piątek, grudnia 30, 2022

4879. 364/365

dziś, pierwszy błękit nieba, pierwsze pro­mie­nie słońca. tyle rze­czy przed nami po raz pierwszy bez Białego Kruka, z Białym Krukiem wyłącznie w nas. tylko serce ła­mie się milion czte­ry­sta pięć­dzie­sią­ty ósmy raz, wywołując ten sam, nie­zmien­nie upior­ny ból.

364/365

środa, grudnia 28, 2022

4878. 362/365

bóg jest miłością — przeczytałam na pobliskiej tablicy nagrobnej.
     — ty też jesteś miłością — szepnęła świadomość. — bądź z nią w kontakcie, cokolwiek robisz.

362/365

wtorek, grudnia 27, 2022

4877. 361/365

nie zawsze znajdując tam, gdzie jej szukamy, nie ustajemy w poszukiwaniu miłości. szukajmy również przyjaźni. w niej są niezmierzone pokłady miłości.

361/365

poniedziałek, grudnia 26, 2022

4876. Z oazy (XCVIII)

Niedzielne, świąteczne odliczanie literek w świąteczny poniedziałek, trzy. To książ­ka, na której temat wymieniliśmy z Białym Krukiem wiadomości na chwilę przed tym, nim nastały ostatnie godziny Jego Życia. Ani On, ani ja, nie wiedzieliśmy, że ostatnie, nim się nie wypełniły do cna.

Czytałam tę książkę już jako sierota. Wspaniały z niej plasterek na nie­od­wra­cal­ne.

Co roku o tej porze, gdy ciemność wcześnie zapada, Nostalgia zdejmuje z sza­fy ozdoby na choinkę. Zabawne, jak delikatna i uroczysta jest dla niej ta chwila, kiedy otwiera stare pogniecione pudełko po swoich pierwszych łyżwach. Oddycha głęboko, podnosi kartonowe wieczko.

Minione grudnie, które spały cicho w pudełku przez cały rok, wracają wszyst­kie na raz, jedne przez drugie. […]  I smak — mocniejszy od wszyst­kich innych smak marzeń, żeby święta się udały, żeby było pięknie jak w baj­ce… Tych spełnionych i tych, które rozprysły się niczym stłu­czo­na bombka w drobny mak.

*

Lęk koleguje się z Ciekawością, bo tylko
Ciekawość zagląda czasami pod szafę.

*

Szybko się okazało, że wiele ich łączy, chociaż są tak różni od siebie. Go­dzi­ny spędzane razem pod szafą mijały im jak kilka minut. Nikt nie słucha tak chętnie jak Ciekawość. I co jak co, ale z Lękiem nie sposób się nudzić. Te opowieści!

Ech, ten to ma dobrze. Tylu rzeczy się obawia, że nigdy się nie nudzi.
     Ciekawość nawet się nie domyśla, że uśmierzyła Największy Lęk Lęku. Że to dzięki niej Lęk wreszcie poczuł, że może uroczyście wykreślić Najgorszą Rzecz ze swojej listy.
     I tak pewnego wieczoru usiadł, wlepił oczka w wieczko puszki i cichutko skreślił swoją Największą Obawę.
     Jaką?
     Że Nikt Go Nigdy Nie Polubi.

*

Cierpliwość najlepiej czuje się w lecie, bo latem już zupełnie nie wypada nikogo ani niczego popędzać. Uczą tego owoce, które rosną w swoim tempie, ale i tak zachwycają. Na dobre rzeczy warto czekać.

Co tu kryć, Cierpliwość najbardziej lubi Spokój — tylko że Spokój zawsze przychodzi ze swoim psem. A gdzie pojawia się pies, tam prędzej czy później zjawiają się: Radość, Czułość, Ciekawość, Zadowolenie, Entuzjazm, Niecierpliwość, Wdzięczność, Wzruszenie, Zaufanie, Odwaga, Wierność, Beztroska, Głupawka, Zachwyt, Maślane Oczy, Lojalność, Mi­łość i Przyjaźń. I nakarm tu taki tłum! Ani się obejrzysz, a całe kon­fi­tu­ry truskawkowe zjedzone.

*

*

Mało kto wie, że Odwaga ma starszego brata. Z tych starszych braci, co to się ich podziwia od maleńkości, kocha całym sercem, jest się z nich dumnym i nieustannie się o nich martwi. Odwaga zawsze mówi, że on to do­pie­ro jest odważny. To Zaufanie. Jej brat buduje mosty.

Ale gdy ktoś ją [Odwagę]  pyta, co wymaga najwięcej odwagi, ona myśli o mostach, które podtrzymywał w powietrzu jej brat — tych, co przerwały próbę czasu, i tych, co z hukiem spadły mu na głowę — i odpowiada:
     — Zaufać.

*

Wdzięczność lubi wracać do dobrych chwil.
     Czasami trudno je znaleźć. Trzeba wiedzieć, gdzie szukać. Nie dlatego, że dobrych chwil nie było lub że było ich niewiele. To przez to, że Pamięć zaw­sze upycha je po dalszych szufladach, a wszystkie przykre rzeczy wkłada do szuflad z napisem WAŻNE!

Wdzięczność nie ma o to żalu. Rozumie, dlaczego Pamięć złe rzeczy uważa za najważniejsze, a dobre jej umykają. To dlatego, że jej pierwszym i naj­star­szym zadaniem jest chronić swojego człowieka przed nie­bez­pie­czeń­stwem. Dlatego Pamięć podkreśla czerwonym flamastrem to, co prze­stra­szy­ło lub sprawiło ból. […]  Żeby tego na przyszłość uniknąć. Dla Pamięci to jest najważniejsze, i już.

Wdzięczność bardzo lubi zaglądać do szuflad z tymi nieważnymi rzeczami. Tam Pamięć odkłada spokojne dni, smaczne obiady, uśmiechy, zachody słoń­ca i szczęśliwe zbiegi okoliczności. Wdzięczność otwiera którąś i znaj­du­je poupychane cuda. Chwile zrozumienia, spadające gwiazdy, książkowe odkrycia. Zbieranie wygładzonych przez morze kamyków, które fale wy­rzu­ci­ły na brzeg.

*

Wdzięczność robi sobie kubek kakao i idzie korytarzami Pamięci poszukać czegoś, na co chciałaby jeszcze raz popatrzeć. Mija regały z szufladami z napisem WAŻNE!, ale jakoś nigdy nie ma ochoty do nich zajrzeć.
     Idzie tam, gdzie Pamięć odłożyła różne inne rzeczy, i rozsiada się wśród swoich skarbów.
     Wie, że za chwilę dołączy tu do niej Nostalgia.

Tina Oziewicz, Co lubią uczucia?, ilustr. Aleksandra Zając,
Wydawnictwo Dwie Siostry, Warszawa 2022.
(wyróżnienie własne)

4875. Z oazy (XCVII)

Niedzielne, świąteczne odliczanie literek w świąteczny poniedziałek, dwa. Naj­trud­niej­sze, bo graniczne. To druga z dwóch ostatnich, które skończyłam, nim wy­da­rzył się piątek, 16 grudnia, nim runęły wszystkie plany, nim zostałam szczelnie otoczoną mi­ło­ścią sierotą.

Haiku jest dla mnie przede wszystkim szybką formą dostępu do zadumy. Szukałam innej książki, nie ma jej w wersji elektronicznej, znalazłam tę. I dobrze.

W językach innych niż japoński stosuje się podział na trzy wersy, podczas gdy oryginalne haiku japońskie pisane jest w jednej linijce.

*

Haiku jest po prostu „podszeptem chwili”.

*

nie ma już ludzi
tych którzy byli przy mnie
kiedy się stałam

*

obłoki różu
nie mieszkają na niebie
nosisz je w sobie

*

zatrzymany czas
zapisany jest snami
trwa w codzienności

*

dzień niby zwykły
a tyle w nim dobrych chwil
już jest wspomnieniem

*

noc bez księżyca
ciszą zapala świece
i widzisz więcej

*

utonął w chmurze
niewidoczny dla oczu
drugi brzeg świata

Małgorzata Tafil-Klawe, Haiku? niby-haiku?,
Wydawnictwo Psychoskok, Konin 2016.
(wyróżnienie własne)

człowiek i smutek…
kiedyś nadejdzie ten czas
i poznasz wszystko

*

słyszysz śpiew wiatru?
byłaś, jesteś i będziesz
w mojej wędrówce

(tamże)

4874. Z oazy (XCVI)

Niedzielne, świąteczne odliczanie literek w świąteczny poniedziałek, raz. Naj­trud­niej­sze, bo graniczne. To pierwsza z dwóch ostatnich, które skończyłam, nim wy­da­rzył się piątek, 16 grudnia, nim runęły wszystkie plany, nim zostałam szczelnie otoczoną mi­łością sierotą.

Nie podano imienia i nazwiska osoby, która dokonała wyboru tekstów do ory­gi­nal­nej zawartości tej książki. Można tylko pogratulować, że wybór był przemyślany. A treść? Odpowiedź brzmi: Sacks! I wszystko jest jasne.

Większość książek Autora przeczytałam długo przed diagnozą. Tę, jako jedyną, żyjąc z diagnozą. Czyta się inaczej. Chwilowo po Autora więcej nie sięgnę — zbyt dużo reakcji.

Śledzie są najpopularniejszymi, najtańszymi i najbardziej smakowitymi rybami na świecie, mogącymi występować praktycznie w nieskończonej mnogości postaci. […]  To także jedne z najzdrowszych ryb — mięso śledzi zawiera mnóstwo kwasów tłuszczowych omega‍-3, natomiast nie ma w nim rtęci, która odkłada się w wielkich drapieżnikach, takich jak tuńczyk czy miecznik.

*

Teksty powinny być dostępne w tak wielu formatach, jak to tylko możliwe. George Bernard Shaw nazwał książki pamięcią naszego ga­tun­ku. Nie można dopuścić do tego, by zginęła jakakolwiek postać tego fe­no­me­nu, albowiem wszyscy jesteśmy jednostkami o bardzo indy­wi­du­al­nych po­trze­bach i preferencjach, które mają swoje neurologiczne korzenie na róż­nych poziomach naszych mózgów, w zróż­ni­co­wa­nych po­łą­cze­niach i sieciach neuronowych. Dzięki nim rodzi się tak osobisty związek między autorem a czytelnikiem.

*

Istnieje jednak wielka różnica pomiędzy tym, kiedy czytamy sa­mi, a tym, kiedy ktoś nam czyta. Przy aktywnym czytaniu osoba uży­wa­ją­ca oczu lub palca może do woli wybiegać w przód w tekście i się w nim cofać, czytać po raz kolejny, w połowie zdania oddać się namysłowi czy wy­o­braź­ni. Kiedy jednak czyta nam ktoś inny, gdy na przykład słu­cha­my au­dio­booka, jest to doświadczenie bierne, zostają nam narzucone rytm i dy­na­mi­ka cudzego głosu.

*

U każdego z nas w związku z czytaniem powstają nie­po­wta­rzal­ne drogi neuronalne i u każdego czynność ta łączy się nie tylko ze wspomnieniami i doświadczeniem, lecz także z mo­dal­no­ścia­mi uczuciowymi.

*

Istnieją takie „namiętności” — aż chciałoby się je nazwać niewinnymi i pro­sty­mi — które zacierają wszelkie różnice między lubiącymi je ludźmi. Pierw­szy­mi z brzegu przykładami, które przychodzą mi do głowy, są: base­ball, muzyka i obserwowanie ptasiego życia.

*

[…]  doświadczenie nigdy nie jest takie samo, gdyż nieustannie się zmienia i nieustannie stawia nowe wyzwania, domagając się nieprzerwa­nej i rozległej integracji. Mózgowi (umysłowi) nie wystarczy tylko jed­no­staj­ne, rytmiczne funkcjonowanie (jak rzecz ma się z sercem), gdyż przez całe życie potrzebuje stymulacji i rozwoju. Samo pojęcie zdrowia i do­brego życia wymaga szczególnego uwzględnienia mózgu. […]  Jeśli mózg ma zachować zdrowie, musi aż do końca pozostać aktywny, pełen ciekawości, nienasycony, badający i eksperymentujący.

*

Wydaje się, że umocowanie tożsamości w systemie nerwowym jest bardzo solidne. Każda percepcja, każde działanie, każda myśl, każda wypowiedź noszą cechy indywidualnego doświadczenia, niepowtarzalnego systemu wartości, tego, co swoiste dla danej osoby. […]  powiązania między neu­ro­na­mi mogą być określane — a nawet kształtowane — przez osobiste do­świad­cze­nie, własne myśli i działania, mające nie mniejsze znaczenie niż całe biologiczne instrumentarium.

*

Neurologiczne dysfunkcje współoddziałują z tym wszystkim, co swoiste i nie­powtarzalne w każdej osobie — z ich wcześniejszymi siłami i słabo­ścia­mi, zdolnościami intelektualnymi, talentami, doświadczeniem życiowym, charakterami, przyzwyczajeniami i upodobaniami, a także z ich kon­kret­ny­mi sytuacjami życiowymi.

*

[…]  wydłużenie i poszerzenie własnej perspektywy, swego rodzaju dystans i spokój. Dzieje się to w procesie, który jest w pełni jednostkowy. Nie można go komuś zaordynować czy kogoś go nauczyć, nie zależy on też od wykształcenia, inteligencji ani wyjątkowych talentów. „Nie dostaje się mądrości w darze — mówi Elstir, jeden z bohaterów Prousta — trzeba ją odkryć samemu, po wędrówce, jakiej nikt nie może podjąć za nas ani nam jej oszczędzić, bo jest ona spojrzeniem na świat”.
     […]  Wiemy, że uczenie się jest możliwe przez całe życie, nawet wtedy, gdy mózg się starzeje czy ulega chorobom. Możemy być również pewni te­go, że także inne procesy dalej się toczą na znacznie głębszym poziomie — pro­ce­sy, których kumulacją są coraz rozleglejsze i głębsze generalizacje oraz integracje, dokonujące się w mózgu (umyśle) w czasie życia.

*

[…]  nie należy wzgardliwie traktować osoby,
którą byliśmy w młodości.

*

Ci, których wessał świat wirtualny, nigdy nie są sami, nie potrafią już szu­kać swojej własnej drogi i cieszyć się jej biegiem. Za udogodnienia i osiąg­nię­cia cywilizacji w ogromnej mierze [płacimy takimi skarbami]  jak: intymność i czas niepodporządkowany użyteczności, chęć bycia sam na sam ze sobą, prawdziwe pogrążenie się w kontemplacji dzieła sztuki, teorii na­u­ko­wej, zachodu słońca czy twarzy ukochanej osoby.

*


Étienne-Jules Marey (1830–1904),
wynalazca/twórca chronofotografii.

*

Niektórzy z pacjentów mogą chodzić samodzielnie, inni muszą się przy tym opierać na lasce, jeszcze innych trzeba podtrzymywać, kolejni zaś muszą się poruszać na wózku, ale niemal wszyscy, gdy tylko zrobi się dosta­tecz­nie ciepło, chcą znaleźć się na świeżym powietrzu, w ogrodzie.

*

Wśród ortodoksyjnych Żydów znane jest błogosławieństwo, które wypowiadają oni w kontakcie z czymś dziwnym: wy­chwa­lają różnorodność Bożego stworzenia i dziękują za cud dziwności.

*

Wielu naukowców, ale także poetów i malarzy, utrzymuje żywe kontakty z przeszłością, i to rozumianą nie w abstrakcyjnym sensie jako historia i tradycja, gdyż doznają żywej obecności swoich pobratymców i po­przed­ni­ków, z którymi prowadzą jakby utajony dialog.

Oliver Sacks, Wszystko na swoim miejscu. Pierwsze miłości
i ostatnie opowieści
, przeł. Jerzy Łoziński,
Zysk i S-ka, Poznań 2021.
(wyróżnienie własne)

[…]  cały kosmos przenikają
elektryczność i grawitacja.

*

Każdy z nas zaznał wędrowania przez bujny ogród czy bezkresną pustynię, spacerowania brzegiem rzeki lub oceanu, wspinania się po górskich zboczach, doświad­cza­nia jednocześnie spokoju i pobudzenia, ożywienia i ciała, i umysłu. Głębokie i daleko sięgające jest zna­cze­nie takich stanów fizjologicznych dla zdrowia jedno­stko­we­go i społecznego.

*

To, co zawsze uważano za oczywiste, aksjomatyczne, okazuje się radykalnie przygodne i przypadkowe; po­sia­danie ciała, po­sia­danie czegokolwiek, zależy od na­szych nerwów.

*

O ile liście większości współczesnych okrytonasiennych — klonów, dębów, buków i tak dalej — usychają i zbrą­zo­wia­wszy, opadają potem przez kilka tygodni, o tyle miłorząb zrzuca wszystkie jednocześnie. […]  Czy miło­rzę­by reagują w tym przypadku na jakiś zewnętrzny bodziec, taki jak zmiana temperatury czy światła? Czy też liście zrzucane są w efekcie jakiegoś wewnętrznego, genetycznie zakodowanego impulsu? Nikt nie wie, co kry­je się za tą synchronizacją, natomiast pewne wydaje się to, iż wiąże się ona ze starożytnością tych roślin, które rozwinęły się, podążając zupełnie inną drogą niż więk­szość współczesnych drzew.

(tamże)

sobota, grudnia 24, 2022

4872. Sucharek na święta

Jabłoń:
(we wtorek po ostatniej w tym roku rehabce,
nim ruszyła w pierwszą sierocą podróż,
dostała zapowiedź nadchodzących świąt
i pokazuje Sadownikowi chatkę wykonaną
ręcznie przez Pati i Jej córkę
)

Sadownik:
O, domek z piernika dla Baby Jagi!

Jabłoń:
(grozi obojgu)
Wiecie, gdzie wylądujecie?

Pati & Sadownik:
(wylądowali tu)

piątek, grudnia 23, 2022

4871. Żałobnicy

Saba:
(nie godzi się z faktem, że straciła
drugiego swojego Człowieka;
wraca z podwórza i jest rozczarowana,
że drzwi nie otworzył jej Biały Kruk
)

Sadownik:
(widząc rezygnację psa)
Przepraszam, to tylko ja.

Jabłoń:
(poczuła, jak bardzo łamie się jej serce)

*

 
 

czwartek, grudnia 22, 2022

4870. [']

Dziś Jego ostatnią ziemską drogę pokonaliśmy — nie śpiesząc się nigdzie — razem z Nim. To wielka rzecz mieć takiego Ojca i móc czuć, że cię kocha — powiedziała Kaan. Miała, ma i będzie miała rację po wsze czasy. Jestem szczęściarą, choć szósty dzień sierotą. A miłość? Miłość trwa.

Ostatnie siedem lat, dzień w dzień, jeśli nie było mnie w Małej Danii, codziennie w okolicach osiemnastej rozmawialiśmy przez telefon. Szósty dzień nie odbiera.

Biały Kruk był gwiazdkowym prezentem dla swoich rodziców i świata, bo urodził się w Wigilię. Pojutrze skończyłby 76 lat. Nim w życiu osobistym stał się mężem, ojcem, dziadkiem, a w życiu zawodowym szanowanym spe­cja­li­stą i znaczącym dla wielu młodych ludzi nauczycielem, był nastolatkiem, któ­ry w pokoju w internacie, przeprowadzając eksperyment chemiczny, pod­pa­lił śmietnik, za co został z tego internatu wyrzucony. Był mło­dzień­cem, który z randek z dziewczyną, którą kilka lat potem poślubi, wracał jedyną możliwą drogą: po piorunochronie, bo drzwi do internatu o tej po­rze były już dawno na noc zamknięte na klucz — oberwał wszystkie. Był przyszłym maturzystą, któ­re­go Mama poszła na pielgrzymkę z intencją, by syna nie zdążyli wy­rzu­cić ze szkoły, co, gdyby stało się faktem, unie­mo­żli­wi­ło­by mu zdanie matury.

Był dobrym, troskliwym, bardzo uważnym, ale i charakternym czło­wie­kiem, którego moc — dziś widzę to w pełni — miała źródło w miłości i ro­dzą­cych się z niej pasji. Nigdy nic nie robił na pół gwizdka, co wiązało się z tym, że często wymagał od siebie zbyt dużo i bywał trudny dla otoczenia.

Na początku swej zawodowej drogi, gdy nikomu na świecie nie śniły się jeszcze komputery osobiste, laptopy czy smartfony, w czasach, gdy po­je­dyn­czy komputer był maszyną zajmującą przestrzeń kilku pokoi, jako inży­nier z wykształcenia spełniał się w przemyśle celulozowym. W Świeciu ura­to­wał nie tylko życie kotła sodowego — jest to piec o wysokości kilku­pię­tro­wego budynku — ale również stanowiska paru ludzi, nie mówiąc o nie­wyo­bra­żal­nych pieniądzach, których wymagałoby kupienie nowego kotła. Biały Kruk wymyślił sprytny sposób, by go naprawić. Zyskał w ten sposób ogrom­ny szacunek jako specjalista. Po latach wiele razy opowiadał tę hi­sto­rię z dumą, bo niełatwo było wpaść na sposób rozwiązania problemu, a i je­go realizacja obarczona była niemałym ryzykiem, ale udało się i przy­wo­ły­wa­nie tego faktu zawsze rodziło na jego twarzy uśmiech.

W związku z pracą w świeckiej Celulozie, będąc na delegacji w Finlandii pod koniec lat sześćdziesiątych, przechodząc koło restauracji, dostrzegł, znajdujący się w niej, fortepian. Wszedł i zapytał, czy może na nim zagrać. Obsługa lokalu wyraziła zgodę, spodziewając się nieskomplikowanej me­lo­dii typu „wlazł kotek na płotek i mruga”. Ludzie byli w szoku, gdy Biały Kruk usiadł i bezbłędnie zagrał jeden ze swoich ulubionych rag­time’ów Scotta Joplina, które słusznie nazywane są „łamaczami palców”.

Zapytany we wrześniu tego roku: co kupił sobie za pierwsze poważnie za­ro­bione pieniądze? — odpowiedział: komplet nagrań z Konkursu Cho­pi­now­skie­go. W efekcie czego, jak się przyznał, do Świąt Bożego Narodzenia był zmuszony żywić się tylko chlebem i smalcem.

W siermiężnych czasach PRL-u postanowił od zera zbudować jacht. Życie naszej rodziny przez kilka lat, aż do pierwszego zwodowania, toczyło się wokół Stoczni im. Świętej Cierpliwości, jak nazwali razem z Orzeszkiem miejsce budowy — najpierw w środku miasta, a potem na podmiejskiej wsi. Od wielu lat uśmiecham się na samo wspomnienie giętego na wręgi drewna w wannie w mieszkaniu na uli­cy Miedzianej.

Stworzył razem ze swoją Żoną, a moją Mamą niesamowity, nie­pow­ta­rzal­ny dom, wypełniony po brzegi książkami i muzyką. Dopiero kilka lat temu dotarło do mnie, jak ogromnym przywilejem było wychowywać się w domu — w jednym z mieszkań w zakładowym bloku — gdzie w dużym pokoju stał… fortepian! Gdy Biały Kruk wracał z pracy, rozbrzmiewał nie raz The Enter­tain­er, grany przez Niego ragtime Joplina.

Gdy swoją historię tworzył wspomniany dom, ze służbowej podróży do Ka­na­dy Biały Kruk przywiózł, zamiast zaoszczędzonych na jedzeniu pie­nię­dzy, kilka płyt Roberty Flack. Ukończony jacht otrzymał imię: Roberta F. i przez wszystkie lata naszego pływania nie spotkaliśmy nikogo, kto wiedziałby, kim była ta kobieta. Trudno się dziwić, to było dużo wcześniej, nim Fugees odgrzało jej największy przebój. Wszyscy spotykani na wodzie żeglarze sta­wiali na to, że jacht otrzymał imię na cześć teściowej.

Uwielbiał antyfeministyczne dowcipy. W latach osiemdziesiątych XX wieku uparcie twierdził, że trudno mu nie być antyfeministą, gdy w skład jego ro­dzi­ny wchodziła żona, dwie córki i… pies, który nie był psem a suką. Słowa nie miały jednak potwierdzenia w faktach — nie było nigdy żadnej dyskusji na temat studiów córek, respektowania ich własnych planów i prób reali­za­cji marzeń. Wszystko to było uznawane od zawsze za oczywiste.

Z psem, jako gatunkiem zwierzęcia, łączy się anegdota z czasów pracy Bia­łe­go Kruka w Liceum Ogólnokształcącym. Któregoś dnia został wytknięty na ulicy palcem i usłyszał pod swoim adresem: „to ten pan, co był w Chi­nach i jadł psy”. Takie właśnie były konsekwencje podawania na pierw­szych lekcjach programowania przepisu na psa z ryżem i jabłkami jako przykładu algorytmu, by za chwilę uzasadnić, że przepisy kucharskie tylko pozornie mogą być tak traktowane. Wielu uczniów po latach nie pamiętało uzasadnienia, ale doskonale pamiętali zmyślony przepis na psa z ryżem i jabłkami.

Całe życie marzył o ciszy. Lubił ludzi, był otwarty na nowości, ale jako in­trowertyk nie znosił tłumów, hałasu i głośnych imprez w mieszkaniu za ścianą lub w innej klatce bloku. Gdy tylko nadarzyła się okazja, razem z Orzeszkiem zamienili mieszkanie w mieście na wymagający grun­tow­nych, wieloletnich remontów dom. Była to ich ostatnia wspólna przystań, której atmosfera, podobnie jak sami właściciele Małej Danii, przez ponad dwadzieścia pięć lat przyciągała wielu ludzi na herbatę, kawę, własnej roboty sok czy ciasto. W duecie z Orzeszkiem byli niedoścignionymi twór­cami pyszności, które zatrzymywały smak lata w słoiczkach, od­krę­canych zimową porą. Tam, gdy przyszedł czas, Biały Kruk dla wnu­ków, których kochał ogromnie, zbudował pia­sko­wni­cę, huś­taw­kę i tyrolkę.

Był kinomanem. Przez dziesięciolecia chodził na DKF. Ostatnie lata życia, gdy na dekaefowych seansach rozsiadła się kultura popkornu i sze­lesz­czą­cych papierków, zrezygnował z bywania w kinie, ale nie odpuszczał. Śledził dekaefowy repertuar i oglądał proponowane filmy w miarę możliwości w za­ci­szu własnego domu.

Do ostatnich swoich dni był na bieżąco z czasopismem „Polityka”. Tradycją stało się nasze cotygodniowe wspólne komentowanie umieszczanych tam recenzji książek. Mieliśmy niemałą satysfakcję, gdy nie raz czytaliśmy o książce, którą my już mieliśmy przeczytaną.

Zawsze lubił gotować, ale w czasie choroby Orzeszka stał się wytrawnym ku­cha­rzem i cukiernikiem. Zawsze ciekawski przegrzebywał Internet w po­szu­ki­wa­niu nowych smaków i kompozycji. Miał specjalny segregator na prze­pi­sy, które zdały egzamin.

Po śmierci Orzeszka, dzięki koleżance z ostatniej pracy, gdy mijał czas, któ­ry był Mu potrzebny, by się pozbierać, odkrył Klub Seniora „Lawendowy Zakątek” w Morawach. Najpierw nieśmiało, potem już regularnie bywał w klubie. Wystarczyło tylko poczekać i zaproponował, że będzie orga­ni­zo­wał filmowe piątki. I tak się stało. W ostatni piątek nikt nie przypuszczał, że odbył się ostatni seans z udziałem Białego Kruka.

Muzyka, poza informatyką, była jego największym żywiołem. Był mul­ti­in­stru­men­ta­li­stą, od fortepianu, klarnetu, przez gitarę i harmonijkę po akor­de­on klawiszowy, a jeśli nie miał pod ręką instrumentu gwizdał. Nie wiem, czy twórczość Astora Piazzolli, czy może akordeonista Richard Galliano byli inspiracją, ale faktem było to, że Biały Kruk postanowił nauczyć się grać na akor­de­onie guzikowym. Choć kilka lat temu stracił dwa palce i na długi czas odłożył instrument, w ostatnich miesiącach wrócił do grania. Zagrał pier­wszy i ostatni raz dzień przed swoją śmiercią w „La­wen­do­wym Za­kąt­ku” na zorganizowanej w klubie Wigilii.

Ostatnie pół roku swojego życia Biały Kruk był bardzo szczęśliwy i łap­czy­wie wy­ko­rzystywał każdą chwilę, pozbawioną bólu barku, kręgosłupa i stra­chu o oczy. Mieliśmy fantastyczne, wspólne plany na poświąteczny czas.

Teraz, gdy Jego Droga dopełnia się tu wśród nas, możemy mieć pewność, że pozostanie z nami w muzyce, którą kochał. Niech na końcu smutku i roz­pa­czy, które są naszym aktualnym doświadczeniem, gdy wybrzmi ich ostatni akord, towarzyszy nam piękno i siła dobrych chwil związanych z Białym Krukiem, który na wspólnej drodze był naszym bratem, ojcem, dziadkiem, przy­ja­cie­lem, nauczycielem, wzorem i często wy­zwa­niem. Pięk­nym wy­zwa­niem. Dla wielu najpiękniejszym.


fot. z rodzinnego archiwum.

Scott Joplin, Solace.
[suplement: 16.08.2023]
White Raven’s Liked List

*

[suplement pikselowy: 22.12.2022]

4869. Orzeszek i Biały  Kruk (CV)  //  356/365

te, sto piąte, ostatnie puzzle — bez Orzeszka, bez Bia­łego Kruka, ale jednocześnie z Orzeszkiem i Białym Krukiem.

po­zostaną we mnie — i Orzeszek, i Biały Kruk, i wszystkie puzzle — na ty­sią­ce spo­so­bów. również tymi pik­se­la­mi* z czasów, gdy wszyscy by­li­śmy zdrowi i żywi.

356/365

 

Orzeszek
(1947–2021)

Biały Kruk
(1946–2022)

 

____________
  *  fot. Sadownik.

piątek, grudnia 16, 2022

wtorek, grudnia 13, 2022

4867. 346–347/365

nie lubię cię częściej, niż cię nienawidzę. tęsknię za tobą dużo częś­ciej, niż cię nie lubię. kocham cię też, ale nie chcę już roz­ma­wiać o żadnych uczuciach.

346–347/365

*
Be patient when you
are sitting in the dark...
The dawn is coming
.

Rumi (1207–1273)

niedziela, grudnia 11, 2022

4866. Z oazy (XCV)

Skromne, niedzielne odliczalnie literek, dwa, bo. Uwielbiam sposób, w jaki Autorka składa słowa w zdania, zdania w akapity, akapity w rozdziały, a rozdziały w opo­wieść. Byłam zachwycona i wniebowzięta, gdy okazało się, że mam przed sobą Jej pierwszą książkę, nawet jeśli jest ona złożona z opowiadań.

Mam trudne relacje z beletrystyką i wyjątkowo koszmarne z opowiadaniami, ale te łyknęłam w zastraszającym tempie. Zachwycił mnie nie tylko sposób snucia opo­wie­ści, ale również pomysł na parasol, pod którym spotkały się te opowiadania.

I co teraz? Pozostało mi wyłącznie czekanie na kolejną, nową, może „piszącą” się już, książkę Autorki. Czekam.

O nie, dziennikarz to nie to samo. Dziennikarz nie dostaje hasła, dzien­ni­karz cały wszechświat tematów dostaje i omawia, zgłębia, grzecznie za­py­tu­je, krytykuje, wytyka. I nie o wszystkim pisze. O nadużyciach władzy, ko­rup­cji, dziurze w ulicy, nepotyzmie, aferze śmietnikowej, bezrobociu w ma­łych miasteczkach. A ja? No cóż, cytując klasyka, mogę tylko z za­kło­po­ta­niem powiedzieć (i trzy razy nie będę powtarzał), że mam w dupie małe miasteczka.

*

Nie spodobał mi się za to pomysł spędzenia wakacji z dziewczyną. Byłem w tym wieku, w którym można godzinami udawać, że patyk to karabin lub miecz, ale nie można udawać, że dziewczyna to człowiek jak każdy inny.

*

W takich momentach, które zdarzają się ludziom w przedziale wiekowym 15–25, odróżnienie działań oznaczonych plakietką „bardzo dobrze” od tych z napisem „bardzo źle” wydaje się właściwie niemożliwe. „Bardzo źle” roz­my­wa się, jak na badaniu wzroku krótkowidza, i przybiera wygląd „bar­dzo do­brze”, z kolei „bardzo dobrze”, nawet jeśli ostre i wyraźne, wy­da­je się bla­de, smutne, nieatrakcyjne. Człowiek jest jak koń z klapkami na oczach, wi­dzi tylko to, co przed nim, jeśli zaś ten widok go cieszy, traci głowę.

*

Co ty wyprawiasz?
     – Żyję – wysapałem. Rozpierała mnie duma z własnych poczynań pomieszana z prostą, dziecinną radością.

*

[…]  nie zmieniło się nic. Jakby cała ta afera ze śmiercią była tylko plotką, a nie medycznym faktem, jakby czas bał się zboczyć ze swoich utartych to­rów i wreszcie się wykoleić.

*

[…]  międzynajpierwpotem” 
minęło zaskakująco mało czasu […].

*

Zacząłem więc siłą rzeczy doskonalić się w czekaniu. Budziłem się z cie­ka­wo­ścią zmieszaną z trwogą, że to się stanie właśnie tego dnia, że to już dziś, i kładłem się spać z satysfakcją, że ugraliśmy jeszcze jeden dzień, że znów się udało. Dni zamieniły się w grę, ja zaś zużywałem całą swoją ener­gię, by wygrać.

*

[…]  rzeczywistość bez ostrzeżenia przestaje się zapętlać i wyrzuca mnie siłą odśrodkową przez otwarte drzwi.

*

Spędziliśmy razem jakieś trzy lata, czyli dokładnie tysiąc sześćdziesiąt osiem dni, a ja wciąż nie wiem, kim naprawdę był ten wspaniały człowiek. Mnichem? Wielkim filozofem? Szaleńcem? Nie umiem zamknąć go w żadnej z kategorii, ale czy to tak naprawdę ma znaczenie?

*

[…]  właśnie wtedy czas zaczął przyspieszać, nie dając mi szansy, bym przyzwyczaił się […]  lub bym poczuł cokolwiek innego niż mało konstruktywne ukłucie lęku.

*

Nie ma zresztą większego znaczenia, co się trzyma czy jak się stoi na chwilę przed zadaniem pytania. To tylko sztafaż, scenografia, rekwizyty, które powtarzając się, nadają całej sytuacji odpowiedni rytm. Liczą się py­ta­nie i kosmos otwierający się wraz z nim […].

*

„Naprawdę?”, pytali czasem, ale to przecież zagajenie, par­tykuła, wtrącenie, a nie prawdziwe pytanie i dlatego pisze się „prawdę” łącznie z „na”.

*

Czekam więc, aż czas uformuje się w sekundy, a one ustawią się we wła­ści­wej kolejności i zaczną kapać, gotowe, by zlepić się w minuty, a potem stę­żeć w twarde godziny. […] 
     Nie wzdycham, nie robię scen, nie rzucam się do ucieczki, nie łkam, choć czuję, jakby różne odmiany mnie, w różnych scenariuszach mojego życia wy­konywały wszystkie te czynności.

*

Mówiłem mu o tym, jak trzeba się namęczyć, by stojąc na balkonie o zmierz­chu, nie znienawidzić siebie. Że brak decyzji może być gorszy od błędnej decyzji, a podejmowanie decyzji nieraz nie ma znamion żadnej aktywności – jest właśnie tym, staniem na niewłaściwym balkonie, w nie­właściwym miasteczku, o nie­właściwym, bo za prędko biegnącym, czasie. Że młodym można być na różne sposoby, ale starym tylko na jeden, nie­kom­patybilny z żadnymi wyobrażeniami ani aspiracjami.

*

Może od początku, od pierwszej chwili, pierwszego zdania coś poszło nie tak, umknęło, skrzywiło się i potem już takie zostało, przetrącone, nierówne.

*

Fundamentalną rolę w mojej rekonwalescencji odgrywa wyobraźnia. W za­sa­dzie lekarz powiedział „psychika”, po czym doprecyzował: „dobry na­strój”, w moim przypadku jednak te dwie rzeczy – wyobraźnia i psychika – są nierozerwalnie złączone. Tańczę, pląsam, robię piruety, choć moje cia­ło się nie rusza, przynajmniej nie aż tak.

*

[…]  jak dobrze rozumiałem ten żal wymieszany w równych proporcjach z niemocą.

*

Zdrada – zbyt duże słowo, by użyć go w tej historii, zaczyna się właśnie w ta­ki sposób, takim „nic”, które w ciągu paru dni, tygodni, miesięcy uroś­nie do rangi „wszystkiego”.

*

Prowadziła własne bujne życie towarzyskie, więc nie po­trze­bo­wała zapuszczać korzeni w cudzym.

*

Tytuł dziewczyneczki jej odpowiadał, ale wyłącznie na jej własnych, sztyw­nych zasadach. Była gotowa porzucić tę tożsamość, z chwilą gdy zacznie się wypaczać w sposób właściwy dorosłej rzeczywistości, w której dziew­czy­necz­ka, jej niebieskie oczy i mysie warkoczyki zaczną się wiązać ze sła­bo­ścią. Nie było w niej słabości. I tylko taką dziewczyneczkę kultywowała i do­ma­gała się jej kultywowania od świata.

Maria Karpińska, Żywopłoty,
Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2020.
(wyróżnienie własne)

Myślałem o rzeczach ostatnich. O ostatnim truchcie do autobusu, ostatnim wykładzie, ostatnim dniu tak zaję­tym, że nie miałem czasu napić się herbaty. Próbo­wa­łem uchwycić któryś z takich dni w pamięci i nie mo­głem, wyślizgiwały się za każdym razem, gdy sięgałem po nie dłonią. Nie wiedziałem, że to będzie ostatni raz, przerwa zawsze ma być chwilowa, zawsze się wrzuca tę monetę do fontanny pewnym ruchem, bez wahania od­po­wiada: „jeszcze będzie okazja, następnym razem”. Gdy­by wszystkie rzeczy, które robiłem po raz ostatni, były od­po­wiednio tą ostatecznością oznaczone, cele­bro­wał­bym je – myślałem, chociaż nie byłem pewien, czy to prawda. Żegnałbym się z życiem podczas każdej z nich na raty, świadomie. […]  Nie przypominam sobie mo­je­go ostatniego spaceru z Hektorem. Powiedziałem sobie pewnie: dziś niech idzie Klara, ja odpocznę, pójdę jutro. Pewnie to jutro rozciągnęło się do wielu dni, tygodni, miesięcy, by zatrzeć w pamięci nasz ostatni spacer, nie­u­ho­norowany nigdy.

*

     – Liczy się odległość – powiedział wtedy weterynarz – nie liczy się czas.

(tamże)

4865. Z oazy (XCIV)

Niedzielne odliczalnie literek, raz. Skromne odliczanie, bo gdy nie ma już czytania w nocy, czytanie w ostatnim tygodniu giganta jest mocno ograniczone towarzysko wypełnionymi wieczorami — jakby było możliwe nagadanie się i nabycie razem na zapas.

Jak dotarła do mnie informacja o tej książce? Pojęcia nie mam. Okładka nie zachę­ca­ła wcale, wręcz zniechęcała dość aktywnie. Przekonał mnie do tej opowieści pod­czyt­nik i pierwszy akapit dostępnego fragmentu. Znów, rzuciłam trzy inne, roz­grze­ba­ne przeze mnie, książki i, pomimo ograniczonych możliwości, połknęłam, a nie przeczytałam. A potem? Szybko sprawdziłam, czy to jedyna książka Autorki, i… Ale to już wrażenia na drugi wpis.

W niektórych terapiach chodzi o to, żeby sobie uświadomić, kim się jest na szachownicy i co to w ogóle za gra. Inne dążą do tego, by podczas terapii przejąć dowodzenie i z pionka przeobrazić się w tego, kto planuje każdy ruch. Albo w wyzwalającym akcie wyrwania własnej tożsamości z tłam­szą­cych ją okowów wyrzucić szachownicę i uwolnić się od jej zasad. Istnieje jed­nak ryzyko, że coś pójdzie nie tak i zostanie się pionkiem bez sza­chow­ni­cy, a kto by chciał, by jego terapia skończyła się w taki sposób?
     Są też takie terapie, w których nie chodzi o nic więcej, tylko o to, by do­trzeć do źródła, do momentu, gdy coś się zaczyna, i rozejrzeć się wokół.

*

Staram się przypomnieć sobie wszystkie momenty, w których gdzieś nie­opo­dal mnie pojawiło się widmo śmierci […]. Może gdyby było ich trochę więcej, lepiej by mi szło, miałbym to przetrenowane i ta jedna właściwa śmierć, która mnie spotkała, nie byłaby aż tak druzgocząca, może udałoby mi się odeprzeć jej atak i nie zabrałaby mi wszystkiego w jednej chwili, tyl­ko jedną rzecz naraz, po cząsteczce, i to byłoby łatwiejsze do zniesienia.
     Długo tu tak stoisz?
     Długo. Całe wieki
.

*

W dorosłym życiu nie można tak bezkarnie milczeć, milczenie zawsze coś oznacza, zazwyczaj coś negatywnego, i nie ma już przyzwolenia na nie­od­zy­wa­nie się w obecności innych ludzi bez wyraźnego powodu.

*

Pogoda już dawno zresztą przestała być przewidywalna. Meteo­ro­lo­gia za­czę­ła mieć status przeciętnej poezji, której dobrze się słucha czy­ta­nej na głos, ale zapomina się o niej natychmiast, gdy wybrzmi ostatnia zgłoska.

*

Wiele lat później nasłuchałem się sporo o nazywaniu uczuć i żywię do tej zdolności głęboki szacunek, jak do sztuki ka­li­gra­fii czy chodzenia po linie.

*

„Przykro mi”, powtarzałem z kolei ja, nie będąc w stanie wymyślić nic bar­dziej błyskotliwego, niczego w większym stopniu oskarżycielskiego. I tym ra­zem chodziło przecież o to, co się komu należy i co komu zostało zabrane, ale byliśmy zbyt zmęczeni, by się o to wykłócać, skoro w tej sprawie i tak oby­dwoje przegraliśmy.

*

Cały kontekst nie powinien mieć tu znaczenia. Nic właściwie oprócz wy­de­sty­lo­wa­nej informacji o tym, że ktoś był, a potem przestał istnieć, nie po­win­no mieć znaczenia.
     Ale bez tego nie byłoby opowieści. Mam rację?

*

[…]  bardzo po ludzku była samotna, samotnością czułą, pozbawioną goryczy, godną, co wzbudzało we mnie szacunek. Moja samotność była zupełnie inna – dzika, najeżona gniewem, pokurczona. Aż dziw, że ten rodzaj bólu, bijący ode mnie na pierwszy rzut oka, od razu jej nie od­straszył.

*

Po śmierci bliskiej osoby przechodzisz przez drzwi zupełnie inaczej niż zwykle.

*

O stracie można mówić zawsze, kiedy coś się miało, a już nie ma, czyli na­prawdę często, strata pasuje do prawie każdej historii, co jest bardzo wy­god­ne. Ale tu nie ma miejsca na wygodę. Nie jest mi wy­god­nie. Wła­ści­wie nigdy nie jest mi wygodnie, dlatego wolę powiedzieć, że jest to historia o lu­dziach, bardzo realnych ludziach, których się miało, a których przestało się mieć.

*

[…]  pod wpływem chwili i ta chwila popchnęła nas do kolejnej, tamta jeszcze do kolejnej […].

*

Większość decyzji – aż do znużenia, aż do przesady – podejmowaliśmy wspól­nie, ale tę jedną, która miała zmienić wszystko i na zawsze, posta­no­wił podjąć sam.

*

Historia należy do tego, kto ma głos.

*

Zdawała się twierdzić, że to, jak wygląda nasza przeszłość, to kwestia oso­bi­stej decyzji, a nie obiektywnego biegu zdarzeń. […]  My tu układamy pań­ską przeszłość na nowo, a nie odtwarzamy fakty.

*

Po czasie, kiedy kochanie drugiej osoby przychodzi łatwo, przypomina coś na kształt oddychania, jest oczywiste, a pamięć mięśniowa sprawia, że ręce same sięgają po tę drugą dłoń na spacerze, przychodzi czas, gdy odczu­wa­nie miłości wymaga wysiłku.

*

A co, jeśli nie. Jeśli to wszystko nie prawda, czas nie działa na moją korzyść, nie naprawia rzeczywistości, ale powoli kruszy ją na swoim nieubłaganym kole. Istnieje mnóstwo ludzi, którzy pojawili się po drugiej stronie tego „a co, jeśli nie”, ale nikt o nich nie mówi, bo po co, a jeśli już mówi, to z po­li­to­wa­niem kiwa głową nad tymi, co marnieją w nieszczęściu, w im­pa­sie, w ro­ze­drga­niu, w ciemnych, niewietrzonych pokojach, do któ­rych naj­zwy­czaj­niej w świecie nie chce się wracać w godzinach odwiedzin.
     A co, jeśli nie.

*

[…]  nie poszukiwał rozwiązań, zadowalało go to, co był w stanie uzyskać w danym momencie.

*

[…]  kiedy właściwie w tej historii zaczęło się umieranie? Czy to już? – py­tam sam siebie na każdym etapie. Wtedy, kiedy zostało nazwane? W mo­men­cie, gdy pojawił się strach? Czy może dużo wcześniej i właśnie dlatego zostaliśmy przechytrzeni?
     Umieranie nie ma definicji. A jeśli nawet ma, to ja ją odrzucam jako bzdurną, nielogiczną.
     Zbliżanie się do śmierci.
     Serio?

*

Przyszło mi wtedy do głowy, że może lęk przed śmiercią jest niczym innym jak tylko obawą przed utratą ciągłości w czasie, a jeśli udało nam się wy­kpić czas i na krótki moment zaistnieć poza nim, to sprawiliśmy, że nie ma czego się bać? Może nam się po prostu udało: może nie tylko staliśmy się za­przeczeniem, ale zaprzeczyliśmy, i oto dokonało się? Nie ma?

*

Może jeszcze znajdzie siłę, pomyślałem, po czym każde słowo w tym zdaniu zaczęło napawać mnie przerażeniem i wstydem.

*

Jakie to dziwne zdanie – myślałem na przykład – „przytrafiło się nam umie­ra­nie”. Ktoś umierał, ale czy na pewno? Skoro umieranie nie kończy się śmiercią, czy nadal jest umieraniem? Co będzie teraz? Co my robimy?

*

     – Już dość. – To był cały heroizm, na jaki w tamtej chwili było mnie stać.

*

Trzeba oddać młodości, że w swoim najlepszym momencie naprawdę pozwoliła mi uwierzyć, że mogę wszystko. […]  Ale to już minęło. Jeśli mogłem wszystko, to nie wykorzystałem swojej szansy i w tej chwili nie mogę nic – dosłownie: nie mogę się podnieść, nie mam siły wstać z łóżka.

*

Zaszła w niej zmiana, wyraźna zmiana, coś w niej upadło i ona już nie zamierzała tego podnosić […].

*

Trzymaliśmy się więc wszyscy kurczowo opieki, której dzieci od nas wy­ma­ga­ły – w nadziei, że i my kiedyś na powrót rzucimy się w zwykły bieg spraw, bez potrzeby myślenia o nich, bez ciągłego przypominania sobie, że trzeba pić, jeść, myć się i podtrzymywać ruch klatki piersiowej w górę i dół.
     W umiejętności przetrwania na razie jednak nie byłem dobry.

*

[…]  lubiła przyszłość, lubowała się w nowych projektach, czu­ła się dobrze w zawsze optymistycznych planach, obie­cu­ją­cych perspektywach. […]
     Tym razem jednak przyszłość zawaliła na całej linii.

*

Pod naszymi nogami rozpostarł się biały zwój papieru, a jego końca znów nie dało się dojrzeć, wszystko było jeszcze przed nami, to, co zamierzchłe, zaczęło na powrót blaknąć i tracić na znaczeniu.

*

Ja jednak uparcie trzymałem się fragmentów, bo wiem o nich jedno – w końcu zawsze tworzą całość.

*

I jeśli w tym wspólnie spędzonym czasie coś mi się udało – to właśnie to – bycie razem z nim, wewnątrz tego pola minowego, na którym się znalazł, bycie z nim w tym całkowicie obcym stanie, który oswoiłem i uczy­ni­łem swoim własnym.

*

[…]  nie, nie można tym wytłumaczyć wszystkiego, uwie­sić się na tym i przejść drogą na skróty, przez całą historię w poprzek.

Maria Karpińska, Ucichło,
Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2022.
(wyróżnienie własne)

„Porzucił pana jeden czy dwa razy?”, zapytała Fela du­żo później, gdy już znała całą historię, i było to jedno z nielicznych pytań, na które nie byłem przy­go­to­wa­ny i które wracało do mnie wiele razy.

*

[…]  każde z nich miało pewność, że myślą o tym sa­mym, o tym, że dzielą przecież bardzo dużą część prze­szło­ści, że wiele z tego, co z takim trudem trzeba pożegnać, istnieje też w tej drugiej osobie i zo­sta­nie tam na zawsze.

*

[…]  jeśli zrozumiem – a o to tu przecież chodzi – to będę mógł wstać i wyjść, ale wstać i wyjść jako nowy czło­wiek, który śpi w nocy, a rano budzi się wypoczęty. […]  Który czuje strach tylko w adekwatnych mo­men­tach, czyli wtedy, gdy w jego kierunku zmierza pocisk, a nie cały czas, absolutnie cały czas, każdą sekundę każ­dej minuty, z wszystkim tym, co pomiędzy nimi.

*

Cokolwiek to jest, poradzimy z tym sobie, po­myślałem. A nawet jeśli nie, przynajmniej się na to nie zgodzimy.

*

Ucichło. Skończyło się.

*

Zrozumiałem: to musi być zupeł­nie in­na opowieść.

(tamże)

4864. 345/365

jajka od szczęśliwych kur. najlepszy chleb w Polsce, który po­ko­nał wczoraj 664 kilometry. i chwila, i towarzystwo o których marzyłam od wielu dni.

345/365

piątek, grudnia 09, 2022

niedziela, grudnia 04, 2022

4856. Z oazy (XCIII)  //  Panna cotta (LXXII)

Niedzielne odliczanie literek, dwa. Bałam się, że po komunikacie: nie będziesz czy­tać tylko książek dla dzieci, nie mogę liczyć na przedstawicieli dziecięcej literatury. Na szczęście szyb­ko okazało się, że nie było tak źle. To jedna z wielu „dzieckowych” książek, które wte­dy otrzymałam od Sadownika. Misie mi się podobały bardzo, na każdej stronie.

«Pronto!… Chi è?… Si sente malissimo!».
«Sono io, tuo zio Fred!» la voce era molto lontana, «arriverò all’inizo della primavera. Dopo il letargo. Ho tanto voglia di rivederti!».
«Oh, anch’io, zietto…»
«Allora a…»
[   — Słucham!… Kto mówi?… Pan czuje się okropnie!
    — To ja, twój wuj Fred! — głos był bardzo odległy. — Przyjadę na początku wiosny po zimowym spaniu. Mam dużą ochotę znów cię zobaczyć!
    — Och, to tak jak ja, wujku…
    — Więc do…]


«Molly, Molly, ho una bella notizia! A primavera lo zio Fred starà un po’ con noi. […]»
[   — Molly, Molly, mam wspaniałą wiadomość! Wiosną wuj Fred zostanie z nami troszkę.]

*

Ma il regalo più grande furono i racconti di Fred. Che storie pazzesche! Paesaggi affascinanti, tipi curiosi, fatti inauditi, cibi appetitosi, abitudini diverse. Le più sorprendenti che Momo e Molly avessero mai sentito.
[Ale największym prezentem były opowieści wuja Freda. Niestworzone historie! Fascynujące krajobrazy, ciekawe stworzenia, niezwykłe sytuacje, przepyszne jedzenie, różne zwyczaje. Najbardziej niesamowite niesamowitości, o jakich kiedykolwiek słyszeli Momo i Molly.]

*

*

«Hai ragione, saggio orso Passamontagna. Torneremo presto. Per ora arrivederci e grazie».
[   — Masz rację, mędrcze, niedźwiedziu Passamontagna. Wkrótce wrócimy. Teraz do zobaczenia i dziękujemy.]

*

«Ma non abbiamo tempo!»
[   — Ale nie mamy czasu!]

*

«Alberi, laghi, fiumi, mari e montagne sono il grande dono oche abbiamo ricevuto dalla natura. Dobbiamo conservarli con cura perché ognuno ne possa godere. […]».
[   — Drzewa, jeziora, rzeki, morza i góry są wielkim prezentem, który otrzymaliśmy od natury. Musimy obchodziś się z nimi ostrożnie, by każdy mógł się nimi cieszyć.]

*

«Eccoci di ritorno, zio Fred. Avevi proprio ragione! Il mondo è tutto da sco­prire ed è così pieno di cose belle da imparare. Viaggiare ci ha insegnato tanto!» esclamarono Momo e Molly.
[   — Jesteśmy z powrotem, wuju Fredzie. Miałeś rację! Świat jest cały do odkrycia i tak pełen pięknych rzeczy do nauczenia się. Podróżowanie uczy tak wiele! — zawołali Momo i Molly.]

Christine Wendt, Le scoperte di Momo e Molly,
przeł. Laura Molinari i Vera Minazzi,
Jack Book, Milano 2022.

«Lo zio Fred non ha raccontato bugie!».
[   — Wuj Fred nie opowiadał bzdur!]

(tamże)