wpis przeniesiony 2.03.2019.
(oryginał bez twardych spacji)
Dawno, dawno temu. W dniu, w którym Kudłatą mieliśmy przynieść do domu. Papiery podpisane. Opłata za psa uiszczona. Metryka spakowana. Instrukcja obsługi psa przeczytana ze zrozumieniem. Mąż Pani, od której kupowaliśmy pięć i pół kilo pięknej labradorki — też hodowca, ale owczarka niemieckiego — podniósł się z kanapy, uśmiechnął się promieniście, wyciągnął ku Sadownikowi dłoń i powiedział: gratuluję panu, właśnie stracił pan prymat w rodzinie.
Niedawno. W sobotę rano. Jabłoń plącze się po kuchni z zamiarem przygotowania śniadania, a zaraz potem pudełek i pudełeczek z różnymi smakołykami na Heńkową naukę.
Jabłoń:
Co zjadłbyś na śniadanko?
Sadownik:
(w Przytulisku białe pieczywo wjeżdża tylko okazjonalnie)
Czy mi się zdaje, czy widziałem bułki?
(grzanki?)
Jabłoń:
(ma kłopot z nakryciem prawdy szmatą fałszu)
Nooo… całkiem dobrze widziałeś, ale jest problem…
Sadownik:
Nie będę nawet próbował zgadnąć jaki.
Jabłoń:
No, wiesz, dla Heni kupione, do nauki.
Sadownik:
(wraca do historii kupowania psa)
To nie był hodowca, to był prorok!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz