czwartek, listopada 07, 2019

3532. O światach

Audycja. Klik, klik i książka czytana była bardzo powoli. To książka-mapa dwóch światów i niełatwej, niepewnej podróży z jednego do drugiego oraz cenie, która jest do zapłacenia (niemałej). Każdy akapit pomaga utworzyć własną mapę światów: tego, z którego się wyszło i tego, który się wybrało — jeśli miało się dostatecznie dużo szczęścia.

Ta książka „zmusza”, by przyjrzeć się swoim przywilejom — czy każdy z nas retrospektywnie może wskazać osobę, która nas „uratowała” — pomogła znaleźć się na drodze, która prowadziła do tego, kim chcieliśmy się stać? W moim życiu była taka Osoba — pojawiła się zupełnie przez przypadek.

Ta książka „pozwala” też zrozumieć, dlaczego tak dużo ludzi głosuje i będzie nadal głosować na partię małych faszyzujących ludzi — nie może być inaczej, bo oszukani nie głosują na tych, którzy ich najwcześniej oszukali.

Bo żeby czuć się […] upraw­nio­nym, mu­szą nas upra­wo­moc­niać na­sza prze­szłość, świat spo­łecz­ny, in­sty­tu­cje.

*

Są ma­rze­nia i jest rze­czy­wi­stość. Po­go­dze­nie jed­ne­go z dru­gim wy­ma­ga nie tyl­ko upo­ru, rów­nie nie­zbęd­ne są sprzy­ja­ją­ce okoliczności.

*

Na ostat­niej stro­nie bo­ha­ter poj­mu­je, że nie da się „wró­cić”, nie da się znieść gra­nic bu­do­wa­nych od tylu lat. Co naj­wy­żej moż­na pró­bo­wać po­łą­czyć te­raź­niej­szość z prze­szło­ścią, po­go­dzić się z sobą i ze świa­tem, któ­ry się po­rzu­ci­ło. Stwier­dza po pro­stu, że „zmie­rzył dy­stans” i że „mie­rząc dy­stans”, „kła­dzie się kres wy­gna­niu”.
     Ma ra­cję czy nie? Nie umiem od­po­wie­dzieć. Wiem tyl­ko, że mia­łem łzy w oczach, gdy do­tar­łem do koń­ca książ­ki
[…].

*

Mógł­bym po­wie­dzieć, że z jed­nej stro­ny sta­łem się tym, kim by­łem, a z dru­giej – od­rzu­ci­łem to, kim po­wi­nie­nem być. Oba te ru­chy szły u mnie w pa­rze.
     W grun­cie rze­czy by­łem na­zna­czo­ny dwo­ma spo­łecz­ny­mi wer­dyk­ta­mi: kla­so­wym i sek­su­al­nym. Nie da się przed nimi uciec. No­szę w so­bie pięt­no jed­ne­go i dru­gie­go. Ale po­nie­waż w pew­nym mo­men­cie ży­cia oba te wer­dyk­ty we­szły z sobą w kon­flikt, mu­sia­łem sam sie­bie ukształ­to­wać, roz­gry­wa­jąc je­den prze­ciw­ko dru­gie­mu
.

*

[…] nie by­łem „po­wo­ła­ny”. […] Prze­ciw­nie. Cze­kał mnie inny los: ko­niecz­ność spro­wa­dze­nia mo­ich pra­gnień na grunt moż­li­wo­ści spo­łecz­nych. Mu­sia­łem więc wal­czyć — naj­pierw z sa­mym sobą — żeby przy­znać so­bie zdol­no­ści i pra­wa, któ­re in­nym są dane z góry. Mu­sia­łem po­ru­szać się po omac­ku dro­ga­mi, któ­re dla uprzy­wi­le­jo­wa­nych są ni­czym ozna­ko­wa­ny szlak. A na­wet czę­sto sa­me­mu to­ro­wać so­bie dro­gę, po­nie­waż te ist­nie­ją­ce nie były otwar­te dla ta­kich jak ja. W po­ło­wie lat dzie­więć­dzie­sią­tych zy­ska­łem nowy sta­tus i nowe mię­dzy­na­ro­do­we śro­do­wi­sko, ode­gra­ły one dla mnie z opóź­nie­niem rolę, jaką kla­so­wy ha­bi­tus i kró­lew­skie dro­gi ka­rie­ry szkol­nej i uni­wer­sy­tec­kiej od­gry­wa­ją dla in­nych.

*

Po­czu­cie god­no­ści jest kru­che i nie­pew­ne, po­trze­bu­je zna­ków po­twier­dze­nia. Przede wszyst­kim nie mo­że­my od­no­sić wra­że­nia, że ma się nas za nic albo trak­tu­je się nas jak zwy­kłe dane z ta­blic sta­ty­stycz­nych czy ksiąg ra­chun­ko­wych, to zna­czy jak milczą­ce obiek­ty de­cy­zji po­li­tycz­nych.

*

Nie­ła­two jest wy­ma­zać hi­sto­rię. Dro­gi do tego stop­nia rozbieżne z tru­dem krzy­żu­ją się na nowo.

*

Na po­cząt­ku li­ceum je­den z na­uczy­cie­li po­wie­dział mi: „Nie zaj­dziesz da­lej niż do na­stęp­nej kla­sy”. Ba­łem się tego wy­ro­ku, póki nie za­li­czy­łem tej kla­sy. Ale w grun­cie rze­czy ten głu­pek ro­zu­mo­wał po­praw­nie: zaj­ście da­lej, a na­wet doj­ście do tego po­zio­mu nie było mi pi­sa­ne.

*

Ma­rzy­łem o wta­jem­ni­cze­niu w ar­ka­na my­śle­nia i re­flek­sji.

*

W mo­ich uszach na­zwy tych dy­plo­mów [licencjat, magisterium] brzmia­ły wspa­nia­le. Nie wie­dzia­łem, że już za­czę­ły tra­cić ja­ką­kol­wiek war­tość.

*

[…] nie ma cze­goś ta­kie­go jak ab­so­lut­ny „prze­wrót”, tak samo jak nie ma ab­so­lut­nej „eman­cy­pa­cji”; oba­la się coś w da­nym mo­men­cie — tro­chę się prze­su­wa­my, od­da­la­my, ro­bi­my krok w bok. By ująć to w ter­mi­nach Fo­ucaul­ta: nie ma co ma­rzyć o nie­moż­li­wym „wy­zwo­le­niu”, mo­że­my co naj­wy­żej prze­kro­czyć kil­ka wpro­wa­dzo­nych przez hi­sto­rię gra­nic, któ­re nas w ży­ciu krę­pu­ją.

*

Ka­pi­tal­ne zna­cze­nie mia­ło dla mnie zda­nie Sar­tre’a z jego książ­ki o Ge­ne­cie: „nie jest istot­ne, co z nas zro­bią, ale co sami zro­bi­my z tego, co z nas zro­bio­no”. Szyb­ko sta­ło się ono moją de­wi­zą. Za­sa­dą pew­nej asce­zy — pra­cy Ja nad sobą.

Didier Eribon, Powrót do Reims, przeł. Maryna Ochab,
Wydawnictwo Karakter, Kraków 2019.
(wyróżnienie własne)

Stop­nio­wo od­kry­wa­jąc wła­sne pra­gnie­nia i wła­sną płcio­wość, wkra­cza­łem więc do ka­te­go­rii już wcze­śniej okre­ślo­nej i na­pięt­no­wa­nej obe­lży­wy­mi sło­wa­mi i czu­łem lęk — jaki te sło­wa bu­dzą w tych, w któ­rych są wy­mie­rzo­ne – że do koń­ca ży­cia będę na nie na­ra­żo­ny. Obe­lga to cy­tat po­cho­dzą­cy z prze­szło­ści. Sens na­da­je jej to, że wcze­śniej po­wta­rza­li ją inni lu­dzie: „Osza­ła­mia­ją­ce sło­wo przy­by­łe z głę­bi wie­ków”, mówi Ge­net w jed­nym z wier­szy. Ale dla znie­wa­ża­nych ozna­cza też pro­jek­cję w przy­szłość: za­trwa­ża­ją­ce prze­czu­cie, że te okre­śle­nia i kry­ją­ca się w nich prze­moc będą im to­wa­rzy­szyć całe ży­cie.

*

Obe­lga rze­czy­wi­sta lub po­ten­cjal­na — to zna­czy ta, z któ­rą się sty­ka­my, bądź ta, z któ­rą bo­imy się ze­tknąć — wy­zna­cza ho­ry­zont na­sze­go sto­sun­ku do świa­ta i do in­nych.

*

Cóż to za po­żą­da­nie, któ­re musi mil­czeć, ukry­wać się, wy­pie­rać się sie­bie pu­blicz­nie, któ­re żyje w lęku przed wy­śmia­niem, na­pięt­no­wa­niem czy pod­da­niem psy­cho­ana­li­zie, a póź­niej, po po­ko­na­niu sta­dium stra­chu, sta­le musi się po­twier­dzać i do­ma­gać się pra­wa do ist­nie­nia […]? Ma ono w so­bie za­sad­ni­czą kru­chość, ła­twość zra­nie­nia, świa­do­mą sie­bie i do­zna­wa­ną za­wsze i wszę­dzie, jest pod­szy­te lę­kiem (na uli­cy, w pra­cy…). I to tym bar­dziej, że obe­lgą są tak­że wszyst­kie te pe­jo­ra­tyw­ne, de­pre­cjo­nu­ją­ce, sar­ka­stycz­ne, po­ni­ża­ją­ce sło­wa, któ­re się sły­szy, na­wet nie bę­dąc ich bez­po­śred­nim ad­re­sa­tem.

*

Świat ge­jow­ski i spo­so­by ży­cia ge­jów wią­żą się nie tyl­ko z sek­su­al­no­ścią, ale też ze spo­łecz­nym i kul­tu­ro­wym two­rze­niem sie­bie jako pod­mio­tu. Moż­na je opi­sać jako miej­sca, fi­la­ry i spo­so­by upodmio­to­wie­nia, jed­nost­ko­we­go i zbio­ro­we­go za­ra­zem.

*

[…] dla­cze­go lu­dzie tacy jak ja mu­szą zno­sić tę prze­moc i żyć w sta­nie cią­głe­go za­gro­że­nia?
     Trze­ba do tego do­dać spo­łecz­ne od­rzu­ce­nie i me­dycz­ną pa­to­lo­gi­za­cję (psy­chia­trycz­nych i psy­cho­ana­li­tycz­nych dys­kur­sów o ho­mo­sek­su­ali­zmie), któ­re są in­ne­go typu agre­sją — nie fi­zycz­ną, lecz dys­kur­syw­ną i kul­tu­ro­wą, któ­rej po­wszech­ność, by nie po­wie­dzieć: wszech­obec­ność w prze­strze­ni pu­blicz­nej, była wy­ra­zem ogól­nej ho­mo­fo­bicz­nej prze­mo­cy, jaką czu­li­śmy się do­słow­nie oto­cze­ni. Że to trwa do dziś, udo­wod­ni­ły nie­mal ob­sce­nicz­ne sym­bo­licz­ne po­gro­my, ja­kie się roz­pę­ta­ły pod­czas de­bat o uzna­nie praw­ne par jed­no­pł­cio­wych i ro­dzi­ców ho­mo­sek­su­al­nych: ileż tek­stów o „pre­ten­sjach na­uko­wych” – psy­cho­ana­li­tycz­nych, so­cjo­lo­gicz­nych, an­tro­po­lo­gicz­nych, praw­nych itp. – oka­za­ło się ni­czym in­nym jak try­bi­ka­mi ide­olo­gicz­nej i po­li­tycz­nej ma­chi­ny, ma­ją­cej za za­da­nie utrwa­le­nie usta­lo­ne­go po­rząd­ku i upodrzęd­nia­ją­cych norm oraz utrzy­ma­nie ge­jów i les­bi­jek w sta­nie po­czu­cia niż­szo­ści i nie­pew­no­ści sie­bie, z któ­rych pró­bu­ją się dziś wy­do­być
?

*

Wszyst­ko to — to zna­czy wszyst­kie prze­ży­wa­ne dzień po dniu, rok po roku obe­lgi, ata­ki, prze­moc wer­bal­na i kul­tu­ro­wa — wry­ło mi się w pa­mięć (chcia­ło­by się po­wie­dzieć: w mój byt). To pięt­no jest in­te­gral­ną czę­ścią ży­cia ge­jów, tak samo jak ży­cia wszyst­kich pod­mio­tów mniej­szo­ścio­wych i styg­ma­ty­zo­wa­nych.

*

[…] chwi­la, kie­dy wstyd prze­mie­nia się w dumę… Ta duma jest na wskroś po­li­tycz­na, po­nie­waż rzu­ca wy­zwa­nie głę­bo­kim me­cha­ni­zmom nor­mal­no­ści i nor­ma­tyw­no­ści. Nie jest tak, że czło­wiek znaj­du­je dla sie­bie nową for­mu­łę, wy­cho­dząc od ni­cze­go — ukształ­to­wa­nie wła­snej toż­sa­mo­ści, gdy wy­cho­dzi się od tej, któ­rą nam na­rzu­cił po­rzą­dek spo­łecz­ny, wy­ma­ga dłu­giej i cier­pli­wej pra­cy. I dla­te­go nie spo­sób uwol­nić się cał­ko­wi­cie od obe­lgi ani od wsty­du. Tym bar­dziej że świat bez­u­stan­nie przy­wo­łu­je nas do po­rząd­ku, re­ak­ty­wu­jąc uczu­cia, o któ­rych wo­le­li­by­śmy za­po­mnieć i któ­re cza­sem wy­da­ją się za­po­mnia­ne.

*

Na­sza prze­szłość wciąż jest na­szą te­raź­niej­szo­ścią. Kształ­tu­je­my się na nowo, od nowa two­rzy­my sa­mych sie­bie (po­dej­mu­jąc to za­da­nie nie­ustan­nie), ale nie kształ­tu­je­my się, nie two­rzy­my od zera.

(tamże)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz