piątek, grudnia 06, 2013

913. Zatrzymana śmiercią Nelsona Mandeli

 wpis przeniesiony 9.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Z samego rana dowiedziałam się, że odszedł Nelson Mandela. Uznałam, że to czas najwyższy, by ze stosiku książek, co wciąż przede mną, wyjąć tę, co całkiem na spodzie od jakiegoś czasu leży. Kupiłam ją pod wpływem impulsu. Autor tak pięknie o niej opowiadał w radiu. Miał głos wrażliwego, doświadczone człowieka. Człowieka, którego sposób patrzenia na świat aż chce się spotkać na kartach książki. Wielowymiarowość tekstu — Mandela, piłka nożna, czarownice — bardzo chciałam się dowiedzieć, jakim cudem dało się to wszystko połączyć w jedną opowieść. Szczególnie te czarownice i Mandela. Mandela i czarownice.

Książka na samym dnie przeleżała dobrą chwilę, bo z drugiej strony uprzedzenia dziwnej natury trzymały mnie od niej z daleka. Okładka zniechęcała, sugerując nieczuły, historycznie obiektywny tekst. Po co ja kupiłam tę książkę? Kaprys to chyba był. Nazwisko Autora. Twarde. Wycofane. Niewróżące otwartości czy myśli wartych dostrzeżenia. Po co ja kupiłam tę książkę? Kaprys to był na pewno.

Mandela. Tak. Z myślą o nim sięgnęłam po tę książkę i poszłam na moją „niedzielną” kawę podawaną w dniu nazywanym przez innych ludzi piątkiem. Jasny gwint! Wsiąkłam. Coś mnie tknęło, gdy o dalekopisach zaczęłam czytać. Czyżby ta „choroba” łapała wielu ludzi? Dalekopisy... dalekopisy... kulki w głowie zderzyły się i zaczęłam się śmiać. Rany boskie, nie z tego świata jestem. Nie przywiązuję żadnej wagi do nazwisk, koligacji, kto z kim, a co mnie to obchodzi, człowiek jest ważny. Przecież to Mąż Autorki, której książkę połknęłam w try miga. Noooo, teraz mi się wszystko zgodziło. Lekkość z jaką pisze; ciepło, które między literki upycha. Jaka twardość? Jakie wycofanie? — Pomyślałam. To musi być Mąż Autorki.

Czytam. Wolno, wolniej, najwolniej jak umiem, by na długo starczyło. Ta książka to żaden kaprys. Jej czytanie to niebywały przywilej. Obyśmy nigdy nie wątpili, a jeśli już to rozwojowo i jak najkrócej.

     — Wszystko, co zechcesz — powtórzyła, żegnając się bezwiednie znakiem krzyża na odgłos nowego grzmotu. — Jeśli chcesz, mogę zdobyć dla ciebie wszystko. Każdą kobietę, każdą nagrodę, każde marzenie.
     — Zapytałem, ile to kosztuje
.
     [...]
     — Ale ile musiałbym za to wszystko zapłacić?
     — Teraz zapłaciłbyś jak wszyscy. Pół tysiąca randów za wizytę. Ale kiedy zdobędziesz już to, o co prosisz, wrócisz do mnie i sam mi powiesz, ile to było dla ciebie warte.

*

Freedie Maake nigdy nie wątpił, że pojawił się na świecie, ponieważ Stwórca miał wobec niego jakiś szczególny zamiar. Umyślił dla niego zadanie do wykonania, coś, czego nikt inny nie mógłby zrobić.
     Freddie zresztą wierzył, że żaden człowiek nie rodzi się bez celu, dla każdego Pan Bóg przeznacza jakąś rolę do odegrania, coś wyjątkowego. Stwórca przecież nie trudziłby się zapełnianiem świata ludźmi bez planu, porządku i potrzeby.
     Problem w tym, tłumaczył Freedie, że stwarzając tak wiele ludzkich istot i w ogóle będąc tak zajętym sprawami świata, Pan Bóg zaczął zapominać, co komu przeznaczył. Aż w końcu uznał, że jedynym sposobem, aby temu zaradzić, będzie obdarowanie ludzi nie tylko życiem i wolną wolą, lecz także jakimś znakiem, pieczęcią, które sami muszą odkryć i zrozumieć, by spełnić swoje przeznaczenie.
     Ci, którym się to udaje, nie tylko znajdują powód do życia, ale do końca swoich dni cieszą się jego pełnią. Tym którym się nie udało, choć się starali, samo poszukiwanie nierzadko daje radość i spełnienie.
     Są też jednak i tacy, którzy nawet nie próbują szukać, niczego nie chcą odkrywać ani poznawać. Tych Freddiemu było zwyczajnie żal. Nie odnajdując w sobie wyjątkowych zdolności, w które zostali wyposażeni, tak naprawdę wcale nie żyją, lecz przemijają, przechodzą przez życie bez śladu.
     Najgorzej jednak według Freddiego mają ci, którzy odkrywają Boży zamiar i odnajdują powierzone im talenty, ale świadomie się ich wyrzekają lub je zaniedbują. Ci zasługują jedynie na pogardę, a nawet potępienie.

Wojciech Jagielski, Trębacz z Tembisy. Droga do Mandeli,
Wydawnictwo Znak, Kraków 2013.
(wyróżnienie własne)

*

Mandela. Tak. Josh Groban. Tak. Szłam do niego ścieżką wydeptaną przez album Barbry Streisand Duets. Szybko dotarłam do piosenki Weeping. Uwielbiam ją za niebywałą energię, rytm, mądrość i złote nitki psychologii procesu, którymi połączone są frazy opowieści. Świat potrzebuje takich opowieści. Świat potrzebuje Nas.

Josh Groban & Vusi Mahlasela, Weeping.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz