wtorek, lipca 31, 2012

(517+2). Czar uroku

 wpis przeniesiony 3.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Studiuję urok. Nareszcie mogę nazwać słowami to, co do tej pory tylko umiałam dostrzec. To, na co do tej pory umiałam jedynie polować. Tylko patrzę...

Gest, w jaki starsza pani uważnie podaje owoc swojemu mężowi. Spojrzenie, jakim nieznana kobieta obdarza małą dziewczynkę. Nieznany on z nieskrywaną dumą, która poklepuje energicznie syna po ramieniu. Gdzieś między jednym człowiekiem a drugim przemyka bez słów... urok każdego z nich... niepowtarzalny, niezaprzeczalny, nie do podrobienia. Tylko patrzę...

Postudiuję jeszcze trochę, by... uważniej obdarzać nieskrywaną miłością każdą chwilę, by nie gubić... gestów, drgnień kącików ust, spojrzeń, cieni układających się obok siebie na ścianie, dyskrecji z jaką niemożliwe staje się chwilą teraźniejszą, by poczuć siłę... która jest częścią mojego uroku.

A gdy tylko patrzysz... to... co widzisz?

sobota, lipca 28, 2012

518. Z punktu A do punktu B w bezruchu

 wpis przeniesiony 3.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Punkt A: W jednym z hipermarketów akcja, rodem ze szkolnego radiowęzła, „więcej szacunku dla kobiet w ciąży”. I ta akcja mnie oburza. Prostacka. Ukierunkowana na produkt społecznopodobny nędzniejszy od najgorszej PRL-owskiej czekolady. Nie lubię robić niczego na pół gwizdka. Oburzam się na maksa, choć gdzieś z tyłu głowy kolebie się myśl, by to oburzenie Żonie Oburzonej zostawić.

Pytam, po co takie półśrodki?
Dlaczego nie promować więcej szacunku dla ludzi?
Odrobinę empatii dla tych co obok, bez względu na płeć i stan umysłu?

Bo jeśli trzeba być w ciąży, by szanowano człowieka, to ja bardzo dziękuję... przecież to tylko dziewięć miesięcy. Jak ma się czuć Obywatel Sadownik, co nawet tak krótkotrwałej szansy na szacunek nie posiada?

*

Punkt B: Może i moje oburzenie jest całkiem przesadzone i wynika wprost z mego patologicznego zaburzenia osobowości jako matki kudłatej. Ucieszyłam się niezmiernie, gdy dojrzałam, że jest ono wynikiem tylko marnej podróby myśli Człowieka, co sercem samym był. Na stacji Metro Świętokrzyska jeszcze można oglądać prace finałowe konkursu zainspirowanego Jego słowami: „nie ma dzieci, są ludzie”. Gdyby okazało się, że me oburzenie sens punktu A przesłoniło, to śpieszę z wyjaśnieniem. W punkcie A chodziło mi właśnie o to, o czym w punkcie B było.

***

Bonus: Gapiłam się i czułam jak za trzewia mnie łapią... w zamyślenie, tęsknotę i uśmiech wpędzają... przedstawione tam prace. Małą dziewczyneczkę we mnie zachwycił poniższy dyptyk autorstwa pani Marty Ignerskiej. Właśnie takiego, wielkiego mądrością, psa ona chce mieć! Nie, nie takiego — poprawia mnie — jej pies będzie na luźno zwisającej smyczy chodził.

517. Prezencja zmaterializowana

 wpis przeniesiony 3.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Środowy prolog:
Prezencja. Słowo wypowiedziane przez Zetkę, którą podziwiam za smak i delikatność, w które przyodziewa swą cielesną powłokę co dnia.

Prezencja. Słowo usłyszane. Obce. Egzotyczne. Turystycznie ciekawe.

***

Czwartkowe olśnienie w metrze:

Sadownik:
(do Jabłoni)
Stań prosto!

Jabłoń:
(stanęło prościutko, zadzierając głowę)

Sadownik:
(konspiracyjnie)
Eeee! Jesteś niższa!

[stacja Centrum zmienia układ ludzi w wagoniku]

Jabłoń:
(zobaczyła pięknie opakowany damski wzrost,
oniemiała, ale zdążyła pomyśleć
)
Prezencja sauté!
(dojechawszy z Sadownikiem na proces grupowy,
podczas zbierania tematów, będąc wciąż pod wrażeniem,
rzuciła mając pewność, że nie dotyczy to tylko jej
)
Dlaczego tak trudno uwierzyć we własny urok?

***

Sobotni epilog:
Prezencja. Słowo zagubione. Niezbadane. Oczywiście, że nie szata zdobi człowieka. Ale? Posprzątawszy w końcu stosy książek z biurka w gabinecie, przypomniało się Jabłoni, że choćby nie wiem jak dziwne się to wydało, w jej życiu występuje duża korelacja między stanem biurka a stanem ducha. Prezencja... Zaistniała głęboka potrzeba zbadania zależności tego zjawiska od... wewnętrznego uporządkowania, spokoju, poczucia sensu. To może, koniec końców, okazać się bardzo ciekawy eksperyment.

516. Rodzinne doładowanie za 5 groszy

 wpis przeniesiony 3.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

kochają, ale nie lubią
odkryłam

cóż, z tej samej krwi
jestem

też kocham i też nie lubię.

Jednym słowem:
kaszanka

____________
▲ czy ktoś kiedykolwiek podejrzewał to słowo o taką wielowymiarowość znaczenia?

wtorek, lipca 24, 2012

514. A gdy zwątpisz...

 wpis przeniesiony 3.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Jesteś kociarzem? marzycielem? bajecznym zachwyt-mistrzem? wielbicielem kreskówek? Nie możesz tego ominąć.

Angélique Kidjo, Lon Lon (Ravel's Bolero) / Gergedan.

Dodaję to do działu S.O.S., by mieć zawsze pod ręką, na wszelki wypadek, gdy ktoś we mnie zwątpi we mnie, gdy ktoś w Tobie zwątpi w Ciebie, gdy nasze marzenia zwątpią w siebie...

(509+4). Nie zgubić odnalezionych wrażeń (Achronos I)

 wpis przeniesiony 3.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Zmiana dopadła mnie dokładnie tydzień temu. Zaniemówiłam z wrażenia. Kilka dni zajęło mi dojście do siebie. Obiektywnie niewiele się stało. To tylko mała różnica...

***

Rok temu. Cała wyprawa. Wolny dzień niezbędny. Spięte ludzkie ciało. Kluczyki. Dokumenty. Samochód. Pies. Zapakowane. Pojechały na Cytadelę. 50 minut spaceru. Powrót do domu. Ludzkie ciało pada wykończone przygodą.

*

Tydzień temu. Lista rzeczy do zrobienia całkiem długa. Na luzie. Te same kluczyki. Ten sam samochód. Zaparkowały. Poszły do weterynarza. Nagrodziły się spacerem na Cytadeli. Wróciły. Zrelaksowane. Po dwóch godzinach. To samo ludzkie ciało, przeszczęśliwe, bierze się za listę rzeczy do zrobienia.

***

To tylko mała różnica... która sprawiła, że dotarło do mnie, że jestem w stanie nauczyć się wszystkiego, co chcę umieć. Czasem potrzebuję tylko dłużej to porobić, powtórzyć wiele razy, dać sobie czas.

Robić a nie gadać.
Robić a nie planować.
Robić a nie próbować.
Robić!

A Henia na to: idziemy?

Gdy robię, nie ma miejsca na słowa... Uśmiałam się, bo to... bardzo POP-owskie. Cały ostatni tydzień z inżynierską dokładnością testowałam nowy kawałek świadomości.

(509+3). Nie zgubić odnalezionych wrażeń (Achronos II)

 wpis przeniesiony 3.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Czy twój pies z lubością:
______ ciągnie na smyczy?
______szczeka na wszystkie spotykane psy?
______rzuca się na listonosza?
______obskakuje miłośnie wszystkich gości?
______nie wraca, gdy go wołasz?
______zdejmuje sobie masło ze stołu w kuchni?
______robi dowolną rzecz, która cię nie zachwyca?

Jeśli na którekolwiek pytanie musisz odpowiedzieć zawsze lub często to właśnie ta psia działalność jest zmaterializowanym twoim lenistwem, twoim brakiem cierpliwości lub/i twoim brakiem wiary.

Do takiego wniosku doszłam w ostatnią środę, po tym, jak zachwycona obejrzanym na własne oczy mini-testem na to, czy dwa psy nadają się do pasienia, obejrzałam kilka filmików z udziałem psów-pasterzy.

Postanowiłam poprawę i rozstałam się z brakiem wiary w swojego psa.

Becca & James McGee, World Sheepdog Trials, 2011.

(509+2). Nie zgubić odnalezionych słów (Achronos III)

 wpis przeniesiony 3.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Kiedy ostatni raz czytałaś powieść? Zapytał Sadownik. Nie pamiętam, dlaczego pytał. Pamiętam, że nie pamiętałam, kiedy ostatni raz... Powieść? Od lat nie jestem dobra w powieściach. Trochę z przekory, by udowodnić Sadownikowi, że jestem w stanie przeczytać twór tej maści wybrałam jedną — świadomie, bo podobał mi się tytuł, i nieświadomie, bo podobał mi się podczytnik a książka stała regał obok regału z reportażami (jakby to coś miało znaczyć). Powieść!

Poleżała kilka dni. Trzy podejścia do niej zrobiłam. W czwartek skończyłam. Umiem przeczytać powieść — ucieszyłam się. Jednak ta książka sprawiła, że przyjmuję zarzut Sadownika, że dziwnie czytam beletrystykę. Szukam słów, zdań, akapitów, które rezonują z moimi osobistymi aktami wiary. Znalazłam i tylko dlatego nie uznałam czasu spędzonego z tą książką za stracony.

Przytoczona w epilogu (strona 261) brazylijska bajka ludowa o krowie... doskonała! Niestety, zbyt długa, by ją przepisać.

     — Myślę, że wszyscy musimy dokonywać wyboru pomiędzy życiem i śmiercią. Codziennie w restauracji widuję martwych ludzi.
     — Jak to? — zdziwiłem się.
     — To znaczy ludzi, którzy zrezygnowali. Tylko tyle potrzeba, żeby zawładnęła nami śmierć: rezygnacja z życia.
     (...)
     — Rzecz w tym, że jedynym rzeczywistym symbolem życia jest rozwój.

*

     — Każdy człowiek przychodzi na świat z jakimś zadaniem. Ja jeszcze nie wypełniłam swojego.
     — A na czym polega pani misja?
     — Nic, co trafi na nagłówki gazet, jeśli to cię ciekawi. Prawdę mówiąc, długo się zastanawiałam. Sporo lat minęło, zanim zdałam sobie sprawę, że samo poszukiwanie jest celem. Takie to było proste. Moją misją jest żyć.

R. P. Evans, Dotknąć nieba,
Wydawnictwo Znak, Kraków 2012.

poniedziałek, lipca 23, 2012

(509+1). Nie zgubić odnalezionych słów (Achronos IV)

 wpis przeniesiony 3.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

W piątek wepchnęła mi się do ręki. Wiedziałam, że istnieje. Nie chciałam jej czytać. Jednak w piątek rzuciła się znienacka z pomiędzy znanych tytułów. Chudziutka — może jednak dam radę przeczytać, przemyśleć, zrozumieć — prześlizgnęło się po korze mózgowej. Usiadłam w księgarni pod regałem z reportażami. Przerzuciłam kilka stron. Zmiękłam. Wzięłam ze sobą do domu. Przeczytałam. „Przemyśliwuję”. Nie jestem w stanie zrozumieć. Dziękuję Autorowi za pytania, na które nie udziela odpowiedzi. Tylko pytania pozwalają zachować człowieczeństwo.

(...) Notuję imiona dzieci, nazwiska i dodatkowe informacje umieszczone pod każdym zdjęciem. O Aurore, że była rozgadanym dzieckiem i że lubiła pić mleko. Zapisuję każde słowo, które ktoś tutaj przyniósł. Ktoś, kto przeżył i znał drobne codzienne szczegóły. Jestem mu wdzięczny, bo zrobił to także dla mnie. Bym się dowiedział i zrozumiał, że tego, co tutaj widzę, nie wolno mi zatrzymać dla siebie. Bym potem opowiadał i tego, co teraz notuję, nie poddawał żadnej cenzurze. Dlaczego chcę o tym opowiadać? Komu i po co? Tym, którzy powiedzą, że nie wiedzieli? Że nie znali prawdy? Ale gdzie jest granica między mówieniem prawdy a epatowaniem? Czy ten, który mi powie: epatujesz dziecięcym cierpieniem, będzie mówił o mnie? Czy raczej o sobie: tego, co opowiadasz, nie potrafię przyjąć, nie ma we mnie na to miejsca, brzuch mnie boli, podbrzusze.
     Ale czy to jest powód, bym zamilkł?

*

Ciałobójstwo. O tym nie wolno milczeć. Pisz, niech czytają, niech wiedzą. Tylko dlaczego już po kilku dniach rozmów, po kilku stronach przeczytanej książki, zaczynamy myśleć jak ludobójcy?
     Bo kogo widzisz, kiedy patrzysz na nią?
     Zgwałconą kobietę. Tę, która urodziła dziecko z gwałtu. Tę, która od gwałciciela dostała chorobę. A gdyby była profesorką uniwersytetu? Albo ministrem do spraw kobiet? Prezydentem kraju? Kogo wtedy w niej zobaczysz? Mądrą profesorkę? Sensowną panią polityk? Powiesz: ta zgwałcona Rwandyjka jest świetna. Nie dajesz jej szansy na bycie kimś innym. Kaci zatruli i twoje myśli: najpierw widzisz jej hańbę. Może myślisz o tym bez pogardy, nazywasz to krzywdą albo cierpieniem. Ale to jej cierpienie widzisz przede wszystkim. I zawsze tak będzie. Każda inna informacja — co robi, jak myśli, kim jest — będzie jedynie dodatkiem do jej zgwałconego ciała. Gdziekolwiek mieszkasz, i ty ją teraz zabijasz. Bronisz się? Zaprzeczasz? A jaka jest twoja pierwsza myśl o dziecku? Kim ono jest?
     Dlaczego nie mówię o nim: syn?
     Mówię: ten chłopak.
     Rzadziej: moje dziecko.
Syn? Mój syn?

Wojciech Tochman, Dzisiaj narysujemy śmierć,
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2010.

509. Nie zgubić odnalezionych słów (Achronos V)

 wpis przeniesiony 3.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Jabłoń:
Wiesz, w zasadzie to czynnie uprawiam trzy zawody...

Sadownik:
Nie. Cztery!

Jabłoń:
Cztery? Przecież żona to nie zawód...

Sadownik:
Masz rację, żona to nie zawód to służba.

Jabłoń:
W jednym worku z mundurowymi? Ciekawe.

poniedziałek, lipca 16, 2012

508. Rodzaj koński

 wpis przeniesiony 3.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Bliźniacza Liczba w sobotę uczyła Sadownika odrobiny hiszpańskiego. Wczoraj rano Sadownik dopytywał Jabłoń, na czym polega różnica między „o” a „a” na końcu wyrazów i z nieskrywanym szowinizmem ucieszył się, że w hiszpańskim jest rodzaj męski i rodzaj „dla reszty świata”. Po czym, bez zająknięcia wydeklamował:

Sadownik:
Hijo mío.
Hija mía.
Ihaha!

(Czy koń by się uśmiał?)

Jabłoń:
(się uśmiała)

niedziela, lipca 15, 2012

507. Słodki, cytrynowy Brak

 wpis przeniesiony 3.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Jabłoń:
(zagląda w dwa znane miejsca w poszukiwaniu cytryny)
Nie ma cytryny.

Sadownik:
(podchodzi do lodówki, zagląda gdzie trzeba,
wyjmuje cały woreczek cytryn
)
Nie ma cytryny!
Nie mam żony!
Tylko przyjaciółkę, koleżankę-małżonkę.

sobota, lipca 14, 2012

506. Matematyka wyższa chwil najważniejszych

 wpis przeniesiony 3.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Całka powierzchniowa z miłości?
Różniczka zupełna z funkcji szczęścia?
Wzór na czystą radość?

*

Czysta radość proporcjonalna jest do:
— liczby psich ogonów falujących zachwytem tą samą chwilą;
— liczby ludzkich oczu, które to podziwiają.

piątek, lipca 13, 2012

505. Motyl świecący

 wpis przeniesiony 3.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Co robiliście 26 kwietnia 1986 roku? Tego dnia natura postanowiła przenieść mnie z plemiennego obozu dziewczynek do obozu kobiet. Pamiętam o tym tylko dlatego, że zapamiętałam swój strach, gdy dwa dni później stałam... w kolejce po jod... w nocy... nic nierozumiejąca... w przychodni... razem z rodzicami... Strach. Nigdy o tym strachu nie rozmawialiśmy. Wciąż pamiętam jego smak.

*

Są książki, które natychmiast człowieka do pionu stawiają. I dziwuje się człowiek, na co to on narzekał wczoraj? Co mu się nie podobało? Co było nie do przyjęcia? Karygodne? Niemożliwe do zaakceptowania? Od czego krew go zalewała?

Są takie książki, które szybciutko uświadamiają, że człowiek w kraju płynącym miodem i mlekiem żyje, że ma wszystko, że może wiele, że ma wpływ, choćby na to, czy spojrzy dziś w niebo, uśmiechnie się do świata, podziękuje za świadomość bycia człowiekiem bogatym, w czepku urodzonym, obdarowanym przez sam fakt, że urodził się i żyje w Polsce. Znów o naszym farcie geopolitycznym przyszło pisać — wbijać do głowy zamiast tych wszystkich przegranych bitew, powstań, klęsk i katastrof.

*

Wchodzimy z żołnierzami do chałupy. Mieszka tam samotna babcia.
     „No, babciu, jedziemy”. „Pojedziemy, dzieci”. „No to zbieraj się babciu”.
     Czekamy na ulicy, palimy papierosa. No i ta babcia wychodzi, w rękach trzyma ikonę, kotka i węzełek. To wszystko, co zabiera ze sobą.
     „Babciu, kota nie wolno. Zabronione. Ma radioaktywną sierść”. „Nie, dzieci drogie, bez kotka nie pojadę. Jakże go tu zostawię samego? To moja rodzina”.
     No i od tamtej babci... Od tamtej kwitnącej jabłoni... Od nich się wszystko zaczęło... Filmuję teraz tylko zwierzęta. Mówiłem pani — teraz już znam sens życia...
     Kiedyś pokazałem swoje tematy czarnobylskie dzieciom. Miały do mnie pretensje. Po co? Nie wolno. Nie trzeba. I tak ludzie żyją w tym strachu, wśród tych rozmów, mają zmiany we krwi, osłabiony układ immunologiczny. Spodziewałem się, że przyjdzie choćby kilkoro ludzi. Wypełnili salę do ostatka. Pytania były najróżniejsze, ale jedno dosłownie wryło mi się w pamięć. Jeden chłopiec, jąkając się i rumieniąc, widocznie z takich cichych, małomównych zapytał: „A dlaczego nie można było pomóc zwierzętom, które tam zostały?”. No dlaczego? Sam sobie takiego pytania nie stawiałem, toteż nie umiałem mu odpowiedzieć...

*

Proszę o miłość... Ale się boję... Boję się kochać... Mam narzeczonego, zarejestrowaliśmy się w urzędzie stanu cywilnego. Słyszała pani o hiroszimskich hibakusza? Tych, którzy przeżyli wybuch w Hiroszimie... Mogą liczyć tylko na małżeństwa między sobą. U nas się o tym nie pisze, nie mówi. A my jesteśmy... czarnobylskimi hibakusza... Przyprowadził mnie do domu, przedstawił swojej mamie... Jego dobra mama... Pracuje jako ekonomistka w fabryce. Udziela się społecznie. Chodzi na wszystkie wiece antykomunistyczne, czyta Sołżenicyna. Kiedy jednak ta dobra mama dowiedziała się, że jestem z rodziny czarnobylskiej, z przesiedleńców, zwątpiła: „Kochana, czy pani może urodzić dziecko?”. Zapisaliśmy się w urzędzie... On mnie błaga: „Odejdę z domu. Wynajmiemy mieszkanie” a ja mam w uszach: „Kochana, dla niektórych grzechem jest rodzić dzieci”. Grzech kochać...
     
(...) A nie wie pani, za co ten grzech? Grzech rodzenia dzieci... Przecież niczemu nie jestem winna.
     Czyż to moja wina, że chcę być szczęśliwa?

*

Boję się człowieka. I zawsze chcę go spotkać. Dobrego człowieka. Tak to już jest... Tutaj mieszkają albo bandyci, którzy się chowają, albo ktoś taki jak ja. Męczennik.
     Jak się nazywam? Nie mam dowodu. Milicja mi zabrała. Bili mnie. „Czego się włóczysz?” „Nie włóczę się. Pokutuję”. Wtedy jeszcze mocniej bili. Po głowie... Niech więc pani napisze: sługa boży: Nikołaj.
     Teraz już — wolny człowiek...

*

Porzucony dom... Zamknięty. Kotek w oknie. Myślałem, że to gliniany. Podchodzę — żywy. Objadł wszystkie kwiaty w doniczkach, geranium. Jak tam się dostał? Czy może go zostawili?
     Na drzwiach karteczka:
«Kochany przechodniu, nie szukaj cennych rzeczy. Nie mieliśmy ich. Korzystaj ze wszystkiego, ale nie szabruj. My tu wrócimy».

*

(...) Jakaś całkiem nieznana rzecz burzyła cały mój dotychczasowy świat. Wpełza, włazi w człowieka... Mimo jego woli... Pamiętam rozmowę z pewnym naukowcem: „To jest na tysiące lat — wyjaśniał. — Rozpad uranu to dwieście trzydzieści osiem półrozpadów. Przeliczmy to na czas: miliard lat. A jeśli chodzi o tor, to czternaście miliardów”. Pięćdziesiąt... Sto... Dwieście lat... Ale dalej? Dalej blokada, szok! Już przestałem rozumieć co to jest czas... Gdzie jestem?

*

Zanim zwolnili nas do domu, wzywał wszystkich kagebista i przekonująco radził: nigdzie i nikomu nie opowiadajcie o tym, cośmy tu widzieli. Kiedy wracałem z Afganistanu, wiedziałem, że będę żył. A w Czarnobylu akurat na odwrót: śmierć może dosięgnąć człowieka wtedy, kiedy już jest w domu.
     Wróciłem... I wszystko się dopiero zaczyna...

*

W pierwszych tygodniach i miesiącach wszyscy przycichli. (...) Nie pamiętam poważnych rozmów, pamiętam dowcipy: «Tak teraz u nas dobrze — każdy promienieje! Impotenci dzielą się na radioaktywnych i radiopasywnych». A potem dowcipy nagle znikły...

*

A jeszcze... Modlitwa likwidatora: «Boże, skoro uczyniłeś tak, że nie mogę, to spraw jeszcze, żebym nie chciał». Pocałujcie mnie wszyscy w d...!

Swietłana Aleksijewicz, Czarnobylska modlitwa. Kronika przyszłości,
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2012.

Tu, też motyl.

czwartek, lipca 12, 2012

504. Znów wyszłam, znów nie wracam

 wpis przeniesiony 3.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Pierwszy raz na obchody rocznicowe poszli w trójkę: On, Ona i decydent komfortu — Jej Kręgosłup.

Jabłoń:
(usiadła na kanapie)

Kręgosłup:
Mowy nie ma bym tu usiedział!

Jabłoń:
(do Sadownika)
Chyba jednak wolę krzesło.

(Sadownik z Jabłonią zamieniają się miejscami)

Jabłoń:
Ale jak chcesz, możesz usiąść na krześle obok mnie.
(uśmiecha się promieniście, dokładnie tak samo
jak w prospekcie emisyjnym naście lat temu
)

Sadownik:
(z powagą w głosie i udając, że karci starą żonę)
Kochanie! To już jest rocznica!

*

No więc świętowali jak przystało na związek posunięty w czasie — siedząc naprzeciwko siebie. Zażyłość ukryli we wzajemnych, ciepłych spojrzeniach. Wydali się dopiero wychodząc z knajpy. Po staremu, niczym świeżo zakochani, obejmowali jedno drugie...

*

Dziesiąty raz wyszłam za mąż i nie wracam. :)

__________
Gdy się poznali, Sadownik pod żadnym pozorem w miejscach publicznych nie chciał siadać przy stole naprzeciwko Jabłoni, tylko obok, bliziutko. Ta nie mogła się nadziwić temu dziwactwu, a dziś z rozrzewnieniem wspominała ten czas.

*

Hymn ślubnego skoku na główkę do pustego basenu, został również odśpiewany:

Heaven in Your Eyes z filmu Top Gun.

Szczęśliwe małżeństwa to jednak straszny kicz!

wtorek, lipca 10, 2012

(501+2). Mi Camino

 wpis przeniesiony 3.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Jeżdżę tam coraz rzadziej. Staramy się. Szanujemy. Kochamy. Krew z krwi. Więzy. Sen o bliskiej sobie rodzinie. Sen spełniony w kilku powitalnych gestach, w kilku dobrze zapowiadających słowach. Sen niespełnialny przez resztę czasu wypełnionego milczeniem, rozmowami o niczym, jedzeniem. Nie mówią. Nie pytają. Pod żadnym pozorem nie chcą ani słowa na temat tego, co dla mnie ważne, istotne, najważniejsze. Staram się nie mówić. Nie pytam. Staram się dopasować.

Jabłonko, zrozum. Jabłonko, pracuj nad sobą. Jabłonko, proszę. No wiesz, bo Sen o rodzinie. — ktoś we mnie wierzy w Sen.

Patrzę tępo gdzieś ponad. Patrzę wstecz i nie rozumiem skąd ten Sen o rodzinie. Nie rozumiem i wraca tak dobrze znany ból, że nie dam rady dopasować swego kształtu... tym razem do planszy „rodzina z której pochodzę”.

Jabłonko, zrozum. Jabłonko, pracuj nad sobą. Jabłonko, proszę. No wiesz, bo Sen o rodzinie.

Rozumiem. Pracuję nad sobą, ale... sięgam pamięcią wstecz... i wiem, że od dzieciństwa wolę „obcych”.

*

Niczym tona smutku wtoczyłam się wczoraj do Akuszera. Zamknęliśmy rok przemieniając smutek w odwagę bycia po swojemu. Powiedział słowa, których nie miałabym odwagi pomyśleć, bo... Sen o rodzinie... Słowa wypowiedziane zapadły głęboko we mnie rodząc spokój w samym środku mojego jestestwa. Od wczoraj dbam o to, by się zakorzeniły i pięknie rosły. Od wczoraj biorę odpowiedzialność za Inny Sen o mnie w mojej rodzinie pochodzenia. Mam odwagę pomyśleć i zrobić inaczej. Znów, w pewnym wymiarze, dopiero staję się.

Jabłonko, zrozum. Jabłonko, pracuj nad sobą.

Pracuję nad sobą, by rozumieć. Pracuję na sobą, bo sprawia mi to ostatecznie największą przyjemność w życiu. Pracuję nad sobą, by w zachwycie odkrywać jak mało w „obcych” obcości, jak dużo w Nich miłości, zrozumienia, zaufania, wiary, ciekawości, nadziei, marzeń... jak dużo w relacjach z Nimi tego wszystkiego, czego potrzebuję do życia jak powietrza.

Do znudzenia myślę o filmie. Przyklęknęłam na swej Drodze (mój kręgosłup jest mym sojusznikiem, nie wytrzymał rodzinnej atmosfery i trzasnął sobie niegroźnie w niedzielę). Zatrzymana przyglądam się kamykom, z których usypana jest moja Camino. Nie pozostaje nic innego jak... dziękuję. Dziękuję za moją Camino.

How about no longer being masochistic?
Alanis

poniedziałek, lipca 09, 2012

(501+1=487+15). Wciąż na Drodze!

 wpis przeniesiony 3.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Od pierwszego ujęcia... Od pierwszego słowa... Od pierwszego dźwięku...
Między oddechem a łzą... Między daleką przeszłością a krótkoterminową przyszłością...
W samym środku PEWNOŚĆ, że ten film jest nie tylko opowieścią, bajką, miodem kładzionym na serce wprost, ale również metaforą Życia jako takiego, przez które kroczymy niczym po Camino.

Myślałam o tych, których spotkałam na swej Drodze. O Tych, z którymi wciąż po niej kroczę. O Tych, co mieli zostać na zawsze a odeszli. O Tych wszystkich co, choćby jednym gestem, słowem odmienili moje życie w inną historię. Znów, tym razem w filmie, Alanis. Mogę już napisać tylko jedno: thank you, thank you, thank you...

How about remembering your divinity?

Jeśli tu jesteś lub bywasz... witam na Drodze!

piątek, lipca 06, 2012

501. Uwaga! Nowy znak ostrzegawczy

 wpis przeniesiony 3.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Informuje się wszystkich zainteresowanych, że wprowadzono nowy znak ostrzegawczy do kodeksu drogowego.

Nie czytaj!
_________ Jeszcze się przyzwyczaisz, polubisz.
Po co ci to?

Nie czytaj!
_________ Za literkami kryją się konkretni ludzie,
_________ oswoisz ich, oni oswoją ciebie
_________ i nieszczęście gotowe.
Mało ci kłopotów?

Nie czytaj!
_________ Tak zgrabnie udaje ci się przemykać obok zbyt wielu
_________ nowości książkowych, filmowych, teatralnych.
Po co to zmieniać?

Weszłam nie raz.
Przeczytałam... Polubiłam... Bywam...
Jeden blog... drugi... trzeci...
Mam za swoje... i bardzo się z tego cieszę
za każdym razem.

Bardzo Wam dziękuję!

*

Jeden taki Zwierz nie ma znaku ostrzegawczego na swoim blogu i stało się... odnotujmy, że nie po raz pierwszy! Efekt taki, że wkomponowałam w listę obowiązków, pobiegłam, znalazłam, kupiłam i zabieram na wiejski weekend. Coś tak czuję, że znów będziemy płakać, śmiać się i... doceniać życie.

Parafrazując zdanie ze zwiastuna:
You are not most people!

czwartek, lipca 05, 2012

500. Bo szczęście to zawsze... kicz!

 wpis przeniesiony 3.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Sadownik:
(cedzi z nieostrego treść)
Masz! To się nazywa wioskowy efekt, pamiętaj.

Jabłoń:
(cieszy się jak głupia, że ma w końcu poglądowe zdjęcie
na temat wyglądu ust szczęśliwego psa w Heniutkowym wydaniu
)
Dziękuję!

(495+3+1). Wizyta w Galerii (II)

 wpis przeniesiony 3.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Chapeau bas! Młoda Dama zwróciła baczną uwagę na detale. Brązowe oczy, wyraźny nos i... Heniutkowy uśmiech! Żaba, przyznają Państwo, też niczego sobie.


Młoda Dama, lat 7

(495+3). Wizyta w Galerii (I)

 wpis przeniesiony 3.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Pewna piękna Młoda Dama szósty miesiąc mieszkała w brzuszku swojej Mamy, gdy ową, wtedy jeszcze przyszłą Mamę poznałam. Nie śniło mi się nawet wówczas, że przyjdzie taki dzień jak ten dzisiejszy, gdy Młoda Dama za serce mnie chwyci bardziej niż zwykle.


Młoda Dama, lat 7


Marna podróba sztuki [z aparatu odcedzona]

(495+2). Jak wymarły dinozaury?

(1+495=495+1). Tydzień i trzy dni (dwa lata później)

495. Zaczynamy! Mądra, Piękna i... Żaba

 wpis przeniesiony 3.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Dawno, dawno temu krążył dowcip o świecie zwierząt. Szedł on mniej więcej tak... Król Lew zarządził inwentaryzację. Każde ze zwierząt musiało stawić się na zliczaniu gatunków, okazów, futer i skrzydeł. Miało też na dzień dobry nie lada dylemat, ponieważ dostawało następującą komendę: zwierzę mądre na prawo, zwierzę piękne na lewo. A żaba na to przytomnie:
— No przecież się nie rozerwę.

Pogratulować Żabie poczucia własnej wartości! Pogratulować! Spapugować!

*

Pierwszy dzień trzeciego roku blogowania zbiegł się z wizytą w Raju, więc świętowałyśmy:


Piękna, Mądra i żywa Żaba

środa, lipca 04, 2012

494. Kończymy!

 wpis przeniesiony 3.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Wiesz, dopiero gdy urodziłam, zaczęłam prawdziwe życie...
Wiele razy już słyszałam to zdanie w swoim życiu. Przez lata miałam okazję śledzić zmianę, jakiej wciąż podlegam. Zmianę, którą mierzę na podstawie swojej reakcji na słowa w cytowanym stylu. Od zaczepnego, pełnego złości stwierdzenia: że niby co, nie żyję prawdziwie? to co ja robię twoim zdaniem?, po to wczorajsze: więc co przedtem robiłaś? Balowałam, usłyszałam w odpowiedzi. Z niebywałą pewnością płynącą z głębi brzucha odparłam: bal to też życie.

Dlaczego tak łatwo skreślamy przeszłość, choć to właśnie ona doprowadziła nas do miejsca, w którym teraz jesteśmy, w którym prawdziwie żyjemy, bez względu na względność i subiektywizm owej prawdziwości? Dlaczego deprecjonujemy to, co darem niebywałym jest, a mianowicie nasze życie? Nie zgadzam się na taki stan rzeczy! Dziękuję! Z całego serca!

Wracają do mnie słowa Akuszera, wypowiedziane przez niego prawie trzy lata temu, na bardzo ważnym dla mnie warsztacie: Każda ścieżka jest znacząca. Pamiętam, jak odetchnęłam z ulgą po usłyszeniu tych słów.

Dziś, mogę tylko dodać: tak, tak, każda ścieżka, każda chwila, każdy uśmiech, każdy pocałunek, każde marzenie!

*

Wiesz, nie pamiętam już, jak to jest żyć bez psa...
To taka moja mała tajemnica w moim prawdziwym od zawsze życiu.

Dziś... Heniutka skończyła dokładnie 26 miesięcy.
Dziś... Ostatni dzień dwuletniego już blogowania.