sobota, lipca 31, 2010

32. Rwanie na Kudłatą

 wpis przeniesiony 27.02.2019. 

Zaułek Smaków za nami i było to prawdziwe Niebo dla stęsknionych Dusz. Upajaliśmy się z Sadownikiem chwilą, nie wierząc, że pod stołem spokojnie wiedzie swe życie Henia. Po raz drugi dałam się nabrać w tym miejscu na kawę Macchiato, która w Zaułku jest… kawą espresso w malutkiej filiżaneczce z odrobiną mlecznej pianki --- esencja goryczy. Za pierwszym razem, zimą, jakiś rok temu, odmówiłam wypicia tego płynnego zjawiska. Tym razem, byłam gotowa na nowe smaki i… okazało się, że jest to wspaniale wyrazisty smak zaklęty w odpowiedniej porcji płynu. Jak to się ma do tytułu tego wpisu?

Gdy zaczęliśmy wychodzić z Kudłatą na spacery, któregoś dnia Sadownik przyszedł z samotnego spaceru z Heńką i powiedział: „nie miałem pojęcia, że na szczeniaka mógłbym wyrwać tyle panienek”...

Wczoraj, gdy kelner z troską przyniósł miskę z wodą, z przyjemnością stwierdziłam, że dbający o naszą małą Kelner wydaje mi się przez tę dbałość dużo bardziej przystojny…

Pozostajemy szczęśliwą parą i śmiejemy się z tego, co istnienie Kudłatej czyni z naszą percepcją… atrakcyjne kobiety, przystojni mężczyźni wokół nas wyrastają jak grzyby po deszczu, gdy tylko Heńka dotknie łapką ziemi... i tylko Kudłata wciąż jedna... i Sadownik pozostaje najprzystojniejszym facetem świata... i Jabłoń pięknieje z dnia na dzień w oczach Sadownika. Co za Stado!

piątek, lipca 30, 2010

31. Hallelujah!

 wpis przeniesiony 27.02.2019. 

Wierzę w dobrych ludzi. Wierzę w dobre miejsca. Od ponad miesiąca, gdy Kudłata wylądowała w naszym domu, nie byłam ani razu na kawie z kimś (nie licząc kaw ze sobą samą). Wanilijka dzisiaj świętuje i chyba podświadomie przelazła na mnie ochota do szaleństwa. A może by tak zrobić coś po raz pierwszy!

Zadzwoniłam do Zaułka Smaków i zapytałam czy nas całym Stadem wpuszczą. Wiedząc, że ludzie reagują różnie na słowa „pies”, „piesek” i „labrador” zapytałam, czy możemy przyjść „z małą labradorką”. Są słowa-wytrychy i „labrador” odmieniany, zdrabniany działa właśnie tak. Pan powiedział, że bez problemu, jeszcze miskę z wodą dostaniemy. Klamka zapadła, dziś na 21.00 idziemy z Sadownikiem ukochanym i Kudłatą na pierwszą kawę pitą w publicznym miejscu. To już nigdy nie będzie dla mnie Zaułek Smaków, to jest Skraj Świata Cywilizacji dla Rodziców wracających do życia po okresie oseskowym. Tym samym, biorę się za tworzenie listy miejsc przyjaznych psom, pierwszy do testów: Zaułek Smaków.

Mając tak cudną perspektywę, Leonard Cohen smakuje jak za starych, młodych lat! Wyciągnięty kudłaty świat zwinięty pod moimi stopami jeszcze nawet nie wyczuwa żadnych oznak zbliżającej się nowości…

Jak mantrę będę powtarzać: wierzę w dobrych ludzi, wierzę w dobre miejsca, wierzę, Wierzę, WIERZĘ…

Leonard Cohen, Hallelujah.

30. Zwierzyniec przekleństw

 wpis przeniesiony 27.02.2019. 

Ach, ten Potwór! Ta Małpa, która rzuca się na mnie z całej siły, traktując to jako miłe zaproszenie do zabawy! Ta Wydra, która gryzie wszystko co nie jest do gryzienia! Ta Oślica, która wisi na drugim końcu smyczy i nie ma zamiaru ruszyć się na milimetr, bo tam, o tam, właśnie zobaczyła dziecko, psa, rower! Ta Flądra co „zawąchuje” kwiatki permanetnie na śmierć! Ta Gazela, co wczoraj nauczyła się schodzić po schodach i schodową wiedzę wykorzystuje do niecnego celu kładzenia się na łóżku! Ta Skunksica, co patrząc mi głęboko w oczy sika na parkiecie i mówi: za późno, nie zdążyłaś mnie wynieść na dwór! Właśnie ta Psia Duszyczka rozpuszcza moją złość, bezsilność i niechęć do utraty kontroli za każdym razem, gdy owija się wokół moich nóg i ufnie zasypia, gdy ja próbuję zapisać to, o czym mogę już jutro nie pamiętać a co chciałabym zachować od zapomnienia.

29. Matki wszelkiej maści

 wpis przeniesiony 27.02.2019. 

Matki w bajkach bywają różne: dobre, wyrodne, kochające, nieobecne. W życiu jest podobnie, choć zamiast dwóch kolorów, czerni i bieli, do dyspozycji jest całe spektrum kolorów. Wśród wielu typów matek rzeczywistych można wyróżnić dwa typy, dość dalekie od siebie w zachowaniu, choć wyrządzające podobną krzywdę latoroślom:
(a) matka pragnąca dla dziecka jak najlepiej — „dlaczego dostałeś tylko 4+?”, „dlaczego tak brzydko jesz szczućcami?”;
(b) matka wiedząca i wiecznie zachwycona — „wiem, co robi mój syn, on nigdy czegoś tak złego by nie zrobił”.

Zagadka: do którego, z wymienionych dwóch typów, nieświadomej niczego Jabłoni było bliżej? Po nitce do kłębka…

Pierwszy metr nitki: trzy dni temu, dwukrotnie, całkiem niezależnie, zapytano mnie, czy Kudłata już zbójuje w domu. Jedna Pani opowiedziała o tym, jak jej, już dziś całkiem dorosły labrador, zjadł metodycznie centymetr po centymetrze tapetę w przedpokoju. Zaś Państwo wilczuropodobnego psa, który ze szczenięcego wieku wyszedł niedawno, wspomnieli między innymi o butach, że nie skończyło się na jednej parze. Na to, dumna Mama Kudłatej, którą tak łatwo i z przyjemnością staję się, powiedziała, że jej słodka dziecina bawi się swoimi zabawkami i nie czyni żadnych szkód. Ach, ta pycha posiadania najmądrzejszego, najukochańszego, najgrzeczniejszego psa na świecie!

Drugi, trzeci, …, piąty metr nitki: od kilku jednak dni znajdowałam kawałki gąbki. Byłam święcie przekonana, że to któraś z zabawek została precyzyjnie rozdarta i Kudłata bawi się wnętrznościami ofiary. Dwa dni temu, w końcu znalazł się czas, aby odgruzować mieszkanie. Zaczęłam szukać. Podejrzewałam, że obiektem mordu był fioletowy miś, który jako pierwszy z zabawkowej sfory doznał uszczerbku na zdrowiu. Znalazłam i... mocno się zdziwiłam — Miś był nietknięty! Zinwentaryzowałam zabawki. Okazało się, że wszystkie mają się dobrze. Skąd więc sypie się gąbka?

Kłębek: wyjaśniło się w godzinę, gdy z myciem podłóg dotarłam do kanapy. Ucieszyłam się, że nie jest skórzana, świeżo kupiona czy wymarzona i ciężko zdobyta. To zwykła, ikeowska kanapa kupiona na próbę. „Żadnych remontów, żadnych zakupów środków trwałych w postaci mebli przez najbliższe dwa lata” — oświadczył Sadownik. „I dobrze, oj dobrze, bardzo dobrze” mruczałam jak kot pod nosem, tak bardzo nie lubię remontów. Wściekłość, że Cholera ma tyle zabawek a żre sprzęta użyteczności domowej minęła, zwłaszcza, że, co tu dużo gadać, zjada meble z gracją, pokrowiec nietknięty przykrywa poraniony mebel. Kudłata solidaryzuje się ze Stadem, żaden gość nie dojrzy, że kanapa to inwalida.

I pomyśleć, że gdyby nie ślady przestępstwa w postaci gąbki, do dziś myślałabym, że mam Psicę-Aniołka. Tymczasem ta słodko uśmiechająca się kudłata Dziewczynka potrafi być zbójem, niszczycielem, pogromcą rzeczy, które mają czelność być wciąż w jednym kawałku. W ten oto sposób z matki idealnego dziecka stałam się matką zupełnie normalnego, zwykłego szczenięcia. Z jednej strony, ulga, idealnego psa tak łatwo zepsuć. Z drugiej, chwilami ogarnia mnie strach, gdy na spacerach właścicielki labradorów opowiadają, że niszczycielskie zapędy psa wciąż są przede mną i Sadownikiem.

czwartek, lipca 29, 2010

28. Koniec rasowych problemów…

 wpis przeniesiony 27.02.2019. 

…które miał rasowy Pies z Jabłonią.

Jabłoń czytać umie. Ma na to nawet potwierdzenie w postaci kilku papierów. Ma również papier na czytanie ze zrozumieniem. Papier papierem a życie życiem i za głupotę pani zapłacił pies.

W instrukcji obsługi szczeniaka stoi jak wół „często zaglądać w uszy, czyścić gdy trzeba”. Pani „Hodowlarka” powiedziała, że pierwszy raz dobrze jest to zrobić u lekarza weterynarii. Taki właśnie był plan Dwunożnych Stada — zrobić to przy drugim szczepieniu, ale sama wizyta Stada (pierwsza) u weterynarza była tak emocjonująca, że z wrażenia Jabłoni się zapomniało. Zapomniało się na amen, bo amnezja objęła również procedurę kontrolnego zaglądania do uszu. Skleroza trzymała wszystko w szachu do czasu, gdy dziewczynka głośno poskarżyła się własnemu Życiu.

W zeszłym tygodniu, Jabłoń usłyszała użalanie się Kudłatej nad samą sobą. Im bardziej psina drapała ucho, tym bardziej narzekała. Jabłoń zajrzała i przeraziła się… głupota Mamusi zakwitła w psich uszach wielkimi krwawymi ranami.

W czwartek poszła Jabłoń z biedną Kudłatą do pana weterynarza. Kudłata, jak to ona, widziała tylko same plusy. Pan Wet wytarmosił czule, dał buziaka w samo rozejście się kuf pod nosem (Jabłoń od patrzenia na to przekręciło na lewą stronę, uwielbienie psów uwielbieniem, ale wszystko ma swoje granice), troszkę męczył uszy, ale potem… ach, potem… dał całą garść smakołyków… jeden dał trzymając go w ustach (znów przekręciło Jabłoń z lewej na prawą) — dziewczę pierwszy pocałunek ma już z głowy. Gdy z Jabłonią wychodziły z gabinetu, mijając się z kolejnym pacjentem, Kudłata zrobiła trzy kroki do przodu i… wyrwała się do tyłu z powrotem do gabinetu. Grunt to mieć dobre, świeże wspomnienia. Pana Weta tak to rozczuliło, że wyjął jeszcze kilka smakołyków.

Uszka poszły na kontrolę w ostatni poniedziałek, przy okazji trzeciego szczepienia. Dwunożni pobrali lekcję czyszczenia uszu psu, zamówili odpowiedni płyn i sprawa szczęśliwie dobiegła wczoraj końca, gdy wieczorem Sadownik z dzielną Henią odebrali specyfik. O czym, z przyjemnością, donosi skruszona Jabłoń.

środa, lipca 28, 2010

27. Kudłate Metamorfozy

 wpis przeniesiony 27.02.2019. 

Jeszcze tydzień temu Kudłata swoim zachowaniem mogła służyć za ilustrację początku typowej (jeśli taka istnieje) sesyjki terapeutycznej. Przeżyłam takich kilkadziesiąt i z przyjemnością patrzyłam na to, że i pies może zachowywać się jak klient a paradygmat psychologii procesu: proces pierwotny, proces wtórny i próg, choć w wersji owłosionej, podany jest jak na talerzu. Po kolei jednak…

Proces pierwotnyPsi Chojrak. W mieszkaniu nie-Henia zna już wszystkie kąty i chodzi jak po swoich włościach. Ma listę ulubionych miejsc do spania, ceni sobie nurkowanie pod kanapą, doskonale wie skąd najlepiej porywać skarpetki, sama decyduje gdzie ma siusiarnię, niczego się nie boi, rzuca się z gracją na szafki w kuchni, gryzie domowników i gości zapraszając do zabawy. Kudłata po prostu JEST psim chojrakiem.

Próg — na pokonanie progu mieszkania. Do wczoraj wystarczyło jednak otworzyć drzwi od mieszkania, stanąć na korytarzu i zawołać Kudłatą, a nie-Heńka przestawała być śmiałym Jestestwem. Chowała się w norze, głuchła, gdy się ją wołało, a jeśli udało się i zbliżyła się do progu mieszkania następowało „jedno z” lub „każde w dowolnej kolejności”: (1) psica kładła się i udawała, że nie ma problemu prawie przysypiając niedaleko otwartych drzwi (2) ujadała na próg mieszkania jakby była przynajmniej owczarkiem niemieckim (3) kładła się tak, aby pazurami dotykać progu i piszczała.

Niesamowite było to, że reakcje na próg w ludzkiej wersji są bardzo podobne: ma się dość, nie wie się po co właściwie poruszało się konkretny temat, ma się ochotę zwiać, chce się spać, można być bardzo wkurzonym. Ludzkie spektrum reakcji jest oczywiście dużo szersze niż wymienione psie reakcje. Ja, podobnie jak Kudłata, często głuchnę — rodzinne? :)

Proces wtórny — Ktoś kto śmiga klatką schodową. Tego nie da się zrobić, bo przecież klatka to coś strasznego, potwór, monstrum i Kudłata jest pewna, że to właśnie takie jest, gdyby tylko mogła opowiedzieć słowami.

Na progu stoi figura progowa (może znany już nam Pan Strach) i stara się uchronić Kudłatą, opowiadając o tym, że klatka jest straszna, groźna i może nawet pożera małe pieski. Nie-Henia jest w takim stanie, że nie może dostrzec plusów klatki schodowej, że to drzwi na trawnik, świeże powietrze, że gdyby tylko opanowała sztukę chodzenia po klatce to nie musiałaby doświadczać uwłaczającego jej godności noszenia na rękach. Niemożność dostrzeżenia plusów nie jest kwestią tego, że pies nie rozumie ludzkiego języka. Czyż ludzie nie mają podobnie, gdy się czegoś boją lub nie znają z własnego doświadczenia?

Praca terapeutyczna w ramach sesyjki to uświadomienie klientowi, że próg „jest tu” i, jeśli jest ku temu właściwy czas (progów nie należy przechodzić na siłę), umożliwienie klientowi przejścia owego progu, aby zobaczył, że to, co po drugiej stronie — to, na temat czego ma tak dobrze wyrobione i złe zdanie — ma też swoje zalety, w których ukryte są nasionka możliwości. Aby poczuł i dotknął nieznanego a tym samym wzbogacił arsenał swoich doświadczeń. Po drugiej stronie, tak naprawdę nieznanej bez względu na to jak bardzo mędrkujemy że wiemy, o co chodzi, czeka „nagroda” za to, że jednak chciało nam się ów próg przejść — energia nowego punktu widzenia, który czyni nasze życie już diametralnie innym niż ten sprzed sesyjki. To dziwne, ale świat naprawdę jest potem inny, bo patrzymy na niego już innymi oczami — w mgnieniu oka następuje metamorfoza i nie możemy zrozumieć dlaczego coś było problemem.

Dziś Kudłata, choć jeszcze sama nie schodzi po schodach w dół, z przyjemnością sama wychodzi na klatkę, bo wie, gdzie ona prowadzi. Gdy wracamy ze spaceru Henia ma okazję popisać się i pokazać nam jak bardzo Dorosłym Psem już jest, bo sama śmiga po schodach do domu. Postać mknąca klatką schodową, zintegrowana, stała się częścią procesu pierwotnego Kudłatej ku radości całego Stada.

Och, zamyśliłam się, ile to już różnych „klatek schodowych” obłaskawiłam w swoim życiu. Na szczęście wciąż czekają nowe pod odpowiedziami na pytania: Czego się boję? Czego nienawidzę? Czego nie znoszę? Kogo nie lubię? Kogo unikam? Co mnie drażni?

wtorek, lipca 27, 2010

26. Pan Strach i smakołyki

 wpis przeniesiony 27.02.2019. 

Dziś Kudłata skończyła 12 tygodni. Zważono Bestię. 10,4 kg szczęścia, uśmiechu i puchu, który od kilku dni zamienia się w prawdziwą psią sierść. W ramach prezentu i dowodu, że jest już dużym psem, wieczorem, bez wspomagania pieczywem, pokonała samodzielnie schody do klatki i dodatkowo te na pierwsze piętro. Troszkę smakołyków na to poszło, ale czego się nie robi, by przekupić Pana Stracha, który przez to wszystko wciąż w nie najlepszym nastroju. Chyba przestaniemy go wpuszczać do domu, niech śpi na wycieraczce.

25. Magia siatki z bułkami

 wpis przeniesiony 27.02.2019. 

Henia przeraźliwie boi się schodów — prostych, kręconych, jedno- dwubiegowych, chodzonych w dół, w górę — systematyka bez znaczenia. Nie martwiło nas to zbyt mocno, ponieważ labradorom dobrze odpuścić bieganie po schodach ze względu na stawy. Ku jej całkowitej dezaprobacie (serdecznie tego nienawidzi) nosimy ją po schodach. Kudłatej jednak z dnia na dzień przybywa a Newton, niewzruszony, nie wspiera naszych rodzicielskich wysiłków. Zaczęliśmy więc raz, dwa razy dziennie (aby nie przeciążać łapek) próbować chodzić po schodach czterostopniowych, o szerokich stopniach, które wypatrzyliśmy przed sąsiednim blokiem. Nie było najmniejszego problemu, patrzyliśmy z dumą, jak szybko nasz kundel potrafi się uczyć. Henia jednak nie traktowała owych schodów jako bytu przynależącego do tej samej kategorii co schody do naszej klatki. Cała nauka nie przybliżała nas do celu ani na krok, ale do czasu… Właściwego Czasu.

O odpowiedniej godzinie, w odpowiednim miejscu pojawiła się Sąsiadka, mieszkająca naprzeciwko nas. Objuczona siatami wracała do domu. Siatki siatkami a radość radością. Obie z Kudłatą były bardzo zadowolone ze spotkania. Sąsiadka ucieszyła się, że w końcu może na własne oczy zobaczyć nową lokatorkę, o której już słyszała nie raz. Wracałyśmy do domu w trójkę. Henia wąchała co się dało, a my rozmawiałyśmy o nauce niesiusiania w domu i o tym, że schody to duże wyzwanie. Sąsiadka, też właścicielka psa, pod klatką zamachała przed nosem Kudłatej siatką z pachnącymi bułkami i… poszła ZARAZA po schodach, zostawiając swojego Pana Stracha oniemiałego na trawniku! Duszę sprzedałaby za coś do jedzenia. Pan Strach jest teraz śmiertelnie obrażony.

poniedziałek, lipca 26, 2010

24. Kobieca delikatność

 wpis przeniesiony 27.02.2019. 

Kudłata, jak okazało się na wsi, wącha kwiatki w specyficzny sposób — permanentnie. Na tarasie wywąchała Mamie Jabłoni jedną czerwoną begonię i żółtą dalię — delikatnie zbliżała nos do kwiecistej ofiary, naprawdę wąchała a potem koniec delikatności: cap i rozpoczynało się wąchanie permanentne. Łepek zerwany szybkim ruchem szczęki, kwiatek żuty metodycznie na części, w tym samym czasie w psiej głowie szybciutko poruszały się trybiki przeszukując zielnik pożartych do tej pory roślin — jadłam, czy nie jadłam (psie tłumaczenia Szekspira) już taką roślinę? Turków czule nie wąchała, bo Jabłoń zdążyła ocalić kwiaty stawiając skrzynki na stole. Henia nieutulona w żalu dopadła ślimaka… Semi-wegetarianka czy wielbicielka kuchni fusion nam rośnie?

23. Ciąg do szaleństwa

 wpis przeniesiony 27.02.2019. 

Okoliczności: wpis 22.

[SMS] Jabłoń do Mamy:
Wyjechaliśmy. Wyszłam za szalonego człowieka.

[SMS] Mama Jabłoni odpowiada:
Witaj w klubie :)

22. To był weekend (!)

 wpis przeniesiony 27.02.2019. 

W sobotę obowiązkowe punkty programu (chronologicznie) miały być takie: Sadownik robi zakupy (Jabłoń tego nienawidzi); stop Sadownik idzie na samotną kawę; stop obiadek, spacerek Stadem; stop Jabłoń idzie na samotną kawę; stop Sadownik idzie na rower. stop Samotne kawy oznaczają, że drugie ma pod opieką psa.

Miało być” — gramatyka i składnia maskują istnienie zapracowanych Bóstw :) — nie było. Stało się w mgnieniu oka zupełnie inaczej. Tylko początek był niewinnie ten sam:
Sadownik robi zakupy; stop zapomina i-poda i nie idzie na kawę; stop w tym czasie do Jabłoni dzwoni Tata Jabłoni, znajdują rozwiązanie pewnego problemu; stop Sadownik wraca; stop Jabłoń referuje Sadownikowi co ustalili z Tatą i grzecznie pyta, czy on się na te ustalenia zgadza, bo zgodzić się muszą wszyscy Dwunożni Członkowie Stada; stop Ów się zgadza, sprawa zostaje uznana za załatwioną gdy Sadownik zadaje brzemienne w skutkach pytanie: „jedziemy?

Rozsądna Jabłoń: „nie ma mowy, to prawie 300 km”, ale Nierozsądnej Jabłoni w tym samym czasie zapalają się wszystkie żarówki świadczące o tym, że tu właśnie może zdarzyć się coś niezaplanowanego i fantastycznego: wyjazd na wieś do Rodziców, do zielonego, do trzech psów i kota i do prawdziwej ciemności w nocy — Nierozsądna jest ZA.

Rozsądnej Jabłoni chcieli pomóc Bogowie. Sadownik stwierdził, że zamiast prawego tylnego, sprawnego koła w samochodzie Stada jest flak. Bogowie działali dalej i, o zgrozo, okazało się, że przez cały rok Dwunożne Stada jeździły wozem bez zapasowego koła, myśląc, że mają — czyż nie potwierdza to tezy, że bezdzietni są nierozsądni? Bogowie Rozsądnej otrzepali dłonie, zadanie wykonane. Podróż odwołana.

Sadownikowi pomogli inni Bogowie, załatwił samochód i Stado zaczęło się pakować. Najwięcej rzeczy do spakowania na niespełna 24 godziny pobytu poza domem miała Kudłata: miski, kocyk, zabawki, kropelki, pasza, vit. C, podkłady (bo to jeszcze sikacz mimowolny), smycz by nie być nagą na stacjach benzynowych. Kudłata, aby zechciała się załatwić potrzebuje betonu, trawka czy leśne runo nie wchodzą na razie w grę.

Ruszyli (wpis 23). Było cudnie od początku do końca. Lista dobrodziejstw podarowana Stadu jest imponująca:

  • Kudłata lubi podróże samochodem — Dwunożni szczęśliwi.
  • Kudłata pierwszy raz widziała duży pojemnik z wodą i nawet sobie popływała. Dwunożni płakali ze śmiechu patrząc na tańce wykonywane na brzegu jeziora przez mokrego Sierściucha.
  • Kudłata dostała swojskie, polskie imię od Mamy Jabłoni. Nazywa się teraz Kudłata vel Heńka, lub po prostu Heńka.
  • Mama Jabłoni nie słuchając zakazów, nie słysząc protestów, dała jeszcze wtedy nie-Heńce kawałek żółtego sera i wędliny, co gorsza, dała nie jeden raz! W efekcie Heńka była jeszcze bardziej szczęśliwa (jeśli to w ogóle było możliwe).
  • Kudłata szczęśliwa, bo nie spała w klatce tylko, po raz pierwszy, tak po prostu obok Dwunożnych.
  • Kudłata udawała dorosłego psa, kontrolującego procesy fizjologiczne, w nocy była łaskawa nie nabroić, poza jednym jedynym razem, ale to wina Jabłoni (więc się nie liczy), której zachciało się do toalety i nie zdążyła wypuścić na podwórko Maluszka.
  • W podróży powrotnej Kudłata zaczęła rachować: nie ma sensu robić jednej wielkiej kałuży, za którą dostaje się tylko raz nagrodę. Lepiej siusiać po troszeczku na każdej stacji i w efekcie zgarniać nagrody wielokrotnie. Było o co się bić, bo Jabłoni skończyły się na wsi smakołyki i wzięła garść suchej karmy dla kota. Kocia karma to dla psa przysmak, prawdziwy rarytasik.
  • Dwunożni pooddychali zielenią, Sadownik wykąpał się w jeziorze. Oboje zjedli cudowny obiad w fantastycznym towarzystwie, dopchnęli cudowną drożdżówką i, jakby tego było mało, zwieźli jeszcze do domu wiaderko czarnych porzeczek.
  • Kudłata kazała dopisać, że dostała torbę, w której wiodą życie tylko jej przedmioty — zaczynając od tych do użytku gospodarczego, kończąc na tych, które służą do szaleństw. Panienka bez torebki, kto to słyszał. No to już nie słyszał.

Innymi słowy, Bogowie Sadownika zadbali o całe Stado, fundując wspaniały weekend Wszystkim, którzy wzięli w tym przedsięwzięciu udział.

piątek, lipca 23, 2010

21. Ranek

 wpis przeniesiony 27.02.2019. 

Dokładnie o 5.13 rezolutna Kudłata wyprowadziła Jabłoń na spacer.
Może chciała mieć park tylko dla siebie?
Może chciała poczuć przyjemny chłód poranka?
Może policzyła, że jeszcze jedynie cztery spacery
i Sadownik będzie w domu „wrócony” z delegacji?
No i szła Jabłoń nucąc “it’s a beautiful morning, it’s a beautiful day”,
delektując się życiem i ciesząc się na wieczorny spacer całym Stadem.

(Jak zwykle, jeśli chodzi o piosenki, najważniejszy jest tekst :), ot taka przypadłość.)

Hardage feat. Jocelyn Brown,
Beautiful Day.

czwartek, lipca 22, 2010

20. Jest taki Świat…

 wpis przeniesiony 27.02.2019. 

...do którego wstępu bronią psy — kundle, rasowe, małe, duże, ale wszystkie pańskie, bo w bramie do tego świata nie ma psów bezpańskich. Możesz lubić psy, możesz nawet je kochać, ale dopóki nie zostaniesz zaszczycony regularnym trzymaniem drugiego końca smyczy, to do tego świata nie wejdziesz. Ba, możesz mieć co najwyżej mgliste przeczucie, że On istnieje, ale i tak pozostajesz w NieŚwiecie. W ramach wyjaśnień śpieszę z ilustracją zaczerpniętą z atlasu światów wszelakich.

NieŚwiat — od lat, idąc na tramwaj, mijałam panią z pięknym psem. Para wyjątkowo do siebie pasująca. Pani trochę nieobecna, nieskora do rozmowy, bez uśmiechu. Pies wciąż gdzieś się śpieszy, zawsze zajęty wąchaniem, bez najmniejszego zainteresowania ludźmi, a jeśli już jakiś stanął na drodze, to pies zatrzymywał się i okazywał nadzieję, że może ten ludzki problem szybko rozpłynie się jak poranna mgła. W tym NieŚwiecie Jabłoń, która mówi i Pani i Psu dzień dobry, bo tak już ma, lubi życzyć psom dobrego dnia. Nigdy nie zdarzyło się nic ponad szybkie re-dzień-dobry. Ani Pies ani Pani nie zaszczycili Jabłoni spojrzeniem prosto w oczy.

Świat — szybka migracja bez wiz nastąpiła, gdy Kudłata, w asyście obojga Rodziców po raz pierwszy wyszła na dwór. W Świecie jest już zupełnie inaczej. Wspomniana Pani będąc na porannym spacerze ze swoim psem nie minęła nas obojętnie. Zatrzymała się, uśmiechnęła się wspaniałym uśmiechem, pogadała do Kudłatej, pogłaskała ją, opowiedziała kawałek swojej psiej historii, dała nam garść rad i... okazało się, że nie mieszka na naszym Osiedlu — ona mieszka w naszym bloku. Już nie jest zimną, bezimienną Panią. Jest Panią ślicznej Tajgi a Pani Tajgi ślicznie się uśmiecha.

Ten przykład drastycznych różnic między Światem i NieŚwiatem zagubiłby się w niepamięci, ale wrócił jako wspomnienie dziś rano, gdy znów poszłyśmy z Kudłatą w Świat. Boże, ile ona ma tam znajomych i wielbicieli. Spotkałyśmy nową, inną Panią, która wyprowadzała właśnie swoje trzy psy. Kudłata była zachwycona liczbą nóg i łap, nie mogła się zdecydować, które pierwsze. Ja znów nie mogłam się nadziwić co psia sierść czyni z ludźmi. Kontakt wzrokowy zawsze, temat do rozmowy zawsze, uśmiech zawsze, ludzie ludźmi zawsze, czyli bosko. Podobno to człowiek ma psa. Podejrzewam jednak, że to pies ma człowieka, zbyt dużo dowodów w garści na poparcie tej tezy by chcieć wątpić.

O którym z tych dwóch światów wspominał Niemen śpiewając Dziwny jest ten świat? Może śpiewał o świecie jakim jest cienka granica między Światem i NieŚwiatem?

środa, lipca 21, 2010

19. Osiedlowa synchronizacja dobra ze złem

 wpis przeniesiony 27.02.2019. 

Ehrhardt Ute zdaniem (które jednocześnie stanowi tytuł książki):

Grzeczne dziewczynki idą do nieba, niegrzeczne tam gdzie chcą

trafia w miejsce splotu słonecznego organizmu zwanego dobrym wychowaniem dzieci płci żeńskiej. Kudłata nie czyta, nie będzie czytać a WIE, że zdanie to jest prowokacyjnie magiczne. Sierściuszek, dodatkowo, przekonany jest od urodzenia, że o magii nie należy czytać, magii należy używać, więc i czyni to z uśmiechem na swoim pyszczku, gdy tylko ma okazję. Tak, właśnie było i dziś, na „poobiednim” spacerze. Po pierwsze, było to tak...

Na każdym osiedlu są takie miejsca, gdzie ludzie poprawiają sobie samopoczucie, wyrzucając gołębiom suchy chleb. Nie ma sensu tłumaczyć, że jest to forma powolnego dobijania ptaków, że czego jak czego, ale chleba, choćby nie wiem jak świeżego, jeść one nie powinny. W tym temacie ludzie głusi są, ale za to chcą być dobrzy. Nasze osiedle nie różni się niczym od innych i takie miejsce też mamy. Gdy do owego miejsca dodać szczyptę synchronizacji, mamy gotowy blogowy wpis. Po drugie, było to tak...

O pewnej porze, wcale wcześniej nie ustalanej, w owym miejscu, znalazły się: Starsza Pani, Kudłata i jej bardzo dumna Mama. Przyznaję się, choć nie traktuję tego w kategorii grzechu... pozwoliłam. Bądźmy dokładni, nie przeciwdziałałam, a po prawdzie cieszyłam się w środeczku, bo smak tego wyczynu, który już w zarodku zauważyłam, dokładnie znam. Tak, tak, nie zablokowałam smyczy i pozwoliłam Kudłatej z całym pędem wpaść na otwarty, umownie wyznaczony, teren ptasiego paśnika i obie z zachwytem patrzyłyśmy jak gołębie wzbijają się ku niebu. Piękny widok, więc jak tylko usiadły, Młoda powtórzyła proceder, aby sprawdzić, czy to zawsze tak działa.

Obie byłyśmy zachwycone. Ona, bo robiła to pierwsze dwa razy w życiu. Ja, bo pomyślałam, że gdyby Kudłata miała tak długo jak ja dojrzewać do takiej aktywności, to w tym życiu jej by się to nie przytrafiło. Miałam 35 lat, gdy „uruchomiłam” po raz pierwszy pokaźne stado gołębi by zobaczyć jak wznoszą się do góry.

Z zamyślenia i zachwytu ocuciła nas wspomniana Starsza Pani, narzekając, że ja taka młoda (dziękuję Pani bardzo za komplement) i tak źle wychowana (też dziękuję), nieodpowiedzialnie pozwalam psu rozwijać swoje krwiożercze instynkty. Wyrwana na dobre z kudłatego świata głupio zapytałam: naprawdę nie lubi Pani jak gołębie się wznoszą? Kudłata nie miała pytań, była zaskoczona, bo spotkała pierwszego człowieka, który nie był nią zachwycony, a powinien. Nie każdy przecież tak elegancko umie wzbić gołębie ku niebu.

W ten oto sposób wzięłyśmy udział w inscenizacji bajki, w której Dobra Starsza Pani walczy z Bardzo Złą Młodą Panią, co hoduje jeszcze Bardziej Złą Kudłatą Bestię. Należy jeszcze wspomnieć, że rzecz nie działa się za siedmioma górami i siedmioma lasami...

wtorek, lipca 20, 2010

18. Filozoficznie, romantycznie…

 wpis przeniesiony 27.02.2019. 

…i popołudniowo-przedwieczornie. Występuje: Stado — Kudłata, Sadownik i Jabłoń. Miejsce: pobliski park.

(Kudłata niucha świat. Jabłoń z Sadownikiem siedzą
pod najgrubszym drzewem w parku.
)

Jabłoń:
Człowieka dopiero pies czyni prawdziwym człowiekiem.

Sadownik:
(Milczy. To bardzo dziwne, bo powinien
wytknąć błąd merytoryczny: nie pies tylko suczka
)

I siedzieli nowi-prawdziwi-ludzie w oparach wspomnień sprzed ponad dwunastu lat, gdy pierwszy raz poszli razem na spacer… do parku — wtedy tylko we dwójkę, nie wiedząc, co ich czeka.

17. Ile psa w naszej suczce?

 wpis przeniesiony 27.02.2019. 

Otóż, jak można zgrubnie wywnioskować na podstawie literatury dotyczącej psów, pies w 90% składa się ze strachu.

Biorąc pod uwagę powyższe i doświadczenie pierwszego, rodzinnego spaceru, który miał miejsce dziś o 6.45, należy stwierdzić, że w Kudłatej prawdziwego psa jest na razie tylko ok. 33%. Dlaczego?

Wakacyjne obliczenia studenta wyglądałyby mniej więcej tak: oprócz książkowych 90% strachu jest jeszcze, 95% szczenięcej ciekawości i uroku niezgrabnych, ale fantastycznych, ruchów. Skąd wiadomo, że owych ruchów jest w składzie Kudłatej więcej? Po pierwszym wylądowaniu na trawniku nogi trzęsły się ze strachu, ale oczy, uszy, nos i ogon chciały iść do przodu — nos zwyciężył ciągnąc sierściucha do przodu. Widok nie do pojęcia.

Z obliczeń wynika również, że w skład Młodej wchodzi dodatkowo 110% miłości do nadchodzących obcych ludzi (najlepiej dzieci) i psów — bo takie boskie stwory Kudłata zaczepia od rana swoim dziecięcym „dzień dobry, pobawię się chętnie z tobą”.

W składzie Kudłatej można znaleźć polepszacz w postaci otwieracza. Jest to bardzo szybki otwieracz ludzkich serc – ciach i zrobione — nie jeden człowiek mógłby pozazdrościć szybkości z jaką ta panna wchodzi w relacje. Pani postawiła siatki, by się pobawić. Inna specjalnie zmieniła drogę, by dać się zaczepić suńce. Kudłata kolekcjonuje znajomych z zachłannością niektórych użytkowników NK. Sprawdziłam, konta tam nie ma, więc to tylko z dobroci cudnego psiego serduszka, które wie jak dotrzeć do miękkiego miejsca w ludzkim sercu w ułamku sekundy.

Tylko raz się Kudłatej dzisiaj nie udało, gdy parkiem szły dwa karki. Niezrażona rzuciła do mnie: „jak będą szli pojedynczo, to nie dadzą rady być tak obojętni, zobaczysz”. Nie założyłam się z nią. :)

16. Patogeneza...

 wpis przeniesiony 27.02.2019. 

...posiadania psa. Reakcja mojej najbliższej Psiapsiółki w styczniu na wieść, że myślimy na serio o psie była mało psiarska. Zapytała mnie bez ogródek: „po cholerę ci ta kula u nogi”. Przeciwko cudownej Mamie dwójki fantastycznych dzieci trzeba było użyć broni dużego kalibru, licząc na to, że moduł empatii nie zawiedzie. Odpowiedziałam: „z psami jak z dziećmi, po prostu przychodzi czas i chce się je mieć”. Ręce jej opadły i nie ustawała w próbach, aby młoteczkiem magicznych słów spróbować wybić mi ten pomysł z głowy. Używając całego swojego autorytetu matki, kilkunastu lat naszej przyjaźni, bardzo poważnie odniosła się do tego pomysłu: że ona nigdy nie zrozumie jak bezdzietne małżeństwo, które tyle w związku z tym może — dzisiaj tu, jutro tam, wystawa, warsztat, teatr, szkoła, cokolwiek, kiedykolwiek, jakkolwiek, rozwój w poprzek i wzdłuż... no więc jak my możemy z owej mobilności zrezygnować? Bo ona rozumie, że można zrezygnować z tych wszystkich rarytasów dla wyższych wartości, czyli dziecka. Zrezygnować dla psa? Mowy nie ma! Nie zrezygnowaliśmy, ale profilaktycznie nie chwaliliśmy się do maja Rodzinie, że nam odbiło.

Choroba na psa naszej parze musiała się przytrafić. W moim dziecięco-nastolatkowym domu był pies, u mojego Dziadka był pies, u moich Rodziców od kilkunastu lat są
trzy–cztery psy. Przyszedł więc dzień, gdy gadanie do obcych psów przestało mi wystarczać. W metryczce genetycznej Jabłoni zapisano: dziedzicznie obciążona miłością do zapachu psa.

Psia historia Sadownika jest bardzo krótka. Nigdy nie miał psa, choć zawsze chciał. Z psem w jego dziecięcym życiu wiąże się tylko fantastyczny dialog, który już wtedy, potraktowany na serio przez odpowiedniego patomorfologa słów, mógł wróżyć nędzną przyszłość jego genealogicznego drzewa:

Obca Pani:
(z uśmiechem, jakim obdarowuje się tylko dzieci)
A Ty, chciałbyś siostrzyczkę czy braciszka?

Sadownik:
Ja chcę psa.

Sadownik nie ma rodzeństwa, ale ma w końcu psa. No... pół, bo drugie pół jest Jabłoni.

poniedziałek, lipca 19, 2010

15. Trzy tempa czterech łap

 wpis przeniesiony 27.02.2019. 

Jutro Kudłata kończy jedenaście tygodni. Jutro zaczynamy wychodzić na dwór. Dziś jest jednak dziś.

Od tygodnia u Kudłatej można zaobserwować zalążki psiego sumienia. Pierwszy raz zauważyłam to kilka dni temu. Pracowałam w gabinecie i kątem oka odnotowałam, że wyspana Młoda ciągnie do towarzystwa. Pod biurkiem można znaleźć dużo różnych skarbów, które zamieniają Kudłatą w psią złodziejkę. Cholera wie, że kradnie! Rzadko widzę co ukradła, dopóki jej nie dogonię, ale zawsze wiem, że zajęła się tym procederem. Świńskim truchcikiem biegnie w drugi koniec mieszkania.

Z dnia na dzień Diablica robi się bystrzejsza. Jednocześnie rozszerza się gama różnych póz, ruchów, tańców. Dziś uraczyła nas czymś nowym — nie wie jeszcze jak wyglądają koty, ale wie jak polują. Sadownik rzucał pluszową kaczuszkę. Zwykle Młoda pędziła na złamanie karku, gdy tylko zobaczyła, gdzie wylądował pluszak. Dziś? Było inaczej. Biegła, ale jakieś pół metra od zabawki zatrzymywała się, zamieniała się na chwilę w słup soli udając figurę woskową kota gotowego do skoku i dopiero potem następował… śmiertelny skok na ofiarę szczenięcych zębów. Byliśmy zauroczeni.

Pomyślałam: jak pięknie jest każdego dnia zobaczyć lub zrobić coś zupełnie nowego. Zobaczyłam, idę zrobić coś nowego zanim we trójkę pójdziemy na pierwszy spacer. To ostatnie będzie nowością… jutro. :)

niedziela, lipca 18, 2010

14. Poezja fizyczności czasu

 wpis przeniesiony 27.02.2019. 

Nie dojrzałam jeszcze do damskiej torebki, ale mam dziewczęcą, plecioną torebusię, z której dzisiaj, ku memu zaskoczeniu, wyjęłam zapomniane karteczki i aż się uśmiechnęłam.

Seminarium Janka Przeora (Podstawy Psychologii Procesu w Naukach Ścisłych) zaliczyłam w zeszłym roku, ale w zeszłym tygodniu byłam akurat w Przemianach, gdy tegoroczna edycja seminarium dotarła do końca. Janek, w ramach tego spotkania, ma w zwyczaju znieczulać poprzez rozwieszanie fantastycznych karteczek z cytatami na ścianach, lustrach, drzwiach. Dwa takie cytaciki tak bardzo mi się podobały, że użebrałam u Janka pozwolenie na zawłaszczenie ich wydrukowanej wersji. No i wpadły mi dzisiaj w ręce, ponownie.

Szybciutko, mam potrzebę mieć je w wersji cyfrowej w pojemnej szufladzie mego bloga:

Czas…
Zbyt Wolny dla tych, którzy Czekają,
Zbyt Szybki dla tych, którzy się Boją,
Zbyt Długi dla tych, którzy są w Żałobie,
Zbyt Krótki dla tych, którzy się Radują,
Lecz dla tych, którzy kochają,
Czas nie istnieje.

Henry Van Dyke (1852–1933), poeta.

Czas jest tym, co chroni wszystko
przed wydarzaniem się jednocześnie
.

John A. Wheeler (1911–2008), fizyk teoretyczny.

13. Co robi upał z ludźmi...

 wpis przeniesiony 27.02.2019. 

Upał wczoraj wieczorem przeszedł najśmielsze oczekiwania i nie dawał żyć nie tylko ludziom i psom, ale również owadom --- nieprzytomne ćmy czekały na ścianach na lepsze (chłodniejsze) czasy. Jedynie Kudłata, niezrażona, namiętnie gryzła gałęzie Jabłoni.

Jabłoń:
(zwraca się do Kudłatej)
Zobaczysz, w końcu Ci oddam i ugryzę Cię w dupsko.
(Kudłata gryzie dalej)

Sadownik:
(z przekąsem)
Nie obiecuj!

Jabłoń:
Nie, nie zrobię tego, bo będzie miała traumę do przepracowania
i będzie trzeba szukać psiego psychoterapeuty.

Sadownik:
Sprawdź, może jest psi POP-serwis.

sobota, lipca 17, 2010

12. EuroPride 2010

 wpis przeniesiony 27.02.2019. 

I had a dream:

Aby kochający się ludzie mogli bez strachu,
zawsze i wszędzie trzymać się za ręce. :)

Jack Johnson & Ben Harper,
With My Own Two Hands.

11. Parada: mój coming out

 wpis przeniesiony 27.02.2019. 

Od uwielbienia matematyki i programowania,
przez teorię sygnałów i obwodów, której nie kochałam,
zanurzona w algorytmikę, struktury danych, złożoność obliczeniową, optymalizację,
z plasterkami zagadnień klasyfikacji na oczach
dotarłam do takiego miejsca w życiu, w którym teoria informacji
spotyka się z ludzką duszą.

Pokochałam psychologię zorientowaną na proces.
Dlaczego?

Informacja kodowana w sygnałach obleczonych cielesnością rzeczywistości
pojawia się w gestach, kolorach, smakach, zapachach, snach, dźwiękach,
w niby nic nie znaczących wydarzeniach. Tylko odkodować.

Sygnały płyną wciąż i wciąż,
poczekają aż je odbiorę;
w razie potrzeby urosną do takich rozmiarów,
że nie będę mogła ich ominąć, udając, że ich nie ma;
nie znikną, dopóki ich nie zdekoduję i nie zrozumiem.

Psychologia procesu — przykład bezstratnego kodowania informacji
pochodzących z nieskończonych źródeł jakimi są:
moje życie, moje związki,
życie mojej rodziny i społeczności,
życie mojego narodu, kontynentu
i naszej planety.

10. Szła mała dziewczynka…

 wpis przeniesiony 27.02.2019. 

…z tatą po schodach w Klifie. Schody dla niego to codzienna oczywistość, dla niej wyzwanie i przygoda. Kudłata z Sadownikiem w domu, a ja mam trzygodzinną wyjściówkę. Delektuję się życiem, a to, co przykuło moją uwagę, samo ułożyło się w słowa:

Idę małymi kroczkami prowadzona przez Życie za rękę. Zmierzamy ku nieznanemu celowi, pokonując razem wysokie schody; te niskie przeskakujemy dla zabawy po dwa; odpoczywamy zaś na ruchomych. Dziś, przystanęliśmy, wciśnięci w fotel, z mrożoną kawą w dłoni, w klimatyzowanej kawiarni czytamy, że Jung napisał: „nie można wyczerpać nieświadomości” i… cieszy nas to ogromnie. :)

piątek, lipca 16, 2010

9. Kolor otwartości

 wpis przeniesiony 27.02.2019. 

Lubię na człowieka patrzeć jak na planetę — z własną atmosferą, swoistą gęstością procesów myślowych, prywatnym zestawem przekonań, indywidualnym ciążeniem zasad i moralnych nakazów. To wszystko wyznacza przybliżony tor ruchu planet-ludzi. Nie mogę się nadziwić, jak łatwo ucieka mej uważności fakt, że to, co dla mnie jest oczywiste, dla drugiego może być bardzo trudne; to co dla mnie niemożliwe, na drugiej planecie dzieje się co dnia.

Spotkanie dwójki ludzi to dla mnie spotkania nie międzyludzkie czy międzynarodowe, ale międzyplanetarne. Nie zawsze udaje mi się pamiętać o etykiecie i dyplomacji, które uwzględniają specyfikę tej drugiej planety — bywam niecierpliwa i zadaję trudne pytania; co gorsza, oczekuję odpowiedzi szybkiej i klarownej — wówczas księżyce planet wywracają oczami z politowania.

Są tacy ludzie, których bardzo lubię. Cieszę się na spotkania z nimi a gdy to się dzieje, wydaje mi się czasem, że choć siedzimy w odległości może metra od siebie to jesteśmy oddaleni o lata świetlne zrozumienia, oddzieleni gwiezdnym pyłem strachu, żeby niczego nie spieprzyć. Łapię się na tym, że szanując III zasadę dynamiki bezwiednie dotykam tylko bezpiecznych tematów — poruszam się po znanej dobrze trajektorii, by nie stracić tej planety we wciąż rozszerzającym się wszechświecie.

Kudłata nie zna fizyki, nie wie nic o planetach. Kocha i interesuje się wszystkim. W jej świecie niepotrzebne są parady równości, każdego dnia jest święto życia. Każde spotkane indywiduum traktuje jak swojego przyjaciela… nawet jeśli śmierdzi. Przekonałam się o tym wczoraj. Młoda już wie, że kuchnia, deska drewniana i nóż może oznaczać jedzenie. Kroiłam cebulę, a psica rzucała się na szafki (czemu dzieci tak szybko uczą się tego, czego nie chcemy; tego, co nawet nie przyszłoby nam do głowy?). Przypomniała mi się moja Mama, która odkrawa kawałek krojonej cebuli i daje go do powąchania psom — natychmiast tracą zainteresowanie. Odkroiłam cebulową dupkę i… znów się zdziwiłam… W kudłatym świecie pojawił się nowy przyjaciel. Prychała, i owszem, miłością obśliniła, podzieliła na kilka części i niezrażona zapachem była ciekawa, co jest w środku i o co chodzi temu śmierdzącemu przybyszowi. Miałam kilkanaście minut kuchennego spokoju. Nie mogłam wyjść z podziwu na jej otwartość na nowe.

Na koniec zabawy moja całodobowa psia terapeutka popatrzyła na mnie z pytaniem w swoich pięknych, mądrych oczkach: a ty jesteś otwarta na ludzką inność? Po czym wyszła z roli i autorytarnie stwierdziła: "Dlaczego Jarek ma kota? Powinien mieć labradora."

czwartek, lipca 15, 2010

8. Zbiorowa nieświadomość hula (1)

 wpis przeniesiony 27.02.2019. 

Ona:
(po chwilach pełnych uniesień,
nie może zwerbalizować tego, co przeżyła):
W następnym życiu koniecznie bądź kobietą, to zrozumiesz.

On:
Nie da rady.

Ona:
Dlaczego?

On:
Zbyt mocno zgrzeszyłem w tym życiu.

Ona:
(z pewnością)
To będziesz kobietą na pewno.

środa, lipca 14, 2010

7. Gospodyni kocha kudłatych

 wpis przeniesiony 27.02.2019. 

Upał czyni z Kudłatej dorosłego psa. Zabawa i owszem, ale jest jej dużo mniej niż w chłodne dni. Młoda je, śpi, stara się przetrwać i żyje miłością do terakoty w kuchni.

Wyglądało na to, że nie będzie czego wspominać pod koniec dnia. A jednak, Kudłata po raz pierwszy w swoim życiu wystąpiła dzisiaj dwa razy w roli gospodyni domu.

Pierwszy, gdy z nienacka, bez zapowiedzi odwiedził nas Braciak. Nie spodziewałam się nikogo, a nawet jak się spodziewam to zwykle wizytę zapowiada ryk domofonu lub dzwonka. Siedziałam, pracowałam i nie słyszałam pukania. Zauważyłam jednak kątem oka, że Kudłata radośnie kręci się po korytarzu. Podeszłam do niej, aby dowiedzieć się o co chodzi i… w końcu usłyszałam pukanie. Kudłata Gospodyni spisała się na medal.

Braciak to kolejna męska postać, która pojawia się w naszym domu, od czasu gdy przybył nam kolejny Członek Rodziny. Dziwna obserwacja i konkluzja (z przymrużeniem oka): chyba mężczyźni w drzewie genealogicznym gatunków są dużo bliżej psów niż kobiety. Młoda uwielbia facetów, nawet jeśli w stosunku do niej nie wykazali się niczym innym, niż przynależnością do męskiego świata. Trudno się dziwić, Kudłata woli owłosione osobniki. Damskie, gładkie łydki wprawiają ją w osłupienie. W ten diabelski upał oczy Kudłatej sprawiają wrażenie jakby pytały mnie z uporem maniaka: a ty gdzie zostawiłaś swoje futerko?

Rola bardzo wesołej i gościnnej Gospodyni pojawiła się po raz drugi, gdy Młoda zwaliła z niskiego stoliczka, między innymi, szczotkę do wyczesywania krótkowłosych psów. Owa szczotka, przypominająca kształtem szczotkę do butów, upadła włosiem do góry. Zaczarowało to psa. Przy czym, należy nadmienić, że włosie w środku szczotki jest metalowe, czyniąc z niej szczotkę-jeża — nie da się go wziąć w pysk i zanieść gdzie się chce. „Kostek lodu” przy tym przybyszu może się schować, zbyt gładki. Kudłata natychmiast zobaczyła w szczotce potencjalnego partnera do zabawy. Były figury wszelkiej maści, ale był też zupełnie nowy element — radosne szczekanie — a podobno labradory nie szczekają. Sadownik skwitował moją uwagę na ten temat oczywistym uzasadnieniem: „ale przecież to suka, musi sobie pogadać”. Zapraszanie do zabawy dźwiękowe i ruchowe nie miało końca. Patrzyliśmy z Sadownikiem na to w osłupieniu, ale i z ogromną przyjemnością.

Kudłata kocha kudłatych. Może czas, aby przestać depilować nogi? :)

6. Łzy — sól fizjologiczna?

 wpis przeniesiony 27.02.2019. 

Nie będzie chronologicznie. Będzie od tyłu.

Mówi się, że „duzi chłopcy nie płaczą a duże dziewczynki nie krzyczą”. Pod latarnią, jak głosi inna maksyma, jest najciemniej. Tak było i w tym przypadku. Pierwszą część przytoczonej mądrości ludowej, o tym czego nie należy, znam chyba od zawsze. Drugą część, dotyczącą mojej kobiety we mnie znam od niedawna. W całości ten konstrukt wciąż zadziwia mnie szybkością, z jaką amputuje i mężczyznom, i kobietom bardzo ważną część ich samych. To kolejna prawda ludowa z którą się nie identyfikuję i cieszę się z tego faktu jak dziecko.

Owa mądrość zjawiła się pod dachem mojej czaszki zaraz po tym, gdy w mej głowie pojawiły się poniższe słowa z wplecionymi ważnymi, choć zwykle niechcianymi, czasownikami:

JESTEM i...
...krzyczę... by rozrzedzić złość,
...milczę... by rozcieńczyć smutek,
...płaczę... by rozwodnić żal.
BĄDŹ TY TEŻ... proszę.

Przyszło mi to wszystko na myśl, bo upał, upał, upał... i dziwnie dziwny nastrój zadumy.

5. Znalezione

 wpis przeniesiony 27.02.2019. 

Jestem zbieraczką słów w różnych postaciach. Książki, zaznaczone w nich akapity, artykuły z czasopism, zdania z audycji radiowych, barowe serwetki z zapisanymi naprędce słowami, które ktoś wypowiedział lub które przyszły mi nagle do głowy. Ot, taka przypadłość…

Jak to zwykle bywa, szukałam czegoś innego, konkretnego terminu. Szperając w notatkach hospicyjnych znalazłam nie tylko owo słowo, ale również poniższy drobiazg, który w razie czego może służyć za urządzenie pionizujące. Pomyślałam, że nie chcę tego tekstu już gubić, i póki wiem, gdzie jest, zafunduję mu przenosiny z kartki w kratkę na wersję cyfrową. Dobrze mu to zrobi.

Można znaleźć wielkie szczęście w dawaniu.
Lecz nieustanne dawanie może wyczerpać serce i umysł.
Naucz się brać choć trochę — choćby chwilę
w ogrodzie, w galerii, w kawiarni.
Doceń to. Pozwól,
aby ptaki i żaby, dzieła sztuki, muzyka i książki,
a także niewymagający przyjaciele
przywracali Ci siły.
Ludzie potrzebują ciągłego odnawiania się.

Pam Brown

poniedziałek, lipca 12, 2010

4. Upał, hokej i pierwsze razy

 wpis przeniesiony 27.02.2019. 

Dzisiejsza pogoda nie jest wymarzoną pogodą nawet dla Kudłatej. Pierwszy raz w życiu widziałam psa, który o pierwszej w nocy zieje jakby było południe, albo jakby w nogach miał długi spacer. Wczorajszy dzień zaowocował odkryciem i docenieniem przez Kudłatą terakoty w kuchni. Dzisiaj, gdy w domu było przeszło 30 stopni, na podłodze w kuchni położyłam mokry ręcznik, w którego pobliżu Kudłata przegarowała dużą część dnia — z małymi wyjątkami…

Po trzech tygodniach nieużywania, nadszedł ten czas, że nie było już wyjścia i odpaliłam odkurzacz. Zwlekałam tyle czasu, bo nie chciałam fundować Małej traumy związanej z maszynerią hałaśliwą. A tu, proszę, pełne zaskoczenie, pierwszy pies w moim życiu, który pierwsze spotkanie z domową techniką potraktował jako zabawę. Był komplet figur zapraszających odkurzacz do zabawy (dupcia w górze, przód leżący), był pokaz jak można sobie pobrykać na zachętę, by odkurzacz rzucił się w gonitwie za Kudłatą. Nawet upał na chwilę przestał Kudłatej przeszkadzać. A dużo później…

Przyszedł semi-gość i robiąc sobie coś zimnego do picia w kuchni wpadł na pomysł, na który może wpaść tylko mężczyzna ;) — rzucił Kudłatej na podłogę… kostkę lodu. Po raz pierwszy widziałam psa, który próbuje obłaskawić kostkę zimna. Gdy już przyniosła nowy skarb do klatki szybko przebierała łapkami próbując zagonić go w róg — psi hokej bez kija, a ten zimny „kostek” wciąż wyślizgiwał się z objęć pannicy-dorzycy. Walka nie trwała długo, gdy bezpowrotnie zaklęta w kształt woda zmieniała stan skupienia, Kudłata spożyła resztki wodnej zabawy.

Morał: nigdy nie wiadomo jakie pierwsze razy przyjdzie przeżyć w upalny, lipcowy dzień ;) Apetyt na gubienie dziewict wszelakich wciąż rośnie… :)

W tym całym odliczaniu jest tylko jeden wyjątek: właśnie dziś Jabłoń i Sadownik obchodzą siódmą rocznicę ślubu. Ach, ta magia liczb…

niedziela, lipca 11, 2010

3. Mundial 2010 i geny

 wpis przeniesiony 27.02.2019. 

Skłamałabym pisząc, że tylko plastikowe flaszki cieszą się atencją i miłością Kudłatej. Trzeciego dnia jej pobytu w nowym domu okazało się, że zabawki zabawkami, ale fascynujące są ludzkie kończyny — palce u nóg, które tak nieporadnie uciekają; skóra przerabiająca upał na ciekawy dla psa zapach potu. Nie nadążaliśmy z ratowaniem palczastych końcówek naszych ciał. Zarządziliśmy: Sadownik ma nabyć jakąś piłeczkę. Liczyliśmy na to, że wrodzone cechy dorzycy nowofunlandzkiej ujawnią się w mgnieniu oka. Słowo zamieniliśmy w czyn. I co na to Kudłata?

Sadownik przytargał dwie piłeczki o średnicy około 7 centymetrów. Jedna miała w środku element wydający z siebie dźwięk — nie była zła, wystarczająco ciekawa, by zająć się nią przez kilka chwil, ale to druga piłeczka zrobiła furorę. Stylizowana na piłkę do nogi (czarne pięciokąty na białym tle) wpisywała się w czas rozgrywek Mistrzostw Świata. Mądra suka, chwyta nastrój chwil i transmisji meczy, można by pomyśleć jako dumny Rodzic :).

Nic z tych rzeczy, nie chodziło bowiem o kolory, podobieństwa do czasu i miejsca lecz o fakt, że piłeczka ta nanizana jest na linkę jak koralik na żyłkę i to, co Kudłata uwielbia w tej zabawce, to właśnie ów sznurek… ciągany na wszystkie możliwe strony. Sadownik skwitował udając powagę zachwyconego swoją dzieciną Rodzica: „ona ma to po tobie”, bo nie da się ukryć, że to właśnie ja uwielbiam wszelkiego rodzaju sznureczki, wiązane kokardki, pomponiki w odzieniu. Mundial dziś wieczorem stanie się historią, ale ja mam nadzieję, że owa piłeczka jeszcze przez jakiś czas będzie cieszyć Młodą — w końcu geny zobowiązują, mnie wciąż zachwycają fikuśnie sznureczki choć latka lecą.

Wczoraj Sadownik sam z siebie przytachał nową zabawkę. Jest to drewniany, prawie lekki klocek, który kształtem przypomina jeden z pary półkilogramowych hantli. Można gryźć, można tarmosić, świetnie nosi się w pysku i przy tym jak dostojnie się wygląda — mówią zachwycone oczy Kudłatej. Sadownik zdobył u Młodej kilka punktów.

Tak właśnie wychowuje się kudłate dziewczynki: flaszki, piłki i hantelki… Co wyrośnie z tej Diablicy? Mądra Psica, I hope! :) Oby sejm nie zakazał posiadania psów bezdzietnym, nieroztropnym, wciąż niedorosłym, zachwycającym się życiem ludziom. :)

sobota, lipca 10, 2010

2. Kolor zapału i wiary w siebie

 wpis przeniesiony 27.02.2019. 

W mądrej książce można znaleźć: „jeśli pies ma dużo swoich zabawek, nie będzie ruszać twoich”. Z tą myślą, jeszcze gdy Kudłatej nie było, kupiliśmy z Sadownikiem stadko różnych zabawek. Po „zawartości” sklepów dla zwierząt uznaliśmy, że Polska to jest już jednak bogaty kraj. Na widok niektórych zabawek nie można było się nie uśmiać, na przykład, kaczka w zdechłej pozie, ale... w staniczku. W dziale zabawek parytet już obowiązuje, można znaleźć również zdechłego kaczora w tej samej pozie ale... w garniturku (powinien być w bokserkach). Jednym zdaniem, jeśli chodzi o zabawki, byliśmy przygotowani.

W praniu, czyli gdy Kudłata przewróciła nasz świat do góry nogami, okazało się, że ze szczeniakami jest identycznie jak z dziećmi. Moje zabawki są nudniejsze, bo moje. Twoje zabawki to jest coś a rzeczy dorosłych to dopiero interesujący materiał na zabawki: kable, gniazdka, książki, gazety, ścierki, kapcie i ciut zużyte męskie skarpetki. Szybko nauczyliśmy się kłaść wszystko, co ma dla nas wartość, dostatecznie wysoko. Proste rzeczy, które przy odrobinie fantazji mogą stać się zabawką, są absolutnie najlepsze. W tej kategorii występują zakręcone i lekko zgniecione butelki po jogurcie. Wielkość również ma znaczenie, butelka po wodzie mineralnej to dopiero powód do szaleństw. Nie dosyć, że duża, to jeszcze do tego wydaje z siebie taki niesamowity hałas — jeśli szaleć to tylko z czymś takim pysku. Tyle o krótkiej historii rekwizytów.

Czas na czyny. Każda zabawa sprowadza się często do tego, aby jak najwięcej zabawek sponiewierać a potem zanieść do swego lokum. Chwila nieuwagi i własnych kapci można szukać w psiej norze. Klatka kudłatej jest pojemna. Jeśli czegoś szukasz, zaczynaj od klatki. Może nawet to coś wciąż jest w jednym kawałku, choć z odciskiem zębów na krawędzi — jak pieczęć oznaczająca: oclone przez kudłaty świat. Wejście do klatki dla małego szczeniaka jest rodzajem wyzwania. Należy wysoko podnosić łapy gdy się wchodzi, bo otwór od dołu zaczyna się jakieś piętnaście centymetrów od ziemi. Stateczne wchodzenie do klatki nie może stanowić elementu szalonej zabawy. Kilka dni temu, po raz pierwszy, dłuższą chwilę obserwowałam jak Kudłata z butelką w pysku stara się wbiec do klatki. Dumne szczenię z trofeum w dziobie próbowało po królewsku dostać się do swojej nory. Nie zawsze się to udawało, bo butelka zahaczyła o prawą lub lewą krawędź włazu. Młoda szybko nauczyła się trafiać w centrum otworu. To jednak nie był koniec schodów… najtrudniejszym elementem zabawy było ekspresowe pokonanie włazu. Kudłata wie, że trzeba podnieść nogi wysoko. Płakałam ze śmiechu patrząc jak z butelką w pysku, kontrolując swoje położenie lewo-prawo względem otworu wejściowego, nie widząc niczego pod własnymi nogami, bo wielka butelka, Kudłata wykonuje skok, który miał jej zapewnić sukces w dostaniu się do swojej nory, szybko, z gracją i adekwatnie do charakteru zabawy. Fenomen! Po pierwsze odwaga, której temu szalonemu psu nie brakuje. Ona nigdy nie zastanawia się, czy da radę. Po drugie, wielka psia wiara, że udać się musi. Nawet, gdy skok kończył się porażką (a było tak w 60% przypadków), Kudłata udawała, że tak właśnie ma być, że to element całej tej zabawy. Patrzyłam, z przyjemnością zaprzęgłam mechanizm antropomorfizacji do podziwiania tego co widzę. Ile razy w życiu rzucałam się w nieznane? Ile razy nie martwiłam się o przyszłość? Czy można odnaleźć w sobie ów dziecięcy zapał robienia nowych rzeczy, bez oczekiwania określonego efektu? Albo może robić oczekując konkretnego efektu, ale nie wściekając się, tylko ciesząc się z małych porażek po drodze? Czy można cieszyć się tym, co właśnie się wydarza, nawet jeśli miało się inny plan? Patrzę na Kudłatą i dziękuję, że swoim istnieniem stawia mnie przed tymi pytaniami.

poniedziałek, lipca 05, 2010

1. Tydzień i trzy dni

 wpis przeniesiony 27.02.2019. 

Pary w naszym pięknym kraju dzielą się na te, które:

  • mogą mieć dzieci,
  • nie mogą mieć dzieci,
  • chcą mieć dzieci,
  • nie chcą mieć dzieci.

Przy czym ostatnia opcja wydaje się dla bliskich i dalszych dość dziwaczna. Pytanie „jak to?” pojawia się, jeśli nie werbalnie, to jako dziwny wyraz twarzy. Piszę pary, bo zagadnienie posiadania/nieposiadania dzieci jest kwestią z którą mierzy się związek dwojga ludzi. Przy czym mierzą się tylko Ci, którzy nie mogą lub nie chcą.

Jestem w związku, który wymienia powody nieposiadania potomstwa świadomie w odpowiedniej dla nas kolejności. Po pierwsze, nie chcemy. Po drugie, nie możemy — w sensie chałupniczej, miłej, wieczorową porą uruchamianej manufakturki. Nasze „niechcenie” naprawdę dziwi ludzi i niezmiennie życzą nam, aby poukładało nam się w głowie. Mylę się, nie nam, najważniejsze, żeby to mi poukładało się właściwie w głowie, bo kto to słyszał, żeby kobieta nie marzyła o byciu Mamą. Bezdzietny facet to po prostu facet, a bezdzietna kobieta po trzydziestce, robiąca w życiu to co lubi, to tylko społeczna egoistka, która sabotuje system ubezpieczeń społecznych.

Hitem absolutnym wsród komentarzy usłyszanych od dobrych ludzi jest zdanie: Jabłoń, która nie daje owoców, należy wyciąć. Cóż, jestem taką właśnie Jabłonią. Obrosłam przez lata mchem dobrych rad: zegar ci tyka, na starość będziesz sama i gdy już prawie zza tego mchu nie było mnie widać postanowiłam się otrzepać z tego specyficznego gatunku flory i zdecydowanie powiedzieć: nie, nie chcę. Jestem Jabłonią w sadzie mało ortodoksyjnego Sadownika.

Wśród „prawdziwych” kobiet, które myślą, marzą i opowiadają o dzieciach czułam się jak daltonistka, której widzące opowiadają o kolorach. Nigdy nie marzyłam o dziecku — wykazuję kompletny brak genu macierzyństwa. Ciekawiły mnie jednak owe kolory… intelektualnie już je nawet rozróżniałam. :)

Tymczasem, jeden z tych nieznanych kolorów pojawił się za sprawą kudłatej dziewczynki, która mieszka z nami od dziesięciu dni. Znam już wszystkie jego odcienie: od wstawania w nocy, przez radość wspólnej zabawy czy nauki, po ulgę, gdy kupa ma właściwą konsystencję.

Już rozumiem, gdy jedna Mama pochyla się nad wózkiem drugiej i zaczyna gaworzyć.

Natura, taka młodziutka, w postaci dzieciny ludzkiego, lub nie, gatunku wprawia w zachwyt. Nasza dziewięciotygodniowa labradorzyca zaczęła uczyć mnie kolorów.

Mogę śmiało i z dumą powiedzieć: jestem Mamą kudłatej Dziewczynki… najpiękniejszej na świecie Dziewczynki! Pani Weterynarka miała rację, gdy powiedziała mojemu Sadownikowi: no to mają państwo w domu małe dziecko. Mamy!