poniedziałek, lipca 05, 2010

1. Tydzień i trzy dni

 wpis przeniesiony 27.02.2019. 

Pary w naszym pięknym kraju dzielą się na te, które:

  • mogą mieć dzieci,
  • nie mogą mieć dzieci,
  • chcą mieć dzieci,
  • nie chcą mieć dzieci.

Przy czym ostatnia opcja wydaje się dla bliskich i dalszych dość dziwaczna. Pytanie „jak to?” pojawia się, jeśli nie werbalnie, to jako dziwny wyraz twarzy. Piszę pary, bo zagadnienie posiadania/nieposiadania dzieci jest kwestią z którą mierzy się związek dwojga ludzi. Przy czym mierzą się tylko Ci, którzy nie mogą lub nie chcą.

Jestem w związku, który wymienia powody nieposiadania potomstwa świadomie w odpowiedniej dla nas kolejności. Po pierwsze, nie chcemy. Po drugie, nie możemy — w sensie chałupniczej, miłej, wieczorową porą uruchamianej manufakturki. Nasze „niechcenie” naprawdę dziwi ludzi i niezmiennie życzą nam, aby poukładało nam się w głowie. Mylę się, nie nam, najważniejsze, żeby to mi poukładało się właściwie w głowie, bo kto to słyszał, żeby kobieta nie marzyła o byciu Mamą. Bezdzietny facet to po prostu facet, a bezdzietna kobieta po trzydziestce, robiąca w życiu to co lubi, to tylko społeczna egoistka, która sabotuje system ubezpieczeń społecznych.

Hitem absolutnym wsród komentarzy usłyszanych od dobrych ludzi jest zdanie: Jabłoń, która nie daje owoców, należy wyciąć. Cóż, jestem taką właśnie Jabłonią. Obrosłam przez lata mchem dobrych rad: zegar ci tyka, na starość będziesz sama i gdy już prawie zza tego mchu nie było mnie widać postanowiłam się otrzepać z tego specyficznego gatunku flory i zdecydowanie powiedzieć: nie, nie chcę. Jestem Jabłonią w sadzie mało ortodoksyjnego Sadownika.

Wśród „prawdziwych” kobiet, które myślą, marzą i opowiadają o dzieciach czułam się jak daltonistka, której widzące opowiadają o kolorach. Nigdy nie marzyłam o dziecku — wykazuję kompletny brak genu macierzyństwa. Ciekawiły mnie jednak owe kolory… intelektualnie już je nawet rozróżniałam. :)

Tymczasem, jeden z tych nieznanych kolorów pojawił się za sprawą kudłatej dziewczynki, która mieszka z nami od dziesięciu dni. Znam już wszystkie jego odcienie: od wstawania w nocy, przez radość wspólnej zabawy czy nauki, po ulgę, gdy kupa ma właściwą konsystencję.

Już rozumiem, gdy jedna Mama pochyla się nad wózkiem drugiej i zaczyna gaworzyć.

Natura, taka młodziutka, w postaci dzieciny ludzkiego, lub nie, gatunku wprawia w zachwyt. Nasza dziewięciotygodniowa labradorzyca zaczęła uczyć mnie kolorów.

Mogę śmiało i z dumą powiedzieć: jestem Mamą kudłatej Dziewczynki… najpiękniejszej na świecie Dziewczynki! Pani Weterynarka miała rację, gdy powiedziała mojemu Sadownikowi: no to mają państwo w domu małe dziecko. Mamy!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz