wpis przeniesiony 27.02.2019.
Lubię na człowieka patrzeć jak na planetę — z własną atmosferą, swoistą gęstością procesów myślowych, prywatnym zestawem przekonań, indywidualnym ciążeniem zasad i moralnych nakazów. To wszystko wyznacza przybliżony tor ruchu planet-ludzi. Nie mogę się nadziwić, jak łatwo ucieka mej uważności fakt, że to, co dla mnie jest oczywiste, dla drugiego może być bardzo trudne; to co dla mnie niemożliwe, na drugiej planecie dzieje się co dnia.
Spotkanie dwójki ludzi to dla mnie spotkania nie międzyludzkie czy międzynarodowe, ale międzyplanetarne. Nie zawsze udaje mi się pamiętać o etykiecie i dyplomacji, które uwzględniają specyfikę tej drugiej planety — bywam niecierpliwa i zadaję trudne pytania; co gorsza, oczekuję odpowiedzi szybkiej i klarownej — wówczas księżyce planet wywracają oczami z politowania.
Są tacy ludzie, których bardzo lubię. Cieszę się na spotkania z nimi a gdy to się dzieje, wydaje mi się czasem, że choć siedzimy w odległości może metra od siebie to jesteśmy oddaleni o lata świetlne zrozumienia, oddzieleni gwiezdnym pyłem strachu, żeby niczego nie spieprzyć. Łapię się na tym, że szanując III zasadę dynamiki bezwiednie dotykam tylko bezpiecznych tematów — poruszam się po znanej dobrze trajektorii, by nie stracić tej planety we wciąż rozszerzającym się wszechświecie.
Kudłata nie zna fizyki, nie wie nic o planetach. Kocha i interesuje się wszystkim. W jej świecie niepotrzebne są parady równości, każdego dnia jest święto życia. Każde spotkane indywiduum traktuje jak swojego przyjaciela… nawet jeśli śmierdzi. Przekonałam się o tym wczoraj. Młoda już wie, że kuchnia, deska drewniana i nóż może oznaczać jedzenie. Kroiłam cebulę, a psica rzucała się na szafki (czemu dzieci tak szybko uczą się tego, czego nie chcemy; tego, co nawet nie przyszłoby nam do głowy?). Przypomniała mi się moja Mama, która odkrawa kawałek krojonej cebuli i daje go do powąchania psom — natychmiast tracą zainteresowanie. Odkroiłam cebulową dupkę i… znów się zdziwiłam… W kudłatym świecie pojawił się nowy przyjaciel. Prychała, i owszem, miłością obśliniła, podzieliła na kilka części i niezrażona zapachem była ciekawa, co jest w środku i o co chodzi temu śmierdzącemu przybyszowi. Miałam kilkanaście minut kuchennego spokoju. Nie mogłam wyjść z podziwu na jej otwartość na nowe.
Na koniec zabawy moja całodobowa psia terapeutka popatrzyła na mnie z pytaniem w swoich pięknych, mądrych oczkach: a ty jesteś otwarta na ludzką inność? Po czym wyszła z roli i autorytarnie stwierdziła: "Dlaczego Jarek ma kota? Powinien mieć labradora."
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz