piątek, maja 30, 2014

1050. Wewnętrzne pogaduchy

 wpis przeniesiony 10.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Z samego rana zaległam na chwilę w hamaku i podziwiałam Sadownika, który na drugim końcu saloonu prowadził poważną, zawodową konwersację przez skype’a.

Profesjonalnie. Pewnie. Z poczuciem humoru. Lekko. Czystą przyjemnością było się gapić i strzyc uszami. Mój wewnętrzny krytyk był łaskaw poinformować mnie z troską:
     — Ja osobiście byłbym spięty, gdyby to Sadownika patrzył, jak ty pracujesz.
     — Ja też. — Przyznałam.

Po chwili oboje zauważyliśmy, że choć znamy wiele sadowniczych wad, w tej konkretnej chwili odkładamy tę wiedzę na bok i podziwiamy kunszt, z jakim Sadownik porusza się od słowa do słowa.

Mój wewnętrzny krytyk po kolejnych znaczących chwilach, gdy dostrzegł moje łzy wzruszenia sceną, którą razem podziwialiśmy, rzekł:
     — Wiesz, przyszło mi do głowy, że może być przyjemnością patrzeć, gdy ty pracujesz.
     — Gdy ty i ja razem pracujemy — poprawiłam mojego wewnętrznego krytyka po raz pierwszy w życiu.

Pozostanie dla mnie tejemnicą, czy zdziwił się bardziej moim uznaniem dla niego, czy faktem, że go poprawiłam.

wtorek, maja 27, 2014

1049. Nici z seksu

Jabłoń:
(w wyjątkowo odmiennym stanie
wpadła w stan upojenia sprzątaniem,
ogarnęła Przytulisko nie do poznania,
poeksperymentowała w kuchni, wydała obiad
)

Sadownik:
(w zadziwieniu)
No, to z seksu dzisiaj nici.

Jabłoń:
(w ekstazie kobiety godnej bajki Korwina-Mikke)
A to niby czemu?

Sadownik:
Bo jeszcze pomyślisz,
że to w nagrodę za błysk w domu.

Jabłoń:
(ubawiona pomysłem wprowadzenia takiej reguły gry)
Noooo, wygląda na to, że jedna znana nam para stosuje taką regułę.
Nareszcie rozumiem, dlaczego ona zawsze ściera kurz zanim opadnie.
W końcu widzę w tym sens i logikę.

poniedziałek, maja 26, 2014

1048. Wpis à la Leon Leszek Szkutnik

 wpis przeniesiony 10.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

I am tough.
I am difficult.
I am awkward.
I am a trouble maker.
So are you.
Let's celebrate!

________________________________
Dla niewtajemniczonych. Leon Leszek Szkutnik wydał dawno, dawno temu niezapomnianą książkę Thinking in English. Cieszyło mnie każde jej wznowienie, na przykład pt. Myślimy po angielsku. Zmieniała się szata graficzna, skład, ale na szczęście w środku bez zmian — proste, ale nie prostackie, teksty, które w tempie natychmiastowym tworzą intymny nastrój wypełniony po brzegi ciszą i magią.

(1046+1). Szafa to nie miejsce do życia

 wpis przeniesiony 10.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

     — Epatujesz bezdzietnością. — Usłyszałam z trzecich ust na temat mnie i mojego bloga.

Epatuję?
Dla mnie ten blog był wyjściem z szafy. Czasem jest mierzeniem się z trudnymi tematami. Często jest radością, śmiechem, zadumą. Najczęściej jest śladem po chwilach przeżytych subiektywnie. Przede wszystkim jest wrażeniem, jakie robi na mnie życie.
Epatuję!

     — Epatujesz bezdzietnością. — Wolałabym usłyszeć te słowa z pierwszej ręki. Mogłabym wejść w kontakt z osobą je wypowiadającą. Mogłabym spojrzeć jej w oczy. Mogłabym zapytać, dlaczego tak sądzi? Mogłabym jej opowiedzieć o tym, jak trudno było dojść do miejsca, w którym jestem teraz, ile czasu i łez mi to zabrało.

*

Wczoraj przez czysty przypadek znalazły mnie minuty, a dokładniej było ich prawie jedenaście. Nie będzie o przemyśle meblarskim. A może będzie, bo o meblowanie sobie życia chodzi. Chyba już pisałam, że dzieci są wspaniałymi Nauczycielami, prawda? To jest wspaniałych prawie jedenaście minut. Zachwyciłam się nimi do tej pory już... kilkanaście razy.

Epatuję? Tak, jestem dumna, że bezdzietna szafa nie ogranicza moich ruchów, myśli, czynów. Epatuję, jeśli nie umiesz znaleźć innego określenia.

[...] inside, in the dark, you can’t tell what colour the walls are. You just know what it feels like to live in a closet. So really, my closet is no different than yours or yours, or yours.[...] here's a thing, hard is not relative, hard is hard. [...] There is no harder. There is just hard. We need to stop ranking our hard against everyone else’s hard [...] we all have hard.

We all have closets. [...] All the closet is, is a hard conversation. [...] Coming in and out of a closet is universal. It is scary and we hate it and it needs to be done.

Be unapologetic. You are speaking your truth. Never apologize for that. Some folks might have got hurt along the way. So sure, apologize for what you’ve done. But never apologize for who you are. And yeah, some folks may be disappointed. But that is on them. Not on you. Those are their expectations of who you are, not yours. That is their story. Not yours. The only story that matters is the one you want to write.

Show the world, we are bigger than our closets. And a closet is no place for a person to truely live.

1046. Przekleństwo na trzy litery

 wpis przeniesiony 10.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Nie mogłam napisać o tym w sobotę, bo cisza wyborcza. Ale dziś już mogę.

Skończył się cyrk. Co piątek z rana Ewa Wanat od kilku tygodni gościła kandydatki na europarlamentarzystki. Noooo, było zabawnie, strasznie, ale i mało śmiesznie. Nie to, żeby panie odstawały poziomem od mężczyzn, ależ skąd. Z tego co dziś widziałam, ekstremalną męską głupotę będziemy eksportować.

I prawie nic nie pamiętam z tych XVI-wiecznych rozmów prowadzonych w XXI wieku o naturze człowieka i jego naturalnych zachowaniach. Nie pamiętam poza jedną wymianą zdań, która bardzo ładnie ilustruje stosunek do bezdzietnych z wyboru kobiet.

______________________________
Ewa Wanat stwierdza:
     — Są kobiety, które mogą mieć dzieci, ale nie chcą być matkami.
     Pani Ójkowska [z premedytacją z błędem i źle nazwana], kandydatka, co się szczyci, że lekarzem jest i wie lepiej, a nawet najlepiej, na to:
     — No tak. Tak mówią, ale
     I popłynęło babsko w swój świat. I ugotowałaby mnie kilka lat temu na miękko swoją wypowiedzią. I może szkoda, że dziś to już nie działa — takie zacne źródło adrenaliny mi wyschło.

Pozostała świadomość, że słowem „ale” można skreślić każdą ideę, każdego człowieka, unieważnić każde ludzkie doświadczenie i dlatego ludzie na pewnym poziomie nie powinni używać tak trywialnych środków. A jeśli już trzeba się zniżyć do poziomu pani kandydatki należałoby rzec z emfazą:
     — Wielki Ój, proszę paniom, to o czym pani mówi. Zielonego pojencia pani nie ma.

niedziela, maja 25, 2014

1045. Iskierka świadomości

dzieci
       otworzą przed tobą zupełnie nieznane światy,
       zatrzasną ci przed nosem drzwi do wielu innych.

bezdzietność
       zrobi dokładnie to samo.

(1041+3). Vivian, niech On tylko wróci!

 wpis przeniesiony 10.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Jakbym wyczuła, że Student w piątek będzie tak towarzysko zagoniony, że swej żonie w przypływie nieustającej miłości, zamiast zadzwonić, wyśle wieczorem esemesa z jednym zaledwie słowem „dobranoc”. Ale pamiętał!

Ja też nie próżnowałam. Dobrze się bawiłam. Poszłam na kinową samotnię. Wyszłam z filmu, a gdy Sadownik odmeldowywał się, że już w Krakówku, poinformowałam go, że jest film, na który koniecznie musimy iść razem. O fotografii. O kobiecie.

*

Zrozumiałam w zeszłym tygodniu, że pytanie: „A Ty, czego chcesz?” jest pytaniem, które gdy z należytą atencją potraktowane, jest nie tylko głębokie i śmiertelnie poważne, ale również wyjątkowo intymne. Zadając je dotykamy czegoś kruchego, co właśnie próbuje się przebić do świata i światła. Trzeba być bardzo ostrożnym.

„Chcę tego i tego, ale na tym nie da się zarobić…” jest odpowiedzią, którą słyszę nad podziw często, zbyt często. Tak, rozumiem. Nie da się zarobić dziś. Być może nigdy nie da się na tym zarobić. Ale wciąż jestem bardzo ciekawa, dlaczego jako dorosły człowiek nie możesz robić rzeczy, na których nie będziesz zarabiać. Życie nie składa się tylko z zarabiania, oszczędzania i wydawania pieniędzy. Życie to dużo, dużo więcej.

*

Film. O fotografii. O kobiecie. O pasji. O odpowiedzi na pytanie, którego nie musiała sobie zadawać zbyt często. W każdym razie o innej odpowiedzi.

Zdjęcia Vivian Maier oglądaliśmy na wystawie razem z Sadownikiem tydzień temu. Warto. Ale film warto jeszcze bardziej. Niech no tylko Student wróci.

*

(Vivian Maier, autoportret, źródło)

1043. Ten Autor

 wpis przeniesiony 10.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Dawno, dawno temu — chyba w innym mieście, w innej firmie, w innym życiu — zwróciłam uwagę na autora reportażu o kładce na ulicy o mało mi mówiącej wtedy nazwie, o Ostrobramskiej w Warszawie. Potem gdy tylko widziałam jego nazwisko w nagłówku, zacierałam ręce i bez względu na temat wsiąkałam. Jeszcze później wpadłam po uszy po przeczytaniu Białej gorączki. Zmieniłam miasto, firmę, życie. „Zamieszkał” u nas. Ma swoje miejsce na półce z reportażem.

Zamówiłam jego ostatnią książkę 28 stycznia tego roku. W ostatni czwartek dziarsko poszłam ją odebrać, bo przyszła informacja na emila, że książka już na mnie czeka. Zamówienie było pod toną już odebranych, więc pan z działu realizacji zamówień, nie gimnastykując zwoi mózgowych zanadto, stwierdził, że nie ma takiego zamówienia wśród zrealizowanych. W piątek, jako słomiana wdowa po studencie fotografii udałam się z rządkiem cyfr zamówienia starego, ale właśnie szczęśliwie zrealizowanego, o czym donosił znaleziony w usuniętych emil. Pan bronił się jak mógł, że zamówienia ze stycznia nie są realizowane w maju i co ja sobie myślę. Dużo, proszę pana, bardzo dużo — pomyślałam. Mająca po swojej stronie liczby za nic miałam męskie marudzenie. Chwilkę trwało, aż w końcu do pana dotarło to, co próbowałam mu powiedzieć, że ta książka miała premierę w tym tygodniu, nie dało odebrać się jej wcześniej. Grzmiał, pohukiwał pod nosem, gdy brał numer zamówienia, gdy dawał mi książkę, gdy podawał paragon. Niezadowolony był do końca, a ja wręcz przeciwnie. Znów kur mnie opiał — pięknie złożona, piękny papier, zdjęcia i… szyta. Niesamowite, trzecia z rzędu ostatnio.

Książka ma jedną ogromną wadę, jednego dnia zaczynasz, najpóźniej następnego przeglądasz kalendarium wypraw. I po. I myślę intensywnie od wczoraj o pewnym cudnym małżeństwie, czytali tę książkę już czy nie? Szczęśliwcy!

Ten Autor, Ta książka w tym filmiku od 26. sekundy na biurku, a przybliżona dokładniej od 45. sekundy.

     — [...] Ruszamy w góry za trzy tygodnie. Co powinienem robić do wyjazdu? Jak ćwiczyć?
     — Jak ci lekarz czegoś zabrania, to akurat możesz robić. Biegaj może. Ale uważaj, masz już swoje lata.
     — Pięćdziesiąt sześć. Tylko dwa więcej od ciebie. Do tego Krzyś Tarasewicz, też pięćdziesięcioparolatek, i to już są trzy grzyby w barszczu. Nawet z Jackiem Jawieniem i jego trzydziestoma sześcioma wiosnami to ciągle wyprawa staruszków, emerytów. Podołamy?
     — My tak, ale nie wiem, czy tobie starczy sił. Na dużych wysokościach najprostsza nawet czynność to duży problem.
     — Wiem — przyznaję. — I w zimie, i w lecie.
     — Skąd wiesz? — pyta Jacek Berbeka.
     — Z książek.
     — Mówiłeś, że wiesz.
     — Bo czytam książki. Ja większość rzeczy, co wiem, to z książek właśnie, Jacek.
     — Ale w górach najważniejsze jest doświadczenie. Znam ludzi, którzy nie czytają książek i mają świetnie doświadczenie. Na przykład pakistańscy i nepalscy tragarze, szerpowie.
     — Ale w Warszawie żaden nie przejdzie przez ulicę, bo rozjedzie go samochód. W teatrze zgubi się przy szatni.

*

W punktach byłoby łatwo. Ale wszystko, co łatwo przychodzi, nie ma żadnej wartości — powtarzałem przez całe dzieciństwo moim dzieciom, albo — zawsze jest jakieś dalej; to droga jest ważna, a nie jej cel; lepiej pójść donikąd niż byle gdzie; kto kocha, ten się nie lęka; należy nawiązać walkę, a potem się zobaczy; słowa są tym cenniejsze, im rzadziej wymawiane; łatwiej wisieć na haku, niż myśleć; dzwon dzwoni, bo w środku jest pusty; człowiek staje się kimś w starciu z tym, co stawia mu opór; pół prawdy to całe kłamstwo... Miałem tego bez liku, ale moje bachory najbardziej ceniły sobie i używały: równo to wcale nie znaczy sprawiedliwie. Rzecz jasna, nie wiedziały, że autorami tych mądrości nie zawsze był ich tatu (jak mówiły), ale także Napoleon, Maria Dąbrowska, Stalin, Saint Exupéry, Apacze, Żydzi...

Jacek Hugo-Bader, Długi film o miłości. Powrót na Broad Peak,
Wydawnictwo Znak, Kraków 2014.

sobota, maja 24, 2014

1042. U czucia bram... piwonie

 wpis przeniesiony 10.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Uczucia
u czucia bram
szepczą:
wejdź!

Zaskoczyły i niebieską piwonią zakwitły dziś z rana.
Wokół kropli rosy, która pojawiła się nagle i znikąd.

*

A gdy zachować rosę od zapomnienia pobiegłam, przypomniała mi się historia kilkulatki (nie pamiętam, gdzie o niej czytałam), która narysowała fioletowe drzewo. Pochwalić się swojej pani chciała. Przedszkolanka, niestety, wywód dziecku strzeliła, że przecież nie ma fioletowych drzew. A Młodziutka na to bardzo na serio:
     — Nigdy nie widziała pani fioletowych drzew?
     — Nie.
     — To strasznie pani jest biedna — ze smutkiem stwierdziła dziewczynka.

Dzieci są wielkie w byciu Nauczycielami, prawda?

*

Uwielbiam akwarele za to, że po wyschnięciu jest jeszcze inaczej. Zupełnie inaczej. Można po gorącym dniu przysiąść na łupinie, z której wyłonił się kwiat-świat cały.

piątek, maja 23, 2014

1041. Tańcząc szczęśliwie

 wpis przeniesiony 10.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Wstaję rano. Student kończy pakować gatki i gratki na plener do Krakowa. Kawkę dopija. Już zaraz go nie będzie. A ja i bez jego wyjazdu jestem mocno zgubiona. Jeszcze do dziś rano nie przepadałam za tym momentem, gdy dociera do mnie, że zagubiłam się w sobie, nawet jeśli wiem, że to tylko na chwilę.

Bo przecież ja najbardziej na świecie uwielbiam się odnajdywać, odkrywać nową stronę. Lubię czuć, że znajduję się w najwłaściwszym dla mnie punkcie czasoprzestrzeni. Ale dziś z rana nie czułam.

Dziś, z przyjemnością wyruszyłam na poszukiwanie najgłębszej części siebie. Nie będzie mi tu szewc bez butów chodził — pogroziła Jabłoni Róża.

Jedna rzecz prowadzi mnie do mojego celu przez moje ciało. To rano.

Inna jedna moja rzecz prowadzi mnie przez pracę nad sobą. Dziś, dzięki tej ostatniej odnalazłam własny sposób na akwarele. Gdy już spotkałam się z tym, co mi dzisiaj we mnie wadziło, plan burzyło, kartkę wodą potraktowałam. Poczułam w sobie siebie i to, co przeszkadzało — bazgroł w odpowiednim na dziś kolorze machnęłam. A potem urzeczona patrzyłam na to, co działo się na moich oczach. Wyłoniła się tancerka, zatracająca się w wirowaniu.

Gdy tylko podarowałam jej kapelusz, zatrzymała się. Spojrzała w prawo, w najbliższą przyszłość. Ruszyłyśmy w nowy dzień.

1040. Halsując szczęśliwie

 wpis przeniesiony 10.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Wiadomo, co trzeba zrobić. Wiadomo, że ważne, pilne a czas nieubłaganie tyka. Wiadomo, że prowadzące do celu wprost, gdybym tylko chciała i wzięła się za to najpóźniej jakiś czas temu. Dziś dam radę i to, i tamto, odhaczę, odfajkuję, pchnę do przodu. Jeszcze wieczorem taki plan w siódmym rzędzie figur wewnętrznych dzierżyła postać o mocno pracoholicznym rysie. Budzę się, dochodzę do siebie i wiem, że wprost do celu to ja dziś nie dam rady iść. Bardzo bym chciała, ale nic z tego. Mogę się złościć na siebie. Mogę się wściekać. Mogę się oszukiwać, ale nic z tego nie będzie.

Róża nie ma złudzeń, a wręcz towarzyszy jej przekonanie graniczące z pewnością, że powyższe słowa nie dotyczą tylko Jabłoni? Brak jej palców u rąk rzeczywistych i wyimaginowanych, by zliczyć ile razy opisany epizod miał miejsce. Nie odhaczyła, nie odfajkowała, nie raz. Była na siebie zła, choć doświadczenie i przeczucie, przeczucie i doświadczenie podpowiadały, że są cele, do których wprost nie da się dojść. Trzeba pohalsować. Drogi nadłożyć. Czasem po prostu zatrzymać się na poboczu życia.

To wszystko nie takie proste, bo może folgujemy swoim słabościom? Może nie chcemy się zmierzyć z trudnościami? W końcu nikt nas nie skopie tak dobrze jak my sami.

A jednak energię na kopniaki można zużyć bardziej produktywnie. Do takiego wniosku doszłam już po pierwszym rozdziale książki, którą pierwotnie zignorowałam, bo beznadziejna okładka, a którą nabył Tollini. Przeczytał. Przetrawił. Podzielił się ze mną wrażeniami. Kupiłam. Odebrałam. Zachwyciłam się pięknym składem, szyciem, ilustracjami. Przeczytałam. Zaaplikowałam swojemu życiu. Donoszę, że aplikuję co dnia, a zmianę widać od momentu podjęcia decyzji, że to zrobię. Halsuję teraz z ogromną przyjemnością, bez ułudy, że innym udaje się wszystko i zawsze wprost.

Jaką JEDNĄ rzecz mogę zrobić, ale taką, że gdy będzie zrobiona,
wszystko inne stanie się prostsze albo nieistotne?

*

W umiarkowaniu nie ma miejsca na magię — i jest to zasadniczy powód, dla którego powinniśmy go unikać. [...] Zatroszcz się nie tyle o równowagę, co o umiejętne przeciwważenie. [...] Wyjątkowe życie to sztuka nieustannego balansowania.

*

Moim zdaniem ludzie zamożni to tacy, którzy mają wystarczającą ilość pieniędzy, aby nie musieć dodatkowo pracować na sfinansowanie swojego fundamentalnego, życiowego celu.

*

Usłyszałem kiedyś, że aby ochronić jedno „tak”, trzeba tysiąc razy powiedzieć „nie”.

*

Pewnego wieczoru stary Czirokez opowiedział swemu wnukowi o wewnętrznej walce będącej udziałem każdego człowieka. Rzekł: „Chłopcze, w każdym z nas walczą dwa wilki. Jednym jest Strach. Ten wilk uosabia niepokój, troskę, niepewność, wahanie, niezdecydowanie i bezczynność. Drugim jest Wiara. Ten jest wcieleniem spokoju, przekonania, pewności siebie, entuzjazmu, stanowczości, emocji i działania”. Wnuk pomyślał chwilę cicho zapytał: „Który wilk wygrywa?”. „Ten, którego karmisz” — odparł Indianin.

Gary Keller, Jay Papasan, Jedna rzecz. Zaskakujący mechanizm
niezwykłych osiągnięć
, Wydawnictwo Galaktyka, Łódź 2013.
(wyróżnienie własne)

środa, maja 21, 2014

1039. Stopniowanie ważności

(wieczorową porą)
Stado
:
(wróciło z dwupaka: wizyty u weta
i pierwszego letniego spaceru na Cytadeli
)

Jabłoń:
Wziąłeś lekarstwo z samochodu?

Sadownik:
(prezentuje na twarzy zdegustowanie pytaniem)
O sobie mógłbym wcale nie pomyśleć,
o tobie mogłoby mi się zdarzyć zapomnieć,
ale o Suce to ja zawsze pamiętam.

wtorek, maja 20, 2014

(1033+5). Na granicy lat

 wpis przeniesiony 10.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Obchody rocznicowe, planowane na sobotę, zostały przełożone. Złapałam grypę i grzecznie leżałam w łóżeczku, mając z tyłu głowy straty, jakie poczynić może w organizmie kugara przechodzone choróbsko. Z niedzieli na poniedziałek, odespawszy ostatni kwartał z hakiem, w środku nocy poczułam się na tyle dobrze, by zrobić sobie herbatę i poczytać. Cisza, która towarzyszy drugiej w nocy, była najwłaściwszym kompanem na kończenie książki poświęconej ostatnim miesiącom życia Susan Sontag.

Choć w tym roku będzie już dziesiąta rocznica Jej śmierci, w moim życiu pozostaje wciąż żywa. Jest Autorytetem, który wspiera tę moją część, która od momentu, gdy nauczyła się mówić, pyta do znudzenia: a dlaczego? a po co? Susan Sontag jest absolutną Mistrzynią w kwestionowaniu wszystkiego tego co oczywiste. Jest moją osobistą Nauczycielką w tym względzie, bo kwestionuje nie po to, by burzyć, lecz by budować zawsze bardziej świadomie.

Gdy pozostawałam sama na relacyjnym placu boju lub gdy umierał mi ktoś bliski, zawsze, wcześniej lub później dopadały mnie wątpliwości i pytania: czy mogłam zrobić coś inaczej, coś więcej a może mniej? Ta książka zatrzymała mnie przy tej kwestii. Teraz już mam pewność, że te pytania są immanentną częścią bycia ocalonym z relacji czy pozostającym przy życiu, bez względu na to, co zrobiliśmy. Warto nie przekreślać faktu, że choć w jednym momencie na pewno staraliśmy się.

Mistrzyni w tej książce, choć pisanej przez syna, jest mocno obecna. Dla mnie najbardziej w stwierdzeniu, że każdy z nas, w każdej chwili w pewnym sensie, na najbardziej podstawowym poziomie, jest w remisji śmierci. Cała Susan Sontag!

[...] those of us who loved her failed her as the living always fail the dying, for we could not actually do the only thing she really wanted, which was to stave off extinction for some time longer, let alone give her what I’m afraid is all too accurately called a new lease on life.

*

[...] she had once exclaimed, the brute fact of mortality meant that on the most basic level all human beings are never more than in remission from death.

David Rieff, Swimming in a Sea of Death,
Simon & Schuster Paperback, New York 2008.

piątek, maja 16, 2014

(1033+4). Pokrewieństwo dusz

 wpis przeniesiony 10.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Odłożyłam na bok kwestie społeczne. Nie włączyłam dziś radia. Nie zajrzałam do żadnej gazety. Czytając, kończąc książkę, natknęłam się za to na piękne zdanie, którego botaniczna prawdziwość jest dla mnie prawie niezauważalna:

Jabłoń jest spokrewniona z różą.

Dokładnie szesnaście lat temu Sadownik objął mnie w sposób, w jaki nigdy wcześniej i nigdy potem nie zrobił nikt inny. Sposób, w jaki tylko On mnie obejmuje. Celebrując dziś tamto wspomnienie, czekając na Sadownika, który jutro rano wróci z delegacji, uśmiechnęłam się do idei, że Sadownik wobec przytoczonego zdania jest również Ogrodnikiem, a ja różą... koniecznie herbacianą.

róża herbaciana

czwartek, maja 15, 2014

(1035+1). Mitoman-faszysta Terlikowski

 wpis przeniesiony 10.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Dawno, dawno temu, gdy pierwszy raz jechałam samotnie „czysta” kilometrów, przez pierwsze czterdzieści kilometrów płakałam, bo zwyczajnie się bałam.

Dawno, niedawno, gdy pierwszy raz jechałam samotnie na staż, płakałam przez pierwsze dwadzieścia kilometrów ze strachu, z ciekawości, a w końcu z wdzięcz­no­ści, że ja w Niebieskiej Strzale mam przywilej zmieniania własnego życia, dokładnie tak, jak chcę.

Niedawno, gdy trzeci raz jechałam na staż, nie płakałam. Po prostu jechałam. Nudne — pomyślałam.

*

— Można dać się wkręcać — powiedział wczoraj Akuszer — a można zmienić perspektywę.

Synchronicznie, Pan Terlikowski podzielił się swoją mitologiczną perspektywą, którą nie wiedzieć po co, tak bardzo antagonizuje ludzi. Natknęłam się na jego słowa przypadkiem dziś po południu:

wielodzietni dają,
a państwo i bezdzietni z wyboru pasożytują!

Czytałam i podziwiałam swoją reakcję, a w zasadzie jej brak. Wiele lat temu, reakcja byłaby bardzo emocjonalna. Kilka miesięcy temu polemizowałabym. A dziś. Po prostu czytałam. Nudne — pomyślałam.

Tracę temperament czy co?

środa, maja 14, 2014

(1031+4). Mój fundamentalizm

 wpis przeniesiony 10.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

czego chcesz?
czego pragniesz?

pytanie kontrolne: po co?

co porusza Twoje Serce?
co karmi Twoją Duszę?
co ożywia Twoje Życie?

W znaczącej większości szkół nie zadają tych fundamentalnych pytań uczniom.
Niewielu ludzi zainteresowanych jest odpowiedziami — swoimi, swoich bliskich, najbliższych i przyjaciół.

Po co komu taka szkoła?
Po co komu tacy bliscy, najbliżsi czy przyjaciele?

*

bezdzietność, dzietność, mity i fakty

wtorek, maja 13, 2014

(1033+1). Obchody rocznicowe rozpoczęte

 wpis przeniesiony 10.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Jabłoń i Sadownik:
(połazili po płycie głównej koncertowej hali,
podoświadczali sobie różnych miejsc,
znaleźli najlepsze dla nich i usiedli
)

Jabłoń:
Czas nam szybciej minie jak pogadamy, może o miłości?

Sadownik:
Chcesz milczeć dwie godziny?

Jabłoń:
(zdegustowana)
Noooo wieeesz!

Sadownik:
Więcej, mogliby nas stąd wyrzucić, bo dziś o miłości
to ja tylko mową ciała mogę z tobą pogadać.

*

Są takie marzenia, których
     nie odkryjemy w pojedynkę.

Są takie marzenia, których
     nie zrealizujemy w pojedynkę.

I całe (nasze) szczęście!
Pomyślało mi się wczoraj na koncercie.

*

Synergia. Stosowana. Przez lata.
Peter Gabriel. Tony Levin. Manu Katche. David Rhodes.

Chłonęłam. Podziwiałam. W każdej komórce ciała chciałam zapamiętać.
Synergia. Karmiła mą wiarę w życie i ludzi.

Peter Gabriel, In Your Eyes.

*

Przywilejem było tam być. Ogromnym
przywilejem było tam być z Sadownikiem.

poniedziałek, maja 12, 2014

1033. Rocznicowo

 wpis przeniesiony 10.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Jabłoń:
(co dobrą pamięć do dat wielu ma
przed zaśnięciem zameldowała
)
Za dwa lata i trzy dni, licząc od jutra,
nasz związek będzie pełnoletni.
(po chwili)
I wiesz, co z nim wtedy zrobimy?
(teatralna pauza)
Wystawimy go za drzwi!
Niech sam o siebie dba,
w końcu będzie formalnie dorosły.

Sadownik:
Żartujesz, prawda?

Jabłoń:
No pewnie, że żartuję.
On nigdy nie będzie dorosły.
Bez nas zginąłby w mig.

*

Rozpoczynamy tegoroczne obchody rocznicowe.

Sadownik + Jabłoń + On jadą na koncert

Heniutka już się cieszy na wieczór z Ciocią Antenką.

To już dziś.

niedziela, maja 11, 2014

(1017+15). Końcówka Obywatela Raka

 wpis przeniesiony 10.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Nie zdążyłam skończyć tej książki przed przyjazdem Bliźniaczej Liczby. Potem wszystko nabrało zastraszającego tempa. Powoli wracam do siebie na różnych frontach. Odgruzowuję się z zaległości. Skończyłam tę doskonałą książkę w piątek, na hamaku, leżąc w nim na chwilę po raz pierwszy od dwóch tygodni.

Szacunek ogromny do Autora mam. Jest w tej książce wiedza, laikom z lekkością pióra przekazana. Ten horror, kryminał, powieść obyczajową, książkę popularno-naukową, wszystko w jednym, napisał nie tylko lekarz, ale Lekarz-Człowiek. Skończyłam i postawiłam koło drugiej. To bardzo ważna para książek w czasach, gdy każdy z nas ma, w Rodzinie, wśród Przyjaciół, wśród najbliższych, osobę, która boryka się z rakiem.

Uwijam się, by zostawić tu ślad po tej ważnej książce, by móc ją zaparkować na półce, by mieć pustą głowę na nowe sny, nowy tydzień, nowy czas.

Odkąd wczesnym latem 2004 roku zacząłem pisać tę książkę, często pytano mnie, jak zamierzam ją zakończyć. Zazwyczaj wykręcałem się od odpowiedzi albo zbywałem rozmówców. „Nie wiem”, mówiłem. Albo: „Nie jestem pewien”. Naprawdę jednak znałem zakończenie, choć brakowało mi odwagi, by to przyznać przed samym sobą. Byłem pewien, że [...]
     Myliłem się.

*

Wyobraźmy sobie teraz, że projektujemy badanie mające określić, czy nasz screening rzeczywiście zwiększył przeżywalność pacjentów. Mamy bliźniaczki jednojajowe, nazwijmy je Nadzieja i Prudencja. Żyją w sąsiednich domach, obu proponuje się udział w badaniu. Nadzieja się zgadza. Prudencja natomiast jest podejrzliwa co do nadwykrywalności lub niedodiagnozowania, które są związane ze screeningiem i rozważnie odmawia.
     Nadzieja i Prudencja nie wiedzą, że w tym samym momencie, w roku 1990, zachorowały na takiego samego raka. Dzięki screeningowi choroba Nadziei wykryta zostaje w 1995. Pacjentka przechodzi operację i chemioterapię. Żyje pięć kolejnych lat, ale rak wraca i w roku 2000, dziesięć lat od zachorowania, kobieta umiera. Prudencja natomiast odkrywa, że ma raka dopiero w 1999, kiedy zauważa guzek w piersi. Poddaje się leczeniu, które nie przynosi większych rezultatów, po czym umiera w tym samym co Nadzieja momencie w roku 2000.
     Na ich wspólnym pogrzebie, gdy żałobnicy mijają dwie identyczne trumny, między lekarzami Nadziei i Prudencji dochodzi do kłótni. Pierwsi twierdzą, że ich pacjentka przeżyła pięć lat — choroba została wykryta w 1995, a Nadzieja zmarła w 2000. Lekarze Prudencji powiadają zaś, że ich pacjentka przeżyła rok — śmierć także nastąpiła w 2000, a diagnozę postawiono w 1999. Wszyscy nie mogą mieć racji: bliźniaczki zmarły z powodu tego samego raka w tym samym momencie. Rozwiązanie tego pozornego paradoksu — określanego mianem błędu przedziału czasowego — jest oczywiste. Wykorzystywanie  p r z e ż y w a l n o ś c i  jako celu badania screeningowego ma wadę, gdyż wczesne wykrycie cofa wskazówki diagnostycznego zegara. Rak Nadziei i rak Prudencji zachowywały się w identyczny sposób. Ale u pierwszej kobiety lekarze wcześniej postawili diagnozę. Z pozoru (i tylko z pozoru) żyła więc dłużej, a badanie screeningowe miało pozytywny wpływ.

Siddhartha Mukherjee, Cesarz wszech chorób. Biografia raka,
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2013.

1031. Wynik pewnej różnicy zdań

 wpis przeniesiony 10.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

bycie prezesem jest przywilejem:
Prezes… robi, co uzna za stosowne.

bycie matką jest przywilejem:
Matka… robi, co uzna za stosowne.

Jestem NiePrezesem. Jestem NieMatką.
Nie mam tych przywilejów.

*

Niebycie Prezesem przydarza się tak dużej liczbie ludzi, że z łatwością można wymienić przywileje związane z byciem NiePrezesem. Niebycie Matką przydarza się nielicznej liczbie kobiet i, niestety, z łatwością można wymienić wierzchołek trudności, przez które przyjdzie takim kobietom przejść. Zza tych trudności czasem trudno dostrzec przywileje.

*

uznaję rangę Prezesów,
uznaję (nareszcie) rangę Matek.

Jestem NiePrezesem. Jestem NieMatką. Z wyboru.
Nie mam tych przywilejów.
Ale mam inne. Odkryłam to dziś w nocy.

*

Odkrywam to wciąż. Odkryłam po raz kolejny, gdy dotarło do mnie, że nie dyskutuję z Prezesami, ale z Matkami mi się zdarza. Jakim prawem? — pytają. I… mają rację.

***

Na innym poziomie rzeczywistości.

Jestem Prezesem przedsięwzięcia zwanym „Moim Życiem”.
Jestem Matką dla siebie, dla wielu pomysłów,
              dla wielu ludzkich spraw,
              dla wielu ludzi przez chwilę.

*

Na jeszcze głębszym poziomie rzeczywistości.

Jestem jednocześnie i Prezesem, i NiePrezesem, i Matką, i NieMatką.
Jestem. To jest ogromny przywilej.

wtorek, maja 06, 2014

1030. Proludzka książka

 wpis przeniesiony 10.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Jest taka księgarnia. Choć jedna z (pewnie) tysiąca tej sieci to jednak jedyna taka, w której niezmiennie doświadczam zaskoczenia. A to stoi bezczelnie książka i myśli, że jest zapomniana i nikomu niepotrzebna, gdy tymczasem w całej Polsce jest poszukiwana na wagę złota. A to stoi inna, o której istnieniu zielonego pojęcia nie miałam.

Bywamy w tej księgarni bardzo rzadko, bo tylko wtedy, gdy jesteśmy u Orzeszka i Seniora. Byliśmy w niej w ostatni piątek. Nie ma już mojego ulubionego działu, więc gdy włóczyłam się bez celu, wpadła mi w ręce książka… heteroseksualna część mnie nie mogła zrozumieć podczytnika… formy czasowników mi się nie zgadzały… kto kogo kocha do cholery… zdecydowałam się na zakup, gdy na pierwszej stronie tekstu me oczy ujrzały frazę złożoną z mięsaka Kaposiego

To nie jest tylko powieść, bo sporo w niej faktów, od których włos na głowie się jeży. To nie jest powieść o kosmicznie odległym świecie, do którego, mający przywilej bycia heterykami, ludzie zaglądać nie muszą. To powieść o świecie, który współtworzą osoby heteroseksualne, choć dotyczy głównie osób o innej orientacji seksualnej. To powieść o świecie, który razem tworzymy. To powieść o świecie, którego ja współtworzyć nie chcę.

To tylko i aż powieść o pragnieniu miłości człowieka do człowieka. O przywileju, jakim jest budzenie się i zasypianie przy osobie, którą kochamy. To powieść napisana w magiczny i delikatny sposób, o niespotykanej konstrukcji, która umożliwia mieszanie chwil, nastrojów, wspomnień i faktów. Warta nieprzegapienia. Warta tego, by po przeczytaniu, zatrzymać się i pomyśleć o swoich przywilejach, którymi możemy podzielić się z innymi.

Teraz przebieram nogami, by móc już kupić część drugą i trzecią.

To opowieść o pewnym czasie i o pewnym miejscu.
     To, o czym mówi ta historia, wydarzyło się naprawdę.

     
[...]
     To, o czym mówi ta historia, działo się jednocześnie w wielu innych miejscach, o tym jednak mogą opowiedzieć inni.
     To, o czym mówi ta historia, rozgrywa się także dziś, dzieje się przez cały czas, ale nie jest częścią tej opowieści, chociaż sięga ona aż do teraźniejszości.
     Opowiedzieć to swego rodzaju obowiązek.
     To sposób na to, by uczcić, opłakać i zapamiętać.

     To walka pamięci z zapomnieniem.

*

Chcę w moim życiu móc kochać kogoś, kto pokocha mnie.

*

I wszędzie są ludzie, ludzie, jakich nigdy wcześniej nie widział, ludzie, przed którymi nie musi udawać, że ich zna — w przeciwieństwie do gównianego Koppom, gdzie wszyscy znali wszystkich, ale nikt nie znał go naprawdę.

*

Skąd mielibyśmy wiedzieć, że dzieje się coś ostatecznego? Coś, czego nie da się zrobić inaczej. Coś, co wyznacza nową ścieżkę, z której nie da się już zawrócić.
     Jak wtedy, gdy pojawia się miłość.
     Lub kiedy dochodzi do zarażenia.
     Najczęściej jest się całkowicie zajętym szukaniem drogi do miejsca, do którego, jak nam się wydaje, zmierzamy.
     
[...]
     Tak to już jest, gdy człowiek próbuje gdzieś trafić. Błądzi.

*

Kluby gejowskie były więc odpowiedzią na pragnienie bycia sobą również wtedy, gdy inni na nas patrzą.
     Poprzez ograniczenie grona do osób o takich samych upodobaniach osiągano poczucie normalności.
     Takie coś może być śmiertelnie groźne, ale może być też niezbędne do życia. Każdy człowiek potrzebuje przynajmniej raz na jakiś czas poczuć się normalny.

*

Nie trzeba rozumieć, by bezgranicznie kochać.

*

[...] Benjamin śmieje się i odpowiada, że nie można tęsknić za czymś, czego się nigdy nie miało — i z jakiegoś powodu wszyscy wokół stołu zgadzają się z tą argumentacją, chociaż jest oczywiste, że to nieprawda.
     Jest oczywiste, że można tęsknić za czymś, czego się nigdy nie miało, za kimś, kogo się nie spotkało, lub za czymś, czego się nigdy nie poznało.
     Możesz tęsknić za własnym życiem, widząc, że przemknęło obok ciebie.

Jonas Gardell, Nigdy nie ocieraj łez bez rękawiczek. [Część] 1. Miłość,
przeł. Katarzyna Tubylewicz, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2014.
(wyróżnienie własne)

zdjęcie Jonas Gardell

(fot. źródło)

poniedziałek, maja 05, 2014

1029. Rodzina pochodzenia

 wpis przeniesiony 10.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

obecność demonów przeszłości wyczuwalna.
w milczeniu wibrują cienie zdarzeń niechlubnych.
przepaść mentalna, na której krawędzi pion utrzymujesz.

ale głęboko i jeszcze głębiej pod tym wszystkim... miłość.
chyba ona sprawia, że jeszcze raz decydujesz się w to wejść.

jeszcze co nie będzie trwało wiecznie.
bo chyba i miłość ma granice.

(1018+10). Autoportret

 wpis przeniesiony 10.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Dwa tygodnie temu — bez dwóch dni — świat przyspieszył. Gromadziłam doświadczenia. Kumulowałam wrażenia. Powoli wysypują się ze mnie. Wróciłam do pierwszego...

Dwa tygodnie temu — bez dwóch dni — w nerwie przyleci, nie przyleci, przyleci trafiła się pewna chwilowa, cudna anomalia. Z samego rana pojechałyśmy z Heniutką do psiego lekarza, by w uszy suce zajrzał. Tramwaj jeden. Tramwaj drugi. Pasy. Światła. I Suka, po zimie z wyprostowanymi zwojami mózgowymi. I ja, nie do poznania przez samą siebie — łagodność na mnie spłynęła i zgoda na to, co jest. Nie to, żebym tego stanu, choć chwilowo, nie doświadczała nigdy, ale dzięki Heniutce poczułam to głębiej niż kiedykolwiek wcześniej. Każdą wolną chwilę w tej medycznej podróży wykorzystałyśmy na naukę i zabawę. Gdy od Wetki wracałyśmy, między jednym a drugim tramwajem, między jednymi a drugimi pasami i światłami, zagapiłam się na jedne z moich ulubionych kwiatów, wyjęłam telefon, focię strzeliłam.

Nie dwa tygodnie temu — bez dwóch dni — ale dziś, wyłowiłam tę focię, patrzę i myślę sobie, że przy okazji, poza wspomnieniem, poza doświadczeniem niebywałej łagodności, poza poznaniem drogi, którą do tego stanu można dojść, mam jeszcze fajny autoportret Jabłoni.

niedziela, maja 04, 2014

1027. Buszująca w zbożu

wczoraj, cyk.

     wróciliśmy z majówki.
     wyłowiłam z telefonu.
     jesteśmy ledwo żywi, ale już udomowieni.

dziś, Heniutka skończyła 4 lata.

czwartek, maja 01, 2014

(1021+5). Na pniu

 wpis przeniesiony 10.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

We wtorek Ekwadorczyk podzielił się swoim doświadczeniem, o tym, że przyjazd do Warszawy nigdy nie byłby możliwy, gdyby nie stypendium, o które poprosił. Swą opowieścią zatrzymał moje wnętrze i uświadomił mi tym samym, jak wielką sztuką jest umiejętność proszenia. Nie jest słabością, jak wielu myśli, jest przejawem rangi psychologicznej i/lub duchowej.

Gdy podzieliłam się swoim zatrzymaniem i uznaniem z Bliźniaczą Liczbą, Ta sprzedała mi hiszpańskie powiedzenie, które kupiłam na pniu.

*

Nie mam.
Nie mam szans mieć.
Nie mam możliwości.
Nie mam zasobów.

Nie. Już to [rozwiązanie] mam [w palecie mi dostępnych].

Mam marzenie.
Mam wiarę.
Mam odwagę, by szukać.
Mam odwagę, by poprosić.

Nie”.Już to mam [bez proszenia].
Więc, proszę [o inne rozwiązania].

I... dostaję.
Zadziwiające, że zawsze dostaję więcej.

*

Mój pierwszy w życiu WorldWork skończył się dziś. We mnie wciąż trwa, trawi się i pracuje. To dla mnie ogromny przywilej.