Tę książkę wyjęłam z tej. Zachwyciła mnie fotografia na okładce (wciąż to robi). Klik, klik, zamówiłam, poczekałam, Sadownik odebrał, przy kilku kawach łyknęłam, a potem zadumałam się nad atmosferą opisywanego miejsca i nad okrucieństwem społecznego życia, które w domu wariatów jest wyjątkowo grubą, dobrze widoczną kreską kreślone. Skończoną odłożyłam — nie będę do tej książki wracać.
Tu wiecznie piętrzą się góry udręki, ale szczyt stanowią ci, którzy codziennie przychodzą przepełnieni miłością i odchodzą zrozpaczeni. Nie można im spojrzeć w oczy, nie można tego po prostu znieść.
*
Czy po tygodniach pobytu tutaj będę miała jeszcze ochotę albo odwagę, żeby się śmiać? A może właśnie tak? Może w ogóle w takich miejscach należy dopiero nauczyć się śmiechu, żeby już na zawsze mieć go w sobie.
*
„Powinna pani znaleźć sobie przyjaciela”, powiedział ordynator już w pierwszej rozmowie. Trzeźwo i rzeczowo odparłam: „Czy mam się na ulicy rzucić pierwszemu lepszemu mężczyźnie na szyję. A gdyby to był pan?!”.
*
Dlaczego, jeśli istnieją aniołowie, żaden z nich nie ma za zadanie zapobiegać tu na ziemi rzeczom, którym wolno się zdarzyć dopiero w najgorszym piekle. Zapisuję to zwyczajnymi słowami, zapisuję, jakby to nie było nic szczególnego, a właściwie powinna bym rozwalić te ściany i kamień po kamieniu ciska w niebo, ażeby sobie uprzytomniło, że ma jakieś obowiązki także tu, na dole.
*
Soboty — Bóg wie czemu — mają w sobie zawsze coś nieodparcie świątecznego.
*
Boże, czemu nie ma tu ani jednej duszy, z którą można by dzielić strach i nie powiększać go?
*
[…] stała, potrząsała lekko słupkami łóżka i bezustannie szeptała nad moimi nogami: „Chcę twojej głowy, musisz mi dać głowę, oni już tam czekają w kaplicy”… „Niech pani idzie spać”, poprosiłam, siadając, ale ona koniecznie domagała się mojej głowy. Trudno było ją od tego rozsądnie odwieść. Długo musiałam szukać właściwych słów, aż wreszcie zdołałam powiedzieć: „Nie dziś, kochana pani, siostra Marianna zanadto ma nas na oku, nie pozwoliłaby na to, ale może jutro. Na pewno kiedyś się uda, a teraz niech pani już idzie spać”… Do tego stopnia więc już nauczyłam się tutaj tej na wpół racjonalnej, na wpół obłąkanej perswazji, że skłoniłam ją, by zostawiła mnie i moje łóżko w spokoju.
*
[…] panowie doktorzy długo stali nade mną, a jeden powiedział: „o co chodzi, przecież to dorodna i niebrzydka kobieta”…
Christine Lavant, Zapiski z domu wariatów,
przeł. Małgorzata Łukasiewicz,
Ossolineum, Warszawa 2018.
(wyróżnienie własne)
... też najbardziej uwielbiam soboty :)
OdpowiedzUsuń