poniedziałek, października 31, 2011

353. Świętowanie (II)

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Niedziela. Miał być Kampinos od nieznanej strony. Synchronizacja, telefon brzęczący i nagła zmiana planów. Był Raj naszych Przyjaciół, u których byli jeszcze dodatkowo ich Przyjaciele. Raj do kwadratu, bo zamiast dwójki dzieci, była czwórka i Heniutka nie ukrywała zachwytu. Urzekła mnie czarująca uśmiechem i osobowością Pięciolatka. Siedziałam na krześle. Zaszła mnie od strony oparcia i teatralnym szeptem zapytała:
     — Jak ona ma na imię?
     — Hexe — odpowiedziałam i Dziewczynka zniknęła tak samo szybko jak się pojawiła. Nie było sensu oczekiwać kontynuacji dialogu, dzieci nie marnują czasu. Tymczasem, Dziewczyneczka pojawiła się znów za kilkadziesiąt sekund by powiedzieć z powagą i czułością w głosie:
     — To bardzo ładne imię.

Cóż, trudno nie kochać pięciolatek, gdy z taką łatwością chwytają człowieka za serce.

352. Świętowanie (I)

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Sobota. Dwie godziny w korku, by dojechać do Modlina. Henia grzecznie kimała, a gdy otwierała oko, by skontrolować dlaczego tak wolno jedziemy, powtarzałam jej z uporem maniaka... będzie Heniu Przygoda. I była.

Gdy już dojechaliśmy, pobłądziliśmy, jakby twierdza Modlin była wielkości łebka od szpilki. W desperacji porozmawiałam z pewnym panem, co za ogrodzeniem własnego domu grabił liście... że my... że z psem... że tylko jedno marzenie mamy... by powłóczyć się z Sierściuchem wzdłuż rzeki. Autochton okazał się człowiekiem nie do przecenienia: pójdą państwo prosto wzdłuż domów, potem skręcą państwo w lewo i będą szli tak długo, aż zobaczycie dziurę w murze. Za tą dziurą jest już to miejsce, o które państwu chodzi. Poszliśmy, wzdłuż szeregowych domków, potem w lewo wśród liści, ścieżką co ją ledwo było widać, szliśmy, aż naszym oczom ukazała się dziura... prowadząca wprost do Przygody, którą Heni obiecałam. Był więc spacer prawie trzygodzinny. Henia wylatana. My nagadani i przeszczęśliwi.

***

Heniuta w towarzystwie wspomnianej dziury:

***

Czy zwierzęta mają duszę? Nie jest sztuką znać odpowiedź na to pytanie. Sztuką jest... sfotografować duszę psa. Udało się! (Trochę przez przypadek.) Poniżej Heniutkowa Dusza w całej okazałości:

piątek, października 28, 2011

(350+1). Trzeba się cenić, dziewczyny!

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Jabłoń:
(zachwycona, że pies na parówki tak pięknie działa)
Te parówki na drzwiach lodówki...
nie pomyl się i ich nie ruszaj, bo one są Heńki.

Sadownik:
No wiesz! Temu psu poprzewracało się w głowie.

Jabłoń:
Poczekaj, niech policzę...
(wydobywa z pamięci przybliżoną cenę parówek z indyka i parówek z szynki,
przewraca liczby w głowie, by mieć przybliżony wynik w złotych polskich
)
Heńki parówki są cztery razy tańsze od Twoich, więc o co chodzi?

Sadownik:
To ty psa byle czym karmisz?!?
(do Heni)
Heniu, no trzeba się cenić dziewczyno!

350. Impuls... i zamknęło się!

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Impuls... zwykle coś wyjątkowo małego, prawie nieuchwytnego. Przeczucie, gest, specyficzne spojrzenie. I nic nie może już być potem takie jak przedtem.

Impuls... trudno nazywać go subtelnym, choć był niespełna sześciokilogramową, wyczekaną, kudłatą kuleczką. Był niewiarą, że z tego maleństwa może wyrosnąć Dusza powleczona trzydziestoma i czteroma kilogramami psa. I nic już nie pozostało takie jak było wcześniej.

***

Tak, proszę Pani, to jest Pani marzenie, nie moje. Tak, proszę Pana, ma Pan prawo nazywać mnie w ten sposób, ale mi przysługuje prawo, by się z Panem nie zgadzać. Tak, Mamo, masz prawo nie akceptować, a ja mam prawo nie musieć już tego rozumieć. Tak, Tato, twój obrażony świat jest miejscem, którego nie zdecyduje się odwiedzać. Tak, wiem, że wy... to wszystko... z miłości i troski. Chyba, właśnie, już tylko z miłości, czasem starałam się to wszystko jeszcze jakoś pojąć...

***

Impuls... dziś jest 34 kilogramową Damą. Dokładnie za tydzień jej rys psychologiczno-osobowościowy uznany zostanie za ukształtowany. Od tygodnia gołym okiem widać, że „nastolatkowy” okres buntu zaczyna mijać powoli (odpukać w niemalowane?!). Przerobiliśmy samowolki pójścia, gdzie się chce i próby samostanowienia o sobie choćby przez marne trzy minuty. Wygląda na to, że chodziło o wyższe kieszonkowe... Kawałki parówki sprawiły, że Heni wrócił i słuch, i rozumienie komend.

Impuls... i powstał blog. Dziś domyka się i staje się 350. odcinkową opowieścią o życiu, które zmienił jeden, czarny Sierściuch. Nie przewidział Impuls tylko jednego, że blog ten będzie miejscem, z którego będę wyruszać w Wasze miejsca, Wasze blogi, by sprawdzić jak się macie. Mam nadzieję, że teraz już wiecie, dlaczego nie możecie przestać uzupełniać swoich zapisków. Bo tu jest ktoś, kto bardzo chce wiedzieć, że jesteście zdrowi, szczęśliwi i wciąż... „marzący”, pragnący, nawet jeśli z grypą to wciąż głodni Życia. Cudownie jest wiedzieć, że są na tym Świecie tacy Ludzie jak Wy. Dziękuję.

środa, października 26, 2011

349. Sad malinowym chruśniakiem

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Dopiero co wpadłam po zajęciach do domu i proszę...

Sadownik:
(wrócony szczęśliwie z tygodniowej delegacji)
Czy mogę mieć prośbę?

Jabłoń:
Zrobić Ci herbatę?

Sadownik:
Nooo. Poczułbym się w domu jak gość.

Jabłoń:
(uśmiecha się... uśmiechem,
który mógłby stanowić wstęp do gry wstępnej

i wzdycha znacząco)
Dziś jesteś... Gościem.

Sadownik:
Czyli Obcym?! O, ty zozło!

I mają w planie żyć długo i szczęśliwie...

wtorek, października 25, 2011

348. Dotyk... bezcenny

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

By przeżyć, trzeba nam czterech uścisków dziennie.
By zachować zdrowie, trzeba ośmiu uścisków dziennie.
By się rozwijać, trzeba dwunastu uścisków dziennie.

Virginia Satir, (1916–1988)

***

Dotyk. Magia ukryta pod pięcioma literami. Gdy piszę „magia” zdradzam swój wiek, bo przecież dla dwulatka czy czterolatka dotyk to oczywista oczywistość.

Dotyk. Kulturowo odsiaduje dożywocie w więzieniu i wypuszczany jest tylko na krótkie przepustki do par, które zdążyły porozumieć się, choć na chwilę, w kwestii „być czy nie być parą?”.

Dotyk. Proszę napiszcie, że przytulacie nie tylko dzieci, partnerów czy partnerki. Od wczoraj mam zamęt w głowie, czy może jednak mentalnie nie zostałam w pieluchach, bo przyznałam się, że... przytulam przyjaciół bliższych i dalszych, przytulam na „dzień dobry” i na „do widzenia”. Przytulam, bo chcę niewerbalnie powiedzieć „dziękuję, że jesteś właśnie tu i właśnie teraz” ludziom, którzy wnoszą dobro w moje życie swoją obecnością, empatycznym byciem, życzliwym uśmiechem, gdy nie jest do śmiechu. Przytulam, bo słowa są czasem zbyt kanciaste...

Dotyk. Jest jeszcze jeden, może ciut prozaiczny powód. Przytulam drugiego człowieka lub przytulam się do Niego, bo... lubię! Bo... potrzebuję! Ale może... w moim wieku... należy potraktować to jako zaburzenie?

poniedziałek, października 24, 2011

347. Spełnienie zakończone... oczekiwaniem

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Po obejrzeniu „zajawki” filmu PINA wiedziałam, że nie będę czekać na Sadowniczy podelegacyjny powrót do domu, bo film jest, póki co, w wersji 3D (Sadownik ich nie obsługuje). Szybciutko zaplanowałam wyrwać się z kieratu musiów, należyśków i pomknęłam... do kina. Kino nie widziało mnie latami, więc i Świat mi sprzyjał piszcząc „idź, idź” --- zmaterializowało się to w postaci faktu, że ów film grali dziś w bliskiej odległości od Przytuliska. Poszłam uwiedziona... „puszczaniem” się tancerek (reklamówka 0:12, 0:48). Na 104 minuty byłam w innym świecie. Z przyjemnością patrzyłam na świadomość ciała tancerzy, na to jak pławią się w świecie emocji, uczuć i wzruszeń. Teraz już tylko pozostało mi czekanie na wersję 2D, by z Sadownikiem zatopić wzrok w tym ruchomym zjawisku.

W filmie przytoczono pytania Piny, które zadała swoim tancerzom --- po raz pierwszy wyjęłam w kinie telefon i zapisałam, by nie zgubić:

Czego pragniecie? Skąd bierze się ta tęsknota?

***

I pomyślałam... czasem narzekam, że pragnienia i tęsknoty mnie uwierają, ale bez nich... byłabym martwa...

niedziela, października 23, 2011

(337+9=345+1). Kopciuszkiem... byłam!

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Łagodny wietrzyk... Ile razy było tak, że wydawało się, że to już koniec, by po jakimś czasie okazało się, że to nie był koniec świata lecz początek nieba? Ile razy myśleliśmy, że tylko my mamy taki problem? Cóż, okazuje się, że wszyscy przechodzimy przez to samo, zmieniają się tylko rekwizyty i okoliczności. Być może świadomość tego pozbawia nas owej cudownej wyjątkowości, ale dla mnie fakt, że tą drogą szły całe pokolenia, jest bardzo pokrzepiający. Nie jestem sama. Przodkowie patrzą i kibicują! To bardzo miło z ich strony.

(...) Rodzice młodej dziewczyny, zmartwieni, że dotąd nie znalazła męża, zasięgają rady u wyroczni Apollina. Wyrocznia każe im zaprowadzić Psyche na szczyt urwiska, gdzie stanie się ofiarą potwornego smoka. Ponieważ wszyscy są przekonani, że oznacza to śmierć Psyche, odprowadza ją żałobny orszak. Ale łagodny wietrzyk znosi Psyche ze skał ku dolinie. (...)

B. Bettelheim, Cudowne i pożyteczne. O znaczeniach i wartości baśni,
W.A.B, Warszawa 2010.

***

Skończyłam. Żadnej książki w życiu nie czytałam tak długo. Przemieniła mnie. Choć napisana jest z myślą o rodzicach i wychowawcach, mi podarowała zrozumienie tego wszystkiego, co w mym życiu wydarzyło się, choć tego nie chciałam. Nagle jak na dłoni zobaczyłam fazy, przez które przeszłam, z odpowiednimi do tego, niezbędnymi zgrzytami. To, co „wyjęło mnie z butów” to sposób w jaki po tej lekturze patrzę na seksualność człowieka. Gdy teraz myślę „seksualność” przychodzi mi tylko jedno na myśl „czapki z głów, proszę Państwa!” i czuję ogromną wdzięczność, że „seksualność” jest również moim udziałem i formą doświadczania życia. Nie mogę już patrzeć na życie inaczej niż... że to jeszcze jedna baśń... wspaniała Baśń!

Baśnie to czarodziejskie zwierciadła ukazujące różne zjawiska naszego świata wewnętrznego oraz fazy rozwojowe, jakie musimy przejść, aby osiągnąć dojrzałość. Gdy zanurzymy się w znaczenia baśniowe, wydarzą nam się one najpierw spokojną tonią, w której odbija się tylko nasza twarz. Wkrótce jednak odkryjemy, że w głębi widać wewnętrzne wiry naszego życia psychicznego, a także obrazy tego, w jaki sposób osiągnąć pokój z sobą samym i ze światem zewnętrznym, pokój, który nagrodzi nasze trudy.

B. Bettelheim, Cudowne i pożyteczne. O znaczeniach i wartości baśni,
W.A.B, Warszawa 2010.

***

Gdy byłam kilkadziesiąt stron przed końcem ES podarował mi (przedwczoraj) świadomość istnienia poniższego kawałka. Jest on niczym klamra do tej książki, bo... jesteśmy ze Słońca:

Nous sommes du soleil
Nous sommes du soleil

Yes, Ritual. Nous sommes du soleil.

piątek, października 21, 2011

345. Ludzkie podroby, sztuk trzy

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Trzustka melduje, że ciało co ją nosi odebrało dzisiaj wyniki badania krwi. Amylaza w cudnej normie!

Wątroba nie chciała być gorsza i pochwaliła się wspaniałym wynikiem ALT.

Serce. Dlaczego Pani kocha ludzi? Przecież bywają okrutni, niektórzy wiecznie nieszczęśliwi, złorzeczący, hałaśliwi? No... bywają... Więc dlaczego Pani kocha ludzi? Bo... , bo uczą mnie, bo mi towarzyszą, bo ich obecność zmienia coś we mnie... na dobre. Bo... czasem widzę, kim mogą się stać.

***

Dziś ES uchylił przede mną drzwi do Muzyki, której nie znałam, o której istnieniu nie miałam pojęcia. Trzustka, wątroba i serce powiedziały: yes, yes, yes a ja? No coż, pod wrażeniem, nie chciałabym tych kawałków zgubić:

Emerson, Lake & Palmer,
Still... You Turn Me on.

Do you...? Do you...? Do you? Yes, I do.

czwartek, października 20, 2011

344. Niech MOC będzie z Wami!

     — Mam problem.
     — Nie.
     — Mówię ci, że mam problem.
     — Nie. Problem to nie problem, tylko źródło.
     — Strumyk?
     —Nie. Źródło, dzięki któremu możesz zyskać MOC.
     — Prywatna Kopalnia
!

***

Tylko dlaczego dostrzegam, że problem nie był problemem dopiero wtedy, gdy uda mi się wyjść z życiowego zakrętu?

poniedziałek, października 17, 2011

343. Smak pistacji

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Stojąc pod windą nasyciła oczy pracami studentów --- wykonanymi w ramach zajęć z typografii --- co raczyły zdobić ścianę. Znalazła tam opis kobiecej natury, pewnie stary, ale jej dotąd nieznany:

Kobiety są jak pistacje... Jedne trudno otworzyć, ale są wyśmienite. Inne są otwarte, ale puste w środku.

Szła do domu po bardzo udanym dniu mrucząc pod nosem telepatycznie wysyłany w kierunku Sadownika komunikat: Od dzisiaj, mów mi Orzeszku!

Od dzisiaj, mów mi Orzeszku! To się chyba nazywa radosny postęp w kategorii „poczucie własnej wartości”, bo jestem pod wieloma względami... pyszna.

sobota, października 15, 2011

342. Choleryk vs. Dorosły

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Kryształki zgody na rzeczywistość nanizane równiutko na sznureczek upleciony z czasu. Rozdzielone supełkami zachwytu do świata kamieni, liści, psich łap, ludzkich serc, dłoni i chwil. Połączone węzełkami upamiętniającymi wszystkich Tych, którzy mieli wpływ na goszczące na mej twarzy, przez wszystkie lata, łzy i uśmiech. Kto by pomyślał, że dorosłość to nie kajdany obowiązków, lecz magiczna bransoletka możliwości.

***

Zgoda na rzeczywistość mnie dziś hipnotyzuje, bez względu na jej kształt.

***

Hipoteza: chyba trudno jest pozostać cholerykiem, gdy człowiek znajdzie w sobie pokłady zgody na rzeczywistość?

***

Wniosek (ryzykowny?): żaden choleryk na świecie nie jest dorosły. :) Nawet jeśli jest w stanie wylegitymować się dowodem osobistym, trzecią żoną, piątką dzieci, kotem, psem i chomikiem. Sorri --- jak mawiają Hindusi --- nie można być jednocześnie Cholerykiem i Dorosłym... nie daj więc sobie wmawiać, że choleryk to temperament... :)))

piątek, października 14, 2011

341. Urodziłam się ponownie

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Społecznie, w wielu kręgach kulturowych milczy się znacząco lub szepcze na temat bardzo konkretnego dziewictwa, że niezbędne, znaczące, bezcenne. Ci, którym udało się wytrwać na tym blogu ciut więcej niż kilka wpisów wiedzą, że tracić dziewictwo można tysiące razy, w wielu dziedzinach ludzkiego żywota, z ogromnym powodzeniem i przyjemnością.

Dotarło do mnie, że tracenie dziewictwa jest paradoksalnie zyskiwaniem. Świadomości, mocy, doświadczenia. Jest tym, co sprawia, że możemy powiedzieć: „już wiem jak to jest”. W ten sposób stajemy się kimś, kim nie byliśmy jeszcze kilka godzin temu. Nie tracimy, ale zyskujemy, uczymy się, dojrzewamy, zmieniamy się. Tak na to patrzę od wczoraj, bo...

Po 31 latach chodzenia do szkoły, po 38 latach, 4 miesiącach i 3 dniach życia... czuję, że nareszcie urodziłam się! Akuszerce, która wyciągnęła mnie z wód płodowych mętnej przeszłości zajęło to raptem niepełną godzinę. Kocham Życie za wszystkie Mądre Kobiety, Mądrych Mężczyzn i Mądrych Ludzi, którzy dzięki niemu stają na mej drodze.

Od wczoraj jestem Dorosłym Człowiekiem. Witaj Rzeczywistości! Już jestem!

***

Osteo zapytał mnie dzisiaj: co słychać? Odpowiedziałam zgodnie z tym, jak się czuję: od wczoraj jestem Dorosłym Człowiekiem. I? Wiesz, rzeczywistość wydaje się cudownie nierealna...

Każdy z nas podobno rodzi się w życiu dwa razy. Nie bądźmy skąpi --- myślę, że rodzimy się, może mniej spektakularnie, bardzo wiele razy. Dorosłość nie jest wcale przereklamowana, ale jest zupełnie czymś innym, niż społeczna drabina i gminna wieść niesie.
Od wczoraj raczkuję jako Dorosła!

***

13 października 2011 urodziłam się ponownie,
więc od wczoraj świętuję rycząc razem z Przemykową:

Ty i tylko Ty
masz więcej niż
potrzebne Ci.

Ty i tylko Ty
tym wszystkim jesteś
czym zechcesz być.

Habakuk & Renata Przemyk, Jesteś drogą.

czwartek, października 13, 2011

(338+2). Jak dobrze, że są takie rzeczy

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Są rzeczy, których nie dam rady zrobić w jeden dzień. Są rzeczy, których nie dam rady osiągnąć w tydzień, miesiąc, czy kwartał. Wszystkie te rzeczy łączy jednak to, że pragnę z całego serca, by stały się moim doświadczeniem, faktem, częścią mojej tożsamości, moim życiem.

Moja trzustka wbiła się w ten krajobraz osobistych chciejstw z ogromnym wyczuciem małego gruczołu. Jej też nie można uleczyć w dzień, czy tydzień. Trzeba każdego dnia pilnować posiłków o właściwych porach, brania leków przed posiłkiem, w trakcie i po --- przeraźliwa i wyczerpująca nuda pławiąca się w jedzeniu. A gdzie moje rzeczy, których nie dam rady zrobić w jeden dzień?

Wzięłam wczoraj kartkę papieru. Spisałam wszystko to, co nie może być zrobione w jeden dzień. I zaczęłam... zrobiłam pierwszy krok. A trzustka na to z zachwytem: nareszcie! Wczoraj było nam razem jak w niebie. Chyba sporo przyjdzie mi nauczyć się od własnego gruczołu.

poniedziałek, października 10, 2011

(338+1). Spod powiek wprost

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Zza trzustki nie było widać cienia liter, żadnych krawędzi spokojnych zdań, skrawków związków frazeologicznych czy nudnych znaczeń.

Zza trzustki wyłaniała się tylko stara, nocna, wielodniowa Pani Bezsenność, co chciała już tylko jedno swoje marzenie spełnić, by --- bez dodatkowych wymogów --- zwyczajnie, o dowolnej porze dnia, w końcu wyciągnąć kości i zapomnieć się zapadając w sen, by troszkę pośnić.

***

Przespałam każdą możliwą okazję w zeszłym tygodniu. Odespałam się już chyba... nareszcie... szczęśliwie... do końca. Nie mogłam tutaj dojść. Przepraszam.

wtorek, października 04, 2011

338. Odnaleziona Radość Istnienia

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Gdy byłam dzieckiem --- starym, ale wciąż dzieckiem --- ciekawiło mnie jak bolą płuca, wątroba, żołądek. Dziś, gdy o tym myślę, dochodzę do wniosku, że nie byłam normalnym dzieckiem. Dwa lata temu, gdy po raz pierwszy w życiu, i póki co ostatni, zachorowałam na zapalenie oskrzeli, przypomniał mi się Duch Ciekawości bóli wszelakich. Ukatrupiłam drania. Ból oskrzeli mi w tym pomógł. Od tej pory nie byłam już ciekawa ani bólu woreczka żółciowego, ani bólu nerki.

***

48 godzin. Bolało. Udawałam, że to nieprawda. To tylko mała niestrawność. Bolało nadal. Przestałam spać. Bolało. To na pewno od kawy i czarnej herbaty. Przerzuciłam się na herbatki owocowe. Bolało, jakbym połknęła worek kamieni. To na pewno od smażonego. Pokochałam gotowane warzywa. Bolało. Na pewno mam raka żołądka, dwunastnicy, wątroby lub trzustki, czyli... mam jakiś rok życia. Jak zmieścić wszystkie swoje marzenia w jednym roku?

Znów uratowała mnie przytomność umysłu Sadownika, który przez telefon zapytał: a dzwoniłaś do Hannah? Nie dzwoniłam. To zadzwoń. Zadzwoniłam. Hannah podarowała mi nowe życie. Zapalenie ogonka trzustki. Oglądam w guglu ten gruczoł niczym przyrząd niezbędny do poprawnego życia. Ból… Zachodzę w głowę jak mogłam być kiedykolwiek ciekawa bólu narządów. Normalność w moim przypadku to fikcja.

Od niedzieli żyję. Od wczoraj wieczorem wróciła mi radość istnienia… i plany.