poniedziałek, lutego 27, 2023

4944. [Świeżutki] Czekariat (XXXV)

La Tesora:
(zdjątko swojego obrazu przysłała, a zaraz potem
dorzuciła słowa w czterech znaczących wierszach,
które ubawiły Drzewko bardzo
)
U mnie kwiaty się malują
i co wychodzi?
Pornografia!
I bardzo dobrze!

Jabłoń:
(natychmiast poprosiła o zgodę, by na zawsze móc mieć i słowa,
i obraz, i fotografię z fantastycznie zatrzymaną sceną, która
nie milczy wcale, gada, opowiada, obiecuje… również tu
)
[zgoda została udzielona]


La Tesora.

*

Nie pozostawiaj za sobą nieprzeżytego życia.

Irvin Yalom, Kuracja według Schopenhauera,
przeł. Elżbieta Smoleńska, Czarna Owca, Warszawa 2021.

niedziela, lutego 26, 2023

4943. Z oazy (CXXII)

Niedzielne odliczanie literek, dwa. Gdy w poniedziałek wieczorową porą szo­ro­wa­łam swoją por­cję chodzenia na czworakach, z radia wypadli Autor i tytuł tej książki. Za­trzy­ma­ło mnie nazwisko Autora, zatrzymało mnie słowo żałoba. Szanuję rze­tel­ność dziennikarską Autora tej książki, żałobę jako dzikie zwierzę oswajam wtedy 67. dzień. Decyzja zapadła sama.

Dzień przed ukazaniem się książki, miałam ją już zakupioną. Dzień po jej publikacji miałam ją już przeczytaną.

Dzięki tej lekturze nauczyłam się słowa szylkretowy, by po zrobieniu klik, klik, do­wie­dzieć się dlaczego napotkanie trójkolorowego kota oznacza prawie zawsze spo­tka­nie kociej dziewczynki — do tej pory myślałam, że to pewniak.

To nie jest książka dla pacjentów onkologicznych. Kilkukrotne czytanie o wysokim, europejskim poziomie leczenia nowotworów w Polsce, choć jest doświadczeniem wyjętym z życia rodzinnego Autora, jest raczej wyjątkiem niż regułą lub jest regułą, ale tylko w przypadkach, gdy medycyna, również ta na światowym poziomie, ma już niewiele do zaproponowania. Tyle polemiki.

Całość. Przejmująca.

Wspólne spanie to było dla nas coś bardzo ważnego, zawsze uspokajało. Miałem nawet taką teorię, że naprawdę kochasz tylko tę osobę, z któ­rą możesz razem spać.

*

Znów książka Michała Cichego. Ta, z którą Agnieszka nie rozstawała się w ostatnich miesiącach życia. Chcę się cze­goś dowiedzieć o tym, co się dzia­ło w jej wnętrzu, gdy coraz bardziej zamykała się w sobie i coraz częściej leżała bez ruchu.
      […]. Tak właśnie – z uwa­gą – próbowałem ją czytać. Próbowałem, bo nie zawsze się udawało. Od­pa­da­łem przy fragmentach streszczających po­glą­dy chińskich filozofów i mi­strzów. To nigdy nie były moje kli­ma­ty. Ale starałem się jak mogłem. Gdy coś szło nie tak, wyobrażałem sobie Agniesz­kę, jak czyta te strony.

*

Kochałem jej głos.

*

Nikt nie zadzwoni z pytaniem, kiedy będziesz, nikt nie przyśle listy zakupów, nie napisze, że tęskni. Nie wyślesz mi już ikonki z roześmianymi duszkami. Mogę się włóczyć, jeździć bez sensu, wracać w środku nocy, wy­chodzić nad ranem. Nikogo to nie obchodzi, bo nikogo tu nie ma. Tylko kot, gdy jestem zbyt długo poza domem, porzuca swoją izolację i trochę się łasi, mrucząc. Czasem nawet pośpi w nogach czy przy boku. Mogę wszystko. Na nic nie mam ochoty. Bez Ciebie wszyst­ko jest niczym.

*

Życie i stawanie twarzą w twarz wobec wszystkiego, w co się pakujemy, to jest odwaga.

*

Napisałem jeszcze, że tam, gdzie jest wojna, bieda i ciągłe zagrożenie, było mi lżej niż w domu. W domu zaczynałem już odpływać, nie wiedziałem, skąd mam brać siłę, a potrzebowałem jej coraz więcej.

*

Czasami trzeba się kierować sercem, czasami umysłem, a czasami są takie momenty, że trzeba się poddać.

*

Wczoraj (1 sierpnia 2022) znalazłem mema z Kubusiem Puchatkiem i Pro­siacz­kiem. Taki dialog: – Mogę coś dla ciebie zrobić? – Bądź. – Tylko tyle? – Aż tyle.

*

[…]  najważniejsze jest to, co nieuchwytne.

*

Postanowiłem przyjmować wszystko, co się dzieje, jakby to było niezależne ode mnie. Bo tak naprawdę nie jest, ani ja, ani ty nie możemy zrobić zbyt wiele. Parę drobnych rzeczy, które znaczą coś tylko dla niewielu. Ale znaczą te drobne rzeczy nieskończenie wiele, i tylko to się liczy.

*

Mówiliśmy o życiu jako o rzeczywistości
rozciągniętej ponad czasem.

Wojciech Czuchnowski, Dzbanek rozbity. Sceny z życia,
choroby, śmierci i żałoby
, Agora Warszawa 2023.
(wyróżnienie własne)

Lista i odznaczone. Ja wiem, że jedna rzecz, jeden przed­miot, jedno skojarzenie może uruchomić lawinę myśli, a algorytm pytań i odpowiedzi maluje straszne wizje, w to się łatwo można wplątać, niestety.
     Wiem, że pokonasz to wszystko.

(tamże)

4942. Z oazy (CXXI)

Niedzielne odliczanie literek, raz, a w zasadzie zeszłotygodniowe pięć. Tydzień temu nie dałam rady. Było za dużo emocji i za mało czasu.

O istnieniu stoliczka dowiedziałam się po skończeniu pierwszych studiów, gdy Biały Kruk opowiedział mi, o tym, jak pod koniec moich licealnych czasów, gdy On już tam pracował — przyszedł do LO rok po mnie i został na czternaście lat — do pokoju nau­czy­cielskiego wszedł, oburzony zachowaniem białokruczego dziecka, na­u­czy­ciel, który dobitnie uzewnętrznił swój gniew. Na to ktoś ze sto­licz­ko­we­go to­wa­rzystwa spokoj­nie skomentował: o co ci chodzi, przecież to córka Białego Kruka, co w wolnym tłuma­cze­niu oznaczało: naprawdę oczekujesz czegoś innego niż trud­no­ści? Biały Kruk nie za­bie­rał głosu, uważał, że dziecko musi sobie radzić i jeśli na­wa­rzyło piwa, musi je samo wypić.

O istnieniu tej książeczki dowiedziałam się, gdy było przygotowywane jej drugie, roz­sze­rzo­ne o wspomnienia, wy­da­nie. Biały Kruk przysłał mi napisaną przez siebie część, bym rzuciła okiem. Rzuciłam, a gdy mu napisałam, że tu i tu do­brze byłoby zmienić, odpisał z uśmieszkiem, że już się nie da, bo poszło! Nie przejął się mo­imi uwagami, gotów był pić piwo, którego nawarzył.

Czytałam tę książeczkę u Białego Kruka w czasie wilegiatury w roku 2021 (dziś już wiem, że przedostatniej, dla wszystkich nas pierwszej bez Orzeszka). Byłam wtedy głównie pod wra­że­niem tego, że choć jest to książka typu self-publishing, typo­gra­ficz­nie jest bez zastrzeżeń.

Czytałam tę książeczkę przy okazji wspaniałego spotkania, na którym dostałam swój jej egzemplarz. Na dwie i pół godziny ożyła magia „Ich” stoliczka. Siedząc przy nim, byłam starsza, niż wszyscy siedzący przy nim Nauczyciele, gdy siadali przy stoliku w pokoju nauczycielskim LO w czasach mojego bycia licealistką. Podczas tego spo­tka­nia patrzyłam na Nich w niemym zachwycie — tylko po mnie było widać upływ czasu.

A książeczka? W połowie jest to książka kucharska z wielokrotnie sprawdzonymi przepisami. Dla mnie kucharska oznacza rehabilitacyjna, bo wszystkie przepisy wymagają użycia dwóch rąk. Mam rehabilitacyjny plan! I obietnicę daną sobie, by każdy wypróbowany przepis ocalić tu od zapomnienia.

Pomysł napisania tej książki zrodził się z tęsknoty za czasami, które bez­po­wrot­nie minęły, za ludźmi, z którymi pracowałam przez 30 lat w jednym miejscu. […]  żyjemy tak długo, jak trwa pamięć o nas, to oczywiste. Nie mo­ja to myśl, ale podpisuję się pod nią. Chciałabym trwać w czyjejś pa­mię­ci i wspomnieniach, dlatego pielęgnuję pamięć o znajomych, przy­ja­cio­łach i kolegach.
 //  Mirosława Wenta-Wypych

*

Kiedyś rozłożyliśmy swoje zapakowane śniadania na stoliku i ja pierwsza rozpoczęłam konsumpcję. W jej trakcie usłyszałam głos Mirki: „Smakuje Ci moja kanapka?” Roztargnienie zostało mi do dziś…
 //  Grażyna Kamowska

*

Skład osobowy naszego stolika
     Ten skład rodził się spontanicznie, ale przy dyskretnym zaproszeniu osób, które już przy nim siedziały […]. Kolejno za­pra­sza­ni byli do nas (rzut oka i po konsultacji z Mirą szybka decyzja — żeby nie poszli do innych sto­li­ków): […], [Biały Kruk].
 //  Grażyna Kamowska

*

Przy stolikowych wspólnych chwilach ukazywały się też różnorodne talenty i pasje poszczególnych osób. […] [Biały Kruk]  cytował nam czasami ulu­bio­ne fraszki Sztaudyngera, albo nucił tematy z muzyki klasycznej do odgad­nię­cia, przez co ochrzciłam go ksywą Cirano (od Cyrano de Bergerac’a).
 //  Grażyna Kamowska

*

Ewa Saj-Kurpiewska to mój kolejny wzór do naśladowania. Perfekcyjnie przygotawane lekcje, żywe i ciekawe. Nikt z uczniów nie czuł się u niej nu­me­rem dziennika. A przy naszym stoliku — ach, te słynne przysłowia, które, jak sama mówi — wypiła z mlekiem matki! Celne komentarze do każdej sy­tu­acji lub rady na rozwiązanie problemu płynące z życiowych do­świad­czeń pokoleń w jej rodzinie. Fantastycznie! Uczniowie zapisywali przy­sło­wia i py­ta­li, skąd je bierze. Odpowiedź zawsze była jedna: „Z życia, dziecko, z życia”.
     Leszek Sobecki cieszył się u nas szczególnym autorytetem nie tyl­ko dla­te­go, że jest świetnym matematykiem. Wyważone słowa, wspaniałe, mądre ży­cio­we rady, które dla nas, młodszych, też były czasami odkryciem – że coś jest takie proste i logiczne, jak w matematyce. […]  Ma też super po­czu­cie hu­mo­ru. Po chorobie, już na emeryturze rozmawiamy z Nim — Mirka i ja [Grażyna Kamowska]. Zauważamy, że dobrze wygląda. Leszek na to: „Ach, co tam dobrze! Powiedzcie, czy ja jeszcze jestem sexy!”.
 //  Grażyna Kamowska

*

Stolik po prawej stronie, tuż przy szafkach i zlewie w ro­gu po­ko­ju, do­słow­nie mnie zaanektował.
 //  Mariusz Olchowik

*

Było pewnie tak, jak to niedawno wspominaliśmy: stanąłem w pro­gu po­ko­ju nauczycielskiego i jeszcze dobrze nie zdążyłem się stremować, kiedy życz­li­we uśmiechy Grażyny Kamowskiej i Miry Wypych zachęciły mnie do za­ję­cia miej­sca przy ich stoliku. Wydaje się, że już wtedy do „towarzystwa sto­li­ko­we­go” należał Leszek Sobecki, którego przyjaźnią cieszę się do dziś.
 //  Biały Kruk

*

Mam też na biurku zdjęcie, dokładnie z 2001 roku, które przywołuje wspo­mnie­nie i uśmiech: jest na nim grupa dziewcząt w zwiewnych su­kien­kach i z wdziękiem, który się ma w nastoletnim wieku.
     Już nie pamiętam, jak do tego doszło, ale w czasie dyskusji na temat stro­jów zawarliśmy pakt: w dniu, kiedy jest informatyka, dziewczyny przy­cho­dzą do szkoły w sukienkach, w zamian pan profesor, który do ele­gan­cji miał raczej swobodne podejście, przychodził w marynarce i pod krawatem! Dziś miałbym pewnie z tego powodu kłopoty, […]  ale wtedy bawiliśmy się świet­nie przez cały rok szkolny. No, może minister Czarnek doceniłby moją ini­cja­tywę w kierunku kształtowania cnót niewieścich w zakresie stroju…
 //  Biały Kruk

Mirosława Wenta-Wypych, Irena Pułtarzewska (red.),
Ogólniak od kuchni, Kwidzyn 2021.
(wyróżnienie własne)


(tamże)

4941. Oni w kinie (II)

Jabłoń:
(w zeszły weekend, wiedząc, że grozi jej
kino akcji, palone samochody i sporo mordobicia,
próbuje uniknąć tego, czego nie da rady obejrzeć na pewno
)
Proszę, tylko nie bierz mnie do kina na horror.

Sadownik:
Jak myślisz, Wieloryb to
co to dla mnie było?

(przeczesał repertuar i odwołał wyjście)

*

Ostatni weekend lutego to ostatni moment, by wypełnić plan na ten miesiąc. Wy­myśli­łam kinoterapię, to jazda! Wczoraj, zgodnie z umową, Sadownik wybrał film. Chcia­łam mieć pełnowymiarową siurpryzę, nie zapytałam jaki. Poszliśmy.

Demograficznie (I). Do końca chciałam mieć niespodziankę, więc nie rzuciłam okiem na szyldzik przy wejściu do sali kinowej nr 15. Nie było jednak siły, bym nie przyglądała się ludziom! Pod piętnastką stało zdecydowanie zbyt dużo kobiet, by było to mordobicie lub strzelanka, o czym nie omieszkałam poinformować kolegi-małżonka, co Sadownik skwitował serdecznym śmiechem, który, jak się okazało później, był tylko i wyłącznie przedskoczkiem wrażeń, które mi zgotował życiowy partner.

Neoliberalnie. Projekcja seansu ciut się opóźniła. Tłum gęstniał. Gdy w końcu otworzono drzwi, sala w ciągu kilku minut była PEŁNA, mimo że za kilka dni film zejdzie z afisza. Drzewko skomentowało demografię: Kotku, luka płacowa w Polsce wynosi ok. 20% na niekorzyść kobiet; skąd 80% widzów tego seansu (kobiety) miało na bilet, pepsi i popcorn? Sadownik wiedział — panie oszczędzały cały rok!

Demograficznie (II). Statystyka: nasza dwójka okrutnie zawyżyła średnią wieku widzów. Doświadczenie: w filmie jest scena, w trakcie której i ja, i Sadownik ry­cze­li­śmy ze śmiechu (nigdy nie śmiejemy się cicho) — wyłącznie my (!) ryczeliśmy! Żeby śmiać się z tej sceny trzeba mieć nie tylko poczucie humoru i dystans do siebie, lecz przede wszystkim przynajmniej kilkudziesięcioletni staż związkowy i niejedną w tej relacji wy­mia­nę zdań za sobą.

Kultura stołu. Na bieżąco scenę picia szampana Sadownik skomentował: ale piją z kieliszków dla biedoty. Ryknęłam śmiechem. Tylko my wiedzieliśmy dlaczego. Nie z powodu romantycznej sceny, lecz z powodu Sadowniczego refleksu komentowania filmowej rzeczywistości.

Ach, te relacje! Po seansie nie ruszaliśmy się z miejsc nie dla­te­go, że czekaliśmy na wyświetlenie nazwisk montażystów, ale dlatego, że li­czy­li­śmy, ilu mężczyzn było na sali podczas projekcji. Poza Sadownikiem było ich szesnastu — wszyscy w towa­rzy­stwie pań. Sposób, w jaki poruszały się te męskie ciała, nie pozostawiał złu­dzeń — one zostały przyciągnięte na ten seans. Sadownik był jedynym męż­czy­zną, który wybrał ten film. Ja byłam jedyną kobietą, która, gdyby do niej należał wybór, nigdy by tego filmu nie wybrała. Bawiliśmy się świetnie. Widzisz — skomentował Sadow­nik — po to się chodzi do kina, by się rozerwać! Ale był też drzewny akcencik: długo o tym filmie rozmawialiśmy, bo dla mnie miał on mimo wszystko kilka warstw, któ­rych obśmianie nie powoduje ich zniknięcia czy unieważnienia.

*

Jabłoń:
(po seansie, przy wyjściu z sali)
Gdzie jest moja strefa komfortu?

Sadownik:
To taka moja mała zemsta za Wieloryba.

Magic Mike. Ostatni taniec,
reż. Steven Soderbergh, 2023.

sobota, lutego 25, 2023

4940. Czekariat (XXXIV)

Hawwa:
(po drzewnej reklamacji do zdjęcia pierwszego,
złożonej pod koniec stycznia, przysłała
przedwczoraj zdjęcie drugie i trzecie
)

*

Jabłoń:
(pokazała Sadownikowi pierwsze zdjęcie Sabci,
które wciąż i niezmiennie
przenosi Drzewko w inny wymiar
)
Szkoda, że ma przycięty nos…

Sadownik:
No i bałagan w tle.

Jabłoń:
Czepiasz się!

Sadownik:
A ty nie?


fot. Hawwa, fragmenty.

 
Gdy już nie ma nigdzie w zasięgu wzroku uchwytnego sensu, przychodzi mo­ment, gdy ten sens trzeba stworzyć samemu, dosłownie z niczego, z kom­plet­nej pustki, z przerażającego niezrozumienia. Widziałem ten bez­sens, bez­kres­ny ocean braku jakiegokolwiek zrozumienia. Każdy ma to w sobie – tę umie­jętność nadawania wszystkiemu imion oraz znaczeń. Cza­sa­mi tylko cięż­ko odnaleźć w sobie tę dyspozycję. Chyba tak właśnie sta­je­my się ludźmi?
     Czasami jest też dobrze tego nie robić, nie szukać tego w sobie, niczego nie nazywać. Wyłączyć myślenie i zaakceptować bezsens.

*

Miłość czyni zbędnymi myślenie, słowa, nazwy, sens. Miłość ma się świetnie na samym środku oceanu bezsensu.

Wojciech Czuchnowski, Dzbanek rozbity. Sceny z życia,
choroby, śmierci i żałoby
, Agora Warszawa 2023.
(wyróżnienie własne)

(4938+1). 56/365  //  Panna cotta (LXXVIII)

dziewczyna z perłą, nie.
dama z łasiczką, mowy nie ma.
dziewczyna z pazurem*, tak!

56/365

___________
   *   zawsze chowałam się za długimi włosami — mój jedyny atrybut społecznego snu o kobiecie idealnej. to była wy­god­na forma mimikry: wystarczyło w tych włosach milczeć i uśmie­chać się, a charakter nie najłatwiejszy można było choć na chwilę ukryć i odpocząć w społecznej wizji kobiet jako istot delikatnych, miękkich, niegroźnych. drugi mie­siąc z bardzo krótkimi włosami** nie mam już szansy ukry­cia swojej prawdziwej natury, nawet gdy milczę. nareszcie!
  **  wyszukiwarka próbowała mi wmówić, że szukam cze­goś innego niż szukałam i z uporem wracała do tej piosenki. nie szukałam tej, bo nie wiedziałam o jej istnieniu, a teraz trze­ci dzień nią łomolę i zachwycam się nie tylko językiem.

Chadia Rodriguez & Federica Carta, Bella così.

senza trucco, senza smalto e crema
[…]
anche al buio c’è una luce che ti illumina
perché tu sei bella così
perché tu sei bella così
c’è sempre qualcuno che ti aspetta
ed ai suoi occhi sei perfetta
ed un giorno capirai quant’eri stupida
perché sei bella così

*

piacere mi chiamo […] il Melo
sono sempre stata una tipa strana

czwartek, lutego 23, 2023

4938. Panna cotta (LXXVII)

Jabłoń:
(w drodze powrotnej do ula,
z entuzjazmem odpaliła włoską playlistę
)

Sadownik:
(przy muzycznie niewymagającym
kawałku, słyszanym po raz enty
)
Ty tego słuchasz z powodu muzyki?

Jabłoń:
(zdziwiona pytaniem)
Muzyki? Nie! Z powodu języka.
Marzy mi się, że któregoś dnia włączam piosenkę
po raz pierwszy i rozumiem cały tekst od a do zet.

*

(po jakimś czasie)
Jabłoń:
(ze śmiechem, gdy zabrzmiała poniższa
piosenka, której dużo tekstu umie zapisać
)
Rusinek byłby zachwycony w tej piosence
spadaniem w dół!

Sadownik:
(stawia też na fizyków)
Raczej!

Cannella & Zero Assoluto, Balla Così.

cerco solo te
quando mi manca l'aria
quando mi sento piccolo
come un granello di sabbia
e trovo solo te
[…]
e tu sei tutte quante le risposte
alle domande
che mi tengono sveglio di notte
balla, balla, balla così

*

bella, bella, bella così
la vita è bella così
[…]
per non cadere giù
per non sbagliare più

*

un passo avanti e un altro indietro insieme a te
è così facile se mi stringi la mano

4937. o bogu  //  54/365

kilka dni temu najstarsza siostra Białego Kruka zapytała:
     — czy ty wierzysz w boga?
     — chodzi ci o tego siwego, mściwego, ka­to­lickiego starucha? nie, w niego nie wie­rzę, ale w to, że bóg jest miłością, czymś więk­szym niż my — tak, wierzę.

54/365

*

nie mam z tobą — Mała Rosjo* — żadnego dobrego wspo­mnie­nia w ciągu całego two­je­go życia.

spotykam boga w ludzkich gestach, uśmie­chach czy sposobie, w jaki ludzie z mi­ło­ścią wyciągają dłonie w kierunku zwie­rząt i in­nych lu­dzi — po­my­śla­łam dziś, wiedząc już, że nie mogę unik­nąć prze­by­wa­nia z tobą w tej samej przestrzeni za dwa ty­god­nie. niech bóg ma mnie wtedy w swej opiece.

54/365

___________
  *  druga córka Orzeszka i Białego Kruka. Do wczoraj, by­łam święcie przekonana, że czuła się kochana przez Orzesz­ka, ale po tym, na co pozwala w Małej Danii, ła­miąc przy oka­zji mi serce, myślę, że w miej­scu, gdzie ludzie noszą otrzy­ma­ną od innych miłość, ona ma czarną, nie­możli­wą do zasypania, dziurę.

niedziela, lutego 19, 2023

(4928+8). Z oazy (CXX)

Niedzielne odliczanie literek, cztery. Niejako na deser. Szczególne odliczanie, bo wyjątkowo osobiste, bez możliwości ukrycia miejsca, prawdziwych imion i nazwisk. Pisane wzruszeniem i wdzięcznością, bez możliwości uniknięcia dygresji, by mieć szczególną dla mnie Trójkę Mężczyzn tu w jednym miejscu.

Dziś całą drogę powrotną do ula myślałam o tym, że od człowieka do człowieka jest mak­sy­mal­nie pięć uścisków dłoni, że gdy od czło­wie­ka do czło­wie­ka jest tylko jeden uścisk, to mamy czasem do czynienia z alternatywą wyklucza­ją­cającą: albo prze­paść, albo miłość, ale! Odkryłam dzięki podarowanej mi książeczce, że cza­sem od człowieka do człowieka maksymalnie dwie pary trampek. Wszyscy jesteśmy ze sobą połączeni — głoszą mistycy. Wszyscy jesteśmy ze sobą połączeni — cichutko po­twier­dza życie. Zaświadcza o tym również ten ISBN.

Nie miałam pojęcia aż do piątkowego ranka i powolnej lektury, że Oni byli przy­ja­ciół­mi od dzieciaka, od pierwszej piłki, w którą grali:

On, raz. Nie z mojej bajki, a jednak (!) z mojej. Ile to już lat? Trzy­dzie­ści cztery lata temu byłam w pierwszej klasie, On był moim polonistą przez całą moją licealną edu­ka­cję.
     Gdy większość damskiej części klasy skrycie (?) podkochiwała się w Profesorze, ja bardzo skrycie uwiel­bia­łam Jego Żonę (również polo­nist­kę) — widząc Jej siłę, precyzję wypo­wie­dzi i nie­by­wa­ły urok oso­bi­sty. Profesor nie robił na mnie żadnego wrażenia. Do czasu.
     Któregoś dnia się pochorował, a gdy wrócił do pra­cy, jeszcze przez pięć dni się nie golił. Całe pięć dni patrzyłam w te­go przy­stoj­nia­ka jak w świę­ty obrazek. Urzeczona tak niebywale może nawet wtedy dałabym się na­mó­wić do przeczytania Pana Tadeusza czy Dzia­dów. Po pięciu dniach zarost poszedł w niebyt i wszystko wróciło do normy.
     Znów nie był w moim gu­ście pod żadnym wzglę­dem, a półtora tomu Potopu przeczytałam za ciastka tortowe, które kupował mi Biały Kruk za każde przeczytane pięć­dziesiąt stron. Dlaczego tylko półtora? Bo zbrzydły mi ciastka.

On, dwa. „Łysy”. Ach ta finezja w nadawaniu ksywek przez młodzież! Był trenerem koszykówki i marzycielem, jeśli chodzi o życie sportowe miasta. Gdy będziecie na kwidzyńskim stadionie, znajdujący się tam Zajazd Sportowy to zmaterializowane przez Niego marzenie o bazie noclegowej. Ile razy jedziemy ulicą Sportową w Kwidzynie, tyle razy myślę o Nim, moim trenerze. Był wymagający, darł się niemiłosiernie, ale serce miał ogromne.
     Końcówka ósmej klasy podstawówki. Młodziutki nauczyciel historii, kandydatka na Jabłoń bez najmniejszej ochoty do nauki tego przed­mio­tu i jej pięć pałek. Cwaniara poszła do pani pedagog i pod pozorem mówienia naj­szczer­szej prawdy powiedziała, że się uczy i uczy (nie­praw­da), a i tak ma same pałki (prawda). Pani pedagog wczuła się w ro­lę, poleciała do młodego nauczyciela i załatwiła: dał pięć tematów, od­py­ta i będzie dobrze. Pięć? AŻ pięć!
     Bezczelna nastolatka poszła do swojego trenera i oświadczyła, że Tata nie puści jej na Mistrzostwa Polski, jeśli nie poprawi ocen z hi­sto­rii. Ma pięć tematów.
     Łysy uwielbiał historię i te pięć tematów opracował pisemnie, a gów­nia­ra, jaką wtedy byłam, łaskawie nauczyła się tego na pamięć podczas kąpieli w wannie po treningach. I zdała. I pojechała.
     Widziałam Go ostatni raz na stacji benzynowej prawie dwadzieścia sześć lat temu. Pamiętam to serdeczne spotkanie po latach, pamiętam, że było to piękne, ciepłe i słoneczne popołudnie. Zamie­ni­liśmy kilka zdań, był tego dnia niebywale radosny. Ja też. Kaszuby były wtedy Jego domem. Ostatnim.

On, trzy. Wracając dziś do ula, dotarło do mnie, że to jedyny Oldboy, którego znałam z imienia i nazwiska. Sparingi z Oldboy’ami to był stały element przygotowań do sezonu koszykarskiego. Byli wielcy, ciężcy i… starzy! Wszyscy Oni wtedy byli młodsi niż ja kilka lat temu.
     Jadąc na czwartkowe spotkanie, rozmarzyłam się, że chciałabym by też tam był, choć nie należał do głównego klucza, według którego wy­bra­ni zostali uczestnicy spotkania. Nie był Niespodzianką, był Spełnio­nym Marzeniem. W czasach sparingów duży i ciężki, teraz drobny, szczu­pły — człowiek, młody duch, mąż, ojciec, dziadek i pradziadek — nie zmienił się fizycznie od 2019 roku ani troszkę, daję słowo — sie­dzie­liśmy obok siebie. Dla mnie już nie jest tylko Oldboy’em, ale również, zwłaszcza teraz, miło­śni­kiem Życia, Kwidzyna i… Poetą.

Trzy dni temu dostałam tę książeczkę. Nigdy w ciągu jednej porannej kawy nie zrobiłam tylu kilometrów, nie ruszając się z fotela. To nie jest tylko tomik wierszy poświęcony ulicom i miejscom, ale przede wszystkim jest to dobrze zorga­ni­zo­wa­ny spacer z… niemałą historią w tle. Są i Oni — wszyscy Trzej! Są również tu już na zawsze.

Gdy kilka godzin po poetyckim spacerze spotkałam poniższy wiersz, natychmiast pomyślałam: w stylu Antoniego! I muszę go tu mieć, również jako fantazję, że może i Antoni listy zakupów wierszem pisze.

poeta idzie do sklepu

poeta pisze:
mąka jajka olej fajki

poeta pisze
bo poeta nie pamięta

Piotr Mitzner, Przejścia. Wybór wierszy
z lat 1982–2020
, PIW, Warszawa 2021.

*  *  *

Przestrzeń miasta to rodzaj labiryntu, w którym można się zgubić, ale… także odnaleźć. Wszystko zależy od tego, czy w pozornie martwym świecie kamieni, cegieł, zaprawy, bruku, asfaltu i odrobiny zieleni rozsianej gdzie­nie­gdzie, będziemy w stanie dokonać tego, co badacze literatury na­zwa­li „oswojeniem przestrzeni”. To taki proces […], który pozwala w zespole po­zor­nie martwych brył i płaszczyzn dostrzec coś jeszcze, jakiś pierwiastek du­cho­wy […]  „duch miejsca”. Jeżeli się dobrze zastanowimy, to każda i każ­dy z nas będzie w stanie znaleźć w zakamar­kach pamięci przy­naj­mniej jed­no takie, szczególne, ważne w naszym życiu miejsce, któ­re zna­czy coś więcej niż tylko budynek, ściana, martwa bryła
  //  Jarosław Dudko

*

Kocham i lubię w Kwidzynie
i foty zeń kolorowe
Liwę, co z obu stron płynie
i domy stare jak nowe!
Kocham, bo tu moja młodość,
spłynęła jak sanki po stoku,
bo tu pokochałem kogoś,
kto zawsze przy moim boku.
[…]
Więc warto kochać i lubić,
i w tej miłości się zgubić
!

*

Głośno, gwarno na deptaku
„urwał nać”— małolat wrzaśnie!
Czasem z kindersztuby braku
lub gdy lampa nagle zgaśnie.

*

Grunwaldzka jest jak wyrzut sumienia,
bo to arteria naszego miasta,
a do tej pory jej nie wymieniam,
choć o ulicach wierszami szastam.
zmyła mi głowę w tej sprawie Zbysia,
gdyż ją Grunwaldzka tylko zachwyca.
Drapiąc się w głowę, wnet bym wyłysiał,
lecz wena przyszła z blaskiem księżyca.
Wyjąłem papier, długopis także,
szuflady w mózgu poprzewracałem.

*

Mecz na drugim końcu miasta,
muszę pójść na mecz i basta!

W latach młodzieńczych biegałem w drugą stronę, tzn. ulicą: Halle­ra (dawniej Świerczewkiego), a przy okazji na Kamienną i Willową. Na Hallera mieszkał mój przyjaciel Zygmunt Krukowski, na Willo­wej Andrzej Demidowicz […]  obaj z naszej nierozłącznej trójki.

*

Któż by się przejmował,
że ta Willowa, to nie ta Willowa?
Obchodzi to fasolę,
bo na jej miejscu powstało przedszkole;

obchodzi to buraki,
bo na ich miejscu rosną sobie krzaki;
obchodzi to begonie,
bo na ich miejscu mamy dziś przychodnię.

A we mnie żal głęboki,
że teraz tylko bloki, bloki, bloki!

*

Cóż to za sentyment przed pół wiekiem sprawił,
że wciąż się cieszymy, gdy innych się sławi?
Czemu ma tu Grudziądz swój przymiotnik słodki…
Czemu ma Wąbrzeźno, Tczew i inne blotki?
Czemu Gdańsk jest asem, czemu i Warszawa?
Przecież ma też klasę sąsiednia Iława!
Zatem pytam władzę, czy to wielka łaska,
Że się też pojawi ulica Iławska?
A może decyzja będzie bardziej ludzka,
Że się wnet pojawi ulica Prabucka!

Antoni Tynda, Spacer po kwidzyńskich uliczkach,
Wydawnictwo REGION Gdańsk, Kwidzyn 2019.
(wyróżnienie własne)

Czy ktoś pamięta dziś ulicę Krzywą,
domki maleńkie, w ogródkach warzywa?
Teraz Spółdzielcza w miejsce jej wyrosła
i dzisiaj Krzywa jest już całkiem prosta,
a Prosta — krótka, a Krótka jest ślepa,
na Ślepej przyszło czasem biedę klepać.
Przy Zielnej — pole i przepływa struga,
Polna — szeroka, a Szeroka — długa.
Długa się z Owczą za chwilę połączy
i tu poeta powinien zakończyć!

(tamże)

4935. Z oazy (CXIX)

Niedzielne odliczanie literek, trzy. Dawno, dawno temu mignął mi wiersz tego po­ety. Wiersz był krótki, zgrabny i… pięknie kudłaty. Wystarczyło mi, by klik, klik (nie było w wer­sji elektronicznej), by nie poddać się wcale. Zamówiłam w „papierzu”.

Przyszła opasła an­to­lo­gia, rzucając ableistyczne wyzwanie mojej fizycznej niemocy. Nie podjęłam wów­czas wyzwania. Niedawno, bo w ostatni wtorek, uznałam, że to jest ten czas, by prze­czytać od deski do deski, a przy okazji odnaleźć w tomiszczu tym wspomniany psi, pierwszej klasy kudłaty wiersz.

Przeczytałam. Naprawdę dobrze się bawiłam. Doceniam językowy refleks poety, po­czu­cie humoru poważam, ale! W tej antologii nie ma wiersza, na którego poszu­ki­wa­nia się udałam. Na szczęście było wiele innych przy których się zatrzy­ma­łam, by, li­ter­ka po literce, je tu mieć.

A wiersz, od którego wszystko się zaczęło? Myślało mi się uparcie. Uparta uporem własnym klik, klik, enter i jest! Znalazłam w internetach:

na spacer
ciemną doliną

chodź
rzuć mi patyk
i biegnij za mną

zła się nie ulękniesz
bo ja jestem z tobą

Gdy już znałam tytuł wiersza, przeczesałam spis treści antologii. Nie, nie prze­ga­pi­łam. Nie ma Psalmu psa. Sprawdziłam, kto dokonał wyboru wierszy do antologii. Zrobił to sam poeta. Nie jest godny półek w ulu. Podjęłam szybką i dość łatwą decyzję.

Dawno, dawno temu kupiłam książkę jednorazową. I to by było na tyle.

chłopiec szuka swojego smoka
smok nie szuka chłopca
smok szuka smoka
chłopiec walczy ze sobą

*

już czas

to proste
jak u Prousta

ale nie tak
rozwlekłe

*

za mną nieskończoność
przede mną nieskończoność

*

siedzi na progu
i opowiada mi
niestworzone

[…]
i mówi czasem do rzeczy

i rzeczy znajdują
swoje miejsce

niech wejdzie
niech będzie

święty absurd
kochania

*

most nad
przepaścią

jestem mostem
i przepaścią

i tym
który przejdzie

*

nie
nie sprzątam

tak nie sprzątam

zbieram tylko z podłogi
spinacze spójniki

same sobie nie poradzą

*

ja bym jednak
pisał „nie” zawsze osobno
żeby nie ściągało
bytu w niebyt
nie zarażało
i tak niezbyt zdrowego
organizmu

*

ten mówi jak żyć
ten jak nie żyć
prorocy
wysyłają mi groźby karalne

*

Nie
mogę wyjść
bo w sieni
zamknąłem
ubiegłą jesień
żeby mi nie zwiała

*

kiedyś

bezszelestnie
wróci wiosna
rozpacz w kwiatki

*

miał przyjść
lekarz

przyszedł lalkarz

pomógł
jak mógł

*

aresztantowi odebrano
czas i przestrzeń
to znaczy
zegarek i sznurówki

*

jest wyjście

ale jak wyjść
i zostawić
wszystko
ot tak

przeminąć się

*

niczyja wina
do której nikt
nie chce się przyznać

włóczy się po mieście
chce się oddać

żeby ktoś ją wziął
na dłużej

albo żeby
była zbiorowa

nie prosi o przebaczenie

no bo co z nim zrobi

*

Raz obrana droga
odsłania się
skórka z niej
spada
serpentyną
od bieguna
w dół

a ogryzek
rzucimy
za siebie

*

ile straconych wschodów
przespanych
ile pooranych
poranków

Nie żałuj
przecież zachód
i wschód to jest
to samo

tylko z innej strony

*

zmarszczki są
tylko w lustrze

*

[…]  ego

z trudem znów
pod górę
z torbami

żeby na szczycie
postawić

na swoim

*

kładę kamyk na ścieżce
trącam patykiem

— no idź
idź bo cię rozdepczą

*

to cośmy przeciągali
okazało się piłą

to cośmy piłowali
było twarde

po przecięciu
okazało się perłą

*

zamienię koniec dnia
na początek

może być z deszczem

*

Liczba nóg nie przyspiesza
wędrówki
patrz: stół

beznogi bywa szybszy
patrz: wiatr

*

co było
co jest
co będzie

o czym nie wiesz
co być musi
co serce zaspokoi

*

zresztą czytelnicy to też pacjenci
tylko w innym reżimie
[…]
odstają
bo są z innego
odosobnienia

*

niebo tu
niebo tam

a choćbyście stawali na głowie
ono i tak będzie
miało najwyższą
oglądalność

Opowiadamy tylko po
chmurne historie
bo każda wydaje się
trochę inna

w pogodnym niebie nie opowiadamy

jest które jest

*

no weź
ciiiiiiiiiiiszę
z odwróconych wykrzykników

*

samosiejką jest nasza wola

Piotr Mitzner, Przejścia. Wybór wierszy
z lat 1982–2020
, PIW, Warszawa 2021.
(wyróżnienie własne)

Przegrane narody
idą na wojnę

żeby przegrać więcej

*

historia alternatywna
jakoś się trzyma

wszystko w niej płynie
pulsuje

*

kraj R. występuje
z brzegów
i błądzi

*

na koniec
wzniósł toast:
by w Rosji wszyscy żyli
bezpiecznie
(w kieliszkach była woda)

na to Putin:
jaki napój taki toast

spełnił

a przecież zawsze coś się przemienia
woda w wino
wino w krew
krew w wodę
krew w naftę
nafta w ogień

zawsze coś w coś
choć nie do końca

*  *  *

intelektualista na państwowej posadzie
poczucie sprawiedliwości plus
poczucie niemożności plus
umywanie rąk
plus skłonność do dyskusji:
„co to jest prawda?”
plus nagły opór:
„com napisał
tom napisał”

*

tak zaczęło się trzęsienie ziemi
choć podobno
u nas ziemia jest odważna i się nie trzęsie

tu jest Polska
ona tylko
obraca się na drugi bok

*

ty tu jeszcze wrócisz
woła źródło
za strumieniem

woła pień
za korzeniem

Polska za Polską

(tamże, skreślenie własne,
by uwspółcześnić wiersz)

4934. Z oazy (CXVIII)

Niedzielne odliczanie literek, dwa. Jest taki chłopak, do którego mam jedno klik­nię­cie klawisza enter. Nie rozpieszcza liczbą wpisów na swoim blogu ostatnimi czasy, ale! Popełnił wpis, po którym szybko klik, klik zro­bi­łam i czekać zaczęłam, by nie powiedzieć przetupywać z nogi na nogę.

Przyszła we wtorek. Z pożółkłym papierem, ale porządnie zszyta, trzyma się świet­nie ta książkowa dama, choć definitywnie dwie pierwsze młodości ma już za sobą. Z każdą stroną mój za­chwyt tą książeczką rósł, by po chwili mieszać się ze sztyptą smut­ku. Nie spytam już Białego Kruka, czy zna książkowego Dudi’ego; nie za­wio­zę mu tej książki, by mógł porechotać i zamyślić się odrobinkę, że gdy była nowością wydawniczą Biały Kruk kończył trzydzieści lat.

A gdy ostatecznie wybrałam ilustracje, które chcę mieć tu zawsze pod ręką, wró­ci­łam do Du­dzie­go wpisu i ucieszyłam się w gratisie, bo okazało się, że cenimy kilka tych samych scen z życia książkowego Dudi’ego.

Pozostaję w oniemiałym zadziwieniu, że Rysownik — czarnowidz czy realista? — prze­widział ja­kość pol­skiej prawicy w XXI wieku. Na poparcie tej tezy na końcu tego wpisu jest ta nie­czer­stwa niestety, w niezamierzony pewnie sposób polityczna, gra­ficz­na wypowiedź rodem z przyszłości placu Zbawiciela w latach 2012–2015.

*

*

*

*

*

*

*

*

*

Andrzej Dudziński, Dudi. Superptak,
Wydawnictwa Artystyczne i Filmowe, Warszawa 1976.

*

(tamże)

4933. Z oazy (CXVII)

Niedzielne odliczanie literek, raz. Przepiękna okładka, a potem zderzyły się w mojej głowie kulki: już tego Autora czytałam. Mało! Czytałam go już w czasie trwającej woj­ny, sto cztery książki temu. Biorę! Rzucam wszystko. I po co?

Fantastyczna okładka. Początek usilnie próbujący mi udowodnić, że beletrystyka to naprawdę nie jest moja bajka. Rewelacyjny pomysł z panem B. — zaskoczyłam, o co chodzi, po drugim z nim spotkaniu. Inspirująca Anna! A potem już tylko sztampa, stereotyp i końcówka tylko pół tonu lepiej od harlequinowej puenty. Sprawdziło się powiedzenie: nie oceniaj książki po okładce - w drugim narodowym języku: do not jugde a book by its cover – nawet jeśli bez przysłony, lustra i dźwięku migawki, ale za to w wielkoformatowym negatywie.

Wy­je­cha­łem, by przy­po­mnieć so­bie, kim je­stem.
Wró­ci­łem, by ni­gdy o tym nie za­po­mnieć.

*

Kiedy chcemy od­rzu­cić prze­szłość, ta dep­cze nam po pię­tach. To, co chcemy zo­sta­wić, wraca, a to, co oca­lić, ucieka – sko­men­to­wał – co dzieje się później?

*

Rze­czy­wi­stość wy­po­sa­żona jest w ja­kiś prze­dziwny zmysł rów­no­wagi. Wszę­dzie tam, gdzie sku­mu­luje się nad­miar re­flek­sji, zsyła uzie­mia­jące za­da­nie do wy­ko­na­nia.

*

Idę przez ży­cie pie­szo, ale kiedy czy­tam, to jak­bym wsia­dał do tram­waju. Wy­cho­dzę z niego w zu­peł­nie in­nym miej­scu. Otrze­puję się z li­ter i idę da­lej. Taki now­szy. Czy­ta­nie to me­dy­ta­cja […].

*

Moje czwarte ży­cie jest do­wo­dem na to, że nie można być szczę­śli­wym, gdy zmą­drzeje się zbyt szybko. […] po­wie­dzieć chcę Ci tylko jedno. Nie mą­drzej za szybko, To­wa­rzy­szu Drogi, po­peł­niaj błędy i szu­kaj miejsc, w któ­rych do­świad­cza się wię­cej i czuje in­ten­syw­niej. By zmą­drzeć i pro­wa­dzić nudne ży­cie, po­trzebne są co naj­mniej cztery ży­woty.

*

Droga, którą ucie­ka­łeś od świata, pro­wa­dzi w dwóch kie­run­kach. By od­na­leźć szczę­ście, mu­sisz obrać kie­ru­nek prze­ciwny. Szczę­ście jest tu, nie tam. Zresztą, ten pierw­szy kurs do­brze już zba­da­łeś.

*

Słowa wy­po­wie­dziane gło­śno i przez ko­goś in­nego mają zu­peł­nie inny wy­miar niż te, które szep­czemy sa­mym so­bie pod osłoną nocy. Słowa in­nych ude­rzają w nas ze zdwo­joną mocą. Są jak cios wy­mie­rzony z za­sko­cze­nia. […]
     – Po­trze­buję roz­grze­sze­nia – po­wie­dzia­łem.
     – Czy­ste su­mie­nie to po­trzeba próż­nych – skar­cił mnie. – Chcesz być szczę­śliwy? Spró­buj być zwy­kłym czło­wie­kiem.

*

     — Oka­zuje się, mon cheri, że to, co tak upar­cie sta­ra­łem się scho­wać i za­szyć w so­bie, było w moim ży­ciu naj­waż­niej­sze – po­wie­dział sta­now­czo i jak­by skar­cił sa­mego sie­bie.

*

     — Za­czyna cię wresz­cie fa­scy­no­wać to, co w ży­ciu naj­waż­niej­sze.
     — Czyli co, Pa­nie Ka­rolu?
     — Opo­wie­ści i hi­sto­rie, które każdy z nas układa w so­bie od chwili, w któ­rej pierw­szy raz ode­tchnie po­wie­trzem.

*

Pal był nie tylko świę­tym środ­kiem wio­ski, ale i środ­kiem ca­łego świata. Się­ga­jąc nieba, gwa­ran­to­wał opiekę bo­gów. Scho­dząc w głąb ziemi, za­pew­niał spo­kój zmar­łym. […]  Kiedy ko­czow­nicy zbie­rali się do drogi, bo iść prze­cież było ich prze­zna­cze­niem, wy­ko­py­wali pal z ziemi i za­bie­rali śro­dek swo­jego świata ze sobą po to, by wbić go po­now­nie w miej­sce, w któ­rym przyj­dzie im się za­trzy­mać, by ze­brać siły przed dal­szą po­dróżą.

*

Pustka ist­nieje rów­no­le­gle do nas
i trzeba żyć z nią w zgo­dzie.

*

Był jak […]  na­iwny po­eta po­chy­la­jący się nad każdą dro­binką świata, oży­wioną i nie­oży­wioną, piewca mi­kro­ko­smosu sprzy­mie­rzony z kwiat­kiem i ro­bacz­kiem albo in­diań­ski sza­man, czci­ciel boga-słońca, które spa­dało mu na od­kryte, ja­sne i mą­dre czoło.

*

     — […]  Na­leży od­gru­zo­wać się ze świata i w ten spo­sób do­trzeć do dna, w głąb sie­bie. – Wska­zał mi wielką ru­inę za nami – po­szu­ki­wa­nie sie­bie to de­mon­taż.

*

Je­ste­śmy lampą – po­wie­dział – ist­nie­jemy bez względu na to, czy świe­cimy się, czy je­ste­śmy zga­szeni.

*

[…]  czło­wiek wcale nie uro­dził się w raju. Ale to nie szko­dzi. Musi żyć tak, by w nim umrzeć. Je­śli my­ślisz, że to, za czym tę­sk­nisz, było ra­jem, ni­gdy nie od­wa­żysz się zbu­do­wać no­wego.

*

     — Prze­pra­szam – do­dała po chwili – coś się ze mną stało i nie może prze­stać być.

*

Ścienny ze­gar znów stał się sły­szalny i wró­cił do łu­ska­nia czasu. Za­mknął się w so­bie i, se­kunda po se­kun­dzie, od­dzie­lał chwile pu­ste od pu­ściej­szych.

*

Spę­dza­łem więc dzień ukrad­kiem. Jakby za­le­żało mi przede wszyst­kim na tym, by roz­mi­jać się z rze­czy­wi­sto­ścią. Nie wi­dzieć, nie sły­szeć i nie do­ty­kać, a – nie daj Boże – po­czuć lub za­sma­ko­wać. […]
     Był to dzień, w któ­rym lu­bi­łem wy­cho­dzić, od­wra­cać oczy, za­sła­niać uszy i od­su­wać się od do­tyku. Dzień, który czła­pał ku nocy i mę­czył się mną do­kład­nie tak samo, jak ja mę­czy­łem się nim. Za żadne skarby nie chcia­łem mu jed­nak pod­paść. Desz­czowe dni po­tra­fią być nie­ugięte i zde­ter­mi­no­wa­ne, ma­je­sta­tyczne i wieczne, mściwe i sprzy­mie­rzone z cza­sem, który na każde ich ski­nie­nie z mi­nuty po­trafi zro­bić dwie go­dziny.

*

Nie miała przed sobą celu i za­dań do wy­ko­na­nia, ale białą kartę dnia nie­za­pi­sa­nego i po­zba­wio­nego kra­tek.

*

Pierw­sze dni sa­mot­no­ści dały się spo­ży­wać tylko ma­łymi ra­cjami.

*

Cho­ciaż by­łem tu­taj po raz pierw­szy, czu­łem się swo­bod­nie i spo­koj­nie. Nie tak, jak­bym przy­je­chał, ale tak, jak­bym wró­cił.

*

Dla­czego tak źle prze­ży­wam wszyst­kie dane mi z tobą go­dziny i go­dzę się na to, że le­niwe koty za­dep­tują i za­nu­dzają nam ten czas?

*

     — Ja na sta­rość przy­je­cha­łem do domu, a ty chcesz go tu­taj zna­leźć. To nie może się udać, bo domu się nie szuka. Do domu się wraca i do­sko­nale zna się do niego drogę.

*

To, czego się bo­imy, wy­daje się straszne tylko jako ca­łość i kiedy za­ata­kuje nas znie­nacka. Strach roz­ło­żony na czę­ści traci moc pa­ra­li­żo­wa­nia.

Jakub Zając, Anna i Pan B.,
Wielka Litera, Warszawa 2023.

Wię­cej jest nas w świa­tach, które się nie stały, w świa­tach, które jesz­cze nie na­de­szły, ani­żeli w tu­taj, w te­raz i w tym wła­śnie, naj­zwy­czaj­niej prze­ży­wa­nym mo­men­cie.

*

[…]  nie­któ­rych lu­dzi po­zna­jemy na długo przed tym, za­nim ich spo­tkamy.

*

My­śla­łem o wszyst­kim, co po­wie­dział do mnie Pan B. O sztucz­nych ra­jach, które tak do­brze zna­li­śmy, o ucie­ka­niu od świata i o wra­ca­niu do niego. O nie­skoń­czo­no­ści, którą no­simy w so­bie i o po­szu­ki­wa­niu szczę­ścia w by­ciu zwy­kłym czło­wie­kiem.

*

Sie­dzia­łem przez dłuż­szy czas w ci­szy i próbo­wa­łem za­do­mo­wić się w no­wym położeniu.

(tamże)

sobota, lutego 18, 2023

4932. 49/365

cichego buddę przy zlewie obserwowałam. szorował bez słowa skar­gi efekt bez­myśl­no­ści i skurwysyństwa człowieka, co my­śle­nia bez roz­ka­zu nie śmie używać.

nie słowa, lecz działanie* — zro­zu­miałam — zabiera nas z pod­łych miejsc w te inne, lep­sze, nowe, choć fizycznie mogliśmy wcale się nie przemieścić.

49/365

___________
  *  świadome niedziałanie jest jedną z form działania.

*

nie ma wstępu
kto nie zna
kodu dostępu
ani nas

powiedzmy otwarcie
drzwi są zamknięte

Piotr Mitzner, Przejścia. Wybór wierszy
z lat 1982–2020
, PIW, Warszawa 2021.

piątek, lutego 17, 2023

4931. Obecność (II)

Catty, Hawwa, Sadownik & Jabłoń:
(od dawna umówieni byli
na dobre, wspólne chwile
)

Jabłoń:
(przechyla się, przymyka oko,
wygina szyję, gapi się w punkt
)

Catty:
Co robisz?

Jabłoń:
Szukam zdjęć…
(znalazła kilka)





(4928+2). O pięknej pamięci

Najbardziej zaskakująca dla mnie osoba na spo­tkaniu: Niespodzianka — do wczoraj zna­łam Ją tylko z opowieści — napisała dziś do mnie:

Mam swoje drzewo wspomnień. Konary tego drzewa to inicjały tych, którzy odeszli, ale pozostają w mojej pamięci.

Poruszyły mnie te słowa, zachwyciło drzewko. Poru­szy­ły i zachwyciły — i sło­wa, i drzew­ko — do łez. Tych do­brych, bo z wdzięczności. Dzisiaj wyszyła ini­cja­ły Białego Kruka, tym samym że­gna­jąc się z Nim. Poruszona po­pro­si­łam o zgodę na Jej słowa i drzew­ko. Otrzy­małam ją i będą tu — i sło­wa, i drzew­ko — już zawsze pod ręką.


nie umierają Ci, którzy żyją w naszej pamięci.
Autorka: Najwspanialsza Niespodzianka.