piątek, lipca 13, 2012

505. Motyl świecący

 wpis przeniesiony 3.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Co robiliście 26 kwietnia 1986 roku? Tego dnia natura postanowiła przenieść mnie z plemiennego obozu dziewczynek do obozu kobiet. Pamiętam o tym tylko dlatego, że zapamiętałam swój strach, gdy dwa dni później stałam... w kolejce po jod... w nocy... nic nierozumiejąca... w przychodni... razem z rodzicami... Strach. Nigdy o tym strachu nie rozmawialiśmy. Wciąż pamiętam jego smak.

*

Są książki, które natychmiast człowieka do pionu stawiają. I dziwuje się człowiek, na co to on narzekał wczoraj? Co mu się nie podobało? Co było nie do przyjęcia? Karygodne? Niemożliwe do zaakceptowania? Od czego krew go zalewała?

Są takie książki, które szybciutko uświadamiają, że człowiek w kraju płynącym miodem i mlekiem żyje, że ma wszystko, że może wiele, że ma wpływ, choćby na to, czy spojrzy dziś w niebo, uśmiechnie się do świata, podziękuje za świadomość bycia człowiekiem bogatym, w czepku urodzonym, obdarowanym przez sam fakt, że urodził się i żyje w Polsce. Znów o naszym farcie geopolitycznym przyszło pisać — wbijać do głowy zamiast tych wszystkich przegranych bitew, powstań, klęsk i katastrof.

*

Wchodzimy z żołnierzami do chałupy. Mieszka tam samotna babcia.
     „No, babciu, jedziemy”. „Pojedziemy, dzieci”. „No to zbieraj się babciu”.
     Czekamy na ulicy, palimy papierosa. No i ta babcia wychodzi, w rękach trzyma ikonę, kotka i węzełek. To wszystko, co zabiera ze sobą.
     „Babciu, kota nie wolno. Zabronione. Ma radioaktywną sierść”. „Nie, dzieci drogie, bez kotka nie pojadę. Jakże go tu zostawię samego? To moja rodzina”.
     No i od tamtej babci... Od tamtej kwitnącej jabłoni... Od nich się wszystko zaczęło... Filmuję teraz tylko zwierzęta. Mówiłem pani — teraz już znam sens życia...
     Kiedyś pokazałem swoje tematy czarnobylskie dzieciom. Miały do mnie pretensje. Po co? Nie wolno. Nie trzeba. I tak ludzie żyją w tym strachu, wśród tych rozmów, mają zmiany we krwi, osłabiony układ immunologiczny. Spodziewałem się, że przyjdzie choćby kilkoro ludzi. Wypełnili salę do ostatka. Pytania były najróżniejsze, ale jedno dosłownie wryło mi się w pamięć. Jeden chłopiec, jąkając się i rumieniąc, widocznie z takich cichych, małomównych zapytał: „A dlaczego nie można było pomóc zwierzętom, które tam zostały?”. No dlaczego? Sam sobie takiego pytania nie stawiałem, toteż nie umiałem mu odpowiedzieć...

*

Proszę o miłość... Ale się boję... Boję się kochać... Mam narzeczonego, zarejestrowaliśmy się w urzędzie stanu cywilnego. Słyszała pani o hiroszimskich hibakusza? Tych, którzy przeżyli wybuch w Hiroszimie... Mogą liczyć tylko na małżeństwa między sobą. U nas się o tym nie pisze, nie mówi. A my jesteśmy... czarnobylskimi hibakusza... Przyprowadził mnie do domu, przedstawił swojej mamie... Jego dobra mama... Pracuje jako ekonomistka w fabryce. Udziela się społecznie. Chodzi na wszystkie wiece antykomunistyczne, czyta Sołżenicyna. Kiedy jednak ta dobra mama dowiedziała się, że jestem z rodziny czarnobylskiej, z przesiedleńców, zwątpiła: „Kochana, czy pani może urodzić dziecko?”. Zapisaliśmy się w urzędzie... On mnie błaga: „Odejdę z domu. Wynajmiemy mieszkanie” a ja mam w uszach: „Kochana, dla niektórych grzechem jest rodzić dzieci”. Grzech kochać...
     
(...) A nie wie pani, za co ten grzech? Grzech rodzenia dzieci... Przecież niczemu nie jestem winna.
     Czyż to moja wina, że chcę być szczęśliwa?

*

Boję się człowieka. I zawsze chcę go spotkać. Dobrego człowieka. Tak to już jest... Tutaj mieszkają albo bandyci, którzy się chowają, albo ktoś taki jak ja. Męczennik.
     Jak się nazywam? Nie mam dowodu. Milicja mi zabrała. Bili mnie. „Czego się włóczysz?” „Nie włóczę się. Pokutuję”. Wtedy jeszcze mocniej bili. Po głowie... Niech więc pani napisze: sługa boży: Nikołaj.
     Teraz już — wolny człowiek...

*

Porzucony dom... Zamknięty. Kotek w oknie. Myślałem, że to gliniany. Podchodzę — żywy. Objadł wszystkie kwiaty w doniczkach, geranium. Jak tam się dostał? Czy może go zostawili?
     Na drzwiach karteczka:
«Kochany przechodniu, nie szukaj cennych rzeczy. Nie mieliśmy ich. Korzystaj ze wszystkiego, ale nie szabruj. My tu wrócimy».

*

(...) Jakaś całkiem nieznana rzecz burzyła cały mój dotychczasowy świat. Wpełza, włazi w człowieka... Mimo jego woli... Pamiętam rozmowę z pewnym naukowcem: „To jest na tysiące lat — wyjaśniał. — Rozpad uranu to dwieście trzydzieści osiem półrozpadów. Przeliczmy to na czas: miliard lat. A jeśli chodzi o tor, to czternaście miliardów”. Pięćdziesiąt... Sto... Dwieście lat... Ale dalej? Dalej blokada, szok! Już przestałem rozumieć co to jest czas... Gdzie jestem?

*

Zanim zwolnili nas do domu, wzywał wszystkich kagebista i przekonująco radził: nigdzie i nikomu nie opowiadajcie o tym, cośmy tu widzieli. Kiedy wracałem z Afganistanu, wiedziałem, że będę żył. A w Czarnobylu akurat na odwrót: śmierć może dosięgnąć człowieka wtedy, kiedy już jest w domu.
     Wróciłem... I wszystko się dopiero zaczyna...

*

W pierwszych tygodniach i miesiącach wszyscy przycichli. (...) Nie pamiętam poważnych rozmów, pamiętam dowcipy: «Tak teraz u nas dobrze — każdy promienieje! Impotenci dzielą się na radioaktywnych i radiopasywnych». A potem dowcipy nagle znikły...

*

A jeszcze... Modlitwa likwidatora: «Boże, skoro uczyniłeś tak, że nie mogę, to spraw jeszcze, żebym nie chciał». Pocałujcie mnie wszyscy w d...!

Swietłana Aleksijewicz, Czarnobylska modlitwa. Kronika przyszłości,
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2012.

Tu, też motyl.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz