niedziela, listopada 08, 2020

4015. Z taksometrem w tle

Wpadła mi w ręce przez zupełny przypadek. Włączyłam radio i ciach… rozmowa z Autorem. Urzekła mnie atmosfera tej rozmowy, więc klik, klik, dwa wieczory i… po książce. Kolejne dwa popołudnia wybierałam fragmenty, które muszę tu mieć. Starałam się bardzo, mniej się nie dało!

Wczoraj — ja w ulu, Sadownik w Małym Nowym Jorku wyprowadzał Heniutkę na wieczorny spacer — przeczytałam Sadownikowi przez telefon piękny kawałek o tym, jak Autor pewnego pana woził po przybytkach cielesnych uciech — tego nie da się wymyślić, tylko życie ma tak bujną wyobraźnię.

Na przekór uniesionym brwiom moich bliskich posłuchałem intuicji, po­szedł­em za głosem serca i wsiadłem do taksówki. Umęczony ciężarem odpo­wie­dzial­ności dotychczasowych obowiązków, wykańczającym stre­sem, a przede wszystkim poczuciem beznadziei i bezcelowości wy­ko­ny­wa­nej pracy, marzyłem o zajęciu, przy którym nie będę musiał wciskać nikomu kitu tak jak do tej pory. Kitu, pod którym musiałem podpisywać się własnym nazwiskiem
     Taksówki wynajmował mój znajomy.
     — Wsiądź na weekend – zaproponował. – Spróbuj, może ci się spodoba.
     Wsiadłem i już nie wysiadłem. Brak szefa nad głową, nienormowany czas pracy, ulubiona muzyka… Bezcenna iluzja wolności i niezależności to oczywiście pułapka, ale lubię dawać się jej nabierać.
     Zostałem taksówkarzem
.

Potocznie uważa się, że dupa to narzędzie pracy wyłącznie prostytutki. Jak bardzo nieprzemyślany jest to osąd! Nie zgadzam się na dyskryminację wszystkich pozostałych dup. Jakkolwiek to wybrzmi w waszych uszach, odważę się stwierdzić, że pośladki są bardzo istotnym narzędziem pracy każdego, kto w pracy siedzi.

Każdy kurs jest ekscytującą niewiadomą, gdzie i z kim wyląduję. To jak codzienne polowanie. Nie ma mowy o nudzie. Jeżdżę po mieście, które ko­cham, poznaję ludzi, którzy opowiadają mi swoje życie. To sama przy­jemn­ość, a nie praca. A jednak można zarobić.

Poniedziałek pomimo całego swojego pośpiechu jest wyraźnie nie­przy­tom­ny. Warszawiacy twardo lądują w rzeczywistości po week­endo­wym le­tar­gu. Wpadają w korki, deadline’y, faktury, budżety, briefy, projekty. W po­wiet­rzu czuć jeszcze chaos i rozkojarzenie.

Trąbią, trąbią, trąbią, jakby tym trąbieniem mogli coś przyspieszyć. Oczy­wiście w pierwszym odruchu ma się ochotę takiego zbluzgać, ale ten etap mam już za sobą. A może rzeczywiście bardzo mu się spieszy w jakiejś naprawdę ważnej sprawie? […]
     Kobiety są łagodniejsze, częściej wpuszczą za miły uśmiech lub „na rącz­kę”, którą dziękuję, jeszcze zanim zdecydują się ustąpić mi miejsca. Facet, który się zagapi i pozwoli, żeby przez przypadek powstała przed nim luka, nie potrafi udźwignąć takiej sytuacji. Jest wkurwiony, upokorzony, jakbym go pokonał, a nie zmienił pas, bo po prostu szykuję się do skrętu w lewo. Gówno go obchodzi, gdzie jadę — on musi być przede mną. Jego twarz nabrzmiewa, robi się czerwona od nabiegłej do głowy krwi. Najpierw musi mnie zbluzgać, a potem — nie ma siły — musi zmienić pas. Przecież nie pozwoli sobie na to, żeby jechać za mną!
     Zmienia pas — i zostaje w tyle, bo pasem, na który zjechał, jedzie wolniej. Znika powoli w moim wstecznym lusterku
.

mówię ci że jestem ostatnio non stop na takim stendbaju że cycami po ziemi szuram no ale wiesz kredyt sam się nie spłaci pamiętaj odebrać zaproszenia z drukarni fakturę od razu mailem i pocztą do klienta a kopię do […].

Dom dziecka to nie jest wypad na weekend. Było ciężko, zwłaszcza że wychowawczyniami były siostry zakonne. Postanowiłem jednak cieszyć się życiem pomimo okoliczności. Myślę, że jest to dobre zobowiązanie dla każdego człowieka. Chociaż łatwiej jest użalać się nad sobą.

     — Czterdzieści lat temu uciekłem przed wojną – wyznaje. – Do Polski, na studia.
     — A dziś dokąd się pan wybiera?
     — Do Izraela.
     — Służbowo?
     — Nie, po Boga. Kto nie ma Boga, nie ma nic!
     — A widzi pan, ja czasami nie wiem, czy go mam, ale wiem, że mam wszystko
.

     — Mamo, a dokąd idzie się po ósmej klasie?
     — Do liceum.
     — A dokąd idzie się po liceum?
     — Na studia.
     — A gdzie idzie się po studiach?
     — Do pracy.
     — A po pracy?
     Matka przycisza głos i śmieje się do mnie:
     — Na piwo. Albo raczej do piachu.
     — Do piaskownicy?
     — Można tak powiedzieć
.

     — Tato, wiatraki! – cieszy się pięcioletnia dziewczynka i pokazuje ojcu palcem w stronę rzeki, kiedy wyjeżdżamy z tunelu na Wisłostradzie.
     — Kochanie, nie widzę tu żadnych wiatraków.
     — Ja też nie — przyznaje mała.
     — Chwila ciszy
.
     […]
     — Tato, czy ten pan może nie jechać tak szybko? Bo ja nie lubię szybkości, ja lubię wolność!

Bawi mnie obserwowanie ludzi tutaj, na tym parkingu za Stodołą, na któ­rym pracuję. Klasę człowieka widać po tym, jak traktuje takiego parkingo­wego ciecia, czyli mnie. Ludzie nie mają pojęcia, że gość, który ich kasuje za postój, jest tym, do którego z podziwem wzdychają, kiedy gra na przykład w tej Stodole na scenie i któremu z uznaniem biją brawo. Ja jednak pozostaję sobą, co nie zawsze jest łatwe. […] A to wszystko dzięki temu, że kiedy byłem na samym dnie, ktoś wyciągnął do mnie rękę, zobaczył we mnie człowieka.

     — Halo, kochanie?… Tak, kochanie… Oczywiście, kochanie… Dobrze, kochanie, trzy kilo… I buraki, i włoszczyznę, tak, pamiętam. Tak jest, dla ciebie wszystko. Pa, pa.
     Rozłącza się i znowu mówi do mnie:
     — Czasami myślę, że żony to powinny kupować kwiaty tym naszym kochankom. Przecież my wtedy chodzimy jak w zegarku! Pan sobie zapamięta. Do widzenia
.

Zrozumiałam, że nigdy nie jest tak źle, by nie mogło być gorzej. Zaczęłam doceniać najprostsze rzeczy. Bałam się, ale tamten czas nauczył mnie cie­szyć się milionami drobiazgów, których ludzie nie zauważają.

Nie rozumiałem, że każdy z nas ma wszystko, czego potrzebuje do szczęścia. Nawet kiedy mamy poważne problemy, to, jak z nich wybrniemy, zależy od nas, jak do nich podejdziemy, jak sobie całą sytuację ułożymy w głowie. Doświadczenie to nie to, co nas spotyka, tylko to, co robimy z tym, co nas spotyka. Na przykład nie ma sensu wkurwiać się na rzeczy, na które nie mamy wpływu. A jednak wkurwiają się na nie miliony ludzi na świecie. Pogoda, polityka, korki, praca, inni ludzie

Jestem zmęczony. Zapalam silnik i papierosa. Ruszam przed siebie. Po­dob­no przyjemność prowadzenia auta bierze się z naiwnej iluzji kontroli nad własnym życiem, nad czymkolwiek. Jadę. Słucham, jak cudownie Urszula Dudziak śpiewa […]. Kiedy kończy, włączam Dead and lovely Toma Waitsa. Nie ma innego kawałka tak dobrze oddającego klimat powolnej nocnej włóczęgi autem po pustym, pozornie uśpionym mieście.

Tom Waits, Dead and Lovely.

     — Wie pan, tak sobie myślę… Najważniejsze jest to, żeby chcieć zro­zu­mieć drugiego człowieka. Najlepszym dowodem na to jest nasza rozmowa. Jesteśmy z dwóch różnych światów, dzielą nas trzy pokolenia, a po­tra­fi­my porozmawiać jak równorzędni partnerzy, bo jesteśmy siebie nawzajem ciekawi. Tylko tyle i aż tyle.

Bartosz Gardocki, Kurs na ulicę szczęśliwą,
Dowody na Istnienie, Warszawa 2020.
(wyróżnienie własne)

Koronawirus w mieście. Strach. Niepewność jutra. Ograniczenia. Stan wyjątkowy. Jedni nad sobą nie panują, inni za to zachowują się wspaniale i kreatywnie integrują. Ludziom w takim czasie potrzeba wspólnoty, soli­dar­ności. I balkonów. Jadę pustymi ulicami i widzę, jak życie Warszawy przenosi się na balkony. Mieszkańcy mojego miasta wylegają na nie, żeby tam przesiadywać, trenować, tańczyć, biesiadować — być razem z są­sia­da­mi, z innymi ludźmi, choćby na odległość. Wywieszają domowej roboty transparenty, pocieszają się wzajemnie, że będzie dobrze, że jeszcze będzie przepięknie, jeszcze będzie normalnie. Dodają sobie nawzajem wiary, siły, nadziei, otuchy. Nawet muzyka puszczana głośniej z okien samochodów odbierana jest inaczej niż zwykle, przyjaźnie, przecież jesteśmy w tym razem, przecież razem damy radę.
     
[…]
     Ale przede wszystkim ta cisza w mieście. Ta świadomość, że cały świat włączył pauzę…
     W taksówce czuję się bezpiecznie. To moja przestrzeń, panuję nad nią. To moje schronienie, jak skorupa żółwia — teraz jeszcze dodatkowo nieźle zdezynfekowana
.

     — Słyszę od pasażerów, że to, jak żyliśmy przed zarazą, było dalekie od normalności. Teraz, po dwóch miesiącach zamrożenia życia na świecie, ludzie dochodzą do takich wniosków. Że tamten pośpiech, korki, stres, presja… to wszystko przecież jakieś szaleństwo. […]
     — Wie pan, to zależy, kto się czym zajmuje i z jakiej patrzy perspektywy. Ja jestem pielęgniarką. Ten czas utwierdził mnie w przekonaniu, że jak tylko to się skończy, wyjeżdżam. Mam gdzieś to państwo, nie będę za nie umierała. Ono też ma mnie w głębokim… Wie pan, co się działo w szpitalu? Wysłali nas z szabelkami na czołgi. Ja to pierdolę.
     — Aż tak?
     — Tak dostałam po dupie, że w ogóle nie jest mi już żal ludzi.
     — I co tam pani będzie robiła? Za granicą?
     — To samo, tylko że w godziwych warunkach. Wyjadę na Zachód i będę karmiła kaszką jakiegoś dziadka z Wehrmachtu, ale nikt nie będzie uwłaczał mojej godności
.

(tamże)

1 komentarz:

  1. Nie tak dawno temu, szukając taksówki, która by mnie zawiozła wczesnym rankiem na lotnisko, ze zdziwieniem zobaczyłam, że jedna z korporacji ma ofertę pt. "cichy kierowca". To coś dla mnie, pomyślałam, bo największym stresem jest dla mnie w takich sytuacjach to, że trzeba będzie o czymś rozmawiać, a jakoś nie umiem o "byleczym" ;). Ostatecznie, na lotnisko udałam się autobusem, pierwszym tego dnia, zdążyłam.

    OdpowiedzUsuń