wpis przeniesiony 2.03.2019.
(oryginał bez twardych spacji)
Wczoraj, Akuszerka widząc, że jestem w poznawczej czarnej dziurze i nie mam nawet skrawka wzorca na jakiekolwiek zachowanie, na koniec sesji powiedziała: szachy, pograj w szachy. Nie chodzi o wygrywanie, chodzi o przesuwanie pionków do przodu i zbijanie.
Nie zdążyłam wrócić dobrze do domu, gdy przez telefon radośnie oświadczyłam Sadownikowi, że wracają szachowe czasy. Graliśmy wczoraj, graliśmy już dzisiaj. Ranki, gdy pijemy razem herbatę, zmieniły swój charakter na całkiem pokratkowany:
Sadownik:
Teraz mój ruch, ale najpierw pójdę do pracy.
(i poszedł a szachownica cierpliwie na nas czeka)
***
Poszedł. Mój wzrok zastygł na krawędzi między polami szachownicy. Przesuwanie pionów, dotykanie figur, sposób w jaki dziś rano padało słońce na planszę --- to wszystko zwróciło mi odległe wspomnienie, gdy pochyleni dokładnie nad tą szachownicą rozgrywali między sobą partyjkę mój Dziadek i moja Mama. Myślałam do dziś, że nic nie wiem na Jej temat. Jest, niczego nie chce, niczego nie potrzebuje, nie myśli nigdy o sobie, matka Teresa w beznadziejnym, niereformowalnym wydaniu. A jednak coś wiem... grała kiedyś w szachy ze swoim Ojcem. Przed oczyma stanęły mi ich pochylone sylwetki, ruchy ich dłoni, skupienie, ale i miłość, o której pewnie nigdy nie rozmawiali.
Dziadkowie... Mój drugi Dziadek nie miał najlepszych notowań (eufemizm), ale to z nim łączy się wspomnienie, którego klimat ogrzewa mnie za każdym razem, gdy do niego wracam. Mam kilka lat. Idziemy z owym Dziadkiem w słoneczny dzień po ulicy, wracamy z drukarni. Pamiętam tylko światło i dumę, która nas otaczała --- ja byłam dumna, że mam takiego Dziadka, a On był dumny, że ma właśnie taką jak ja, pierwszą wnusię. Szliśmy, mocno trzymając się za ręce. Dużo czasu zajęło mi zrozumienie, że zbyt rzadko czuł, że ktoś jest z niego dumny, nigdy nie nauczył się być dumnym z siebie, chyba nigdy nie poczuł, że jest coś wart... a był wart. Był moim Dziadkiem, co podarował mi taką magiczną chwilę.
Siedziałam w jadalni. Gapiłam się na szachownicę. W życiu nie chodzi o wielkie rzeczy. W życiu chodzi o chwile. O ludzi, którzy je tworzą.
Dziadkowie... Babcie... Czuję ich za plecami. Nigdy nie jesteśmy sami... Nawet jeśli rodzinna rzeczywistość bardzo skrzeczy, na pewnym poziomie łączy nas tylko bezkresna miłość, która za nic ma fakty. Amen.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz