wpis przeniesiony 10.03.2019.
(oryginał z zawieszkami)
Dwa tygodnie temu — bez dwóch dni — świat przyspieszył. Gromadziłam doświadczenia. Kumulowałam wrażenia. Powoli wysypują się ze mnie. Wróciłam do pierwszego...
Dwa tygodnie temu — bez dwóch dni — w nerwie przyleci, nie przyleci, przyleci trafiła się pewna chwilowa, cudna anomalia. Z samego rana pojechałyśmy z Heniutką do psiego lekarza, by w uszy suce zajrzał. Tramwaj jeden. Tramwaj drugi. Pasy. Światła. I Suka, po zimie z wyprostowanymi zwojami mózgowymi. I ja, nie do poznania przez samą siebie — łagodność na mnie spłynęła i zgoda na to, co jest. Nie to, żebym tego stanu, choć chwilowo, nie doświadczała nigdy, ale dzięki Heniutce poczułam to głębiej niż kiedykolwiek wcześniej. Każdą wolną chwilę w tej medycznej podróży wykorzystałyśmy na naukę i zabawę. Gdy od Wetki wracałyśmy, między jednym a drugim tramwajem, między jednymi a drugimi pasami i światłami, zagapiłam się na jedne z moich ulubionych kwiatów, wyjęłam telefon, focię strzeliłam.
Nie dwa tygodnie temu — bez dwóch dni — ale dziś, wyłowiłam tę focię, patrzę i myślę sobie, że przy okazji, poza wspomnieniem, poza doświadczeniem niebywałej łagodności, poza poznaniem drogi, którą do tego stanu można dojść, mam jeszcze fajny autoportret Jabłoni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz