sobota, lutego 28, 2015

(1260+2). Bliźniaczy czas

 wpis przeniesiony 13.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Wczoraj z Bliźniaczym Małżeństwem wznieśliśmy toast za terapeutki i przyszłe terapeutki. Świętowaliśmy nasz wspólny czas i nasze plany na najbliższą przyszłość. Przywilejem ogromnym było móc siedzieć razem przy jednym stole.

*

(rodzinna kulturowo-gienderowo-seksistowsko-szowinistyczna potyczka,
argumenty padły, jeszcze parę minut podkręcania,
a wystarczyłoby podłożyć zapałkę i pożar gotowy
)

Zalo:
(śmiertelnie poważnie)
You should go shopping with her!

Sadownik:
Why?

Zalo:
Because you married her twin sister.

Bliźniacze Małżeństwa:
(ryknęły śmiechem)

Bliźniacza Liczba & Sadownik:
(poszli na zakupy)

piątek, lutego 27, 2015

1261. Na urlopie... Szacki!

 wpis przeniesiony 13.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Kundel zdaje egzamin. Nie mogę sobie wyobrazić życia bez. Pierwsze wolne z nim pod ręką — ambitnie postanowiłam poczytać gatunek, którego na co dzień nie czytam — urlop to urlop, czyli okazja, by poznać nieznane. W cenie jednego papierowego tomu, po dorzuceniu kilku złotych, nabyłam wszystkie trzy tomy w wersji elektronicznej.

Niech mnie kule! Jak dobrze, że Autor pisze jedną książkę na kilka lat. Wciągają. Nie można się oderwać. Człowiek nie miałby czasu na nic innego. Jestem w trakcie trzeciego tomu. W nocy przy jednym z opisów odpadłam! Makabra, ale i polska rzeczywistość, choć pewnie trochę przerysowana. Trzeci tom można potraktować nie tylko jako kryminał, ale jako książkę edukacyjną — przemoc w rodzinie to nie katolicka fatamorgana czy gienderowa klątwa. O trzecim tomie jeszcze będzie, a pierwsze dwa też są niczego sobie.

     — Wolałbym rozmawiać o faktach, nie o uczuciach.
     — To zawsze jest prostsze. Co jeszcze chciałby pan wiedzieć?
     — Chciałbym wiedzieć, co się wydarzyło w sobotni wieczór.
[…]
     — W takim razie musimy rozmawiać o uczuciach.
     — Jakoś to zniosę.

*

Szacki już miał na końcu języka, że pacjentów w szpitalach psychiatrycznych powinno się indywidualnie leczyć, a nie grupowo przechowywać […].

*

     — Jeśli chodzi o to, kto jest w systemie dobry, a kto zły: prawie zawsze jest odwrotnie. Proszę o tym pamiętać.

*

Szacki mnożył w myślach trzycyfrowe liczby, aby zabić pojawiające się w jego wyobraźni sceny gwałtu. Zbrodni, która — jego zdaniem — powinna być karana na równi z zabójstwem. Gwałt był zabójstwem, nawet jeśli zwłoki chodziły potem przez wiele lat po ulicach.

*

Czy w takiej chwili coś się czuje? Czy długo jeszcze zachowuje się świadomość? Lekarze mówią: umarł natychmiast. Ale kto to tak naprawdę może wiedzieć?

*

     — Bardzo śmieszne. Zastanawiam się, jak to możliwe, że dzieci mogą być tak niepodobne do swoich rodziców.
     — Może dlatego, że najpierw są sobą, a dopiero potem czyimiś dziećmi?

Zygmunt Miłoszewski, Uwikłanie,
Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2007.
(wyróżnienie własne)

Gówno pan wie o moich emocjach.
— Błogosławiona to niewiedza.

*

[…] efekciarstwo nie robiło na nim wrażenia, co najwyżej wywoływało żal, że są osoby zdolne włożyć tyle czasu i wysiłku w sprawy nieistotne.

*

[…] negatywna identyfikacja to ślepa uliczka. Że człowiek powinien określać siebie przez dobre emocje, przez to, co lubi, co go uszczęśliwia, sprawia mu radość. Że budowanie tożsamości na tym, co go drażni i wkurwia, to wstęp na równię pochyłą zgorzknienia, po której zjeżdża się coraz szybciej, aby na końcu stać się ziejącym nienawiścią frustratem.

*

     — […] Czy po zmartwychwstaniu ma się trzustkę?
     — Jak się umarło w wieku trzydziestu trzech lat, to nie, dopiero po pięćdziesiątce dowiadujesz się, że masz jakieś narządy?

*

Nienawidził głupoty, którą uważał za jedyna naprawdę szkodliwą cechę, gorszą od nienawiści.

*

     — […] Tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono.
     — Talmud?
     — Nie, Szymborska. Mądrość dobrze jest czerpać z różnych źródeł.
[…] nigdy nie wiemy, ile w nas dobra.

*

Rabin uśmiechnął się niespodziewanie. — Na marginesie: uwielbiam tę waszą cechę, to poruszanie się po skrajnościach, euforia albo czarna depresja, wielka miłość albo ślepa wściekłość. U Polaków nigdy normalnie. Szlag mnie czasami od tego trafia, ale i tak to lubię, nauczyłem się traktować uzależnienie od polskiego charakteru jako nieszkodliwy nałóg.

*

     — […] Wystarczy mi, że jestem rozwódką, nie mam ochoty na bycie wdową. Jak to brzmi? Jakbym miała sześćdziesiątkę.
     — Nie możesz być chyba wdową, skoro jesteś rozwódką.
     — Nie będziesz mi mówił, kim mogę być, a kim nie, te mroczne czasy na szczęście się skończyły.

*

Tuż obok niego przy ogrodzeniu tarasu siedziała para tubylców zakochanych w sobie jak nastolatkowie, choć musieli mieć dobrze po pięćdziesiątce. […] Wielu dekad pielęgnowania miłości i czułości potrzeba, żeby stać się taka parą.

Zygmunt Miłoszewski, Ziarno prawdy,
Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2011.
(wyróżnienie własne)

czwartek, lutego 26, 2015

1260. Puzzle

 wpis przeniesiony 13.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

puzzel #1
Pierwszego dnia poza domem, między samolotem a pociągiem, na kawie.

(podchodzi tubylczy „żebrak”
i w tubylczym języku nadaje
)

Sadownik:
(spokojnie, bez jakichkolwiek pozawerbalnych wtrąceń)
Mów do mnie po polsku.

Pan:
Nie ma sprawy, jestem z Polski.

Sadownik:
(ryknął śmiechem, wspomógł rodaka)


puzzel #2
Może drugiego lub trzeciego dnia naszego pobytu na obczyźnie. Choć historia zaczyna się dużo dużo wcześniej.

Jakiś czas temu Brr podesłał mi link do piosenki, mówiąc: najpierw posłuchaj, a dopiero potem obejrzyj. Przyzwyczajona do preferencji Brr, jeśli chodzi o barwę głosu, odłożyłam to na kolejny dzień. Gdy nastał, jakoś dziwnie poczułam potrzebę subordynacji słowom „najpierw posłuchaj”. Posłuchałam raz i drugi, i trzeci, i piąty. Doskonałe, pomyślałam. Fantastyczny tembr głosu. Obejrzałam obrazek. I padłam. Umieszczenie tego obrazka na blogu byłoby dla mnie jawnym poparciem patriotycznej homofobii. Trudno, pomyślałam, muszę zapamiętać tytuł, a nie sobie niezapominajkę na blogu robić.

No i przyszedł dzień, gdy Bliźniacza Liczba pokazała mi… taniec. No i proszę, dwa w jednym, jak znalazł.

Hozier, Take Me to Church, tańczy Sergei Polunin.


puzzel #3
Dwa dni temu. Tak! Tutaj kapusta ozdabia skwery!


puzzel #4
Dwa dni temu wieczorem pokochaliśmy frazę:

I speak Polish.
what’s your
super power?


puzzel #5
Wczoraj. Te psy na zdjęciu musiałam mieć. Dopiero teraz mnie tknęło, dlaczego te psy muszą być spięte łańcuchem? Przecież nigdzie nie ucieknie żaden z nich...


puzzel #6
Też wczoraj. Chciałabym, aby w moim kraju były również tak piękne:


puzzel #7
Dziś. Zdanie, które spowodowało, że postanowiłam wszystkie puzzle zebrać i zostawić tutaj, by zachować od zapomnienia.

Bliźniacza Liczba:
(po rozmowie telefonicznej z Mężem)
Mamy na jutro kangura!

Jabłoń:
(musiała dopytać, o co chodzi)

Sadownik & Jabłoń:
(ryknęli śmiechem)

wtorek, lutego 24, 2015

(1258+1). znalezione pod stopami

też w sobotę...

1258. Życie to jednak bajka

 wpis przeniesiony 13.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

w sobotę...

*

nad ranem. uczucia znajdują swoje najwłaściwsze miejsca w ciele. rozum jeszcze dosypia. na krawędzi nocy i dnia. właśnie w takich chwilach zwykle odkrywam oczywistą oczywistość. brakujący puzel wskakuje na właściwe miejsce. w niedzielę nad ranem poczułam, że życie jest idiotycznie proste. jest o sile i słabości. o umiejętności decydowania i wcielania w życie. o umiejętności odpuszczania. o umiejętności doceniania i siły, i słabości. przypomniałam sobie ten stan dziś rano, gdy gołą stopę postawiłam na ziemi… każdy z nas ma ograniczenia. to prawda. ale każdy z nas właśnie dziś, właśnie teraz może zrobić coś malutkiego a jednocześnie ważnego.

są rzeczy, których chcę się nauczyć. są rzeczy, które chcę jeszcze zrobić. są miejsca, w których chcę być. są ludzie, z którymi chcę spędzić nie jedną chwilę. pomyślałam, stawiając gołą stopę na posadzce. każde z tych „chceń” wymaga decyzji.

*

w sobotę...

piątek, lutego 20, 2015

(1252+5). perfecto

randkowaliśmy.
ta ściana mnie zatrzymała.

1256. Jestem z pokolenia X, mogło być gorzej, dużo gorzej

 wpis przeniesiony 13.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Tę książkę podsunął mi do czytania Biały Kruk. Przeczytałam z zapartym tchem. Dotarło do mnie, że w nowym semestrze nie pójdę do ludzi, którzy są ode mnie około 20–22 lata młodsi. Pójdę do ludzi, którzy nie są z pokolenia X czy Y. Pójdę do ludzi, którzy cierpią na demencję cyfrową od wielu, wielu już lat. Teraz dopiero rozumiem wiele z zachowań moich studentów, których pojąć dotąd nie byłam w stanie.

Tę książkę można czytać na opak i traktować jako najprostszą z możliwych instrukcję wyhodowania debila, idioty, idealnego konsumenta. Półproduktem może być kilkumiesięczne dziecko, przedszkolak, uczeń. Dla każdego hodowcy — kiedyś powiedzielibyśmy rodzica/opiekuna — do wyboru, do koloru. Fantazja zupełnie niepotrzebna.

Z wszelkich dostępnych dziś rozpoznań naukowych wynika, że komputer jest potrzebny do nauczania tak samo jak rower do nauki pływania albo aparat rentgenowski do przymierzania butów.

*

Na strukturę mózgu wpływ ma nie tylko to, czemu poświęcamy dużo czasu, lecz także to, czego nie robimy.

*

[…] dzięki używaniu mózgu zachodzą w nim permanentne zmiany. Percepcja, myślenie, przeżywanie, odczuwanie i działanie — wszystkie te procesy pozostawiają w mózgu tzw. ślady pamięciowe (engramy).

*

[…] mózg uczy się bez przerwy (nie jest on w stanie nie uczyć się).

*

[słowa Marka Aureliusza] dzisiejsi neurobiolodzy uważają za oczywistość: „Dusza z czasem przybiera kolor twoich myśli”.

*

Wyniki badań współczesnej neurobiologii potwierdzają, że najlepszy trening dla mózgu to trening fizyczny.

*

Podczas uczenia się zachodzą zmiany w synapsach, czyli w połączeniach między poszczególnymi komórkami nerwowymi, w wyniku czego zwiększa się sprawność mózgu. Jednocześnie w hipokampie, odpowiedzialnym za zapamiętywanie nowych informacji, powstają nowe komórki, które utrzymują się przy życiu tylko dzięki intensywnej pracy umysłowej. […] nasz potencjał intelektualny zależy od tego, ile pracy umysłowej wykonujemy.

*

Jeśli podczas obserwacji danego zjawiska zwracamy szczególną uwagę na kolory, aktywujemy w mózgu ośrodek kolorów i widzimy je w związku z tym wyraźniej. Podobnie jest z ruchem: kiedy koncentrujemy się na ruchach obserwowanego obiektu, zauważamy je prędzej i dokładniej. Zasada ta dotyczy wszystkich zmysłów; kiedy rejestrujemy coś wyjątkowo uważnie — mówimy wtedy o tzw. uwadze selektywnej — pobudzamy odpowiednie obszary mózgu, które funkcjonują wtedy znacznie lepiej, a wyniki ich pracy są precyzyjniejsze.

*

Nauczanie jest rozniecaniem ognia, a nie napełnianiem pustych beczek.

*

Do nauki chodzenia i mówienia nie trzeba nikogo motywować i osobiście nie znam żadnego małego dziecka, które po kilku tygodniach niepowodzeń i z poobijaną pupą „powiedziałoby” do siebie: „mam dosyć tego chodzenia”. Podobnie jest z rozmowami — są one czymś tak ciekawym, że żaden trzy- lub czterolatek nie wpadłby nigdy na pomysł, by z nich zrezygnować.

Manfred Spitzer, Cyfrowa demencja. W jaki sposób pozbawiamy
rozumu siebie i swoje dzieci
, (tłum. Andrzej Lipiński),
Wydawnictwo Dobra Literatura, Słupsk 2013.
(wyróżnienie własne)

czwartek, lutego 19, 2015

(1252+3).

 wpis przeniesiony 13.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

to miejsce. nasz rytuał. my jako para. i znów myśl, że mamy niebywały przywilej. i łza w oku. i Sadownik, który niezmiennie mówi: nie płacz. a Drzewko i tak się wzrusza.

to miejsce. w nim sporo myśli na temat poziomu polowego postrzegania świata. pole, które właśnie tak a nie inaczej organizuje to miejsce: gwar ludzkich rozmów w innym języku, inna mimika twarzy, inna ekspresja, inna energia. zupełnie inny świat tylko kilka tysięcy kilometrów od Przytuliska. magia. czysta magia!

(1252+2). colores

(1252+1).

od poniedziałku niezmiennie myślę o przywilejach. swoich i Sadownika.

o przywileju, jakim jest życie. życie dorosłej osoby. osoby, która kocha. kocha i jest kochana.

o przywileju, jakim jest życie. życie dorosłej osoby. osoby, która kocha. kocha swoją pracę. pracę, którą może bez lęku zostawić na dwa tygodnie.

niedziela, lutego 15, 2015

1252. Czas na zmianę dekoracji

Poranny spacer do lasu całym Stadem.
Ostatni nasz wspólny lutowy dzień.
Ostatni przymrozek. Ostatni szron.
Ostatnie mejle, rachunki, faktury.

Dogiña odstawiona na zimowe ferie.

Walizkom puste trzewia zapełnić. Wykąpać się. Zasnąć. Wstać.
Zjeść śniadanko. Ruszyć w drogę. Odlecieć. Wylądować.

Dogiño już czeka, napisała Bliźniacza Liczba.

sobota, lutego 14, 2015

1251. Graffiti? Nie, Graff!

 wpis przeniesiony 13.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Już można kupić ją w papierze. Gdy ja o niej myślałam, był tylko e-book, więc pierwszy nieśmiały i tylko w wyobraźni krok w stronę elektronicznych książek wtedy zrobiłam. Teraz bojkotuję książki, które choć mogłyby wyjść jako e-booki, wychodzą tylko w papierze.

W kolejności odpowiedniej książeczki ustawiają się nawet na wirtualnej półce. Przyszedł czas i na lubianą bardzo przeze mnie Agnieszkę Graff.

Znów w zadziwieniu pozostałam, że Matka feministka jest książką konserwatywną — dla mnie nie jest, dla mnie to książka o projekcie „normalność”, który wciąż na realizację czeka.

Znów, nadal i wciąż, nie mogę się nadziwić, że Graff — przebystra, doświadczona osoba — naprawdę nie spotkała nigdy „wózkowej”. Zazdroszczę, po prostu zazdroszczę. Nie ma już takiej wózkowej, co na łeb mi wejdzie, a tylko ja wiem, ile czasu zajęło mi nauczenie się obsługiwania tego modelu społecznej nadmuchanej najważniejszości.

Poza wszystkim, ta książka ożywia, dotyka istoty człowieczeństwa, budzi marzenia, rozgrzesza z optymizmu i wiary w ludzi, popycha do szaleństwa, by nie ustawać, by rozwijać się, by pomagać rozwijać się innym.

Odkryłam śmieszną dość cechę elektronicznych książek. Książka Halber ma 4042 jednostek. Książka Agnieszki Graff ma ich 6799. Ha, ha, a mi to nic nie mówi. Dziś widziałam w księgarni pierwszą z nich. Muszę przyznać, że byłam zaskoczona jej grubością. Myślałam, że to książczyna, w kategoriach objętości. Z przyjemnością uśmiechnęłam się do półki na regale z książkami, nie przybył ani jeden centymetr. Duma mnie rozpiera.

[...] psychika ludzka jest bytem językowym, jesteśmy tym, co sobie opowiemy, a to, co sobie opowiemy, jest zrobione ze słów — w związku z tym, jeżeli nabierzemy pewnego dystansu do swojej opowieści, zaczniemy ją opowiadać na przykład ironicznie, jakoś inaczej, wchodząc w dialog z inną opowieścią, to możemy zmienić samych siebie.

*

[...] tożsamość tej samej osoby, jeśli zostanie opowiedziana innym językiem, będzie czym innym. To nie są puste gry intelektualne, tylko rzeczywistości psychiczne, samoistne ludzkie światy.

*

Po to się czyta, żeby zrozumieć, kim się jest.

*

Wiemy, że świat jest opowieścią, ale skoro tak, to tym bardziej musimy zadbać o to, żeby nasza opowieść o świecie była sensowna. Innymi słowy, sens nie przychodzi z zewnątrz, sens jest zawsze produktem ludzkiego wysiłku. Więc nasza odpowiedzialność jest gigantyczna, bo musimy sobie ten świat sensownie opowiedzieć tak, żeby dało się w nim żyć.

*

Problem z kobiecością polega na tym, że ona jest zdefiniowana w opozycji do władzy, kompetencji, samowystarczalności — jako podległość i opiekuńczość. Że to nie ma nic wspólnego z biologią, za to wiele z systemem władzy, który się legitymizuje poprzez odniesienie do biologii.

*

A mówiąc serio, nigdy nie wstydziłam się tego, że moje poglądy ewoluują, że się rozwijam intelektualnie. Nieustannie rewiduję moje poglądy na tematy, które mnie interesują, co jakiś czas sprawdzam, co myślę.

*

[...] wiara w dobro człowieka i głębokie poczucie, że różnorodność, w tym różnice w światopoglądowe, są czymś dobrym, że z różnic rodzi się coś ciekawego, nowa całość.

*

Zakładam, że jak ludzie mają różne poglądy to jest dobre i ciekawe, i należy to zgłębiać. W Polsce tak się nie rozmawia. Jak wygłaszam pogląd inny niż przedmówca, to następnie ten przedmówca albo usiłuje mnie zglanować, żeby mnie przekonać, uświadomić, że się mylę i jestem nedouczona albo się na mnie obraża. Albo oskarża o zdradę. Czy tak trudno wytrzymać, że się różnimy?

*

Łatwość, z jaką w Polce odrzuca się wszelkie kontrargumenty, piętnując rozmówcę jako przygłupa, faszystę, komucha, Żyda, wszystko jedno, jest dla mnie przerażająca; ja pod tym względem jestem nie stąd.

Agnieszka Graff, rozmawia Michał Sutowski, Jestem stąd,
Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2014.
(wyróżnienie własne)

1250. Chwila

 wpis przeniesiony 13.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

ostatni zapracowany dla mnie dzień. wczoraj.
pierwszy wiosenny, jeśli chodzi o atmosferę. też wczoraj.

*

uśmiechałam się do chwili. wybierałam nasłonecznioną stronę ulic. szczęście. takie najzwyklejsze. takie, jakie lubię najbardziej.

wysiadłam z tramwaju w słońce wprost. zrobiłam krok, może dwa. mój wzrok zatrzymał się na kobiecie, której biała laska właśnie odmierzała najbliższą przyszłość kobiecych stóp, wyznaczając bezpieczny kawałek czasoprzestrzeni. czy mogła delektować się ciepłem na twarzy, czy może całą uwagę musiała mieć skupioną na badaniu przestrzeni? — pytał ktoś we mnie. zatrzymałam się. spojrzałam na ulicę. spojrzałam uważniej, bardziej, z dziecięcym wręcz zadziwieniem. nie patrzyłam na banał wielkomiejskiego życia. patrzyłam na cud widzenia. Ona, ta Kobieta, nie mogła zobaczyć intensywnych cieni na ziemi, pomyślałam. zachwycałam się nimi za siebie i za Nią.

*

zmysły. fenomenologicznie. studiuję od kilku dni w rytm psychologii procesu. niewidoma nauczycielka na mej drodze nie zdziwiła mnie swoją obecnością wcale. gdy zatrzymałam się, a potem ruszyłam dalej, dotarło do mnie, że chodzenie — zdolność do przemieszczania się — jest dla mnie zmysłem. bardzo cennym. dla mnie bezcennym.

wtorek, lutego 10, 2015

(1248+1). Komentując najlepszą książkę 2015 roku

 wpis przeniesiony 13.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

     — Bo ja — mówi Sławek — ja, wiecie, próbowałem u siebie w warsztacie rozmawiać tak, jak my tutaj rozmawiamy. O emocjach. I szczerze. Bo w sumie to wydaje mi się, że inaczej rozmawiać nie ma sensu, ja się nie czuję, jakbym rozmawiał, jak mi facet z drugiej zmiany mówi o pasku klinowym. Więc próbowałem i z nimi, nawet tak, że mówię: „Janek, ty chyba czujesz złość”. Ale oni się śmieją ze mnie i mówią, że jestem aowcem. A ja na AA nigdy nie byłem. Z nimi tak się nie da rozmawiać. W ogóle nie da się tak rozmawiać z ludźmi, jak my tutaj na terapii rozmawiamy.

Małgorzata Halber, Najgorszy człowiek na świecie,
Wydawnictwo Znak, Kraków 2015.

Przeczytałam te słowa na głos Sadownikowi w niedzielny poranek. Upłakał się jak norka. Trochę porozmawialiśmy o konwersacyjnym stylu, który obowiązuje w Przytulisku. Że bez „chyba” i w pierwszej osobie. O złości, rozczarowaniu, wkurwie, smutku, rozpaczy rozmawia się tak samo jak o miłości, radości i wszelkich uniesieniach. Z bebecha. Zamyśliłam się na kanwie tej małej wymiany wrażeń i filozoficznie zapytałam:

Jabłoń:
Jak to jest, że w okolicach dwudziestoletniego stażu
ludzie się rozchodzą, a my tu z każdym rokiem
mamy ze sobą tylko lepiej i lepiej?

Sadownik:
(uśmiechnął się, jak tylko On potrafi)
Dobra teza! Ciekawy jestem, jak ją obronisz.

*

I pewnie nie byłoby to warte wspominania, gdyby nie wczorajsza rozmowa telefoniczna z Seniorem, który dał znać, że Orzeszkowi język Halberowej nie leży zupełnie. Senior odbiera zaś książkę jako chaotyczną i męczy go. No ale zaczęli, to skończą — powiedział. A potem dodał z przekąsem: widziałaś, że w tej książce o psychoterapeutach to ona nie ma najlepszego (eufemizm) zdania.

Książka jest więc dobra, stanowczo! Każdy znajdzie w niej to, czego szuka, by mógł potwierdzić swój system wartości, przekonań i dobrą strategię życiową — nawet jeśli to właśnie one są źródłem problemów. To książka straszna, bo znajdziesz w niej tylko siebie. Amen lub w Halberowym stylu: i chuj! Kropka.

niedziela, lutego 08, 2015

1248. Najlepsza książka 2015 roku

 wpis przeniesiony 13.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

O istnieniu książki dała mi znać Kaan. Po kilku minutach już ją miałam na swojej wirtualnej półce. Czytałam wolno, wolniej, jeszcze wolniej, a mimo to z każdym zdaniem byłam bliżej końca. Dziś skończyłam. Jeśli nie czytaliście tej książki, no cóż, zazdroszczę Wam, jest wciąż przed Wami.

Zakreśliłam w tej książce masę słów, fraz, zdań. Zrobiłam wiele zakładek. Kundelek wytrzymał to wszystko. Nie dałam rady wybrać trzech, czterech czy pięciu cytatów. Te znajdujące się poniżej to minimalne minimum, na jakie było mnie stać. Więcej, mam przeogromną ochotę pogadać o tym, co parę mądrych kobiet zakreśliło w swoich egzemplarzach.

To nie jest książka o wychodzeniu z nałogu. Byłoby nudno czytać tylko o cudzym doświadczeniu. To książka przede wszystkim o dochodzeniu do siebie. Kiedyś, ktoś w radiu powiedział: trzeba przejść długą drogę, by dojść do siebie. I właśnie o tym jest ta książka. Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, co nie znajdzie w niej ani jednego zdania, z którym się nie identyfikował choć przez chwilę w ciągu swego życia.

Jeszcze zanim zacznę, chcę powiedzieć coś, co odkryłam zupełnie niedawno.
     KAŻDY SIĘ WSTYDZI.
     KAŻDY SIĘ WSTYDZI TRZECH RZECZY.
     ŻE NIE JEST ŁADNY.
     ŻE ZA MAŁO WIE.
     I ŻE NIEWYSTARCZAJĄCO DOBRZE RADZI SOBIE W ŻYCIU.
     KAŻDY.
     Dlaczego więc nikt się do tego nie przyznaje? Dlaczego nikt o tym nie mówi? O ile łatwiej by się nam rozmawiało na przyjęciach, gdyby można to było powiedzieć głośno.

*

„Alkoholik” to słowo tak straszne jak „feministka”. Alkoholicy i feministki nie należą do społeczeństwa — nie mogą być nami.

*

[...] czym innym jest uzależnienie, jak nie nieustającym życiowym spierdalaniem? A używanie wyrazów brzydkich ma tylko zamaskować to, jak bardzo czułe są te miejsca, o których mowa.

*

Weź spróbuj sobie czegoś zabronić. Spróbuj zabronić sobie buraka. Cały dzień będziesz myśleć o buraku, mimo że burak nie jest atrakcyjny przecież. Serio, serio.

*

Nie cudzołóż, nie kradnij, nie pożądaj. Czy zastanawialiście się kiedykolwiek nad fenomenem poczucia winy w religii katolickiej? Te wszystkie zdania na nie.

*

Teraz wiem, że przez całe lata wydawało mi się, że mam czuć się inaczej, niż czułam. Jakoś. Wesoło. Albo nie narzekać. I zapierdalać. Nie umiałam odpocząć. Nie wiedziałam, co lubię naprawdę. Wiedziałam tylko, że mam zacisnąć zęby. Że jak mnie zaczyna, dajmy na to boleć palec u nogi, to nieważne, nieważne, inni mają gorzej, powstańcy chodzili kanałami i się nie skarżyli, więc idę dalej, nie, nawet nie idę, staram się biec, żeby udawać, że mnie nie boli. I dopóki mi noga nie zacznie odpadać, to będę zapierdalała.
     A tak nie można.
     Nie można chodzić bez nogi.

*

Powiedziałam jej: „teraz zaczniesz się uczyć najtrudniejszego — jak siebie lubić, nic nie robiąc”.

*

Myliło mi się to, co czuję, z tym, co myślałam, że czuję.
     To, co czuję, zastępowałam słowami i zdaniami na temat tego, co myślę.
     Myliło mi się najprawdopodobniej całe życie.

*

To się dzieje zawsze z tego samego powodu.
     Banalnego i prostego: żeby poczuć się wreszcie kurwa lepiej.
     Żeby się w ogóle poczuć.

*

Nikt mi tego nigdy nie powiedział.
     Że to jest ważne, co ja czuję.
     Że mogę czuć.
     Nikt mnie nigdy o to nie pytał.

*

I że to, że się wstydzę, i to, że się boję, jest OK. To jest okej. Ponieważ tak jest właśnie. Ponieważ oprócz chwil idealnych i doskonałych, których jest naprawdę mało, życie składa się z wtorków, czwartków i godziny trzynastej.

*

[...] ironia to najłagodniejsza forma agresji.
     Wow.

*

Koniec końców musimy coś zrobić z tym emocjami, z tym wielkim wyrzutem, że nie żyjemy tak, jak nam się wydaje, że powinniśmy, ani tak, jak nam się wydaje, że chcemy, ani tak, jak naprawdę chcemy.

Małgorzata Halber, Najgorszy człowiek na świecie,
Wydawnictwo Znak, Kraków 2015.
(wyróżnienie własne)

(1246+1). Ciąg dalszy nastąpił sam

 wpis przeniesiony 13.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Wraca mąż po pracy do domu. Bukiet kwiatów ciągnie ze sobą. Żonka w kuchni gotuje smaczny obiadek...

Wróć! Nieprawda! Przynajmniej nie dziś. Dziś ma być o tym, co dziś.

Wraca żonka po pracy do domu. Dwa przepyszne serniczki w siateczce ciągnie ze sobą z myślą o kawce w cudnym towarzystwie. Małżoneczek w kuchni pichci najsmaczniejszy obiadek świata...

Giender i przewrót moralny. Innymi słowy, wszystko co chcesz, byle najgorsze. Tak właśnie było.

W myśl systematyki kulinarnej, przepis na boski obiadek, co go Sadownik pichci, powinien znajdować się w rozdziale o potrawach generujących żoninine poczucie winy. Figa! Terapia działa. Nikt, naprawdę nikt na świecie nie umie ugotować takiego żurku jak Sadownik. Żaden sąd ostateczny nie zmusi mnie do zmiany zdania.

Wraca mąż po pracy do domu. Bukiet kwiatów ciągnie ze sobą. Żonka w kuchni gotuje smaczny obiadek...

Niedoczekanie moje? Niedoczekanie Jego? Nie, tak też bywa. W Przytulisku brak schematu.

1246. Kulinarny porządek świata

 wpis przeniesiony 13.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Otwierasz szanującą się książkę kucharską i proszę, przystawki, zupy, dania główne, surówki i sałatki, desery, sosy — to co będziemy przygotowywać? Otwierasz inną i geograficzno-architektoniczne czary-mary, kuchnia francuska sąsiaduje nie tylko z włoską, ale również z chińską lub tajlandzką. Są książki ideologiczno-polityczne, dania jarskie, wegetariańskie, wegańskie, bezglutenowe. Wczoraj przy przygotowywaniu obiadu, dotarło do mnie, że moja osobista książka kucharska dzieli potrawy inaczej.

Są potrawy z cyklu słomiane wdowieństwo. Znajdziesz tu ziemniaki w mundurkach, jajecznicę, numer telefonu do ulubionej pizzerni oraz kogiel-mogiel. Dania te charakteryzują się tym, że albo Sadownik ich nie znosi, więc nie może go być w domu, gdy są podawane, albo czas przygotowania jest minimalny i można zająć się życiem, po prostu.

Przygotowując potrawę, która jest jednocześnie bardzo niezdrowa, ale i przepyszna, poczucie winy chciało mnie dopaść na gorącym uczynku — gotować należy przecież zdrowo, świadomie i wpisz tu, co chcesz, czyż nie? Nie dałam się, bo dotarło do mnie, że jest jeszcze jeden porządek potraw poza lubię–nie lubię, lekko-, ciężkostrawne, zdrowe–niezdrowe. Porządek, którego jestem szczerym, od wczoraj świadomym, wyznawcą — może być z glutenem, byle bez poczucia krzywdy. Ale od początku...

Są potrawy, które generują poczucie krzywdy — człowiek wyrwał dla siebie w tym tygodniu prywatnych osiem godzin, ale trzy spędzi na zakupach i siedzeniu w kuchni, bo przecież kocha a role społeczne ustalone.

Wczoraj do stołu podano potrawę według przepisu Bliźniaczej Liczby, potrawę wykwintną i przepyszną (łoś, pietruszka, czosnek), niezdrową (śmietana), przygotowaną z miłością, bez żadnego tam wyjmij z opakowania i włóż do piekarnika. Była to potrawa w 100% wolna od poczucia krzywdy, bo od wejścia do kuchni do wyłożenia na talerze całe 25 minut i trwało to tak długo tylko ze względu na gotowanie makaronu (niezdrowego, oczywiście).

Teraz się zastanawiam, że w zasadzie, niektórzy mogliby tę potrawę zaklasyfikować jako potrawę generującą poczucie winy, bo przecież jak kocha to siedzi w kuchni. Ale my wczoraj woleliśmy zająć się tylko miłością. Kropka.

sobota, lutego 07, 2015

(1240+4+1). Inny świat

 wpis przeniesiony 13.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Teodora pojawiła się w naszym życiu wczoraj.

Sadownik wziął Jabłoń imieninowo na torebki. Zaklinało się Drzewko, że ma być miło, czyli musu nie ma — zajrzą tylko do takiej liczby sklepów, by nie wykończyć dobrego nastroju.

Jedno miejsce, drugie miejsce i sporo już wiadomo. Torebka. Damska, koniecznie. Żadna czerń, brąz czy klasyka. Żadnej poprawnej nudy dla pań z klasy średniej skrojonej zgodnie z wszelkimi aktualnymi trendami w dizajnie.

Trzecie miejsce. Jest i czerń, i brąz, i niebywałe zadziwienie. Jabłoń przystanęła, gapi się na propozycje toreb, absolutnie nie do przyjęcia i przypomina sobie, że większość kobiet jest od niej mniejsza, dużo mniejsza lub dużo, dużo mniejsza. W zadziwieniu pyta Sadownika:
     — I ty chcesz mi powiedzieć, że kobiety marzą o takich luksusowych workach na kartofle? Matko Bosko, mogłabym w takiej torbie wiertarkę nosić.

Czerń, nie. Brąz, nie. Worki na kartofle, nie. Nie ma też mowy o zajętej permanentnie dłoni czy ramieniu zgiętym w łokciu, gdy Drzewko przemieszcza się z punktu A do punktu B. Nie, nie, nie, wykluczone. Opuścili sprawnie miejsce trzecie.

Czwarte. Ostatnie. Na rezerwie cierpliwości Jabłoń wjechała. I co? I jest! Sadownik ją wypatrzył. Torebunia, co z Jabłoni Teodorę zrobiła w ułamku sekundy. Drzewko oczadziało rządzą posiadania.

*

Poszłam wieczorkiem do pracy. Poznawczo odmieniona. Po 35 latach znajdowałam się na ulicy bez tornistra, plecaka, plecaczka... z torebunią. Sama siebie nie poznawałam.
     — Teodoro, no niech mnie!
A jakby to zrobić bardziej, to samo nasuwa się pytanie, którego nie sposób nie zadać:
     — A tak w ogóle, moja droga, jak myślisz, ile ty powinnaś mieć torebusiek?

*

Jest świat, do którego nie wejdziesz bez psa.
Jest świat, do którego nie wejdziesz bez torebuni. Kropka.

piątek, lutego 06, 2015

(1240+4). Teodora v. 1.0

1243. Magia liter przed nazwiskiem

 wpis przeniesiony 13.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Mogę prawie spokojnie usiąść i zachować od zapomnienia pewną historię, co napadła mnie dokładnie tydzień temu.

Siedem dni temu przebiegłam w pewnej instytucji sporo kilometrów w pionie i w poziomie. Zajęło mi to prawie sto minut. Tabliczka, tabliczka, człowiek, tabliczka, człowiek, nie to piętro, nie ten pokój, tabliczka, człowiek, człowiek. Wszyscy bardzo chcieli pomóc, by znaleźć właściwą osobę, właściwy pokój, właściwą pieczątkę we właściwym kolorze.

W tym przebogatym w doświadczenie czasie uświadomiłam sobie, że są literki przed nazwiskiem, które nie robią na mnie wrażenia. Profesor, habilitowany, doktor — nie rusza mnie to, bo wiem z własnego doświadczenia, że w grupie tych ludzi stężenie procentowe półgłówków jest dokładnie takie samo jak w grupie ludzi bez literek.

Nabiegałam się. Zdobyłam dwie pieczątki na formularzu stażowym. Dotarłam do centrum szkolenia podyplomowego. Weszłam w pierwsze drzwi. Padłam. Pan. Młody. Sympatyczny. Serdeczny. Chętny, by pomóc.
     — Tak, tak, to tutaj. Zostawi pani dokumenty, na początku przyszłego tygodnia pieczątka będzie.

Zostawiłam, ale wychodząc pomyślałam, że dobrze byłoby zapamiętać, komu ja te moje bezcenne kwity zostawiam. Rzuciłam okiem na badżyk, nazwisko zapamiętałam. Opuściwszy gabinet, zamykając drzwi z drugiej strony, oko me zatrzymało się na literkach młodego, serdecznego, przesympatycznego człowieka. Zatkało mnie z wrażenia. Ppłk. Stój! Error w głowie jak stąd do wieczności. Wróciłam się. Młody, serdeczny i przesympatyczny uśmiechnął się w rozbrajający mnie sposób.
     — Naprawdę jest pan żołnierzem? — zapytałam.
     — Tak — odpowiedział.
     — Zadziwiające — poinformowałam młodego, serdecznego i przesympatycznego człowieka, wróć!, podpułkownika, a ten poczęstował mnie kolejnym fantastycznie ciepłym uśmiechem.

Czy ja pisałam, że literki przed nazwiskiem nie robią na mnie wrażenia? Niektóre robią. Jeszcze.

*

Historia ta ma piękną puentę. Otóż, dwa dni temu opowiadałam tę przygodę Kaan, kobiecie, która jest rysowana bardzo delikatną kreską. Zapytała, ile ma lat młody, przesympatyczny i serdeczny człowiek.
     — Na oko... 34, 36.
Kaan ciepłym, miękkim głosem powiedziała:
     — Dziecko! [Jeszcze]

czwartek, lutego 05, 2015

(1240+2=1030+51+161). Idzie nowe

 wpis przeniesiony 13.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Ostatnia moja książka w papierze to męskie pisanie. Za mną pierwsza w mym życiu elektroniczna książka. Też męskie pisanie, męska perspektywa. Ludzka potrzeba miłości, zrozumienia i sensu. Wiedziałam, że lekko nie będzie. Nie było.

To nie jest książka (trzy części) dla osób homoseksualnych, pomyślałam. To książka dla heteryków. Dla większości seksualnej, której dobrze by zrobiło zastanowienie się nad sobą, dobrze by zrobiło poddanie w wątpliwość choć na chwilę oczywistych oczywistości, które zwyczajnie krzywdzą ludzi w sposób niewyobrażalny. Nie ma boga, który mógłby to usprawiedliwić. Jeśli jest, to nie jest bogiem prawdziwym. Kropka.

To czas na tęsknotę i na smutek, ale także na wdzięczność i spokój. Wszystko może się zmieścić w tej chwili.

*

     — Po śmierci robią z nas znów hetero.
     — Może tylko w ten sposób mogą po nas płakać! — wyrzucił nagle z siebie Rasmus, który wcześniej długo leżał w milczeniu, słuchając pozostałych.

*

To nie tak, że skończyła się miłość. Kochają go nad życie. Zawsze go kochali. Są też pewni jego miłości do nich.
     Tylko że zrobił coś, czego on nigdy by nie zrobili. Postawił im warunek dla swojej miłości.
     Powiedział: jeśli nie akceptujecie mnie takiego, jaki jestem, to nie ma dla was miejsca w moim życiu.
     Wtedy naprawdę się przerazili.
     Mimo to próbowali argumentować. Powiedzieć to, co uważali za oczywiste.
     Mówili: Ale nasz najukochańszy syneczku, ty taki nie jesteś! Znamy cię! Wiemy. Kto może to wiedzieć lepiej od nas? Twoich rodziców. Może wydaje ci się, że taki jesteś. Twierdzisz, że tak jest. Ale tak naprawdę i w rzeczywistości wewnątrz siebie nie jesteś taki!

*

     — Dlaczego miałbym pokazać ci mój smutek? Wcale byś go nie zaakceptował.

*

Definicja tego, czym jest godne życie, ulega poszerzeniu. Kurczą się oczekiwania, człowiek czepia się życia, nadspodziewanie wielu się go trzyma, mimo niewyobrażalnego cierpienia, fizycznych męczarni, licznych upokorzeń i poniżenia. To jednak przedziwne, jak niewiele trzeba, żeby życie wciąż było warte życia.

*

Nie będzie dobrze, ale może być lepiej.

*

Można rozpaczać i tęsknić, ale można też cieszyć się wspomnieniami. Momentami przestajesz o tym myśleć, a potem znów to na ciebie spada. Lata płyną i przechodzą w dekady, Benjamin starzeje się i w końcu jest już w stanie myśleć, że może trzeba się pogodzić i być wdzięcznym za tę łaskę, iż kiedyś mogło się dzielić swoją mała chwilę z kimś innym, tę chwilę, którą mieli na ziemi. Że w swoim życiu mógł kochać kogoś, kto jego kochał.

*

Nigdy nie jest się tym, kim było się wcześniej.

*

Brakuje mu tchu, podpiera się laską.
Pożyczony czas. Zużyty.
Tak naprawdę już się skończył.
To już nadgodziny.

*

Kiedy dorastali, homoseksualizm ciągle jeszcze uznawano za chorobę i w szkole mogli się dowiedzieć, że cierpią na seksualne zwyrodnienie, są nienormalni.
     Gdy on i Rasmus się zaręczyli, społeczeństwo, w którym żyli, odmawiało homoseksualistom prawa do wspólnego życia.
     Kontaktując się z urzędami, musieli zawsze podawać, że są nieżonaci i samotni, bez względu na to, jak długo już żyli razem jako kochankowie i partnerzy życiowi.
     W końcu, w roku 1987, uchwalono ustawę o związkach partnerskich, a niedawno nareszcie wyrażono zgodę na małżeństwa osób tej samej płci — wspaniale pomyśleć, że gdyby Rasmus żył, mogliby być dziś małżeństwem.

*

Bo wolność nie jest czymś, co dostaje się w prezencie. Wolność trzeba zdobywać.

Jonas Gardell, Nigdy nie ocieraj łez bez rękawiczek. [Część] 3. Śmierć,
przeł. Katarzyna Tubylewicz, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2015.
(wyróżnienie własne)

(1240+1). Ostatnia powieść

 wpis przeniesiony 13.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Ostatnia książka Autora. Autor w czubie najulubieńszych polskich autorów Sadownika. Ostatnia dla mnie powieść w papierze. Do ręki wzięłam ze względu na Sadownika.

Męskie pisanie. Męski punkt widzenia. Ale i męska delikatność. Są w tej książce.

Kiedy zaczepiła go pierwsza, poczuł zaskoczenie.
     — Ja pana znam — powiedziała po prostu.
     — Byłby to dla mnie zaszczyt, ale chyba się pani myli.
     — Przecież nie powiedziałam, że pan mnie zna, ale że ja znam pana. Z książek.
     — Naprawdę? To jest pani wyjątkowo.
     — Oczywiście. Nie widać?

*

Postanowił nie ukrywać przed nią niczego. Ani kawalerki, której prawie nigdy nie sprzątał, ani swego życia, w którym nie brakowało niczego oprócz porządku. Im prędzej się dowie, tym mniejsze będą późnej rozczarowania, pomyślał. Po obu stronach. Odniósł wrażenie, że ona także chce to mieć jak najprędzej za sobą.

*

     — Ona też próbowała coś zrozumieć, prawda? — zapytała po chwili. — Przez całe życie.

*

Dziadek na pewno ani się spodziewał tego, co czeka go w tamten wigilijny wieczór. Oczywiście, staropolskim obyczajem na stole nie zabrakło dodatkowego nakrycia dla niespodziewanego gościa, ale przecież żaden zdrowy na umyśle polski katolik nie brał takiej możliwości poważnie. Byliśmy już przy tradycyjnym kompocie z suszonych śliwek, kiedy ktoś zadzwonił do drzwi.
     — A kogo tam diabli niosą? — zachrypł dziadek, głosem zdartym od kolędowania.

Marek Harny, Dwie kochanki,
Prószyński i S-ka, Warszawa 2014.

1240. Neofitka, czyli historia pewnego końca

 wpis przeniesiony 13.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Dwa lata temu z dokładnością do miesiąca. Zalo. Z niebywałym entuzjazmem, śródziemnomorskim temperamentem przedstawiał Jabłoni zalety e-papieru. Własne doświadczenia miał i sceptycyzm Drzewka całkiem dobrze rozumiał, ale tak, zmienił zdanie. Jabłoni w głowie zostały dwa argumenty za. Jedziesz na urlop a w kieszeni trzy tysiące książek. Tak, notatki można sobie robić. Ale. Papier to papier. Zapach druku. Ale. Papier przecież coraz gorszy. Ale. Papier! Zdania nie zmieniła. Kupuje papier. Po hug jej trzy tysiące książek na urlopie. Urlopie? Jakim urlopie? Papier!

Końcówka grudnia 2014. Jasność umysłu napada Drzewko na granicy nocy i dnia. Budzi się i wie, że może nie ma co uszczęśliwiać Seniora papierem, jeśli On od lat chwali sobie czytnik e-booków. Jabłoń wstaje, nabywa tę samą książkę, co prezentem miała być, w wersji elektronicznej. Z duszą na ramieniu. Kto to słyszał kupować ciąg bitów. Pyk, pyk. Klik, klik. Zamówiła. Opłaciła. Dwie minuty i proszę. Nie czekała, aż książka dojedzie do księgarni. Nie musiała do księgarni iść. Nie stała w ogonku po odbiór. Siedziała w piżamie i w resztkach snu przy komputerze i odbierała książkę, e-książkę.

Końcówka grudnia 2014. Kilka godzin później. W zasadzie to Jabłoń już wie, że wielu książek nie musi mieć w papierze — reportaże, powieści, eseje, felietony. Frank szwajarski jeszcze nie myśli oszaleć, a Drzewko już ma pomysł na powiększenie mieszkania, bez ruszania się z hamaka. Rozmarzyła się. Jakby to było z czterech regałów książek zejść do dwóch? Pięknie by było, pięknie.

Końcówka grudnia 2014. Dowiaduję się o nowej książce Agnieszki Graff. Dostępna tylko (!) w wersji elektronicznej.

Styczeń 2015. Dzień, w którym frank oszalał. Stado ma luz, pomimo kredytu w tej walucie. Nikt Stadu nie dał na mieszkanie. Kredyt plus czynsz to od zawsze mniej niż wynajęcie mieszkania, które mają, więc nie ma o czym mówić. Luz, Stado i smutna konstatacja w postaci 50 zł, które Sadownik pozyskał, oddając do antykwariatu ponad 100 książek, z których Stado wyrosło, siedzą w kawiarni. Za te pięćdziesiąt złotych szaleją w majestacie prawa — kawa, ciacho. I decyzja. Jabłoń chce e-papier.

29 stycznia 2015. Jabłoń dostaje informację, że premiera książki, na którą czeka od listopada odbędzie się z kilkudniowym opóźnieniem. Czekała dwa miesiące. Nie chce czekać jeszcze pięciu dni. Kulki w głowie Jabłoni zderzyły się. Dziesięć minut i trzeci tom powieści ma na swoim komputerze. Teraz potrzebuje już tylko e-papieru.

1 lutego 2015. Na horyzoncie drzewne imieniny. Zamówiła rodzinną zrzutkę. Przetupuje z nogi na nogę. Jest niczym trzylatka pod kioskiem, gotowa rzucić się na chodnik, że już, natychmiast, że musi mieć, że grzeczna może nawet chwilę być.

2 lutego 2015. Istotny dzień z wielu powodów — rodzi się ważna dla Jabłoni Osoba. A Sadownik przywozi e-papier. I świat już nie może być taki sam.

E-papier. Odkrycia. Wszystkie wymienione już zalety e-papieru są prawdziwe. Stwierdza Jabłoń. Ze zdziwieniem przeogromnym odkrywa również że. Wraca do domu. Jest ciemno. A ona na przystanku tramwajowym... czyta. Bo może. Leciutki plecak ma. Nie pamięta, by kiedykolwiek tak lekko było. Zaświtała myśl niebywała: torebka, damska torebka. Świat torebek otworzył się przed Drzewkiem. Krojów! Kolorów! Plecak już niepotrzebny, bo. E-papier! A Sadownik na to wszystko: u la la.

E-papier. Konsekwencje. Porobiło się. A psychologia procesu uśmiecha się, bo wie, że za progiem zawsze na człowieka czeka coś zaskakującego. Ale żeby dowiedzieć się, co jest za progiem, trzeba go przekroczyć. Kto by pomyślał. Jabłoń i torebki. Koń by się uśmiał.