czwartek, września 30, 2021

4390. 273/365

nareszcie! znów! bo są grzechy, któ-
rych czasem nie chcę z nikim dzielić.

273/365

*

[…] wytarmosiłam z kieszeni pękaty wo­re­czek, szkielet do samodzielnego złożenia i roz­rzu­ci­łam kości na ławce obok babci.
     – Pokaż, pokaż.
     […] podnosiła je do oczu i uważnie oglądała. A potem za­czę­ła układać je w odpowiedni spo­sób obok siebie i zdu­mia­łam się, że one do siebie pasują, że kryją w so­bie rozwiązanie, którego nie potrafiłam dostrzec. […]
     – To fragment czaszki. To łapka. I trochę kręgosłupa – mar­ko­ta­ła pod nosem babcia.
     A potem, bardzo dumna z siebie, za­pre­zen­to­wa­ła mi uło­żo­ną całość:
     – No i zobacz, zebrałaś prawie całą nutrię.

Łukasz Barys, Kości, które nosisz w kieszeni,
Wydawnictwo Cyranka, Warszawa 2021.

(3265+6+1118). Bo… (III)

Bo Stehlíka okolice, bo kryminał — trzeci raz z grubsza w ten sposób zaczyna się wpis — ale przede wszystkim dlatego, że to trzecia część cyklu, która nawet w ory­gi­na­le bardzo długo (ponad cztery lata) kazała na siebie czekać.

Przywiązuję się do bohaterów, więc cierpliwie, choć biernie (mam zaznaczoną Autorkę jako lubianą) czekałam. Ibukosnera musiał zacisnąć oczy, gdy chwilę po ukazaniu się tej części, bez mgrugnięcia okiem miałam książkę na czytniku.

Językowo wciąż fascynuje mnie konstrukcja pierwszego rozdziału, w którym dzięki urokom czasu teraźniejszego w języku polskim, nie wiadomo, jakiej płci jest wy­po­wia­da­ją­ca kolejne kwestie osoba. A potem jest trochę pięknych instrumentów, do­brej muzyki i marzeń, no i trup (nie jeden), bo to w końcu kryminał.

Sprawa się potknęła i zboczyła z wytyczonej trasy, ale galopowała dalej, wciąż napędzana przez energię, której źródło jeszcze się nie wyczerpało. Holina wciąż nie wiedział jednak, kto biegnie i do jakiej mety.

*

Z tyłu auta Erik zauważył wózek inwalidzki i natychmiast obleciały go ner­wy. Nie potrafił rozmawiać szczerze z osobami niepełnosprawnymi, budziły w nim dziwne poczucie winy, które skutkowało przesadną życz­li­wo­ścią i nad­gor­li­wo­ścią.

*

Starożytny system godzin planetarnych zakłada, że każdej godzinie dnia przewodniczy inna planeta, która ma od­mien­ny potencjał. To, co mogło wydarzyć się o piątej, ra­czej nie wydarzy się o siódmej.

*

     – Czyli miał niepohamowaną skłonność do mijania się z prawdą. Takie zachowanie może wynikać na przykład z nieumiejętności pogodzenia się ze stratą. Lub z tego, że ktoś ma kłopot z przyjęciem zastanych faktów, ak­cep­ta­cją rzeczywistości. Na to wskazuje z kolei kwinkunks do Saturna w re­tro­gra­da­cji…
     – Byłbyś łaskaw zejść z nieba na ziemię, przestać bredzić o świn­skunk­sach i wyjaśnić mi to po ludzku? – nie wytrzymał Diviš.

*

     – Czy ja mówiłam, że sobie pójdę?
     – Nie mówiłaś, że sobie nie pójdziesz – odparł i aż go roz­sadzało, żeby wrzasnąć: Zostań ze mną, do jasnej cholery!

*

     – Pewnie by coś słodkiego zjadł po obiadku? – Postawiła na ladzie talerz puszystych pączków z dżemem i bitą śmietaną na wierzchu. – Ra­bar­ba­ro­we – dodała tonem, który magicznym sposobem zmieniał bombę ka­lo­rycz­ną czeskiego cukiernictwa w produkt z półki „zdrowa żywność”. – Skusi się?

*

Jeszcze chwilę temu był przekonany, że w jej mózgu zwy­czaj­nie brakuje jakiejś synapsy, umiała być jedynie obiek­tyw­na. Mylił się.

*

Sensem życia jest miłość. Jeśli będziesz miał szczęście, możesz nią kogoś obdarzyć, ale nie możesz jej nikomu odbierać”, wyjaśniła mu kiedyś ciotka Jozefína, a że nigdy już nie trafił na zwięźlejsze objaśnienie świata, do dziś wierzył w to, które otrzymał od cioci.

*

     – Czy komuś pan wadzi?
     Dragoun natychmiast przytaknął.
     – Komu?
     – Samemu sobie.

*

[…] stwierdziła nagle, że jest już dorosła i nikt nie będzie jej mówił, co ma robić. Zerwała więzy, wyrwała drzwiczki, rozwinęła skrzydła i wyleciała z klatki.

*

[…] właśnie tu, na skromnych dziesięciu metrach kwadratowych, najczęściej odwiedzała go intuicja.

*

Zazwyczaj czekając na kogoś, porządkował myśli lub przeglądał notatki. Teraz splótł ręce na piersi i zapatrzył się na gołębie.

*

     — […] pamiętam za to bardzo dokładnie, kiedy tak po­wie­dzia­łeś.
     – Ja też pamiętam: nigdy.
     – A jednak.

*

     – Nie zniosę tego – łkała.
     – Tak ci się tylko wydaje – pocieszał ją. – Człowiek to wy­jąt­ko­wo silna bestia.

*

[…] każdego nowego dnia rodziły się dziesiątki ofert zmiany. Wystarczyło podjąć wyzwanie, ruszyć z miejsca.
     […] Zawsze jest kilka opcji. […] wystarczy jedna decyzja i kilka zgrab­nych słów, by zupełnie zmienić rzeczywistość.

*

Los czasami zapędza nas w trudne sytuacje, które wydają się bez wyjścia i z których bardzo trudno wydostać się o wła­snych siłach.

Iva Procházková, Zagraj mi na drogę, przeł. Julia Różewicz,
Wydawnictwo Afera, Wrocław 2021.

wtorek, września 28, 2021

4388. Polub lub

Znienacka poszerzył mu się horyzont, jakby ktoś wyburzył budynek przy­sła­nia­ją­cy widok na coś istotnego.

Iva Procházková, Zagraj mi na drogę, przeł. Julia Różewicz,
Wydawnictwo Afera, Wrocław 2021.

Oślo uparta bywam. Eufemizm? Ci, co mnie znają, powiedzieliby, że oślo uparta to ja nie by­wam, ja taka jestem! Ja mam powód do potencjalnej dumy, oni do wkurwu, a praw­da jest taka, że po prostu uwielbiam rozumieć. Nie da­wa­ło mi spokoju lub. Odło­żo­ne ad acta pytanie — dla­cze­go w języku po­tocz­nym lub z auto­ma­tu trak­to­wa­ne jest jako albo? — samo znalazło na siebie odpowiedź. Obudziłam sie rano i wie­dzia­łam, a gdy uża­li­łam się rehabilitacyjnie Pati, miałam jasność!

Alternatywa (lub) redukuje się do alternatywy wykluczającej (albo), gdy jej skład­ni­ki dotyczą tej samej kategorii, np. biała lub czarna koszula (kolor) – jeśli koszula nie ma wzorków można mieć bez filozofowania wyłącznie białą albo czarną; audi lub bmw (mar­ka samochodu); Hiszpania lub Włochy (kraj).

Gdy więc mknął po hiszpańskich lub włoskich ulicach w swoim audi, lam­bor­ghi­ni lub bmw z rozpiętym kołnierzykiem w białej lub czarnej koszuli w naj­mod­niej­szym w tym sezonie kroju, mogło zda­rzyć się tylko jedno i ona o tym wiedziała, a może tylko przeczuwała.

Właśnie wtedy wszystko było jasne: koszula była albo biała albo czarna (bez wzor­ków!), samochód był marki albo audi, albo lam­bor­ghi­ni, albo bmw, a wszystko to działo się albo w Hiszpanii, albo we Włoszech. Nie mogło być inaczej.

Jeśli więc pieniądze i kobiety należałyby do tej samej kategorii, to moi kochani panowie mieli rację, a Autor był optymistą, że istnieją tylko trzy powody po­peł­nia­nia prze­stępstw: albo pieniądze, albo kobiety, albo kobiety i pieniądze, a przecież jest wiele innych powodów, które nie dotyczą stanu posiadania. Kłopot jest taki, że jeśli ko­bie­ty i pieniądze potraktować jako elementy należące do tej samej kategorii, to fe­mi­nistka we mnie protestuje przeciwko przed­mio­to­we­mu traktowaniu kobiet, a dym nie dotyczy już tylko logiki, ale gienderu, feminium i — tfu, tfu, tfu! — ma­ją­ce­go kiepską prasę światopoglądu zwanego popularnie ideologią. Nie jest mi wszyst­ko jed­no, z kim jadam posiłki!

Nie, nie, nie! Kobiety i pieniądze to nie są dwa wzajemnie wykluczające się zjawiska należące do tej samej kategorii — jak zielony i czerwony w ramach jednej kategorii, jakim jest kolor. Panowie i Autor nie mają racji, pierwsi czy­ta­jąc i twierdząc, że wszyst­ko jest OK, trzeci pisząc bzdury, nie mówiąc o redaktorze, który opuścił za­ję­cia z lo­gi­ki (są na wszystkich humanistycznych studiach).

Bo gdy więc mknął w swoim aucie z rozpiętym kołnierzykiem, zadzwonił jego przyjaciel i potwierdził zrealizowanie wysyłki czegoś czerwonego lub damskiej torebki pod wskazany adres, a ona o tym wiedziała i już czekała.

Przesyłkę mogło stanowić czerwone ferrari albo fioletowa torebka ze skaju, za­ku­pio­na na podmiejskim targowisku, ale, ale! To mogła być marna czerwona torebunia Louis Vuitton, ale również czerwone ferrari razem z to­reb­ką Birkin od Hermèsa, nie tylko dlatego, że kto bogatemu zabroni? Dzieje się tak dlatego, że kolor i rodzaj przedmiotu to dwie różne kategorie, współ­ist­nie­ją, a nie wykluczają się wzajemnie.

Ponieważ alternatywa jest prawdziwa, gdy przynajmniej jeden jej składnik jest prawdziwy – przynajmniej jeden może oznaczać… na przykład, wszystkie! Po co się ograniczać?

Szczęśliwe chwile lub dobry sen lub pyszna kawa w fantastycznym towarzystwie — wybieraj!

Wybieraj? Po co? Biorę szczęśliwe chwile, dobry sen i pyszną kawę w Twoim to­wa­rzy­stwie. Biorę co dnia!

Zamówił damską torebkę lub coś, co było czerwone, niebieskie lub zie­lo­ne. Wszystko, co mógł dostać, można było zaznaczyć punkcikiem na tym diagramie:

*

A te książeczki? Boskie! Bo ja czasem widzę, że słyszysz, co czuję.


Ja i psychologia, [dostęp: 28.09.2021], źrodło.

poniedziałek, września 27, 2021

4387. Moi kochani… humanistami!

Jabłoń:
(na głos przeczytała Sadownikowi,
a Białemu Krukowi wysłała,
pytając o treść poniższego cytatu
)
Na czym polega błąd logiczny?

     – Dziewięćdziesiąt procent przestępstw popełnia się dla pieniędzy lub z po­wo­du kobiet.
     – Wyświechtany frazes – odparła Urszula. Użyła polskiego słowa, ale Holina ją zrozumiał.
     – Strasznie wyszwiechtany – przyznał. – Ale prawda.
     – Co z pozostałymi dziesięcioma procentami?
     – To te, które popełniono dla pieniędzy i kobiet jednocześnie.

Iva Procházková, Zagraj mi na drogę, przeł. Julia Różewicz,
Wydawnictwo Afera, Wrocław 2021.

Jabłoń:
(załamała ręce, bo chłopaki, choć z technicznym wykształceniem
„oba one”, okrutnie upierali się, że wszystko jest OK
)
Ale z Was tłuki,
nic nie wiadomo o dziesięciu procentach!

(lub — to nie jest operator alternatywy wykluczającej)

Podpowiedź:

Mama Malinki:
(w chuj fantastyczna polonistka,
gdy Jej się Jabłoń użaliła, odpisała
)
Wytłumaczenie może być tylko jedno:
obaj w głębi serca są humanistami.

Jabłoń:
(głowę popiołem posypała, ponieważ lub to
w j. polskim również synonim
albo*;
palcem pokazał to Drzewku Sadownik)

_________
  * albo — operator alternatywy wykluczającej.

*


Logika, [dostęp: 27.09.2021], źrodło.

niedziela, września 26, 2021

4386. Wracając do siebie…

Jabłoń:
(gdy po trzydniowej procedurze prozdrowotnej
zaczęła wracać do siebie i odzyskiwać wigor,
czyta na głos poniższe czarne literki
)

[…] myśli wirowały w nim prawdopodobnie jak cyklon gnany mroźnym hu­ra­ga­nem. Holina był ciekaw, co z tego wyniknie. Kiedy sonda kos­mi­czna Voyager 2 zbliżyła się do Neptuna, zarejestrowała na nim wiatr wiejący z prędkością około dwóch tysięcy czterystu kilometrów na go­dzi­nę, tem­pe­ra­tu­rę minus dwieście osiemnaście stopni Celsjusza i wysłała na Ziemię masę fantastycznych danych i zdjęć, które utwier­dzi­ły Ma­riá­na w prze­ko­na­niu, że znak Ryb, którym patronuje Neptun, jest pe­łen skrajności i kieruje się zasadami, których inne znaki zo­dia­ku nigdy nie mogą do końca pojąć.

Iva Procházková, Zagraj mi na drogę, przeł. Julia Różewicz,
Wydawnictwo Afera, Wrocław 2021.

Sadownik:
To o mnie!

Jabłoń:
(cieszy się, że nie tylko ona tak myśli)
No, raczej!

Świeżutka Kocia Mama:
(w tym samym czasie ze swoją Rybą,
całym Stadem jadą do swojego ula
)

Dziewczynki Kociej Mamy:
(ufocone przez Kocią Mamę w drodze do domu)

piątek, września 24, 2021

4385. Lista zabójców

Po przeczytaniu pierwszej wydanej w Polsce książce Autora, unikałam drugiej, uni­ka­jąc tym samym bólu, ale dwa dni po premierze tej (trzeciej) książki, mu­sia­łam ją mieć i pochłonąć, co za­owo­co­wa­ło szybkim zaznaczeniem drugiej do upolowania.

To drobiazg książkowy ciężkiego kalibru — ten Autor nigdy o łatwym nie pisze — o przywilejach, których posiadanie zbyt wielu ludziom wydaje się oczywiste, a wca­le takie nie jest.

Kto zabija kogo w Polsce? Ciekawa byłaby to lista. Kogo w Tobie zabija ten kraj na zimno, dzień po dniu, z wyrachowania i pospolitego skurwysyństwa, z naj­droż­szej w skutkach oszczędności?

Pewnego dnia z myślą o tobie napisałem w moim notatniku: Opo­wie­dzieć historię jego życia to spisać historię mojej nieobecności.

*

W ostatnich latach bardzo się zmieniłeś. […] Ty, który przez całe życie po­wta­rza­łeś, że problemom Francji winni są cudzoziemcy i homo­seksu­ali­ści, teraz krytykujesz we Francji rasizm, chcesz, żebym ci opowiedział o męż­czyź­nie, którego kocham.

*

Zapomniałem prawie wszystko, o czym ci opowiadałem, kiedy przy­je­cha­łem się z tobą zobaczyć po raz ostatni, ale pamiętam to wszystko, czego ci wtedy nie powiedziałem. Ogólnie wracając myślą do przeszłości i naszego wspólnego życia, przypominam sobie przede wszystkim to, czego ci nie po­wie­dzia­łem, moje wspomnienia są o tym, czego nie było.

*

Byłeś ofiarą przemocy – zarówno tej, którą stosowałeś, jak i tej, której sam doświadczałeś.

*

Taki jest problem z tym, co kradzione – jak z tobą i twoją młodością – nie możemy zmusić się do myślenia, że naprawdę to do nas należy, i trze­ba to da­lej kraść, kraść bez końca. Chciałeś swoją młodość nad­ro­bić, odzyskać, na nowo ją ukraść. Tylko ci, którzy zawsze wszystko dostają, mogą mieć autentyczne poczucie posiadania, nie inni. Po­sia­da­nie nie jest czymś, co można wywalczyć.

*

[…] utraciłeś przywilej zdumienia i zgrozy, niczego nie uważałeś za nie­ocze­ki­wa­ne, bo niczego już nie oczekiwałeś, niczego nie uważałeś za bru­tal­ne, gdyż przemocy nie nazywałeś przemocą – na­zy­wa­łeś ją życiem: nie nazywałeś jej, ona po prostu była.

*

Twoje życie dowodzi, że nie jesteśmy tym, co robimy, ale odwrotnie: je­ste­śmy tym, czego nie zrobiliśmy, ponieważ świat bądź społeczeństwo nam w tym przeszkodziły. Ponieważ zapadły na nas – gejów, transów, kobiety, czarnych i ubogich – wyroki, jak je nazywa Didier Eribon, przez co pewien rodzaj życia, niektóre doświadczenia, jakieś marzenia stały się dla nas nie­do­stępne.

*

[…] myślę, że udajesz odrazę do szczęścia po to, by sobie wmówić, że na­wet jeśli twoje życie wygląda na nędzne, to jest to twój wybór, jak­byś chciał sa­me­go siebie przekonać, że sprawujesz kontrolę nad własną nę­dzą, jakbyś chciał stworzyć wrażenie, że jeśli twoje życie jest tak trud­ne, to dlatego że – z odrazy do przyjemności i radości – sam tego chciałeś.

*

[…] pamiętam dzień, kiedy się to stało, czy raczej nie mogę, nie jestem w stanie go zapomnieć.

Édouard Louis, Kto zabił mojego ojca, przeł. Joanna Polachowska,
Wydawnictwo Pauza, Warszawa 2021.
(wyróżnienie własne)

Sierpień 2017 roku – rząd Emmanuela Macrona odbiera pięć euro mie­sięcz­nie Francuzom o najniższych dochodach, zmniejsza o pięć euro po­moc so­cjal­ną pozwalającą najuboższym mieć gdzie mieszkać i z czego opłacić czynsz. Tego samego dnia lub dzień, dwa dni później, to zresztą nieważne, ogłasza obniżkę podatku dla najbogatszych ludzi we Francji. Uważa, że biedni są zbyt bogaci, a bogaci są nie dość bogaci.

*

Nie ma dumy bez wstydu: byłeś dumny, że nie jesteś nie­ro­bem, bo wstydziłeś się przynależności do tych, których moż­na takim słowem określić.

*

[…] ludzie należący do klasy uprzywilejowanej mogą się skarżyć na pra­wi­co­wy albo lewicowy rząd, ale żaden rząd nie przysparza im nigdy pro­ble­mów trawiennych, nigdy nie rujnuje im kręgosłupa, nigdy nie jest również dla nich powodem wyjazdu nad morze. W ich życiu polityka nie zmienia ni­cze­go lub zmienia niewiele. […] oni ją uprawiają, tym­cza­sem nie ma ona pra­wie żadnego wpływu na ich życie. Dla klasy uprzy­wi­le­jo­wa­nej polityka naj­częściej jest kwestią estetyczną: sposobem myślenia, spo­so­bem po­strze­ga­nia świata, sposobem budowania własnej osobowości. Dla nas była kwe­stią przeżycia.

(tamże)

4384. Głupota en masse

Jak lubię mężczyzn, jak uwielbiam wielu, jak kocham kilku, tak każdy kolejny roz­dział tej książki uświadamiał mi, że pa­no­wie en masse od stuleci to po prostu idioci, którym np. niezmiennie mylą się przyczyny ze skutkami. Nie znam ani jednej tak głupiej kobiety.

Raz na rok (zwykle we wrześniu?) czytam (kończę!) książkę, która otwiera mi scy­zo­ryk w kie­sze­ni, bo potwierdza nie to, co się przeczuwa, ale również to, co osobiście się prze­ży­ło, czemu zaprzeczyć nie da się rady, choćby nie wiem jak mocno zaciskać po­wie­ki. W zeszłym roku były to Niewidzialne kobiety, w tym roku ta książka. Wy­bie­ra­nie cytatów bolało, układanie porządku wybranych stanowiło wyzwanie — za­ję­ło kilka dni.

Spo­sób trak­to­wa­nia ko­biet jest jed­ną z naj­ciem­niej­szych kart hi­sto­rii ludz­ko­ści. Zbyt dłu­go od­wra­ca­li­śmy wzrok, może w oba­wie przed kon­fron­ta­cją z bo­le­sną rze­czy­wi­sto­ścią.

*

[…] umy­sł idzie na skró­ty, po­strze­ga­jąc ró­żne zja­wi­ska na­wy­ko­wo. Dro­ga na skró­ty cza­sem skut­ku­je po­stępo­wa­niem, któ­re jest w spo­sób nie­świa­do­my nie­spra­wie­dli­we, a to dla­te­go, że umy­sł zo­stał trwa­le na­zna­czo­ny wbi­ja­nym mu przez lata prze­ko­na­niem, że ko­bie­ty są mniej war­to­ścio­we.

*

Aby więc ko­bie­ta w do­wol­nych oko­licz­no­ściach mo­gła zo­stać uzna­na za rów­ną mężczy­źnie, tak na­praw­dę musi być od nie­go lep­sza.

*

Zmo­rą ko­biet jest nie tyl­ko dys­kry­mi­na­cja, ale często ca­łko­wi­te wy­klu­cze­nie eko­no­micz­ne, wy­pa­czo­na na­uka zaś nie do­star­cza na­wet na­rzędzi opi­su tego zja­wi­ska. Je­dy­ne pro­po­no­wa­ne przez nią dziś wy­ja­śnie­nia brzmią na­stępu­jąco: (a) ko­bie­ty są bio­lo­gicz­nie gor­sze z per­spek­ty­wy udzia­łu w go­spo­dar­ce lub (b) ko­bie­ty same pod­jęły taką de­cy­zję, by po­sta­wić się w gor­szym po­ło­że­niu we wszyst­kich kra­jach i we wszyst­kich dzie­dzi­nach go­spo­dar­ki, co jest tezą rów­nie nie­prze­ko­nu­jącą, jak sek­si­stow­ską.

*

Orędo­wa­nie za po­wro­tem do tra­dy­cyj­nych ról ko­bie­cych i męskich to pro­mo­wa­nie po­rząd­ku spo­łecz­ne­go, któ­ry rządzi się nędzą i prze­mo­cą, gwa­łcąc przy tym pra­wa czło­wie­ka. To nie cy­wi­li­za­cja ży­cia, lecz cy­wi­li­za­cja okru­cie­ństwa.

*

We wspó­łcze­snym świe­cie kraj, któ­ry kry­tycz­nie od­no­si się do ko­biet ak­tyw­nych za­wo­do­wo, nie roz­kwit­nie, lecz utra­ci miesz­ka­ńców – zwłasz­cza wy­kszta­łco­nych – oraz za­so­by fi­nan­so­we. Cy­wi­li­za­cja okru­cie­ństwa pro­mu­jąca dys­kry­mi­na­cję ko­biet jest krzyw­dząca dla wszyst­kich, na­wet dla mężczyzn, któ­rzy są prze­ko­na­ni, że dzi­ęki swo­jej do­mi­na­cji zy­ska­ją wła­dzę.

*

Kie­dy mężczy­źni żyją od­dziel­nie, bra­ku­je prze­ciw­wa­gi dla ry­wa­li­za­cji i agre­sji. Po­wsta­je zwy­kle sztyw­na, au­to­kra­tycz­na hie­rar­chia, zmu­sza­jąca do po­słu­sze­ństwa i wy­ra­ża­jąca się w po­gar­dzie względem ko­biet.

*

In­ge­ren­cje Ko­ścio­ła ka­to­lic­kie­go w pol­skie prze­pi­sy i w ży­cie co­dzien­ne gra­ni­czą z po­gwa­łce­niem praw czło­wie­ka. Jak już wspo­mnia­łam wcze­śniej w tej przed­mo­wie, pla­no­wa­nie ro­dzi­ny – w tym do­stęp do an­ty­kon­cep­cji – uzna­no w 1968 roku za pra­wo czło­wie­ka. Pra­wo do pra­cy zo­sta­ło za­wa­ro­wa­ne w Po­wszech­nej de­kla­ra­cji praw czło­wie­ka (1948). Być może Po­lki mo­gły­by sku­tecz­nie wy­wrzeć na­cisk na or­ga­ni­za­cje mi­ędzy­na­ro­do­we, aby te ostat­nie pod­jęły dzia­ła­nia zgod­nie z ha­słem: „pra­wa ko­biet są pra­wa­mi czło­wie­ka”.

*

Przez kil­ka­set lat na­ukow­cy płci męskiej pró­bo­wa­li od­kryć fi­zycz­ne ró­żni­ce mi­ędzy mó­zgiem męskim a ko­bie­cym, ale te wy­si­łki spe­łzły na ni­czym. W ko­ńcu mó­zgi bar­dziej przy­po­mi­na­ją wątro­by albo ga­łki oczne niż jądra czy jaj­ni­ki: po pro­stu nie od­bi­ja­ją płci w taki spo­sób, w jaki nie­któ­rzy by so­bie tego ży­czy­li.

*

[…] nie mo­że­my już dłu­żej utrzy­my­wać, że dyk­to­wa­ne przez re­li­gię role ko­biet i mężczyzn są na­tu­ral­ne czy ko­rzyst­ne dla ca­łe­go ga­tun­ku.

*

Mo­że­my po­cze­kać, aż zo­sta­nie za­pro­wa­dzo­ny taki świa­to­wy po­rządek, któ­ry nie będzie stwa­rzał żad­nych pro­ble­mów, i do­pie­ro wte­dy za­jąć się kwe­stią dys­kry­mi­na­cji ze względu na płeć. Albo też mo­że­my te­raz wy­su­nąć spra­wę ko­bie­cą na pierw­szy plan.
     Po­ło­wa po­pu­la­cji to dość dużo. Pięć ty­si­ąc­le­ci prze­mo­cy to dość dłu­go. Naj­wi­ęk­sza dys­kry­mi­na­cja wśród wszyst­kich grup dys­kry­mi­no­wa­nych jest już wy­star­cza­jącą nie­spra­wie­dli­wo­ścią, a wal­ka o przy­szło­ść, któ­ra nie­sie na­dzie­ję – wy­star­cza­jącym po­wo­dem.

*

[…] wy­klu­cza­nie ko­biet ma wy­so­ką cenę, a włącza­nie ich przy­spa­rza wszyst­kim ko­rzy­ści.

*

Wie­lu twier­dzi upar­cie, że nie­ko­rzyst­ne po­ło­że­nie ko­biet jest wy­ni­kiem „au­to­eli­mi­na­cji” – do­ma­ga­ją się od nas, by­śmy uwie­rzy­li, że ko­bie­ty ze wszyst­kich kra­jów, w ca­łej hi­sto­rii, w ka­żdej bra­nży, w ka­żdym za­wo­dzie, w ka­żdej dzie­dzi­nie świa­to­wej go­spo­dar­ki albo sa­mo­dziel­nie tor­pe­du­ją włas­ne wy­si­łki, albo bra­ku­je im ja­kie­jś ce­chy, któ­ra wa­run­ku­je suk­ces we wszyst­kich tych przy­pad­kach.

*

Gdy tyl­ko ko­bie­ty nie­śmia­ło pod­no­szą gło­wy, kry­ty­cy de­kla­ra­cji krzy­czą: „Ko­bie­ty na ko­ńcu – naj­pierw cała resz­ta!” – i wska­zu­ją wszyst­kie pro­ble­my tego świa­ta jako spra­wy pil­niej­sze.

*

[…] kon­sump­cja nie tyl­ko wy­ra­ża, ale też for­mu­je to­żsa­mo­ść, mo­ral­no­ść i es­te­ty­kę. Wi­dzi­my, jak jed­na ka­te­go­ria dóbr kon­sump­cyj­nych – strój – słu­ży do wy­ra­że­nia dez­apro­ba­ty, pod­po­rząd­ko­wa­nia, sto­sun­ku wła­sno­ści, lo­jal­no­ści, lecz ta­kże bun­tu, a na­wet pew­nej non­sza­lan­cji. Lu­dzie bu­du­ją so­bie oto­cze­nie, któ­re po pierw­sze za­pew­nia im naj­bar­dziej pod­sta­wo­we schro­nie­nie, a po dru­gie pod­no­si ich na du­chu.

*

Lu­dzie, któ­rzy wy­po­wia­da­ją się i za­cho­wu­ją jak męscy szo­wi­ni­ści, po­win­ni spo­ty­kać się z taką samą dez­apro­ba­tą jak ra­si­ści.

*

Po­rzu­ce­nie ety­ki do­mi­na­cji na rzecz ety­ki wspó­łdzie­le­nia będzie od nas wy­ma­gać ni mniej, ni wi­ęcej, tyl­ko ewo­lu­cyj­ne­go sko­ku. Ale zdol­no­ść przy­sto­so­wy­wa­nia się jest naj­moc­niej­szą stro­ną czło­wie­ka. Damy radę.
     Wy­ty­czo­na ście­żka jest ja­sna i pro­sta, po­trze­ba na­gląca, a po­ten­cjał ogrom­ny.

*

[…] wszy­scy na okrągło traj­ko­czą o ma­te­ma­ty­ce, ale mam wra­że­nie, że sami nie po­tra­fią czy­tać twar­dych da­nych […].

*

Ogra­ni­cze­nie ludz­kich po­trzeb do tego, co ab­so­lut­nie nie­zbęd­ne do prze­trwa­nia, jest od­czło­wie­cza­jące. W ta­kim świe­cie nie po­wsta­ły­by mu­zy­ka, li­te­ra­tu­ra ani sztu­ka, bo nie są po­trzeb­ne, by utrzy­mać się przy ży­ciu na po­zio­mie żu­jącej tra­wę kro­wy. A prze­cież mo­żna po­sta­wić tezę, że wła­śnie one „czy­nią nas lu­dźmi”, a „ży­cie war­tym prze­ży­cia”. Kie­dy na­sza pra­ca ma słu­żyć spo­łecz­no­ści, mu­si­my wy­biec my­ślą poza kro­wią pa­szę.

*

Dwu­dzie­sto­pro­cen­to­wy spa­dek wy­dat­ków kon­su­menc­kich w okre­sie świ­ątecz­nym wy­star­czy­łby, do wy­ko­le­je­nia za­chod­nich go­spo­da­rek.

Linda Scott, Kapitał kobiet. Dlaczego równouprawnienie wszystkim się opłaca, przeł. Dorota Konowrocka-Sawa, Wydawnictwo Filtry, Warszawa 2021.
(wyróżnienie własne)

Ter­mi­nem neo­li­be­ra­lizm sza­fu­je się tak non­sza­lanc­ko, że trud­no po­wie­dzieć, co on zna­czy. Może się od­no­sić do nad­mier­nej wia­ry w ka­pi­ta­lizm da­jący pierw­sze­ństwo „nie­wi­dzial­nej ręce ryn­ku” (co sama okre­ślam mia­nem go­spo­dar­ki skraj­nie wol­no­ryn­ko­wej). Może być też uży­wa­ne jako na­rzędzie kry­ty­ki pro­gra­mów, któ­re nie roz­wi­ązu­ją sys­te­mo­wych pro­ble­mów, ocze­ku­jąc od lu­dzi, że ka­żdy z nich po­ra­dzi so­bie na wła­sną rękę.

*

In­we­sty­cja w żłob­ki i przed­szko­la zo­sta­je zrów­no­wa­żo­na na­pły­wem na ry­nek pra­cy tych ko­biet, któ­re ina­czej mu­sia­ły­by zo­stać w domu. Ich obec­no­ść pro­wa­dzi do wzro­stu PKB, a tym sa­mym do wzro­stu przy­cho­dów po­dat­ko­wych. Jed­no­cze­śnie dane sta­ty­stycz­ne świad­czą o tym, że mężczy­źni nie tra­cą za­trud­nie­nia z chwi­lą po­ja­wie­nia się ko­biet na ryn­ku, bo wpły­wa­ją one na roz­wój go­spo­dar­czy i sprzy­ja­ją two­rze­niu ko­lej­nych miejsc pra­cy. Męż­czy­źni czer­pią rów­nież inne ko­rzy­ści, dzie­ląc się z ko­bie­ta­mi od­po­wie­dzial­no­ścią ma­te­rial­ną: w ko­ńcu na­pom­po­wa­ne te­sto­ste­ro­nem śro­do­wi­sko za­wo­do­we, wy­łącz­na od­po­wie­dzial­no­ść za wy­ży­wie­nie ro­dzi­ny i prze­pra­co­wa­nie szko­dzą mężczy­znom na ca­łym świe­cie.

*

Bez­my­śl­ne dąże­nie do wzro­stu jest ty­po­wą ce­chą go­spo­da­rek pa­triar­chal­nych; to nie wzrost po­wi­nien być na­szym głów­nym ce­lem.

*

[…] w nie­któ­rych ka­te­go­riach ko­bie­ty wci­ąż ku­pu­ją mniej niż mężczy­źni. Ci ostat­ni ku­pu­ją i wy­pa­la­ją znacz­nie wi­ęcej pa­pie­ro­sów, piją też wi­ęcej al­ko­ho­lu. Ko­bie­ty znacz­nie rza­dziej prze­gry­wa­ją pie­ni­ądze w ka­sy­nach. Wła­śnie dla­te­go go­spo­dar­cza rów­no­ść ko­biet jest ko­rzyst­na dla dzie­ci i z tej sa­mej przy­czy­ny po­wszech­ne prze­ko­na­nie, że mężczy­źni do­ko­nu­ją ra­cjo­nal­niej­szych za­ku­pów, jest wie­rut­ną bzdu­rą.

*

[…] to nie bo­ga­te kra­je stać na wy­zwo­le­nie ko­biet – to wy­zwo­le­nie ko­biet czy­ni kra­je bo­ga­ty­mi.

(tamże)

czwartek, września 23, 2021

4383. Wodorościki (XXV)  //  Czekariat (XVII)

Jabłoń:
(wczoraj, z niemocy i nieszczęścia w reakcji
na niepoddającego się niczemu Sadownikowi
)
Podaj mi jeden fakt z ostatnich trzech lat,
który pozwala Ci mieć nadzieję?

Sadownik:
(doprowadzony do ostateczności, ze łzami w oczach)
Podaj mi jeden fakt z ostatnich trzech lat,
który pozwala mi Cię kochać?

(po chwili, by mieć pewność, że Drzewko
rozumie, co do niej mówi, dodaje
)
Wiara, nadzieja i miłość — to nie ma nic
wspólnego z faktami i racjonalnością.
Koniec tematu.

* * *

Jabłoń:
(dziś, dziarsko zdobywa kolejne
metry na własnych nogach
)

Sadownik:
Wyprostuj się, pierś do przodu…
Tnij fale życia, mój galionie!

Jabłoń:
(musiała przystanąć, bo iść
i śmiać się jednocześnie nie może
)

* * *

I piękno, które czekało,
i nie chciało już tego robić dłużej…


fot. Saxifraga, fragment.

poniedziałek, września 20, 2021

4382. Tego się trzymać i już!

nieważne, co mogłam kiedyś,
ważne, co mogę teraz
.

Ewa Rostankowska

4381. 263/365

lista, na niej dziewięć punktów, źródłem siedmiu ja i suka. sam z siebie do­rzu­ca jeszcze dwa i bierze się do roboty, przy od­ha­cza­niu realizacji trzeciego, czwartego, a może piątego punktu jest już tylko wkur­wio­ny na los.

patrzę, tyl­ko tyle mogę — takie uroki choroby neuro­de­ge­ne­ra­cyj­nej.

263/365

sobota, września 18, 2021

4380. Są zdjęcia…

Są zdjęcia, które robimy tylko w pamięci. To jest zdjęcie, które razem z Sa­dow­ni­kiem od lat na tym nośniku mieliśmy — Sadownik swoje, ja swoje. Za każdym ra­zem mijając to miejsce na trasie, obiecywaliśmy sobie, że następnym razem za­trzy­ma­my się, by cyk. Obiecaliśmy to kilkanaście razy, za każdym razem spraw­dza­jąc, czy na­dal jest ten kadr, o który nam chodziło. Wczoraj, w drodze do ula Sa­dow­nik za­trzy­mał się na poboczu, włączył awaryjki i poszło: cyk On, cyk ja.

Dziś coś mnie tknęło — scena ta sama, moment ten sam, ale my jako ludzie zupełni różni — ciekawa byłam, jak Sadownik przyciąłby zrobione przez siebie zdjęcie. Zszo­ko­wał mnie kwadratem! Uzasadnił, bo bardzo oszczędnie z tego formatu korzysta.


fot. Sadownik.

*

Są zdjęcia, które potrzebują dojrzeć. Dziś na tarasie* w ulu przywitało mnie zdjęcie, które przed wy­jaz­dem było całkiem zielone.

__________
  * całe 0,46 m2 ze sto­licz­kiem, które miało przyjemność wyprawić kiedyś imprezę z winem, ma­rze­nia­mi i za­my­śle­niem na trzy dorosłe osoby.

4379. Urlopownik (VI)

Rewelacja, a nie powieść. Trzy perspektywy patrzenia na wy­da­rze­nia, z których każ­da kolejna opowiada wcześniejsze, a potem dorzuca nowe wydarzenia na osi cza­su.

Po pierwszej (w kolejności czytania przeze mnie) powieści tego Autora z intrygującą okładką, po drugiej z okładką à la praca na zaliczenie CorelDRAW w liceum z koń­ców­ki lat dzie­więć­dzie­sią­tych XX wie­ku, ta ma nie tylko wartą grze­chu zawartość, ale wy­mow­ną okładkę, która obiecuje i — niech ją! — do­trzy­mu­je słowa. Wyzwanie wy­bie­ra­nia cytatów tak, by nie puścić farby, było niczym za­awan­so­wa­na ła­mi­główka.

Nie licząc dwóch skoków w bok, po raz pierwszy urlop stał pod znakiem be­le­try­sty­ki. Ta książka była fantastyczną wisieńką na wakacyjnym torcie podczas wracania do ula.

Tego Autora w przekładzie na język polski nie ma, póki co, już nic więcej ponad trzy po­wie­ści — każda jest dobrym powodem, by zalec w fotelu i poczytać. Urlop też już de­fi­ni­tyw­nie za nami. Szykujemy się do zimy.

     – Może w czymś pobłądziłam? – spytała.
     – W żadnym razie.
     – No to co jest między nami nie w porządku?
     – Nic, przeżywamy tylko trudny okres.
     – Uważasz, że jest trudny, bo nie możesz mnie znieść?
     – Znoszę cię.
     – Nie, ty znosisz tę kobietę, która stoi przy garnkach, sprząta mieszkanie, troszczy się o dzieci. Ale to tylko część mnie. Przecież ja także jestem ja­kąś osobą!

*

     – Przepraszam, a jak ty wiążesz buty?
     – Tak jak on.
     – A jak on wiąże?
     – Tak jak nikt.

*

Nauczyłem się nie słyszeć moich rodziców, zaś żeby ich nie widzieć, wy­star­czy­ło zamknąć oczy. Tą dziecinną sztuką posługiwałem się potem przez całe życie w niezliczonych okolicznościach. Bardzo mi się przydawała, uciekałem się do niej często. Zostawiłem za sobą pustkę, miałem w sobie pustkę.

*

Użalanie się na przeszłość jest żałosne, marne jest także cią­głe gonienie za jakimś nowym początkiem.

*

Przecież wiesz, jak to jest – tłumaczysz mi – kiedy człowiek zaczyna wcho­dzić po schodach. Nogi idą jedna za drugą, nauczyliśmy się tego w dzie­ciń­stwie. Ale radość tamtych pierwszych kroków mamy już za sobą. Do­ra­sta­jąc, wzorowaliśmy się na sposobie wchodzenia naszych rodziców, naszego starszego rodzeństwa, naszych bliskich. Nogi już odruchowo dążyły w górę. A napięcie, emocje, szczęście, które czerpaliśmy z samodzielności, już utra­ci­li­śmy, przepadły podczas dalszej nauki wchodzenia. Wchodzimy w prze­ko­na­niu, że nogi przestawiamy my, ale tak nie jest, razem z nami pokonuje stopnie mały tłumek tych osób, na których się wzorowaliśmy; wyuczone i pewne kroki to tylko rezultat naszego nawyku. Człowiek albo taki konformizm odrzuca – stwierdzasz na koniec – by odnaleźć tamtą dzie­cię­cą radość własnych kroków, albo skazuje się na coraz bardziej sza­rą pospo­li­tość.

*

     – Reaguje bardzo niesympatycznie – zawołała żona przyjaciela.
     – Trudno jest cierpieć sympatycznie.

*

[…] patrzyła tak, jakby nie widziała dla siebie żadnego wyjścia.

*

Wieczorem, uważnie dobierając słowa, starałem się jej wyjaśnić, że to nie jest zdrada, że bardzo ją szanuję, że prawdziwa zdrada ma miejsce wtedy, kiedy zdradza się swój instynkt, swoje potrzeby, swoje ciało, samego siebie.

*

A ponieważ zawsze posługiwała się rozumowaniem ściśle logicznym, co nie pozwalało jej cierpliwie się nad czymś zastanowić, obawiałem się, że takie oschłe wnioskowanie, do którego się ucieknie, może ją popchnąć (popychało ją już codziennie, płaciła za to wyczerpaniem fizycznym i coraz większą nie­uf­no­ścią) do czynów, których nawet nie chciałem sobie wyobrażać.

*

     – No, dość tego, zabawmy się trochę, wszystko stanie się bardziej zrozumiałe.

Domenico Starnone, Sznurówki, przeł. Stanisław Kasprzysiak,
Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2017.
(wyróżnienie własne)

Największy dystans to nie ten w przestrzeni, liczony w ki­lo­me­trach, ani ten w czasie, liczony nawet w tysiącleciach, tyl­ko ten, którego nabiera się w wyniku zmiany.

*

Co do reszty, życie było piękne i pięknie było żyć. Sam się zdumiewałem moim optymizmem, do którego nigdy nie miałem skłonności.

*

[…] tak długą nić czasu zwinęliśmy razem w kłębek.

(tamże)

czwartek, września 16, 2021

4377. Dzień 11.  //  Zielnik (XXXI)

Profesora Saxifraga:
(zaskoczyła Drzewko imieniem rośliny,
zaskoczyła ekspresowo, więc zielnik
!)
Ostróżeczka polna
łac. Consolida regalis

4376. Urlopownik (V)

Okładka — graficzne prostactwo, masakryczny infantylizm — trudno mi uwierzyć, że ktoś dał się przekonać, że to najlepsza oprawa, jaka może przytrafić się polskiemu wy­da­niu tej powieści. Na moje ta okładka nie zaprasza nawet zatwardziałych wiel­bi­cie­li beletrystyki. Coś mnie tknęło — przecież nie muszę tu mieć okładki polskiego wydania powieści — sprawdziłam i załamałam ręce: oryginał i wersja angielska mają na okład­ce to samo, fuj!

Jak to się stało, że zajrzałam do tej książki, skoro smaczku nędznej okładce dodaje fakt, że Autor jest mężem Eleny Ferrante, której twórczość mnie nie porywa. Zaj­rza­łam, bo Psikus mnie ubawił bardzo, bo Biały Kruk czytał tę powieść równolegle, ła­piąc oddech.

Krytycy tej opowieści są zawiedzeni końcówką, mnie ona zachwyciła. Mają rację, mó­wiąc: nie oceniaj książki po okładce, choć ja uważam, że w dobie dumy z nie­czy­ta­nia wcale, okładki powinny zachęcać, a nie odstręczać.

[…] nie znosi tego rządu, patrzy na polityków w telewizji i mówi: «Mogłem być nauczycielem tej hołoty»”.

*

Nigdy nie poznałam mężczyzny, w którym byłoby więcej życia, a zarazem byłby bardziej przerażony tym swoim zasobem.

*

     – Przesadziłem, nie wiem, z jakiego powodu. Czuję w sobie taką niechęć, od długiego już czasu, ale wierz mi, nie jestem taki, a przynajmniej nie chciałbym taki być, dziś wieczorem zaś, gdy mówiłeś, przez cały czas się zastanawiałem: co popchnęło mnie, żeby powiedzieć to, co powiedziałem, żeby mówić, jak mówiłem, gdzie się podział mój rozsądek? Przepraszam cię.
     – Nie masz za co przepraszać, powiedziałeś coś, co skłoniło mnie do refleksji.

*

[…] stawanie się dorosłym – pomyślałem – w gruncie rzeczy jest rezygnacją z bycia doskonałym.

*

Ale w tym oczekiwaniu życie przemija i przemija, coraz bardziej lekce­wa­żo­ne, życie nasze i młodzieży, która rok po roku defiluje przed naszymi ocza­mi, ale dno tak naprawdę jest nieosiągalne, upodlenie, starość, śmierć – tak, ale nie dno, przecież zawsze może być jeszcze gorzej. […] chcę tu po­kor­nie powiedzieć, że czuję się mniej smutny – tak, mniej smutny – jeśli haruję, żeby ci, którzy i tak dobrze by wypadli, wypadali jeszcze lepiej dzięki mojej pracy, i żeby ci, którzy tak czy inaczej wypadliby źle, dzięki mnie nauczyli się robić coś dobrze. […] Istoty ludzkie sprowadzone do wrr, uaa, u, u, u – nie rokują dobrze.

*

Co zresztą mielibyśmy sobie powiedzieć: kiedy się pisze, można wyważyć zdania, tymczasem w rozmowach sam na sam istnieje ryzyko, że powie się za dużo, rozbudzi się coś, co tkwi w uśpieniu.

*

[…] siedź cicho, odpręż się, przyjmij to do wiadomości […].

*

Użyłem zwrotu „zarobiłem”, w czasie przeszłym, w aspekcie dokonanym, w pierwszej osobie liczby pojedynczej. Nadia, która zdążyła już sprzątnąć ze stołu, a teraz prasowała moją koszulę – miałem wyjechać nazajutrz, wciąż tylko wyjeżdżałem – poprawiła mnie, nie podnosząc nawet wzroku znad deski do prasowania:
     – Zarobiliśmy. Beze mnie nie napisałbyś nawet pół linijki.
     – Tak, byłaś u mojego boku, twoja obecność miała kluczowe znaczenie – dodałem pospiesznie.
     – Nie moja obecność, jaka znów obecność, mówię o moim czasie. We wszystkim, co piszesz, w twoich podróżach, w twoim sukcesie, w twoim wdzięczeniu się, odbieraniu komplementów i fetowaniu twojej osoby jest mnóstwo mojego czasu.

*

Udzielanie wyjaśnień w związku, cóż, może to obowiązek, ale zarazem luksus, który wiąże się z ryzykiem.

*

     – […] Ty nie jesteś przejęta?
     – W jakim sensie?
     – Poruszona, wiesz, o czym mówię.
     – Czy mogę nie odpowiadać?
     – Powiedz mi na ucho.
     – Nic ci nie powiem.
     – Proszę.

*

     – A ty chcesz?
     – Co?
     – Nauczyć się czegoś nowego.
     – Tak.
     – Teraz?

Domenico Starnone, Wyznanie, przeł. Katarzyna Skórska,
Wydawnictwo Pauza, Warszawa 2021.
(wyróżnienie własne)

     – Problemem jest brak równości.
     – W jakim sensie?
     – Jeśli ma pan wiele przyrodzonych i społecznych przywilejów, podczas gdy ja nie mam żadnego, jakim sposobem szkoła miałaby jak najlepiej wykształcić zarówno pana, jak i mnie, skoro traktuje nas, jakbyśmy byli równi?

*

Szkołę – zamierzałem zakończyć – należało obmyślić na nowo, tak żeby dostarczyć wszystkim, absolutnie wszystkim, zwłaszcza nauczycielom, narzędzi, by śnili o swojej wyjątkowości, a w odpowiednim momencie obudzili się i ją urzeczywistnili.

(tamże)

4375. Urlopownik (IV)

Wczoraj na akord i na zapas morza chciałam nałapać. Byliśmy nad morzem, gdy wscho­dzi­ło słońce. Byliśmy w ciągu dnia na dłużej. I na zachód słońca resztką sił też się dowlekliśmy, bo wiedzieliśmy, że od dziś będzie lało okrutnie i zdecydowanie.

Nie siąpi, nie pada, leje. To dobry czas, by upuścić pochłonięte li­te­rki. Skok w bok od fikcji zrobiłam, bo ibukosnera upolował książkę, na którą bardzo długo czekał. Nie przeczytałam tej książki, ja ją łyknęłam i jakby nigdy nic bez mruknęcia okiem szybciutko do fikcji wróciłam. Czytanie ułatwiała zna­jo­mość stylu pi­sa­nia Autora — przy pierwszej (czytanej przeze mnie) jego książce ma­ło mnie nie zabił, przy drugiej zachwycić, przy tej był winny nieprzyzwoitemu tempu po­chła­nia­nia kolejnych roz­dzia­łów. Tytuł — rewelacja!

Ta książka jest jedną z perspektyw, które pozwalają stwierdzić, że opieka zdro­wot­na to frazes, mżonka i wiara w smoki — nie działa, nie istnieje. Jest za to zawód urzęd­ni­czy, który pozwala zostać dilerem w majestacie prawa.

[…] to po prostu moje własne, stracone lata. Z tego nie ma nic specjalnego. Żadna mądrość nie jest tego warta. Wiecie, czego nie zrobiłem przez te sześć lat? Tego nie wiadomo, więc nie da się odzyskać. […]
     I wiem teraz, że nigdy nie ma żadnych rozsądnych powodów, żeby zostać ćpunem. […]
     W uzależnieniu nie ma żadnej specjalnej idei, są chemiczne reakcje w organizmie, za które nikt cię nie lubi. Ćpałem, bo coś tam, prze­sta­łem, bo coś tam. W życiu z niczyjej strony nigdy nie spotkało mnie nic złe­go. Miałem łatwe dzieciństwo. Zostałem ćpunem w sposób niebudzący współczucia. Współczuje się przy innych historiach.

*

Co, kurwa, robić, kiedy jednak nie jest dobrze, a tak bardzo chcesz udawać, że to tylko twoja sprawa?

*

     – To jest pojebany świat, człowieku, ludzie już nie chcą odlatywać w ko­smos, do gwiazd, chcą tylko udawać, że nic się nie dzieje, chcą się uśmie­chać, kiedy cierpią, i iść ciągle naprzód. Co to za jebany mini­ma­lizm, że te­raz ćpa się lekarstwa.
     – Ale co mam zrobić?
     – W jakiej kwestii co masz zrobić?
     – No w… jej, proszków, życia, nie wiem.
     – Nie wiem. Też nie wiem. Ale coś się robi w takiej sytuacji przecież. Prze­sta­je się ćpać?

*

On podobno musi się wyłożyć, wszystko stracić, ale jak ma to zrobić i nie stracić życia jednocześnie? To przerażająca loteria.

*

Czemu, kurwa, zabrałem sobie z życia jakąś zwyczajną bezcelowość, bez­pro­du­ktyw­ność, lenistwo, pogodę ducha, spokój, bezpieczeństwo, cie­ka­wość, tkliwość, ufność i inne zjawiska, których symulacje osiągam za po­mo­cą tabletek?

*

     – Głód czego?
     – Cienia sensu głód. W tym absurdzie pierdolonym cienia sensu głód. Ten głód można tylko przyćmić, bo zaspokoić go nie ma jak. Można mówić o nim tylko albo nie mówić, ale momentami jest tak dojmujący, że trzeba go zagłuszyć jakoś. Nie wiadomo czym on jest, ten głód, nie wiadomo po co, ale on się nie kończy. To jest stres taki, kiedyś ludzie przez ten stres zaczynali cho­dzić do kościoła, ale teraz są tabletki.

*

Nie lubię kontaktów z ludźmi, którzy usiłują być moimi bliskimi.

*

[…] to jest dziwne takie, że ja uruchamiam te lawiny przeszłości i robiłem to już chyba, kiedy miałem ledwo pięć lat. Od zawsze mam problem z upły­wem czasu. Zawsze staram się być jakoś nie teraz. Czy to normalne?
     – Normalne. Dla ludzi bardziej wrażliwych inne rzeczy są normalne.

*

[…] całkowicie ze sobą milczeliśmy. Do siebie i nieco od siebie.

*

Bo tu nie ma nic nowego, bo przyszłość jest taka, że za drzwiami czeka przeszłość. Nie ma się jak i gdzie z tego leczyć.

*

Jestem w dupie. A kiedy jestem w dupie, nie musi być w tym logiki. Musi być natomiast ktoś, kto wyciągnie do mnie rękę.

*

[…] nie było łatwo, ale sam postanowiłem iść pod prąd samemu sobie, przeciwko, kurwa, nawykowi pierdolonemu moich myśli, zniewoleniu, kumasz? Ścieżka wojownika.

*

     – OK, mnie chodzi o to – kiedy będę naprawdę zrelaksowany?
     Uśmiechnął się i wzruszył ramionami.
     – Ej, no kiedy?
     – W praktyce zazen nie chodzi o relaks, choć oczywiście może się on po­ja­wić jako pewien produkt uboczny, ale to jest praktyka wypuszczania wszystkiego z rąk, więc relaksu też.
     – Świetnie. Ile czasu mam tak siedzieć, żeby pojawił się ten produkt uboczny?
     – Być może cię rozczaruję, ale zen jest o doświadczaniu rzeczywistości, a nie o relaksie.
     – Ale to znaczy, że relaks jest sprzeczny z rzeczywistością?

*

Siedziałem pod zielonym Chrystusem i płakałem nad swoim losem.
     – Gdzie ja jestem w tej twojej historii? – zapytał nagle z krzyża.
     – Jeszcze ciebie mam mieć na głowie? Spierdalaj.

*

     – Do gwiazd, kurwa. Przez trudy do gwiazd.
     – Więc taki mam plan.

Juliusz Strachota, Relaks amerykański,
Korporacja Ha!art, Kraków 2019.
(wyróżnienie własne)

Pasja to jest ta inna chemia, która działa doskonale.

(tamże)

niedziela, września 12, 2021

4371. Urlopownik (III)

Urlop urlopem, wakacyjne czytanie fikcji całkiem rzeczywiste, ale coś na ząb li­rycz­ny wrzucić potrzebowałam. W urlopowej atmosferze umknął mi sposób, w jaki ten tomik do mnie wczoraj trafił, ale trafił i dziś o piątej rano zamyślił, zadumał i sma­ko­wał bardzo.

Poezja się zaczyna od naszej dziwności,
że plączą się po głowie myśli których ani
przy rodzinnym obiedzie,
ni przy herbacie w pracy
wypowiedzieć nie sposób nie budząc popłochu.

*

a każdy ma swe okno
do oka,
do brzucha,
do kości, do płuc.
To pierwsza rejestracja śmierci.
wszyscy tu czekają
niby po zdrowie
ale trzeba spisać
kogo się zawiadomi w razie
i kto będzie podejmował decyzje
też w razie gdyby
kolejka jak każda inna
za drzwiami
białe panie klepią w swoje komputery

*

Dwie proste równoległe czy też się spotkają
w nieskończoności
Niby biegły tak blisko tak długo
ale oddzielone
i nigdy jak jedno
owszem ciała niekiedy ale nigdy dusze
a umysły tym bardziej
za tą szklaną szybą równoległości
nie do dotknięcia
więc to jest pytanie
czy też się roztopi
ta ściana osobności
i wiecznej tęsknoty

*

pójdę zawołam znajdę
bo to niemożliwe
żeby już nic

*

Te krzyże lilipucie
tkwiące na poboczach
znaczą miejsca rozstania duszy z ciałem
tych co się roztrzaskali
o swój własny pośpiech
bo przecież święty Krzysztof też się nie rozerwie
skoro tylu ich pędzi na złamanie karku

*

Urodziłam się przed Chrystusem.
Pamiętam jeszcze świat bez Niego
i Jego przyjście w pewną noc grudniową,
gdy śnieg płakał gorzko

*

Wrony
tłumaczą tej, co wlazła między ony,
że dłuższa kreska jest krótsza,
zaś krótsza – jest dłuższa.
Ta co wlazła ma do wyboru:
zgodę podszytą niesmakiem
lub upór,
podszyty niepewnością co do stanu swych zmysłów.

Joanna Papuzińska, Zaczekaj,
Wydawnictwo Literatura, Łódź 2019.

4370. Zielnik (XXX)

Spotkałam tę żółtą piękność ostat­nie­go dnia zeszło­rocz­ne­go urlopu w drodze nad morze. Spo­tka­łam trzy dni te­mu. Spo­tka­łam dziś. Po­pro­si­łam Sa­dow­ni­ka o cyk, by w ziel­ni­ku zamieszkała i zyskała imię. Dzika jest na pewno!


fot. Sadownik, fragment.

Profesora Saxifraga:
(w ekspresowym tempie)
Nawłoć pospolita
łac. Solidago virga-aurea

4369. Dzień 7.

sobota, września 11, 2021

4368. Dzień 6.  //  254/365

czy to, co zaplanowałeś na dziś, jest tym, co chcesz robić? a mo­że jest czymś, co zobowią­za­łeś się zrobić dla kogoś, kto jest dla Ciebie ważny?

jeśli twoja odpowiedź na oba te pytania brzmi „nie”, to porzuć ten plan, zrób coś zupełnie in­nego lub chwyć za kredki.

254/365

4367. Urlopownik (II)

Grafika na okładce — zatrzymała mnie. Tytuł — zaciekawił. Niekwestionowana wło­skość pisarza — same dobre sko­ja­rze­nia uruchomiła i… postanowiłam za­ry­zy­ko­wać. Ibu­ko­sne­ra nie miał nic przeciwko, by nabyć tę książkę za grosze. Uba­wi­łam się od­wrot­nie pro­por­cjo­nal­nie do ceny. A gdy za­trza­snę­ły się w tej opowieści po raz dru­gi drzwi bal­ko­no­we, nie mogłam się już oderwać. A dialogi? — palce lizać!

Nie mogę znieść tego, że mówiąc do dziecka, sam siebie nazywam dziad­kiem. Nie jestem dziadkiem, ja to ja. Nie jestem trzecią osobą, tylko pierwszą.

*

     – Byłeś wtedy mały jak ja?
     – Miałem dwanaście lat.
     – Czyli byłeś duży.

*

Kiedy mówiłem: „Kogo obchodzi, gdzie ma stać solniczka, zostaw ją tam, nie nudź”, zaciskał usta i patrzył na mnie zdezorientowanym wzrokiem. Udało mi się pohamować jego pedanterię uwagą, że im więcej czasu stracimy na sprzątanie, tym krócej będziemy się bawić. Momentalnie zadowolił się pobieżnym porządkiem i zapytał: „Idziemy?”.

*

Wyjąłem papierosa z paczki, obserwowany przez za­sko­czo­ne dziecko.
     – Nie wolno palić, dziadku.
     – Dziadek jest stary i może robić, co mu się podoba.

*

W końcu się zbuntował:
     – Potrafię wejść sam, nie trzymaj mnie.
     – A jeśli spadniesz?
     – Nie spadnę.
     – Ale jeśli spadniesz, to zostawię cię płaczącego na podłodze.
     – Dobrze.
     – I niech będzie jasne: wchodzisz trzy razy i koniec.
     – Nie. Trzydzieści.
     – A ile to twoim zdaniem trzydzieści?
     – Dużo
.

*

O ile w ciele Maria fizyka i chemia odznaczały się radosną gwałtownością, to u mnie były boleśnie melancholijne, wszelkie równania i reakcje stawały się coraz większym nadużyciem, a zarazem coraz mniej mogły o czym­kol­wiek rozstrzygać, jak w zadaniach rozwiązywanych przez leniwych uczniów. Schwyciłem dziecko za rękę i ściągnąłem je z grzbietu, zanim zdą­ży­ło krzyknąć „jeszcze”.
     – Koń jest zmęczony – wyrzęziłem.
     – Nie.
     – Tak, jest bardzo zmęczony.
     Odstawiłem go na ziemię i położyłem się obok na lodowatych płytkach.
     – Teraz trochę odetchniemy.
     – Nie potrzebuję odetchnąć, dziadku. Przejedźmy się jeszcze raz.
     – Nie ma mowy.
     – Tata robi pięć okrążeń.
     – A ja jedno i musi ci to wystarczyć.

*

Dziecko się uśmiechnęło.
     – Czego się boisz? Przecież jesteś duży.
     – Moja matka, czyli twoja prababcia, też się bała.
     – Nieprawda.
     – Najprawdziwsza prawda. Bała się pustki.
     – Co to jest pustka?
     Zrozumiałem, że nie mam cierpliwości ani sił, żeby mu to objaśniać. Odrzekłem niedbale:
     – Nic takiego.

*

     – Powiedziałeś „abrakadabra”?
     — Tata tak nie mówi.
     – Jak się powie „abrakadabra”, to lepiej wychodzi.
     – Abrakadabra.
     – No i?
     Rzucił narzędzie na podłogę, wstał i oznajmił poważnym tonem:
     – Gotowe.
     – Świetnie – wyszeptałem i pomyślałem, że całe życie żyjemy, jakby wszel­kie nasze miary i pomiary odnosiły się do jakiejś niepodważalnej praw­dy, a potem, na starość, zdajemy sobie sprawę, że chodzi tylko o kon­wen­cje i należy po prostu ufać temu, co w danym wypadku daje nam po­czu­cie największej pewności.

*

Duchy wiją gniazdo w przyszłości.

*

[…] chronił się myślą, że to zabawa. Mógł trwać w przekonaniu, że potrafi zrobić wszystko, tylko dlatego, że zabawa pomagała mu maskować porażki.

*

     – Siedziałem grzecznie – oznajmił.
     – Najwyższy czas.
     – Kiedy będę miał takiego siusiaka jak ty?
     – Naprawdę podglądałeś przez dziurkę?
     – Tak.
     – Będziesz miał lepszego siusiaka ode mnie.
     – Kiedy?
     – Niedługo.

*

Wariantowość jest trudna do narysowania. Chciałbym utrwalić chwilę, w której jest się jakimś, a potem się siebie odtrąca, zostawiając jedynie to, co może się przydać, aby stać się czymś innym.

*

Szkice ześlizgiwały się z papieru, układając się w falę moich dawnych możliwości i oczekiwań, duchy obalały wszelkie bariery (ileż było tych ja, odrzuconych lub krótkotrwałych) i krążyły po domu w poszukiwaniu mnie.

*

     – Co mam robić? – zapytał.
     – Wszystko
– wymamrotałem. – Trochę leków, trochę socjologii, trochę psychologii, trochę religii, trochę buntu i rewolucji, trochę sztuki, może być nawet dieta wegetariańska, kurs angielskiego czy astronomii. Zależnie od fazy.
     – Jakiej fazy?
     – Fazy życia
.
     […]
     – Ty sobie dowcipkujesz, a ja jestem ulepiony ze złej gliny, zazdrość to gen, który sprawia, że widzę rzeczy, których nie ma.
     Uśmiechnąłem się i zwierzyłem, że ze mną sprawa miała się zgoła inaczej.
     – Ja nie mam tego genu i zdarzyło mi się nie widzieć rzeczy, które w rzeczywistości były.

*

[…] siła piękna tkwi w braku uzasadnienia […].

Domenico Starnone, Psikus, przeł. Katarzyna Skórska,
Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2018.
(wyróżnienie własne)

W szkole nie lubiano tego słowa, nauczyciele nas poprawiali. Nie mówi się „wściekły”, tylko „rozgniewany” – napominali, „wściekły” może być pies. Lecz język neapolitański, którego używano na Vasto, Pendino i Mercato – w dzielnicach, w których dorastałem ja, a wcześniej mój ojciec, dziadkowie i pradziadkowie, i być może wszyscy moi przodkowie – nie znał słowa „gniew”, nie znał gniewu Achillesa i innych książkowych bohaterów, lecz jedynie ’a raggia, „wściekłość”. Ludzie z tego miasta, pomyślałem, z tych dzielnic i placów, ulic i zaułków, z przystani naznaczonych znojem bez­praw­nych przeładunków, wściekali się, a nie wpadali w gniew. […] Wściekli, tak właśnie – wściekli, a nie rozgniewani. „Rozgniewałeś się?”, „Rozgniewaliście się?”, „Rozgniewali się?”. Nic z tych rzeczy.

*

W pewnym momencie trzeba się wychylić w mrok.

*

[…] nigdy nie podzieliła się ze mną niczym, co dogłębnie na­le­ża­ło­by do niej. Udawała, że nie ma życia wewnętrznego.

*

[…] nieposługiwanie się mediami społecznościowymi już sa­mo w sobie jest oznaką, że pozostałem na rubieżach czasu.

(tamże)

czwartek, września 09, 2021

4365. Dzień 4.

[suplement z dnia 13.09.2021]
Jabłoń:
(popłakała się ze śmiechu, gdy wczoraj Kaan
skomentowała urok tego zdjęcia, że ładne dość
)

Kaan:
Bez jelenia to nie kicz!

środa, września 08, 2021

4364. Urlopownik (I)

Wiem dokładnie, skąd wyjęłam Autorkę — z wspaniałej książki, w której w jed­nym z rozdziałów jest wspa­nia­ła rozmowa dwóch mądrych kobiet. Wydawało mi się, że bar­dzo długo czekałam, aż uda mi się upolować którąś z powieści tej Szwedki (na pró­bę) za rozsądne kilkanaście zło­tych — sportowo upra­wia­jąc ibu­ko­skner­stwo nie wy­dam na beletrystykę wię­cej niż szesnaście złotówek. Wydawało mi się, bo są książ­ki, na które cze­ka­łam prawie dwa la­ta, a tę upo­lo­wa­łam jakieś dwa ty­godnie temu po zaledwie czte­rech miesiącach biernego czekania.

Tak, chciałam, by właśnie ta książka była moim pierwszym spotkaniem z twór­czo­ścią Autorki, bo pierwszoplanowo jest o tym, o czym nie mam pojęcia, ale okazało się, że wiele spo­strze­żeń bohaterek nie jest mi (niestety) ani trochę obcych.

Szukałam w książkach kobiet podobnych do mnie. Albo takich, jakimi chcia­ła­bym być: które podejmują ryzyko, kochają i tracą, nie dystansują się wo­bec życia za pomocą ideologii i teorii.

*

Kobiecość to zawiła siatka reguł, w której przestrzeń do gry jest minimalna, poza tym wszystko jest niewypowiedziane.

*

Oświadcza to z przekonaniem. Chciałabym umieć mówić w ten sposób. Zdo­być się kiedyś na odwagę i uwierzyć, że opinia, jaką mam na jakiś te­mat, mo­że mieć znaczenie również poza moją głową. Że zasługuje na to, by ją wy­pu­ścić, by umiejscowiła się w świecie.

*

[…] przystojny chłopak z pieniędzmi, który w biernie agresywny i lekko de­spo­tycz­ny sposób jest świadomy niesprawiedliwości społecznej i hie­rar­chii władzy, potrafi jej wygłosić na ten temat całkiem zgrabny wykład, jedno­cześ­nie dyskretnie egzekwując własne przywileje białego he­te­ro­sek­su­al­ne­go mężczyzny należącego do klasy średniej.

*

No i są wszyscy ci, którym wychodzi ten drugi rodzaj życia: kończą studia, pi­szą CV i wykorzystują swoje kontakty do znalezienia dobrej pracy, kupują mieszkania – także na myśl o nich aż mnie roznosi ze złości, kiedy myślę o tej pewności siebie, z jaką przywłaszczają sobie świat, jakby w ich kodzie genetycznym było zapisane, że świat powstał dla takich jak oni, że wy­star­czy brać z niego pełnymi garściami.

*

I nienawidzę mężczyzn, którzy nienawidzą kobiet, zresztą nie­na­wi­dzę również kobiet, które nienawidzą mężczyzn – nie, nienawiść to mocne słowo, raczej nimi gardzę.

*

Poczucie bezpieczeństwa musi jakoś wpływać na ludzi. Tak właśnie po­strze­gam kulturalną, zamożną wyższą klasę średnią: każdy podstawowy aspekt życia mają zabezpieczony. Mogą więc sobie pozwolić na zajmowanie się czymś innym, angażować się w relacje, rozwijać swoje życie duchowe: cho­dzić na terapie, rozwijać swoje pasje, kłócić się podczas rodzinnych zjaz­dów. Uważam, że to pewien rodzaj problemów Pierwszego Świata, choć mo­że potrzeba posiadania i rozwiązywania problemów jest wartością sta­łą: jeśli nie ma się żadnych, to się je tworzy.

*

     — Ale to ty zawsze uważasz, że wszystko, co przekracza normy, jest takie fajne – odzywam się.
     — Co takiego? – pyta ofensywnie.
     — No, zawsze mówisz, jakie to ważne. Norma białego heteroseksualnego mężczyzny i takie tam, czym się jeszcze zamartwiasz. A teraz robię coś, co rze­czy­wiś­cie przekracza tę normę, ale dla ciebie to też nie jest w po­rząd­ku, ponieważ uważasz, że należy przekraczać tylko właściwe normy.
     — Wcale tak nie powiedziałam.
     — Owszem, powiedziałaś. To nic innego jak staroświecka moralność. Bo to relacja, która nie pasuje do twojego schematu przełamujących normy relacji, jakie akceptujesz. Jeśli byłabym ze starszą kobietą, z pewnością uznałabyś, że to super i takie wyzwolone, założę się, że kibicowałabyś mi.

*

Nie wiem, jak żyją ludzie, którzy nigdy nie czują się samotni.
     Które części duszy oddaliście w zastaw? — myślę. — Jak wybieraliście? Czego najłatwiej było się wyrzec: uczciwości czy potrzeby dzielenia życia z kimś reprezentującym ten sam poziom intelektualny? Albo kimś z po­czu­ciem hu­mo­ru czy może kimś o podobnym światopoglądzie? Nie brakuje wam tego? Czy może we wspólnocie jest miło, tak miło, że było warto?

*

Od zawsze jestem niezdolna do wpasowania się w tego typu gry społeczne i we wszystko to, co wymaga udawania. Za każdym razem, gdy wypowiem słowo, które choć trochę przeszkadza mi w ustach, czuję się brudna. Wydaje mi się, że podrażnia mi gardło.

*

Czuję obecność tej kobiety, chociaż jej tu nie ma. Nie pozwala mi nawet przez chwilę poudawać, że jej życie jest moje. Chociaż ma wszystko, czego pragnę. Całe moje poczucie osamotnienia, odrzucenia, świadomość, że nig­dy nie jestem stawiana na pierwszym miejscu, nagle wskazuje jeden punkt – jak strzałka kompasu, która znalazła nowe pole magnetyczne. Chcę się na niej zemścić, zranić ją, za wszystko to, co bierze, ponieważ jej się należy.

*

Jest wyczekujący, zdystansowany. To dziwne, ale naj­dziw­niej­sze ze wszystkiego jest to, że w ogóle istniała między na­mi jakaś intymność i że była dla mnie ważniejsza niż co­kol­wiek innego, i że teraz po prostu zniknęła.

*

[…] tym razem ośmielę się otworzyć usta, kiedy powiedzą coś, z czym się nie zgadzam, wyrażę swoje wątpliwości, jeśli będę takie miała. Poza tym kraj­ob­raz i literatura to jednak dwie rzeczy, które uwielbiam.

Therese Bohman, Ta druga, przeł. Justyna Czechowska,
Wydawnictwo Pauza, Warszawa 2020.
(wyróżnienie własne)

4363. Dzień 3.

poniedziałek, września 06, 2021

4361. Dzień 1.  //  249/365

o czwartej nad ranem na skraju łóżka świa­do­mość cichutko przysiadła i niby od niechcenia zabrała głos:
     — każda myśl, każde zdanie, każdy gest są ważne. wy­bie­raj te, które przybliżają cię do celu.

249/365

//  à la Leon Leszek Szkutnik:
  sono la domanda e tu sei la risposta.
  sei la domanda e io sono la risposta.
  questo è l’amore?

249/365

alternatywny tytuł wpisu:
4361. Panna cotta (XIV)

[suplement pikselowy: 16.09.2021]

niedziela, września 05, 2021

4360. Dzień 0.

Jabłoń:
(tak daleko jak było możliwe z pomocą przystawki; patrzy
na morze i ze wzruszenia przeciekają jej oczy, a ludzie obok chodzą
)
Chyba Ci ryczę w miejscu publicznym.

Sadownik:
(udaje śmiertelnie poważnego)
A ja Cię nawet nie uderzyłem…

Jabłoń:
Widzisz, jaka jestem ekonomiczna!

4359. Miniścinki z Małej Danii