wtorek, maja 29, 2012

475. Peron 9 i 3/4 wzywa

 wpis przeniesiony 3.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Lekki niepokój, wielka ciekawość. Od samego rana. Maksymalnie piętnaście kilo rzeczy wykładam na stół. Na pięć dni. Dziś po południu wyruszam na spotkanie nowej siebie, na spotkanie starych Przyjaciół w nieznanych nawet Im nowych wersjach. Spotkam również ludzi, których nigdy wcześniej nie spotkałam. Już, już chcę tam być.

Pracować, śmiać się, płakać, rozumieć — być w samym środku Święta, jakim jest coroczny przyjazd naszych zagranicznych Nauczycieli. Kate Jobe i Joe Goodbread już są w Polsce. Czas na POP-owską magię... Czas na Hogwarts by the Sea... Czas odkryć zmianę, która od rana radośnie wibruje już w moim ciele. Zmianę, której potrzebuję teraz równie mocno jak miłości i powietrza. Zew Życia, co zmianą wieczną jest, woła!

poniedziałek, maja 28, 2012

474. Życie — nasz karciany fart!

 wpis przeniesiony 3.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Partyjka remika. Dwie talie. Dżokery. Trzy, cztery osoby przy stoliku. Cel to wygrać poprzez wyłożenie wszystkich kart na stół. Czysty sekwens na wagę złota w sekcji „musi być”. Potem już odrobina luzu. Wciąż należy zbierać, ale mniej rygorystycznie. Sekwensy z dżokerami, pogrupowane karty o tej samej mocy, ale różnych kolorach. Zbierać. Wymieniać. Czekać na kartę. W końcu, jest! Pięćdziesiąt jeden punktów w tych tak zgrabnie ułożonych w dłoni kartach. Można się wyłożyć. Jedni czynią to od razu, można by rzec profilaktycznie, by przypadkiem nie zostać ze zbyt dużą liczbą kart w ręku, gdyby ktoś inny skończył przed nimi. Inni, żyłkę hazardzisty na motorze napinają, trzymają do końca, by za jednym wyłożeniem pozbyć się wszystkich kart. Zrobić wejście smoka, z przytupem oznajmić „kończę”, by rozkoszować się jękiem tych, co też mieli taki sam plan i czekali już tylko na tę jedną, jedyną kartę.

*

Od pewnego czasu podziwiam życie jako partyjkę remika. Każdy z nas w ręku kilkanaście kart ma. Jedne nam się podobają. Innych najchętniej byśmy się pozbyli. Siedzimy przy stoliku i patrzymy jak inni, a czasem i my sami, czekamy na tę właściwą kartę. Pracę, co wymarzona. Człowieka, co wyśniony ma przyjść i nasze życie zmienić w raj na ziemi. Pieniądze, co niczym dżoker mają rozwiązać wszystkie palące problemy. Nie zauważamy mocy kart, co je w ręku ściskamy już chyba tylko z przyzwyczajenia.

Może w wieku osiemdziesięciu czterech lat przypomni nam się, że mieliśmy dwójkę pik (możliwość samodzielnego wyjścia do parku) i nigdy z niej nie skorzystaliśmy. Mieliśmy... Być może nam się poszczęści i wciąż będziemy ją mieć! Wytartą. Pogniecioną. Wyblakłą. Gdy będziemy mieli osiemdziesiąt cztery lata wciąż będzie miała swoją moc, choć wtedy może oznaczać już tylko możliwość samodzielnego przemieszczenia się z łóżka na fotel. Czy zdążymy się ucieszyć, że los dał nam właśnie tę kartę? Czy będziemy się złościć, że to tylko dwójka pik?

*

Życie, niczym karciana gra, podarowało mi pewne karty. Pewnych mi nie dało. Objawieniem było dla mnie, że każdy człowiek został potraktowany dokładnie tak samo, niczym wielbiciel remika — coś dostał, czegoś nie otrzymał.

Pytanie brzmi, co mogę dziś zrobić z kartami, które mam w dłoni?
Uśmiecham się na myśl o ich mocy...
Uśmiecham się na myśl o mocy Waszych kart...

środa, maja 23, 2012

(472+1). Recepta na magię

 wpis przeniesiony 3.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Cudowną receptę od Sojusznika mej Duszy dziś dostałam:
     zachwyt każdym oddechem, wskazany :)
Literkę po literce przeczytałam.
Powoli delektując się każdym słowem.
Wróciłam do początku:
     zachwyt każdym oddechem, wskazany :)
Wykupiłam.
Z każdym oddechem i zachwyt, i wdzięczność...
i wszystko pięknieje, cudem się staje... magia!

poniedziałek, maja 21, 2012

(471+1). Lekarstwo na polską przypadłość

 wpis przeniesiony 3.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Najczęściej a może już tylko czasem, jak spotka się dwóch Polaków to genetycznie są uwarunkowani, by narzekać. Spotkały się w sobotę dwie pozbawione tych genów Polki i zaczęły rozmawiać o rzeczach, które je uskrzydlają, udały się ostatnio, zachwyciły. Owoców ta rozmowa miała wiele. Kwiatów, co rozkwitnąć dopiero mają zamiar też było niemało. Jednak, jeden owoc był na tyle dojrzały, że przybrał materialną postać i był gotów do schrupania.

By móc ten owoc skonsumować, wczoraj po pracy wpadłam do księgarni. Poszukałam w dziale, w którym nigdy jeszcze nie byłam. Chwyciłam egzemplarz. Zakupiłam. Wróciłam do domu. Wybiegałam Kudłatą i... zrobiłam coś, czego nie robiłam od miesięcy — zatrzymałam swój Świat. Zaległam z książką w hamaku z niepodważalnym postanowieniem, że z niego nie wylezę, dopóki nie „wyczytam” ostatniej literki, nie „wyoglądam” ostatniego zdjęcia, nie „nazachwycam” się gatunkiem papieru, na którym została wydrukowana ta pozycja książkowa. Tak się stało. Były chwile, gdy czytając płakałam. Były takie, gdy wzruszenie zmieniało rytm mego oddechu. Było wiele chwil, gdy się śmiałam. Ale cały czas czułam się głęboko uprzywilejowana, że mogę tę książkę mieć w rękach.

Dwóch facetów plus dobrzy ludzie i Marzenie. Po tej książce nie ma się już żadnego usprawiedliwienia, by narzekać. Napisałabym „sięgnij po nią”, ale najpierw przestroga. Uważaj, to bardzo niebezpieczna książka. W mgnieniu oka leczy z deficytów, problemy czyni wyzwaniami, a trudności chwilową niepogodą. To naprawdę niebezpieczne, ale… sięgnij! Nie pożałujesz. A potem podziel się, proszę. Daj znać jak Ci z Nią było.

Po prawdzie, wszystkie Osoby pojawiające się w tej książce stały się od wczoraj Sojusznikami mojej Duszy. Teraz będzie mi dużo trudniej wmówić Jej, że się nie da, bo świat się skończy, zawali... Dusza mówi: dawaj! A Serce na to rytmicznie wystukuje swoje Tak! Tak! Tak!

***

[Piotr] Niedawno zostałem wezwany do dyrektora banku, który zapytał, jak wyobrażam sobie zapewnienie ciągłości wpłat na mój rachunek. Uśmiechnąłem się i powiedziałem, że u mnie jest wieczny dylemat pomiędzy „mieć” a „być”. I że w tej chwili jestem na etapie „być”, ale… porozmawiamy, jak wrócę z Buenos. Nie wiem, jak mu to wytłumaczę, że salda nie są najważniejszym elementem mojego życia, a teraz muszę coś zrobić wyjątkowego dla innych.

*

W Twoim życiu obok momentów dobrych były trudne: śmierć brata, twoja choroba, sprawy osobiste. Jak sobie radzisz w tych najtrudniejszych momentach?

[Piotr] Bardzo ważne w momentach kryzysu jest to, by otwierać się na innych. Nie uciekać w izolację i wewnętrzną, psychiczną emigrację. Nie ma innej możliwości funkcjonowania, jak otwarcie na ludzi. W ten sposób człowiek „ładuje akumulatory”, jest w stanie się podnieść i iść dalej.
     Człowiek, jeśli jest sam, gaśnie. Kwintesencją odpowiedzi na postawione pytanie będzie przypowieść i rada, jakiej udzielił mi kiedyś lekko „zawiany” góral z Zawoi. Coś, co mnie zupełnie powaliło: „Bo wis cłeku, z problemami w zyciu to jezd jak z tym powrozem co ma mnóstwo węzłów. Jak się ktoś ino kce po tej życiowej linie ślizgać, to go strośnie dupa będzie boleć. A mądry cłek jak to uwidzi to każdy supeł — co jest dla głupiego problemem — wykorzysta! Wesprze się na nim, wyżej wylezie po powrozie, na wirsycek, ku Bogu. Hej!”

*

Łukasz: (…) góry zdobywa się głową.
     Piotr: Tak, jak kobiety… i indeksy.

*

     — Piotr, uważasz, że masz szczęście w życiu?
     Piotr: Tak. Z medycznego punktu widzenia też.
     A największe szczęście Łukasza? To że nie widzi przeszkód...

K. Pinkosz, Ł. Żelechowski, O dwóch takich… Teraz Andy,
Demart, Warszawa 2011.
(wyróżnienie kolorem moje)

niedziela, maja 20, 2012

471. Przypadki... pokochać od zaraz!

 wpis przeniesiony 3.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

A, B, C:
Będzie nudno, czyli o tym samym.

Wersja A:
Ludzie dzielą się na tych, którzy uznają fakt istnienia przypadków i na tych, co z uporem maniaka wierzą, że w życiu nie ma przypadków, że to co wygląda na przypadek jest tylko i wyłącznie puzzlem, którego właściwe miejsce jest nam jeszcze nieznane. Zwykle potrzebny jest czas, by złapać właściwą perspektywę. Nowe puzzelki muszą się zadomowić, poprzesuwać, wskoczyć na swoje miejsce, by mógł odsłonić się nowy fragment układanki.

Jestem z serii tych, co nie wierzą w przypadki, ponieważ są zbyt precyzyjnie nieprzypadkowe. Uczę się owe, tak zwane „przypadki” kochać od zaraz. To nie jest wcale łatwe, bo na pierwszy rzut oka zawsze wyglądają jak porażka, rozczarowanie, kłopot a nawet zalążek tragedii.

Kilka miesięcy temu ciąg zdarzeń przeróżnych doprowadził mnie do spotkania, które nie było dla mnie łatwe a finalnie okazało się nawet średnio przyjemne. Zastanawiałam się, po co mi to było. Próbowałam wyssać mądrość jakąś ze szpiku tego zdarzenia, bo przecież nie ma przypadków... Dopiero wczoraj odsłonił się w znaczącym stopniu puzzel Gebharowym kolorem malowany. Przestałam żałować, że wtedy... że tak wyszło... że może nie miało to sensu... że na drugi raz bym tak nie zrobiła... Fajnie, że się wydarzyło! Miało sens! Gdyby cofnął się czas, zrobiłabym to samo!

Patrzę do tyłu na listę wszystkich „przypadkowych przypadków” w swym życiu... ciekawe, że finalnie z łez, smutku i rozpaczy lubią przekształcać się w spełnienie, radość, wiarę, nadzieję i miłość. Marzy mi się już tylko, by dostrzegać ich piękno ciut szybciej, nauczyć się je kochać i doceniać tak szybko, jak szybko jest to możliwe uwzględniwszy potrzebę, że czasem niezbędna jest porcja czasu, by przetrawić, zrozumieć, dojrzeć...

__________________
To kolor Starej Duszy. Ucieleśniony paradoks, bo choć spotykasz ten odcień po raz pierwszy w swoim życiu, to wiesz, że znasz go od zawsze.


Wersja B
:
Dojrzeć... zobaczyć? Nie! Dojrzeć. Amen.


Wersja C
:
Dojrzeć... Drugiego Człowieka
Dojrzeć... w Drugim Człowieku, by
Dojrzeć wewnętrznie. Amen.

sobota, maja 19, 2012

470. O miłości rozmowa z Siedmiolatką

Są poważne tematy, które najłatwiej poruszać z najmłodszymi.

Dziś na festynie dla dzieci (Heniutka była w pracy) podeszła do naszego duetu siedmioletnia Dziewczynka i zapytała:
     — Czy kocha pani swojego psa?
     — A jak myślisz?
     — Myślę, że bardzo.
     — Masz rację, bardzo.

czwartek, maja 17, 2012

469. Niewidzialna Heniutka

 wpis przeniesiony 3.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Pod delegacyjną nieobecność Sadownika udałyśmy się z Antenką na wystawę, na którą wybierałyśmy się już od wielu tygodni. Niewidzialna część przeszła nasze oczekiwania, np. doświadczyłyśmy, że nasze zmysły dotyku są prawie ślepe podczas rozpoznawania paluszkami najsłynniejszych, globalnych marek, na które nasz wzrok natyka się na ulicy średnio co czterdzieści sekund. W części „widzalnej” używając maszyny do pisania brajlem napisałam imię mojej Kudłatej Dziewczynki (Hexe):


***

Postanowiłam, rozstając się z Antenką, zmysłom dać już dzisiaj odpocząć... docenić, że choć kulawe tu i tam, są!

środa, maja 16, 2012

468. Głupota miłosna, sztuk raz

 wpis przeniesiony 3.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Dziś był... pierwszy, pełny dzień.
Z piętnastego roku... wspólnego życia.
Sadownika z Jabłonią.
Jabłoni z Sadownikiem.

***
Sadownik:
(filozoficznie)
To nie jest mądre...
tyle lat... z jedną babą...

Jabłoń:
Noooo...

Sadownik:
(znajduje światełko w tunelu)
Ale ty jesteś głupsza, bo...
ja mam wykształconą żonę,
a ty masz męża nieuka...

Jabłoń:
Nooo... głupia... to ma szczęście...

wtorek, maja 15, 2012

(466+1). Z Ciocią Antenką

 wpis przeniesiony 3.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Ciocia Antenka się śmiała, Sadownik się śmiał, a ja... syndrom matki opuszczającej miałam w niedzielę. Antenka listę spisała. Jeść to. Jeść o której. Podstawowe komendy. Tu obroża. Tu smycz. Tam smakołyki. Kong załadowany owocowym przepisem Bliźniaczej Liczby. Na chorobę sierocą ugotowane jajko czekało. Długa lista zależności: „jeśli piłkę przyniesie, to rzuć”, „jeśli misia przyniesie, to na szarpanie się ma chęć”, i tym podobne „jeżeli-to”. Było psu... jak z najukochańszą Ciocią... cudnie.

Antenka opowiedziała nam, jak Henia twórczo poza repertuar „jeżeli-to” wyszła. Wkładała Cioci do ręki pusty kong. Raz, drugi, trzeci. Nasza cwana Bestia psim uporem naciągnęła swoją ukochaną Ciocię, by Ta... napełniła jej jeszcze raz kong czymś dobrym. Napełniła.

My na koncercie, a Henia nawet nie zdążyła za nami zatęsknić, tak dobrze jej z Ciocią było. W poniedziałek rano na jej pysku było widać pytanie: „jedziecie gdzieś dzisiaj”?

(466=437+29). Bez Cioci Antenki

 wpis przeniesiony 3.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Wyjeżdżaliśmy na koncert. W ostatnią niedzielę.
Ukochana Ciocia Heniutki, czyli Antenka zgodziła się pomieszkać z Sierściuchem w czasie naszej nieobecności.

Nie byliśmy na koncercie. W ostatnią niedzielę.
Od wielu lat nie jest bowiem możliwe pójście na koncert Petera Gabriela, nawet jeśli ma się legalne dwa bilety. To nie był koncert. To była orgia dla uszu. Magiczne przeżycie. Przeryczałam trzy pierwsze utwory ze wzruszenia. Nie koncert, lecz przedstawienie poruszające głęboko trzewia. Splot nut, pauz, światła, rytmu, kontrastu barw. Między jednym hiciorem a drugim opowieść o kondycji ludzkiego losu; o mocy, którą mamy, gdy chwycimy się za ręce i spojrzymy w jednym kierunku, o sile, której nie jesteśmy świadomi.

***

Saporcik, czyli muzycznych przedskoczków, wybierał sam Gabriel z niebywałym wyczuciem i wrażliwością człowieka chcącego uszanować każde z pojedynczych ludzkich istnień. Zagrał zespół z Krakowa. Kroke. Nie miałam pojęcia, że istnieją. A teraz szukam tych kawałków, co wpadły mi w ucho. Znalazłam.

By posłuchać i obejrzeć:

Kroke, Time.


By obejrzeć i posłuchać: [np. od delikatnego Light in the Darkness]

piątek, maja 11, 2012

465. Pan Sułek wiecznie żywy

 wpis przeniesiony 3.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

— Kocham pana, panie Sułku.
— Ciiiiicho, wiem!

***

Sadownik:
(z samego rana otwiera drzwi łazienki i zastaje tam Jabłoń)
A pani co robi w moim domu?

Jabłoń:
???

Sadownik:
Sprzątanie to od dziesiątej.

Jabłoń:
Myślałam, że jestem do kochania.

Sadownik:
Jak posprząta, to mogę ukochać.

środa, maja 09, 2012

464. Prezentem obdarowana

 wpis przeniesiony 3.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Wczoraj. W środku ciepłego, słonecznego dnia, wracałyśmy z Henią z parku. Pod domem minęła nas na oko pięcioletnia Dziewczynka. Stanęła na schodach swojej klatki i nie przestawała patrzeć na Kudłatą z zachwytem. Gdy zauważyła, że na nią patrzę, okazało się, że zachwyt psem pokrył się grubą warstwą nieśmiałości i mała Osóbka zaczęła znikać w głębi klatki, bym tylko nie dojrzała jej oczu. Na głos powiedziałam do Heni:
     — Widzisz jakie masz szczęście? Taką fajną dziewczynkę właśnie spotkałaś.

***

Dziś. Wracam do domu. Mijam pobliskie przedszkole. Znów był piękny dzień, więc dzieci pasły się na ogrodzonym podwórku. Nagle, spod ziemi wyrosła i zawisła na siatce płotu Pięciolatka. Uśmiechnęła się pięknie, a na jej twarzy nie było śladu wczorajszej nieśmiałości. Swoim pytaniem chwyciła mnie za serce:
     — Jak się ma dzisiaj piesek?

***

Jutro. Mamy z Henią nową, fantastyczną Znajomą. Dziś to ja miałam szczęście, bo otrzymałam niesamowity prezent — uśmiech Pięciolatki. Życzę Wam tylko takich prezentów, wielu, co dnia, każdego... obdarowywani, obdarowujący bądźmy...
À propos, do kogo nieznajomego dzisiaj się uśmiechnęliście?

poniedziałek, maja 07, 2012

(461+2). Jabłko w garści

 wpis przeniesiony 3.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Jabłoń:
(wieczorem na krześle w jadalni siedzi nieruchomo,
tępo patrzy przez Sadownika gdzieś poza niego,
nie może się zdecydować, czy to dołek pourlopowy, zjazd cenowy
czy może książkowy zespół napięcia przedmiesiączkowego
chwycił ją w swoją garść
)

Sadownik:
Co jest?

Jabłoń:
(nadal gapi się, nie reaguje, nie poznaje sama siebie)

Sadownik:
Albo powiedz mi, że nic, albo powiedz, co cię gryzie.

(cisza)

Sadownik:
Zachowuj się jak mężczyzna i mów!

niedziela, maja 06, 2012

(461+1). Kudłate nauki majowe

 wpis przeniesiony 3.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Sceneria wspomnienia sprzed kilku dni. Taras. Dwunożne piją poranną kawkę. Przewracają kartki książek. Cisza. Spokój. Dokładnie tak jak miało być.
— Widzisz Henię? Bo ja nie — wcisnęła Jabłoń między jedną pauzę a drugą. Sadownik z mądrą miną weterana wychowywania psów i kontaktów psio-ludzkich stwierdził:
— Nie widzę, ale cisza, nikt nie krzyczy, czyli dobrze jest — i wzrok skierował ku akcji mającej miejsce w książce.
Minęła chwila, potem kolejna. Jabłoń przypomniała sobie, że gdy połączyć ciszę z dziećmi, to zwykle oznacza to brojenie. Zaniepokoiła się, co może powstać z połączenia Kudłatej z ciszą, która wydawała się coraz głębsza i coraz groźniejsza.
— Wiesz co, pójdę sprawdzić, gdzie jest kundel.
Wyszła przed domek. Minęła drugi i zobaczyła Henię w wersji, jakiej dotąd nie znała. Henia na tarasie u sąsiadów żebrze bardzo fachowo. Gdy Drzewko podeszło przepraszać mieszkańców domku, że Henia u nich, że żebrze, że przeszkadza, zobaczyło jak Mama dwu i półlatka daje mu wielką kromkę i mówi:
— Michałku, to daj Heni na do widzenia jeszcze tę jedną kromkę chleba.
Ręce Jabłoni opadły i gdyby nie słodki widok malucha, co się Heni wcale a wcale nie bał, to trzeba byłoby się zdenerwować przynajmniej na siebie. Niestety, sztuczki żebrania przy stole nie trzeba ćwiczyć ani utrwalać. Henia żebrze teraz jak mistrz świata, a w oczach ma kłamstwo pierwszej wody: „nie jadłam od miesięcy”. Teraz pozostaje już tylko czekać, aż nauczy się mówić przy żebraniu, że woli pieniądze od jedzenia...

***

I co? Myśleliście może tak jak ja, że najtrudniej jest w kontaktach z ludźmi, co nie lubią psów?

sobota, maja 05, 2012

461. Foto-Już-Tylko-Wspomnienie

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Z okazji Heniutkowych urodzin, Jubilatka podarowała nam prezent. Jest już prawdziwą Labradorką, co do wody gna zawsze i wszędzie. Już nie tylko łapki i chodzenie po granicy woda–piasek. Regularna, bezbrzeżna radość z mokrego miała miejsce w przeddzień Kudłatych Drugich Urodzin:


***

Henrietta Wieczorna w Wigilię swoich Urodzin, które obchodziła wczoraj:

Dziś... szczęśliwie... jesteśmy już w domu...