Audycja. Klik, klik i książka czytana była bardzo powoli. To książka-mapa dwóch światów i niełatwej, niepewnej podróży z jednego do drugiego oraz cenie, która jest do zapłacenia (niemałej). Każdy akapit pomaga utworzyć własną mapę światów: tego, z którego się wyszło i tego, który się wybrało — jeśli miało się dostatecznie dużo szczęścia.
Ta książka „zmusza”, by przyjrzeć się swoim przywilejom — czy każdy z nas retrospektywnie może wskazać osobę, która nas „uratowała” — pomogła znaleźć się na drodze, która prowadziła do tego, kim chcieliśmy się stać? W moim życiu była taka Osoba — pojawiła się zupełnie przez przypadek.
Ta książka „pozwala” też zrozumieć, dlaczego tak dużo ludzi głosuje i będzie nadal głosować na partię małych faszyzujących ludzi — nie może być inaczej, bo oszukani nie głosują na tych, którzy ich najwcześniej oszukali.
Bo żeby czuć się […] uprawnionym, muszą nas uprawomocniać nasza przeszłość, świat społeczny, instytucje.
*
Są marzenia i jest rzeczywistość. Pogodzenie jednego z drugim wymaga nie tylko uporu, równie niezbędne są sprzyjające okoliczności.
*
Na ostatniej stronie bohater pojmuje, że nie da się „wrócić”, nie da się znieść granic budowanych od tylu lat. Co najwyżej można próbować połączyć teraźniejszość z przeszłością, pogodzić się z sobą i ze światem, który się porzuciło. Stwierdza po prostu, że „zmierzył dystans” i że „mierząc dystans”, „kładzie się kres wygnaniu”.
Ma rację czy nie? Nie umiem odpowiedzieć. Wiem tylko, że miałem łzy w oczach, gdy dotarłem do końca książki […].
*
Mógłbym powiedzieć, że z jednej strony stałem się tym, kim byłem, a z drugiej – odrzuciłem to, kim powinienem być. Oba te ruchy szły u mnie w parze.
W gruncie rzeczy byłem naznaczony dwoma społecznymi werdyktami: klasowym i seksualnym. Nie da się przed nimi uciec. Noszę w sobie piętno jednego i drugiego. Ale ponieważ w pewnym momencie życia oba te werdykty weszły z sobą w konflikt, musiałem sam siebie ukształtować, rozgrywając jeden przeciwko drugiemu.
*
[…] nie byłem „powołany”. […] Przeciwnie. Czekał mnie inny los: konieczność sprowadzenia moich pragnień na grunt możliwości społecznych. Musiałem więc walczyć — najpierw z samym sobą — żeby przyznać sobie zdolności i prawa, które innym są dane z góry. Musiałem poruszać się po omacku drogami, które dla uprzywilejowanych są niczym oznakowany szlak. A nawet często samemu torować sobie drogę, ponieważ te istniejące nie były otwarte dla takich jak ja. W połowie lat dziewięćdziesiątych zyskałem nowy status i nowe międzynarodowe środowisko, odegrały one dla mnie z opóźnieniem rolę, jaką klasowy habitus i królewskie drogi kariery szkolnej i uniwersyteckiej odgrywają dla innych.
*
Poczucie godności jest kruche i niepewne, potrzebuje znaków potwierdzenia. Przede wszystkim nie możemy odnosić wrażenia, że ma się nas za nic albo traktuje się nas jak zwykłe dane z tablic statystycznych czy ksiąg rachunkowych, to znaczy jak milczące obiekty decyzji politycznych.
*
Niełatwo jest wymazać historię. Drogi do tego stopnia rozbieżne z trudem krzyżują się na nowo.
*
Na początku liceum jeden z nauczycieli powiedział mi: „Nie zajdziesz dalej niż do następnej klasy”. Bałem się tego wyroku, póki nie zaliczyłem tej klasy. Ale w gruncie rzeczy ten głupek rozumował poprawnie: zajście dalej, a nawet dojście do tego poziomu nie było mi pisane.
*
Marzyłem o wtajemniczeniu w arkana myślenia i refleksji.
*
W moich uszach nazwy tych dyplomów [licencjat, magisterium] brzmiały wspaniale. Nie wiedziałem, że już zaczęły tracić jakąkolwiek wartość.
*
[…] nie ma czegoś takiego jak absolutny „przewrót”, tak samo jak nie ma absolutnej „emancypacji”; obala się coś w danym momencie — trochę się przesuwamy, oddalamy, robimy krok w bok. By ująć to w terminach Foucaulta: nie ma co marzyć o niemożliwym „wyzwoleniu”, możemy co najwyżej przekroczyć kilka wprowadzonych przez historię granic, które nas w życiu krępują.
*
Kapitalne znaczenie miało dla mnie zdanie Sartre’a z jego książki o Genecie: „nie jest istotne, co z nas zrobią, ale co sami zrobimy z tego, co z nas zrobiono”. Szybko stało się ono moją dewizą. Zasadą pewnej ascezy — pracy Ja nad sobą.
Didier Eribon, Powrót do Reims, przeł. Maryna Ochab,
Wydawnictwo Karakter,
Kraków 2019.
(wyróżnienie własne)
Stopniowo odkrywając własne pragnienia i własną płciowość, wkraczałem więc do kategorii już wcześniej określonej i napiętnowanej obelżywymi słowami i czułem lęk — jaki te słowa budzą w tych, w których są wymierzone – że do końca życia będę na nie narażony. Obelga to cytat pochodzący z przeszłości. Sens nadaje jej to, że wcześniej powtarzali ją inni ludzie: „Oszałamiające słowo przybyłe z głębi wieków”, mówi Genet w jednym z wierszy. Ale dla znieważanych oznacza też projekcję w przyszłość: zatrważające przeczucie, że te określenia i kryjąca się w nich przemoc będą im towarzyszyć całe życie.
*
Obelga rzeczywista lub potencjalna — to znaczy ta, z którą się stykamy, bądź ta, z którą boimy się zetknąć — wyznacza horyzont naszego stosunku do świata i do innych.
*
Cóż to za pożądanie, które musi milczeć, ukrywać się, wypierać się siebie publicznie, które żyje w lęku przed wyśmianiem, napiętnowaniem czy poddaniem psychoanalizie, a później, po pokonaniu stadium strachu, stale musi się potwierdzać i domagać się prawa do istnienia […]? Ma ono w sobie zasadniczą kruchość, łatwość zranienia, świadomą siebie i doznawaną zawsze i wszędzie, jest podszyte lękiem (na ulicy, w pracy…). I to tym bardziej, że obelgą są także wszystkie te pejoratywne, deprecjonujące, sarkastyczne, poniżające słowa, które się słyszy, nawet nie będąc ich bezpośrednim adresatem.
*
Świat gejowski i sposoby życia gejów wiążą się nie tylko z seksualnością, ale też ze społecznym i kulturowym tworzeniem siebie jako podmiotu. Można je opisać jako miejsca, filary i sposoby upodmiotowienia, jednostkowego i zbiorowego zarazem.
*
[…]
dlaczego ludzie tacy jak ja muszą znosić tę przemoc i żyć w stanie ciągłego zagrożenia?
Trzeba do tego dodać społeczne odrzucenie i medyczną patologizację (psychiatrycznych i psychoanalitycznych dyskursów o homoseksualizmie), które są innego typu agresją — nie fizyczną, lecz dyskursywną i kulturową, której powszechność, by nie powiedzieć: wszechobecność w przestrzeni publicznej, była wyrazem ogólnej homofobicznej przemocy, jaką czuliśmy się dosłownie otoczeni. Że to trwa do dziś, udowodniły niemal obsceniczne symboliczne pogromy, jakie się rozpętały podczas debat o uznanie prawne par jednopłciowych i rodziców homoseksualnych: ileż tekstów o „pretensjach naukowych” – psychoanalitycznych, socjologicznych, antropologicznych, prawnych itp. – okazało się niczym innym jak trybikami ideologicznej i politycznej machiny, mającej za zadanie utrwalenie ustalonego porządku i upodrzędniających norm oraz utrzymanie gejów i lesbijek w stanie poczucia niższości i niepewności siebie, z których próbują się dziś wydobyć?
*
Wszystko to — to znaczy wszystkie przeżywane dzień po dniu, rok po roku obelgi, ataki, przemoc werbalna i kulturowa — wryło mi się w pamięć (chciałoby się powiedzieć: w mój byt). To piętno jest integralną częścią życia gejów, tak samo jak życia wszystkich podmiotów mniejszościowych i stygmatyzowanych.
*
[…] chwila, kiedy wstyd przemienia się w dumę… Ta duma jest na wskroś polityczna, ponieważ rzuca wyzwanie głębokim mechanizmom normalności i normatywności. Nie jest tak, że człowiek znajduje dla siebie nową formułę, wychodząc od niczego — ukształtowanie własnej tożsamości, gdy wychodzi się od tej, którą nam narzucił porządek społeczny, wymaga długiej i cierpliwej pracy. I dlatego nie sposób uwolnić się całkowicie od obelgi ani od wstydu. Tym bardziej że świat bezustannie przywołuje nas do porządku, reaktywując uczucia, o których wolelibyśmy zapomnieć i które czasem wydają się zapomniane.
*
Nasza przeszłość wciąż jest naszą teraźniejszością. Kształtujemy się na nowo, od nowa tworzymy samych siebie (podejmując to zadanie nieustannie), ale nie kształtujemy się, nie tworzymy od zera.
(tamże)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz