wtorek, listopada 29, 2011

376. Dialogi w niemym kinie

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Raz w tygodniu specjalnie dla Heni gotowana jest kość. W niedziele Kudłata dostaje ugotowane na twardo jajko w skorupce. A Henia? Henia nieprzerwanie wierzy w to, że dzisiaj, jak każdego dnia, musi być niedziela.

***

Jabłoń:
(obiera dla siebie jajko na twardo)

Henia:
(w roli Tej, którą trudno zauważyć, wciska się bez pardonu
między nogę Jabłoni a szafkę kuchenną, przysiadając na drzewkowej stopie
)

Jabłoń:
(udaje, że nie czuje słodkiego ciężaru,
nie widzi żebrzących, psich oczu, które z namaszczeniem
odprowadzają każdy, upadający na talerz, fragment skorupki
)

Sadownik:
(przechodzi obok, na chwilę ląduje w kuchennym, niemym kinie,
po czym dziarsko tłumaczy z psiego na ludzki
)
Henia właśnie próbuje Ci powiedzieć:
„W tym domu to ja jestem suką”.

Jabłoń:
(w roli psa ogrodnika wyrzuciła do śmieci wszystkie skorupki
a jajko wzięła dla siebie
)

niedziela, listopada 27, 2011

(374+1). Mag Sadu i jego Dar

Ogrzewa me stopy przed snem.
Rozpala w mym sercu ogień
uśmiechem,
gestem,
dotykiem,
samym
swoim
istnieniem.
Rozniecił na mej głowie ognisko.

Ma Dar
dostrzegania
we mnie
kobiety,
którą
dopiero
się
staję.

(fot. Sadownik)

sobota, listopada 26, 2011

374. Barter?

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Sadownik:
(ogarnął studio i przyszedł do gabinetu)
To kiedy zaczynamy?

Jabłoń:
(ze zdziwieniem na twarzy, że już,
przypomina sobie, że złożyła zamówienie na herbatę
)
Herbata!

Sadownik:
(ripostuje od czapy, ale tym samym tonem)
Seks!

Jabłoń:
(przytkana ze zdziwienia nagłą zmianą kierunku rozmowy)
Jaki seks?!?

Sadownik:
(nigdy nietracący rezonu)
Dobry!

Dlaczego nie pamiętam, czy po frazie „żyli długo i szczęśliwie” było coś o seksie, ekonomii związku i szarej strefie?

(371+2). S.O.S. już jest!

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Bóg pisany od tyłu topies▲.

Bones, 4 sezon,
4 odcinek, od 40min:30sek.

***

Nic więc dziwnego, że kawałek podarowany nam Wszystkim przez Campanulkę jest nie tylko psi, ale jest nadzwyczajnie boski! Tak boski, że nie może utknąć w komentarzach --- musi być niczym koło ratunkowe dla Duszy, zawsze pod ręką, uzdrawiające nawet alergików --- stąd w bocznej szpalcie nowy, świeżo utworzony dział S.O.S.

Will Young, Come On.

___________
▲ ang. god==dog (przykład zmory tłumaczy).

czwartek, listopada 24, 2011

372. Intymna chwila z Sąsiadem

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Byłam Nikim.
Płaciłam rachunki.
Wyciągałam listy ze skrzynki.
Dreptałam chodnikami w tę i z powrotem.
Nosiłam przy sobie dowód osobisty.
Miałam pesel, NIP i adres zamieszkania.
Na mym palcu serdecznym tkwiła obrączka, a mimo to...
wciąż byłam Nikim.

Od dobrej chwili jestem KimśKimś ze Świata — przez sam fakt pojawienia się Heni w Przytulisku. Wczoraj dotarło do mniej jak bardzo jestem Kimś.

Byłyśmy z Kudłatą w parku. Gdy już prawie wracałyśmy, pojawił się Sąsiad — pewien Tata, który wyprowadzał psa swojego Syna — mężczyzna po sześćdziesiątce, na emeryturze. Był wczoraj w wyjątkowo dobrej formie i fantastycznym humorze. Dawno go nie widziałam w tak pogodnej wersji. Wymieniliśmy ciepłe powitania, uśmiechy, zatrzymaliśmy w nas to wielkie, pędzące miasto na chwilę. Sąsiad, upewniwszy się, że to właściwa chwila, powiedział: „Muszę się Pani pochwalić... dziś mam jubileusz... od trzech miesięcy jestem trzeźwy”. Formalne sąsiedztwo — dzieli nas jedna klatka i kilka pięter — dzięki naszym czworonogom zamieniło się w serdeczne sąsiedztwo, które właśnie wczoraj na chwilę magicznie przemieniło się w szczerą i magiczną intymność. Cudownie! — Odpowiedziałam — To pozostało już Panu tylko jedno, pozostać trzeźwym tylko dziś. Obdarował mnie niezapomnianym uśmiechem i energicznie przytaknął: Tak, tego mnie nauczono, tylko dziś!

Gdy Hab mnie pyta: „kim ty jesteś?” to im bardziej szukam odpowiedzi, tym bardziej jej nie znajduję, ale gdy trafiają mi się takie — jak opisane powyżej — spotkania międzyludzkie, co mają dla mnie rangę międzyplanetarnych spotkań na szczycie, towarzyszy mi niezachwiana pewność, że jestem Kimś, kto żyje dla takich właśnie chwil.

***

Wiedzieć kim jestem... wiedzieć, tylko dziś.

wtorek, listopada 22, 2011

371. Sukces nurka śmieciowego

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Kartonik niepozorny a pojemny. Gromadzi niezliczoną liczbę detali z przeszłości --- małe i duże sprawy zaklęte w... Zdjęcia. Listy. Zaschnięte kwiaty. Czas, Miłość, Wzruszenia, Nadzieje i Plany --- wszystko uwięzione w materialnych drobiazgach. Jest i kaseta wideo, choć wiadomym od zawsze było, że w Przytulisku nie będzie ani wideo, ani telewizora. Pamiętam, dlaczego ją włożyłam --- z powodu jednej, jedynej piosenki Annie Lennox, w koncertowej wersji, której stracić nie chciałam. Po raz pierwszy będę mogła coś już na zawsze wyjąć z kartonika, jednocześnie tego nie tracąc. Znalazłam dokładnie ten sam kawałek w cyfrowej śmieciarce grającej:

Annie Lennox, Don't Let Me Down.

Brzmi tak samo cudownie jak kiedyś. Rajcują mnie te same frazy, emfaza, zmiana rytmu tu i ówdzie, słowa... Słowa? Słowa. Tylko one, choć śpiewane dokładnie tak samo, zmieniły znaczenie przez te wszystkie lata. Już nie chodzi o kogoś, kto ma mnie nie zawieść. Im dłużej żyję, tym bardziej dociera do mnie, że najłatwiej i najboleśniej jest zawieść siebie i bardzo bym chciała ochronić przed tym swoje Marzenia, Nadzieje, Wzruszenia, Miłość i Czas...

***

Jak mają się kawałki, z których nie chcecie wyrosnąć? Proszę, zdradźcie, które to utwory, co wciąż i od nowa mają w sobie to coś, co sprawia, że brzmią dla Was szczególnie? Nutki zgrabnie ułożone na pięciolinii, które porywają i ciało, i duszę?

poniedziałek, listopada 21, 2011

(348+22=368+2). Ludzkie ciepło w zimny wieczór

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Literatura... czym jest? Czym nie jest? Jak nazwać twórczość poczytnych autorów? Co i dlaczego czytam? Definicję, dyskusję, dbałość o precyzję... odłożyłam na bok, by poświętować pełen delikatności i troski cud spotkań z wrażliwością drugiego człowieka:

***

„Gdzie byłeś?” nie jest niewinnym pytaniem. To tak, jakby powiedzieć: „Brakowało mi ciebie”, „Stęskniłam się za tobą”.

***

     — Obejmij mnie — proszę. — Potrzebuję tego. Ten stary jak świat gest jest czymś więcej niż spotkaniem dwóch ciał. Obejmując kogoś, mówię: „Nie boję się ciebie, nie obawiam się bliskości, mogę się przy tobie odprężyć, poczuć się bezpiecznie”. Podobno, obejmując kogoś po przyjacielsku, zyskujemy jeden dzień życia. Proszę, przytul mnie.

P. Coelho, Alef,
Drzewo Babel, Warszawa 2011.

***

Idę... zapytać, gdzie byłeś? Idę... zyskać jeden dzień życia. :)

niedziela, listopada 20, 2011

(362+7=368+1). Dlaczego...

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Dlaczego... Mój najulubieńszy z wszystkich Habów zostawił mnie z tym słowem, które samo w sobie nijak nie mogło zdecydować się, czy jest tylko stwierdzeniem, czy może pytaniem, które zaprasza mnie do wewnętrznej podróży. Porzuciłam to słowo i jego ukryty, nieznany mi sens, wierząc głęboko, że w końcu znajdą się odpowiedzi a) na moją wątpliwość, co Hab miał na myśli, b) na ukryte w tym słowie pytanie dlaczego... Warto było poczekać...

***

Nie wspomniałam wczoraj, że wchodząc do księgarni miałam w zanadrzu koło ratunkowe --- książkę, którą chciałam przeczytać tylko i wyłącznie z powodu tego, że szalenie spodobało mi się hasło umieszczone na wielkiej reklamie, które widziałam jakiś miesiąc temu przemieszczając się komunikacją miejską. Hasło brzmi i porywa mnie do dziś:
„...Każdy koniec daje szansę na nowy początek...”.

Pocieszam się, że może każdy z nas ma jakiś czuły punkt... na reklamę proszku, pasty, nowo otwartej knajpy nie dam się nabrać, a tu... proszę, kupiłam książkę, bo hasło złapało za połeć moją wiarę w sens najdrobniejszego nawet końca. Dopadłam zawartość lektury dziś rano i, proszę, znalazła się zagubiona odpowiedź...

***

Hab: ...dlaczego...
Jabłoń: Dlaczego? Dla czego? Dlatego? Dla tego? Dlatego i dla tego...

Słowa to zapisane na papierze łzy. Łzy to słowa, które trzeba uronić. Bez nich radość traci swój blask, a duszę przejmuje bezbrzeżny smutek.

P. Coelho, Alef,
Drzewo Babel, Warszawa 2011.

***

Dlaczego kocham czuć, że żyję? To chyba już zbyt filozoficzne pytanie jak dla mnie...

sobota, listopada 19, 2011

368. Szybka miłość w wielkim mieście

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Obudził mnie rano głód nie byle jaki. Zamarzyło mi się coś... dla czystej, nieskażonej pragmatyzmem, przyjemności. Coś małego, niezobowiązującego, ot, takie małe, maksymalnie kilkugodzinne spotkanie miłosne... dać się uwieść, dać trochę swojej uwagi, wyssać i... porzucić!

Gdy więc Sadownik po śniadaniu zarządził polowanie na fotograficzne czasopismo ma Dusza i Ciało nie protestowały ani troszkę. Udając politycznie poprawne były gotowe, by odświeżyć polski szlagier: jes, jes, jes!

Fajnie jest... krążyć między regałami, marudzić, przeglądać, napawać się zapachem druku, nowymi okładkami starych tytułów, świeżutkimi premierami. Przebierać, wybierać, nie wiedzieć, czego się chce, ale chcieć całym sobą... naprawdę fajnie jest!

Na szczęście nie było dylematu osiołka, co zbyt duży wybór miał. Padło na książkę, o której istnieniu nie miałam pojęcia. Zanim jednak zdecydowałam się właśnie na nią, przeszłość przebiegła mi przez myśl --- osobista martyrologia lektur szkolnych. Moja lista tych ulubionych jest wyjątkowo krótka, bo znajdują się na niej tylko trzy tytuły: Kamizelka, Latarnik i Mały Książę. Gdy więc me oko padło na okładkę książki Alejandro Roemmers czułam, że to może być moja ofiara. Z niedowierzaniem zajrzałam do środka, chrupnęłam podczytnik i zawartość skrzydełek obwoluty... Im dłużej czytałam, tym bardziej traciłam pewność, czy to ja upolowałam książkę, czy to ona chwyciła mnie za serce i postanowiła nie puszczać do ostatniej literki, bo przecież czasem tęsknię za Małym Księciem. Kupiłam! Nie żałuję. Wolno, wolniutko czytałam. Starczyło na dwie godziny. Odpoczęłam. Mogę znów ruszać na podbój wielowątkowego kryminału jakim jest Psychopatologia.

Kochaj swoje marzenia, by dzięki nim budować świat pełen ciepła i cudowności, pełen uśmiechów i uścisków. W takim świecie będziesz chciał żyć, i stanie się on jak wielobarwna tęcza. Jeśli naprawdę w to wierzysz, jeśli będziesz budować go dzień po dniu za pomocą małych gestów, znajdzie się w zasięgu twojej ręki. Będzie nagrodą za twoje zasługi, bo nigdy nie widziałem, żeby ktoś w pełni cieszył się niezasłużonym szczęściem. Tylko ludzie, którzy prawdziwie kochają, są gwiazdami a ich blask świeci nad nami długo po tym, jak odejdą.

***

(...) wcześniej czy później wszyscy musimy wyruszyć w wyczerpującą wędrówkę w głąb swojej duszy. Żaden inny podbój nie przynosi takich zdobyczy, jak podbój samego siebie.

***

(...) Jeśli będziemy traktować innych zgodnie z tym, jak się zachowują, wcale się nie zmienią, ale jeśli będziemy ich traktować jak ludzi, którymi mogliby być, osiągną prawdziwą pełnię.

A. G. Roemmers, Powrót Młodego Księcia,
Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2011.

Mam już tak, że zawsze studiuję notkę wydawniczą. Lubię sprawdzić jak brzmiał tytuł oryginału. Lubię wiedzieć, ile lat dzieli polskie wydanie od wydania oryginału. Mile mnie zaskoczono... ta książka to prawdziwa świeżynka, oryginał wyszedł też w 2011.

piątek, listopada 18, 2011

367. Litania C-Th-L-S

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Kręgi C... Th... L... Sacrum i kosteczka guziczna ruchem jednostajnie przyspieszonym i zwalnianym przez środki transportu publicznego poniosły mnie dziś z samego rana, całkiem planowo, do Osteo.

C... Przestrzenie między kręgami, mięśniami, przyczepami... te wszystkie malutkie miejsca, których świadomości nie posiadam na co dzień... obdarzone uwagą, dotykiem, poruszone. Tak ma być!

Th... Magia pracy z ciałem. Ożywione plecy, niczym suchy alkoholik po spotkaniu AA, alternatywnie upijają się życiem i możliwością odzyskanej ruchomości. Tak ma być!

L... Dzień skurczył się do błogiego nicNierobienia i odsypiania maratonu, który przebiegły wszystkie cząsteczki mnie podczas tej osteowej godzinki. Tak ma być!

Śmieję się zwykle z Osteo, że przychodzą do niego tylko moje kręgi. Ja w tym czasie, w tej samej czasoprzestrzeni udaję się na sesyjkę muzykoterapii. Było tak i dziś. Bardzo często rozbrzmiewają połączone w pęczki nutki, których nigdy nie słyszałam. Dziś było podobnie. Jedyna różnica polegała na tym, że chciałam do tej płyty wrócić, gdy wyjdę od Osteo i dotrę do swojego życia.

S... Gdy kończę zamieniać dzisiejsze chwile w malutki, blogowy wpisik, słucham przy okazji i nie ustaję w zadziwieniu jak bardzo nie mogę zachować powagi nieruchomo siedzącej przy biurku osoby. Nie mogę, bo wszystkie koraliki C-Th-L-S rwą się do ruchu... Tak ma być? :)

Pizzica, Luna Lunedda.

poniedziałek, listopada 14, 2011

366. Cud-Poniedziałek

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Cud Pierwszy. W przerwie między zajęciami, zajrzałam do Ommeczki i zatrzymał mnie jej cudowny wiersz. Dotknął do żywego rzucając osobliwe światło na ludzkie życie. Poruszył. Przemienił. Pozwolił spojrzeć na ludzką egzystencję w jeszcze jeden, bardzo osobisty sposób.

Cud Drugi. Akuszer, co świętem mym jest co dwa tygodnie, był i dziś. 5 minut, psychologiczny szach i mat! Rozłożona na łopatki, wracałam do domu szczęśliwsza, wyższa, masywniejsza --- jakby mnie ciut więcej było pod każdym względem --- znów odzyskałam kawałek siebie. Wracałam i popłakałam się... ze szczęścia, co mnie rozpierało.

Cud Trzeci. No więc, wracałam, poczułam się przecudownie i „przebosko”, przypomniał mi się zestaw słów, który spisany był, gdy czułam podobną moc i zachwyt. Dodaję dziś do tych słów semi-toast:
Niech żyją Wszystkie Cuda, którymi byliśmy, choć pewnie wcale o tym nie wiedzieliśmy!
Niech żyją Wszystkie Cuda, którymi jesteśmy, choć ledwo to wyczuwamy!
Niech żyją Wszystkie Cuda, którymi pragniemy się stać! Bo...
Świat potrzebuje Cudów!

               ***

NIE!
Nie wierzę w cuda

Żyję wśród cudów
Dotykam cudów
Czynię cuda
Ot, jestem cudem

Tak jak Ty! Właśnie
TAK!
                (6 stycznia 2008)

niedziela, listopada 13, 2011

365. Bardzo ludzki ranek w języku psim

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Jabłoń:
(w doskonałym humorku)
Hau, hau!

Sadownik:
(w ciepłym łóżeczku jeszcze leżący)
Waruj!

Heńka:
(patrzy wzrokiem niedowierzającym,
zszokowana ubóstwem ludzkiej komunikacji
)

No i było cudnie…

_____________
† tłum. dzień dobry, zrobiłam śniadanko, wstaniesz?
‡ tłum. cześć, chodź tu jeszcze na chwileczkę przytulić się.

sobota, listopada 12, 2011

364. I miłość, i czas, i miłość... po dni kres

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Kawalerka, co szczytem marzeń w owym czasie była. Zielonym materiałem obita kanapa. Światło wieczorem zapalane przebijało przez wiklinowy, delikatnie upleciony kinkiet. Piękne „chińczyki”, w które wbijało się szpilki. Druty, kłębki, maszyna do szycia. Głęboka wanna, zapach mydła, i najważniejsze... Ona. Pokochała mnie w czasach, gdy żywiłam się tylko doświadczeniem wkładanych do buzi zabawek, gdy nie przypuszczałam nawet, że są takie pojęcia jak miłość i czas.

***

Minęło wiele lat. Nasze drogi rozeszły się po drodze. Czas nie ustawał w przemijaniu. Minęło go tak dużo, że pomyślałam, że może wcale nie kochała. Zadzwoniła trzy lata temu. Jej głos. Trzy zdania. Wróciła i miłość, i czas.

***

--- Dlaczego byłam dla Ciebie wiecznie brudnym dzieckiem?
--- To znaczy?
--- Za każdym razem, gdy do Ciebie przyjeżdżałam, szorowałaś mnie i czyściłaś.
--- Chciałam, byś czuła, że ten czas, który Ci w ten sposób daję, jest tylko dla Ciebie.

Głęboka wanna, której już nie ma. Czas, którego już nie ma. Miłość, która z zakamarków Duszy wyjrzała na nowo, co wcale czyścić i szorować nie chciała, co tylko pragnęła ukochać każdą chwilę. Ten dialog znaczy dla mnie bardzo wiele do dziś. Gdybym nie zapytała, wciąż byłabym brudnym dzieckiem, a tak stałam się dzieckiem kochanym.

***

Ommeczka poruszyła we mnie dziś tę najstarszą strunę pamięci. Strunę, na której można zagrać tylko jedną pieśń wiary: jeśli pragniesz miłości, uwagi, ciepła, na pewno je dostaniesz. Nie daj się jednak złapać w pułapkę, że dostaniesz to wszystko od konkretnych osób, o których myślisz. Nie upieraj się, że musi to być Matka, Ojciec, Pierwsza Miłość. Czasem, a może dużo, dużo częściej, właśnie Oni, nie są w stanie nam dać ani miłości, ani czasu. Odpuścić, sztuka nad sztukami. Odpuścić, zrobić to dla siebie, zrobić miejsce, by mógł przyjść ktoś, kto podaruje i miłość, i czas. Odpuścić... jak łatwo powiedzieć i napisać. Odpuścić... zajęło mi lata, by uwierzyć, że Świat przyniesie i miłość, i uwagę, i ciepło.

piątek, listopada 11, 2011

(362+1)=11.11.11

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Dziś pewien Pan, niestety nie udało mi się ustalić dokładnie kim był, w radio powiedział:

Naród to suma mniejszości.

Bardzo, bardzo, bardzo Mądry Pan! Chapeau bas!

czwartek, listopada 10, 2011

362. Pytaj, ale proszę, nie dawaj rad

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Jak byłoby miło mieć metr pięćdziesiąt, kręcone włosy i sokoli wzrok. Bóg, może głuchy nie dosłyszał, może ślepy nie doczytał zamówienia, a może miał swój chytry plan. Wszystko przekręcił i podarował urodzinowy prezent. Nie ma w nim metra pięćdziesięciu, nie ma kręconych włosów, a gdy wieczorem zdejmę okulary, przed oczami mam niekończący się test Rorschacha. Bóg miłosierny, bo łapnął w końcu, że podarował coś, czego być może sam sobie by życzył, gdyby miał stać się człowiekiem. Z pewnym opóźnieniem podarowałbył lekarstwo — Sadownika, co nie znosi kręconych włosów, kocha z metra ciętą kobietę i lubi mówić: „plama się do Ciebie uśmiecha”, gdy rankiem okulary dosypiają w swej prywatności na parapecie.

Marzenia, by nie wystawać ponad tłum, by być zwykłym, nierzucającym się w oczy człowiekiem, grzeczną dziewczynką, niesprawiającą kłopotu córką, spełniającą oczekiwania społeczne obywatelką — Boga ominęła nawet myśl, by choć zalążki spełnień tego podarować. Dopadła mnie dzisiaj Akuszerka, całkiem bez znieczulenia: jak mi jest być bezdzietną w świecie?

***

Jak jest, gdy ludzie traktują moją bezdzietność jako problem i odsuwają się ode mnie?

Jak to jest, gdy kiedyś najbliżsi ludzie, wśród których się wychowałam, robią ze mnie problematycznego człowieka?

Jak to jest, gdy milczą, gdy dają dobre rady, gdy modlą się, by Bóg zechciał mnie naprawić?

***

Jestem bezsilna... Bezsilna tak bardzo, że aż bezbronna. Wtedy płaczę...

Płaczę... i wracają do mnie słowa Treyi, których ci wszyscy — co się odsunęli, wiedzą lepiej, milczą, dają dobre rady, chcą bym się zmieniła i modlą się bez końca — nie słyszą:

Chcę, żebyś mnie pytał, a nie mówił.

K. Wilber, Śmiertelni nieśmiertelni,
Wydawnictwo Jacek Santorski & Co, Warszawa 2007.

Płaczę... i znajduję na nowo słowa Ewy Woydyłły:

Dzięki łzom ocalamy to, co w nas najlepsze.

E. Woydyłło, Sekrety kobiet,
Wydawnctwo Literackie, Kraków 2005.

Płaczę... i czasem nie chcę już płacić tak wysokiej ceny za bycie sobą, co dla mnie łączy się nierozerwalnie z byciem reprezentantem mniejszości społecznej.

Płakałam i dziś, by na końcu bezsilności znaleźć siłę... siłę wręcz morderczą, by stać za tym, co wybrałam w życiu: za wolnością, której potrzebuję jak powietrza, za pragnieniem spełniania marzeń, za drogą, którą chcę podążać. Płaczę, by ocalić to, co we mnie najlepsze, co potrzebuje bezdzietną pozostać. Płaczę... i muszę przyznać, że płacz się chyba całkiem dobrze Bogu udał, bo po deszczu przyjść musi słońce...

***

...I przyszło, bo Frendka na swoim profilu umieściła:

I pomyślałam... właśnie o to chodzi! O to chodzi!

361. Damsko-męskie szczęście... utopia?

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Jabłoń:
(gada do obściskiwanej czule Heńki)

Sadownik:
(z drugiego końca mieszkania):
Nie słyszałem! Powtórz!

Jabłoń:
Nie mówiłam do Ciebie, tylko do Heńki.

Sadownik:
(wraca do reszty Stada)
Heńka to ma dobrze, z nią rozmawiasz,
a ze mną to się tylko chcesz kochać...

środa, listopada 09, 2011

(346+14). Marzy mi się... okazja!

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Pokaż mi swą kuchnię a powiem ci, kim jesteś. O rany!
Pokaż mi zawartość swej szafy a powiem ci, kim jesteś. No i?
Pokaż mi swoje miejsce pracy a powiem ci, kim jesteś. Proszę bardzo.

***

Bettelheim ma na mej półce z książkami specjalne miejsce. Wciąż gdzieś w środku mnie pracują jego słowa. Odkryłam na swój własny użytek kolejną mądrość i wyższość dzieci nad dorosłymi.

Dzieci... mają taką przypadłość, że jak polubią jakąś baśń to każą sobie czytać i... czytać... drugi, trzeci, setny raz i znów od nowa. Nie da się dziecka oszukać zmieniając zdania, akapity. Trzeba czytać dokładnie słowo po słowie, bo latorośl zna tekst na pamięć, recytuje fragmenty, jakby znało również miejsca, w których postawiono przecinki. I znów każe sobie czytać. Według, nie tylko, Bettelheima, baśń, która pochłania malucha ma w sobie problem, który dziecko właśnie świadomie --- dużo częściej nieświadomie --- w środku siebie obrabia. Można więc powiedzieć, że dzieci żują swoje problemy tak długo aż je przeżują.

Dorośli... mają taka przypadłość, że problemy są dla nich po to, by szybko się ich pozbyć, rozwiązać, zrzucić na kogoś innego. Ma to sens w kategorii logistyki życia codziennego. Są jednak problemy wewnątrz nas, których nie da się załatwić wyciągając z portfela banknot o większym nominale, nie da się ich ominąć, nawet jeśli przez dłuższy czas udawało się ich unikać, nie da się od nich uciec. I wtedy dorośli... mają prawdziwy problem, co dogania ich pod różnymi postaciami. Niby różne sytuacje, a istota ich kłopotliwości podejrzanie taka sama, niczym czytana po raz setny baśń.

Jako dorosła, dokopuję się do dziecięctwa w sobie i uczę się cieszyć takimi problemami, których nie da się ignorować, bo to królowie wśród problemów --- problemy rozwojowe, co potrzebne nam są do życia jak chleb i woda. Przychodzi dzień, że trzeba sobie odpowiedzieć na naprawdę trudne pytania, trzeba podjąć decyzję, którą drogą iść. Trzeba? Nie trzeba. Warto.

Żal mi tylko, że nie dzielimy się problemami, z których wyszliśmy zwycięsko. Marzy mi się, by ludzie o tym mówili, dając nadzieję i wiarę tym, którzy po nich stają twarzą w twarz z problemem, który z dalszej perspektywy jest już tylko świetną okazją do zmiany. Marzy mi się... chyba bylibyśmy wtedy bardziej ludzcy i mniej plastikowi.

***

Wypowiedz choć jedno zdanie a powiem ci, jaki problem teraz ma cię w swoich objęciach. I nosi, i hołubi, i marzy, byś wyssał z niego wszystko co najlepsze i poszedł dalej bogatszy, silniejszy, mądrzejszy.

Wypowiedz choć jedno zdanie... Proszę bardzo. No i? O rany!

Naprawdę? Naprawdę. Od czegoś trzeba zacząć. Uczę się słuchać siebie, by usłyszeć własną Duszę, co nie wie i nie chce wiedzieć, która ręka jest prawa, która lewa, ale jest żywo zainteresowana, w którą stronę pójdziemy dalej. Fajna Dusza, co z uporem maniaka powtarza, że problem to... okazja!

niedziela, listopada 06, 2011

359. Słodka alternatywa dla konsumpcjonizmu

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Dwunożne w kinie (Służące). Brak telewizora w domu powoduje, że Jabłoń zachwycają reklamy --- kierunkiem, w którym się rozwijają, poziomem manipulacji, światem niedopowiedzeń, kolorów, szybkiego ruchu i bezkresnego pożądania, które wymaga natychmiastowego spełnienia.

Blok reklamowy trwa i trwa, by przy końcu prawie ostatniej reklamy użyć argumentu, który rozbawia do łez: Play Station w nowej, niższej cenie.

Sadownik:
Kupisz mi?

Jabłoń:
(całuje Sadownika czule)
Raz…

(całuje równie czule)
Dwa…

(całuje z niesłabnącą uważnością)
Trzy…
Kupiłam!

Sadownik:
?

Jabłoń:
(jako uosobienie skromności)
Dałam Ci tyle samo przyjemności,
ile dałoby Ci Play Station w nowej, niższej cenie.

sobota, listopada 05, 2011

358. Zachłanna szachistka

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Jabłoń:
(co wiecznie przegrywa z Sadownikiem
podczas porannej partyjki
)
Wiesz, dlaczego nie mogę Cię ograć?

Sadownik:
No?

Jabłoń:
Mam za mało królówek...

***

Z powyższego dialogu natychmiast wyłoniła się piękna algorytmiczna zagadka: ile najmniej musiałaby mieć Jabłoń królówek i na których polach szachownicy, by Sadownik nie miał najmniejszych szans?

piątek, listopada 04, 2011

357. Spóźnione, kratkowane Zaduszki

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Wczoraj, Akuszerka widząc, że jestem w poznawczej czarnej dziurze i nie mam nawet skrawka wzorca na jakiekolwiek zachowanie, na koniec sesji powiedziała: szachy, pograj w szachy. Nie chodzi o wygrywanie, chodzi o przesuwanie pionków do przodu i zbijanie.

Nie zdążyłam wrócić dobrze do domu, gdy przez telefon radośnie oświadczyłam Sadownikowi, że wracają szachowe czasy. Graliśmy wczoraj, graliśmy już dzisiaj. Ranki, gdy pijemy razem herbatę, zmieniły swój charakter na całkiem pokratkowany:

Sadownik:
Teraz mój ruch, ale najpierw pójdę do pracy.
(i poszedł a szachownica cierpliwie na nas czeka)

***

Poszedł. Mój wzrok zastygł na krawędzi między polami szachownicy. Przesuwanie pionów, dotykanie figur, sposób w jaki dziś rano padało słońce na planszę --- to wszystko zwróciło mi odległe wspomnienie, gdy pochyleni dokładnie nad tą szachownicą rozgrywali między sobą partyjkę mój Dziadek i moja Mama. Myślałam do dziś, że nic nie wiem na Jej temat. Jest, niczego nie chce, niczego nie potrzebuje, nie myśli nigdy o sobie, matka Teresa w beznadziejnym, niereformowalnym wydaniu. A jednak coś wiem... grała kiedyś w szachy ze swoim Ojcem. Przed oczyma stanęły mi ich pochylone sylwetki, ruchy ich dłoni, skupienie, ale i miłość, o której pewnie nigdy nie rozmawiali.

Dziadkowie... Mój drugi Dziadek nie miał najlepszych notowań (eufemizm), ale to z nim łączy się wspomnienie, którego klimat ogrzewa mnie za każdym razem, gdy do niego wracam. Mam kilka lat. Idziemy z owym Dziadkiem w słoneczny dzień po ulicy, wracamy z drukarni. Pamiętam tylko światło i dumę, która nas otaczała --- ja byłam dumna, że mam takiego Dziadka, a On był dumny, że ma właśnie taką jak ja, pierwszą wnusię. Szliśmy, mocno trzymając się za ręce. Dużo czasu zajęło mi zrozumienie, że zbyt rzadko czuł, że ktoś jest z niego dumny, nigdy nie nauczył się być dumnym z siebie, chyba nigdy nie poczuł, że jest coś wart... a był wart. Był moim Dziadkiem, co podarował mi taką magiczną chwilę.

Siedziałam w jadalni. Gapiłam się na szachownicę. W życiu nie chodzi o wielkie rzeczy. W życiu chodzi o chwile. O ludzi, którzy je tworzą.

Dziadkowie... Babcie... Czuję ich za plecami. Nigdy nie jesteśmy sami... Nawet jeśli rodzinna rzeczywistość bardzo skrzeczy, na pewnym poziomie łączy nas tylko bezkresna miłość, która za nic ma fakty. Amen.

środa, listopada 02, 2011

356. Czterodniowe Święta Splecionych Dłoni

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Dawno nie mieliśmy tylko dla siebie czterech dni w stolicy. Dawno nie dzieliliśmy się naszymi marzeniami. Dawno... To były piękne i bardzo potrzebne Święta.


Cień to towarzysz niezmordowany. Nigdy nie wykłóca się o detale, nie robi scen, nie pamięta krzywd. Tylko czasem, lekko zagniewany, znika na samotnym spacerze w po­chmurne dni. Wraca stęskniony, gdy tylko zza chmur wyjrzą ciut bardziej zdecydowane promienie słońca. Światło sprzed setek sekund dociera na Ziemię a Twój cień-niemowa językiem swego ciała chciałby opowiedzieć Ci coś o Twojej przyszłości. Posłuchaj.

Swoim kształtem krzyczy: taki mocny i wielki możesz być! Twój cień, chętnie nauczy Cię jak być panem swojego losu. Wypoczęty, wyhulany i spełniony szepcze, judzi, że już teraz możesz być sobą. W sumie, czemu nie? Tylko co to znaczy dla Ciebie być sobą? Co to znaczy dla mnie, że będziesz sobą? Co to znaczy dla nas, że oboje będziemy sobą? Spójrz.

Nasze cienie już wiedzą. Zobacz tylko jak się teraz obejmują. Uwielbiam jak się obejmują. Bądź.


wtorek, listopada 01, 2011

355. Rajd ku śmierci inaczej

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Pierwszy listopada kojarzy mi się z Narodowym Świętem szybkiego umierania w samochodzie. W związku z tym, pomimo głębokiej tradycji, że lampki jest dobrze tego dnia zapalić, od wielu lat jestem ignorantką, co życie swe ceni bardziej niż ceremoniał wszelki. Co gorsza, głęboko wierzę, że moi Przodkowie dadzą sobie jeszcze świetnie radę beze mnie po drugiej stronie lustra. Pierwszy listopada to dziś. Nie ruszam się ze stolicy. Święto uznaję za zaliczone, gdy uda mi się upolować puszyste obwarzanki, co z roku na rok zaczyna być coraz trudniejsze.

Okazało się, że i stoliczne dla mnie święto ulega ewolucji. Jeszcze kilka lat temu pędziliśmy na cmentarz wojskowy światełko Tuwimowi i Broniewskiemu zapalić. Od trzech lat robimy to w dowolnym, ale innym terminie. Cmentarze w tym szczególnym dniu zamieniają się --- jakby żyjący pragnęli podarować nieżyjącym smak codzienności XXI wieku — w ogromne filie sklepów wielkopowierzchniowych. Nie ma mowy o usłyszeniu własnych myśli, gdy trzeba pilnować, by człowieka nie przewrócili Bracia i Siostry wiary słusznej. Odmawiam więc współpracy z takim świętowaniem.

***

Dziś, zdecydowaliśmy się na wizytę na cmentarzu Braci starszych w wierze. Wstrzeliliśmy się we właściwy czas, bo... pan Jan Jagielski oprowadzał po cmentarzu opowiadając przy tym bardzo ciekawie. Byłam pod wrażeniem pogody ducha tego, starszego już dzisiaj, Pana.

Napis... Literki... Pamięć wykuta w kamieniu... Czuła jestem na pismo. Na większości grobów coś, co można by skojarzyć z katolickim „Ś.P.”. Zapytałam pana Jana, czy mógłby mi ten napis przetłumaczyć. Mógł. Poniżej napisano: „tu spoczywa” (ładnie i bez nadęcia):

Nie znałam zwyczaju z kamykami, ale zachwycił mnie i mam zamiar go ekumenicznie stosować na własne potrzeby przy okazji wizyt na grobach Osób dla mnie ważnych.

Pan Jan, dziś, był czarującym człowiekiem:

***

I tylko jeden smuteczek i lekka złość mi towarzyszyła podczas owego zwiedzania. Tyle wrzasku o krzyż w Sejmie, że uszanować należy... Szkoda, że tak trudno było kilku męskim katolikom uszanować szczególne miejsce, jakim jest żydowski cmentarz i włożyć coś na głowę. Hitem był pewien krótki pan w prochowcu, który by lepiej widzieć w wypolerowanych kulturą butach... stanął sobie na nagrobku. Do teraz zachodzę w głowę, dlaczego nie podeszłam do palanta i go nie zrzuciłam...

354. Świętowanie (III)

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Było 1.11.2006 roku:

_____________________Sens

Niektóre
kobiety dają życie... dzieciom.

Ja
daję przyprawy do życia... ludziom.

Wszystkie
mamy ten sam cel: pokazać,
że życie cudem JEST.

Każda z nas obdarowuje
i jest w życiu obdarowywana.

Niech tak pozostanie.
___________________________

Opłakałam wtedy i rozstałam się z marzeniem o normalności, bo moje marzenia i życie nijak normalne nie chciały być --- nie miały w planie wyprostować się, nagiąć czy uszczęśliwić twór zwany rodziną. Moje marzenia i życie uszczęśliwiają moją osobę czyniąc mnie... przyprawą.

***

We wrześniu tego roku, na urlopie zrobiłam tylko jedno zdjęcie. Gdybym nie była Jabłonią, byłabym Brzozą, właśnie taką, wolną i szczęśliwą: 

***

Dziś, 1.11.2011 roku: Jestem... Przyprawą! Szczególną. Wciąż dojrzewającą. Bardzo miłe jest posiadanie świadomości tego faktu. Świętowałam dzisiaj! Świętowałam... Życie!