sobota, grudnia 31, 2011

(399+1). Przeżyłam Święta!

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Dziki Zachód budzi w Drzewku Zew Stereotypowej Mężczyzny XX wieku. Ledwo noc przespała, wiedziała, że nadszedł Ten Dzień. Wspomnieć wypada, że w rachunku nie należy ujmować jedynego wyjątku, gdy Mężczyzna w Drzewku ukryta upiła się na południu kraju miesiąc po własnym ślubie, z wrażenia chyba. Nigdy jednak ten Zew nie był tak silny jak Tego Dnia, a Dzień Ten nadszedł znienacka.

Ten Dzień. Przez przypadek był to również wigilijny wieczór roku, co właśnie dogorywa. Henia pod stołem prawie gotowa ludzkim głosem mówić. Sadownik. Obok Drzewko. Przy jednym stole nastka ludzi, których żadna inna, nierodzinna okazja nie mogłaby zrzutować w jeden punkt czasoprzestrzeni. Przekrój społecznych ról. Wojsko. Służba zdrowia. Edukacja. Rozrywka. Rzymskokatolickie Imperium. Matki, żony, kochanki. Ojców, mężów i kochanków pęczek szowinizmem lekkim przewiązany. Dzieci, wnuki i prawnuki. Magia Świąt pełną gębą i ościami.

Jak to się stało, że Drzewko emerytowanych wojskowych musiało poganiać, bo za wolno uzupełniali jej kieliszek, tego nie wie nikt, ale mundurowe dusze chętnie poddały się cywilnemu, feministycznemu tempu. A gdy wciąż było za wolno, Drzewko rozpromieniło się na widok kieliszka, do którego nikt nie chciał się przyznać. Stał obok drzewkowego i prawie piszczał ludzkim głosem, że nie chce być niczyj. Nie był! Już ani chwili dłużej. Zaniemówiła Henia z wrażenia.

Może w każdym Drzewku drzemie Diabeł, co chociaż raz w życiu upić się musi, by ludzkim głosem wyrazić swe pragnienie. Drzewkowa Diablica po pijaku naprędce skreśliła list do Mikołaja: nieprzerwanych niczym, ośmiu godzin snu --- bez psich i ludzkich potrzeb, które czekać nie mogą --- osiem godzin Mikołaju mi daj!

Po Tym Dniu, dziwić nie powinno, że przyszedł dzień następny. Drzewko, bez wprawy w kursie pijańskiego dzieła, bezbronne było niczym dziecko.

Jabłoń:
(wytacza się z sypialni pokonując pięciometrowy maraton
z metą na krześle przy stole
)
Picie jest przereklamowane.
Ledwo żyję.

Sadownik:
(weteran młodzieńczego picia
nie może powstrzymać śmiechu,
udaje, że grawitacja wcale nie jest przeciwko Drzewku
)
Co się dzieje?

Jabłoń:
(wciąż idzie, a krzesło jak na złość ucieka)
Głowa... ty nawet nie wiesz, jak mnie boli głowa.
Do dzisiaj to ja o bólu głowy niewiele wiedziałam.

Sadownik:
(bez empatii, nie ukrywa już śmiechu,
choć zabiera się do konstruowania leczniczego zestawu
)
To się uciesz. Jeśli po piciu boli cię głowa to znaczy, że masz mózg.

No i proszę. Mikołaj, męska szowinistyczna świnia, czytać nie umie. Miał dać osiem godzin snu, dał tylko cztery a w ramach gratisu świątecznego dorzucił... mózg. Podarował Drzewku dzień, gdy mózg jej do niczego nie był potrzebny. Pokrętnego Sadowniczego „Jeśli-to” do dziś nie rozumie.

Wróciliśmy. Do siebie. Czas zamykać rok. Piłam, kochałam, płakałam, śmiałam się, jadłam dobre rzeczy, żyłam. W przyszłym roku będę pić, kochać, płakać, śmiać się, jeść dobre rzeczy, żyć! I tego, skromnie, też Wam życzę z całego serca.

piątek, grudnia 23, 2011

399. Nomadzka, świąteczna piosenka

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Miski, karma, gryzaki, smakołyki, olej lniany, tran, legowisko. Odhaczone. Spakowane.

Kilka kompletów ubiorów odświętnych, mniej odświętnych i całkiem codziennych. Odhaczone. Spakowane.

Komputery, książki, notatniki, aparaty fotograficzne, statyw. Odhaczone. Spakowane.

Szczoteczki do zębów, szampony, piżamki. Odhaczone. Wrzucone na chybcika.

Upchnięte to wszystko w niebieską strzałę, co jęczy, że więcej nie pomieści.

Pies. Jest. Sadownik. Jest. Jabłoń. Jest. Stado w komplecie. Jedziemy!

***

To jedyna taka chwila w roku. Czas zacząć wyć wraz z Chrisem, by z każdym kilometrem być bardziej na Dzikim Zachodzie. Kocham ten czas i tę piosenkę. A w tle obrazka do piosenki... na pewno polska droga krajowa nr 7, wylot z Wawy na północ... Już czas!

Szerokiej Drogi Wam! Jeśli, tak jak my, będziecie przemierzać polskie drogi... ku Świętom wprost!

Chris Rea, Driving Home for Christmas.

czwartek, grudnia 22, 2011

(130+268). Suplement do TAK-NIE

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

To tylko klamra, co się przy okazji znalazła, do wpisu 130. Wyjątkowo obrazowa klamra:

Powiedzmy, że jakiś człowiek siada na krześle, na którym leży pinezka. Boli go, więc idzie do kogoś, kto pomaga mu wyrazić swoje emocje, i chociaż czuje się przez to lepiej, pinezka dalej jest głęboko wbita w jego ciało. Następnie angażuje się w trening medytacji, co również pomaga, ponieważ uczy go wznoszenia się ponad ból. Niemniej pinezka nadal tkwi w jego siedzeniu. Próbuje refleksologii, biofeedbacku i hipnozy, a kiedy już przejdzie przez to wszystko, pinezka dalej jest tam, gdzie była.
Czym jest ta pinezka, która powoduje w nas tyle gniewu? Jest to zdolność (albo niezdolność) do mówienia „tak” lub „nie”. Jeżeli prowadzimy życie na własnych warunkach, mówiąc „tak” i „nie” w odpowiednich momentach, mamy mniej okazji do gniewu.

H. Stone, S. Stone, Obejmując nasze „ja”,
Wydawnictwo Zysk i S-ka, Poznań 2004.

397. Jeden... Dwadzieścia... Tysiąc postaci!

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Wybacz sobie --- powiedziała.
Odpuściłem sobie --- westchnął on.
Zdali sobie sprawę z tego, co się stało,
gdy one podarowały sobie chwilę wytchnienia.
Przeczytaj sobie zasady --- oschle poinstruował cień jego wspomnień.
Życzyła sobie... już tylko świętego spokoju.

Zawiana wietrzykiem matematycznej precyzji zwróciła uwagę na potoczne sformułowania. ...sobie ...sobie ...sobie. Do rzeczy. Kto? Komu? Ma wybaczyć? Podarować? Życzyć? W „sobie” jedna postać drugiej postaci dobrze radzi, ostrzega, wydaje polecenia. Ciekawe...

***

Chciałam przeczytać coś Hala Stone’a. Niestety spóźniłam się kilka lat. „Krytyk wewnętrzny” --- nakład wyczerpany. Ale od czego w życiu są przypadki? Szukałam czegoś dla znajomego w przerwie między jednym zajęciami a drugimi. I proszę, Bingo! Jest! Biorę! Czekam! Mam! Przeczytałam! Jeszcze dziś, wracając do domu, jadąc po raz ostatni tramwajem w tym roku kalendarzowym, śmiałam się bez skrępowania, wywołując u współpasażerów różne reakcje.

Teraz już wiem, z kim będę dzielić to samo krzesło podczas Wigilii. Przy jednym stole będzie około dwudziestu osób, ale postaci... chyba koło tysiąca! Już się cieszę na to spotkanie, bo po raz pierwszy w życiu mam wrażenie, że naprawdę będziemy w komplecie. Która z poniższych --- niestety, subiektywnie przeze mnie wybranych --- postaci zasiądzie z Wami?

**

Zmieszanie, bezbronność, brak celu, niekontrolowana złość, seksualność i lęk --- wszystkie te cechy są postrzegane przez Obrońców-Kontrolerów jak potencjalnie niebezpieczne, bo uważają oni, że być racjonalnym i utrzymać absolutną kontrolę to sprawa życia i śmierci.

*

Silny Popychacz niewątpliwie pomoże wam osiągnąć sukces w świecie. Może także sprowadzić na was migreny, bóle pleców, atak serca i ogólnie zrzędliwy stosunek do życia. Popychacz jest jednym z głosów, których najłatwiej słuchać. Większość z nas jest w stanie dostroić się niemal natychmiast do tej podosobowości, która z batem w jednej ręce i listą rzeczy jeszcze nie zrobionych w drugiej, wciąż ponagla nas: „twoje gazety nie przeczytane, łóżka nie zaścielone, praca magisterska jeszcze nie napisana, czeka na ciebie rozkład treningów, trzeba wyplewić ogródek, a z kranu cieknie...”. Lista ta jest bez końca. Godziny spędzone na pracy nie są doceniane i możemy liczyć na jedno: gdy tylko uda się nam, po wykonaniu jakiejś czynności, wykreślić ją z początku listy, Popychacz natychmiast dopisze następną na jej końcu.

*

Krytyk to niesamowite „ja”, które nie pozwala wielu z nas doświadczyć przyjemności z życia --- przecież za dużo przyjemności może być niebezpieczne...

*

Inteligencja Krytyka nigdy nie przestaje nas zadziwiać. (...) Krytyk jest absolutnie znakomity, gdy chodzi o to, byśmy poczuli się podle sami ze sobą.
Oprócz inteligencji logicznej, której wyrazem jest wysoki IQ, Krytyk dysponuje znakomitą intuicją. W jakiś sobie tylko znany sposób zawsze wyczuje nasze słabe miejsca wymyśli, jak zatopić w nich ostrze.

*

Chce ono [Bezbronne Dziecko (aspekt Wewnętrznego Dziecka)], by za nim tęskniono, by go szukano, by je doceniono, chociaż Obrońca-Kontroler i inne racjonalne podosobowości nie chcą, aby ono w ogóle istniało.

(...) dwa pozostałe aspekty Wewnętrznego Dziecka --- Dziecko Bawiące się i Magiczne --- wnoszą magię i radość w nasze życie.

H. Stone, S. Stone, Obejmując nasze „ja”,
Wydawnictwo Zysk i S-ka, Poznań 2004.

środa, grudnia 21, 2011

396. Siedemdziesiąt dwa tysiące sekund

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Do rozpoczęcia dziesięciodniowego świętowania zostało nam 20 godzin. Jak zwykle jestem pełna nadziei... wybieram książki, planuję, wszystko przede mną --- literki, spacerki i ludzie.... ludzie, spacerki, literki.

Wyjęłam i tą, która specjalnie na świąteczny czas czekała. Pijąc dzisiaj kawę, smakowałam perspektywę nadchodzących dni, nadchodzącego roku. Wróciłam do przeczytanego tekstu teraz i poruszona słowami:

Every blade of grass has its Angel that bends over it and whispers, “Grow, grow”. (The Talmud)

J. Cameron, The Artist’s Way,
Pan Books 1998.

...nie śpieszę się. Chłonę każdą z minut, które składają się na wspomniane 20 godzin. Poza Wigilią, to dla mnie najpiękniejszy czas rokrocznie w grudniu. Coś we mnie już świętuje i szepcze: źdźbłem... bądź... koniecznie...

_______________________
Każde źdźbło trawy ma swojego Anioła, który pochyla się nad nim i szepcze „Rośnij, rośnij”. (Talmud)

wtorek, grudnia 20, 2011

(394+1). Niech pada!

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Otwieram kolorowe, dwukolumnowe papierzysko, co od wczoraj u nas jest. Czytam o x. Wojciechu Lemańskim... i chylę czoła, że rzymskokatolicki, męski uniform pracowniczy nie stał się zbroją dla jego człowieczeństwa... Czytam o onkologu, prof. Cezarym Szczyliku... i znów chylę czoła, że biały kitel wszechwładzy medycznej nie zatrzasnął mu serca. Zamykam czasopismo, by obejrzeć okładkę. Ustalić na nowo tytuł potrzebuję, by upewnić się, że nie jest to żaden magazyn pomocy psychologicznej. Otwieram znów, na chybił trafił, i... wilgotnieją mi oczy, bo za serce mnie chwyciły i człowieczeństwem mym potrząsnęły poniższe słowa zaklęte w wiersz:

To tylko pies, tak mówisz...
Tylko pies
A ja Ci powiem
Że pies to czasem więcej jest niż człowiek
On nie ma duszy, mówisz...
Popatrz jeszcze raz
Psia dusza większa jest od psa
I kiedy się uśmiechasz do niej
Ona się huśta na ogonie

A kiedy się pożegnać trzeba...
I psu czas iść do psiego nieba
To niedaleko pies wyrusza
Przecież przy Tobie jest psie niebo!
Z Tobą zostaje jego dusza!

Barbara Borzymowska,
Wprost, 51/52 str. 75, 2011.
(wyróżnienie moje)

***

Zaczął padać pierwszy śnieg. Mogłabym się bez niego obejść, ale nie! Chcę by był, by było go dużo... i jeszcze więcej... dla Heniutki i jej Duszy, co huśta się na ogonie.

poniedziałek, grudnia 19, 2011

394. Twardy suchar przepaści pokoleniowej

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Słuchałam radia... rozmowa z Ewą Woydyłło... prowadzący rozmowę przytoczył fragment poniższego wywiadu... zadzwoniłam do Sadownika, by kupił mi, koniecznie, ten numer czasopisma... przeczytałam i:


Jarosław Wałęsa: (...) mam fajną grę, takie branie go [ojca] pod włos. Co jakiś czas, na przykład po śniadaniu sobotnim, on już chce uciekać do swojego gabinetu, do komputera, a ja wtedy mówię: „Ojcze...”. A on: „Co?”. “Kochasz mnie?”. I on ucieka, szybko ucieka, mówi: “Daj mi spokój!”. On nie jest w stanie tego powiedzieć.
Piotr Najsztub: Taki mu pan robi szach-mat.
Tak, on nie jest w stanie nic zrobić, zareagować. Ale nie daję za wygraną i co kilka tygodni, teraz nawet częściej, pytam go: „Ojcze, czy mnie kochasz?”. Może kiedyś uda mi się to w nim zmienić. Tak dramatycznie tego nie oczekuję, bo otrzymałem od mojego ojca tyle miłości, ile on mógł dać. Ale lubię widzieć tę różnicę pokoleniową, że ja jestem w stanie to powiedzieć i powiem do mamy, do siostry, do brata, do przyjaciela i nie mam z tym problemu, a on nawet rodzonemu synowi nie jest w stanie tego powiedzieć. To jest ogromna przepaść pokoleniowa.

Marzenie o myciu włosów prawą ręką, Wprost, nr 51/52, 2012.


I westchnęłam. Znam takiego jednego, z tego samego rocznika co prezydentowy syn, co też ma gwiezdne marzenie, by mu jego własny ojciec powiedział, że go kocha. Znam takich, co bez pragnień wobec swoich rodziców już żyją, bo mogą tylko z niebem rozmawiać. A ja? Ja wierzę w to, że gdyby mój Ojciec wiedział jak bardzo go kocham, nie okłamałby mnie. Mą gwiazdką z nieba byłoby jego przepraszam. Dużo pracy ode mnie wymagało, by przestać czekać na to słowo --- dzieli nas przepaść pokoleniowa --- a w Wigilię, no cóż, tylko zwierzęta ludzkim głosem mówią...

niedziela, grudnia 18, 2011

393. Najmądrzejszy Mąż Studentki

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

     — Czy jestem klientem czy pacjentem?
     — Jak pan uważa.
     — Jak idę do lekarza, to jestem pacjentem, jak do mechanika, to klientem, tak?
     — Widzi pan, terapeuci często żartują, że nasz klient zawsze się myli.

Bez tajemnic, (serial), odcinek 2.

***

(w kuchni, po Jabłonkowym pracującym dniu,
Dwunożne przytulają się do siebie,
czekając na zagotowanie się wody
)
Jabłoń:
Dobre życie mamy razem, prawda?

Sadownik:
Chyba tak.

Jabłoń:
(gotowa podjąć droczenie się)
Kto w Tobie mówi „chyba”?

Sadownik:
(z przekąsem)
Stop! Stop! Nie terapeutyzuje się własnej rodziny!

czwartek, grudnia 15, 2011

392. Podelegacyjna inwentaryzacja

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Sadownik:
(wieczorem, już w łóżeczku,
majstruje przy swoich ustach)
Włos!

Jabłoń:
(oczekuje precyzji)
Męski? Żeński?

Sadownik:
(ze znawstwem)
Nie łonowy!

Jabłoń:
(rżnie głupa)
Męski, nie. Żeński, nie. Psieski?

Sadownik:
A co tu robił pies?

Jabłoń:
(ratuje się polityczną poprawnością)
My nie mamy psa.
(Henia przecież jest suczką)

391. Niespodzianka

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Wczoraj był pierwszy dzień po moim siedmiodniowym poście od ludzi, podczas którego życie upływało mi w rytmie spacer-dom-praca-dom-spacer-dom-spacer- dom-spacer-dom-sen.

Jeden telefon zmienił perspektywę dnia, który nadciągał. Wyposzczona zerwałam się z entuzjazmem na równe nogi. Na horyzoncie było cudowne towarzystwo, zapach i smak. Zamiast przystąpić po śniadaniu do odpychanej na ostatni możliwy termin beznadziejnej roboty umieszczania numerków zgodnie z unijnymi wymogami, wyprowadziłam Kudłatą na spacer, zamknęłam w domu i ruszyłam. Na szybką kawę. Z moją Jolą z Raju wprost, co przejazdem była w mieście. Szybka kawa, bo unijne paskudztwa musiały być wypełnione najdalej do północy, ale przyjemność przeogromna.

Obdarowana zostałam (całkiem niespodziewanie) książką. Pierwszy raz w życiu zdarzyło mi się coś takiego --- okładka, tytuł, sekunda wgapiania się i… gotowe. Łzy w oczach ze wzruszenia. Znam taką jedną dziewczynkę, co chciała mieć psią dziewczynkę... Miałam okazję poznać psią dziewczynkę, która bardzo chciała mieć ludzką dziewczynkę...

***

Groszka [psia dziewczynka] każdego dnia mówiła o dziewczynce. Wierzyła, że mama i tata kiedyś wreszcie się zgodzą, ale na razie wciąż mieli wątpliwości.
--- Czy ty choć trochę znasz się na ludziach? --- zapytała mama. --- Wiesz, czego taki człowiek potrzebuje, ile je?

*

W porównaniu z psami ludzie mają wiele braków i niedociągnięć, ale jest też w nich dużo dobrego. Groszka nie bardzo rozumiała, na czym to polega. Jakaś niepojęta moc sprawia, że pies kocha człowieka z całej siły, wprost bezgranicznie. Z ogromu miłości psie serce może nawet pęknąć.
Trzeba przyznać, że również wielu ludzi kocha psy niemal tak samo mocno.

*

--- Jestem prezentem dla świata, a zwłaszcza dla Dominiki --- oświadczyła [Groszka] mamie i tacie --- Wiedzieliście o tym?
Rodzice wydawali się trochę zaskoczeni, ale mama odpowiedziała:
--- Oczywiście.
Tata uważał, że cały psi ród jest prezentem dla ludzkości.
--- Czym byłoby ich życie, gdyby nie my?

S. Peltoniemi, Groszka. Piesek, który chciał mieć dziewczynkę,
Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2011.

wtorek, grudnia 13, 2011

(382+8). Delegacja jako forma higieny psychicznej związku

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Miłość. Poślubiona. Wyświechtana dniem codziennym. Przemieniona w napełnianie lodówki, garnków, talerzy. Umęczona codziennymi obowiązkami wiązania końca z końcem, by jednocześnie marzeniom nie poderżnąć gardła.

(ekstremalna, siedmiodniowa)
STOP KLATKA
(delegacyjna)

Miłość. Poślubiona. Codzienność? Koniecznie! Lodówka, garnki, talerze? Tak, tak, tak! Koniec z końcem wiązać co dnia? Z przyjemnością! A marzenia? Damy radę ocalić i spełnić! My! Ręka w rękę a Henia u boku!

***

     — Jeszcze tylko 4 spacery, dwa posiłki i... już! --- westchnęła Henia spod stołu. Nie lubi dziewczyna abstrakcji...

poniedziałek, grudnia 12, 2011

(387+2). Męski sęk!

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Zarzynam od wczoraj... i nie chciałabym zgubić, choć przypadkiem w ręce i ucho mi wpadł.

Dałam się uwieść temu utworowi. Dlaczego?
Kreska? Pomysł na obrazek? Tekst? Głos? Sposób, w jaki śpiewany jest refren? A może męski sęk, co jeszcze niedawno bywał co najwyżej guziczkiem?



Gotye & Kimbra, Somebody that I Used to Know.

388. I... kropka

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Dać sobie prawo, by nie lubić kogoś z najbliższej rodziny?
Dać sobie prawo, by nie chcieć spędzać z nim Świąt?
Cichutko. Tylko sobie. Szeptem prawie niesłyszalnym prawo sobie dać.

W czasie świąt Bożego Narodzenia wielu ludzi zbliża się do siebie na niebezpiecznie bliską odległość --- powiedział dziś Akuszer.

Nie cichutko. Nie tylko sobie. Dać sobie prawo,
by nie lubić, by nie spędzać razem Świąt,
i... kropka.

sobota, grudnia 10, 2011

(385+2). Melodia miseczek A, B, C, ..., G... Sęk!

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Henia:
(upaja się wieczornym lataniem po parku
i czeka na psie towarzystwo
)

Jabłoń:
(z fejsa, z opadniętą szczęką z wrażenia, przytargała link,
wysłała Sadownikowi, bo zdjęcia ładne...
świadomość wyparła, co widziała, ale teraz ją ciekawiło, co to było,
więc podczas telefonicznego zdawania raportu z dnia upewnia się,
że Sadownik odebrał pocztę
)
Pamiętam, że wysyłałam Ci wczoraj link, ale nie pamiętam do czego...

Sadownik:
Naga joga, ale jeszcze nie oglądałem.

Jabłoń:
Te babeczki są tak cudownie sprawne, rzeźby a nie kobiety, harmonijne ciała...
(długo by tak mogła)

Sadownik:
A kobitki, płaskie jak deski?

Jabłoń:
Nie, w żadnym razie, ale też bez przesady w drugą stronę.

Sadownik:
(ze znawstwem w głosie)
Źle zheblowane.

Jabłoń:
Jakie?

Sadownik:
Źle zheblowane.

Jabłoń:
(bo świat lubi się czasem kręcić wokół pępka)
Płaskie jak deski, źle zheblowane... to co ja mam?

Sadownik:
Ty masz SĘK!

Jabłoń:
(zatkana z wrażenia)
???

Sadownik:
Wróć! Dwa sęki!
(ryknął śmiechem, który stał się tak zaraźliwy,
że i interlokutorka odetkana ryknęła
)

[Ryk niósł się taki, że i na blogowisku zostawił ślad.]

_____________________
♫ link: Gabriel Bienczycki, The Goddess Series, Yoga Undressed

386. Umarłam i... wyśmienicie mi z tym!

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Są słowa, które warto czytać powoli. Są zdania, które warto przeczytać ze zrozumieniem. Są przypowieści, którym warto pozwolić się zaczarować, by mogły zmienić mozaikę naszych myśli, wrażeń, poglądów. Trafiłam wczoraj na takie słowa, zdania, przypowieść:

Ktoś kiedyś zapytał słynnego mistrza medytacji:Jak można myśleć o szczęściu w tym świecie, gdzie wszystko podlega zmianom, nic nie jest stałe, gdzie żal i strata towarzyszą nam od momentu narodzin? Jak możemy oczekiwać bezpieczeństwa, kiedy widzimy, że nic nie jest takie, jak byśmy chcieli?” Mistrz spojrzał na niego z głębokim współczuciem, wziął do ręki szklankę i powiedział:Widzisz tę szklankę? Dla mnie ona jest już stłuczona. Bardzo lubię z niej pić. To wspaniałe naczynie na wodę, czasem pięknie odbija się w nim słońce. Kiedy w nie delikatnie stukam, wydaje przyjemny dźwięk. Ale jeśli strąci ją wiatr albo przewrócę ją ręką, spadnie na ziemię i rozbije się, a ja powiem wtedy: »No tak, to oczywiste«. Jeśli uświadomiłem sobie, że ta szklanka jest już stłuczona, wtedy każda chwila, gdy z niej piję staje się bezcenna. Każda chwila to po prostu objawienie. Nie ma potrzeby, aby było inaczej”.

Stephen Levine, Kto umiera?
Wydawnictwo szaFA, Warszawa 1999.

***

Przeczytałam. Poczułam jak każde ze słów dotyka głęboko ukrytą istotę mojego jestestwa i... westchnęłam. Nie mam pojęcia skąd ta ulga, gdy powiedziałam do siebie: umarłam.

piątek, grudnia 09, 2011

(384+1). O wielkości tego wszystkiego, co nam wystaje

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Włosi są doskonałymi _____________.

¿

Wypełniłam, Tak jak trzeba. Stosując się niezwykle precyzyjnie do polecenia, czyli nie myśląc, ani troszkę o tym, co piszę. Mocno się zdziwiłam. Moje wewnętrzne postaci zatrzymały się z wrażenia, gdy zobaczyły zdanie wzbogacone o fioletową plamę atramentu, która łaskawie razem z drukiem ułożyła się w zdanie:

Włosi są doskonałymi kochankami.

--- Pani Jabłonko --- zapytał promiennie uśmiechnięty, niedouczony pomocnik spadkobierców myśli Freudowskiej --- skąd w pani głowie takie zdanie? Włosi... doskonałymi kochankami? Skąd Pani o tym wie? Praktyka? Predykcja? A może zwykły... Przesąd?

No właśnie, skąd? Nigdy nie byłam z Włochem. Żadna z moich przyjaciółek nigdy nie wspomniała nawet o żadnym obywatelu tego śródziemnego kraju. No i ustalmy, włoski typ urody nie pociąga mnie wcale. Więc skąd?

Wytłumaczenia są dwa. Napisane było „Włosi”. Jabłonka w roli suchej Słomki (382), przeczytała „Francuzi” i poszło! Od słowa do słowa, od skojarzenia do skojarzenia, od wspomnienia do wspomnienia, wszystko w ułamku nanosekundy i... zapaliło się Drzewko --- rażone piorunem tęsknoty. Ugasiłam pożar statystyką. Zostało już tylko 11 kudłatych posiłków i 23 spacery „zamiast”.

Wisienką na torcie było to, że w grupie uczestników tylko ja byłam w wersji zasadniczo wyschniętej. Wszyscy pozostali napisali:

Włosi są doskonałymi kucharzami.

***

Kobiety, z dużymi ____________, są ________________.

¿

Musiałabym ostro główkować, by napisać coś innego niż:

Kobiety, z dużymi piersiami, są atrakcyjne.

Nikt nie napisał niczego innego! Z tego faktu miałam przeogromną radochę.

--- No, ale Pani Jabłonko, to żadne usprawiedliwienie. Inni byli facetami, co mieli napisać? Nie mają piersi. Mają oralne tęsknoty. --- Wewnętrzną Femisię zarzuciło niczym na ostrym, pokrytym lodem zakręcie.

Pal sześć moją wewnętrzną, wojującą Femisię. Sama byłam ciężko zaskoczona. Ja, jako posiadaczka dwóch damskich owoców targanych ze sobą zawsze i wszędzie przed sobą napisałam coś takiego! Jakbym nie pamiętała incydentu, gdy trzy lata temu mnie oświecono. Zrobiła to pani w magicznym sklepie, gdzie fizykę zaprzęga się do dbania o kobiece kuleczki. Poinformowana zostałam, że nie ma kobiet, które powinny nosić biustonosze o miseczkach A—D. Są tylko kobiety niewieDząCe, że miseczka B byłA dobra w szóstej klasie podstawówki. Pamiętam ulgę, utratę ciężaru, którego nie byłam świadoma i przesunięty w lepsze miejsce środek ciężkości. Pamiętam właścicielską próżność Sadownika, gdy zamiast biustonika przyniosłam do domu pierwszą torbę na słoiki w rozmiarze F, bo F brzmiało mu dumnie. ZaduFanym mógł się stać. Choć przecież jeśli chodzi o me ciało, nic się nie zmieniło.

--- Radochę pani miała, pani Jabłonko, gdy odkryła pani, że wszyscy tak napisali, prawda?

No tak, miałam. Choć, gdy myślę o tym dzisiaj, to nie jest to ani trochę śmieszne. Piersi odziane (czasem skromnie lub wcale), istnieją w przestrzeni publicznego życia. Można o tym dyskutować. Ładne, niesmaczne, za duże, śliczniutkie, kształtne. Czasem można nawet odnieść wrażenie, że piersi atakują nas z każdej strony. A tu, proszę? Atawizm jaskiniowca automat odpala, że większe jest lepsze. Pozbawiło mnie to na chwilę nadziei, bo po drugiej stronie manii wielkości jest Męskość, która już nie ma tyle szczęścia, by publiczną kwestią się stać, bo Męskość to tabu, tabuuu lub tabuuu w ustandaryzowanym handlowo rozmiarze afrykańskim, ajzatyckim, europejskim. Wyobraźmy sobie hipotetyczne zdanie:

Mężczyźni, z długimi _________, są _____________.

Mocne. I może dlatego wciąż po tym świecie będą pałętać się mężczyźni, którym do znudzenia będzie trzeba tłumaczyć, że nie chodzi o wielkość narzędzi, lecz o sposób w jaki się nimi posługują.

***

!

Och... te kobiety z dużymi i ci mężczyźni z długimi, kobiety z niedużymi i mężczyźni z krótkimi... Ustalmy! Jesteśmy atrakcyjni i apetyczni! Jesteśmy jeszcze tu! To cudowne! Nawet, jeśli nie jesteśmy kobietami z dużymi oczami, czy mężczyznami z długimi włosami. Pozostańmy intrygujący, ciekawi świata i piękni miłością, długo po tym, jak to, co duże lub długie, opadnie nam bezpowrotnie!

czwartek, grudnia 08, 2011

384. Dopełnione misterium mojego inżynierium

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

„Magisterium” i „inżynierium” obroniłam w ramach jednego Misterium kilkanaście lat temu, gdy jeszcze nikomu nie śniło się o trzystopniowej edukacji wyższej. Jednak od wczoraj moim inżynierium cieszę się jak całkiem nowo otrzymanym zestawem kompetencji. Na samo wspomnienie uśmiecham się do nich. Sprawę, bowiem, domknęła wczoraj Hannah słowami:

Hannah:
(ma utalentowaną córkę,
która, z dużym prawdopodobieństwem,
nie zostanie inżynierem
)
Wiesz, jak moja córka byłaby inżynierką,
to chyba nie umiałabym się z nią porozumieć...

Jabłoń:
(ze zdziwieniem)
To jakm cudem się ze mną dogadujesz?

Hannah:
(z uśmiechem człowieka rozdającego stopnie zawodowe i naukowe)
Ty nie jesteś normalną inżynierką.

***

Wszystko zaczęło się od tego, że podzieliłam się z Hannah tym, że dziś miałam być na szkoleniu, na którym było o różnicach w nauczaniu kobiet i mężczyzn. Na co miałam znaną dobrze sobie reakcję, której upust już kiedyś miał miejsce (318). Poszłam i przy dwóch zdaniach, które dostałam do wypełnienia, bardzo mocno się zdziwiłam:

Kobiety, z dużymi ____________, są bardzo ________________.

Włosi są doskonałymi _____________________.

Co wpisałam? Co wpisali inni uczestnicy szkolenia? Jutro, bo chcę dać Wam szansę. Jeśli dacie radę, napiszcie w komentarzach to, co przychodzi Wam jako pierwsze na myśl do uzupełnienia powyższych luk. Tylko proszę, nie cenzurujcie sami siebie. Każde uzupełnienie jest dobre.

***

Dla tych, którzy nie widzą problemu a widzą tradycję, tysiąclecia właściwego „porządku-tego-świata” polecam poniższą analizę podręczników szkolnych dla dzieci --- obejrzyjcie chociaż ilustracje. Włosy dęba stają, myślałam, że to już mamy za sobą, na przykład:

Chorwackie kobiety działające na rzecz zmian w edukacji przygotowały plakat prezentujący stronę z podręcznika dla 1 klasy szk. podstawowej. W ćwiczeniu widnieje pytanie --- Do kogo to należy? A odautorski komentarz brzmi --- Czy nie może być inaczej?

(żródło: A. Wołosik, Edukacja do równości, czy trening uległości?)

środa, grudnia 07, 2011

383. Jeszcze jedna drzewna perspektywa

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Przy biurku siedziałam. Gapiłam się w okno pijąc gorący napój malinowy z pomarańczą, cytryną i goździkami. Nagle, za oknem, z pobliskiego drzewa poderwała się chmara czarnych ptaków.

Były. Jakiś człowiek przechodząc sprawił, że poderwały się ku niebu. W ułamku sekundy przed moimi oczami ukazali się ludzie, którzy poderwali kiedyś me uczucia do góry.

Były. W jednej chwili pozostawiły puste drzewo. Ten mały, podwórkowy incydent sprawił, że wspominałam dziś Tych Szczególnych Ludzi. Nie ma ich teraz w moim życiu. Poszli sobie... A może odlecieli? Pozostałam... sobą, choć bałam się, że zabrali jakąś część mnie. Pozostałam... Jabłonią... to miłe, zwłaszcza w grudniowy dzień. W niebo, niczym ptaka, wypuściłam życzenie, by mieli cudowne Święta Bożego Narodzenia...

(381+1). Słomiane wdówki

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Słomka II
[Henia]:
(leży w przedpokoju pod drzwiami wejściowymi
i uparcie czeka na swojego Pana, a ten nie wraca i nie wraca
...)

Słomka I
[Jabłoń]:
(do tęskniącego Sierściuszka)
Zjesz jeszcze tylko 14 posiłków...
pójdziemy na 29 spacerów i...
Twój Pan będzie „wrócony”.

***

Minęła kolejna godzina. Słomki poszły na wieczorną, psią imprezę z udziałem Koko, Dżako, Jogi i Heniutki. Wróciły... jeszcze tylko 28 spacerów. Życie może być piękną prostotą.

wtorek, grudnia 06, 2011

381. O miłości... banalnie, przeddelegacyjnie

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Jabłoń:
(czule, zmieniając sposób przytulania się do Sadownika
podczas oglądania filmu
)
Jesteś moim Ciachem...

Sadownik:
(z uśmiechem)
Miauuuuuuuuu...

______________________
† dziś to już chyba archaiczny, postnowoczesny zwrot, ale chciało się Jabłoni go wypróbować, bo gdy był młodzieżowym hitem Jabłoń nie mogła się mu nadziwić --- za stara już była.
‡ chyba mowa o czymś fajnym i nie ima się tego czas.

poniedziałek, grudnia 05, 2011

380. Internet kłamie!

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Centra handlowe zapłaciły, więc mają. Śnieg. Na reprezentacyjnych miejscach — choinki, Mikołaje, niedźwiedzie, renifery, sanie — wszystko pokryte delikatnymi płatkami, które za nic mają sobie plusową temperaturę.

Dziś leje. Przy śniadanku postanowiłam sprawdzić, czy śnieg przypadkiem nie powinien pojawić się u nas już całkiem za darmo.

Jabłoń:
(smutna tęsknotą za białym puchem
przygląda się zdjęciu z 1 grudnia 2010
)
Rok temu śnieg już był.

Sadownik:
Skąd wiesz?

Jabłoń:
Sprawdziłam na blogu.
(ogląda Kudłatą Mikołajkę)

Sadownik:
Internet kłamie!

sobota, grudnia 03, 2011

379. Hellena

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 


Hellenie w końcu udało się umieścić wygodnie swoje społeczne niedopasowanie w fotelu, który miał być tylko jej raz w tygodniu przez godzinkę. Właśnie mijał pierwszy kwadrans owej godziny, gdy była w trakcie skrupulatnego wyliczania:
     — Nie jestem kandydatką na świętą, błogosławioną czy zbawicielką narodu. Jeśli mogę, w autobusie czy tramwaju siadam, otwieram książkę i zajmuję się sobą. Pilnuję, by pod żadnym pozorem nie siadać na miejscach z krzyżykiem, staruszkiem z wydłużonym do samej ziemi palcem wskazującym czy kobietą o dwóch głowach, bo przecież nie jestem ani pająkiem, ani staruszkiem, ani zmutowaną kobietą.
     — Tak? — Stefan poczuł się nieco zaskoczony sposobem, w jaki jego nowa klientka dobierała słowa. Hellena kontynuowała:
     — Nie ustępuję żadnemu starszemu człowiekowi, co przez cały tramwaj pędzi z siatami, aby ochoczo wisieć nad moją głową, próbując niewerbalnie poinformować moje sumienie, że on jest starszy i obdarzony licznymi chorobami. Zwykle taki ma szerokie poparcie społeczne. Cała ludzka zawartość tramwaju grzmi na temat tego, jak źle wychowani są obecnie młodzi ludzie. Patrzę na jego siaty i myślę sobie… ależ jesteś zdrowy, staruszku, ja zabronione mam branie do rąk jednej czwartej tego, co ty właśnie biegiem tu przytargałeś.
     Stefan zapisał w notatniku „
ludzka zawartość tramwaju”. Hellena kontynuowała:
     — Nie ustępuję rozwrzeszczanemu czterolatkowi, który tupie, krzyczy, wskazuje palcem, że on właśnie tu chciałby usiąść, i tylko ja jestem dla niego jedyną przeszkodą do zrealizowania tej potrzeby. Ludzie wokół głośno komentują, że nigdy nie spotkali tak zimnej suki, co nie widzi najczystszej formy miłości obleczonej w czteroletnie, rezolutne ciałko. Cóż, może to i najprawdziwszy królewicz, tyle tylko, że nie w moim królestwie.
      Przerwała na chwilę, by sprawdzić, czy Stefan jest jeszcze po jej stronie barykady. Obrzuciła go szybkim spojrzeniem. Upewniła się, że nie maluje się na jego twarzy psychoanalityczna pewność, że tramwaj to symbol męskości, co jednoznacznie wskazuje na nierozwiązane problemy Helleny z ojcem. Hellena była mile zaskoczona faktem, że Stefan nie wydawał się być mądrolem, który już przykleił na jej czole etykietkę „zachowania bierno-agresywne” i właśnie w głowie wybierał najwłaściwszą metodę pracy z tą zimną, nieczułą kobietą. On wciąż był jej ciekawy. Gotowy, by traktować ją jak człowieka a nie zaburzenie, które wypełniło szczelinę w jego zawodowym grafiku.
     — Czy jest coś jeszcze, co się Pani przydarza w środkach komunikacji miejskiej?
     Hellena odetchnęła z ulgą. Wciąż przed nią siedział człowiek a nie specjalista od naprawiania ludzi. Nabrała odwagi, by w końcu powiedzieć:
     — Kopię ludzi.
     — W tramwaju?
     — Tak. Bo widzi Pan, ja wszystko rozumiem, mała przestrzeń, dużo ludzi, szczyt komunikacyjny, czasem ktoś kogoś szturchnie, nadepnie na stopę. Ja to naprawdę rozumiem, ale... No, wypada powiedzieć przepraszam. Więc, gdy ktoś mnie kopnie, patrzę takiemu człowiekowi w twarz, liczę powoli do trzech i jeśli nie usłyszę przepraszam, kopię takiego z całej siły, patrząc mu głęboko w oczy.
     Stefan był pod wrażeniem. Nigdy nie kopnął z premedytacją drugiego człowieka, choć kilka razy w życiu miał na to ochotę. Ta sesja zapowiadała się ciekawie.


***

Zanotowałam wczoraj przewrotne, cudze słowa: „własny system wartości to narzędzie do łamania prawa”. Gdy manewrowałam piórem, wiedziałam, że na samym notowaniu się nie skończy. Coś w mej głowie wciąż tańczyło wokół tych słów w takt muzyki, która usprawiedliwia wszystkie z dokonywanych przez jednostki wyborów, które choć prawnie niezabronione, budzą niesmak w społeczeństwie. Dziś przy kawie, pojawiła się przy mnie Hellena, która wybrane, niepisane, ale żelazne normy społeczne ma w nosie.

piątek, grudnia 02, 2011

378. Raz, dwa, trzy... z przyjemnością daję się zdradzać!

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Każdy wpis zaczyna konsekwentnie od podania liczby. Najpierw, owe liczby były dla mnie nic nieznaczącym, malejącym ciągiem liczb całkowitych. Po jakimś czasie zaczęła mnie dręczyć ich konsekwencja i ukryty przede mną sens. Poszukałam i znalazłam. Wydawało się, że prawie się przyzwyczaiłam... 180... 145... 121.. 90... Wczoraj zeszła poniżej osiemdziesiątki. Liczby nieubłagalnie ciągną ku zeru. Przyszło mi do głowy, że mogę Jej już dziś podarować prawie dowolnie wybraną liczbę, która będzie powiewać na sztandarze Zwycięzczyni w magicznej chwili Zero, gdy rodzić się będzie na nowo:


Piękna, zadbana i fantastycznie pachnąca Pani w pewnym salonie ze środkami upiększającymi spojrzała na mnie z troską w oczach. Zaraz potem energicznie pochyliła się ku półeczce z drobiazgami. Podniosła się i bardzo poważnie poinformowała mnie, że kobiety po 25 roku życia są już regularnie zdradzane przez ich własną skórę. Miła Pani. Zna swój fach. Uprzejmie zdjęła mi z karku naście lat. W dłoni miała propozycję panaceum --- oko za oko, zdrada za zdradę --- kremik „antywiekowy” na zmarszczki mimiczne zanim zacznie być gorzej.

Wzruszyłam ramionami --- raz. Każdego dnia, w razie potrzeby, mogę się pokryć warstewką matematyki i nie kłamiąc nawet przez chwilę, mieć tyle lat ile chcę: 20, 18, 22. Tym samym, pod niewidocznym płaszczykiem wiedzy nigdy nie przekroczę owej zdradliwej granicy 25, jeśli wpadnę na szatański pomysł, że właśnie tego chcę.

Wzruszyłam ramionami --- dwa. Gdybym zgodziła się wyprostować swoje kocie łapki wokół oczu czy kocurze łapy wokół ust, zniknęłyby wszystkie ślady chwil śmiechu aż po łzy, straciłabym pamiętnik szczęśliwych chwil mego życia.

Wzruszyłam ramionami --- trzy. Zakupiłam płyn do kąpieli niemowląt --- doskonały pod prysznic dla kobiety w każdym wieku.

__________________
■ wartość 38 zapisana w różnych systemach liczenia to odpowiednio (20)19, (18)30, (22)18.
wartość 50 zapisana w różnych systemach liczenia to, do wyboru do koloru, (20)25, (18)42, (26)22. Ile, Ilenko, chcesz mieć lat, gdy narodzisz się na nowo?

czwartek, grudnia 01, 2011

377. Wieczność w odcinkach o trzeciej nad ranem

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Chwile to całkiem spore kawałki wieczności. Kwarki-skwarki czasu cierpliwie układające się we wzorzyste dni i noce, w których zgrabnie zatopiono wszystkie momenty ludzkiego życia. Chwile to oddech światła biegnącego bezszelestnie w kapciuszkach z punktu A do punktu Z. Światło przecież wciąż pozostaje kwestią publiczną. A prywatnie?

O trzeciej nad ranem, chwila to bryłka łaskawości losu, przeobrażona w możliwość słuchania Twego oddechu. W środku nocy żaden to paradoks, że choć śpisz przy mnie w punkcie A, jednocześnie znajdujesz się w punkcie S swojego rycerskiego snu. Po cichutku, by nie spłoszyć życia, oświetlam miłością wszystkie punkty nazwane na cześć alfabetu łacińskiego kolejnymi literami i świadomie chrupię sekundę po sekundzie, nigdzie się nie śpiesząc. A Ty?

Śnij! Gdy zwyciężysz smoka, wróć. Zajmie Ci to przecież tylko chwilkę.

א

Alef... jeszcze tyle alfabetów, co nazywać będą nasze chwile... Dzisiaj kolej na szeptane z miłością Bet...

ב

Czytam właśnie Stephena Levine’a „Kto umiera?” i, z każdą stroną, każda chwila staje się cenniejsza. Szczęściarą, Bogaczką, Farciarą jestem! Wszystkim jestem... właśnie w tej chwili! Bo... Jestem!

wtorek, listopada 29, 2011

376. Dialogi w niemym kinie

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Raz w tygodniu specjalnie dla Heni gotowana jest kość. W niedziele Kudłata dostaje ugotowane na twardo jajko w skorupce. A Henia? Henia nieprzerwanie wierzy w to, że dzisiaj, jak każdego dnia, musi być niedziela.

***

Jabłoń:
(obiera dla siebie jajko na twardo)

Henia:
(w roli Tej, którą trudno zauważyć, wciska się bez pardonu
między nogę Jabłoni a szafkę kuchenną, przysiadając na drzewkowej stopie
)

Jabłoń:
(udaje, że nie czuje słodkiego ciężaru,
nie widzi żebrzących, psich oczu, które z namaszczeniem
odprowadzają każdy, upadający na talerz, fragment skorupki
)

Sadownik:
(przechodzi obok, na chwilę ląduje w kuchennym, niemym kinie,
po czym dziarsko tłumaczy z psiego na ludzki
)
Henia właśnie próbuje Ci powiedzieć:
„W tym domu to ja jestem suką”.

Jabłoń:
(w roli psa ogrodnika wyrzuciła do śmieci wszystkie skorupki
a jajko wzięła dla siebie
)

niedziela, listopada 27, 2011

(374+1). Mag Sadu i jego Dar

Ogrzewa me stopy przed snem.
Rozpala w mym sercu ogień
uśmiechem,
gestem,
dotykiem,
samym
swoim
istnieniem.
Rozniecił na mej głowie ognisko.

Ma Dar
dostrzegania
we mnie
kobiety,
którą
dopiero
się
staję.

(fot. Sadownik)

sobota, listopada 26, 2011

374. Barter?

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Sadownik:
(ogarnął studio i przyszedł do gabinetu)
To kiedy zaczynamy?

Jabłoń:
(ze zdziwieniem na twarzy, że już,
przypomina sobie, że złożyła zamówienie na herbatę
)
Herbata!

Sadownik:
(ripostuje od czapy, ale tym samym tonem)
Seks!

Jabłoń:
(przytkana ze zdziwienia nagłą zmianą kierunku rozmowy)
Jaki seks?!?

Sadownik:
(nigdy nietracący rezonu)
Dobry!

Dlaczego nie pamiętam, czy po frazie „żyli długo i szczęśliwie” było coś o seksie, ekonomii związku i szarej strefie?

(371+2). S.O.S. już jest!

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Bóg pisany od tyłu topies▲.

Bones, 4 sezon,
4 odcinek, od 40min:30sek.

***

Nic więc dziwnego, że kawałek podarowany nam Wszystkim przez Campanulkę jest nie tylko psi, ale jest nadzwyczajnie boski! Tak boski, że nie może utknąć w komentarzach --- musi być niczym koło ratunkowe dla Duszy, zawsze pod ręką, uzdrawiające nawet alergików --- stąd w bocznej szpalcie nowy, świeżo utworzony dział S.O.S.

Will Young, Come On.

___________
▲ ang. god==dog (przykład zmory tłumaczy).

czwartek, listopada 24, 2011

372. Intymna chwila z Sąsiadem

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Byłam Nikim.
Płaciłam rachunki.
Wyciągałam listy ze skrzynki.
Dreptałam chodnikami w tę i z powrotem.
Nosiłam przy sobie dowód osobisty.
Miałam pesel, NIP i adres zamieszkania.
Na mym palcu serdecznym tkwiła obrączka, a mimo to...
wciąż byłam Nikim.

Od dobrej chwili jestem KimśKimś ze Świata — przez sam fakt pojawienia się Heni w Przytulisku. Wczoraj dotarło do mniej jak bardzo jestem Kimś.

Byłyśmy z Kudłatą w parku. Gdy już prawie wracałyśmy, pojawił się Sąsiad — pewien Tata, który wyprowadzał psa swojego Syna — mężczyzna po sześćdziesiątce, na emeryturze. Był wczoraj w wyjątkowo dobrej formie i fantastycznym humorze. Dawno go nie widziałam w tak pogodnej wersji. Wymieniliśmy ciepłe powitania, uśmiechy, zatrzymaliśmy w nas to wielkie, pędzące miasto na chwilę. Sąsiad, upewniwszy się, że to właściwa chwila, powiedział: „Muszę się Pani pochwalić... dziś mam jubileusz... od trzech miesięcy jestem trzeźwy”. Formalne sąsiedztwo — dzieli nas jedna klatka i kilka pięter — dzięki naszym czworonogom zamieniło się w serdeczne sąsiedztwo, które właśnie wczoraj na chwilę magicznie przemieniło się w szczerą i magiczną intymność. Cudownie! — Odpowiedziałam — To pozostało już Panu tylko jedno, pozostać trzeźwym tylko dziś. Obdarował mnie niezapomnianym uśmiechem i energicznie przytaknął: Tak, tego mnie nauczono, tylko dziś!

Gdy Hab mnie pyta: „kim ty jesteś?” to im bardziej szukam odpowiedzi, tym bardziej jej nie znajduję, ale gdy trafiają mi się takie — jak opisane powyżej — spotkania międzyludzkie, co mają dla mnie rangę międzyplanetarnych spotkań na szczycie, towarzyszy mi niezachwiana pewność, że jestem Kimś, kto żyje dla takich właśnie chwil.

***

Wiedzieć kim jestem... wiedzieć, tylko dziś.

wtorek, listopada 22, 2011

371. Sukces nurka śmieciowego

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Kartonik niepozorny a pojemny. Gromadzi niezliczoną liczbę detali z przeszłości --- małe i duże sprawy zaklęte w... Zdjęcia. Listy. Zaschnięte kwiaty. Czas, Miłość, Wzruszenia, Nadzieje i Plany --- wszystko uwięzione w materialnych drobiazgach. Jest i kaseta wideo, choć wiadomym od zawsze było, że w Przytulisku nie będzie ani wideo, ani telewizora. Pamiętam, dlaczego ją włożyłam --- z powodu jednej, jedynej piosenki Annie Lennox, w koncertowej wersji, której stracić nie chciałam. Po raz pierwszy będę mogła coś już na zawsze wyjąć z kartonika, jednocześnie tego nie tracąc. Znalazłam dokładnie ten sam kawałek w cyfrowej śmieciarce grającej:

Annie Lennox, Don't Let Me Down.

Brzmi tak samo cudownie jak kiedyś. Rajcują mnie te same frazy, emfaza, zmiana rytmu tu i ówdzie, słowa... Słowa? Słowa. Tylko one, choć śpiewane dokładnie tak samo, zmieniły znaczenie przez te wszystkie lata. Już nie chodzi o kogoś, kto ma mnie nie zawieść. Im dłużej żyję, tym bardziej dociera do mnie, że najłatwiej i najboleśniej jest zawieść siebie i bardzo bym chciała ochronić przed tym swoje Marzenia, Nadzieje, Wzruszenia, Miłość i Czas...

***

Jak mają się kawałki, z których nie chcecie wyrosnąć? Proszę, zdradźcie, które to utwory, co wciąż i od nowa mają w sobie to coś, co sprawia, że brzmią dla Was szczególnie? Nutki zgrabnie ułożone na pięciolinii, które porywają i ciało, i duszę?

poniedziałek, listopada 21, 2011

(348+22=368+2). Ludzkie ciepło w zimny wieczór

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Literatura... czym jest? Czym nie jest? Jak nazwać twórczość poczytnych autorów? Co i dlaczego czytam? Definicję, dyskusję, dbałość o precyzję... odłożyłam na bok, by poświętować pełen delikatności i troski cud spotkań z wrażliwością drugiego człowieka:

***

„Gdzie byłeś?” nie jest niewinnym pytaniem. To tak, jakby powiedzieć: „Brakowało mi ciebie”, „Stęskniłam się za tobą”.

***

     — Obejmij mnie — proszę. — Potrzebuję tego. Ten stary jak świat gest jest czymś więcej niż spotkaniem dwóch ciał. Obejmując kogoś, mówię: „Nie boję się ciebie, nie obawiam się bliskości, mogę się przy tobie odprężyć, poczuć się bezpiecznie”. Podobno, obejmując kogoś po przyjacielsku, zyskujemy jeden dzień życia. Proszę, przytul mnie.

P. Coelho, Alef,
Drzewo Babel, Warszawa 2011.

***

Idę... zapytać, gdzie byłeś? Idę... zyskać jeden dzień życia. :)

niedziela, listopada 20, 2011

(362+7=368+1). Dlaczego...

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Dlaczego... Mój najulubieńszy z wszystkich Habów zostawił mnie z tym słowem, które samo w sobie nijak nie mogło zdecydować się, czy jest tylko stwierdzeniem, czy może pytaniem, które zaprasza mnie do wewnętrznej podróży. Porzuciłam to słowo i jego ukryty, nieznany mi sens, wierząc głęboko, że w końcu znajdą się odpowiedzi a) na moją wątpliwość, co Hab miał na myśli, b) na ukryte w tym słowie pytanie dlaczego... Warto było poczekać...

***

Nie wspomniałam wczoraj, że wchodząc do księgarni miałam w zanadrzu koło ratunkowe --- książkę, którą chciałam przeczytać tylko i wyłącznie z powodu tego, że szalenie spodobało mi się hasło umieszczone na wielkiej reklamie, które widziałam jakiś miesiąc temu przemieszczając się komunikacją miejską. Hasło brzmi i porywa mnie do dziś:
„...Każdy koniec daje szansę na nowy początek...”.

Pocieszam się, że może każdy z nas ma jakiś czuły punkt... na reklamę proszku, pasty, nowo otwartej knajpy nie dam się nabrać, a tu... proszę, kupiłam książkę, bo hasło złapało za połeć moją wiarę w sens najdrobniejszego nawet końca. Dopadłam zawartość lektury dziś rano i, proszę, znalazła się zagubiona odpowiedź...

***

Hab: ...dlaczego...
Jabłoń: Dlaczego? Dla czego? Dlatego? Dla tego? Dlatego i dla tego...

Słowa to zapisane na papierze łzy. Łzy to słowa, które trzeba uronić. Bez nich radość traci swój blask, a duszę przejmuje bezbrzeżny smutek.

P. Coelho, Alef,
Drzewo Babel, Warszawa 2011.

***

Dlaczego kocham czuć, że żyję? To chyba już zbyt filozoficzne pytanie jak dla mnie...

sobota, listopada 19, 2011

368. Szybka miłość w wielkim mieście

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Obudził mnie rano głód nie byle jaki. Zamarzyło mi się coś... dla czystej, nieskażonej pragmatyzmem, przyjemności. Coś małego, niezobowiązującego, ot, takie małe, maksymalnie kilkugodzinne spotkanie miłosne... dać się uwieść, dać trochę swojej uwagi, wyssać i... porzucić!

Gdy więc Sadownik po śniadaniu zarządził polowanie na fotograficzne czasopismo ma Dusza i Ciało nie protestowały ani troszkę. Udając politycznie poprawne były gotowe, by odświeżyć polski szlagier: jes, jes, jes!

Fajnie jest... krążyć między regałami, marudzić, przeglądać, napawać się zapachem druku, nowymi okładkami starych tytułów, świeżutkimi premierami. Przebierać, wybierać, nie wiedzieć, czego się chce, ale chcieć całym sobą... naprawdę fajnie jest!

Na szczęście nie było dylematu osiołka, co zbyt duży wybór miał. Padło na książkę, o której istnieniu nie miałam pojęcia. Zanim jednak zdecydowałam się właśnie na nią, przeszłość przebiegła mi przez myśl --- osobista martyrologia lektur szkolnych. Moja lista tych ulubionych jest wyjątkowo krótka, bo znajdują się na niej tylko trzy tytuły: Kamizelka, Latarnik i Mały Książę. Gdy więc me oko padło na okładkę książki Alejandro Roemmers czułam, że to może być moja ofiara. Z niedowierzaniem zajrzałam do środka, chrupnęłam podczytnik i zawartość skrzydełek obwoluty... Im dłużej czytałam, tym bardziej traciłam pewność, czy to ja upolowałam książkę, czy to ona chwyciła mnie za serce i postanowiła nie puszczać do ostatniej literki, bo przecież czasem tęsknię za Małym Księciem. Kupiłam! Nie żałuję. Wolno, wolniutko czytałam. Starczyło na dwie godziny. Odpoczęłam. Mogę znów ruszać na podbój wielowątkowego kryminału jakim jest Psychopatologia.

Kochaj swoje marzenia, by dzięki nim budować świat pełen ciepła i cudowności, pełen uśmiechów i uścisków. W takim świecie będziesz chciał żyć, i stanie się on jak wielobarwna tęcza. Jeśli naprawdę w to wierzysz, jeśli będziesz budować go dzień po dniu za pomocą małych gestów, znajdzie się w zasięgu twojej ręki. Będzie nagrodą za twoje zasługi, bo nigdy nie widziałem, żeby ktoś w pełni cieszył się niezasłużonym szczęściem. Tylko ludzie, którzy prawdziwie kochają, są gwiazdami a ich blask świeci nad nami długo po tym, jak odejdą.

***

(...) wcześniej czy później wszyscy musimy wyruszyć w wyczerpującą wędrówkę w głąb swojej duszy. Żaden inny podbój nie przynosi takich zdobyczy, jak podbój samego siebie.

***

(...) Jeśli będziemy traktować innych zgodnie z tym, jak się zachowują, wcale się nie zmienią, ale jeśli będziemy ich traktować jak ludzi, którymi mogliby być, osiągną prawdziwą pełnię.

A. G. Roemmers, Powrót Młodego Księcia,
Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2011.

Mam już tak, że zawsze studiuję notkę wydawniczą. Lubię sprawdzić jak brzmiał tytuł oryginału. Lubię wiedzieć, ile lat dzieli polskie wydanie od wydania oryginału. Mile mnie zaskoczono... ta książka to prawdziwa świeżynka, oryginał wyszedł też w 2011.

piątek, listopada 18, 2011

367. Litania C-Th-L-S

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Kręgi C... Th... L... Sacrum i kosteczka guziczna ruchem jednostajnie przyspieszonym i zwalnianym przez środki transportu publicznego poniosły mnie dziś z samego rana, całkiem planowo, do Osteo.

C... Przestrzenie między kręgami, mięśniami, przyczepami... te wszystkie malutkie miejsca, których świadomości nie posiadam na co dzień... obdarzone uwagą, dotykiem, poruszone. Tak ma być!

Th... Magia pracy z ciałem. Ożywione plecy, niczym suchy alkoholik po spotkaniu AA, alternatywnie upijają się życiem i możliwością odzyskanej ruchomości. Tak ma być!

L... Dzień skurczył się do błogiego nicNierobienia i odsypiania maratonu, który przebiegły wszystkie cząsteczki mnie podczas tej osteowej godzinki. Tak ma być!

Śmieję się zwykle z Osteo, że przychodzą do niego tylko moje kręgi. Ja w tym czasie, w tej samej czasoprzestrzeni udaję się na sesyjkę muzykoterapii. Było tak i dziś. Bardzo często rozbrzmiewają połączone w pęczki nutki, których nigdy nie słyszałam. Dziś było podobnie. Jedyna różnica polegała na tym, że chciałam do tej płyty wrócić, gdy wyjdę od Osteo i dotrę do swojego życia.

S... Gdy kończę zamieniać dzisiejsze chwile w malutki, blogowy wpisik, słucham przy okazji i nie ustaję w zadziwieniu jak bardzo nie mogę zachować powagi nieruchomo siedzącej przy biurku osoby. Nie mogę, bo wszystkie koraliki C-Th-L-S rwą się do ruchu... Tak ma być? :)

Pizzica, Luna Lunedda.

poniedziałek, listopada 14, 2011

366. Cud-Poniedziałek

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Cud Pierwszy. W przerwie między zajęciami, zajrzałam do Ommeczki i zatrzymał mnie jej cudowny wiersz. Dotknął do żywego rzucając osobliwe światło na ludzkie życie. Poruszył. Przemienił. Pozwolił spojrzeć na ludzką egzystencję w jeszcze jeden, bardzo osobisty sposób.

Cud Drugi. Akuszer, co świętem mym jest co dwa tygodnie, był i dziś. 5 minut, psychologiczny szach i mat! Rozłożona na łopatki, wracałam do domu szczęśliwsza, wyższa, masywniejsza --- jakby mnie ciut więcej było pod każdym względem --- znów odzyskałam kawałek siebie. Wracałam i popłakałam się... ze szczęścia, co mnie rozpierało.

Cud Trzeci. No więc, wracałam, poczułam się przecudownie i „przebosko”, przypomniał mi się zestaw słów, który spisany był, gdy czułam podobną moc i zachwyt. Dodaję dziś do tych słów semi-toast:
Niech żyją Wszystkie Cuda, którymi byliśmy, choć pewnie wcale o tym nie wiedzieliśmy!
Niech żyją Wszystkie Cuda, którymi jesteśmy, choć ledwo to wyczuwamy!
Niech żyją Wszystkie Cuda, którymi pragniemy się stać! Bo...
Świat potrzebuje Cudów!

               ***

NIE!
Nie wierzę w cuda

Żyję wśród cudów
Dotykam cudów
Czynię cuda
Ot, jestem cudem

Tak jak Ty! Właśnie
TAK!
                (6 stycznia 2008)

niedziela, listopada 13, 2011

365. Bardzo ludzki ranek w języku psim

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Jabłoń:
(w doskonałym humorku)
Hau, hau!

Sadownik:
(w ciepłym łóżeczku jeszcze leżący)
Waruj!

Heńka:
(patrzy wzrokiem niedowierzającym,
zszokowana ubóstwem ludzkiej komunikacji
)

No i było cudnie…

_____________
† tłum. dzień dobry, zrobiłam śniadanko, wstaniesz?
‡ tłum. cześć, chodź tu jeszcze na chwileczkę przytulić się.

sobota, listopada 12, 2011

364. I miłość, i czas, i miłość... po dni kres

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Kawalerka, co szczytem marzeń w owym czasie była. Zielonym materiałem obita kanapa. Światło wieczorem zapalane przebijało przez wiklinowy, delikatnie upleciony kinkiet. Piękne „chińczyki”, w które wbijało się szpilki. Druty, kłębki, maszyna do szycia. Głęboka wanna, zapach mydła, i najważniejsze... Ona. Pokochała mnie w czasach, gdy żywiłam się tylko doświadczeniem wkładanych do buzi zabawek, gdy nie przypuszczałam nawet, że są takie pojęcia jak miłość i czas.

***

Minęło wiele lat. Nasze drogi rozeszły się po drodze. Czas nie ustawał w przemijaniu. Minęło go tak dużo, że pomyślałam, że może wcale nie kochała. Zadzwoniła trzy lata temu. Jej głos. Trzy zdania. Wróciła i miłość, i czas.

***

--- Dlaczego byłam dla Ciebie wiecznie brudnym dzieckiem?
--- To znaczy?
--- Za każdym razem, gdy do Ciebie przyjeżdżałam, szorowałaś mnie i czyściłaś.
--- Chciałam, byś czuła, że ten czas, który Ci w ten sposób daję, jest tylko dla Ciebie.

Głęboka wanna, której już nie ma. Czas, którego już nie ma. Miłość, która z zakamarków Duszy wyjrzała na nowo, co wcale czyścić i szorować nie chciała, co tylko pragnęła ukochać każdą chwilę. Ten dialog znaczy dla mnie bardzo wiele do dziś. Gdybym nie zapytała, wciąż byłabym brudnym dzieckiem, a tak stałam się dzieckiem kochanym.

***

Ommeczka poruszyła we mnie dziś tę najstarszą strunę pamięci. Strunę, na której można zagrać tylko jedną pieśń wiary: jeśli pragniesz miłości, uwagi, ciepła, na pewno je dostaniesz. Nie daj się jednak złapać w pułapkę, że dostaniesz to wszystko od konkretnych osób, o których myślisz. Nie upieraj się, że musi to być Matka, Ojciec, Pierwsza Miłość. Czasem, a może dużo, dużo częściej, właśnie Oni, nie są w stanie nam dać ani miłości, ani czasu. Odpuścić, sztuka nad sztukami. Odpuścić, zrobić to dla siebie, zrobić miejsce, by mógł przyjść ktoś, kto podaruje i miłość, i czas. Odpuścić... jak łatwo powiedzieć i napisać. Odpuścić... zajęło mi lata, by uwierzyć, że Świat przyniesie i miłość, i uwagę, i ciepło.

piątek, listopada 11, 2011

(362+1)=11.11.11

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Dziś pewien Pan, niestety nie udało mi się ustalić dokładnie kim był, w radio powiedział:

Naród to suma mniejszości.

Bardzo, bardzo, bardzo Mądry Pan! Chapeau bas!

czwartek, listopada 10, 2011

362. Pytaj, ale proszę, nie dawaj rad

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Jak byłoby miło mieć metr pięćdziesiąt, kręcone włosy i sokoli wzrok. Bóg, może głuchy nie dosłyszał, może ślepy nie doczytał zamówienia, a może miał swój chytry plan. Wszystko przekręcił i podarował urodzinowy prezent. Nie ma w nim metra pięćdziesięciu, nie ma kręconych włosów, a gdy wieczorem zdejmę okulary, przed oczami mam niekończący się test Rorschacha. Bóg miłosierny, bo łapnął w końcu, że podarował coś, czego być może sam sobie by życzył, gdyby miał stać się człowiekiem. Z pewnym opóźnieniem podarowałbył lekarstwo — Sadownika, co nie znosi kręconych włosów, kocha z metra ciętą kobietę i lubi mówić: „plama się do Ciebie uśmiecha”, gdy rankiem okulary dosypiają w swej prywatności na parapecie.

Marzenia, by nie wystawać ponad tłum, by być zwykłym, nierzucającym się w oczy człowiekiem, grzeczną dziewczynką, niesprawiającą kłopotu córką, spełniającą oczekiwania społeczne obywatelką — Boga ominęła nawet myśl, by choć zalążki spełnień tego podarować. Dopadła mnie dzisiaj Akuszerka, całkiem bez znieczulenia: jak mi jest być bezdzietną w świecie?

***

Jak jest, gdy ludzie traktują moją bezdzietność jako problem i odsuwają się ode mnie?

Jak to jest, gdy kiedyś najbliżsi ludzie, wśród których się wychowałam, robią ze mnie problematycznego człowieka?

Jak to jest, gdy milczą, gdy dają dobre rady, gdy modlą się, by Bóg zechciał mnie naprawić?

***

Jestem bezsilna... Bezsilna tak bardzo, że aż bezbronna. Wtedy płaczę...

Płaczę... i wracają do mnie słowa Treyi, których ci wszyscy — co się odsunęli, wiedzą lepiej, milczą, dają dobre rady, chcą bym się zmieniła i modlą się bez końca — nie słyszą:

Chcę, żebyś mnie pytał, a nie mówił.

K. Wilber, Śmiertelni nieśmiertelni,
Wydawnictwo Jacek Santorski & Co, Warszawa 2007.

Płaczę... i znajduję na nowo słowa Ewy Woydyłły:

Dzięki łzom ocalamy to, co w nas najlepsze.

E. Woydyłło, Sekrety kobiet,
Wydawnctwo Literackie, Kraków 2005.

Płaczę... i czasem nie chcę już płacić tak wysokiej ceny za bycie sobą, co dla mnie łączy się nierozerwalnie z byciem reprezentantem mniejszości społecznej.

Płakałam i dziś, by na końcu bezsilności znaleźć siłę... siłę wręcz morderczą, by stać za tym, co wybrałam w życiu: za wolnością, której potrzebuję jak powietrza, za pragnieniem spełniania marzeń, za drogą, którą chcę podążać. Płaczę, by ocalić to, co we mnie najlepsze, co potrzebuje bezdzietną pozostać. Płaczę... i muszę przyznać, że płacz się chyba całkiem dobrze Bogu udał, bo po deszczu przyjść musi słońce...

***

...I przyszło, bo Frendka na swoim profilu umieściła:

I pomyślałam... właśnie o to chodzi! O to chodzi!

361. Damsko-męskie szczęście... utopia?

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Jabłoń:
(gada do obściskiwanej czule Heńki)

Sadownik:
(z drugiego końca mieszkania):
Nie słyszałem! Powtórz!

Jabłoń:
Nie mówiłam do Ciebie, tylko do Heńki.

Sadownik:
(wraca do reszty Stada)
Heńka to ma dobrze, z nią rozmawiasz,
a ze mną to się tylko chcesz kochać...

środa, listopada 09, 2011

(346+14). Marzy mi się... okazja!

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Pokaż mi swą kuchnię a powiem ci, kim jesteś. O rany!
Pokaż mi zawartość swej szafy a powiem ci, kim jesteś. No i?
Pokaż mi swoje miejsce pracy a powiem ci, kim jesteś. Proszę bardzo.

***

Bettelheim ma na mej półce z książkami specjalne miejsce. Wciąż gdzieś w środku mnie pracują jego słowa. Odkryłam na swój własny użytek kolejną mądrość i wyższość dzieci nad dorosłymi.

Dzieci... mają taką przypadłość, że jak polubią jakąś baśń to każą sobie czytać i... czytać... drugi, trzeci, setny raz i znów od nowa. Nie da się dziecka oszukać zmieniając zdania, akapity. Trzeba czytać dokładnie słowo po słowie, bo latorośl zna tekst na pamięć, recytuje fragmenty, jakby znało również miejsca, w których postawiono przecinki. I znów każe sobie czytać. Według, nie tylko, Bettelheima, baśń, która pochłania malucha ma w sobie problem, który dziecko właśnie świadomie --- dużo częściej nieświadomie --- w środku siebie obrabia. Można więc powiedzieć, że dzieci żują swoje problemy tak długo aż je przeżują.

Dorośli... mają taka przypadłość, że problemy są dla nich po to, by szybko się ich pozbyć, rozwiązać, zrzucić na kogoś innego. Ma to sens w kategorii logistyki życia codziennego. Są jednak problemy wewnątrz nas, których nie da się załatwić wyciągając z portfela banknot o większym nominale, nie da się ich ominąć, nawet jeśli przez dłuższy czas udawało się ich unikać, nie da się od nich uciec. I wtedy dorośli... mają prawdziwy problem, co dogania ich pod różnymi postaciami. Niby różne sytuacje, a istota ich kłopotliwości podejrzanie taka sama, niczym czytana po raz setny baśń.

Jako dorosła, dokopuję się do dziecięctwa w sobie i uczę się cieszyć takimi problemami, których nie da się ignorować, bo to królowie wśród problemów --- problemy rozwojowe, co potrzebne nam są do życia jak chleb i woda. Przychodzi dzień, że trzeba sobie odpowiedzieć na naprawdę trudne pytania, trzeba podjąć decyzję, którą drogą iść. Trzeba? Nie trzeba. Warto.

Żal mi tylko, że nie dzielimy się problemami, z których wyszliśmy zwycięsko. Marzy mi się, by ludzie o tym mówili, dając nadzieję i wiarę tym, którzy po nich stają twarzą w twarz z problemem, który z dalszej perspektywy jest już tylko świetną okazją do zmiany. Marzy mi się... chyba bylibyśmy wtedy bardziej ludzcy i mniej plastikowi.

***

Wypowiedz choć jedno zdanie a powiem ci, jaki problem teraz ma cię w swoich objęciach. I nosi, i hołubi, i marzy, byś wyssał z niego wszystko co najlepsze i poszedł dalej bogatszy, silniejszy, mądrzejszy.

Wypowiedz choć jedno zdanie... Proszę bardzo. No i? O rany!

Naprawdę? Naprawdę. Od czegoś trzeba zacząć. Uczę się słuchać siebie, by usłyszeć własną Duszę, co nie wie i nie chce wiedzieć, która ręka jest prawa, która lewa, ale jest żywo zainteresowana, w którą stronę pójdziemy dalej. Fajna Dusza, co z uporem maniaka powtarza, że problem to... okazja!

niedziela, listopada 06, 2011

359. Słodka alternatywa dla konsumpcjonizmu

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Dwunożne w kinie (Służące). Brak telewizora w domu powoduje, że Jabłoń zachwycają reklamy --- kierunkiem, w którym się rozwijają, poziomem manipulacji, światem niedopowiedzeń, kolorów, szybkiego ruchu i bezkresnego pożądania, które wymaga natychmiastowego spełnienia.

Blok reklamowy trwa i trwa, by przy końcu prawie ostatniej reklamy użyć argumentu, który rozbawia do łez: Play Station w nowej, niższej cenie.

Sadownik:
Kupisz mi?

Jabłoń:
(całuje Sadownika czule)
Raz…

(całuje równie czule)
Dwa…

(całuje z niesłabnącą uważnością)
Trzy…
Kupiłam!

Sadownik:
?

Jabłoń:
(jako uosobienie skromności)
Dałam Ci tyle samo przyjemności,
ile dałoby Ci Play Station w nowej, niższej cenie.

sobota, listopada 05, 2011

358. Zachłanna szachistka

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Jabłoń:
(co wiecznie przegrywa z Sadownikiem
podczas porannej partyjki
)
Wiesz, dlaczego nie mogę Cię ograć?

Sadownik:
No?

Jabłoń:
Mam za mało królówek...

***

Z powyższego dialogu natychmiast wyłoniła się piękna algorytmiczna zagadka: ile najmniej musiałaby mieć Jabłoń królówek i na których polach szachownicy, by Sadownik nie miał najmniejszych szans?

piątek, listopada 04, 2011

357. Spóźnione, kratkowane Zaduszki

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Wczoraj, Akuszerka widząc, że jestem w poznawczej czarnej dziurze i nie mam nawet skrawka wzorca na jakiekolwiek zachowanie, na koniec sesji powiedziała: szachy, pograj w szachy. Nie chodzi o wygrywanie, chodzi o przesuwanie pionków do przodu i zbijanie.

Nie zdążyłam wrócić dobrze do domu, gdy przez telefon radośnie oświadczyłam Sadownikowi, że wracają szachowe czasy. Graliśmy wczoraj, graliśmy już dzisiaj. Ranki, gdy pijemy razem herbatę, zmieniły swój charakter na całkiem pokratkowany:

Sadownik:
Teraz mój ruch, ale najpierw pójdę do pracy.
(i poszedł a szachownica cierpliwie na nas czeka)

***

Poszedł. Mój wzrok zastygł na krawędzi między polami szachownicy. Przesuwanie pionów, dotykanie figur, sposób w jaki dziś rano padało słońce na planszę --- to wszystko zwróciło mi odległe wspomnienie, gdy pochyleni dokładnie nad tą szachownicą rozgrywali między sobą partyjkę mój Dziadek i moja Mama. Myślałam do dziś, że nic nie wiem na Jej temat. Jest, niczego nie chce, niczego nie potrzebuje, nie myśli nigdy o sobie, matka Teresa w beznadziejnym, niereformowalnym wydaniu. A jednak coś wiem... grała kiedyś w szachy ze swoim Ojcem. Przed oczyma stanęły mi ich pochylone sylwetki, ruchy ich dłoni, skupienie, ale i miłość, o której pewnie nigdy nie rozmawiali.

Dziadkowie... Mój drugi Dziadek nie miał najlepszych notowań (eufemizm), ale to z nim łączy się wspomnienie, którego klimat ogrzewa mnie za każdym razem, gdy do niego wracam. Mam kilka lat. Idziemy z owym Dziadkiem w słoneczny dzień po ulicy, wracamy z drukarni. Pamiętam tylko światło i dumę, która nas otaczała --- ja byłam dumna, że mam takiego Dziadka, a On był dumny, że ma właśnie taką jak ja, pierwszą wnusię. Szliśmy, mocno trzymając się za ręce. Dużo czasu zajęło mi zrozumienie, że zbyt rzadko czuł, że ktoś jest z niego dumny, nigdy nie nauczył się być dumnym z siebie, chyba nigdy nie poczuł, że jest coś wart... a był wart. Był moim Dziadkiem, co podarował mi taką magiczną chwilę.

Siedziałam w jadalni. Gapiłam się na szachownicę. W życiu nie chodzi o wielkie rzeczy. W życiu chodzi o chwile. O ludzi, którzy je tworzą.

Dziadkowie... Babcie... Czuję ich za plecami. Nigdy nie jesteśmy sami... Nawet jeśli rodzinna rzeczywistość bardzo skrzeczy, na pewnym poziomie łączy nas tylko bezkresna miłość, która za nic ma fakty. Amen.

środa, listopada 02, 2011

356. Czterodniowe Święta Splecionych Dłoni

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Dawno nie mieliśmy tylko dla siebie czterech dni w stolicy. Dawno nie dzieliliśmy się naszymi marzeniami. Dawno... To były piękne i bardzo potrzebne Święta.


Cień to towarzysz niezmordowany. Nigdy nie wykłóca się o detale, nie robi scen, nie pamięta krzywd. Tylko czasem, lekko zagniewany, znika na samotnym spacerze w po­chmurne dni. Wraca stęskniony, gdy tylko zza chmur wyjrzą ciut bardziej zdecydowane promienie słońca. Światło sprzed setek sekund dociera na Ziemię a Twój cień-niemowa językiem swego ciała chciałby opowiedzieć Ci coś o Twojej przyszłości. Posłuchaj.

Swoim kształtem krzyczy: taki mocny i wielki możesz być! Twój cień, chętnie nauczy Cię jak być panem swojego losu. Wypoczęty, wyhulany i spełniony szepcze, judzi, że już teraz możesz być sobą. W sumie, czemu nie? Tylko co to znaczy dla Ciebie być sobą? Co to znaczy dla mnie, że będziesz sobą? Co to znaczy dla nas, że oboje będziemy sobą? Spójrz.

Nasze cienie już wiedzą. Zobacz tylko jak się teraz obejmują. Uwielbiam jak się obejmują. Bądź.


wtorek, listopada 01, 2011

355. Rajd ku śmierci inaczej

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Pierwszy listopada kojarzy mi się z Narodowym Świętem szybkiego umierania w samochodzie. W związku z tym, pomimo głębokiej tradycji, że lampki jest dobrze tego dnia zapalić, od wielu lat jestem ignorantką, co życie swe ceni bardziej niż ceremoniał wszelki. Co gorsza, głęboko wierzę, że moi Przodkowie dadzą sobie jeszcze świetnie radę beze mnie po drugiej stronie lustra. Pierwszy listopada to dziś. Nie ruszam się ze stolicy. Święto uznaję za zaliczone, gdy uda mi się upolować puszyste obwarzanki, co z roku na rok zaczyna być coraz trudniejsze.

Okazało się, że i stoliczne dla mnie święto ulega ewolucji. Jeszcze kilka lat temu pędziliśmy na cmentarz wojskowy światełko Tuwimowi i Broniewskiemu zapalić. Od trzech lat robimy to w dowolnym, ale innym terminie. Cmentarze w tym szczególnym dniu zamieniają się --- jakby żyjący pragnęli podarować nieżyjącym smak codzienności XXI wieku — w ogromne filie sklepów wielkopowierzchniowych. Nie ma mowy o usłyszeniu własnych myśli, gdy trzeba pilnować, by człowieka nie przewrócili Bracia i Siostry wiary słusznej. Odmawiam więc współpracy z takim świętowaniem.

***

Dziś, zdecydowaliśmy się na wizytę na cmentarzu Braci starszych w wierze. Wstrzeliliśmy się we właściwy czas, bo... pan Jan Jagielski oprowadzał po cmentarzu opowiadając przy tym bardzo ciekawie. Byłam pod wrażeniem pogody ducha tego, starszego już dzisiaj, Pana.

Napis... Literki... Pamięć wykuta w kamieniu... Czuła jestem na pismo. Na większości grobów coś, co można by skojarzyć z katolickim „Ś.P.”. Zapytałam pana Jana, czy mógłby mi ten napis przetłumaczyć. Mógł. Poniżej napisano: „tu spoczywa” (ładnie i bez nadęcia):

Nie znałam zwyczaju z kamykami, ale zachwycił mnie i mam zamiar go ekumenicznie stosować na własne potrzeby przy okazji wizyt na grobach Osób dla mnie ważnych.

Pan Jan, dziś, był czarującym człowiekiem:

***

I tylko jeden smuteczek i lekka złość mi towarzyszyła podczas owego zwiedzania. Tyle wrzasku o krzyż w Sejmie, że uszanować należy... Szkoda, że tak trudno było kilku męskim katolikom uszanować szczególne miejsce, jakim jest żydowski cmentarz i włożyć coś na głowę. Hitem był pewien krótki pan w prochowcu, który by lepiej widzieć w wypolerowanych kulturą butach... stanął sobie na nagrobku. Do teraz zachodzę w głowę, dlaczego nie podeszłam do palanta i go nie zrzuciłam...

354. Świętowanie (III)

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Było 1.11.2006 roku:

_____________________Sens

Niektóre
kobiety dają życie... dzieciom.

Ja
daję przyprawy do życia... ludziom.

Wszystkie
mamy ten sam cel: pokazać,
że życie cudem JEST.

Każda z nas obdarowuje
i jest w życiu obdarowywana.

Niech tak pozostanie.
___________________________

Opłakałam wtedy i rozstałam się z marzeniem o normalności, bo moje marzenia i życie nijak normalne nie chciały być --- nie miały w planie wyprostować się, nagiąć czy uszczęśliwić twór zwany rodziną. Moje marzenia i życie uszczęśliwiają moją osobę czyniąc mnie... przyprawą.

***

We wrześniu tego roku, na urlopie zrobiłam tylko jedno zdjęcie. Gdybym nie była Jabłonią, byłabym Brzozą, właśnie taką, wolną i szczęśliwą: 

***

Dziś, 1.11.2011 roku: Jestem... Przyprawą! Szczególną. Wciąż dojrzewającą. Bardzo miłe jest posiadanie świadomości tego faktu. Świętowałam dzisiaj! Świętowałam... Życie!

poniedziałek, października 31, 2011

353. Świętowanie (II)

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Niedziela. Miał być Kampinos od nieznanej strony. Synchronizacja, telefon brzęczący i nagła zmiana planów. Był Raj naszych Przyjaciół, u których byli jeszcze dodatkowo ich Przyjaciele. Raj do kwadratu, bo zamiast dwójki dzieci, była czwórka i Heniutka nie ukrywała zachwytu. Urzekła mnie czarująca uśmiechem i osobowością Pięciolatka. Siedziałam na krześle. Zaszła mnie od strony oparcia i teatralnym szeptem zapytała:
     — Jak ona ma na imię?
     — Hexe — odpowiedziałam i Dziewczynka zniknęła tak samo szybko jak się pojawiła. Nie było sensu oczekiwać kontynuacji dialogu, dzieci nie marnują czasu. Tymczasem, Dziewczyneczka pojawiła się znów za kilkadziesiąt sekund by powiedzieć z powagą i czułością w głosie:
     — To bardzo ładne imię.

Cóż, trudno nie kochać pięciolatek, gdy z taką łatwością chwytają człowieka za serce.

352. Świętowanie (I)

 wpis przeniesiony 2.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Sobota. Dwie godziny w korku, by dojechać do Modlina. Henia grzecznie kimała, a gdy otwierała oko, by skontrolować dlaczego tak wolno jedziemy, powtarzałam jej z uporem maniaka... będzie Heniu Przygoda. I była.

Gdy już dojechaliśmy, pobłądziliśmy, jakby twierdza Modlin była wielkości łebka od szpilki. W desperacji porozmawiałam z pewnym panem, co za ogrodzeniem własnego domu grabił liście... że my... że z psem... że tylko jedno marzenie mamy... by powłóczyć się z Sierściuchem wzdłuż rzeki. Autochton okazał się człowiekiem nie do przecenienia: pójdą państwo prosto wzdłuż domów, potem skręcą państwo w lewo i będą szli tak długo, aż zobaczycie dziurę w murze. Za tą dziurą jest już to miejsce, o które państwu chodzi. Poszliśmy, wzdłuż szeregowych domków, potem w lewo wśród liści, ścieżką co ją ledwo było widać, szliśmy, aż naszym oczom ukazała się dziura... prowadząca wprost do Przygody, którą Heni obiecałam. Był więc spacer prawie trzygodzinny. Henia wylatana. My nagadani i przeszczęśliwi.

***

Heniuta w towarzystwie wspomnianej dziury:

***

Czy zwierzęta mają duszę? Nie jest sztuką znać odpowiedź na to pytanie. Sztuką jest... sfotografować duszę psa. Udało się! (Trochę przez przypadek.) Poniżej Heniutkowa Dusza w całej okazałości: