sobota, listopada 28, 2020

4045. 333/366  // Perełka (I)

jest miłość, która nie życzy sobie nazywania swej natury po imieniu. nie daje się zamknąć w słowach, nie reflektuje na żadne deklaracje — po prostu jest.

są ludzie, z którymi spotkania karmią nią moją duszę.

333/366


Tove Jansson, Muminki, Wielki słownik obrazkowy, polsko-angielski, HarperCollins Polska, Warszawa 2019.

czwartek, listopada 26, 2020

4044. 331/366

ale kwiatki! — to o sytuacji,
ale ziółko! — to o człowieku.

cebulkę wykop, nie przesadzaj!
i niech nie zmyli cię botaniczna metafora.

331/366


fot. Jacek Jopowicz, fragment,
[dostęp: 26.11.2020], źródło.

środa, listopada 25, 2020

4043. 330/366

schody. ich wieloznaczn
ość, wielorzeczywistość.
pokochać od zaraz.

330/366

4042. Strajkowe czytanie (V)

Dawno, dawno temu, trudno w to uwierzyć, ale troll to była fantastyczna istota wy­stę­pu­jąca w baśniach skandynawskich. Globalizacja pomieszała ludziom pojęcia i wartości, wskutek czego trolle (pasione na internetowej pożywce) to stabilny ele­ment skła­dowy rze­czy­wi­stości XXI wieku, w której liczby i fakty mylą się niektórym na­mięt­nie z opiniami i życzeniami.

Trzecia część Muminków — sprawdziłam, napisana w 1948 roku — jest prorocza! Przewidziała osobliwe postacie w polskiej polityce, przewidziała też… Strajk Kobiet:

     — Idź sobie, faskudny dziadu! – powiedziała Topcia.

     — Prawo pozostaje prawem – powiedział Migotek uroczyście. – Musicie być rzeczowi! Szczególnie biorąc pod uwagę, że Topik i Topcia nie widzą żadnej różnicy między tym, co słuszne, a co niesłuszne. Urodzili się już tacy i nic na to nie poradzą. Panie prokuratorze, co pan ma do powiedzenia?

Coś ty zrobił, że te miłe Hatifnatki stały się takie wojownicze?

Czytanie Muminków na „dorosło” bawi mnie bardzo. Z niebywałą łatwością (co chwi­lę! pra­wie w każ­dej sce­nie) odnajduję w sobie Włóczykija i Piżmowca. W kwes­tii myślników i zawieszek mam upierdliwą naturę Paszczaka. I zachwycam się, że wo­kół mnie tyle Czarodziejów. Uśmiecham się mało skromnie — też nim czasem bywam.

Kiedy Piżmowiec dał już wyraz swej zadziwiającej mądrości życiowej, wycofał się na swój hamak, aby powrócić do lektury dzieła „O nie­po­trzeb­ności wszystkiego”.

     — Ta Buka chce im odebrać kuferek — powiedział Paszczak.
     — Co za potwór! — oburzyła się Mama Muminka. — Odebrać im jedyną rzecz, jaką posiadają!
     — Tak, to prawda – przyznał Paszczak. — Ale jest coś, co komplikuje całą sprawę. Wygląda na to, że jest to kuferek Buki.
     — Hm… — zastanowiła się przez chwilę Mama Muminka. — To rzeczy­wiś­cie pogarsza sprawę.

Wszczęto gorączkowe poszukiwania. Tylko Piżmowiec odmówił udziału w nich.
     — Ze wszystkich niepotrzebnych rzeczy — powiedział — torebki są najbardziej niepotrzebne. Zastanówcie się tylko. Czas płynie i dni mijają zupełnie tak samo, niezależnie od tego, czy Mama Muminka ma torebkę, czy nie.
     — To jest ogromna różnica – powiedział Tatuś Muminka. […]
     — Czy dużo rzeczy w niej było? – zapytał Migotek.
     — Nie — odpowiedziała Mama Muminka. – Tylko to, co nagle może się okazać potrzebne.

     — Pytałeś o plany? — odezwał się znów Muminek. — Czy sam masz jakieś?
     — Tak — odparł Włóczykij. — Mam plan. Ale wiesz, jeden z tych samotnych.

     — Nie mogę — odpowiedział Czarodziej z żalem. — Mogę tylko spełniać życzenia innych i sam przemieniać się w różne rzeczy!

     Mama Muminka zawahała się trochę.
     — Czy to mają być rzeczy, które widać — spytała — czy mogą to być myśli i pojęcia, jeśli mnie pan dobrze rozumie?
     — Oczywiście — odpowiedział Czarodziej. — Z rzeczami, ma się rozumieć, sprawa jest łatwiejsza, ale mogą być także myśli i pojęcia.
     — W takim razie pragnęłabym bardzo, żeby Muminek przestał tęsknić za Włóczykijem – rzekła mama.
     — Nie wiedziałem, że to po mnie widać — powiedział, czerwieniąc się, Muminek.
     Ale Czarodziej machnął tylko parę razy połą swego płaszcza, a melancholia wyfrunęła natychmiast z serca Muminka. Tęsknota jego przemieniła się w oczekiwanie, a z tym było mu znacznie lżej.

     — Czy bardzo straszna? – zapytał Paszczak.
     — Mniej więcej jak stąd do drzwi albo nawet jeszcze trochę więcej – odparł Włóczykij. – Jeśli ci to coś mówi, oczywiście.
     — Nie, przeciwnie – odparł Paszczak. – Zacznij opowiadać, to ci powiem, w którym miejscu zacznę się bać.
     […]
     — Czuję, że już niedługo będę się bał – przerwał mu Paszczak. – Opo­wia­daj ostrożniej, proszę cię.

Tove Jansson, W Dolinie Muminków, [cykl],
przeł. Irena Szuch-Wyszomirska,
Nasza Księgarnia, Warszawa 2013.
(wyróżnienie własne)


okładka z wcześniejszego
(pamiętanego z młodszych czasów)
wydania, bo to z 2013 roku
beznadziejne.

Teraz chłodna jesień wkroczy do Doliny Muminków. Bo ina­czej jakże mogłaby znowu przyjść wiosna?

(tamże)

wtorek, listopada 24, 2020

4041. Ale książka lepsza!

Widziałam zwiastun przysłany przez Kaan. Bez zachwytu — z Dziesiątą Muzą mam niełatwą relację — żadna postać mi nie pasowała, książka lepsza!

Wiadomo, że lepsza, ale dałam się namówić Sadownikowi i obejrzeliśmy. Film jest dobry, ale książka (o tym samym tytule) milion razy lepsza — samo tłumaczenie to maj­ster­sztyk. Na plus należy zaliczyć filmowi, że jest włoski (włączyliśmy sobie na­pi­sy). Nie zająknęłabym się tu na ten temat, ale wyjęłam z filmu piosenkę i muszę ją tu mieć, bo włoska, bo ładna. Ta, też z filmu, łazi za mną z premedytacją, choć wie, że nie jest z mojej bajki.

Laura Pausini, Io sì.

sto qui, sto qui

4040. 329/366

Nie” już mam.
Tu” już byłam.
Co teraz?

329/366

[…] prawdziwe tragedie się zdarzają. Lecz jednocześnie zawsze należy oczekiwać, że coś nas zaskoczy, i uczyć się twórczo wykorzystywać wszystko, co nam się przytrafia.

Michael Puett, Christine Gross-Loh, Ścieżka, przeł. Andrzej Wojtasik, AMBER, Warszawa 2016.
(wyróżnienie własne)

poniedziałek, listopada 23, 2020

4039. Kulisy pracy

Pan Ciasteczko:
(wywołany esemesem z zoomowej narady)
Don’t call me el kotek!

Jabłoń:
(przyznaje, że treść esemesa brzmiała/grzmiała: kotek,
co znaczyło, że Heniutka od godziny patrzy na
zegarek i uskarża się Drzewku, że jej pora na spacer
)
How should I call you?

Sadownik:
My Master!

4038. 328/366

nieść i
     unieść,
gościć i
     ugościć,
wierzyć i
     uwierzyć, ale…

mieć i
     umieć —
jenzyk polski to trudna jenzyk, hyba rze…

umieć, tzn.
     mieć posiądnięte umiejętności.

328/366

4037. Strajkowe czytanie (IV)

Muminki to lektura wywrotowa. Niedługo cały cykl trafi na indeks książek za­ka­zanych, bo Ryjek jest lewakiem i protestował bo domem wodza, wykrzykując:

     — Ach, ten orzeł i jego orzełki! — rozzłościł się Ryjek.

Ryjek był taki zmartwiony i zły, że zapomniał się bać i dopiero w środku lasu przypomniał sobie o strachu.

Muminki to lektura dość dobrze obrazująca jakość polskiej polityki, gdzie o ko­bie­tach debatują mężczyźni w spodniach i sukienkach. Niestety płaszczaków, błasz­cza­ków i bigotów Paszczaków i Migotków, którzy pouczają, jest zatrzesienie.

[…] dwa razy Paszczak pokłócił się z Migotkiem na temat czegoś, na czym żaden z nich dokładnie się nie znał (twierdzili, że dyskutują, ale wyglądało to raczej na kłótnię).

A może to wszystko to tylko luźne skojarzenia uzależnionej od publicystyki na od­wy­ku trzeci tydzień. Umówmy się jednak — jak strajkowe czytanie, to strajkowe. Medium społeczne, niewzruszone, wciąż proponuje mi strony sympatyków PiSu – algorytmy zgłupiały albo mają wciąż problem z prawidłowym przetwarzaniem słowa: wypierdalać!

     — Czy dobrze pamiętacie, że to wszystko robicie na własne ryzyko? — spytał Ryjek.
     — Jasna rzecz — odparł Muminek. — Wiemy o tym. Możesz być całkiem spokojny.

     — Robisz to na własne ryzyko — zawołał za nim Ryjek. — Nigdy nie wiadomo, co tam można zobaczyć w głębi!

     Piżmowiec prychnął.
     — Pani nie wie, o czym ja mówię — rzekł. — Nie czuła pani ostatnio czegoś dziwnego w powietrzu? Nie ma pani jakichś przeczuć? Nie łazi pani czasami coś po plecach?

     — Dłuższe kroki! — pouczał. — I spokojnie. Nic nie trzeba myśleć. Tylko wyczuwać!

     — Co z wami?
     — Ja chyba jestem tutaj — odparł najmniejszy cień. — O ile to jestem ja, a nie jakiś nieszczęsny śmieć przygnany wiatrem. MÓWIŁEM, że wszystko to robicie na własne ryzyko!

     — Jak tu pięknie! Pięknie i okropnie zarazem — rzekł Włóczykij. — I ta świadomość, że nikt tu nigdy nie był przed nami…

     — Wyglądają na zbyt nowe – rzekł Włóczykij z niepokojem. – Nie ma starszych?
     — To są chyba najstarsze spodnie, jakie mam — wyjaśniła starowinka. — Na pewno jutro zrobią się jeszcze starsze — dodała zachęcająco, patrząc na Włóczykija znad okularów.
     — No dobrze — rzekł się Włóczykij. — Pójdę za dom i przymierzę je. Ciekaw jestem, czy mają mój kształt. — I wyszedł do ogrodu.

     — Wiem. Wszystko staje się trudne, kiedy się chce posiadać różne rzeczy, nosić je ze sobą i mieć je na własność. A ja tylko patrzę na nie, a odchodząc, staram się zachować je w pamięci. I w ten sposób unikam noszenia walizek, bo to wcale nie należy do przyjemności.
     — Ale ja je mogłem trzymać w plecaku – odezwał się Ryjek ponurym gło­sem. – Co innego jest patrzeć na rzeczy, a co innego dotykać ich i wie­dzieć, że są moje.

     — Zwiewa nas w stronę domu! — krzyknął Muminek. — Całe szczęście, że wiatr wieje w dobrym kierunku!

     — Czy możesz zorganizować nam tę przeprowadzkę?
     […]
     — Spróbuję — odparł poważnie. — Ale wpierw musicie mi dać zeszyt w krat­kę albo w linie, pióro, calówkę i plan groty z lotu ptaka, ze wszyst­kimi wymiarami dokładnie oznaczonymi. Potrzebuję też spisu wszys­tkich waszych rzeczy. Narysujcie trzy gwiazdki przy tych rzeczach, na których najbardziej wam zależy, dwie przy tych, o które tylko trochę dbacie, i jedną gwiazdkę przy tych, bez których możecie się obyć.

Tuż przed północą cyklon stracił rozpęd i zaplątał się sam w sobie.

Tove Jansson, Kometa nad Doliną Muminków, [cykl],
przeł. Teresa Chłapowska, Nasza Księgarnia, Warszawa 2014.


okładka z wcześniejszego
(pamiętanego z młodszych czasów)
wydania, bo to z 2014 roku
beznadziejne.

niedziela, listopada 22, 2020

4036. Syzyf i Syzyfka**

Jabłoń:
Wiesz, co jest dla mnie
najtrudniejsze w tej chorobie?

Sadownik:
Co?

Jabłoń:
Wszystko trzeba robić małymi porcjami,
a rezultatu nie ma zaraz*.

Sadownik:
No to pierwszy raz w życiu
się odchudzasz.

I wiesz już, jak to jest…

____________
  * za chwilę, jutro, za tydzień, za miesiąc czy za pół roku.
  ** w jednym stali domu.

4035. 327/366

pracuj z tym, co jest. pracuj tam, gdzie jesteś. trzecia pięć nad ranem to może być pęczek pięknych chwil, odkryłam.

327/366

Po kilku minutach, które wydawały się wiecznością do jakiejś tam potęgi, zapanowała głucha cisza. Nasłuchiwali dobrą chwilę, ale na dworze rzeczywiście było cicho.

*

     — Boję się! — zawołała Panna Migotka. — Trzymaj mnie za łapkę!…

Tove Jansson, Kometa nad Doliną Muminków, [cykl],
przeł. Teresa Chłapowska, Nasza Księgarnia, Warszawa 2014.

4034. Strajkowe czytanie (III)

Gdy Ministerstwo Kultu (dawniej Kultury) postanowiło pandemicznie wspomóc arty­stów, pomijając Artystów i Teatry, napatoczyłam się na przepiękny cytat z Mu­min­ków. Dwa dni trwało odnalezienie go w odmętach medium społeczno­ścio­we­go i mam! Zgrzytnęłam i by go tu mieć, musiałam ukryć błędy (przykryte czerwonymi trójkątami), bo są takie błędy, których nie toleruję, szczególnie gdy robią je ludzie czy­ta­ją­cy książki bardziej niż mniej.


[dostęp: 21.11.2020], źródło.

Gdy natknęłam się na ten cytat, zapragnęłam wrócić do Muminków, do wszy­s­tkich części cyklu (w tle ilustracji powyżej: grafika z pierwszej części). Powrót jest (bo trwa) cudowny i zabawny. Z pierwszej części dowiedziałam się, że każda porządna mama — do takich należy z pewnością Mama Muminka — powinna mieć w toreb­ce… korkociąg. W tej części zwierzaczek jeszcze nie ma imienia i nie ma­ru­dzi, i nie grozi.

W ciemności, jak wiesz, wszystko wygląda groźniej.

Poszli więc dalej, zapuszczając się coraz głębiej w ciszę i ciemność.

     — Dokąd poszedł? — zapytała Mama Muminka. — Mówił coś specjalnego? Gdzie może teraz być? Jak się czuł?

Cały dzień szli przez ukwiecony krajobraz, który Muminek byłby chętnie zbadał na własną rękę, ale Mamie spieszyło się i nie pozwoliła mu się zatrzymywać.

     — Ciekawe, co on zgubił, bo wydaje się jeszcze bardziej zły niż Paszczak.
     — Bezczelny dzieciaku — rzekł marabut, który miał dobry słuch. — Gdybyś miał kilkaset lat i zgubił okulary, też byłbyś niezbyt zadowolony
.

I mieszkali potem w tej dolinie przez całe życie, nie licząc kilku wyjazdów potrzebnych im dla odmiany.

Tove Jansson, Małe trolle i duża powódź, [cykl],
przeł. Teresa Chłapowska, Nasza Księgarnia, Warszawa 2013.


okładka z wcześniejszego
(pamiętanego z młodszych czasów)
wydania, bo to z 2013 roku
beznadziejne.

sobota, listopada 21, 2020

4033. 326/366

     — usłysz swoje ciało. uznaj jego potrzeby.
     — na to nigdy nie jest za późno — dodał rezolutnie bury listopadowy poranek.

326/366

Margaret, Gaja Hornby.

dziś wiem, kogo mam słuchać — siebie
bo wiem, że o innych nic nie wiem

[…]
to nie pora, by w siebie wątpić
to moja plansza i pionki

wiem sama, czego chcę i nic nie muszę

piątek, listopada 20, 2020

4032. 325/366

nie wszystko mogę zmienić. tak naprawdę mogę zmienić mniej niż niewiele. ale wszystko zmienia się, gdy dostrzegam inną perspektywę.

325/366

4031. Strajkowe czytanie (II)

Na moim wirtualnym stosiku, sprawdziłam, od pięciu lat bez trzech tygodni. Za­ku­pi­łam w nag­łym przypływie optymizmu, że jestem dobrą kandydatką na czytel­nicz­kę tej książki. Fala przypływu ustąpiła, minęło dużo czasu i… wydarzył się Strajk Ko­biet i… trans­parenty. O jednym z nich tydzień temu z małym okładem wspo­mnia­ła Gepardzica i Drzewko przyznało się, że nie rozumie, bo nie czytała. Nie czy­ta­ła, bo nie opuszczał jej strach, że intelektualnie nie podoła.


fot. Malwina Kozłowska, fragment,
[dostęp: 14.11.2020], źródło.

I co z tego, że to lektura w szkole średniej, a Drzewko wiekowe, z dość rozbudowaną edukacyjnie tabliczką znamionową? Nic z tego, naprawdę nic! Wyniki mojej matury są od dziesięciu lat pełnoletnie i choć zacne, to pamięć (1), że tylko dwóm lekturom dałam radę w życiu od początku do końca, ale za to ze zrozu­mie­niem i zachwytem (LatarnikKa­mi­zelka) oraz pamięć (2) smaku obez­wład­nia­ją­ce­go strachu, że język polski prze­kreś­li moje, nie najgorzej zapowiadające się, studenckie życie, są cał­kiem świe­że, jak­by to było wczoraj.

Gepardzica i Smoku kibicowali. Biały Kruk podesłał pięknie czytanego przez Hen­ry­ka Boukołowskiego audiobuka. Cztery nieudane podejścia do słuchania pierwszego rozdziału zrobiłam. Wróciłam do ibuka. Słuchanie zadziałało dopiero, gdy wkrę­ci­łam się w tę rewelacyjną historię. Przeżyć życie bez spotkania z mistrzem i Mał­go­rza­tą? Lepiej nie! Mistrzu, Małgorzato, pierwszy w mym życiu audiobuk za mną, dzięki wam i w waszym towarzystwie. Dałam radę nie tylko intelektualnie, ale rów­nież kardiologicznie i emocjonalnie. Majstersztyk, nie powieść! Dziś w rozmowie z Gepardzicą ustaliłyśmy, że to nie książka-prorok, tylko książka-diagnoza — nie­by­wa­le aktualna w XXI wieku.

Annuszka już kupiła olej słonecznikowy, i nie dość, że kupiła, ale już go nawet rozlała.

Przemykające obok werandy koty przybrały już poranny wygląd. Na poetę nieubłaganie zwalał się dzień.

     — Kochaneczku, to nonsens!
     — Co nonsens?
     — Druga świeżość to nonsens! Świeżość bywa tylko jedna — pierwsza i tym samym ostatnia. A skoro jesiotr jest drugiej świeżości, to oznacza to po prostu, że jest zepsuty
.

No a czary, jak wiadomo, skoro raz się zaczną, to nic ich już nie powstrzyma.

[…] co ludzie mogą podrzucić?
     — Dziecko! — krzyknął ktoś z sali.
     — Absolutnie słusznie — potwierdził konferansjer — dziecko, anonim, ulotkę, maszynę piekielną, diabli wiedzą co jeszcze, ale czterysta dolarów nigdy w życiu nikt nie podrzuci, takiego kretyna nie ma na świecie
.

To fakt. A fakty to najbardziej uparta rzecz pod słońcem. Nas jednak interesuje to, co będzie dalej, a nie ów dokonany już fakt.

     — […] podejrzewam jednak nie bez podstaw, że ten ból w kolanie to pa­miąt­ka po pewnej czarującej wiedźmie, z którą zawarłem bliższą zna­jo­mość w roku 1571 w Brockenhill, na Diabelskiej Katedrze.
     — Ach, czyż to możliwe? — zawołała Małgorzata.
     — Głupstwo! Za trzysta lat przejdzie
!

     — Nie zdarza się, powiada pan? — powiedział Woland. — To prawda. Ale my jednak spróbujemy. – I zawołał: – Azazello!

     — […] Czy to pan jest tym kotem, który wsiadał do tramwaju?
     — Ja – przytaknął kot, który czuł się pochlebiony, i dodał: – Miło mi słyszeć, że się pan tak uprzejmie zwraca do kota. Nie wiadomo, dlaczego wszyscy mówią do kotów „ty”, choć jako żywo żaden kot nigdy z nikim nie pił bruderszaftu
.

     — […] Dobrze, dobrze, mogę milczeć! Będę milczącą halucynacją. — I zamilkł.

Mniej więcej o północy sen użalił się wreszcie nad procuratorem. […] zdjął sandały i wyciągnął się. Banga natychmiast wskoczył na pościel i położył się obok, jego pysk znalazł się przy głowie procuratora, który położył dłoń na karku psa i wreszcie zamknął oczy. Dopiero wtedy zasnął i pies.

     — Mówimy, jak zawsze, różnymi językami — powiedział Woland. — Ale rzeczy, o których mówimy, nie ulegają od tego zmianie, prawda?

To, co powiedziałeś, powiedziałeś w sposób zdający się świadczyć, że nie uznajesz cieni ani zła. Bądź tak uprzejmy i spróbuj przemyśleć następujący problem — na co by się zdało twoje dobro, gdyby nie istniało zło i jak by wyglądała ziemia, gdyby z niej zniknęły cienie? Przecież cienie rzucają przedmioty i ludzie. Oto cień mojej szpady. Ale są również cienie drzew i cienie istot żywych. A może chcesz złupić całą kulę ziemską, usuwając z jej powierzchni wszystkie drzewa i wszystko, co żyje, ponieważ masz taką fantazję, żeby się napawać niezmąconą światłością? Jesteś głupi.

     —  Niechcący powiedziałeś teraz prawdę — powiedziała — diabli wiedzą, co to ma znaczyć, i diabli, wierz mi, wszystko załatwią! […]
     — A wiesz, że rzeczywiście jesteś teraz podobna do wiedźmy.
     — Wcale nie przeczę — odpowiedziała Małgorzata — jestem wiedźmą i bardzo się z tego cieszę
.

Czy po to, żeby uważać się za żyjącego, trzeba koniecznie siedzieć w suterenie, w jednej koszuli i szpitalnych kalesonach? To śmieszne!…

     —  Płoń, płoń, dotychczasowe życie!
     — Spłoń, cierpienie! — wołała Małgorzata
.

Michaił Bułhakow, Mistrz i Małgorzata,
przeł. Irena Lewandowska, Witold Dąbrowski,
Agora, Warszawa 2012.
(wyróżnienie własne)

     — To zupełnie proste! — odparł. — Ci, którzy są otrzaskani z piątym wy­miarem, bez trudu mogą powiększyć lokal do potrzebnych rozmiarów. Po­wiem więcej, łaskawa pani — do czort wie jakich rozmiarów! Zdarzało mi się zresztą — paplał dalej Korowiow — spotykać ludzi, którzy nie tylko nie mieli zielonego pojęcia o piątym wymiarze, ale w ogóle o niczym nie mieli zielonego pojęcia, niemniej dokonywali najprawdziwszych cudów, jeśli chodzi o powiększenie swoich mieszkań.

     — Taki jeden krytyk… Dziś wieczorem zdemolowałam mu całe mieszkanie.
     — Proszę, proszę! A czemuż to
?…

(tamże)

4030.

mały rytuał. małe, tak drobne działanie, by z zaufaniem do życia i ciekawością…

dzisiejsza poranna kawa i… spotkanie z potencjałem tych — zapierających mi dech w piersiach — słów:

Zazwyczaj myślimy, że rytuał to coś, co mówi nam, co robić, a nie coś, co może nas przeobrazić.

Michael Puett, Christine Gross-Loh, Ścieżka, przeł. Andrzej Wojtasik,
Wydawnictwo AMBER, Warszawa 2016.
(wyróżnienie własne)

czwartek, listopada 19, 2020

4029. U Orzeszka i Białego Kruka (LXXIV)

Biały Kruk:
(napisał i zdjątko przysłał)
Ciężko…       
        …idzie…


[zima 2020/21 trwa]

4028. 324/366

pod spód księżniczki zajrzałam. a tam:
potrzeba uznania własnego doś­wiad­cze­nia.

potrzebuję uznać jego praw­dzi­wość —
nie przewidziało mi się ani trochę.

324/366

4027. Przez czas (II)

Długo czytałam i długo zastanawiałam się, czy zająknę się na temat tej książki. Bo to książka naj­intymiejsza z tych, jakie kiedykolwiek czytałam. Jest o tym, o czym z nikim nie rozmawiam, bo naprawdę nie ma o czym gadać.

Bo to nie książka, tylko zaproszenie.

Świadomość nie jest tym samym co myślenie. Ona przekracza myślenie, mimo że korzysta z niego, uznając jego wagę i możliwości. Świadomość przypomina raczej naczynie, które utrzymuje i zawiera myślenie, dzięki czemu możemy dostrzec i zrozumieć, że nasze myśli są tylko myślami, zamiast wplątywać się w nie, jakby były czymś rzeczywistym.

Pamiętaj, że odcinek długości jednego centymetra zawiera tak samo nie­skoń­czo­ną liczbę punktów jak odcinek sześciocentymetrowy. Ile zatem jest chwil w piętnastu minutach, ile w pięciu, ile w dziesięciu, ile w czterdziestu pięciu? Jak widać, jeśli w ogóle chcemy uświadomić sobie płynące chwile, to mamy sporo czasu.

Na dłuższą metę, poza wewnętrzną przemianą nie ma żadnej innej sku­tecz­nej metody uwolnienia się od siebie.

Zawsze coś jest nie w porządku. Dlaczego więc nie puścić tego i nie przy­znać, że wszędzie, gdzie jesteś, możesz czuć się dobrze?

[…] to, co wydaje się dziać w tej chwili, nigdy nie jest pełną prawdą o tym, co się naprawdę dzieje. […]
     Wzajemne powiązanie jest podstawową zasadą natury. Nic nie jest od­dzie­lo­ne. Każde zdarzenie wiąże się z innymi. Rzeczy bezustannie roz­wi­ja­ją się na różnych poziomach.

Liczy się wewnętrzne doświadczenie. A żeby móc go doznać, musisz być obecny. Reszta to tylko myślenie.

Nie może istnieć żaden jeden jedyny sposób bycia, jeden jedyny sposób pra­kty­ko­wa­nia, jeden jedyny sposób kochania, jeden jedyny sposób roz­wi­ja­nia się czy uzdrawiania, jeden jedyny sposób życia czy odczuwania, jedna je­dy­na rzecz, którą trzeba poznać albo wiedzieć. Szczegóły mają znaczenie.

Słowa, jak zwykle, są tylko drogowskazami.

Dociekliwość nie oznacza szukania odpowiedzi, szczególnie odpowiedzi łat­wych i powierzchownych. Oznacza zapytywanie bez oczekiwania odpo­wie­dzi, samo zgłębianie pytania, noszenie go ze sobą, pozwolenie, by się fil­tro­wa­ło, wrzało, gotowało, dojrzewało, wnikało w świadomość i wy­do­by­wa­ło się z niej […].

Co jest nie w porządku? Co jest korzeniem tego problemu? Jakie są jego oznaki? Z czym on jest związany? Co byłoby szczęśliwym rozwiązaniem? Zapytywanie, zapytywanie, ciągłe zapytywanie.

Ostatecznie gotowość do krzywdzenia lub ranienia powstaje z lęku. Aby pra­kty­ko­wać niekrzywdzenie, trzeba ujrzeć własne lęki, zrozumieć je i za­akcep­tować. Akceptacja lęków oznacza, że przyjmujesz za nie odpo­wie­dzial­ność. Przyjęcie odpo­wie­dzial­ności oznacza, że nie pozwalasz, by lęk cał­ko­wi­cie zdominował twoje widzenie świata.

Jon Kabat-Zinn, Gdziekolwiek jesteś, bądź,
przeł. Henryk Smagacz, Czarna Owca, Warszawa 2014.

Koncepcja duchowości może zawęzić nasze myślenie, zamiast je poszerzyć. Zbyt często pewne rzeczy uważamy za duchowe, a inne odrzucamy. Czy nauka jest duchowa? Czy bycie matką lub ojcem jest duchowe? Czy psy są duchowe? Czy ciało jest duchowe? Czy umysł jest duchowy? A narodziny dziecka? A jedzenie? A malowanie, muzykowanie, spacer albo patrzenie na kwiat? Czy oddychanie jest duchowe, albo wspinanie się na górę? Oczywiście wszystko zależy od twojego podejścia, od stanu twojej świadomości.

Być może najbardziej „duchowa” rzecz, jaką każdy z nas mo­że robić, to po prostu patrzeć własnymi oczami, do­strze­gać całość, postępować uczciwie i z dobrocią.

(tamże)

4026. Przez czas (I)

Dawno, dawno temu… Kaan. Nie tak dawno… . Zainspirowana, drugi miesiąc zgodnie z maksymą śpiewać każdy może — chciałabym powiedzieć każdego dnia — nie każdego dnia gryzdolę na temat, przy którym przystaję, by poczuć, by ustać, by zrozumieć, co się we mnie dzieje.

Dawno, dawno temu… zaczęłam czytać książkę. To jedyna książka w moim życiu, którą czytałam czasem po jednym akapicie, czasem po jednym zdaniu. Odkładałam, gdy tylko natknęłam się na coś, co wymagało sprawdzenia w praktyce, bądź wpra­wia­ło mnie w osłupienie, które potrzebowało zamieszkać we mnie.

Skończyłam tę książkę wczoraj. Wybrałam cytaty z uwierającą mnie świadomością, że wybierała je ta, która te książkę skończyła. Gdybym książkę miała „w papierzu”, byłaby wyklejona półprzezroczystymi znacznikami lub prawie w całości pogry­zdo­lo­na markerem. Wróciłam do początku, by zobaczyć, co zaznaczyła ta, która tę książkę zaczęła czytać.

Dawno, dawno temu… to wpis o dwóch bardzo intymnych przygodach, w które wyruszyłam… tak dawno temu.

[…] [nie] musimy być ofiarami potężnych sił działających w naszym życiu. Możemy nauczyć się pracować z nimi, rozumieć je, znajdować w nich zna­cze­nie, dokonywać świadomego wyboru i używać ich energii, by roz­wi­jać si­łę, mądrość i współczucie.

[…] zgódź się w umyśle i sercu, by ta chwila była właśnie taką, jaką jest, i pozwól sobie być właśnie takim, jakim jesteś. Potem, gdy będziesz gotowy, idź tam, gdzie ci serce wskazuje, z uwagą i zdecydowaniem.

Uczniu, powiedz mi, czym jest Bóg?
On jest oddechem w oddechu
.

// Kabir

Jeden z praktycznych sposobów budzenia się polega na patrzeniu na innych ludzi i pytaniu siebie, czy naprawdę widzisz ich, czy tylko swoje myśli o nich. Czasami nasze myśli działają jak okulary, przez które widzi się tylko sen.

Pełnia życia malowana jest zamaszystymi uderzeniami pędzla. Do zro­zu­mie­nia i mądrości można dojść wieloma ścieżkami. Każdy z nas staje wobec innych potrzeb i dla każdego co innego jest warte zachodu w życiu. Każdy musi wytyczyć własny szlak, który będzie odpowiadał temu, do czego jest gotowy.

Jon Kabat-Zinn, Gdziekolwiek jesteś, bądź,
przeł. Henryk Smagacz, Czarna Owca, Warszawa 2014.

środa, listopada 18, 2020

4025. 323/366

     — słuchać, wierzyć i stosować. mam to prze­stu­dio­wa­ne, przemyślane i poparte własnym doświadczeniem.
     — koń by się uśmiał, księżniczko, koń by się uśmiał…

323/366

4024. Dwa pozytywne minusy

Pan Ciasteczko:
(dostał wynik covid-testu)
Negatywny.

Biały Kruk:
(napisał)
Pani mnie dzisiaj usiłowała
wyprosić ze sklepu
z powodu zbyt niepoważnego wieku…

[godziny dla seniorów: 10.00–12.00]

wtorek, listopada 17, 2020

4023. 322/366

gdy krzyczą** dobro narodu*, pamiętaj, że chodzi o krzywdę czło­wieka. gdy krzyczą ho­nor* lub religia*, pamiętaj, że chodzi wy­łącz­nie o krzyw­dę człowieka. pomyśl, od ciebie do tego czło­wie­ka ma­ksy­mal­nie pięć uścisków dłoni.

322/366

 ___________
  * Bóg, Honor, Ojczyzna odczytane na nowo pod koniec pierw­sze­go dwudziestolecia XXI wieku.

  ** zrezygno­wa­łam jakiś czas temu na stałe z publicystyki oraz wiadomości z kraju i ze świata; jeśli w  tym czasie zdarzył się cud i zielone literki są już nieaktualne, to przepraszam i pro­szę, by dać mi o tym znać.

poniedziałek, listopada 16, 2020

4022. 321/366

już to wiem. oddech i miłość — tylko to się liczy. reszta to światełka bożonarodzeniowe w letni parny wieczór.

321/366

     – Owszem, człowiek jest śmiertelny, ale to jeszcze pół bie­dy. Najgorsze, że to, że jest śmiertelny, okazuje się nie­spo­dzie­wa­nie, w tym właśnie sęk! Nikt nie może prze­wi­dzieć, co bę­dzie ro­bił dzisiejszego wieczora.

Michaił Bułhakow, Mistrz i Małgorzata,
przeł. Irena Lewandowska, Witold Dąbrowski,
Agora, Warszawa 2012.

[suplement pikselowy: 13.05.2021]

piątek, listopada 13, 2020

4021. 318/366

życie zaprasza mnie do siebie. niezmiennie. codziennie.

318/366

_____________
potencjał podwójnego znaczenia pierwszego zdania docenił mój wewnętrzny pan Rusinek.

*

Quincy Jones, Comin’ Home Baby, 1962.

czwartek, listopada 12, 2020

4020. 317/366

     — nie komplikuj*!
     — ja?
     — a kto?

317/366

     _____________
       * wiesz, z czego robisz problem?

4019. Człowiek człowiekowi człowiekiem × 2

     — Czy mogę zostawić ulotki w skrzynkach?
     — Nie.
     Widok niezwykły i niespotykany wcześniej – młody człowiek odchodzi.
     — Przepraszam, niech pan wróci. Dziękuję, że mnie pan usłyszał i był gotowy uszanować moją decyzję. Proszę wejść i zostawić ulotki.

4018. Sadownik à la Rusinek

Jabłoń:
(wczoraj, świątecznie)
Pomożesz mi ze zrobieniem
porządku na stole i stoliku?

Sadownik:
Nie!

Jabłoń:
(zaniemówiła z wrażenia)

Sadownik:
(nie kryje zadowolenia, że Drzewko
w stan osłupienia wprawił
)
„Pomoc” zakłada współudział,
a ja mam w planie zrobić to sam.

wtorek, listopada 10, 2020

4017. Po pypciach i poradach

Mamy z Białym Krukiem niepisaną umowę, że Dzień Ojca jest świętem ruchomym. W tym roku wypadł po raz drugi tydzień temu (bez jednego dnia) dzięki ibukowej premierze książki pana Rusinka — trudno mi uwierzyć, że papierowa premiera do­pie­ro za dwa dni. Tradycji stało się zadość, klik, klik… Biały Kruk obdarowany — na­stęp­nego dnia do porannej kawy miał nie byle jaką niespodziankę czytelniczą.

Książka-wyzwanie, przynajmniej dla mnie. Swoiste językowe sekrety Polihymnii — przepraszam, panie Jerzy, za to porównanie, zatęskniłam i obiecuję sobie wrócić do pana książki — sekrety na miarę upadającego XXI wieku. Na raz co najwyżej kilka rozdziałów-utworów dało się przeczytać, bo czapki z głów leciały z powodu świeżo uświadomionej ignorancji — tak obcy świat, że wewnętrzny E.T. chciał natychmiast do domu, a sęp miłości do literek nie mógł już ani jednego akapitu więcej, uchlany do imentu dystychami, pleo­nazmami, metonimią, synekdochami, i barbarzyństwem gramatycznym.

Dostało się nie tylko tym, których istnienia nawet nie przeczuwałam, ale również Jackowi Cyganowi, Różom Europy i HappySad (dokładnie pamiętam, kto zapoznał mnie z tą piosenką!). O, przepraszam, jedną piosenkę (z tych uczuciowo za­an­ga­żo­wa­nych) znałam (!) i nieźle się nią zabawiłam, a pani, której życzyłam, by któryś z osłów jej tę piosenkę zaśpiewał, skończyła w pseudotrybunale, bez sałatki chyba.

W audycji radiowej Autor przyznał, że wydawca wybił mu z głowy pierwotny tytuł książki — byłoby z przepięknym błędem: Nad tafli wodą z piosenki zespołu Daab — błędy i niechlujstwo językowe to nie jest wymysł XXI wieku, niestety.

I… ilustracje! Miód na serce po sztuce tekściarskiego wyrażania uczuć wszelakich.

I jeszcze jedno: polityka kulturalna państwa, w którym przyszło nam żyć, powoduje, że popularne gatunki muzyczne są obecnie dowartościowywane, a z artystów je uprawiających robi się klasyków. Ich utwory słychać więc częściej i jakby nieco głośniej. Jeśli więc na przykład teksty piosenek disco polo za kilka lat znajdą się w podręcznikach szkolnych obok utworów wielkich romantyków, zawarte w tej książce szkice interpretacyjne mogą się po prostu przydać maturzystom.
     Oby tak się jednak nie stało
.

[…] „bakcyl” — czyli archaiczna nazwa bakterii lub zarazka — może pochłaniać. Słownik frazeologiczny milczy na ten temat, wspominając jedynie, że można go złapać lub połknąć. Ale kto by się przejmował frazeologią, gdy cierpi dusza!

Od kiedy w 1734 roku Johann Sebastian Bach poświęcił kantatę Schweigt stille, plaudert nicht (BWV 211) kawie, wielu artystom się wydaje, że im też wolno. […] Tymczasem czytamy dalej: „W środku diabeł i kochanka,/ z wierzchu anioł, żona, matka”. Nie wiemy, czy chodzi o zdobienia filiżanki przedstawiające wymienione postaci, czy też o metaforę szatańsko mocnej kawy wlanej do anielsko białej filiżanki.

Tam, czyli gdzie? We śnie? W piekle? Jesteśmy przyzwyczajeni do wizji piekła, w którym ofiary gotują się w kotłach lub są przypiekane na ruszcie, tymczasem „krwawa uczta” sugeruje, że zrezygnowano z obróbki termicznej.

Oto niezwykle rzadki w obrębie tego gatunku utwór jawnie intertekstualny, będący twórczą trawestacją bajki Aleksandra Fredry „Paweł i Gaweł”. […] „ty oczyść umysł i nie zaprzątaj myśli” — w domyśle: nie zaprzątaj ich sobie ową babą. Wówczas następuje opis sytuacji: „[…] zamiast na wykład iść, wykładają coś na stół”. Zwróćmy uwagę na rzadką w tym gatunku li­te­rac­kim grę słów zwaną sylepsą, wykorzystującą wieloznaczność cza­sow­nika „wykładać” — coś komuś, np. historię języka, i coś gdzieś, np. bu­tel­ki alko­ho­lu na stół. Co wówczas robi baba? Otóż baba nie odpuszcza, tylko „da­je w kość/ i warczy niczym pies” — zwróćmy uwagę na spójność meta­fo­rycz­ną tej frazy: kość i pies należą do tego samego porządku seman­tycz­nego.

Borys LBD, Uwaga, baba idzie.

„Zrobiłaś pierwszy krok, zbliżyłaś się i stało się to…”. Istotnie, pierwszy krok w związkach powoduje, że ludzie się do siebie zbliżają, chyba że jest to krok w tył lub w bok.

Wygląda nam on na kolegę z terapii grupowej. „I nie zobaczysz, że patrzę na ciebie inaczej./ Nie chciałeś mnie takiej mieć…”. Czyli nie doceni on, że ona pod wpływem terapii już się zmieniła i że nic mu nie grozi. Przedtem jej się bał.

Każdy właściciel psa, który próbował mu zrobić zdjęcie z lampą błyskową wie, że — w przeciwieństwie do oczu człowieka — oczy psa mają na takich zdjęciach zielony odblask. Sprawia to tzw. makata odblaskowa, która wcho­dzi w skład budowy psiego oka. Jej funkcją jest ponowne wyłapanie promieni świetlnych, a następnie przekierowanie ich na siatkówkę. Dla po­rów­na­nia, oko człowieka pozbawione jest owej błony, dlatego na zdję­ciach z fle­szem odbijają się czerwonym kolorem. Taka interpretacja po­zwa­la nam więc zobaczyć w tym utworze piękny obraz miłości pana do jego psa.

Abecedariusz to dość trudna forma, świadcząca o wysokim kunszcie po­ety­ckim autora, mająca także jednak cel pedagogiczny lub mnemo­tech­niczny. […] ostatecznie skupiamy się na literze i oczekujemy, że podmiot liryczny przedstawi nam cały wachlarz uczuć, których nazwy rozpoczynają się od ko­lej­nych liter alfabetu. Pierwsze rozczarowanie przychodzi, gdy po­sta­na­wia zacząć od litery „M”, która nie występuje na początku żadnego znanego nam alfabetu. No ale trudno, od czegoś trzeba zacząć. Czytamy: „M jak miłość – wiele imion ma”. Pewnie każde z tych imion zaczyna się od różnych liter, ale nie dowiadujemy się jakich. Podmiot zacina się na „M” i ani nie rusza w jedną, ani w drugą. […] A my się pytamy, co z „P jak przyjaźń”? „N jak nienawiść”? „S jak smutek”? „W jak wstręt”? „G jak gniew” czy „E jak euforia” lub „ekstaza”? Ich brak wpędza nas w „Z jak zadumę”.

[…] jest to nasza ulubiona fraza: „w pustej szklance pomarańcze — to dobytek mój”. Po pierwsze, jak pomarańcze mogą się zmieścić w szklance? Albo są bardzo małe i niedojrzałe, albo mają jakiś inny stan skupienia (np. likier pomarańczowy); w obu przypadkach nie zazdrościmy podmiotowi doznań smakowych. Po drugie, szklanka, w której coś jest, nawet jeśli być nie może, bo jest za duże, automatycznie przestaje być szklanką pustą.

„[…] zostawić w lukach swojego umysłu choć jedno wspólne spojrzenie”. Postrzeganie umysłu jako przestrzeni składającej się z luków albo luk (to nie jest jasne) pozostawia nas przez chwilę w niemym zachwycie.

Kolejny wers ma charakter błagalny: „Skasuj mój numer, odlajkuj mój fanpage i zapomnij, hoe” („hoe” to hiphopowe określenie byłej kochanki, łagodnie mówiąc). Zrywanie ze sobą w dzisiejszych czasach jest ogromnie pracochłonne.

Tu następuje zwrot akcji: „Teraz zaskoczę cię” — mówi podmiotka, a my czekamy z niecierpliwością, czym mianowicie, otóż: „ten ogień wciąż tli się”, mówi kobieta, drastycznie zmieniając metaforykę z akwatycznej (topienie się) w ignityczną (tlenie się). Ważne, że pozostajemy wśród żywiołów.

„Kocie ciało symetralne, nietykalne”. Słownik języka polskiego nie odno­to­wu­je takiego przymiotnika (symetralna to prosta prostopadła do odcinka przechodząca przez jego środek), być może autorowi chodziło o przymiotnik „symetryczny”. Ważniejsza jest nietykalność, będąca także przecież ter­mi­nem prawnym.

Jak większość mężczyzn uważa on, że wszystko, co robią kobiety, jest jakimś sygnałem wysyłanym w stronę mężczyzn. […] Słowem, ciężkie jest życie mężczyzn w świecie pełnym kobiet. Ze swej strony polecamy wejść w stały i satysfakcjonujący związek. Albo zatrudnić się na platformie wiertniczej na Morzu Północnym, upewniwszy się, że nie pracuje tam żadna kobieta. Przynajmniej na lato. Tak będzie lepiej i dla bohaterów tego utworu, i dla literatury.

Michał Rusinek, Zero zahamowań, ilustr. Jacek Gawłowski,
Agora, Warszawa 2020.

Tym razem mamy do czynienia z utworem, który nawiązuje do pewnej legendy. Legenda owa głosi, że pod tatrzańskim Giewontem śpią rycerze, którzy mają powstać, chwycić za miecze i dosiąść koni, gdy Rzeczpospolita znajdzie się w niebezpieczeństwie. Pierwszy wers analizowanego przez nas utworu brzmi natomiast: „Ten rycerz, co tam śpi, obudzi się dla ciebie”. […] W rytm „kapeli”, która dla nich gra, wstaną z kolan i zaczną się liczyć na świecie.

(tamże)

niedziela, listopada 08, 2020

4016. 313/366

trzy? trzy! dziś nie zdania, lecz fotografie.

313/366



fot. Sadownik, fragmenty.

*


fot. Saxifraga, fragment.

4015. Z taksometrem w tle

Wpadła mi w ręce przez zupełny przypadek. Włączyłam radio i ciach… rozmowa z Autorem. Urzekła mnie atmosfera tej rozmowy, więc klik, klik, dwa wieczory i… po książce. Kolejne dwa popołudnia wybierałam fragmenty, które muszę tu mieć. Starałam się bardzo, mniej się nie dało!

Wczoraj — ja w ulu, Sadownik w Małym Nowym Jorku wyprowadzał Heniutkę na wieczorny spacer — przeczytałam Sadownikowi przez telefon piękny kawałek o tym, jak Autor pewnego pana woził po przybytkach cielesnych uciech — tego nie da się wymyślić, tylko życie ma tak bujną wyobraźnię.

Na przekór uniesionym brwiom moich bliskich posłuchałem intuicji, po­szedł­em za głosem serca i wsiadłem do taksówki. Umęczony ciężarem odpo­wie­dzial­ności dotychczasowych obowiązków, wykańczającym stre­sem, a przede wszystkim poczuciem beznadziei i bezcelowości wy­ko­ny­wa­nej pracy, marzyłem o zajęciu, przy którym nie będę musiał wciskać nikomu kitu tak jak do tej pory. Kitu, pod którym musiałem podpisywać się własnym nazwiskiem
     Taksówki wynajmował mój znajomy.
     — Wsiądź na weekend – zaproponował. – Spróbuj, może ci się spodoba.
     Wsiadłem i już nie wysiadłem. Brak szefa nad głową, nienormowany czas pracy, ulubiona muzyka… Bezcenna iluzja wolności i niezależności to oczywiście pułapka, ale lubię dawać się jej nabierać.
     Zostałem taksówkarzem
.

Potocznie uważa się, że dupa to narzędzie pracy wyłącznie prostytutki. Jak bardzo nieprzemyślany jest to osąd! Nie zgadzam się na dyskryminację wszystkich pozostałych dup. Jakkolwiek to wybrzmi w waszych uszach, odważę się stwierdzić, że pośladki są bardzo istotnym narzędziem pracy każdego, kto w pracy siedzi.

Każdy kurs jest ekscytującą niewiadomą, gdzie i z kim wyląduję. To jak codzienne polowanie. Nie ma mowy o nudzie. Jeżdżę po mieście, które ko­cham, poznaję ludzi, którzy opowiadają mi swoje życie. To sama przy­jemn­ość, a nie praca. A jednak można zarobić.

Poniedziałek pomimo całego swojego pośpiechu jest wyraźnie nie­przy­tom­ny. Warszawiacy twardo lądują w rzeczywistości po week­endo­wym le­tar­gu. Wpadają w korki, deadline’y, faktury, budżety, briefy, projekty. W po­wiet­rzu czuć jeszcze chaos i rozkojarzenie.

Trąbią, trąbią, trąbią, jakby tym trąbieniem mogli coś przyspieszyć. Oczy­wiście w pierwszym odruchu ma się ochotę takiego zbluzgać, ale ten etap mam już za sobą. A może rzeczywiście bardzo mu się spieszy w jakiejś naprawdę ważnej sprawie? […]
     Kobiety są łagodniejsze, częściej wpuszczą za miły uśmiech lub „na rącz­kę”, którą dziękuję, jeszcze zanim zdecydują się ustąpić mi miejsca. Facet, który się zagapi i pozwoli, żeby przez przypadek powstała przed nim luka, nie potrafi udźwignąć takiej sytuacji. Jest wkurwiony, upokorzony, jakbym go pokonał, a nie zmienił pas, bo po prostu szykuję się do skrętu w lewo. Gówno go obchodzi, gdzie jadę — on musi być przede mną. Jego twarz nabrzmiewa, robi się czerwona od nabiegłej do głowy krwi. Najpierw musi mnie zbluzgać, a potem — nie ma siły — musi zmienić pas. Przecież nie pozwoli sobie na to, żeby jechać za mną!
     Zmienia pas — i zostaje w tyle, bo pasem, na który zjechał, jedzie wolniej. Znika powoli w moim wstecznym lusterku
.

mówię ci że jestem ostatnio non stop na takim stendbaju że cycami po ziemi szuram no ale wiesz kredyt sam się nie spłaci pamiętaj odebrać zaproszenia z drukarni fakturę od razu mailem i pocztą do klienta a kopię do […].

Dom dziecka to nie jest wypad na weekend. Było ciężko, zwłaszcza że wychowawczyniami były siostry zakonne. Postanowiłem jednak cieszyć się życiem pomimo okoliczności. Myślę, że jest to dobre zobowiązanie dla każdego człowieka. Chociaż łatwiej jest użalać się nad sobą.

     — Czterdzieści lat temu uciekłem przed wojną – wyznaje. – Do Polski, na studia.
     — A dziś dokąd się pan wybiera?
     — Do Izraela.
     — Służbowo?
     — Nie, po Boga. Kto nie ma Boga, nie ma nic!
     — A widzi pan, ja czasami nie wiem, czy go mam, ale wiem, że mam wszystko
.

     — Mamo, a dokąd idzie się po ósmej klasie?
     — Do liceum.
     — A dokąd idzie się po liceum?
     — Na studia.
     — A gdzie idzie się po studiach?
     — Do pracy.
     — A po pracy?
     Matka przycisza głos i śmieje się do mnie:
     — Na piwo. Albo raczej do piachu.
     — Do piaskownicy?
     — Można tak powiedzieć
.

     — Tato, wiatraki! – cieszy się pięcioletnia dziewczynka i pokazuje ojcu palcem w stronę rzeki, kiedy wyjeżdżamy z tunelu na Wisłostradzie.
     — Kochanie, nie widzę tu żadnych wiatraków.
     — Ja też nie — przyznaje mała.
     — Chwila ciszy
.
     […]
     — Tato, czy ten pan może nie jechać tak szybko? Bo ja nie lubię szybkości, ja lubię wolność!

Bawi mnie obserwowanie ludzi tutaj, na tym parkingu za Stodołą, na któ­rym pracuję. Klasę człowieka widać po tym, jak traktuje takiego parkingo­wego ciecia, czyli mnie. Ludzie nie mają pojęcia, że gość, który ich kasuje za postój, jest tym, do którego z podziwem wzdychają, kiedy gra na przykład w tej Stodole na scenie i któremu z uznaniem biją brawo. Ja jednak pozostaję sobą, co nie zawsze jest łatwe. […] A to wszystko dzięki temu, że kiedy byłem na samym dnie, ktoś wyciągnął do mnie rękę, zobaczył we mnie człowieka.

     — Halo, kochanie?… Tak, kochanie… Oczywiście, kochanie… Dobrze, kochanie, trzy kilo… I buraki, i włoszczyznę, tak, pamiętam. Tak jest, dla ciebie wszystko. Pa, pa.
     Rozłącza się i znowu mówi do mnie:
     — Czasami myślę, że żony to powinny kupować kwiaty tym naszym kochankom. Przecież my wtedy chodzimy jak w zegarku! Pan sobie zapamięta. Do widzenia
.

Zrozumiałam, że nigdy nie jest tak źle, by nie mogło być gorzej. Zaczęłam doceniać najprostsze rzeczy. Bałam się, ale tamten czas nauczył mnie cie­szyć się milionami drobiazgów, których ludzie nie zauważają.

Nie rozumiałem, że każdy z nas ma wszystko, czego potrzebuje do szczęścia. Nawet kiedy mamy poważne problemy, to, jak z nich wybrniemy, zależy od nas, jak do nich podejdziemy, jak sobie całą sytuację ułożymy w głowie. Doświadczenie to nie to, co nas spotyka, tylko to, co robimy z tym, co nas spotyka. Na przykład nie ma sensu wkurwiać się na rzeczy, na które nie mamy wpływu. A jednak wkurwiają się na nie miliony ludzi na świecie. Pogoda, polityka, korki, praca, inni ludzie

Jestem zmęczony. Zapalam silnik i papierosa. Ruszam przed siebie. Po­dob­no przyjemność prowadzenia auta bierze się z naiwnej iluzji kontroli nad własnym życiem, nad czymkolwiek. Jadę. Słucham, jak cudownie Urszula Dudziak śpiewa […]. Kiedy kończy, włączam Dead and lovely Toma Waitsa. Nie ma innego kawałka tak dobrze oddającego klimat powolnej nocnej włóczęgi autem po pustym, pozornie uśpionym mieście.

Tom Waits, Dead and Lovely.

     — Wie pan, tak sobie myślę… Najważniejsze jest to, żeby chcieć zro­zu­mieć drugiego człowieka. Najlepszym dowodem na to jest nasza rozmowa. Jesteśmy z dwóch różnych światów, dzielą nas trzy pokolenia, a po­tra­fi­my porozmawiać jak równorzędni partnerzy, bo jesteśmy siebie nawzajem ciekawi. Tylko tyle i aż tyle.

Bartosz Gardocki, Kurs na ulicę szczęśliwą,
Dowody na Istnienie, Warszawa 2020.
(wyróżnienie własne)

Koronawirus w mieście. Strach. Niepewność jutra. Ograniczenia. Stan wyjątkowy. Jedni nad sobą nie panują, inni za to zachowują się wspaniale i kreatywnie integrują. Ludziom w takim czasie potrzeba wspólnoty, soli­dar­ności. I balkonów. Jadę pustymi ulicami i widzę, jak życie Warszawy przenosi się na balkony. Mieszkańcy mojego miasta wylegają na nie, żeby tam przesiadywać, trenować, tańczyć, biesiadować — być razem z są­sia­da­mi, z innymi ludźmi, choćby na odległość. Wywieszają domowej roboty transparenty, pocieszają się wzajemnie, że będzie dobrze, że jeszcze będzie przepięknie, jeszcze będzie normalnie. Dodają sobie nawzajem wiary, siły, nadziei, otuchy. Nawet muzyka puszczana głośniej z okien samochodów odbierana jest inaczej niż zwykle, przyjaźnie, przecież jesteśmy w tym razem, przecież razem damy radę.
     
[…]
     Ale przede wszystkim ta cisza w mieście. Ta świadomość, że cały świat włączył pauzę…
     W taksówce czuję się bezpiecznie. To moja przestrzeń, panuję nad nią. To moje schronienie, jak skorupa żółwia — teraz jeszcze dodatkowo nieźle zdezynfekowana
.

     — Słyszę od pasażerów, że to, jak żyliśmy przed zarazą, było dalekie od normalności. Teraz, po dwóch miesiącach zamrożenia życia na świecie, ludzie dochodzą do takich wniosków. Że tamten pośpiech, korki, stres, presja… to wszystko przecież jakieś szaleństwo. […]
     — Wie pan, to zależy, kto się czym zajmuje i z jakiej patrzy perspektywy. Ja jestem pielęgniarką. Ten czas utwierdził mnie w przekonaniu, że jak tylko to się skończy, wyjeżdżam. Mam gdzieś to państwo, nie będę za nie umierała. Ono też ma mnie w głębokim… Wie pan, co się działo w szpitalu? Wysłali nas z szabelkami na czołgi. Ja to pierdolę.
     — Aż tak?
     — Tak dostałam po dupie, że w ogóle nie jest mi już żal ludzi.
     — I co tam pani będzie robiła? Za granicą?
     — To samo, tylko że w godziwych warunkach. Wyjadę na Zachód i będę karmiła kaszką jakiegoś dziadka z Wehrmachtu, ale nikt nie będzie uwłaczał mojej godności
.

(tamże)

sobota, listopada 07, 2020

4014. 312/366

     — dobrze — odpowiadam, gdy chcę zmienić temat.

     — dobrze — mówię, gdy chcę pójść na relacyjną łatwiznę, bo nie mam ochoty na rady, porady i gadki motywacyjne.

     — dobrze — udzielam sprawnie najlepszej odpowiedzi na py­ta­nie: jak się czujesz?

312/366

środa, listopada 04, 2020

4013. 309/366

najpierw nie mówię, bo sama boję się brzmienia tych słów. potem, oswojona z tym, co jest, wciąż nie mówię, bo nie chcesz o tym słyszeć.

niech dzień — gdy oboje będziemy musieli stawić czoła temu, co kryje się pod tymi słowami — przyjdzie jak najpóźniej.

309/366

4012. Strajkowe czytanie

Pseudotrybunał, pseudosędziowie, pseudoludzie, pseudowyrok i słowa siostry Małgorzaty Chmielewskiej, że do heroizmu nie można zmuszać.

Klik, klik, siostra Małgorzata wśród facetów, z których tylko jeden trzymał poziom. Klik, klik, przy­po­mnia­ło mi się, że na stosiku czytelniczym od wielu lat leżała i cze­ka­ła Ce­ru­ją­ca Świat. Klik, klik, bo w strajkową środę czytałam tylko kobiety — wy­bór był oczy­wisty.

Siostra Małgorzata chwyta mnie za serce za każdym razem, gdy mówi: moje dzieci. Ma moje serce, pomimo że w dwóch kwestiach nie mamy szansy się zgodzić — do­ty­czą one świętego patrona pedofili oraz Matki Teresy — ja widzę tę część słonia, która jest dla mnie nie do zaakceptowania żadną miarą.

W jednej sprawie siostra Małgorzata uczuliła mnie lingwistycznie, by nie mylić pojęć. Szkoda, że nie ma na świecie więcej, znacząco więcej, fundamentalistów religijnych – świat byłby wtedy inny i z pewnością lepszy. Niestety, niczym chwasty, coraz więcej fanatyków, z gwiazdami episkopatu polskiego wynaturzonego katolicyzmu na czele.

Pandemia trwa. Strajk trwa. Książka się skończyła.

To chcenie Artura, ale także, zachowując wszelkie proporcje, starego kocura jest dla mnie modelem wytrwałej modlitwy. Mój autystyk nie ustąpi, póki nie dostanie tego, co chce. Dla świętego spokoju jesteśmy w stanie jechać na stację benzynową po pepsi w środku nocy. Koniecznie dwie butelki, bo jak jest dwa, to ma się bardziej. Nie więcej. Inna logika. A koci wrzask ucichnie dopiero po zapełnieniu miski.

Nie niszczy się ciemności,
walcząc z nią, ale zapalając światło.
Nie niszczy się zła,
walcząc z nim, ale czyniąc dobro.
Nie niszczy się nienawiści i strachu,
podnosząc się przeciwko nim, ale wnosząc czułość i miłość.
To idąc na wschód, oddalamy się od zachodu.
To idąc w kierunku życia, przekraczamy śmierć.
To idąc w stronę tego, co trwałe, uwalniamy się od tego, co nietrwałe
.
// Placide Gaboury

Idźmy za światłem, unikajmy ciemności i nie lękajmy się. Zapalajmy lampy nawet wtedy, kiedy z pozoru szkoda prądu.

Mówiąc — określamy siebie, istniejemy. Słuchając — prawdziwie słuchając — przyjmujemy do siebie drugiego człowieka, ustępujemy mu miejsca. Słuchanie jest trudniejsze niż mówienie. Wymaga zrobienia ciszy w sobie.

Ileż razy słyszę: Wszyscy tak robią, nic na to nie poradzimy, nic się nie da zmienić, to nie ma sensu. Tyle lat próbuję i ciągle to samo.
     Czy rzeczywiście to samo? Przecież sama walka o dobro, nawet jeśli nie widać gołym okiem owoców, zmienia  nasze serca
.

Trzeba umieć oswoić chorobę. Dzisiaj jest dobrze. A jutro zobaczymy. Przyjmować niepowodzenia jako wyzwanie i zadanie. Łatwo się mówi. Szczególnie w świecie, który za wszelką cenę stara się zapomnieć o naszej ludzkiej kondycji: kruchości i przemijalności. Gdzie jest trwały fundament?

Radość życia i marzenia — naturalne w młodości, później wymagają pielęgnacji. Świadomej troski, żeby ich nie zagubić. Miłość wymaga pielęgnacji.

To wielka tajemnica — ludzie, którzy dostali wiele od Pana Boga, poprzez innych ludzi oczywiście, nie zawsze potrafią zobaczyć owo dobro. […] Codzienne malutkie ćwiczonko: co dobrego mnie spotkało, co dobrego działo się wokół? To powoli przestawi naszą duszę na światło.

Ludzie mieszkający w naszych domach przeważnie długo lub nigdy nie byli zauważani przez kogokolwiek. Nic nie znaczyli dla innych i nic nie znaczyli dla siebie. Jak mogą zrozumieć, że Bóg ich kocha, jeśli nie wiedzą, co to znaczy kochać, bo nigdy nie byli kochani? Być przedmiotem zabiegów socjalnych to jeszcze mało. To dlatego uważam, że domy dziecka są plamą na honorze społeczeństwa w większości deklarującego się jako chrześcijańskie.
     Są miejscem chowu, a często miejscem usankcjonowanej instytucjonalnie przemocy. W relacjach personelu z wychowankami i pomiędzy wychowankami
.

Czy ma znaczenie to, czy ręka dająca chleb i nadzieję jest katolicka, islamska, czy niewierząca? Podając chleb, staje się Boża.

s. Małgorzata Chmielewska, Cerowanie świata,
Wydawnictwo W drodze, Poznań 2015.
(wyróżnienie własne)

A św. Dominik powinien dzisiaj wpaść na chwilę do Polski. Wtedy, kiedy metodą głoszenia Ewangelii było wycinanie w pień opornych w uznaniu prawdy o Miłości, a głosiciele ubogiego Chrystusa zajeżdżali do heretyków w złoconych karocach i z wojskiem, on poszedł boso, ubogi i pokorny, bogaty w wiedzę, modlitwę i miłosierdzie. Jego następcy mieli co prawda wpadki w postaci inkwizycji, ale psychopaci, durnie i zwyczajnie — chciwi władzy i pieniędzy znajdą się wszędzie.

(tamże)

poniedziałek, listopada 02, 2020

4010. 307/366  // wodorościk (XIX)

awantury bez sensu to tylko drogowskazy — już to wiem.

frustracje, doły i niemoc to tylko znaki — odkryłam dziś. coś robię nie tak lub robię, choć znacznie lepiej byłoby, gdybym odpu­ści­ła i nie robiła wcale.

307/366

4009. Po kryminalnej przygodzie (III)

Miesiąc temu sprawdzałam, czy wyszła, i trochę straciłam nadzieję. W dniu pre­mie­ry miałam na kundlu, ale kończyłam tę, która mnie przewróciła. Trzeba było się ra­to­wać (raz, dwa, trzy), ale podczas ratunku zagladałam do rozdziału albo dwóch tej książki. Potem przyszła strajkowa środa, więc odłożyłam. W czwartek wróciłam i już nie puściłam. Tylko zająknąć się na jej temat nie miałam kiedy, dopiero dziś.

Trzecia część trylogii, a w niej ciut mniejsze korki na ulicach, ale wciąż dużo po­dró­żo­wa­nia po miejskich ulicach. Zbyt szybko się skończyła. I najważniejsze, nie zga­dłam do końca, kto zabijał.

     — Co to za ludzie? Chuligani? — pytam.
     — Chuligani nam się skończyli — odpowiada mi Esperoglu. — To są zorganizowane bojówki
.

     — Tak samo było w Niemczech. Najpierw prześladowano Żydów, potem zajęli się dysydentami, czyli po prostu tymi, którzy nie trzymali z nimi, a potem wraz z Hitlerem przejęli władzę. To samo dzieje się i tutaj. Przy czym połowa im przyklaskiwała, a druga połowa mówiła: „No, dajcie spokój, to jakieś niegroźne łobuziaki”.

     — I?
     — Nie mogę do końca wykluczyć skrajnych prawicowców, ale to mało prawdopodobne, panie inspektorze.
     — Dlaczego tak mówisz?
     — Bo prawicowcy biją, niszczą, psują, ale nie myślą, panie inspektorze. A za tymi wszystkimi morderstwami jest plan
.

[…] skrajnym prawicowcom tak samo łatwo jest psuć i niszczyć, jak nam zwalać wszystko, co nam nie pasuje, na skrajną prawicę. My jesteśmy dla nich zdrajcami, a oni dla nas wy­go­dnym roz­wią­za­niem. To się zwykle sprawdza, chociaż nie zawsze.

     — Wszystko kończy jako szmata, panie inspektorze — filozofuje Papadakis. — Prześcieradła, kołdry, koce, ludzie, pokolenia… Wszystko… Marność nad marnościami i wszystko marność.
     Muszę go wysłać do Adriani na podyplomówkę z powiedzonek, myślę sobie. Chłopak ma przyszłość
.

     — Congratulations – zwracam się do niego.
     — Thanks, but it still needs work – odpowiada. Jeszcze trzeba włożyć w to trochę pracy.
     — Uli, gdybyś był Grekiem, powiedziałbym ci „nie dłub, bo wszystko popsujesz”. Ale jesteś Niemcem, więc nic nie powiem
.

     — […] nie chcę, by po drodze całkowicie mi się zhellenizował.
     — Czy to przytyk do mnie? — pyta zadziornie Fanis.
     — A dlaczego nie do pana Charitosa?
     — Pan inspektor się nie liczy, jest z innego pokolenia.
     — I niezdolny do tego typu prac — uzupełnia Adriani. — Wytłukłby mi połowę zastawy
.

Petros Markaris, Chleba, edukacji, wolności, przeł. Przemysław Kordos,
Oficyna Literacka Noir Sur Blanc, Warszawa 2020.
(wyróżnienie własne)

Nie da się walczyć z biedą, jeśli jej nie zaakceptujesz, Katerino – odpowiada Zisis. – Najpierw ją przyjmujesz, a potem próbujesz ją pokonać. Te dzieciaki ją zaakceptowały, dlatego z nią walczą. […] Większość Greków wciąż opłakuje swoje utracone bogactwo, którego nigdy nie było. Dopóki tak robią, dopóty nie znajdą sposobu na walkę z własną biedą.

Znowu się śmieje i jakoś poprawia mi mój parszywy nastrój. Złe chwile w życiu są jak mgła. Potrzebny jest powiew wia­tru, by ją rozwiać.

     — Dlaczego bierze mnie pan ze sobą, panie Charitos? — pyta Kula, kiedy wychodzimy ze schroniska. — Lepiej mi idzie przed ekranem komputera.
     — Ty uczysz mnie komputerów, a ja ciebie innych rzeczy — odpowiadam
.

(tamże)