niedziela, grudnia 29, 2013

(928+1). Aneks

Sadownik:
(bez nawyku zaglądania, ale po przeczytaniu wpisu)
Jeżu, piszesz o mnie jak o świętym...

Jabłoń:
(udaje, że doskonale wie, że życie z nią
nie należy do najłatwiejszych
)
A nie jesteś?

Sadownik:
Święty Antoni?

Jabłoń:
Raczej święty Tadeusz Juda...
od spraw beznadziejnych.

Sadownik:
Święty Antoni! Ten od rzeczy zagubionych!

Jabłoń:
No, teraz wszystko się zgadza...
miałeś mieć na imię Antoni, raz!
i… mnie znalazłeś, dwa!
Przeznaczenie?

*

A w trakcie tej rozmowy znaleźliśmy Mistrza, który zaczyna psami...
tylko widownia nie dopisała, śmieje się w dość dziwnych, jak dla mnie, miejscach.

[...] robię mnóstwo zdjęć psom…
       ponieważ lubię psy…
       ponieważ nie mają nic przeciwko robieniu im zdjęć…
       i dlatego, że nie proszą o odbitki.

Elliott Erwitt

sobota, grudnia 28, 2013

(926+2). Książka z obrazkami dla dużej dziewczynki

 wpis przeniesiony 9.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

co można podarować człowiekowi, który wszystko ma? kreatura twierdzi wręcz, że ma za dużo rzeczy i zastanawia się, jak przestać obrastać. a na pytanie, czy chciałaby coś dostać pod choinkę, wsuwa swą dłoń w tę ukochaną i odpowiada, że wszystko, co do szczęścia potrzebne, już ma.

komuś takiemu trudno podarować cokolwiek. nawet nie próbowałabym stanąć na wysokości tak zdefiniowanego zadania. ale nie On. nie Sadownik. On uwielbia zadania specjalne, wręcz beznadziejne. podarował książkę z obrazkami. po dziesiątym oglądaniu okazało się, że w jednym numerze isbn zaklęto dwie książeczki z obrazkami. wróć! dwa albumy z fotografiami. albumy dopracowane w najmniejszych detalach. w formacie podróżnej, amerykańskiej Biblii. opowiadają o setkach psich serc, co pieczę nad gatunkiem ludzkim sprawują. może właśnie dzięki kudłatym sercom ten świat dostaje wciąż i od nowa szansę na lepszy finał. tę książkę, ten album, to dzieło otwieram w dowolnym miejscu i całym sercem czytam. o dowolnej porze dzięki tym fotografiom docieram do źródeł miłości, piękna i sensu nieustannego zachwytu światem.

pierwsza strona poziomego albumu:

okładka pionowego albumu:

Elliott Erwitt, Dog Dogs,
Phaidon Press Limited, London 2010.

wybrałabym inne zdjęcia, ale jak się nie ma co się lubi, to się lubi to...
choć... boski (2:07) kudłaty Cartier-Bresson!

piątek, grudnia 27, 2013

(926+1). Świąteczne odkrycie

 wpis przeniesiony 9.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

od człowieka do człowieka niewidoczny sznureczek, niteczka, łańcuszek, drucik. łączy od pierwszego spotkania. z czego zrobiona? czy napięta? czy długa? czy w ludzkich rękach oba końce? czy? ciągniesz? trzymasz? a może nerwowo rozwijasz z kołowrotka, by nie mieć z tym wszystkim nic wspólnego? gdzie usiąść, jak być, by nie mieć zasznurowanych ust, by nie mieć skrępowanej duszy? puszczasz swój koniec, by móc odejść? nie, nie puszczasz, ale chcesz się ciut odsunąć, by wziąć oddech, by pozostać sobą, by nie zaprzepaścić szansy?

*

święta. relikt mego dzieciństwa, a od kilku lat klanowa rzeczywistość, ku której rokrocznie mknę już bez strachu. w tym roku, w tym magicznym czasie niewidoczne połączenia, co łączą nawet podzielonych, studiowałam, urzeczona ich naturą. zachwyciły mnie jak nigdy dotąd. poczułam je bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, gdy siadam obok tej osoby, ale naprzeciwko innej, blisko jednej, zdecydowanie dalej od drugiej, tę obejmę, tamtą tylko uściskam, tę pocałowałam trzy razy, a tamtą tylko raz, tej podałam rękę, a tamtej rzuciłam się w ramiona. nieskończona różnorodność połączeń. z tą tak, z tamtą inaczej, z nimi siak i owak.

narzekają na dystans, międzyludzki chłód, spalone mosty, a ja z zupełnie zepsutym wzrokiem nie widzę dystansu, widzę przeróżne, niepowtarzalne odmiany bliskości... może ciut nie takiej, jakiej pragniesz na ten moment, ale prawdziwej... nie usiądę bliżej... nie odważysz się przysunąć... chylę czoła, podziwiam to, co między nami, podziwiam takim, jakim to jest. w przewrotny sposób, właśnie takiej niteczki, sznureczka na ten moment potrzebujemy. poczułam wdzięczność do tych, z którymi nie chcę przy stole wigilijnym siedzieć, że nie naciskają na właściwy porządek tego świata, którym ja nie jestem już zainteresowana wcale.

*

a wieczorem. gdy drzwi naszego pokoju zamknęliśmy, oddzielając nasz świat od reszty światów, poczułam się jeszcze bardziej niż zwykle zaszczycona i uprzywilejowana tym, że z Sadownikiem łączy mnie żywa, prawdziwa, mieniąca się i pulsująca nić, którą odkrywam każdego dnia na nowo, która co dnia inaczej definiuje nasz związek, która z każdego dnia niezmiennie robi święto na świętami.

*

a następnego dnia. intensywnie myślałam o sznureczkach, niteczkach, łańcuszkach i drucikach, którymi połączona jestem z bliskimi memu sercu Ludźmi, co przy innych wigilijnych stołach siedzieli, poczułam się jeszcze bardziej zaszczycona i uprzywilejowana tym, że chcą ze mną mnożyć bogactwo współdzielonych sznureczków, niteczek... chylę czoła przed Nimi... przez wzgląd na to, co nas łączy, choć pojawiają się tu czasem jako bohaterzy, nie wymienię ich ani w porządku chronologicznym, ani alfabetycznym, ani żadnym innym, bo to porządek serca, ważniejszy od każdego innego porządku.

926. Świąteczny czas

Jechaliśmy...


*
Jabłoń:
(w pierwszy dzień Świąt z rana)
Kuhanie, esemeska w nocy dostałeś...

Sadownik:
(zagląda w komórę)
Nie jednego, pięć!

Jabłoń:
Piąty od kochanki?
(po chwili)
Czekaj, przecież nie wysyłałam ci żadnego esemesa...
*

...wracaliśmy.

poniedziałek, grudnia 23, 2013

925. Ćwiczenie z logiki w świątecznej atmosferze podane

Na kanwie zasłyszanych wczoraj życzeń, które jedna Altówka dwóm innym Altówkom składała, należy w ostatnim dniu pracy odnotować, co następuje.

*

Życzenia przez optymistę, liczącego się z realiami życia, składane:

Spokojnych lub rodzinnych Świąt życzę.

*

Życzenia przez pesymistę składane:

Spokojnych albo rodzinnych Świąt, jak kto woli, życzę.

*

Na których spełnienie liczymy?

niedziela, grudnia 22, 2013

924. Talizman

 wpis przeniesiony 9.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Dotknęła mnie do żywego,
powiedziała:
— To może być dla Ciebie trudne.

Dotknęła mnie do żywego
swoją prawdą, pięknem, szczerością.

Dotknęła mnie do żywego,
do łez wzruszenia i wdzięczności.

Nawet jeśli tylko dla tej chwili
należało mieć sześć stóp i trzy cale,
to warto było!

malowała Filigranka

Jestem w drodze ku. Nie ma już od. A do dopiero majaczy za zakrętem. Otrzymana wczoraj przecudna Żyrafka, mająca kontakt z Pełnią, stała się moim talizmanem na trudnej, ale dla mnie jedynej, Drodze, na której chcę być całą Sobą, całym Sercem, całym Życiem. Filigranko! Dziękuję! To nie było trudne. To było zachwycające.

*

Filigranka uświadomiła mi jeszcze jedno. Nie jest ważne, czy jesteś ważny. Ważne jest to, czy jesteś z n a c z ą c y, choćby przez chwilę, dla kogoś. I nie jest ważne, że nie masz o tym najmniejszego pojęcia, że właśnie tak się stało. Dowiesz się lub nie. Największe znaczenie ma to, że jesteś! Nie byle jak, lecz prawdziwie, tu i teraz, bez ściemy.

sobota, grudnia 21, 2013

923. Porywacz kobiecych serc

 wpis przeniesiony 9.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

On. Z łatwością za serce chwyta każdą kobietę. Nawet ja na to lecę. Z przyjemnością ogromną. Świeżym, prawdziwym, pełnym mocy uśmiechem porywa. W całym moim życiu tylko On jeden kilka lat temu pokazał mi linię, po której przekroczeniu marzy się już tylko i wyłącznie o dziecku bez względu na konsekwencje. Bezwzględnie ma On Dar. Cztery tygodnie temu poprosiłam Go osobiście o czerwony samochód. Dostałam.
     Auto dwuosobowe. Dla mnie i dla Heni. Z zapachem w pakiecie. I nie ma wątpliwości, gdzie wciąż siedzi Sukulec, prawda?
     A Sadownik? Sadownik na Motongu jedzie przed nami.

On. Z łatwością za serce chwyta każdą kobietę. Jak mu się to utrzyma przez kolejnych naście lat, to będzie łamał serca jak mało kto.

Monek, lat 3,5.

Kończąc przygotowania do Świąt, przygotowując się do zamykania roku, poprosiłam o odcedzenie fotograficznej reprodukcji dzieła, które wciąż przypomina mi o niebywałej delikatności, z jaką traktowali się nawzajem Monek i Henia, Henia i Monek bawiąc się razem przepięknie, przecudnie, wspaniale. A może Monek wie, że do mego serca trafić najłatwiej przez sierść?

922. I już, czyli po zimie

 wpis przeniesiony 9.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Z samego rana, gdy szykowałam się na spotkanie najkrótszego dnia roku, „Gościni” w radiu wypowiedziała cudne słowa. Po raz pierwszy w życiu moja wewnętrzna Purystka językowa, co nienawidzi, gdy ludzie dwóch języków w jednym zdaniu używają, zamilkła urzeczona:

*

Dziś. Dla mnie
skończyła się zima.
Od jutra każdy dzień
będzie ciut dłuższy.
To oznacza, że
idzie wiosna...

piątek, grudnia 20, 2013

921. Bez śmierci na karku

 wpis przeniesiony 9.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

     — Jeszcze nigdy w życiu nie bolały mnie tak oczy...
Napadł ją Pan Strach. Z przyjemnością nie do opisania wyciągnąłby argument o chorobie śmiertelnej, schorzeniu postępującym, czyniącym nieodwracalne szkody, z którymi żyć się nie da i byłoby tak:
     — O jeżu, co to będzie?
     — No?
     — Stracę wzrok...
     — I?
     — Stracę pracę...
     — I?
     — Utknę w mieszkaniu na dobre...
     — I?
     — Będę utrapieniem dla Sadownika...
     — I?
     — Oszaleję...
     — I?
     — Będę wyć z nieszczęścia...
     — I?
     — Umrę ze zgryzoty...
     — A co potem?
     — Jakie potem? Umarłam.
     — Super. Jakieś życzenia dotyczącego pogrzebu?
     — ... — z wrażenia zaniemówiła
.

Dopiero ze śmiercią na karku poszłaby do lekarza, by dowiedzieć się, że owszem, umrze, ale jeszcze nie teraz; że choroba tak, może nawet schorzenie całkiem poważne, ale umrzeć na to nijak nie można.

*

     — Jeszcze nigdy w życiu nie bolały mnie tak oczy...
     Napadł ją Pan Strach. Z przyjemnością nie do opisania wyciągnąłby argument o chorobie śmiertelnej, schorzeniu postępującym, czyniącym nieodwracalne szkody, z którymi żyć się nie da, ale było tak:
     — Jestem 18. dzień po spawaniu oka, tak?
     — Tak.
     — Chyba zaczyna dziać się coś niedobrego, tak?
     — Tak!
     — Nie będę czekać, wyobrażać sobie, fantazjować.
     — Nie?
     — Umówię się na wizytę i z ulubioną panią Doktor od oczu zobaczymy, co jest.
     — Nie!
     — Tak.
     — ... — z wrażenia zaniemówił.

Bez śmierci na karku po raz pierwszy w życiu poszła do lekarza. Pani Doktor kropelki na siedem dni dała, pięć razy dziennie „oka” zakraplać kazała. Prezent Sadownikowi na święta zrobiła — Jabłoń w okularach przez cały tydzień ma być. Sadownik w zachwycie Chwasta Społecznego poinformował, że już ostrzy obiektyw. No żeż! Powolutku, z niemałym oporem, ale rozwija się Drzewuchno. I dumne ciut wczoraj z siebie było, że bez śmierci na karku do Pani Doktor truchcikiem się udało z własnej woli i z wiarą, że wszystko będzie dobrze. Droga ku próchnu na szczęście daleka. Będzie Drzewko żyć, śnić i rozkwitać! A co!

wtorek, grudnia 17, 2013

920. On dobry i smakowity

 wpis przeniesiony 9.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

...od dobrego jadła nie boli żołądek,
od dobrego trunku nie boli głowa,
z dobrą kobietą nie boli życie...

... przeczytał mi wczoraj Sadownik... wskutek tego, również od wczoraj powtarzam nie tylko w myślach:

z dobrym mężczyzną życie smakuje wyjątkowo!

*

Piekiełko przedświateczne trwa... ale koniec już widać.

czwartek, grudnia 12, 2013

919. Nie czekajmy na raka

ucieszmy się sami sobą już teraz!
nie czekajmy na raka
zachwyćmy się sobą nawzajem już dziś!

Dżoano, dziękuję Ci bardzo za wywęszenie tego filmiku, idzie do działu S.O.S.:

...tej chwili za chwilę już nie będzie...

918. Deaktywacja klątwy

 wpis przeniesiony 9.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

     

Klątwa. Magiczna, rodzicielska formuła, po wypowiedzeniu której, moje podstawowe poczucie sprawiedliwości i godności dostawało agonalnych drgawek. Brzmiało zawsze tak samo i doprowadzało mnie do wyrośniętej ponad „mały” wiek szewskiej furii.

Jesteś starsza, mądrzejsza, ustąp!

Na bycie starszą nie miałam żadnego wpływu. Bycie mądrzejszą — wątpliwe, bo niby jak to zmierzyć — nie było w tych okolicznościach wartością, lecz wielką kulą u nogi. W zadziwieniu pozostaję, że tak sprawnie, chętnie i często używane zaklęcie nie dało rady zabić we mnie ciekawości i wiary w rozwój, że nie doprowadziło mnie do konkluzji, że bycie nieodpowiedzialnym debilem z w pełni wykształconą wyuczoną bezradnością opłaci mi się w życiu bardziej.

Jesteś starsza, mądrzejsza, ustąp!

Dopiero dziś zrozumiałam mądrość kryjącą się w tych słowach. W szampańskim humorze od rana byłam. Źle to sformułowałam. To był niebywały stan. Wypełniał mnie bezgraniczny spokój i wiara w sens życia nie tylko mojego. Czułam siebie a jednocześnie dość precyzyjnie widziałam bliźniego wraz z jego i swoją niedoskonałością, mając w sobie na nią przeogromna zgodę. Niedoskonałość zachwycająca, bo niezbędna, by się rozwijać. I stało się.

Sytuacyja. Ten studentka — by parytet rodzaju ludzkiego zachować — otdaje zadanie srobione na odwal z tszema sporymi buendami. Roskosznym tempym wzrokiem na mnie patszy, do doprego serca odwołać się prubóje niewerbalnie...

*

Zwykle byłoby tak:
     — Ten studentka popełniła trzy błędy
x, y, z, tu, tu i tu. Widzi?
     — Tak.
     — Umie poprawić?
     — Ych, uch, mmmmmmmmm...
     — To dziękuję, nie ma punktu.
     — Dlaczego? Starałam się.
     — Nie musi się ten studentka starać. Wystarczy, że uwzględni to, o czym było na wykładzie, co ćwiczyliśmy na zajęciach. — I co? I szlak trafia spokój i sens w życie niejedno, bo po co pracować z ludziami, którym się nie chce programowo od rana do wieczora?

*

Dziś było tak:
     — Czy ten studentka wie, jakie są tu błędy?
     Óśmiech pszepraszajonco-błagajonco-gupi.
     — Błędy są trzy — wymieniam i pokazuję jak krowie na rowie.
     — No tak — wzdycha ten studentka, udając że wie, o co chodzi.
     — Umie poprawić?
     — Ych, uch, mmmmmmmmm...
     — Niech robi:
a, b, c, kliknie tu, kliknie tam, zmieni, ustawi, zatwierdzi. Tak to ma być zrobione. — Na koniec pónkt postawiłam. W końcu na trujkę nie trzeba być mistszem świata. Korona ze łba mi nie spadła. Wykonawszy kawał dobrej roboty — nie zabiłam, po raz n-ty temu studentce wykładając kawę na ławę — poszłam dalej, zachowując wewnętrzny spokój i wiarę w sens żyć wielu. Nie będzie ten studentka umiał tego urzyć, ale chociaż na wuasne oczy przez chwilę widziau piękno, którego nie rozómie, nie pojmie, cenić nie będzie, trudno. Ale widziau. Kropla drąży mózgową skałę, wierzę głęboko.

*

Jesteś starsza, mądrzejsza, ustąp!

Tylko pozornie wygląda to jak ustąpienie, poddanie się, rezygnacja. Jest w tym mądrość nie zawracania kijem Wisły. Stało się, jeśli jesteś mądrzejszy, to taki bądź, zobacz więcej, zobacz szerzej, nie trać nadziei i pamiętaj, co chcesz osiągnąć, co zachować, w imię czego bić się chcesz. Z biegiem czasu coraz częściej będziemy i starsi, i mądrzejsi, dobrze jest umieć się z tym obchodzić.

poniedziałek, grudnia 09, 2013

917. Tracił dziewictwo na fejsie

 wpis przeniesiony 9.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Sadownik:
Po raz pierwszy w życiu zrobiłem TO!

Jabłoń:
Co?

Sadownik:
Zajrzyj na fejsa.

Jabłoń:
(zaryła w ryjownik)
Dzięki!

Sadownik:
(zrobił TO, czyli udostępnił informację o bazarku dla NORDa)

Jabłoń:
(choć zrobiła TO wcześniej, pozostaje w zachwycie,
że tylu dobrych ludzi licytuje, by wygrać szansę
na zdrowie dla Mistrza, który w psiej potrzebie
)

*

Jeśli masz psa, zajrzyj na Bazarek,
wielu mądrych psiarzy oferuje piękne rzeczy i psie usługi.

Jeśli będziesz miał psa, zajrzyj na Bazarek,
wielu mądrych psiarzy z całej Polski poznasz bez wychodzenia z domu.

Licytujemy do 23 grudnia.

(fot. Wiktoria Morawiec)

916. Ku pamięci, ku przestrodze

 wpis przeniesiony 9.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Klasyka gatunku:
     — Mocne strony?
     — A, B, C, D... — wymienia.
     — Słabe strony?
     — Z, Y, X... — podaje po zastanowieniu się.

*

Nigdy wcześniej w życiu nie otrzymałam tak pięknej, precyzyjnej odpowiedzi:
     [...]
     — Słabe strony?
     — To przesadzone mocne strony — usłyszałam.

*

Nie tylko piękna odpowiedź, ale również wyjątkowo prawdziwa po zgeneralizowaniu, bo przykłady można mnożyć:
pracowity, super, ale pracoholik?
     otwarty, fajnie, ale naiwny?
     opiekuńczy, tak, ale nadopiekuńczy?
     zainteresowany vs wścibski?
     i te pe, i te de.

sobota, grudnia 07, 2013

(913+2). Synchroniczność

 wpis przeniesiony 9.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Na kawie wczoraj czytałam u Jagielskiego kilka zdań o Steve’ie Biko.

Nie minęły trzy godziny, gdy Sadownik przez telefon ordynuje Drzewku. Przy komputerze usiądź. Przeglądarkę otwórz. Wpisz adres. El i fał e en a te i o en kropka pe el. I co widzisz?

Zobaczyłam. Kalendarz szybciutko wzrokiem przebiegłam, by kolizje wykluczyć... staż jeden, drugi, superwizje, Mindell w Warszawie, WorldWork... bingo!

Jedziemy! 12 maja 2014 na koncert Petera Gabriela do Łodzi! Trzeci nasz koncert Petera. Klamka zapadła. Wczoraj przed północą kupiliśmy bilety. Założę się, że Biko usłyszymy na żywo też po raz trzeci... A póki co, kotły, smyki i dęciaki... no, nie umiem się powstrzymać.

Peter Gabriel, Biko.

You can blow out a candle
But you can't blow out a fire
Once the flames begin to catch
The wind will blow it higher

piątek, grudnia 06, 2013

(905+9). Jeszcze całkiem ciepłe słowa zimową porą

Śnieżyca:
(zagrała pierwsze skrzypce, spowolniła Warszawę tak,
że aż mogła unieważnić plany i Sadownika, i Jabłoni
)

Sadownik i Jabłoń:
(zostali obdarowani wolnym wieczorem)

Śnieżyca:
(nie zatrzymała połączeń telefonicznych)

(pisu, pisu, dryń, dryń, a w efekcie)
Gepardzica, Smoku, Sadownik i Jabłoń:
(przy jednym stole siedzieli)

Jabłoń:
(zagadała się z gośćmi okrutnie przyjemnie,
zapomniała o jabłkach w piekarniku,
a gdy sobie o nich przypomniała, okazało się,
że jabłka kształtu już nie miały siły utrzymać
)
Za późno je wyjęłam...
(dodaje ze skruchą)
...powinny wyglądać jak jabłka.

Smoku:
Jesteśmy ludźmi z wyobraźnią.

Jabłoń:
(pozostała w zachwycie, że od teraz już na zawsze
ma cudne alibi na swoje kuchenne wyczyny
)
Ja gotuję tylko dla ludzi z wyobraźnią!

913. Zatrzymana śmiercią Nelsona Mandeli

 wpis przeniesiony 9.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Z samego rana dowiedziałam się, że odszedł Nelson Mandela. Uznałam, że to czas najwyższy, by ze stosiku książek, co wciąż przede mną, wyjąć tę, co całkiem na spodzie od jakiegoś czasu leży. Kupiłam ją pod wpływem impulsu. Autor tak pięknie o niej opowiadał w radiu. Miał głos wrażliwego, doświadczone człowieka. Człowieka, którego sposób patrzenia na świat aż chce się spotkać na kartach książki. Wielowymiarowość tekstu — Mandela, piłka nożna, czarownice — bardzo chciałam się dowiedzieć, jakim cudem dało się to wszystko połączyć w jedną opowieść. Szczególnie te czarownice i Mandela. Mandela i czarownice.

Książka na samym dnie przeleżała dobrą chwilę, bo z drugiej strony uprzedzenia dziwnej natury trzymały mnie od niej z daleka. Okładka zniechęcała, sugerując nieczuły, historycznie obiektywny tekst. Po co ja kupiłam tę książkę? Kaprys to chyba był. Nazwisko Autora. Twarde. Wycofane. Niewróżące otwartości czy myśli wartych dostrzeżenia. Po co ja kupiłam tę książkę? Kaprys to był na pewno.

Mandela. Tak. Z myślą o nim sięgnęłam po tę książkę i poszłam na moją „niedzielną” kawę podawaną w dniu nazywanym przez innych ludzi piątkiem. Jasny gwint! Wsiąkłam. Coś mnie tknęło, gdy o dalekopisach zaczęłam czytać. Czyżby ta „choroba” łapała wielu ludzi? Dalekopisy... dalekopisy... kulki w głowie zderzyły się i zaczęłam się śmiać. Rany boskie, nie z tego świata jestem. Nie przywiązuję żadnej wagi do nazwisk, koligacji, kto z kim, a co mnie to obchodzi, człowiek jest ważny. Przecież to Mąż Autorki, której książkę połknęłam w try miga. Noooo, teraz mi się wszystko zgodziło. Lekkość z jaką pisze; ciepło, które między literki upycha. Jaka twardość? Jakie wycofanie? — Pomyślałam. To musi być Mąż Autorki.

Czytam. Wolno, wolniej, najwolniej jak umiem, by na długo starczyło. Ta książka to żaden kaprys. Jej czytanie to niebywały przywilej. Obyśmy nigdy nie wątpili, a jeśli już to rozwojowo i jak najkrócej.

     — Wszystko, co zechcesz — powtórzyła, żegnając się bezwiednie znakiem krzyża na odgłos nowego grzmotu. — Jeśli chcesz, mogę zdobyć dla ciebie wszystko. Każdą kobietę, każdą nagrodę, każde marzenie.
     — Zapytałem, ile to kosztuje
.
     [...]
     — Ale ile musiałbym za to wszystko zapłacić?
     — Teraz zapłaciłbyś jak wszyscy. Pół tysiąca randów za wizytę. Ale kiedy zdobędziesz już to, o co prosisz, wrócisz do mnie i sam mi powiesz, ile to było dla ciebie warte.

*

Freedie Maake nigdy nie wątpił, że pojawił się na świecie, ponieważ Stwórca miał wobec niego jakiś szczególny zamiar. Umyślił dla niego zadanie do wykonania, coś, czego nikt inny nie mógłby zrobić.
     Freddie zresztą wierzył, że żaden człowiek nie rodzi się bez celu, dla każdego Pan Bóg przeznacza jakąś rolę do odegrania, coś wyjątkowego. Stwórca przecież nie trudziłby się zapełnianiem świata ludźmi bez planu, porządku i potrzeby.
     Problem w tym, tłumaczył Freedie, że stwarzając tak wiele ludzkich istot i w ogóle będąc tak zajętym sprawami świata, Pan Bóg zaczął zapominać, co komu przeznaczył. Aż w końcu uznał, że jedynym sposobem, aby temu zaradzić, będzie obdarowanie ludzi nie tylko życiem i wolną wolą, lecz także jakimś znakiem, pieczęcią, które sami muszą odkryć i zrozumieć, by spełnić swoje przeznaczenie.
     Ci, którym się to udaje, nie tylko znajdują powód do życia, ale do końca swoich dni cieszą się jego pełnią. Tym którym się nie udało, choć się starali, samo poszukiwanie nierzadko daje radość i spełnienie.
     Są też jednak i tacy, którzy nawet nie próbują szukać, niczego nie chcą odkrywać ani poznawać. Tych Freddiemu było zwyczajnie żal. Nie odnajdując w sobie wyjątkowych zdolności, w które zostali wyposażeni, tak naprawdę wcale nie żyją, lecz przemijają, przechodzą przez życie bez śladu.
     Najgorzej jednak według Freddiego mają ci, którzy odkrywają Boży zamiar i odnajdują powierzone im talenty, ale świadomie się ich wyrzekają lub je zaniedbują. Ci zasługują jedynie na pogardę, a nawet potępienie.

Wojciech Jagielski, Trębacz z Tembisy. Droga do Mandeli,
Wydawnictwo Znak, Kraków 2013.
(wyróżnienie własne)

*

Mandela. Tak. Josh Groban. Tak. Szłam do niego ścieżką wydeptaną przez album Barbry Streisand Duets. Szybko dotarłam do piosenki Weeping. Uwielbiam ją za niebywałą energię, rytm, mądrość i złote nitki psychologii procesu, którymi połączone są frazy opowieści. Świat potrzebuje takich opowieści. Świat potrzebuje Nas.

Josh Groban & Vusi Mahlasela, Weeping.

czwartek, grudnia 05, 2013

912. GODny poranek

 wpis przeniesiony 9.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Jabłoń:
(z samego rana w zachwycie,
że nic nie boli, nawet nie ćmi
)
Jak ten stan utrzyma się do wieczora,
to jestem bogiem.

Sadownik:
(na kanapce z Sukiem i czasopismem)
Co najwyżej boginią.
(pauza)
Bóg jest jeden...

Jabłoń:
(przypomina sobie, że w Sadowniku
tlą się jeszcze resztki chrześcijaństwa
)
Niech będzie.

Sadownik:
...i czyta gazetę.

(910+1). Suplement do wczoraj

 wpis przeniesiony 9.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Wieczorkiem. Sadownik zarządził. Zamknij oczy. Przykleić się Drzewku kazał do swoich pleców i przez całe Przytulisko powolutku przeprowadził, powtarzając co chwilę. Nie otwieraj oczu. A gdy doszli, gdzie dojść mieli, powiedział. Już! Oczom Jabłoni ukazało się piękno zaklęte w... śnieg!

Jabłoń:
(w zachwycie)
Kiedy to się stało?

Sadownik:
Jak byłem w sklepie.

(po chwili)
Heniutka i Sadownik:
(poszli na ostatni spacer,
Jabłoń patrzyła na nich przez okno
i stało się... szczęście
zwykłe, ale bezgraniczne
)

*

A dziś znów czekamy na śnieg. Ten wczorajszy zemdlał.

środa, grudnia 04, 2013

910. Z życia boksera

 wpis przeniesiony 9.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Kur mnie opiał! Szczęście palcem wskazującym mnie dotknęło! Cud mnie na łopatki powalił! Choć wciąż czuję się jak bokser po walce z obitą głową, to pierwszy raz od soboty naszła mnie myśl niebywale fantastyczna: co chciałabym jutro zrobić? W świecie „byle dożyć do wieczora” to ogromna zmiana jakościowa. Zdrowieję!

*

Łomolę, podśpiewując it's wonderful… nie przejmuję się, że reszta tekstu jest dla mnie tylko melodią… zostawiam tu ślad, by nie zgubić… historia tego człowieka też mnie urzeka...

Paolo Conte, It's Wonderful // Via con me.

wtorek, grudnia 03, 2013

(908+1). Po bitwie

 wpis przeniesiony 9.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Jabłoń nie była dębem... kolorem skóry na twarzy w pewnym momencie zabiegu przypominała Panu Doktorowi korę brzozy... dam radę, tylko zdejmę sweterek... bez sweterka usiedziała jeszcze tylko troszkę i nie dała rady, za gorąco, za słabo...

Ciśnienie było. 90/65. Gdy Pan Doktor tętna szukał, zażartowała: nie ma? A Pan Doktor na to łapiąc w kilku miejscach przegubu: no, nie ma. Za chwilę znalazł, więc twarde liczby uzasadniały drzewne istnienie.

Zaspawał Pan Doktor tyle, ile dał radę. Za sześć tygodni do kontroli. Może starczy. Wolałabym, by obyło się bez poprawek. Ból oka — dziwny, subtelny, nieprzyjemny i nieciekawy. Goi się przyrząd do patrzenia na świat, a ja ze sobą jak z jajkiem obchodzić się muszę.

*

Staruszko w tramwaju!
     Dziękuję za komplement, że taka młodziutka jestem. To miłe, choć nie do końca prawdziwe. Bardzo Cię proszę, Staruszko, w tramwaju niektórzy młodziutcy ludzie muszą usiąść, bo choć młodziutcy, to jednak ciut zepsuci. Muszą na siebie uważać, nie mogą się schylać, muszą ograniczyć okazje, by tramwaj szarpał ich ciałem. No więc, Droga Staruszko, gdy siedzisz w tramwaju naprzeciwko młodziutkiego człowieka, zobacz w nim ludzkie istnienie, a nie tylko młodość, na którą musisz pomstować, że tak źle wychowana.
     Dziś naprzeciwko Ciebie siedziałam ja, opiekun zaspawanego oka, nie czujący się najlepiej i nie mający siły, by z Tobą dyskutować.

niedziela, grudnia 01, 2013

(870+38). Przerwa techniczna

 wpis przeniesiony 9.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Nie na kawę. Nie na siusiu.
Jutro dzień spawacza.
Z samego rana spawamy siatkówkę oka.

Uprzejmie proszę starych Bywalców tego bloga,
również Tych, co śladu po sobie nie zostawiają,
o trzymanie kciuków.

Nosi Drzewko z lewa na prawo...
niby rozumie, że to tylko zabieg,
ale skrzypi i boi się ciut (eufemizm)...

...wróci tu, tak szybko jak się da.

piątek, listopada 29, 2013

907. O poczuciu własnej wartości

Jabłoń i Sadownik:
(dyskutują zaciekle)

Sadownik:
I ty się łudzisz, że jesteś normalna?

Jabłoń:
(z nadzieją)
Nooo.

(po jakimś czasie)
Jabłoń:
Nooo, nie jestem normalna...
(robi teatralną pauzę)
...ale jaka interesująca!

906. Playing words, playing worlds

Language switch and I find another me. I do not know her. She is different. She seems to possess the keys to some of my inner conflicts.

     “What does it mean ‛worthless’ to you?”
     “Done for nothing...”
     “What does it mean ‛for nothing’?”
     “Just for fun...”
     “I’ve got you! So, let us assume that fun is nothing. My strong recommendation is one hour of fun a day, and remember, no penny spent, no excuses,” she ordered.

czwartek, listopada 28, 2013

905. Zatrzymana w czasie

Odkryłam go dla siebie trzynaście lat temu we Fnacu. Przywiozłam do kraju wraz ze skórką pomarańczową w gorzkiej czekoladzie w mroźny wigilijny dzień.

*

Jabłoń:
(wczoraj, trzeci dzień łomoli już ciut starą płytą)

Sadownik:
(przechodzi obok zasłuchanego, zamyślonego Drzewka)
Czy to* jest smutne?

Jabłoń:
Nie. To jest piękne.


* Richard Galliano z płyty Bach, 2010.

*

…na samym końcu smutku,
   gdy wybrzmi ostatni jego akord,
   jest tylko piękno, siła i zrozumienie…

*

904. Pomarańczowy gender

 wpis przeniesiony 9.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Bez telewizora przez większą część życia, ale dwa razy na rok jestem w miejscu, gdzie podziwiam telewizyjne trendy. Z fascynacją godną dziecka skupiam się na blokach reklamowych, śledząc progres, co wydaje się potężnym regresem. Uwielbiam obserwować zmiany, które towarzyszą obywatelom naszego kraju. Przeszliśmy długą drogę od podpasek, zestawów telewizji satelitarnej, proszków na ból i bałagan, przez pampersy, mleko w proszku, papki warzywne, soki, aż do zadbanych narządów wewnętrznych i pionowo, dobrze utrzymanej męskości.

W ciągu ostatniego roku oburzało mnie, że... żołądek... weź pigułkę, wątroba... weź pigułkę... katar, kaszel... weź pigułkę, kręgosłup, stawy, żyły... posmaruj dla odmiany... migrena... weź pigułkę, nie stoi... weź pigułkę, smutno ci... weź pigułkę, depresyjnie może... weź pigułkę. Wydawało mi się, że dopiero na Boże Narodzenie obejrzę kolejny reklamowy odcinek, zaklnę, przeklnę i przyrzeknę, że taki świat nie interesuje mnie wcale.

Tyle że świąteczny czas zaczął się w handlu, jak co roku, dokładnie 2 listopada. Aż jestem zdziwiona, że dopiero wczoraj dopadła mnie reklama pomarańczowych świąt. Powaliła mnie wielkoformatowa okupująca billboard na pobliskim przystanku tramwajowym. Czy to reklama, czy kiepska kampania społeczna pogłębiająca rowy mariańskie głupoty i stereotypów na temat polskiej rodziny?

(póki nie zrobię swojej, fot. źródło)

O czym w zasadzie jest ten obrazek? O zniewolonych tożsamościach? O facetach, co od małego uczą się nosić matki, żony i kochanki na rękach? O prawdziwej męskości, co zaspokajać bezgraniczne kobiece pragnienia potrafi zawsze i wszędzie? O kobietach, co bez mężów i dzieci nic nie znaczą? O kobietach, które mają prawo żądać noszenia na rękach za ich kuchenno-garderobiano-dzieciowy znój? O kobietach, które w ramach prezentu dostaje się niczym sprzęt agd lub kwiatek do butonierki i które wymienia się w swoim czasie na nowszy model? O kobietach, co marszczyć się nigdzie nie mogą?

Oburzyłam się okrutnie. Wściek mnie złapał. Czy ludziom już całkiem rozum odebrało? Nie interesuje mnie świat takich facetów, takich kobiet, takich świąt i takich prezentów! Nie interesuje mnie świat przedmiotowo traktowanych kobiet i mężczyzn. A może „ideologia” gender we łbie mi przewróciła. W każdym razie pomarańczowej firmie gratuluję, przyrzekam nie postawić u niej nigdy własnej stopy. Beznadziejnie głupie reklamy wkurzają potrójnie!

niedziela, listopada 24, 2013

903. Obfitość nie tylko w kinie

 wpis przeniesiony 9.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

stereotypowe myślenie. psychoanalityczne
schematy. archetypowe tęsknoty.

*

rycerz na białym koniu, uwięziona w wieży księżniczka i biznes,
który każde z nich chce zrobić.

*

kilkadziesiąt lat doświadczenia. misja, wizja i cel. prospekt emisyjny. blok reklamowy. cena rynkowa. zestawienie zysków i strat. to opis biznesu czy kondycji współczesnego człowieka?

*

film. w nim wszystko co powyżej i dużo, dużo więcej. majstersztyk kontaktujący widza z aktualnym zrozumieniem jego historii osobistej.

*

wczorajszego wieczoru jednoznaczne było tylko to, że Coni The Wind in the Sun wygrał wejściówki. odrobinę tego szczęścia pomnożył dzieląc się nim ze mną. wyjściówkę z domu dostałam i dynamicznie w kierunku kina się udałam. gdy wróciłam, zameldowałam Sadownikowi, że koniecznie muszę z nim ten film obejrzeć. obejrzeliśmy. dla każdego z nas ten film jest o czym innym. jeszcze długo w nocy o nim rozmawialiśmy. znaczy się sztuka.

*

jeśli spotkacie kobietę, która wypytuje, czy byliście na filmie Koneser (The Best Offer); a jeśli tak, to o czym dla Was jest ten film, to może znaczyć, że spotkaliście Jabłoń w kinematograficznej manii. jeśli nie spotkacie, wrażenia można, należy — bardzo, bardzo proszę — pozostawić tu w komentarzach.

Coni The Wind in the Sun: znów i znów, bardzo, bardzo dziękuję!

piątek, listopada 22, 2013

(901+1). Akt męski z łasiczką

Mój ukochany poranny Duecik.
On pije kawę.
Ona mu towarzyszy.
Ranek w ranek. Każdego roboczego dnia.

*

Piątkowe ranki to dla mnie w tym semestrze niedziela. Dziś nie dałam rady nie zachwycić się tą Dwójką. Zanim dołączyłam do nich ze swoją kawką i książką, strzeliłam Im zdjątko.

*

Jabłoń:
(użebrała odcedzanie zdjęcia)

Sadownik:
I ty masz zamiar upublicznić ten akt?

Jabłoń:
Śliczny, prawda?

901. Otwierają się przejścia

 wpis przeniesiony 8.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Według Ewy listopad był szczeliną w czasie, pęknięciem między jesienią i długą polską zimą, gdy żyło się na krawędzi, w zawieszeniu, i czekało, aż czas zabliźni się, gdy przyjdą grudnoiowe mrozy. „W listopadzie Wielblądko, można wyjść po zapałki i nie wrócić, w listopadzie, jak dobrze się przyjrzysz, to zobaczysz, że w każdej kałuży widać schody, które prowadzą pod ziemię. Nocą odpływy w łazienkach powiększają się tak, że bez trudu mieści się w nich dorosły człowiek. A takie siuśmajtki jak ty muszą uważać nawet na szpary w podłodze i mysie dziury.” „Dlaczego?” „Bo listopad to czas, gdy otwierają się przejścia” odpowiadała moja siostra.

Joanna Bator, Ciemno, prawie noc,
Grupa Wydawanicza Foksal, Warszawa 2013.

*

Wstałam dziś rano. Pokręciłam się troszkę po Przytulisku. Włączyłam radio. Z mojej szczeliny listopadowego czasu wydobyło się światło, by po chwili zamienić się w piosenkę po raz pierwszy słyszaną. Usłyszałam jak moje Życie śpiewa mi wers za wersem. Łomolę!

Paweł Kovalczyk Big Band Project, Raise Me Up.

I'm my life’s whole world

It can’t live without me...

900. Książka roku 2013

 wpis przeniesiony 8.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Tytuł. NIE. Szata graficzna okładki. NIE. NIE, NIE... nie ma mowy... ale czy to nie jest ciekawe, że napatoczyła się przed moje oczy... no i jest w jednym z moich ulubionych formatów... przeczytałam opinię czytelnika, której teraz znaleźć nie mogę... i było w niej o flamastrze i gryzdoleniu po książkach... swoja dusza, pomyślałam... raz kozie śmierć... najwyżej wyrzucę... kto nie ryzykuje, nie zdobywa nowych punktów widzenia. Tak wyglądały okoliczności, które doprowadziły mnie do mojej książki roku 2013.

Odebrałam. Skrzywiłam się na długość wiersza i interlinię. Źle dobrane. Tylko tym moje rozczarowanie mogło się nakarmić. Reszta to zachwyt. Ta książka to nie książka. Ta książka to przygoda. Nie można z niej zawrócić czy wrócić do portu, z którego się wypłynęło, bo tego portu zwyczajnie już nie ma. Znika, gdy tylko przeczytasz pierwszych kilka stron.

jeśli powtarzasz coś dziecku sto razy i ono ciągle nie rozumie, to które z was wolniej się uczy?

*

Kreatywność nie lubi szybkości. Kreatywność ceni sobie powolne wykwitanie idei, błądzenie impulsów przez meandry i zapomniane ścieżki neuronowe, a także mozolne przeczesywanie nowych szlaków. Popędzanie jest więc czymś, co zabija kreatywność (odwrotnie na przykład rzecz ma się z inteligencją, która z kolei zyskuje na szybkim przepływie danych i autostradach myślowych).

*

[...] myśl Marka Aureliusza [...] „Nigdy nie myśl o tym, czego nie masz, tak jak byś już to miał, ale z tego, co masz, wybierz to, co najbardziej jest cenne, i pomyśl, z jakim trudem byś się o to starał, gdyby tego nie było”.

*

     — To trzeba poczuć, jak reagują te dzieciaki. Nie da się tego opisać. — opowiadają uczestnicy projektu z udziałem szkół dla Indian w USA. — Mówią: dotychczas, kiedy przydarzało mi się pomylić, myślałem, że to znak, że jestem głupi. Teraz wiem, że mózg tworzy nowe połączenia. Czyli, że jak się pomylę, to robię się mądrzejszy!

*

Zmień zachowanie, a warunki się zmienią, zamiast siłować się z warunkami w pierwszej kolejności, czekając ze zmianą zachowania.

Miłosz Brzeziński, Głaskologia.
Faktyczne reguły motywowania i rozumienia motywacji
,
989-Instytut Kreowania Skuteczności, Warszawa 2013.
(wyróżnienia, poza ostatnim, własne)

czwartek, listopada 21, 2013

899. Szowinizm feministyczny (def.)

mężczyzna

to

ofiara testosteronu!

*

Na pniu kupiłam dziś tę — nieznaną mi do tej pory — definicję. Gdy przestałam się śmiać, doszłam do wniosku, że rodzi ona wiele nowych możliwości zarówno dla kobiet, jak i dla mężczyzn. Jedyną granicą jest ludzka wyobraźnia.

środa, listopada 20, 2013

898. Spod znaku szczęśliwej, spełnionej krowy

 wpis przeniesiony 8.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Jabłoń i Sadownik:
(od rana uskuteczniają filozoficzne rozmowy
o rozwoju człowieka
)

Jabłoń:
(wychodząc z domu)
Przecież wiesz, że nie trzeba kupować krowy, by pić mleko.

Sadownik:
No właśnie! Pamiętaj o tym!

Jabłoń:
Skarbie, dzięki, że mnie kupiłeś!

Sadownik i Jabłoń:
(śmiejąc się, dobrego dnia sobie życzyli)

*

¶•ens zapytała o książkę Nordqvista. Tknęło mnie, raz. Sprawdziłam. Była, choć w nielubianej przeze mnie księgarni. Tknęło mnie, dwa. Sprawdziłam, czy nie ma czegoś nowego. Była! Świeżutka! Już odebrana. Już przeczytana. Książka, można by rzec nie tylko o Mamie Mu, ale o Mamie Mu Van Damme, która nigdy nie mówi, że się nie da!

     — Cześć, Panie Wrono, Przyleciałeś!
     — Cześć, Mamo Mu. Widzę, że schowałaś się pod drzewem przed słońcem.
     — Rzeczywiście, stanęłam pod drzewem, ale wcale nie dlatego, że tu jest cień. Chcę na nie wejść. Na samą górę.
     — Kra, krowom nie wolno chodzić po drzewach. Krowy tego nie potrafią. Krowy tego nawet nie chcą.
     — Muu, ale ja chcę. Chcę się wspiąć na sam czubek, tam, gdzie udaje się dostać tylko ptakom, wiewiórkom i dzieciom — powiedziała Mama Mu, spoglądając z tęsknotą w górę. — Spytam Linusa, jak się wchodzi na drzewo.

...cztery strony dalej:

     — Jak to? Jak tu wlazłaś? Jak to zrobiłaś?
     — Wdrapałam się — odparła Mama Mu. — Ale dobrze, że przyleciałeś, bo Linus nie powiedział mi wszystkiego.
     — Czego na przykład?
     — Jak się schodzi. Muu!
     Mama Mu spojrzała w dół. Było bardzo wysoko.
     — Kra! — Pan Wrona złapał się za głowę. — Wdrapujesz się na drzewo, a nie wiesz, jak się schodzi?!
     Mama Mu zastanowiła się chwilę.
     — No ale po co wiedzieć, jak się schodzi, skoro się jeszcze nie weszło?

Jujja Wieslander, Mama Mu na drzewie i inne historie,
Wydawnictwo Zakamarki, Poznań 2013.
(wyróżnienie własne)

(896+1). Moment

Ile zbiegów okoliczności,
nagłych zmian planów,
trudnych chwil wydarzyło się,
byśmy mogli pić razem kawę?

A mogło nie wydarzyć się wcale, prawda?

Te dwa pytania
zamieniają
prozę życia w poezję.

wtorek, listopada 19, 2013

896. Nieustraszeni

 wpis przeniesiony 8.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Chwila w saloonie. Panie na kanapie. Sadownik w hamaku. Patrzę na niego i widzę prawdziwego, rozluźnionego, zadowolonego mężczyznę. Mężczyznę, którym stawał się przez ostatnie naście lat. Magia świadomości, że jestem „dopuszczona” tak blisko jego życia, czyni tę zwykłą, banalną chwilę intymnym okruszkiem rzeczywistości.

Patrzę na niego i myślę, że panie, kanapa, hamak i Sadownik współistnieją, ponieważ kiedyś tam oboje wykazaliśmy się wiarą, odwagą, śmiałością, może nawet brawurą i... zaczęliśmy rozmawiać. Do dziś nie myślałam o nas jako o szczególnie śmiałych czy odważnych ludziach, a jednak chyba tacy jesteśmy.

Patrzę na niego i dociera do mnie po raz kolejny, że oczywistości są wyjątkowo mało oczywiste i wciąż mogą znaleźć się w kategorii cuda lub magia życia, bo nie było pewności, że panie, kanapa, hamak i Sadownik zaistnieją w takiej konfiguracji.

niedziela, listopada 17, 2013

(893+2). 77 sekund zachwytu

piękno matematyki...
piękno fizyki...
piękno pasji...
piękno współpracy...
piękno ruchu...
w 77 sekund zaklęte...
nie pytajcie, ile razy od wczoraj obejrzeliśmy to z Sadownikiem...
pozostając niezmiennie poruszonymi do trzewi...

Volvo Trucks & Van Damme, The Epic Split.

*

A mój wewnętrzny Krecik klepie mnie po ramieniu, patrzy mi głęboko w oczy i bezczelnie pyta:
     — No, Jabłonko, to co jest dla Ciebie niemożliwe?

Just defy the laws of impossible!

sobota, listopada 16, 2013

(893+1). List-opad-u perełki

 wpis przeniesiony 8.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Czasem wątpię w sens swojej tułaczki po świecie.
Czasem nie doskakuję do własnych standardów.
Czasem chcę od siebie za dużo, za szybko, na już, na-ten-tychmiast.
Czasem popełniam błąd, z którego nie wynika nic dobrego.
Czasem zgodzić się nie mogę na swoje tylko i aż człowieczeństwo.

A List-opad-u?
Pieczątkę swą przystawia, uzasadnia
bezsens List-u motywacyjnego do życia i sens opad-u
uwiarygodnia. Uwierzytelnia. Urzeczywistnia.

Ale i w List-opad-u
można List-u treścią się ogrzać i opad-u szczęki doznać,
gdy odkryje się, że jeszcze wczoraj pretensje do siebie się miało,
że nie jest się krecikiem z bocianim dziobem.

*

— Może znasz jakąś postać bajkową, która umie prosić, robi to cudownie i dostaje, czego pragnie? — Zapytałam w pracy.
Po chwili otrzymałam odpowiedź:
— Krecik, co pragnął mieć spodenki.

*

List-opad-u!
Prosim tĕ.
Obejrzyj koniecznie… Odcinek pierwszy Krecika, pt. Krecik dostał spodenki.

*

// napisał wczoraj ważny dla mnie Ktoś

w List-opad-u... bądź dobra dla siebie.

// napisałam dzisiaj dla siebie.

*

Westchnęłam... jak dobrze być tylko Jabłonią... w List-opad-u też!

czwartek, listopada 14, 2013

893. Listopadowy pomidor

Dziś w menu podano późnojesienną wersję zabawy Pomidor.

Jak śmiem myśleć, że mam coś do powiedzenia? Listopad.
Jak śmiem myśleć, że to co powiem może być czymś ważnym? Listopad.
Jak śmiem myśleć, że mogę to i owo? Listopad.
Jak śmiem myśleć, że dam radę? Listopad.
No jak? Listopad.

Na powierzchni listopadowej zupy trzymają mnie słowa:

wtorek, listopada 12, 2013

892. Tęcza XXI wieku

 wpis przeniesiony 8.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Sadownik od kilku dni jest jeszcze bardziej sadowniczą wersją siebie, ponieważ zakupił sobie jabłuszko. Historia tego zakupu pozornie nie łączy się wcale z płonącą wczoraj tęczą.

*

Sadownik wypatrzył. Napisał do człowieka. Umówił się. Godzina oglądania jabłuszka podyktowana była potrzebą wyprowadzenia terytorialnego mocno psa. I choć Sadownik zapewniał, że on się psów nie boi, więcej, zapach suki na nogawkach nosi, człowiek przekonywał, że pies musi być na spacerze, gdy Sadownik przybędzie. Sadownikowi zrazu zdało się to dziwne ciut, ale nie nalegał — w końcu nie był zainteresowany psem, ale jabłuszkiem. Pojechał Motongiem. Był ciut przed czasem. Dryndnął do człowieka, że już jest. Za minutkę oczom swym nie wierzył. Z właściwej klatki wyszedł z psem... człowiek tej samej płci, co sprzedawca. I przykro się Sadownikowi zrobiło, że człowiek ukrywać się poza własnym domem musi, bo pewności żadnej para nie ma, czy nadciągający Sadownik PiSdkiem czy innym oszołomem o jedynej słusznej orientacji nie jest. I serce Jabłoni rosło, że Sadownik wrażliwość ma szczególną i tę niesprawiedliwość widzi, rozumie i czuje. I w głowie mu się nie mieści, że to XXI wiek.

*

Z własnego podwórka. Kilka bloków od nas. Dwoje ludzi, w podobnym wieku, podobnie ubranych. Serce me kroi się na pół, gdy widzę, jak bardzo pilnują, by idąc koło siebie nie zbliżyć się na mniej niż dwa bezpieczne metry. Nie znam ich, ale zawsze im mówię dzień dobry, co życzeniem moim jest, by któregoś dnia mogli, tak jak ja z Sadownikiem, za rękę po ulicach chodzić. Bo w głowie mi się nie mieści, że to XXI wiek.

*

Każda tego typu sytuacja powoduje, że tęcza wewnątrz mnie płonie od nowa. Wczoraj spłonęła ta wspólnotowa z placu Zbawiciela. Mam nadzieję, że nie doczekają zbawienia ci, co ją podpalili, że ich Bóg wypnie się na nich w całym swoim miłosierdziu. Bo nie godzi się tak postępować w XXI wieku.

*

I myli się Oseł Sejmu VII kadencji, co w wieku 36 lat wszystkie rozumy ma już dawno pożarłe, że to pedalska tęcza płonęła, ponieważ płonęła również Moja i Sadownika Tęcza. Choć XXI wiek.

(źródło fot.)

niedziela, listopada 10, 2013

891. Migawki z cudu życia

// po-superwizyjna perełka:
Uczę się
     z każdego spotkania,
     z każdej relacji,
     z każdego kontaktu.

Uczę się
     ciągle
i to się nigdy nie skończy.

sobota, listopada 09, 2013

(888+2). Dla dłużej i bardziej dorosłych

 wpis przeniesiony 8.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Dojrzewam niczym sekwoje, wolno. Zielony maraton sprawił, że nareszcie odkryłam urok powieści. Postaciom fikcyjnym w zupełnie realny sposób się przyglądałam. Ich niepopularne myśli, marginalizowane uczucia, krępujące ich ruchy konsekwencje podjętych, być może pochopnie, decyzji — wszystko to na talerzu stronic przed sobą miałam podane. Potrzeby, których można się wyprzeć, ale których nie sposób zabić. Smakowałam. I tylko nie mogę sobie przypomnieć, jak kiedyś, wiele lat temu, wpadłam na tę Autorkę, której najnowszą powieść w dłoniach jeszcze wczoraj wieczorem miałam. Majstersztyk, pięknie o rzeczach trudnych pisany... dla dorosłych od dłuższego czasu. To ta książka odpowiedzialna jest za rozbujanie kulki w mej głowie, w efekcie czego powstały dwa ostatnie wpisy.

[...] Awni, moje dziecko, tęsknię za tobą. Prawie za każdym razem czyni mu wyrzuty, gdzie byłeś, tęsknię za tobą, a gdy próbuje ją uspokoić, jestem tutaj, mamo, ona pyta z obawą, ale kiedy przyjdziesz znowu?

*

Skąd wiadomo, co jest słuszne i co należy robić? Patrzy na niego szeroko otwartymi oczami, pełnymi wyrazu, a on śmieje się, to pytanie nad pytaniami, Anati, nikt z nas nie wie, poza kilkoma szczęśliwcami, dla których wszystko jest jasne.

*

Dina, krzyczy, dlaczego nie zamkniesz tego okna?
     Okno jest zamknięte, mamo, słyszy głos, tak samo jak twoje serce, a ona aż się trzęsie, dość tego, Dini, czego ode mnie chcesz? Moja mam dawała mi dużo mniej, a i tak ją kochałam, nigdy nie wątpiłam w jej miłość, dlaczego cały czas nie obwiniasz? Ale córka przerywa jej, czego ty ode mnie chcesz, mówiłam ci już, że okno jest zamknięte.

*

[...] czas ma kształt koła, mimo że jego kierunek jest jasny, dlatego młodość rozrzucona jest po całym życiu, tak jak i starość, a miłość można znaleźć w najmniej oczekiwanych miejscach, nigdy nie przychodzi za późno, czasami chwili miłości albo jej wspomnienie stanowi ekwiwalent wielu lat [...].

*

[...] patrzy na nagie, bezlistne drzewo za oknem, jak ciężko jest tracić wszystko każdego roku, ale przecież i każdego roku drzewo rozkwita, podczas gdy my tylko tracimy.

*

Nikt nie zabierze ci miłości, której doświadczyłaś, Nicani, to już jest twoje, zarówno miłość, którą dałaś, jak i miłość, którą otrzymałaś, one są przechowywane w tobie, na nich zbudujesz nowe miłości, wcześniej czy później, obiecuje jej, jesteśmy jak cyklamen, jak wszystkie rośliny wyrastające z cebul i bulw, mamy zdolność przechowywania i regeneracji, słyszysz?

Zeruya Shalev, Co nam zostało,
Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2013.

piątek, listopada 08, 2013

(888+1). No więc, dlaczego?

 wpis przeniesiony 8.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Dlaczego ...?

#1
Po co pytać, jeśli zna się odpowiedź? Pozorna to dojrzałość, co od kilku dni zdaje mi się niedojrzałości oznaką.

Przecież wiadomo, że on(a), oni są tacy, owacy
i zawsze robią właśnie tak lub siak,
nie zmienią się nigdy, zaskoczyć nas już nie są w stanie.

#2
Po co w ogóle pytanie formułować? Komu potrzebny w literki zaklęty świadek, że nasze życie nie jest tylko różami usłane, że naszym doświadczeniem bywa również ból, opuszczenie, samotność, żal, smutek, rozczarowanie?

Zamknę się w sobie, odejdę,
porzucę nadzieję, nowe życie
zbuduję bez niej, bez niego, bez nich.

***

Czy jest na świecie choć jeden człowiek, co pytania takiego w sobie nigdy nie odkrył, nie skrywał, nie tłamsił, zadać nigdy nie śmiał? Dojrzałość definicję swą rozszerza.

Móc te pytania sformułować, wypowiedzieć, usłyszeć — przyznać się tym samym, że adresaci tych pytań ważni dla nas są, nie wtedy, dawno temu, ale dziś, gdy kolejne sylaby wypowiadamy.

Ciekawość w sobie obudzić na pojawiający się po słowach znak zapytania, co otwiera drogę Nieoczywistemu, że i adresaci tych pytań swoje pytania mają, których pomyśleć nie są w stanie, których wypowiedzieć nie mogą, że też w doskonałej niedoskonałości ograniczeń człowieczeństwa są zakleszczeni.

Jesteś dla mnie ważna,
jesteś dla mnie ważny,
co Ty na to?

A wtedy pytania rozluźniają ucisk, presji już nie wywołują, uwalniają energię, by z radością w Nieoczywistym perły nowych możliwości łowić... odpowiedzi przestają mieć znaczenie...

***

Florence + The Machine, Dog Days are Over.

czwartek, listopada 07, 2013

888. X?

Dlaczego ona tego nie zrobiła?
Dlaczego on nic nie powiedział?
Dlaczego postąpili tak a nie inaczej?
Dlaczego to, tamto, w tym czy innym czasie
zrobił(a), nie zrobił(a), tylko obiecał(a), w ogóle nie wspomniał(a)?

Ile jest pytań, których nigdy nie zadamy osobom, do których są kierowane?
Ile jest pytań, które boimy się wypowiedzieć na głos choćby do lustra?
O ilu pytaniach boimy się choćby pomyśleć?

Daj, spokój! To było tyle lat temu.

(cdn.)

wtorek, listopada 05, 2013

887. Rodzinnie

Jabłoń, córka Orzeszka,
wnuczka Bogumiły i Krystyny,
prawnuczka Apolonii, Sabiny i dwóch Kazimier,
praprawnuczka Urszuli,
prapraprawnuczka Małgorzaty.

*

Jabłoń na niezapomnianych,
bezcennych imieninach swojej
Babci Elżbiety
dziś była.

poniedziałek, listopada 04, 2013

(885+1). Powystawowo

 wpis przeniesiony 8.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Sadownik.
     Zdegustowany.
Antenka.
     Bez zmian, znajdująca tylko pozytywy.
Jabłoń.
     Zatrzymana. Aleją portretów Ludzi Kultury, których już nie ma. Ludzi znaczących dla Jabłoni. Szymborska... Gintrowski... Kołakowski... Kantor... Steinhaus... Są tam też fajne pomysły na fajne portrety całkiem niefajnych, według Jabłoni, Ludzi Kultury.
     Zatrzymana. Również portretem, który uruchomił wspomnienie pewnego filmu...

Conrad Drzewiecki, (fot. Krzysztof Gierałtowski
z wystawy Portret bez twarzy, źródło)

Portret Conrada Drzewieckiego łączy w sobie jakości dwójki niesamowitych Mężczyzn i jednej fantastycznej Kobiety, którzy postanowili spotkać odległe „światy równoległe”...

Zatęskniło się Jabłoni, by znów rzucić się w ten film, bo sprawia On, że serce rośnie... z półki już zdjęty... Rytm to jest to!

niedziela, listopada 03, 2013

885. Złodziej antyków

 wpis przeniesiony 8.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Sadownik wyprowadził dziś z Zamku Królewskiego sfotografowany uprzednio eksponat. Nie można niestety powiedzieć, że „uprowadził” element ekspozycji, ponieważ obiekt ten wyszedł z Sadownikiem na własnych nogach, skuszony wizją krosanta i kawy u Francuza oraz dalszego, szczęśliwego życia.

(fot. Sadownik)

sobota, listopada 02, 2013

884. Klub przebogatych

 wpis przeniesiony 8.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Wiele lat temu na przystanku w mieście Łodzi stali. Jabłoń i jej Ojciec. Nic wtedy nie zapowiadało rodzinnego sztormu, wskutek którego Jabłoń znajdzie się za burtą.

Na przystanku Ojciec powiedział do córki proroczym tonem:
     — Nie będziecie bogaci, ale dacie sobie radę.
     Nie odpowiedziała, bo zła na Ojca była, że w nią i w Sadownika nie wierzy i klątwę pewności ojcowskiej na nich rzuca. Przecież w planie miała zamiar bogatą być.

*

Zaduszkowy dziś dzień. Przeszłość wypełnioną Tymi, co przyszłości już nie mają, odwiedzam. Wspominam Tych, co odeszli na zawsze. Wspominam Tych, których ja porzuciłam w pół słowa w ciągu ostatniego roku. Między jednym obrazem a drugim zawieruszyło się wspomnienie tej przystankowej, łódzkiej niezgody, co reakcją na słowa Ojca była. Reakcji całkowicie uzasadnionej, bo wiele szczęśliwych lat przyszło potem. Choć nie zawsze wiążemy koniec z końcem. Jesteśmy bogaci! Cholernie bogaci każdym dniem! Nie wiem, co mogłoby być cenniejsze.

(fot. Sadownik, źródło)

piątek, listopada 01, 2013

883. Mysia 3 do 17 listopada

 wpis przeniesiony 8.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Nie jesteśmy z pokolenia sklepów otwartych siedem dni w tygodniu. Staliśmy się honorowymi członkami tego pokolenia, o czym przypominają nam wigilie dni sklepów zabitych na głucho, gdy sklepy wezmą głęboki oddech i odpoczną od klientów. Przyparci do muru musieliśmy zrobić wczoraj zakupy na dwa dni. Nie poddaliśmy się zbyt łatwo. Najpierw skoczyliśmy na wystawę.

Uwielbiamy tę galerię. Surowe. Białe. Ściany. Fantastyczne oświetlenie. Przestrzeń. Dodana. Do tej rzeczywistej. Pierwszy haust „schizofreniczną ciut” kreską rysowanych fotografii zaczerpnięty. Wrócimy tam jeszcze. Do połowy listopada. To pewne. Pierwszy mój zachwyt to zachwyt portretem.

*

Dwa, które najbardziej mnie poruszają, dotykają, przemieniają...

(fot. Jacob Aue Sobol, Arrivals and Departures, źródło)

(877+5). I już

 wpis przeniesiony 8.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

No i stało się. John Green za mną. Najgrubsza. Najbardziej szalona. Do ostatnich stron trzymała mnie w szachu. Zostawia po sobie jakiś magiczny osad zadumy... kim jesteśmy... jakie miejsca tworzymy... jak miejsca tworzą nas...

[...] a może jesteśmy trawą — nasze korzenie są tak współzależne, że nikt nie jest martwy, jak długo ktoś inny pozostaje żywy.

*

[...] wyobrażanie sobie, że jest się kimś innym albo, że świat jest inny, jest jedyną drogą do wnętrza.

*

Ludzie tworzą miejsce, a miejsce tworzy ludzi.

John Green, Papierowe miasta,
Wydawnictwo Bukowy Las, Wrocław 2013.
(wyróżnienie własne)

środa, października 30, 2013

(877+4). Idę na rekord

 wpis przeniesiony 8.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Reportaż. Tak.
Psychologia. Tak.
Powieść. Czy ja wiem?

Nie „tą razą”. Idę na rekord. Wygląda na to, że w przeciągu siedmiu dni obalę trzy powieści. Wczoraj skończyłam drugą. Ryczałam jak bóbr. Nie poszłam spać, póki nie skończyłam. Dziś rano do tramwaju poszłam z trzecią... Przypomniałam sobie dzień, w którym odkryłam, dlaczego szybka transformata Fouriera jest szybka... od jak dawna uwielbiam gapić się na ludzi? — nie pamiętam. Proste życiowe przyjemności? — są istotą mojego życia.

[…] prowadziła taka maleńka staruszka. Omawiała szybką transformatę Fouriera, gdy nagle przerwała w pół zdania i powiedziała: „Czasami wydaje się, że wszechświat chce zwrócić na siebie uwagę”.
     I w to właśnie wierzę. Wierzę, że wszechświat chce, byśmy go zauważali. Myślę, że wszechświat jest bardzo ukierunkowany na świadomość, że nagradza inteligencję po części dlatego, że lubi, gdy ktoś docenia jego elegancję. A kimże jestem ja, jakiś epizod w dziejach, by mówić wszechświatowi, że on — albo moje postrzeganie go — jest tymczasowe?

*

     — To dlaczego tak na mnie patrzysz?
     Uśmiechnął się półgębkiem.
     — Bo jesteś piękna. Lubię patrzeć na pięknych ludzi, a jakiś czas temu postanowiłem nie odmawiać sobie prostych życiowych przyjemności
.

*

     — To jak brzmi twoja historia? — zapytał, siadając obok w bezpiecznej odległości.
     — Już ci ją opowiedziałam. Zdiagnozowano u mnie...
     — Nie, nie historia choroby.  T w o j a  historia. Zainteresowania, koniki, pasje, dziwne fetysze i tak dalej.
     — Hm — odpowiedziałam.
     — Nie mów mi, że należysz do tych ludzi, którzy stają się własną chorobą. Znam wielu takich. To przygnębiające. To znaczy, rak się rozrasta, to prawda. Konsumuje człowieka. Ale na pewno nie należy mu pozwolić na przedwczesny sukces.

John Green, Gwiazd naszych wina,
Wydawnictwo Bukowy Las, Wrocław 2013.
(wyróżnienie własne)

880. Wracajewo

 wpis przeniesiony 8.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Wernisaż. 18.15. On koniecznie. Spóźnić się nie chce. Ona koniecznie. Ale spóźni się na pewno. W drugim końcu miasta piesiurę pani alergolog do kontroli pokazać musi o 17.00. Umówili się, że... On nie spóźnia się. Ona wpada, gdy pierwszy tłum zasłaniający zdjęcia przetoczy się przez salę. Ważne. Nie będą razem iść na kolację. Nie wrócą razem do domu.

*

Nie spóźnili się. Wernisaż. Okazał się planowo rozpocząć o 19.05. Obejrzeli zdjęcia. Pierwszymi wrażeniami się podzielili. Rozstali się, by za kwadrans spotkać się na kolacji kilkanaście przecznic dalej w nowo odkrytej knajpce. Było piiisznie. Ważne. Nie wracali razem do domu.

*

— No to pa, kotku! Kto pierwszy w domu, ten wyprowadza piesa. — i poleciała do tramwaju, metra a potem autobusu. Nie była pierwsza, ale On i piesa już szli w jej kierunku. Ważne. Do parku na wieczorny spacer poszli i w końcu wrócili razem do domu.

***

Na trzech randkach. Tego samego dnia. Z tym samym gościem. To jeszcze w życiu nie byłam. Do wczoraj. Umówiłam się z Motocyklistą, co szczęśliwie odebrał uleczonego Motonga z mechanicznego lazaretu. Świętowaliśmy koniec października, co w tym roku okazał się miesiącem chorób wszelakich. Heniutka. Motong. Jabłoń. Dokładnie w tej kolejności. Potrzebowali medyków różnych specjalności. Tylko Sadownikowi udało się uniknąć roli pacjenta. Wczorajszy dzień był pierwszym, gdy jako Stado poczuliśmy, że jesteśmy na ostatniej prostej wracania do zdrowia, bo... Motonga oddał wczoraj jego Pan Doktor. Heniutki ozdrowiałymi łapkami jej Pani Doktor była zachwycona. Więc nam nie pozostało nic innego, tylko oddać się wielowymiarowemu świętowaniu Życia. To był wspaniały, ale i wyczerpujący dzień.

fot. Michał Jeliński z cyklu zdjęć Na brzegu.

poniedziałek, października 28, 2013

879. Audyt zewnętrzny

 wpis przeniesiony 8.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Pogoda nas rozpieszcza od kilku dni. 20° w słońcu w ciągu dnia. Wyjątkowo ciepłe wieczory...

Wczoraj. Najpierw zrobiłam zdjęcie, nie przeczuwając nawet, że jest ono zarówno zaklętym w piksele Prorokiem, co wie, jak cudny szykuje się dzień, jak i Audytorem, co jakość związków bada z uporem godnym lepszej sprawy. Potem przeczytałam pierwsze sto stron świeżutko odebranej książki. A wieczorem, po pracy, poszłam na randkę z Tym, który mnie ekscytuje od lat... w tej i wielu innych rzeczywistościach.

Flirtował każdą sylabą. Mówiąc szczerze, ekscytował mnie. Nie wiedziałam nawet, że faceci mogą mnie ekscytować — nie w ten sposób, nie w rzeczywistości.

John Green, Gwiazd naszych wina,
Wydawnictwo Bukowy Las, Wrocław 2013.

*

Dziś. Przed pracą. Zachwyt Życiem i Jesienią w Mieście mnie dopadł:

niedziela, października 27, 2013

878. W Trójcy jedyne

 wpis przeniesiony 8.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Rozczarowałeś swoich rodziców?
Nie przeskoczyłeś poprzeczki?
Nie spełniłeś ich oczekiwań?

Od środy towarzyszy mi ta część mnie, która jest Trzyletnią, Fantastyczną Dziewczynką, która o dwudziestej pierwszej wkracza do salonu pełnego dorosłych, wykorzystuje swój niebywały urok osobisty, by móc posiedzieć tam do północy. Ta dziewczynka nie może rozczarować, nie jest zainteresowana poprzeczkami i oczekiwaniami. Ona pewnie i z niebywałym wdziękiem idzie przez życie...

*

Rozczarowałeś swoich rodziców?
Nie przeskoczyłeś poprzeczki?
Nie spełniłeś ich oczekiwań?

Rozczarowałam i nie spełniłam oczekiwań. Nie wyjechałam na stałe do lepszego kraju, w którym więcej szacunku do człowieka, do pracy, do świata, gdzie potencjalnie lepiej by mi się żyło. W piątek odkryłam tę część mnie, która rozczarowała; która, jak się okazało, wierzy całkiem na serio i głęboko, że nie dość dobra byłam, jestem, skoro nie wyjechałam do lepszego kraju, w którym...

Trzyletnia Fantastyczna Dziewczynka rzuciła okiem na Część Rozczarowującą. Przysiadła się. Uśmiechnęła i zakomunikowała:
— Mnie zachwycasz. To On chciał wyjechać, a ponieważ tego nie zrobił, wcisnąć ci swoje pragnienie chciał. Spójrz, jak cudnie świat pomagał ci przez lata, byś nie wyjechała i została na swojej Drodze. — A gdy ostatnie słowo wybrzmiało, dodała:
— Idziemy stąd?

I poszły wszystkie tsy: Dziewczynka, Część i ja... fantastyczne, cudne, właściwe... poszły fantastyczną, cudną, ich jedyną i najwłaściwszą Drogą...

*

Rozczarowałeś swoich rodziców?
Nie przeskoczyłeś poprzeczki?
Nie spełniłeś ich oczekiwań?

Gratulujemy! Nie ustawaj!

*

Jabłoń:
(podzieliła się swoim odkryciem)
Rozczarowałeś swoich Rodziców?

Sadownik:
No, ba!

Jabłoń:
Gratuluję Panu, gratuluję!

877. Szukając w sobie

 wpis przeniesiony 8.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Jedyne radio informacyjnie przez ostatnie lata stało się radiem informacyjno-reklamowym, by, gdy kończyłam śledzić losy transformacji, stać się radiem reklamowo-informacyjnym. Kilka miesięcy temu podziękowałam za lata dobrych audycji, po których nie ma już najmniejszego śladu. Znalazłam alternatywę w postaci „Radia z charakterem”, co charakter zdecydowanie ma dobry.

Kilka tygodni temu słuchaliśmy z Sadownikiem audycji o książkach dla dzieci. Gość audycji miał spokojny, pełen pasji głos. Był konkretny, rzeczowy i... magiczny. Żadnych ąąąąąąąąą, aaaammmmm, ęęęęę między słowami, frazami czy zdaniami. Pod koniec audycji było o książkach dla nastolatków-chłopców. Pan wymienił autora, trzy tytuły. Zapamiętałam. Po jakimś czasie, mając w pamięci zrównoważony głos Gościa audycji, zamówiłam pierwszą z nich. Wsiąkłam...

Wróciło do mnie nastoletnie uczucie permanentnej niepewności. Bogatsza o dziesięciolecia doświadczenia odkryłam potencjał tkwiący w tej niepewności; odkryłam ożywiający ruch, który chce zaistnieć, by budować, tworzyć novum. Dziś lecę po kolejną powieść tego Autora. Już czeka na mnie, by ją odebrać. Ja też już na nią czekam.

Jednak doktor Hyde opowiedział inną historię, jedną z tych, które wcześniej przeoczyłem.
     — Karol Marks w słynnym stwierdzeniu nazwał religię „opium dla ludu”.
[...] jest taka suficka opowieść, która podważa teorię, że ludzie wierzą tylko dlatego, że potrzebują opium. Wielką świętą sufizmu Rabię al-Adaiwiya widziano kiedyś, jak biegnie ulicami swego miasta, Basry, niosące w jednej ręce pochodnię, a w drugiej wiadro z wodą. Gdy ktoś zapytał ją, co robi, odparła: „Wezmę to wiadro z wodą i ugaszę nim ogień piekielny, a potem tą pochodnią podpalę bramy raju, żeby ludzie nie kochali Boga dla obietnicy raju albo ze strachu przed piekłem, ale dlatego, że jest Bogiem”.

*

     — Naprawdę nie jestem w nastroju na odpowiadanie na pytania zaczynające się od  j a k,  k i e d y,  g d z i e,  d l a c z e g o,  albo  c o.
     — Co się stało? — zapytałem.
     — To jest c o. W tej chwili nie obsługuję formatu „co”. No dobra muszę iść. Zacisnęła usta i wypuściła powoli powietrze, jak Pułkownik, kiedy wypuszczał dym.
     — Co... — pohamowałem się i zacząłem inaczej: — Zrobiłem coś?
     Zabrała swoją tackę i wstała od stołu.
     — Oczywiście, że nie, skarbie.

*

I jak przez mgłę przypominam sobie, jak Lara stoi w drzwiach i uśmiecha się do mnie, tym niepowtarzalnie wieloznacznym dziewczęcym uśmiechem, który obiecuje odpowiedź na twoje pytanie, ale nigdy jej nie udziela. Tym pytaniem, które zadajemy sobie odkąd przestaliśmy brzydzić się dziewczyn, pytaniem zbyt prostym, aby nie sprawiać kłopotu, jest: Podobam się jej czy tylko mnie lubi?

*

A o tym inaczej już tu było kilka dni temu, gdy ta książka jeszcze na mnie czekała:

     — Że co? — zapytałem.
     — Spędzasz całe życie w labiryncie, zastanawiając się, jak któregoś dnia z niego uciekniesz i jakie niesamowite to będzie uczucie, wmawiasz sobie, że przyszłość pomaga ci przetrwać, ale nigdy tego nie robisz. Wykorzystujesz przyszłość, żeby uciec od teraźniejszości.

*

Nauczyła mnie wszystkiego, co wiedziałem o rakach, całowaniu, różowym winie i poezji. Uczyniła mnie kimś innym.
     Zapaliłem papierosa i splunąłem do strumienia.
     — Nie możesz tak po prostu uczynić mnie innym, a potem odejść — powiedziałem do niej głośno.

John Green, Szukając Alaski,
Wydawnictwo Bukowy Las, Wrocław 2013.