Niedzielne odliczalnie literek, raz. Skromne odliczanie, bo gdy nie ma już czytania w nocy, czytanie w ostatnim tygodniu giganta jest mocno ograniczone towarzysko wypełnionymi wieczorami — jakby było możliwe nagadanie się i nabycie razem na zapas.
Jak dotarła do mnie informacja o tej książce? Pojęcia nie mam. Okładka nie zachęcała wcale, wręcz zniechęcała dość aktywnie. Przekonał mnie do tej opowieści podczytnik i pierwszy akapit dostępnego fragmentu. Znów, rzuciłam trzy inne, rozgrzebane przeze mnie, książki i, pomimo ograniczonych możliwości, połknęłam, a nie przeczytałam. A potem? Szybko sprawdziłam, czy to jedyna książka Autorki, i… Ale to już wrażenia na drugi wpis.
W niektórych terapiach chodzi o to, żeby sobie uświadomić, kim się jest na szachownicy i co to w ogóle za gra. Inne dążą do tego, by podczas terapii przejąć dowodzenie i z pionka przeobrazić się w tego, kto planuje każdy ruch. Albo w wyzwalającym akcie wyrwania własnej tożsamości z tłamszących ją okowów wyrzucić szachownicę i uwolnić się od jej zasad.
Istnieje jednak ryzyko, że coś pójdzie nie tak i zostanie się pionkiem bez szachownicy, a kto by chciał, by jego terapia skończyła się w taki sposób?
Są też takie terapie, w których nie chodzi o nic więcej, tylko o to, by dotrzeć do źródła, do momentu, gdy coś się zaczyna, i rozejrzeć się wokół.
*
Staram się przypomnieć sobie wszystkie momenty, w których gdzieś nieopodal mnie pojawiło się widmo śmierci
[…]. Może gdyby było ich trochę więcej, lepiej by mi szło, miałbym to przetrenowane i ta jedna właściwa śmierć, która mnie spotkała, nie byłaby aż tak druzgocząca, może udałoby mi się odeprzeć jej atak i nie zabrałaby mi wszystkiego w jednej chwili, tylko jedną rzecz naraz, po cząsteczce, i to byłoby łatwiejsze do zniesienia.
Długo tu tak stoisz?
Długo. Całe wieki.
*
W dorosłym życiu nie można tak bezkarnie milczeć, milczenie zawsze coś oznacza, zazwyczaj coś negatywnego, i nie ma już przyzwolenia na nieodzywanie się w obecności innych ludzi bez wyraźnego powodu.
*
Pogoda już dawno zresztą przestała być przewidywalna. Meteorologia zaczęła mieć status przeciętnej poezji, której dobrze się słucha czytanej na głos, ale zapomina się o niej natychmiast, gdy wybrzmi ostatnia zgłoska.
*
Wiele lat później nasłuchałem się sporo o nazywaniu uczuć i żywię do tej zdolności głęboki szacunek, jak do sztuki kaligrafii czy chodzenia po linie.
*
„Przykro mi”, powtarzałem z kolei ja, nie będąc w stanie wymyślić nic bardziej błyskotliwego, niczego w większym stopniu oskarżycielskiego. I tym razem chodziło przecież o to, co się komu należy i co komu zostało zabrane, ale byliśmy zbyt zmęczeni, by się o to wykłócać, skoro w tej sprawie i tak obydwoje przegraliśmy.
*
Cały kontekst nie powinien mieć tu znaczenia. Nic właściwie oprócz wydestylowanej informacji o tym, że ktoś był, a potem przestał istnieć, nie powinno mieć znaczenia.
Ale bez tego nie byłoby opowieści. Mam rację?
*
[…] bardzo po ludzku była samotna, samotnością czułą, pozbawioną goryczy, godną, co wzbudzało we mnie szacunek. Moja samotność była zupełnie inna – dzika, najeżona gniewem, pokurczona. Aż dziw, że ten rodzaj bólu, bijący ode mnie na pierwszy rzut oka, od razu jej nie odstraszył.
*
Po śmierci bliskiej osoby przechodzisz przez drzwi zupełnie inaczej niż zwykle.
*
O stracie można mówić zawsze, kiedy coś się miało, a już nie ma, czyli naprawdę często, strata pasuje do prawie każdej historii, co jest bardzo wygodne. Ale tu nie ma miejsca na wygodę. Nie jest mi wygodnie. Właściwie nigdy nie jest mi wygodnie, dlatego wolę powiedzieć, że jest to historia o ludziach, bardzo realnych ludziach, których się miało, a których przestało się mieć.
*
[…] pod wpływem chwili i ta chwila popchnęła nas do kolejnej, tamta jeszcze do kolejnej […].
*
Większość decyzji – aż do znużenia, aż do przesady – podejmowaliśmy wspólnie, ale tę jedną, która miała zmienić wszystko i na zawsze, postanowił podjąć sam.
*
Historia należy do tego, kto ma głos.
*
Zdawała się twierdzić, że to, jak wygląda nasza przeszłość, to kwestia osobistej decyzji, a nie obiektywnego biegu zdarzeń. […] My tu układamy pańską przeszłość na nowo, a nie odtwarzamy fakty.
*
Po czasie, kiedy kochanie drugiej osoby przychodzi łatwo, przypomina coś na kształt oddychania, jest oczywiste, a pamięć mięśniowa sprawia, że ręce same sięgają po tę drugą dłoń na spacerze, przychodzi czas, gdy odczuwanie miłości wymaga wysiłku.
*
A co, jeśli nie. Jeśli to wszystko nie prawda, czas nie działa na moją korzyść, nie naprawia rzeczywistości, ale powoli kruszy ją na swoim nieubłaganym kole. Istnieje mnóstwo ludzi, którzy pojawili się po drugiej stronie tego „a co, jeśli nie”, ale nikt o nich nie mówi, bo po co, a jeśli już mówi, to z politowaniem kiwa głową nad tymi, co marnieją w nieszczęściu, w impasie, w rozedrganiu, w ciemnych, niewietrzonych pokojach, do których najzwyczajniej w świecie nie chce się wracać w godzinach odwiedzin.
A co, jeśli nie.
*
[…] nie poszukiwał rozwiązań, zadowalało go to, co był w stanie uzyskać w danym momencie.
*
[…]
kiedy właściwie w tej historii zaczęło się umieranie? Czy to już? – pytam sam siebie na każdym etapie. Wtedy, kiedy zostało nazwane? W momencie, gdy pojawił się strach? Czy może dużo wcześniej i właśnie dlatego zostaliśmy przechytrzeni?
Umieranie nie ma definicji. A jeśli nawet ma, to ja ją odrzucam jako bzdurną, nielogiczną.
Zbliżanie się do śmierci.
Serio?
*
Przyszło mi wtedy do głowy, że może lęk przed śmiercią jest niczym innym jak tylko obawą przed utratą ciągłości w czasie, a jeśli udało nam się wykpić czas i na krótki moment zaistnieć poza nim, to sprawiliśmy, że nie ma czego się bać? Może nam się po prostu udało: może nie tylko staliśmy się zaprzeczeniem, ale zaprzeczyliśmy, i oto dokonało się? Nie ma?
*
Może jeszcze znajdzie siłę, pomyślałem, po czym każde słowo w tym zdaniu zaczęło napawać mnie przerażeniem i wstydem.
*
Jakie to dziwne zdanie – myślałem na przykład – „przytrafiło się nam umieranie”. Ktoś umierał, ale czy na pewno? Skoro umieranie nie kończy się śmiercią, czy nadal jest umieraniem? Co będzie teraz? Co my robimy?
*
– Już dość. – To był cały heroizm, na jaki w tamtej chwili było mnie stać.
*
Trzeba oddać młodości, że w swoim najlepszym momencie naprawdę pozwoliła mi uwierzyć, że mogę wszystko. […] Ale to już minęło. Jeśli mogłem wszystko, to nie wykorzystałem swojej szansy i w tej chwili nie mogę nic – dosłownie: nie mogę się podnieść, nie mam siły wstać z łóżka.
*
Zaszła w niej zmiana, wyraźna zmiana, coś w niej upadło i ona już nie zamierzała tego podnosić […].
*
Trzymaliśmy się więc wszyscy kurczowo opieki, której dzieci od nas wymagały – w nadziei, że i my kiedyś na powrót rzucimy się w zwykły bieg spraw, bez potrzeby myślenia o nich, bez ciągłego przypominania sobie, że trzeba pić, jeść, myć się i podtrzymywać ruch klatki piersiowej w górę i dół.
W umiejętności przetrwania na razie jednak nie byłem dobry.
*
[…] lubiła przyszłość, lubowała się w nowych projektach, czuła się dobrze w zawsze optymistycznych planach, obiecujących perspektywach.
[…]
Tym razem jednak przyszłość zawaliła na całej linii.
*
Pod naszymi nogami rozpostarł się biały zwój papieru, a jego końca znów nie dało się dojrzeć, wszystko było jeszcze przed nami, to, co zamierzchłe, zaczęło na powrót blaknąć i tracić na znaczeniu.
*
Ja jednak uparcie trzymałem się fragmentów, bo wiem o nich jedno – w końcu zawsze tworzą całość.
*
I jeśli w tym wspólnie spędzonym czasie coś mi się udało – to właśnie to – bycie razem z nim, wewnątrz tego pola minowego, na którym się znalazł, bycie z nim w tym całkowicie obcym stanie, który oswoiłem i uczyniłem swoim własnym.
*
[…] nie, nie można tym wytłumaczyć wszystkiego, uwiesić się na tym i przejść drogą na skróty, przez całą historię w poprzek.
Maria Karpińska, Ucichło,
Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2022.
(wyróżnienie własne)
„Porzucił pana jeden czy dwa razy?”, zapytała Fela dużo później, gdy już znała całą historię, i było to jedno z nielicznych pytań, na które nie byłem przygotowany i które wracało do mnie wiele razy.
*
[…] każde z nich miało pewność, że myślą o tym samym, o tym, że dzielą przecież bardzo dużą część przeszłości, że wiele z tego, co z takim trudem trzeba pożegnać, istnieje też w tej drugiej osobie i zostanie tam na zawsze.
*
[…] jeśli zrozumiem – a o to tu przecież chodzi – to będę mógł wstać i wyjść, ale wstać i wyjść jako nowy człowiek, który śpi w nocy, a rano budzi się wypoczęty. […] Który czuje strach tylko w adekwatnych momentach, czyli wtedy, gdy w jego kierunku zmierza pocisk, a nie cały czas, absolutnie cały czas, każdą sekundę każdej minuty, z wszystkim tym, co pomiędzy nimi.
*
Cokolwiek to jest, poradzimy z tym sobie, pomyślałem. A nawet jeśli nie, przynajmniej się na to nie zgodzimy.
*
Ucichło. Skończyło się.
*
Zrozumiałem: to musi być zupełnie inna opowieść.
(tamże)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz