środa, października 30, 2013

(877+4). Idę na rekord

 wpis przeniesiony 8.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Reportaż. Tak.
Psychologia. Tak.
Powieść. Czy ja wiem?

Nie „tą razą”. Idę na rekord. Wygląda na to, że w przeciągu siedmiu dni obalę trzy powieści. Wczoraj skończyłam drugą. Ryczałam jak bóbr. Nie poszłam spać, póki nie skończyłam. Dziś rano do tramwaju poszłam z trzecią... Przypomniałam sobie dzień, w którym odkryłam, dlaczego szybka transformata Fouriera jest szybka... od jak dawna uwielbiam gapić się na ludzi? — nie pamiętam. Proste życiowe przyjemności? — są istotą mojego życia.

[…] prowadziła taka maleńka staruszka. Omawiała szybką transformatę Fouriera, gdy nagle przerwała w pół zdania i powiedziała: „Czasami wydaje się, że wszechświat chce zwrócić na siebie uwagę”.
     I w to właśnie wierzę. Wierzę, że wszechświat chce, byśmy go zauważali. Myślę, że wszechświat jest bardzo ukierunkowany na świadomość, że nagradza inteligencję po części dlatego, że lubi, gdy ktoś docenia jego elegancję. A kimże jestem ja, jakiś epizod w dziejach, by mówić wszechświatowi, że on — albo moje postrzeganie go — jest tymczasowe?

*

     — To dlaczego tak na mnie patrzysz?
     Uśmiechnął się półgębkiem.
     — Bo jesteś piękna. Lubię patrzeć na pięknych ludzi, a jakiś czas temu postanowiłem nie odmawiać sobie prostych życiowych przyjemności
.

*

     — To jak brzmi twoja historia? — zapytał, siadając obok w bezpiecznej odległości.
     — Już ci ją opowiedziałam. Zdiagnozowano u mnie...
     — Nie, nie historia choroby.  T w o j a  historia. Zainteresowania, koniki, pasje, dziwne fetysze i tak dalej.
     — Hm — odpowiedziałam.
     — Nie mów mi, że należysz do tych ludzi, którzy stają się własną chorobą. Znam wielu takich. To przygnębiające. To znaczy, rak się rozrasta, to prawda. Konsumuje człowieka. Ale na pewno nie należy mu pozwolić na przedwczesny sukces.

John Green, Gwiazd naszych wina,
Wydawnictwo Bukowy Las, Wrocław 2013.
(wyróżnienie własne)

880. Wracajewo

 wpis przeniesiony 8.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Wernisaż. 18.15. On koniecznie. Spóźnić się nie chce. Ona koniecznie. Ale spóźni się na pewno. W drugim końcu miasta piesiurę pani alergolog do kontroli pokazać musi o 17.00. Umówili się, że... On nie spóźnia się. Ona wpada, gdy pierwszy tłum zasłaniający zdjęcia przetoczy się przez salę. Ważne. Nie będą razem iść na kolację. Nie wrócą razem do domu.

*

Nie spóźnili się. Wernisaż. Okazał się planowo rozpocząć o 19.05. Obejrzeli zdjęcia. Pierwszymi wrażeniami się podzielili. Rozstali się, by za kwadrans spotkać się na kolacji kilkanaście przecznic dalej w nowo odkrytej knajpce. Było piiisznie. Ważne. Nie wracali razem do domu.

*

— No to pa, kotku! Kto pierwszy w domu, ten wyprowadza piesa. — i poleciała do tramwaju, metra a potem autobusu. Nie była pierwsza, ale On i piesa już szli w jej kierunku. Ważne. Do parku na wieczorny spacer poszli i w końcu wrócili razem do domu.

***

Na trzech randkach. Tego samego dnia. Z tym samym gościem. To jeszcze w życiu nie byłam. Do wczoraj. Umówiłam się z Motocyklistą, co szczęśliwie odebrał uleczonego Motonga z mechanicznego lazaretu. Świętowaliśmy koniec października, co w tym roku okazał się miesiącem chorób wszelakich. Heniutka. Motong. Jabłoń. Dokładnie w tej kolejności. Potrzebowali medyków różnych specjalności. Tylko Sadownikowi udało się uniknąć roli pacjenta. Wczorajszy dzień był pierwszym, gdy jako Stado poczuliśmy, że jesteśmy na ostatniej prostej wracania do zdrowia, bo... Motonga oddał wczoraj jego Pan Doktor. Heniutki ozdrowiałymi łapkami jej Pani Doktor była zachwycona. Więc nam nie pozostało nic innego, tylko oddać się wielowymiarowemu świętowaniu Życia. To był wspaniały, ale i wyczerpujący dzień.

fot. Michał Jeliński z cyklu zdjęć Na brzegu.

poniedziałek, października 28, 2013

879. Audyt zewnętrzny

 wpis przeniesiony 8.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Pogoda nas rozpieszcza od kilku dni. 20° w słońcu w ciągu dnia. Wyjątkowo ciepłe wieczory...

Wczoraj. Najpierw zrobiłam zdjęcie, nie przeczuwając nawet, że jest ono zarówno zaklętym w piksele Prorokiem, co wie, jak cudny szykuje się dzień, jak i Audytorem, co jakość związków bada z uporem godnym lepszej sprawy. Potem przeczytałam pierwsze sto stron świeżutko odebranej książki. A wieczorem, po pracy, poszłam na randkę z Tym, który mnie ekscytuje od lat... w tej i wielu innych rzeczywistościach.

Flirtował każdą sylabą. Mówiąc szczerze, ekscytował mnie. Nie wiedziałam nawet, że faceci mogą mnie ekscytować — nie w ten sposób, nie w rzeczywistości.

John Green, Gwiazd naszych wina,
Wydawnictwo Bukowy Las, Wrocław 2013.

*

Dziś. Przed pracą. Zachwyt Życiem i Jesienią w Mieście mnie dopadł:

niedziela, października 27, 2013

878. W Trójcy jedyne

 wpis przeniesiony 8.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Rozczarowałeś swoich rodziców?
Nie przeskoczyłeś poprzeczki?
Nie spełniłeś ich oczekiwań?

Od środy towarzyszy mi ta część mnie, która jest Trzyletnią, Fantastyczną Dziewczynką, która o dwudziestej pierwszej wkracza do salonu pełnego dorosłych, wykorzystuje swój niebywały urok osobisty, by móc posiedzieć tam do północy. Ta dziewczynka nie może rozczarować, nie jest zainteresowana poprzeczkami i oczekiwaniami. Ona pewnie i z niebywałym wdziękiem idzie przez życie...

*

Rozczarowałeś swoich rodziców?
Nie przeskoczyłeś poprzeczki?
Nie spełniłeś ich oczekiwań?

Rozczarowałam i nie spełniłam oczekiwań. Nie wyjechałam na stałe do lepszego kraju, w którym więcej szacunku do człowieka, do pracy, do świata, gdzie potencjalnie lepiej by mi się żyło. W piątek odkryłam tę część mnie, która rozczarowała; która, jak się okazało, wierzy całkiem na serio i głęboko, że nie dość dobra byłam, jestem, skoro nie wyjechałam do lepszego kraju, w którym...

Trzyletnia Fantastyczna Dziewczynka rzuciła okiem na Część Rozczarowującą. Przysiadła się. Uśmiechnęła i zakomunikowała:
— Mnie zachwycasz. To On chciał wyjechać, a ponieważ tego nie zrobił, wcisnąć ci swoje pragnienie chciał. Spójrz, jak cudnie świat pomagał ci przez lata, byś nie wyjechała i została na swojej Drodze. — A gdy ostatnie słowo wybrzmiało, dodała:
— Idziemy stąd?

I poszły wszystkie tsy: Dziewczynka, Część i ja... fantastyczne, cudne, właściwe... poszły fantastyczną, cudną, ich jedyną i najwłaściwszą Drogą...

*

Rozczarowałeś swoich rodziców?
Nie przeskoczyłeś poprzeczki?
Nie spełniłeś ich oczekiwań?

Gratulujemy! Nie ustawaj!

*

Jabłoń:
(podzieliła się swoim odkryciem)
Rozczarowałeś swoich Rodziców?

Sadownik:
No, ba!

Jabłoń:
Gratuluję Panu, gratuluję!

877. Szukając w sobie

 wpis przeniesiony 8.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Jedyne radio informacyjnie przez ostatnie lata stało się radiem informacyjno-reklamowym, by, gdy kończyłam śledzić losy transformacji, stać się radiem reklamowo-informacyjnym. Kilka miesięcy temu podziękowałam za lata dobrych audycji, po których nie ma już najmniejszego śladu. Znalazłam alternatywę w postaci „Radia z charakterem”, co charakter zdecydowanie ma dobry.

Kilka tygodni temu słuchaliśmy z Sadownikiem audycji o książkach dla dzieci. Gość audycji miał spokojny, pełen pasji głos. Był konkretny, rzeczowy i... magiczny. Żadnych ąąąąąąąąą, aaaammmmm, ęęęęę między słowami, frazami czy zdaniami. Pod koniec audycji było o książkach dla nastolatków-chłopców. Pan wymienił autora, trzy tytuły. Zapamiętałam. Po jakimś czasie, mając w pamięci zrównoważony głos Gościa audycji, zamówiłam pierwszą z nich. Wsiąkłam...

Wróciło do mnie nastoletnie uczucie permanentnej niepewności. Bogatsza o dziesięciolecia doświadczenia odkryłam potencjał tkwiący w tej niepewności; odkryłam ożywiający ruch, który chce zaistnieć, by budować, tworzyć novum. Dziś lecę po kolejną powieść tego Autora. Już czeka na mnie, by ją odebrać. Ja też już na nią czekam.

Jednak doktor Hyde opowiedział inną historię, jedną z tych, które wcześniej przeoczyłem.
     — Karol Marks w słynnym stwierdzeniu nazwał religię „opium dla ludu”.
[...] jest taka suficka opowieść, która podważa teorię, że ludzie wierzą tylko dlatego, że potrzebują opium. Wielką świętą sufizmu Rabię al-Adaiwiya widziano kiedyś, jak biegnie ulicami swego miasta, Basry, niosące w jednej ręce pochodnię, a w drugiej wiadro z wodą. Gdy ktoś zapytał ją, co robi, odparła: „Wezmę to wiadro z wodą i ugaszę nim ogień piekielny, a potem tą pochodnią podpalę bramy raju, żeby ludzie nie kochali Boga dla obietnicy raju albo ze strachu przed piekłem, ale dlatego, że jest Bogiem”.

*

     — Naprawdę nie jestem w nastroju na odpowiadanie na pytania zaczynające się od  j a k,  k i e d y,  g d z i e,  d l a c z e g o,  albo  c o.
     — Co się stało? — zapytałem.
     — To jest c o. W tej chwili nie obsługuję formatu „co”. No dobra muszę iść. Zacisnęła usta i wypuściła powoli powietrze, jak Pułkownik, kiedy wypuszczał dym.
     — Co... — pohamowałem się i zacząłem inaczej: — Zrobiłem coś?
     Zabrała swoją tackę i wstała od stołu.
     — Oczywiście, że nie, skarbie.

*

I jak przez mgłę przypominam sobie, jak Lara stoi w drzwiach i uśmiecha się do mnie, tym niepowtarzalnie wieloznacznym dziewczęcym uśmiechem, który obiecuje odpowiedź na twoje pytanie, ale nigdy jej nie udziela. Tym pytaniem, które zadajemy sobie odkąd przestaliśmy brzydzić się dziewczyn, pytaniem zbyt prostym, aby nie sprawiać kłopotu, jest: Podobam się jej czy tylko mnie lubi?

*

A o tym inaczej już tu było kilka dni temu, gdy ta książka jeszcze na mnie czekała:

     — Że co? — zapytałem.
     — Spędzasz całe życie w labiryncie, zastanawiając się, jak któregoś dnia z niego uciekniesz i jakie niesamowite to będzie uczucie, wmawiasz sobie, że przyszłość pomaga ci przetrwać, ale nigdy tego nie robisz. Wykorzystujesz przyszłość, żeby uciec od teraźniejszości.

*

Nauczyła mnie wszystkiego, co wiedziałem o rakach, całowaniu, różowym winie i poezji. Uczyniła mnie kimś innym.
     Zapaliłem papierosa i splunąłem do strumienia.
     — Nie możesz tak po prostu uczynić mnie innym, a potem odejść — powiedziałem do niej głośno.

John Green, Szukając Alaski,
Wydawnictwo Bukowy Las, Wrocław 2013.

czwartek, października 24, 2013

wtorek, października 22, 2013

875. Kto czyta?

     — Kim jesteś?
     — Pielęgniarzem, tokarzem — wziął głęboki wdech — prezesem banku.
     — Mało!
     — Mało? — przypomniał sobie wszystkie unijne szkolenia, których był uczestnikiem — mężczyzną, bratem, synem, mężem, ojcem, filatelistą...
     — To wszystko mało!
     — ???
     — Zadam pytanie inaczej. Kim się stajesz? O czym marzysz? O czym śnisz? Jak wesprzesz dziś tę część siebie, która nie jest, nie chce być i nigdy nie będzie pielęgniarzem, tokarzem, prezesem, mężczyzną, bratem, synem, mężem, ojcem, filatelistą... kobietą, siostrą, córką, matką, kociarą...

poniedziałek, października 21, 2013

(873+1). Spotkanie naszych Światów

 wpis przeniesiony 8.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Obrazek 1, 2 [...] Skończyłam książkę, która do soboty ze mną tramwajem jeździła.

*

Otworzyłam w niedzielę rano pięknie wydaną książkę. Reportaż i Fotografia. W jednej książce. Fotografia i Reportaż. Już nie mogę się doczekać, aż Sadownik wróci jutro i rzuci okiem. Jeśli tylko obejrzysz zdjęcia, stracisz zbyt dużo. Tylko przeczytać po prostu nie dasz rady.

Tochman. Jeśli to nazwisko nic Ci nie mówi — zazdroszczę. To znaczy, że cztery wyjątkowe książki są wciąż przed Tobą. Ta jest czwartą. Ze wspaniąłą klamrą, co za serce chwyta na długo.

Szukając w necie ulubionego zdjęcia z tej książki dowiedziałam się, że zdjęcia Grzegorza Wełnickiego można do niedzieli oglądać na wystawie. „Tą razą” to ja wyciągnę Sadownika na kulturę, a potem na żytnią bagietkę do Francuza. Najpiękniejszego, dla mnie, zdjęcia w sieci nie ma, jest w książce...

Podobno przed białą katolicką inwazją inne panowały tu obyczaje: kobiety były równe mężczyznom. Mówiły głośno, co myślą, brały udział w zarządzaniu lokalną wspólnotą i miały przywilej nadawania imion swoim dzieciom. Hiszpańscy mężczyźni, mocą rozmaitych aktów prawnych, kazali kobietom zostać w domach. No i klęczeć w kościołach. Tam przez stulecia misjonarze błogosławili ubogich w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie. Błogosławili także tych, którzy się smucili, albowiem oni będą pocieszeni. Musieli też błogosławić niewykształconych, aby usprawiedliwić brak dostępu do edukacji. Kształcili się Hiszpanie i lokalni kolaboranci, reszta im służyła. Ubóstwo pojmowano dosłownie: przez wieki ludzie wierzyli, że bogaty wyląduje w piekle. Skoro łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne niż bogatemu wejść do królestwa niebieskiego, potępienia na sądzie ostatecznym boją się tu i dzisiaj. Nie chcą się bogacić. Bogactwo budzi strach. Bieda jest cnotą.

*

S’il vous plaît — nad jeszcze dychającym szkieletem nieokreślonej płci Francuz wciąż myśli, że cały świat jest frankofoński.
     ¡Tome! — nad długowłosym mężczyzną turystka z Madrytu wierzy, że ponad sto lat po odejściu Hiszpanów jej słowa są tu zrozumiałe.
     Bitte schőn! — Niemiec, ten to już przesadza.
     Here you are — Anglik ma komfort, bo nikt już się nie zastanawia, dlaczego jego językiem porozumiewa się świat.

*

[...] w wigilię święta umarłych na progach swoich domów ludzie w ciszy i skupieniu zapalają świeczki. Ostatniego październikowego wieczoru cały slums płonie: główna ulica i wąskie boczne labirynty. Jedna świeczka — jeden umarły. Tysiące umarłych, może dziesiątki tysięcy, o których wciąż ktoś tu pamięta, ktoś tęskni, ktoś pucuje ich groby na Cmentarzu Południowym.

*

Nasz zdrowy świat nie chce świata choroby, tak jak życie nie chce świata śmierci. Młodość nie widzi potrzeb starości, świat heteryków nie chce świata homo, świat pieniądza — świata biedy. Północ — Południa, Zachód — Wschodu, metropolie — swoich byłych kolonii, ludzie żyjący w pokoju — ofiar wojen, prześladowanych, uchodźców, Hutu — Tutsi, chrześcijanie (na przykład Serbowie) — muzułmanów (Albańczyków, Bośniaków), Turcy — Kurdów, Filipińczycy — Koreańczyków i Chińczyków, bo kto na świecie lubi Chińczyków, Flamandowie — Walonów, Holendrzy — Polaków, Polacy — Żydów, Żydzi — Arabów, Arabowie — Żydów i Amerykanów, Amerykanie — Meksykanów. Kogo nie znoszą Meksykanie? Samych siebie: biali — niebiałych. Może nie wszyscy, nie wszędzie, nie zawsze. Ale każdy. Każdy jest wśród niechcianych albo tych, którzy nie chcą.

Wojciech Tochman, fot. Grzegorz Wełnicki, Eli, Eli,
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2013.

873. Kamieniem we mnie rzuć

 wpis przeniesiony 8.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Obrazek 1
Widziany wiele razy. Wchodzimy z Sadownikiem do księgarni. Upewniamy się, że mamy telefony. Każdy idzie w swoją stronę. Pod różnymi regałami przystajemy. Patrzymy. Przeglądamy. Wybieramy. Odnajdujemy się. Rozglądając się. Stając na palcach. W ostateczności dzwoniąc do siebie. Wiemy, gdzie możemy spodziewać się Drugiej Połówki. Przy kasie oglądamy okładki upolowanych książek i cieszymy się jak dzieci.

Obrazek 2
Sadownik wyjechany. Odbieram zamówioną książkę. Proszę, by wypakować. Zachwycam się formatem. Między podaniem karty a wbiciem pinu zaglądam do środka i uśmiecham się od ucha do ucha. Bingo! W rękach mam książkę, która łączy Sadowniczą pasję i mój ulubiony regał z książkami.

*

Wracam do domu. Odkładam tę piękną książkę, by skończyć tę, która ostatnio jeździ ze mną tramwajami.

*

Życie społeczne usłane jest regułami, prawami, zobowiązaniami. Mówimy „tak ma być i już!”, ale im bardziej się upieramy, tym bardziej właśnie tak nie jest. Partie mówią „ tak ma być i już!”, a ludzie między paragrafami lawirują. Znajdźcie pierwszego, co kamieniem będzie mógł w drugiego w tej kwestii rzucić.

To książka o gościu, który między wierszami mówi: jestem, bo wciąż jest zbyt dużo ludzi, którzy wierzą w słowa „ tak ma być i już!”. No i nie jest, frajerze! Ta książka mogłaby być początkiem serii o ludziach, których niby nie ma, a są. To nie paradoks, to życie prawdziwe. Życie, które tworzą zbyt prawi, zbyt porządni, zbyt religijni...

Powiedzmy sobie jasno: dostawa za plecami wymaga niemal diabelskiej zręczności, umiejętności dobrania się do ładunków należących do czystych firm w taki sposób, żeby przedsiębiorstwa o niczym nie wiedziały. Chodzi o to, żeby nafaszerwoać kokainą kontenery opatrzone logotypami słynnych międzynarodowych firm o nieskazitelnej reputacji.

*

Powiedzmy raz jeszcze: tym, co w tym fachu najpiękniejsze, nie są pieniądze. Serio.
No dobra, pieniądze też są piękne, ale najpiękniejsze jest to, że możesz wydymać całą policję na świecie. Już czujesz ich oddech na plecach, już-już mają cię dopaść, kiedy widzisz, że zostają z tyłu. Zawsze jesteś dwa metry przed nimi i możesz cieszyć się rezultatami swojego geniuszu.

*

[...] pierwsza zasada handlu narkotykami mówi: nigdy nie trać czasu.

*

Chodzi więc o to, by znaleźć kanały, przez które można by wprowadzić towar na ten wspaniały rynek zwany Unią Europejską. [...] Ja na przykład przepadałem za Polską, do której można było się doskonale dostać przez Szczecin. [...] Zysk gwarantuje mu obowiązująca prohibicja.

*

Nigdy nie przestanę powtarzać: to nie towar jest diabelski, to rynek. Diaboliczne substancje to wymysł romantyków i bankierów. Towar jest dobry lub zły, tak jak dobre lub złe jest jabłko. Człowiek może być z kolei zły, tak jak zły może być pies. To ludzie decydują o tym, jak wykorzystują środki i pieniądze, nigdy vice versa.

*

W więzieniu można zabić jeszcze łatwiej i taniej niż na wolności. Zawsze znajdzie się ktoś, kto zrobi to dla ciebie za karton papierosów lub niewiele więcej.

Luca Rastello, Przemytnik doskonały.
Jak transportować tony kokainy i żyć szczęśliwie
,
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2013.

niedziela, października 20, 2013

(870+2). Cały ten kram

 wpis przeniesiony 8.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Niewolnicy przeszłości:

Jestem taki, bo... wpisz, co chcesz... matka alkoholiczka... ojciec nierób... ciężkie dzieciństwo... brak możliwości... choroba zabrała ojca, gdy byłem dzieckiem... moja matka kochała bardziej brata... nie lubiano mnie w szkole... nie umiem inaczej reagować... mam kiepskie wzorce... do cholery, przecież wiesz, nie wymagaj!

Ćpuny przyszłością urajane:

Pragnę być taki i będę, gdy... zarobię, kupię, zdobędę, dostanę... jutro, pojutrze, za tydzień, za miesiąc, za kwartał, już niedługo, za dwa–trzy lata... do cholery, przecież wiesz, dam radę!

Idziesz ulicą, mijasz... niewolnika... ćpuna... zaćpanego niewolnika... zniewolonego ćpuna — status społeczny nie chroni, wielu predestynuje do określonej roli.

Wracasz do domu, patrzysz w lustro i kogo widzisz?
Niewolnika? Ćpuna?
Zaćpanego niewolnika?
Zniewolonego ćpuna?

*

Nie bój się. Nie uciekaj. Zobacz niewolnika... pamiętasz te chwile, gdy ktoś dotknął, często całkiem niechcący, niefizycznych blizn po trudnych momentach twego życia? Zobacz ćpuna... że niby co, nie zostaniesz „kosmonautą”? Zobacz zniewolonego ćpuna, zaćpanego niewolnika... nigdy nie zaparłeś się, że im wszystkim jeszcze pokażesz? Patrz. Nie ustawaj. Bądź cierpliwy. Poczekaj. Zza tych wszystkich postaci wyłoni się uwalniające i otrzeźwiające Teraz, które być może zapyta: a co, jeśli jest tylko dziś?

***

Przyszło mi to do głowy, gdy płacąc wczoraj za książkę, dotarło do mnie, że moje oczy śmieją się do... paragonu, pani kasjerki, okładki książki, bo... jeszcze wszystko to mogę. Zatrzymana w teraźniejszości ze świadomością skończonego czasu, który przede mną, nie mam czasu na pierdoły...

*

Łomolę tym od tygodnia:


Somewhere over the Rainbow
Israel „Iz” Kamakawiwo’ole (*1959 †1997)

sobota, października 19, 2013

(870+1). W wydziale komunikacji

 wpis przeniesiony 8.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

W poniedziałek, jeszcze razem, wieczorem wracaliśmy od Antenki i zachwyciła mnie tabliczka w tunelu. Bez gróźb, bez strategii członków partii małych ludzi, bez Boga, honoru i ojczyzny wywlekanych nadaremno. Tak, po prostu, po ludzku informowała ze świata żyrafy wprost:

*

W czwartek wieczorem, gdy już było wiadomo co, w jakiej kolejności, kiedy, jak, rozmawiając z Sadownikiem, dowiedziałam się, że moje samochodowe notowania są w dużo gorszym stanie, niż notowania Hanki Stoliczanki.

Sadownik:
Wiesz, co pomyślałem,
gdy cię rano usłyszałem?

Jabłoń:
(przypomina sobie własny, poranny, cieniutki,
przerażony głosik, próbujący przebić się przez łzy
)
Noooo?

Sadownik:
Że rozwaliłaś samochód.

Jabłoń:
(padłaby ze śmiechu, gdyby nie leżała już w łóżeczku)

*

Tak, to prawda, że w tym roku, udało się Jabłoni wraz z Bliźniaczą Liczbą utknąć 220 km od Przytuliska, gdy wracały z warsztatu nad morzem, bo nawaliła im pompa paliwowa i trzeba było Sadownika, co uratuje organizując transport zastępczy.

Tak, to prawda, że gdy Sadownik bywał na południu w lipcu, Jabłoń od elektryka przywiozła wgięte drzwi, bo się odrobinkę nie wyrobiła.

Tak, to prawda znana Jabłoni od czwartku, że gdy zadzwoniła do Sadownika, jadąc na staż, przyszło mu do głowy tylko jedno „co tym razem?”.

Nie, nieprawdą jest, że rozwaliła samochód.

*

Zawsze się można czegoś o sobie dowiedzieć...

czwartek, października 17, 2013

870. Blekauty dwa

nigdy w życiu tak się nie bałam
nigdy nie byłam tak przerażona
jakby było mało, synchroniczność
mnie napadła, awaria, zabrali prąd
a Sadownik wróci dopiero we wtorek.

*

już jest spokojniej, prąd oddali
do zrobienia stado badań
profilaktyka jaskrowa, raz
czy siatkówkę spawać, dwa
a Sadownik wróci dopiero we wtorek.

znów
lepiej, niż kiedykolwiek wcześniej
wiem, co jest dla mnie w życiu
najważniejsze
a Sadownik jest i dzwoni, nim wróci.

niedziela, października 13, 2013

(864+5). Po (VI) i... Przed

(864+4). Po (V)

(864+3). Po (IV)

Wszystko, co mówisz, jest w jakiś sposób prawdą.

Arnold Mindell

(864+2). Po (III)

 wpis przeniesiony 8.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Staż. Ten Magiczny dla mnie Czas.

Myślę, że największy problem, z jakim stykamy się w pracy z epizodami psychotycznymi, jest związany z naszą niezdolnością do definiowania, doświadczania i przełączania rzeczywistości, z pozostawaniem w jednej z nich w chwili, gdy informacja jest przenoszona z drugiej. A zatem: uczmy się!

Arnold Mindell, Cienie miasta. Interwencje psychologiczne w psychiatrii,
Wydawnictwo EJB, Kraków 2000.

(864+1). Po (II)

 wpis przeniesiony 8.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Przyjechałam. Wyszłam wczoraj rano na ulicę. W oczy rzuciła mi się odstawiona ślicznie paniusia. Patrzyłam na nią nowymi oczyma. Miałam nieodparte wrażenie, że właśnie w owej chwili wkraczałam do prawdziwego domu wariatów...

*

Na stażu:

*

Po stażu. Delektuję się tym, czego doświadczyłam, kogo we mnie to obudziło, czego zabić w sobie nie pozwolę. Zdjęciami dziękuję miejscu, w którym byłam, w którym jeszcze będę, bo to był dopiero początek.

2. Bogowie krążą wśród nas.
Cienie miasta uwidaczniają, że archetypy Najświętszej Panienki, Napoleona i Jezusa krążą wokół nas, choć nikt obecnie nie jest nimi szczególnie zainteresowany. Fantazja jest istotna, bo poucza nas o całkowitości człowieczeństwa. Postacie zbawców i doświadczenie podobne bogom objawiają się poprzez cień, gdyż nie ma dla nich miejsca w społeczności. Nie wierzysz w te postaci, ponieważ nie znasz siebie.

3. Cień jest żartownisiem.
Cień miasta mówi, żebyś się rozluźnił. To ważne, żeby być czasem opóźnionym, nie myśleć, ale skupić się wyłącznie na kwestii uczuć, pomijanej przez wszystkich innych. Cień [...] mówi, że zawsze jest czas na wakacje, czas na więcej seksu i zabawy. Cień mówi, żeby się przechwalać, dzięki przechwałkom widzimy takie części nas samych, których nie traktujemy teraz poważnie. Cień mówi, że walka nawet w najlepszej rodzinie oczyszcza czasem atmosferę. Cień miasta powiada, że jesteśmy stuknięci, zaś cień jest osobą zdrową.
Cień chce, by troszczyć się o niego. Mówi: „Nie chcę czuć bólu. Nie jestem odważny i nie jestem w życiu takim bohaterem jak ty. Przegrywam życie, czasami muszę upaść, a nawet popełnić samobójstwo. Czasem wlokę się wolniutko i po cichu, na końcu peletonu. Czy zechcesz na mnie poczekać? Mam trudności. Jestem stary, zniedołężniały, chory i cierpiący i nie potrafię już dłużej sam. Jestem szalony, uzależniony, gwałtowny, samotny i bezdomny. Przepełnia mnie zazdrość i poczucie zdrady. Znasz moją postać we wnętrzu ciebie!”

Arnold Mindell, Cienie miasta. Interwencje psychologiczne w psychiatrii,
Wydawnictwo EJB, Kraków 2000.

sobota, października 12, 2013

864. Po (I)

 wpis przeniesiony 8.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Wyjechałam na pięć dni stażu.

Ten czas skończył się wczoraj. Osoby, która
mogłaby powiedzieć wróciłam, już nie ma.

Przyjechałam. Do kochanych jeszcze bardziej,
Sadownika, Heniutki i Przytuliska.

*

A gdy dziś rano wyszłam z domu, lecąc na superwizję, napotkałam na urzekającą, obrazkową, subiektywnie odczytaną „definicję” stanów odmiennych i ekstremalnych. Stanów, z którymi się spotkałam. Stanów, pod wpływem których wciąż pozostaję.

niedziela, października 06, 2013

863. Absurdzik

 wpis przeniesiony 8.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

     — Proszę pana, chciałabym kupić klatkę dla słonia.
     — Proszę bardzo. Mamy taką, śmaką i owaką. Którą sobie pani życzy?
     Wybieram, przebieram. Wymiary, ceny porównuję.
     — Zdecydowałam się. Poproszę tę klatkę dla słonia.
     — Drukuję więc umowę.
     Wydrukował. Czytam.
     — Proszę pana, ale ja chcę kupić tylko klatkę dla słonia.
     — Rozumiem. W promocji do klatki dla słonia otrzymuje pani również klatkę dla krokodyla i klatkę dla hipopotama.
     — Potrzebuję tylko klatki dla słonia. Nie mam ani krokodyla, ani hipopotama.
     — Rozumiem, ale nie ma możliwości nabycia klatki dla słonia bez kupienia klatki dla krokodyla i klatki dla hipopotama.
     — Nie potrzebuję klatek dla krokodyla i hipopotama. Potrzebuję klatki dla słonia.
     — Rozumiem. Podpisując tę umowę otrzyma pani trzy klatki. Z klatki dla krokodyla może pani zrezygnować wysyłając esemesa o treści DEAKT KLK na numer 2901. Z klatki dla hipopotama rezygnuje pani wysyłając esemesa o treści DEAKT KLH na numer 2901.

W ten sposób stałam się chwilową posiadaczką trzech klatek, choć potrzebuję tylko jednej. Muszę pamiętać, by wysłać odpowiednie esemesy na odpowiedni numer. Albo jestem zbyt staroświecka dla nowoczesnych form handlu, albo Minus GSM liczy na to, że zapomnę deaktywować niepotrzebne mi do niczego usługi. Tak czy inaczej niesmak pozostał.

czwartek, października 03, 2013

(860+2). Hodowanie nawyków

 wpis przeniesiony 8.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Sunix ma tabelkę. W wierszach ćwiczone zachowania, w kolumnach dni miesiąca. Dzień po dniu. Zrobione. Odhaczone. Okazało się, że choć na ostatnio ulubionym przez nas placyku zawsze jesteśmy same podczas ćwiczeń, to... wczoraj zaczepił nas pan, ciesząc się ogromnie, że nas widzi... powiedział, że razem z żoną lubią patrzeć z okna, jak ćwiczymy. Szalone, pomyślałam. Dziś zaczepił nas inny pan z innego piętra, ale też patrzący. O rany, Heniu, rozumiesz to?

Kręgosłup ma tabelkę. W wierszach ćwiczenia, w kolumnach dni miesiąca. Dzień po dniu. Zrobione. Odhaczone. Aktualnie połowa wierszy nieaktywna.

Światy od dzisiaj mają tabelkę. W kolumnach wymienione jeden po drugim: świat szczęścia, miłości i zrozumienia. W wierszach kolejne dni, którym towarzyszą pytania:

co dziś zrobiłam, by być bardziej, mocniej, pełniej w świecie szczęścia?
co dziś zrobiłam, by być bardziej, mocniej, pełniej w świecie miłości?
co dziś zrobiłam, by być bardziej, mocniej, pełniej w świecie zrozumienia?

Wypełniłam dziś pierwszy wiersz światowej tabelki. Będę wypełniać tak długo, aż wejdzie mi to „robienie” w nawyk, aż stanie się drugą naturą, a potem pierwszą.

środa, października 02, 2013

(860+1). W telegraficznym skrócie

 wpis przeniesiony 8.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Chondrium
Krok 1.
Przychodzi taki dzień, że nie możesz się podnieść. Przy odrobinie szczęścia ominie cię setka zastrzyków, zanim ktoś przytomnie stwierdzi, że to może być coś więcej niż „korzonki”. Dyskopatia. Wysychanie krążków międzykręgowych. Jest źle. Powiedzą, że operacja absolutnie niezbędna. Masz szczęście i numerek 996. Twoje szczęście polega na tym, że nie masz pieniędzy, by w publicznym szpitalu z miejsca 996 przeskoczyć na dwudzieste któreś, co oznaczałoby, że będziesz krojony za cztery tygodnie. Masz szczęście i numerek 996. Jeszcze nie wiesz, że przez naście lat nikt nie zadzwoni, byś szykował się do szpitala. Ćwiczenia izometryczne. Masaże. Uratowany! Tak, tak, oczywiście, że będziesz ćwiczył. Ćwiczysz, ćwiczysz, wracasz do życia. Już nie pamiętasz, jak to jest, nie móc się podnieść i nie móc przejść dwustu metrów. Mija jakiś czas...

Krok 2. Masz diagnozę, zestaw ćwiczeń kurzem pokryty i... przychodzi taki dzień, że nie możesz się podnieść. Masaż. Ćwiczenia. Masaż. Ćwiczenia. Ćwiczenia. Obiecujesz sam sobie, że już nigdy, przenigdy nie przestaniesz ćwiczyć. Przychodzi jednak taki dzień, że zapominasz o obietnicy.

Krok 3. Zapomniałeś, prawda? Wróć do kroku 2.

Krok 4. Ofkors, że pamiętasz! Ćwiczysz. Ćwiczysz. Dzień w dzień. Nigdy nie byłeś tak sprawny i... przychodzi taki dzień, że znów cierpisz... Dysonans poznawczy cię dopada. Co to ma znaczyć, psia krew, przecież ćwiczyłeś, prawda?

Hipochondrium
Dotarłam w niedzielę do kroku czwartego. Nad ranem obudziłam się i wyć mi się z bólu chciało, nóg od kolan w dół nie miałam. Choć poszłam spać w Przytulisku i nie mam w zwyczaju lunatykować, to obudziłam się w więzieniu, bo dotarło do mnie, że... gdy usiądę na wózku, nie będę mogła pójść do kuchni... za wąskie drzwi... nie będę mogła pójść na dwór... nie ma windy, są kręcone schody. Jasny gwint! Armagedon?

Hipo po tam
Tam pojechałam wczoraj. Ciut bardziej zachodniej medycyny zażyłam. Testy na stan ciała zdałam. Pan Orto stwierdził: jest pani w dobrym stanie... jaka operacja? jaki wózek? to tylko stan zapalny... tak, nad ranem jest najgorzej, bo... a tych i tych ćwiczeń nie robić przez cztery tygodnie. Oniemiałam z wrażenia: nie robić tych ćwiczeń! Będę żyć! Długo i szczęśliwie! Klusek pięć! Obiecuję! Na skrzydłach do domu wracałam...

Hip, hip, hura!
A może psyche rzuciła mi się na somatykę? — pomyślałam. Co się działo w moim życiu, gdy ten epizod mnie napadł? O, to! Akuszer oświetlił mi dziś kręte czułości mej psyche.

Mogę zrobić krok w świat córki źle traktowanej.
Mogę zrobić krok w swój wymarzony świat szczęścia, miłości i zrozumienia.

Jeszcze kuleję, ale krok w świat postawiłam zdecydowanie.