wpis przeniesiony 8.03.2019.
(oryginał z zawieszkami)
Wernisaż. 18.15. On koniecznie. Spóźnić się nie chce. Ona koniecznie. Ale spóźni się na pewno. W drugim końcu miasta piesiurę pani alergolog do kontroli pokazać musi o 17.00. Umówili się, że... On nie spóźnia się. Ona wpada, gdy pierwszy tłum zasłaniający zdjęcia przetoczy się przez salę. Ważne. Nie będą razem iść na kolację. Nie wrócą razem do domu.
*
Nie spóźnili się. Wernisaż. Okazał się planowo rozpocząć o 19.05. Obejrzeli zdjęcia. Pierwszymi wrażeniami się podzielili. Rozstali się, by za kwadrans spotkać się na kolacji kilkanaście przecznic dalej w nowo odkrytej knajpce. Było piiisznie. Ważne. Nie wracali razem do domu.
*
— No to pa, kotku! Kto pierwszy w domu, ten wyprowadza piesa. — i poleciała do tramwaju, metra a potem autobusu. Nie była pierwsza, ale On i piesa już szli w jej kierunku. Ważne. Do parku na wieczorny spacer poszli i w końcu wrócili razem do domu.
***
Na trzech randkach. Tego samego dnia. Z tym samym gościem. To jeszcze w życiu nie byłam. Do wczoraj. Umówiłam się z Motocyklistą, co szczęśliwie odebrał uleczonego Motonga z mechanicznego lazaretu. Świętowaliśmy koniec października, co w tym roku okazał się miesiącem chorób wszelakich. Heniutka. Motong. Jabłoń. Dokładnie w tej kolejności. Potrzebowali medyków różnych specjalności. Tylko Sadownikowi udało się uniknąć roli pacjenta. Wczorajszy dzień był pierwszym, gdy jako Stado poczuliśmy, że jesteśmy na ostatniej prostej wracania do zdrowia, bo... Motonga oddał wczoraj jego Pan Doktor. Heniutki ozdrowiałymi łapkami jej Pani Doktor była zachwycona. Więc nam nie pozostało nic innego, tylko oddać się wielowymiarowemu świętowaniu Życia. To był wspaniały, ale i wyczerpujący dzień.
fot. Michał Jeliński z cyklu zdjęć Na brzegu.
Bardzo dobry wpis. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń