niedziela, kwietnia 29, 2012

(459+1). Eksperyment myślowy

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Przygotowanie eksperymentu:

1. Weź jednego człowieka, najlepiej najukochańszego.

2. Przypomnij sobie jedno jego zachowanie, co potrafi cię, w zależności od nastroju, rozwścieczyć, rozzłościć, przygnębić. Jeśli masz z tym problem, szukaj w okolicach rzuconych skarpetek, pozostawionej folii po czekoladzie, zagraconego stołu, ubłoconego przedpokoju, zagubionej ładowarki, wydanych bezmyślnie pieniędzy, obietnicy, której nie dotrzymał.

3. Przypomnij sobie jak to jest, gdy kombinacja najukochańszego człowieka i tego jednego, wybranego przez ciebie, zachowania się zdarza. Gromy? Łzy? Awantura? Bo człowiek najukochańszy przecież wie jak bardzo cię to wkurza… Oczywiście, że gdyby kochał cię najbardziej, to nigdy w życiu drugi raz by tego nie zrobił, a zrobił, więc gromy, łzy i awantura!

Część właściwa eksperymentu:

4. Wyobraź sobie, że ta Osoba już nigdy tego nie zrobi, bo... umarła.

***

Rzucone, pozostawione, niesprzątnięte, zagubione… to tylko błogosławieństwo, niewerbalne potwierdzenie, że mamy szczęście i wciąż tu jesteśmy. To zaledwie preludium do chwili obecnej i przyszłości, którą zbudujemy razem.

***

Jedziemy na majówkę... budować przyszłość bliską i daleką. Jedziemy zachwycać się teraźniejszością.

459. Trudna rzecz

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Na początku był... Dudi. Miałam zamiar zrobić Sadownikowi niespodziankę na wieczór i kupić film przez Dudiego polecony: Kupiliśmy zoo. Niestety, nie ma go jeszcze w sklepach. Trzeba poczekać. Gdy więc opuszczałam świątynię drukowanego i ruchomego stało się. Pewna książka złapała rękaw mego strachu. Nic sobie nie robiła ze szlabanu na drukowane pod koniec miesiąca. Trzymała i nie puściła, dopóki nie kupiłam i nie dotarłam do ostatniej strony.

Ta książka oswaja okrutne, niewyobrażalne i nie do przeżycia. Dotyka kilka tabu i spuszcza z nich odrobinę powietrza. Pozwala zobaczyć trudny do odkrycia inny punkt widzenia. Dodaje otuchy, że tak trudną drogą można kroczyć nie gubiąc do końca wiary w sens życia. I najważniejsze, otrzeźwia, uruchamia w tempie natychmiastowym ukrytą w nas zdolność do docenienia wszystkich wokół nas. Bo to książka wcale nie o śmierci. Śmierć w tej książce jest tylko bezwzględnym scenografem, głównym bohaterem pozostaje... Życie.

Pogryzdoliłam tę książkę w bardzo wielu miejscach. Ponieważ w kończącym się właśnie tygodniu miałam przyjemność znaleźć się w samym środku wiecznego konfliktu rozum–intuicja, fakty–przeczucia pokochałam sposób, w jaki podchodzi do tego Barbara:

Dorastałam w czasach i w społeczeństwie, w którym liczy się tylko to, co można zobaczyć. Mój umysł nauczył się uważać siebie za bardzo ważny. On chce zobaczyć. Chce wiedzieć. Chce dowodów. Siedzi sobie z ironicznym uśmieszkiem na moim karku i pilnie nadstawia uszu, kiedy ktoś do niego apeluje.
     Jak na przykład lekarz, który w Wielki Piątek pojawił się na obchodzie w szpitalu i z chłodnym uśmiechem skonstatował:
     — To miło, że pani śpiewa swojemu synkowi piosenki. Mam nadzieję, że zdaje sobie pani sprawę, że robi to pani tylko dla siebie? Nie robi pani tego dla jego duszy. Dusza bowiem ma swoją siedzibę w mózgu, a mózg pani syna jest, niestety, martwy. Ale jeśli to pani pomaga, proszę śpiewać dalej.
     Mój rozum łapie moje serce i zaczyna nim szarpać na wszystkie strony.
     — No i? Co ty na to?
     Moje serce zamiera. Dopiero, kiedy znowu nastaje spokój i umysł przestaje mówić, znajduje właściwe sobie odpowiedzi.
     Dziękuję tym wszystkim, którzy wierzą, że biologia to jedyne, co się liczy. Bez tych ludzi nie byłoby tych wszystkich leków i maszyn, które przez trzy, cztery dni podtrzymywały moje dzieci przy życiu. Bez nich nie mogłabym przeżyć tych ważnych dni w szpitalu, kiedy moje serce prowadziło rozmowy z dwiema duszyczkami, które dawno już nie potrzebowały niczyjego mózgu, by unosić się na niebie.
     Moje serce zastanawia się, co ci ludzie, których umysły są tak wielkie i mądre, czuliby siedząc przy łóżku swoich umierających dzieci. Czy umieliby odnaleźć drogę wydostania się z rozpaczy? Czy potrafiliby jeszcze odnaleźć sens życia?
     — Tak — twierdzi moje serce.
     W miłości do ludzi, którzy jeszcze żyją. W miłości do Ziemi i żyjących na niej stworzeń. Znaleźliby pocieszenie w tym, że ich własne życie też kiedyś dobiegnie końca i że nie będzie już tego Ja, które odczuwa ból. Właśnie dlatego postanowiliby też możliwie sensownie i dobrze wykorzystać pozostały czas,
     Moje serce chyli czoła przed tymi ludźmi i ich odwagą. Następnie spogląda w górę, tam, gdzie powinny być anioły, które nie dają się złapać i których istnienia nie da się udowodnić. Dziękuje za to, że wolno mu w nie wierzyć. Wreszcie delikatnie ujmuje rozum za rękę i na ucho zdradza mu tajemnicę:
     A wiesz, co zwróciło moją uwagę? Że tak naprawdę to obydwoje w coś wierzymy.
     Ty wierzysz, że istnieje coś, co można zobaczyć. A ja wierzę w to, że istnieje coś więcej niż tylko to, co można zobaczyć. To, w co wierzymy, pozornie nas dzieli. A jednak łączy nas coś wspólnego: fakt, że z taką chęcią w coś wierzymy.
     Łączy nas też coś jeszcze, coś, co wydaje mi się o wiele ważniejsze od wszystkiego, co nas dzieli: miłość. I ty, i ja ją znamy, i ty, i ja w nią wierzymy. Ty wiesz, jak i kiedy ona się objawia, ja z kolei, w czym się wyraża i w jaki sposób jej dowieść. Ja wiem, gdzie ona jest, kiedy akurat jej nie widać.
     Jak to dobrze, że jesteśmy oboje, ty i ja!

Barbara Palch-Eberhart, Cztery minus trzy.
Jak powracałam do życia po utracie najbliższych,
Wydawnictwo Zwierciadło, Warszawa 2012.

458. Bóg, wiadomo, jest wszędzie!

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Bliźniacza Liczba, nie powinno nikogo dziwić, ma Labka w kolorze czarnym. O pięknym i mądrym imieniu Faraday, a że Liczba jest bliźniacza, więc oczywistym jest również to, że rocznikowo ten psi chłopiec ma tyle samo lat co Heniutka. Należy wyjaśnić, że nie umówiłyśmy się na to. My miesiąc temu jeszcze nic o sobie nie wiedziałyśmy. Teraz już wiemy.

Kilka dni temu upłakałam się jak norka i poprzyrzekłam sobie by, uzyskawszy zgodę Bliźniaczej Liczby, zachować otrzymaną od niej słowną perłę od pozostania w czeluściach mailowych folderów. To nie jest zwykłe zdanie. To zdanie definiujące jednoznacznie charakter życia z labkiem. Do sedna, Mąż Bliźniaczej Liczby uczynił wyjątkowo precyzyjną obserwację:

Sierść Faradaya jest jak Bóg... wszędzie!

Wciąż mnie to zdanie zachwyca. Pomimo upływu dni pozostaje wielowymiarowe. Co my byśmy zrobiły bez naszych przytomnych Mężów, co urok Świata przed nami odkrywają? Co zrobiłybyśmy bez naszych psów, co wciąż upewniają nas, że Życie jest obłędnie cudowne? Wygląda na to, że Bliźniacze Liczby mają Bliźniacze Szczęścia.

(456+1). Jeszcze słodsza

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Jabłoń:
(zdziwiona, bo rozmawiała z Sadownikiem niespełna godzinę wcześniej,
wciska zieloną słuchawkę w telefonie
)
Coś się stało?

Sadownik:
(odreagowuje wszystkowiedzącego klienta)
Nic. Dla odmiany z kimś fajnym chciałem porozmawiać.

Jabłoń:
(rozsmakowana w autoreklamie)
Ja jestem nie tylko fajna, ale jeszcze słodsza niż wczoraj.

Sadownik:
Jak to?

Jabłoń:
Przed chwilą zjadłam cztery krówki.

czwartek, kwietnia 26, 2012

456. Ihaha!

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

(wieczorem, pod domem Dwunożne się spotkały,
Sadownik wracał z roweru, a Jabłoń z pracy
)
Sadownik
:
Idziemy do sklepu, chce mi się czegoś słodkiego.

Jabłoń:
(próbuje autoreklamy)
Ja jestem słodka.

Sadownik:
To potem. Idziemy.

Jabłoń:
(gotowa podzielić się swoimi najsłodszych skarbami,
by tylko nie musieli iść do sklepu
)
Chcesz krówkę?

Sadownik:
(udaje, że nie o cukierki chodzi)
To zrób Muuuuu!

Jabłoń:
(patrzy znacząco, z udawaną dezaprobatą,
by zaraz potem wybuchnąć jeszcze ludzkim śmiechem
)

Sadownik:
(wcale nie żartuje)
Idziemy.

Jabłoń:
(szuka ostatniego asa w kieszeni, by zamiast do sklepu do domu iść)
Wiesz co, ja już dzisiaj ledwo żyję.

Sadownik:
To ty nie jesteś krówką tylko zaoranym koniem
i powinnaś robić ihaha!

środa, kwietnia 25, 2012

455. Kup Pan sitko!

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Filozoficzny Bob Budowniczy wczoraj na chwilę obudził się we mnie. Choć zjawił się i znikł w przeciągu kilku sekund, pozostawił po sobie skończoną, fantastyczną konstrukcję. Z nagłego przypływu wrażeń, co znienacka zalały mnie nieznaną dotąd falą, zbudował mi... sitko na rzeczy do zrobienia.

Sprawy niecierpiące zwłoki, problemy natychmiast potrzebujące szczęśliwego rozwiązania, przypadki, wypadki wszelakie i „kejsy”, choćby nie wiem jak ciekawe, bez cienia dyskryminacji wrzucam od wczoraj do tego sitka pozostając w niemym zadziwieniu jak mogłam bez niego żyć. I zajmuję się tylko tym, co przez magiczne dziurki sitka przeleci.

Robię, bo:
     — chcę to zrobić,
     — sprawia mi to przyjemność,
     — lubię się wzruszyć, zachwycić i zmieniać,
     — bo robiąc to odnajduję sens mojego życia,
     — TAK!

Nie robię, bo:
     — należy, wypada,
     — inni tak robią od lat, od zawsze,
     — on, ona, oni chcą, uważają, grożą konsekwencjami,
     — NIE!

Sitko. Nowe, imponujące narzędzie wśród moich życiowych utensyliów. A może całkiem stare, tylko dotąd nieużywane lub używane nieumiejętnie. Mistrzem sitka chcę być!

poniedziałek, kwietnia 23, 2012

454. ISBN afrodyzjakiem?

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Napisałam kiedyś:
czy tam, czy tu, czytam i kocham
____________________ ja, Jabłoń.

Dziś napiszę:
czy ta, czy tamta, czyta i kocha
____________________ On, Sadownik.

***

Odpowiedzialnością za wpis obarczam Dudiego, bo u niego wypatrzyłam ten filmik i... musiałam go mieć u siebie. Niech mi to Międzynarodowy Dzień Książki wybaczy.

***

Nie jedz!
Nie jedź!
Czytaj!

453. Lekarstwo

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Przez ostatni miesiąc lekarstwem na wszelkie zło, potencjalne zło, dobro chwilowo pomylone ze złem był... filmik i perspektywa, że już niedługo Dwunożne jadą na seminarium Joanny Hewelt.

Pada… Filmik.
Smutno… Filmik.
Nie wiadomo w co ręce włożyć… Filmik.
Kłopot… Filmik.

Na kilka dni przed seminarium okazało się, że jedziemy nie tylko w charakterze obserwatorów, ale jedzie również Sunix poćwiczyć. Radości nie było końca. Henia to ma szczęście!

***

Posobotni bilans.
Drużyna (Henia i ja) ma dwa nowe, cudowne ćwiczenia. Całe Stado ma perspektywę następnego seminarium z Joasią w sierpniu. A ja? Chodzę i przeżuwam filozofię Joasi, która powiedziała: „gdy trenuję, na każdą drużynę [człowiek i pies] patrzę jak na potencjalnych mistrzów świata”, by kilka zdań potem dodać „szkoląc nie należy zakładać, że pies ma limit możliwości”.

Chodzę i żuję zastanawiając się nad możliwością flancowania tej filozofii na ludzi. Uczyć się, uczyć innych, traktować siebie i innych jak potencjalnych mistrzów świata. W stwierdzeniu tym istotą nie jest tytuł, lecz wiara w siebie i innych. Nieskończona wiara w to, że możemy pójść do przodu. Nawet tylko z sadzonką tej wiary, nie wiedzieć czemu, życie ma już inny, bardziej intensywny smak. Nie wiem, skąd we mnie pewność, że tej wiary można się nauczyć.

W Wawie leje okrutnie… Filmik? Filmik!

Dobby & Joanna Hewelt, 5.11.2011.

środa, kwietnia 18, 2012

452. O puszczaniu...

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

_____________________dobrze zapowiadający się
zatrzymał się...
zszedł z otwierającej się przed nim otworem drogi sukcesu...
puścił trzymane w dłoniach sznurki spraw kluczowych...
_____________________przestał się dobrze zapowiadać.
_____________________Smutne, prawda?

***

Proszę, wytłumacz mi, jak to możliwe, że on, że ona, że ty, że chyba ja?

***

_____________________dobrze zapowiadający się
zatrzymał się? ...może dopiero zrobił pierwszy krok,
zszedł z drogi sukcesu? ...może właśnie wszedł na swoją drogę,
puścił? ...by zyskać nowe możliwości.
_____________________nie musi się już zapowiadać, bo...
_____________________nareszcie poczuł, że JEST.

***

Ale jak to? To nie mieści się w głowie!
— Co nie mieści się w głowie? Że zatrzymał się, zszedł, puścił?
— To wszystko nie mieści mi się w głowie...
— Zatrzymaj się, zejdź, puść... choć na chwilę... głowie nic do tego...

***

PUŚCIĆ... od wczoraj, znaczy dla mnie ZYSKAĆ!

____________
POP-owcy „swoją drogę” nazywają ścieżką serca.

wtorek, kwietnia 17, 2012

451. Chwilowa zamiana ról społecznych

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Do wczoraj od kilku dni było zimno. Okrutnie zimno. Nawet wczorajszy, wieczorny spacer został skrócony, bo Drzewko zmarzło i zmokło zbyt. Zimno przenikało kończyny na długo po tym, jak się wróciło i wypiło ciepłą herbatę. Gdy więc, w końcu, po kąpieli, zrobiło się w ciele słoneczniej, ostatnia rzecz, o której myślała Jabłoń, to utrata ciepła. Skarpetki na stopy zakładała i zrzucała je dopiero przy wejściu do łóżka.

***

[wieczór]
Sadownik
:
A skarpetki, o tu, do kosza na brudy się wrzuca, pamiętasz?

Jabłoń:
???

Sadownik:
Tak, tak. Tu się wrzuca zużyte skarpetki,
a nie koło łóżka, i to po mojej stronie.
Trzy twoje pary sprzątnąłem dzisiaj. Osobiście!
„Tymi ręcyma”, koleżanko-małżonko!

Jabłoń:
(z powagą wypasionego, megaprofesjonalnego profesjonalisty)
Na drugi raz spróbuj F5

Sadownik:
Ty małpo, zapamiętam to sobie!

______________
‡ F5 (Odśwież), często wykorzystywany skrót klawiszowy do odświeżania zawartości komputerowych okienek.

poniedziałek, kwietnia 16, 2012

450. Prorok z Grójca

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Dawno, dawno temu. W dniu, w którym Kudłatą mieliśmy przynieść do domu. Papiery podpisane. Opłata za psa uiszczona. Metryka spakowana. Instrukcja obsługi psa przeczytana ze zrozumieniem. Mąż Pani, od której kupowaliśmy pięć i pół kilo pięknej labradorki — też hodowca, ale owczarka niemieckiego — podniósł się z kanapy, uśmiechnął się promieniście, wyciągnął ku Sadownikowi dłoń i powiedział: gratuluję panu, właśnie stracił pan prymat w rodzinie.

Niedawno. W sobotę rano. Jabłoń plącze się po kuchni z zamiarem przygotowania śniadania, a zaraz potem pudełek i pudełeczek z różnymi smakołykami na Heńkową naukę.

Jabłoń:
Co zjadłbyś na śniadanko?

Sadownik:
(w Przytulisku białe pieczywo wjeżdża tylko okazjonalnie)
Czy mi się zdaje, czy widziałem bułki?
(grzanki?)

Jabłoń:
(ma kłopot z nakryciem prawdy szmatą fałszu)
Nooo… całkiem dobrze widziałeś, ale jest problem…

Sadownik:
Nie będę nawet próbował zgadnąć jaki.

Jabłoń:
No, wiesz, dla Heni kupione, do nauki.

Sadownik:
(wraca do historii kupowania psa)
To nie był hodowca, to był prorok!

niedziela, kwietnia 15, 2012

(406+43). Heniutki koleżanki i koledzy z jednej ławki

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Dziś się zamknął kurs Dogoterapia stopień II. Nasze psy, my i godzinne zajęcia dla zaproszonych przez nas Gości. Z psów nie było tylko Kory — owczarka niemieckiego, który pięknie zdał swój egzamin, kocha ludzi, ale nie przepada (eufemizm) za innymi psami. Brakowało nam Jej.

Poświętujcie jeszcze przez chwilkę razem z nami. Poznajcie Gwiazdy dzisiejszego Dnia:

Nie, nie, nie... to nie jest Hexe, to:

Willy


(Labrador retriever)


Lira


(Labrador retriever)



Nero


(Golden retriever)



Zuza


(Golden retriever)



Rubik


(Cavalier king charles spaniel)



[Od lewej w głąb]

Nero, Lira i Czesław



Te Dwie poniżej już znacie. Stało się... od dziś oficjalnie --- jedna Pani jest dogoterapeutką, a druga Pani jest psem terapeutycznym:


Hexe i Jabłoń

Gratulujemy wszystkim Psom, które zdały swoje egzaminy!
Gratulujemy wszystkim Ludziom, co swoje też zdali!

piątek, kwietnia 13, 2012

448. Status quo

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

[ranek]
(zapomniała, że mężczyzna to istota, która jak coś robi, to nie gada)
Jabłoń:
(z zakłopotaniem na twarzy do milczącego Sadownika)
Coś się stało?

Sadownik:
Nie.

(po chwili, bo gdy przepuściła owo „nie” przez słoje, to wyszło jej,
że może jednak coś się stało i to złego
)
Jabłoń:
Zły na mnie jesteś?

Sadownik:
Noooo! Mów, mów! To bardzo ciekawe…
Może powinienem być na ciebie zły, tylko nic o tym nie wiem…

Jabłoń:
(o krok od skruchy, gotowa spróchnieć)
Nie jestem od piątej rano na nogach, nie latam wokół ciebie…

Sadownik:
No tak, koszulę prasowałem sam… buty musiałem sobie wyczyścić sam…
i najgorsze… kanapki do pracy też robiłem sobie dzisiaj sam!

Jabłoń:
Ja bym taką żonę rzuciła!

Sadownik:
O, nie! Mylisz słowa. Nie rzucił, tylko wyrzucił.
(po upływie teatralnej pauzy)
Wiesz, co mnie powstrzymuje?
Musiałbym spakować wszystkie książki,
by poszły sobie razem z nią.

Jabłoń:
Czyli zostaję. Super!

czwartek, kwietnia 12, 2012

447. Czasem sam miąższ

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Po książkach gryzdolę. Bo większości nie przeczytam kilka razy, a chcę mieć szybki dostęp do wybranych zdań, akapitów. Ponieważ czasem potrzebuję wrócić do znanego fragmentu, którego sens na ulicy odkryłam na nowo. Bo. Ponieważ. Gryzdolę i już!

Są jednak książki, po których nie mam odwagi gryzdolić. No może troszkę, ale tylko ołóweczkiem i dopiero przy piątej książce tego samego autora, gdy już się odrobinkę „zaprzyjaźnimy” i wiadomo, czego się można po mnie spodziewać. Efekt taki, że dwa ostatnie dni zajęło mi przekopywanie się przez książki Thicha, by znaleźć fragment o soku jabłkowym, by móc go jeszcze raz przeczytać, by móc wrócić do tych kilku akapitów z nową mną, którą bawię się od półtora tygodnia. Z nową mną, której nie chcę stracić.

Akuszer w zeszły poniedziałek zwrócił mą uwagę na Wielkiego Naprawiacza Świata jakiego mam w sobie. Super, ale czasem męcząco. Super, ale zawęża pole widzenia. Super, ale nudno. Bo Wielki Naprawiacz Świata do zeszłego tygodnia miał przez dziesiątki lat bardzo dużo pracy. Niczym Syzyf, naprawiał mnie. Już prawie byłam milutka, słodziutka, aż tu znalazłam się w niewłaściwym miejscu, o niewłaściwej porze, z niewłaściwymi ludźmi i... buuum.... powiedziałam, co myślałam, wybuchłam, trzasnęłam drzwiami, zwymyślałam. Wielki Naprawiacz Świata załamywał ręce. Tyle pracy! Tyle pracy na marno! Tyle pracy przed nim! Nie odzywał się do mnie przez kilka dni, a gdy miałam już siebie „wybuchniętej” dość, gdy skruszałam, bo kto to słyszał... jak tak można było postąpić... wracał On... i naprawiał. Bym ja, jako jego główny obiekt zmartwień, nigdy już nie wybuchła, nie pieprznęła drzwiami, nie wkurwiła się zbyt. Bym była milutka, słodziutka, dobra i właściwa dwadzieścia cztery na dobę. A społeczne, zgodne życie przybiło Wielkiemu Naprawiaczowi piątkę, że trudu tego się podjął.

A Akuszer na to: ale w ten sposób odcinasz się od części siebie. Od tej, co złości się, gniewa, marudzi, rozpacza, choleruje, wali pięścią w stół. A przecież to też ja. Część prawdy o mnie.

***

Po ulicach chodzę drugi tydzień. Zamyślam się, gdy tylko mam okazję. Wracam w wyobraźni do symbolu akuszerskiej roboty, do filmowego przycisku do papieru. Gładziutkie, kuliste coś. W środku zamek. Piękny. Przepiękny. Gdy przyciskiem potrząsnąć i odstawić na biurko, nawet w środku lata, można podziwiać śnieg opadający na zamek wewnątrz przycisku. Farfocle, które potrafią zachwycić. Potrząsam raz za razem.

Wielki Naprawiacz Świata Mojego nie lubi takich przycisków, bo śnieg powinien leżeć równiutko odgarnięty, nie sprawiać kłopotów. Podobnie jak złość, urazy, rozpacz też powinny leżeć w kątku i nie robić kłopotów; nie wychylać się z ukrycia.

Chodzę po ulicach i w wyobraźni wciąż bawię się przyciskiem, w którym farfocle stają się symbolami złości, rozpaczy, niemocy. Bez nich nie byłabym mną. Gdy przyjdzie złość, zezłoszczę się, wścieknę, zagrzmię, zimną suką będę... bo farfocle z łatwością przeistaczają się w miąższ:

***

(...) mniej więcej po godzinie wrócili [dzieci], żeby poprosić o coś do picia. Wyjąłem ostatnią butelkę soku jabłkowego domowej roboty i nalałem każdemu z nich po pełnej szklance, na końcu podchodząc do Thuy. Ponieważ dostał jej się sok z dna butelki, były w nim drobiny miąższu. Gdy zobaczyła, że jest mętny, nadąsała się i nie chciała pić. (...)
     Pół godziny później, gdy akurat medytowałem w swoim pokoju, usłyszałem wołanie. Thuy chciała sobie nalać szklankę wody, ale nawet stając na paluszkach, nie mogła dosięgnąć kranu. Przypomniałem jej o szklance soku na stole i poprosiłem, żeby wypiła go w pierwszej kolejności. Spojrzała na sok i zobaczyła, że miąższ osiadł na dnie, a sok stał się klarowny i apetyczny. Podeszła do stołu i wzięła szklankę w obie ręce. Wypiwszy połowę, odstawiła szklankę i spytała:
     — Czy to inny sok, wujku mnichu? — tak się zwykle zwracają wietnamskie dzieci do starszych mnichów.
     — Nie — odpowiedziałem. — To ten sam sok, co wcześniej. Posiedział sobie trochę spokojnie i teraz jest przejrzysty i apetyczny.
     Thuy przyjrzała się szklance jeszcze raz i stwierdziła:
     — Jest naprawdę dobry. Czy on medytował tak jak ty, wujku mnichu?
     Roześmiałem się i pogłaskałem ją po główce.
     — Powiedzmy raczej, że to ja, kiedy siedzę, naśladuję sok jabłkowy; to będzie bliższej prawdy.

Thich Nhat Hanh, Słońce moim sercem,
Jacek Santorski & Co, Warszawa 2008.

***

Wielki Naprawiacz Świata dostał wymówienie. Teraz będzie pracował zadaniowo, ale już nie na pełne siedem etatów. Zadaniowo, bo lubię śrubki w sobie czasem naoliwić, podokręcać. Lubię być całkiem miła, fajna, lubiana, apetyczna, ale czasem... jestem sam czysty miąższ! Zamiast wstydu, czuję ulgę i radość. Bo przecież miąższ to też ja.

wtorek, kwietnia 10, 2012

446. PWW

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Skromność.
Samokrytyka.
Sumienność.
Spełnieni?
Sumiennie skromni.
Sumiennie samokrytyczni.
Bo... nie chwal dnia przed zachodem słońca,
Bo... nie chwal człowieka przed jego śmiercią.
I przestań, do jasnej cholery, mówić „bo”, gamoniu!

***

Poczucie własnej wartości. Wynosi się z rodzinnego domu. Nie wyniosłam. Można w dorosłości próbować sztukować, flancować, leczyć. Implant poczucia własnej wartości u mnie nie chciał się przyjąć. Lista stu rzeczy, które udało mi się w życiu zrobić, mogłaby mieć nawet tysiąc pozycji. Każdej z nich po mistrzowsku umiem umniejszyć, bo... każdy może to mieć... wystarczy chcieć... to przecież nic takiego...

Nie mogłam nasiąknąć nawet oparem poczucia własnej wartości. Potrzebowałam właściwych słów, by odkryć nieznane mi poletko, na którym moje prywatne poczucie własnej wartości postanowiło wypuścić nie tylko listek. Sama się sobą zdziwiłam, gdy dotarło do mnie, że co jak co, ale radzę sobie świetnie!

Poczucie wartości to nie podziw ani zachwyt. Poczucie wartości to właśnie wiara w siebie. Nie, że wszystko umiemy i robimy świetnie, lecz że ze wszystkim sobie poradzimy. Nawet, gdyby tym „wszystkim” bywało niekiedy odstąpienie od zamiaru, zmiana planów, akceptacja niepowodzenia, skrucha za popełnioną niegodziwość, naprawienie win lub zwyczajne rozpoczęcie od nowa. Czymkolwiek to „nowe” miałoby być.

E. Woydyłło, Powtórka z matury,
Wydawnictwo Literackie, Kraków 2012.
(wyróżnienie własne)

Wrócił ten tekst do mnie niczym klamra, gdy w zeszłym tygodniu na zaprzyjaźnionym blogu przeczytałam nieznaną mi, ale podobno starą, brodatą anegdotkę o małej dziewczynce. Przez całe święta opowiastka ta do mnie wracała i wracała wywołując na mej twarzy uśmiech. To chyba ja... To chyba ja... Dopisałam polecaną książkę do majówkowej listy. A małej dziewczynki nie chcę już zgubić. Cytuję za Dudim:

Tischner opowiadał podczas kazania, że Pan Bóg stworzył wszystko, co nas otacza: żaby, zające, jelenie, misie… I tak wymieniał razem z dziećmi różne zwierzęta. A w końcu zapytał: „Które stworzenie udało się Panu Bogu najbardziej?” Miał nadzieję, że powiedzą „Człowiek”. Ale dzieci milczały. I wtedy ze środka kościoła wyszła mała dziewczynka, podeszła do mikrofonu i powiedziała: „To chyba ja”. (…) Tischner ją pochwalił: „Bardzo dobrze powiedziałaś!” Tę odpowiedź przytaczał potem często, ilekroć tłumaczył, jakie znaczenie dla człowieka ma odczuwanie samego siebie jako wartości.

W. Bonowicz, Kapelusz na wodzie. Gawędy o księdzu Tischnerze,
Wydawnictwo Znak, Kraków 2010.

Nowa, cudna mantra: to chyba ja, to chyba ja. Proszę, weź ją sobie i noś zawsze przy sobie.

***

Przypomniało mi się. Z sobotniej podróży na Dolny Śląsk, słowa z wielkiego plakatu:

It's your life. Just take it!

poniedziałek, kwietnia 09, 2012

(444+1). Wielkanocna Baba

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Na niedzielnym, świątecznym spacerze, koło molocha, góra piachu zachwyciła upasione lasem szczęście Sierściucha:

środa, kwietnia 04, 2012

443. Ogłoszenie drobne po korekcie

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

... święte chwile za pasem...

Ach, to „a”! Zawsze pierwsze, pilne, obowiązkowe, konsekwentne, nieustająco naprawiające świat... zabić czym prędzej! Porzucić w tłoku przedświątecznych kolejek, by poczuć swe błądzące, niepewne, przestraszone, uparte, kochające, nienawidzące lub zezłoszczone, wybaczające, ale i czasem pamiętliwe Jestestwo. Nie zwariować i w pełni podarować sobie:

... święte chwile z psem...

Już niedługo. :)

wtorek, kwietnia 03, 2012

442. Definicja luksusu

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Dzisiaj pewien dziennik na pierwszej stronie poinformował obywateli, że w dziale „luksusowe” umieszczają mylnie marki zaledwie popularne, które ze światowym luksusem nie mają nic wspólnego.

***

Luksus... dla mnie — przedstawicielki kryzysowych dzieci — to wciąż:
...niemożliwie bezkresny regał przeróżnych czekolad, które są, leżą i mogę je po prostu kupić;
...niezrozumiałe poczucie wielkiego bogactwa, gdy jednym przeciągnięciem karty wymieniam wszystkie wyblakłe i umęczone życiem skarpetki na nowych, kolorowych, siedem par;
...banany, które w końcu mi się przejadły;
...żelki, które jeszcze mi się nie przejadły.

***

I nie byłoby wpisu. Nie byłoby zamyślenia, gdyby nie Heniutka, która ułożyła swoją głowę na mej stopie, gdy grzebałam w komputerze. Jej ciepło rozbroiło mnie, a do głowy przyszło tylko jedno słowo: „zaufanie”.

To jest dopiero luksus... być godnym zaufania lub móc zaufać. A Henia na to: Tak, tak, jesteśmy luksusowymi burżujkami!

poniedziałek, kwietnia 02, 2012

441. Subtelne Drzewko w mieście

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Jabłoń:
(skończyła zamawiać pierogi)

Kelnerka:
I dwa talerzyki.

Jabłoń:
(ze zdziwieniem na twarzy, jakie dwa [?],
łapie w końcu, o co chodzi)
Talerz jeden, poproszę. To wszystko dla mnie.