim się jest i co się robi, jest nie­ro­ze­rwal­nie zwią­zana z miej­scem w ple­mie­niu, ro­dzi­nie, na­ro­dzie, ra­sie, płci czy co tam jesz­cze. […]  Dla­tego tak ważne jest, by wie­dzieć, czym jest „to, co ko­chamy”, by o to dbać i to pie­lę­gno­wać.

*

[…]  coś po­zo­staje poza kon­trolą,
ale nie poza zro­zu­mie­niem […].

*

[…]  to, co uwa­żam za nie­bez­pie­czeń­stwo: gdy ktoś za­kłada, że można za­stą­pić przy­wi­leje wol­no­ścią, że cu­dze nie­do­statki mogą nam po­słu­żyć do wy­ka­za­nia się wspa­nia­ło­myśl­no­ścią, a cu­dze nie­szczę­ścia i kosz­mary do spre­cy­zo­wa­nia wła­snych ma­rzeń.

*

Nie­bez­pie­czeń­stwo nie za­wsze wy­nika z obo­jęt­no­ści, ale także z ak­cep­ta­cji. […]  ist­nieje wiele aspek­tów tej kul­tury, które nie są godne za­ufa­nia i nie dają wspar­cia.

*

Pa­sja nie wy­star­czy, umie­jęt­no­ści też nie. Ale spró­buj. Dla na­szego i two­jego do­bra za­po­mnij o swoim imie­niu na ulicy; po­wiedz nam, czym był dla cie­bie świat w miej­scach mrocz­nych i ja­snych. Nie mów nam, w co mamy wie­rzyć, a czego się bać. Po­każ nam sze­roki płaszcz wiary i ścieg, któ­ry roz­plata cze­pek stra­chu. […]  Tylko ję­zyk chroni nas przed grozą rze­czy, które nie mają nazw. Tylko ję­zyk jest me­dy­ta­cją.

*

Czemu je­ste­śmy naj­bar­dziej od­dani? Ro­dzi­nie, gru­pie ję­zy­ko­wej, kul­tu­rze, kra­jowi, płci? Re­li­gii, ra­sie? A je­żeli żadne z po­wyż­szych nie ma zna­cze­nia, to czy na­le­żymy do grona osób świa­to­wych, ko­smo­po­li­tów, czy też je­ste­śmy po pro­stu sa­motni? In­nymi słowy, jak de­cy­du­jemy, do­kąd przy­na­le­żymy? Co nas prze­ko­nuje, że tak wła­śnie jest? Albo, ina­czej mó­wiąc, o co cho­dzi z ob­co­ścią?

*

[…]  ję­zyk ni­gdy, prze­nigdy nie do­równa ży­ciu. I nie po­wi­nien. Ję­zyk nie zdoła uchwy­cić nie­wol­nic­twa, lu­do­bój­stwa, wojny. Nie po­wi­nien też aspi­ro­wać do aro­gan­cji, by móc to zro­bić. Jego siła, jego szczę­śli­wość po­lega na tym, że sięga ku temu, co nie­wy­sło­wione.

*

[…]  łak­niemy spo­sobu, by wy­ra­zić,
kim je­ste­śmy i o co nam cho­dzi.

*

[…]  do­bro jest nie tylko lep­sze i do­bre dla was, ale jest też bar­dziej in­te­re­su­jące, bar­dziej skom­pli­ko­wane, bar­dziej wy­ma­ga­jące, mniej prze­wi­dy­walne, bar­dziej eks­cy­tu­jące niż jego prze­ci­wień­stwo. Zło tak na­prawdę jest nudne. Może i sen­sa­cyjne, ale na pewno nie in­te­re­su­jące. To ni­ska ak­tyw­ność, któ­ra po­trze­buje ogrom­nych mas, oso­bli­wo­ści, krzyku, wrza­skli­wych na­głów­ków, żeby w ogóle zwró­cić na sie­bie uwagę, pod­czas gdy do­bro nie po­trze­buje ni­czego.

*

Sztuka za­pra­sza nas do po­zna­nia piękna i do po­szu­ki­wa­nia go na­wet w naj­bar­dziej tra­gicz­nych oko­licz­no­ściach. Sztuka przy­po­mina nam, że tu jest na­sze miej­sce.

Toni Morrison, Samoszacunek. Eseje i medytacje, przeł. Kaja Gucio,
Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 2023.
(wyróżnienie własne)

Ra­sizm to dys­cy­plina na­ukowa i za­wsze tak było. To nie gra­wi­ta­cja ani pływy oce­anu. To wy­na­la­zek na­szych po­mniej­szych my­śli­cieli, na­szych po­mniej­szych przy­wód­ców, po­mniej­szych na­ukow­ców i na­szych naj­więk­szych przed­się­bior­ców. Można go od­wy­na­leźć, zde­kon­stru­ować, a jego uni­ce­stwie­nie za­czyna się od wy­obra­że­nia so­bie jego braku, jego utraty, a skoro nie można go utra­cić od razu ani po­przez słowa, to trzeba to zro­bić, za­cho­wu­jąc się tak, jakby od tego za­le­żało na­sze wolne ży­cie, bo tak wła­śnie jest. Je­śli przez całe ży­cie będę gar­dzić tobą ze względu na twoją rasę, klasę czy re­li­gię, stanę się twoją nie­wol­nicą. Je­śli ty po­świę­cisz swoje ży­cie na nie­na­wi­dze­nie mnie z po­dob­nych po­wo­dów, to dla­tego, że je­steś moim nie­wol­ni­kiem.

*

Ceną bo­gac­twa, hi­sto­rycz­nie rzecz bio­rąc, były krew, za­głada, śmierć i roz­pacz.

*

[…]  jedną z za­let tego ter­minu [jazz]  jest jego swo­bodne sko­ja­rze­nie z ener­gią i zmy­sło­wo­ścią. I wol­no­ścią. I wy­zwo­le­niem. I za­wi­ło­ścią. A wszystko to na tle roz­po­zna­wal­nej mu­zyki, którą stwo­rzyli i ukształ­to­wali czarni lu­dzie.

*

No i do­brze. No i w po­rządku. Dal­szy ciąg […]  hi­sto­rii mógłby ich oboje za­pro­wa­dzić do miej­sca, skąd nie ma po­wrotu.

*

[…]  lu­dzie, któ­rzy wy­my­ślili hie­rar­chię „rasy”, kiedy było to dla nich wy­godne, nie po­winni zaj­mo­wać się jej wy­ja­śnia­niem te­raz, kiedy jej ist­nie­nie nie jest im już na rękę. Nie­mniej kul­tura ist­nieje i za­równo płeć, jak i „ra­sa” kształ­tują ją i są przez nią kształ­to­wane.

*

Świat nie staje się bez­ra­sowy ani nie sta­nie się od­ra­so­wiony po­przez twier­dze­nie.

*

Chcia­ła­bym prze­czy­tać książkę, w któ­rej płeć nar­ra­tora jest nie­okre­ślona, nie­do­po­wie­dziana. Płeć, po­dob­nie jak rasa, nie­sie ze sobą sze­reg pew­ni­ków – pi­sa­rze­_rki wy­ko­rzy­stują je, by wy­wo­łać okre­ślone re­ak­cje i być może po­wstrzy­mać inne.

*

Zło – słusz­nie – uważa się za wszech­obecne, nie­mniej nie wy­wo­łuje już w nas tak gwał­tow­nych emo­cji. Nie prze­raża nas. To tylko roz­rywka. Dla­czego nie bo­imy się go na tyle, by w pa­nice zwró­cić się ku do­bru?

*

Kto bę­dzie opo­wia­dał, a tym sa­mym kon­tro­lo­wał hi­sto­rię prze­szło­ści? Kto bę­dzie kształ­to­wał przy­szłość? Są to spory o war­to­ści, o etykę. O toż­sa­mość oso­bi­stą. Czym jest mę­skość? Ko­bie­cość? I wresz­cie, co naj­waż­niej­sze, czym jest oso­bo­wość?

*

Od­po­czy­nek, czyli zby­tek pracy lub walki o na­grody w po­staci je­dze­nia lub dóbr luk­su­so­wych, ma w dzi­siej­szych cza­sach co­raz mniej­szą war­tość. Ten brak pra­gnie­nia su­ge­ruje szcze­gólny ro­dzaj śmierci bez umie­ra­nia.

*

Wiem, że warto wal­czyć o de­mo­kra­cję. Wiem, że o fa­szyzm nie warto. Aby wy­grać tę pierw­szą walkę, trzeba pro­wa­dzić mą­drą kam­pa­nię. Do zwy­cię­stwa tej dru­giej nie po­trzeba ni­czego. Wy­star­czy współ­pra­co­wać, mil­czeć, zga­dzać się i po­stę­po­wać po­słusz­nie […].

*

W świe­cie prze­chy­lo­nej szali za­so­bów, skan­da­licz­nego, bez­wstyd­nego bo­gac­twa, które przy­cup­nęło, roz­sia­dło się i pręży przed wy­własz­czo­nymi, sama idea ob­fi­to­ści, wy­star­czal­no­ści jako uto­pii po­winna przy­pra­wić nas o dreszcz.

*

[…]  rzeka Mis­si­sipi zo­stała w nie­któ­rych miej­scach wy­pro­sto­wana, by zro­bić miej­sce na domy i działki zdatne do za­miesz­ka­nia. Od czasu do czasu rzeka za­lewa te miej­sca. Lu­dzie uży­wają słowa „za­lewa”, ale tak na­prawdę to nie za­le­wa­nie, lecz przy­wo­ły­wa­nie wspo­mnień. Rzeka przy­po­mina so­bie, któ­rędy kie­dyś pły­nęła.
     Woda ma do­sko­nałą pa­mięć i za­wsze stara się wró­cić tam, gdzie wcze­śniej była.

*

Wiem, że świat jest lep­szy, szla­chet­niej­szy, bo on w nim żył. Mój nie­po­kój do­ty­czył kwe­stii oso­bi­stych. Czy ja by­łam lep­sza? Szla­chet­niej­sza? Ży­łam prze­cież w świe­cie wy­obra­żo­nym. Czy on byłby mną roz­cza­ro­wany? Od­po­wiedź nie ma zna­cze­nia. Ale py­ta­nie ma zna­cze­nie i to wła­śnie sta­nowi spu­ści­znę Mar­tina Lu­thera Kinga jr. Spra­wił on, że akt wzię­cia oso­bi­stej od­po­wie­dzial­no­ści za ni­we­lo­wa­nie krzywd spo­łecz­nych stał się czymś zwy­czaj­nym, na­wy­ko­wym i nie­od­par­tym. Mój hołd dla niego to głę­boka wdzięcz­ność za dar, ja­kim na­prawdę było jego ży­cie.

*

Ję­zyk sek­si­stow­ski, ję­zyk ra­si­stow­ski, ję­zyk te­istyczny – wszyst­kie one są ty­powe dla po­li­cyj­nych ję­zy­ków wła­dzy, nie do­pusz­czają no­wej wie­dzy ani nie za­chę­cają do wza­jem­nej wy­miany my­śli.

*

Ję­zyk urzę­dowy, wy­kuty po to, by usank­cjo­no­wać igno­ran­cję i za­bez­pie­czyć przy­wi­leje, to pan­cerz wy­po­le­ro­wany do ośle­pia­ją­cego po­ły­sku, sko­rupa, którą ry­cerz opu­ścił już dawno temu. A jed­nak ist­nieje: głupi, dra­pieżny, sen­ty­men­talny. Wzbu­dza sza­cu­nek u uczniów, daje schro­nie­nie de­spo­tom, przy­wo­łuje fał­szywe wspo­mnie­nia sta­bil­no­ści i har­mo­nii wśród spo­łe­czeń­stwa.

*

Wszy­scy, za­równo wy, jak i ja, wiemy, że sy­tu­acja jest bar­dziej niż tra­giczna – jest nie­bez­pieczna.
     Wszelka sztuka wszyst­kich mi­nio­nych epok może zo­stać uni­ce­stwiona w ciągu kilku mi­nut przez bez­myślną po­li­tykę i/lub gry wo­jenne.

*

Być może naj­bar­dziej cha­rak­te­ry­styczną ce­chą na­szych cza­sów jest to, że mury i broń znów zaj­mują rów­nie ważne miej­sce jak w śre­dnio­wie­czu. […]  Wszystko to dzieje się w tym sa­mym cza­sie, gdy tech­no­lo­gia zre­du­ko­wała od­le­gło­ści mię­dzy na­ro­dami i kra­jami.

*

Ży­jemy w świe­cie, w któ­rym spra­wie­dli­wość jest rów­no­znaczna z ze­mstą. Gdzie pry­watny zysk na­pę­dza po­li­tykę pu­bliczną.

*

Te­raz, gdy ta śre­dnio­wieczna szkoła po­now­nie otwiera po­dwoje, stare pro­gramy na­ucza­nia prze­cho­dzą we­ry­fi­ka­cję. W po­śpie­chu re­ali­zu­jąc lek­cje, rządy wy­my­kają się spod kon­troli, la­wi­rują mię­dzy na­uko­wym oszu­stwem i cho­dze­niem na skróty a tępą prze­mocą, mię­dzy kur­sami im­pe­rial­nego fun­da­men­ta­li­zmu a se­mi­na­riami o teo­kra­tycz­nej do­mi­na­cji.

*

Kiedy nie­kom­pe­ten­cja i ir­ra­cjo­nal­ność prze­wa­żają nad przy­zwo­ito­ścią i na­dal za­gra­żają „po­mniej­szym” ist­nie­niom, mo­żemy spo­dzie­wać się gwał­tow­nego wzro­stu kosztu tro­ski. Kosztu, który mu­simy po­nieść, je­śli ce­nimy cy­wi­li­za­cję.

*

[…]  że cza­sem trzeba od nowa wy­ma­rzyć so­bie ży­cie, że ży­cie za­wsze może przy­nieść wię­cej świa­tła.
//  Ben Okri (1959–)

*

Oczy­wi­ście, że ist­nieje okru­cień­stwo. Okru­cień­stwo to ta­jem­nica. Ale je­śli po­strze­gamy świat jako jedną długą, bru­talną grę, to na­tra­fiamy na inną ta­jem­nicę, ta­jem­nicę piękna, świa­tła, ka­narka, który śpiewa na czaszce... O ile wszyst­kie epoki i wszyst­kie rasy ludz­kie nie ule­gły złu­dze­niu... wy­daje się, że ist­nieje coś ta­kiego jak wdzięk, coś ta­kiego jak piękno, coś ta­kiego jak har­mo­nia... A wszystko to cał­ko­wi­cie wolne i do­stępne dla nas.

*

Wy­obraź­cie so­bie, po­my­śl­cie, jak by to było, gdy­by­ście wie­dzieli, że wasz kom­fort, wa­sze przy­jem­no­ści, wa­sze bez­pie­czeń­stwo nie opie­rają się na zu­bo­że­niu in­nych. To jest moż­liwe. […]  je­śli nie na­kar­mi­cie głod­nych, to oni was po­żrą, i to na ty­leż róż­no­rodne, co za­cie­kłe spo­soby.

(tamże)