niedziela, lutego 05, 2023

4919. Z oazy (CXIV)

Niedzielne odliczanie literek, trzy. Doskonała! Piekielnie trudna, jeśli chodzi o wy­bór cytatów.

Dlaczego nikt nie napisał takiej książki, gdy byłam nastolatką? Oszczędziłoby mi to marnowania marzeń na te niemożliwe (mieć 155 cm wzrostu) czy te socjalizujące (naprawdę muszę mówić to, co myślę? nie mogę się po prostu uśmiechnąć?). Dużo wcześniej przestałabym się przejmować osobistym niedopasowaniem do normy społecznej, ale wtedy nie byłoby tego bloga, nie byłoby Jabłoni. Ciekawe, kim bym wtedy była? Jedno nie zmieniłoby się na pewno: byłabym, tak jak jestem od zawsze, kieszenistką. Kieszenistką w czerwonych butach!

[…]  i w sierpniowym słońcu – było coś kojącego, coś, co mówiło, że świat – mimo wątpliwości, które czasem się pojawiały – jest bez­piecz­nym miej­scem. Do dzisiaj doświadczenie dzielenia się lekturami (czytanie na głos, wysyłanie sobie fragmentów czy całych książek, notowanie: musisz to przeczytać! musisz to usłyszeć!) jest dla mnie tym, czym (tak sobie wyobra­żam) dla innych jest zastawienie stołu, by karmić bliskich ludzi.
     […] 
     To mała książeczka, ale mam nadzieję, że chociaż w jakimś fragmencie sprawiła, że wasz dzień stał się sierpniowym popołudniem – bez względu na porę dnia i roku.

*

[…]  pomysł, żeby kolor różowy automatycznie przypisywać dziewczynkom, jest stosunkowo nowy. Jeszcze w 1893 roku w „New York Timesie”, wśród porad dotyczących stylowych dziecięcych ubranek, można było przeczytać, że dla chłopców poleca się odzienia różowe, dla dziewczynek natomiast – błękit. Róż był kulturowo po stronie chłopców, a to dlatego, że – to jedna z hipotez – jest pochodną purpury, purpura zaś to kolor kardynałów i kró­lów, czerwień, która musi dorosnąć i dojrzeć. Błękit był w tym ujęciu barwą słabszych; błękit jest w malarstwie tradycyjnym kolorem szat Matki Bo­skiej, a to oznacza, że mógł symbolizować opiekę, jaką rozciąga ona nad młodymi niewiastami.

*

Większość z nas przecież i ze swojego dzieciństwa pamięta, jak łatwo można było stać się ciałem do sprawiania przyjemności dorosłym – niby w nie­win­nym sensie, ale i tak będącym przekroczeniem granic i potwierdzającym re­gułę, że dziecięce „nie” właściwie nic nie znaczy. Mówię o tych wszystkich momentach, gdy kazano nam się do kogoś przytulić, dać buzi cioci, uściskać dziadka, powiedzieć wierszyk babci, wszystkich tych sprawach, wobec któ­rych dorośli wyciskają z dziecka jak z tubki pasty – mimochodem, do końca, bez namysłu.

*

[…]  przemiana dziecka w dorosłego kryje w sobie większą tajemnicę niż przemiana krwi w wino.

*

Bo dziewczynki są jeszcze trudniejsze do uchwycenia niż kobiety.
     O tej rzekomej trudności obszernie pisze Simone de Beauvoir. Zauważa: powiedzenie, że kobieta jest tajemnicą, nie oznacza, że jest tajemnicą, tylko że jej mowa nie zostaje wysłuchana. Mężczyzna, który nie rozumie kobiety, czuje się szczęśliwy, jeśli zdoła własne podmiotowe niedołęstwo usprawie­dli­wić obiektywną niemożnością tkwiącą w naturze kobiety. Miast przy­znać się do ignorancji, twierdzi, że istnieje tajemnica – oto alibi, które schle­bia zarówno lenistwu, jak i próżności.

*

Amerykańska pisarka i eseistka Siri Hustvedt opisuje w jednym z wywia­dów obrotowość zaimków: podobno ci, którzy na skutek choroby tracą pa­mięć, odzyskują zdolność posługiwania się nimi jako ostatnią, podobno dzie­ci uczą się poprawnego stosowania zaimków na samym końcu podsta­wo­wej nauki języka, długo pozostając przy zastępowaniu „ja” swoim imie­niem: Ania widziała, jakby w żadnym pojęciu nie mieściło się jeszcze to, że „ja” jest ruchome, właściwe wszystkim, którzy zabierają głos we własnym imieniu.

*

Dziewczynki ucieleśniają podwójność swojego losu: jednocześnie dziecka i kobiety.

*

[…]  paradoks, przed którym nieustannie stają dziewczynki – ale i kobiety w ogóle: generalnie są zwykle za duże, za stare na wszystko – z wyjątkiem chwili, gdy mają się o czymś wypowiadać jako ekspertki. Wtedy najlepiej sprawdza się zasada, że kobieta jest zawsze młodsza od mężczyzny, bez względu na to, ile które z nich ma lat.

*

Koniec XVIII i początek XIX wieku to wojny polemiczne między dwoma obozami – kieszenistów i antykieszenistów. Antykieszeniści wzywali ko­bie­ty do wyrzeczenia się kieszeni na rzecz małych torebek; argu­mento­wa­no, że są bardziej eleganckie i nowoczesne. Kieszeniści podnosili z kolei, że torebki są niepraktyczne, zajmują ręce […].
     Kieszeniści ukazywali też kieszenie jako środek do pewnej – niecałkowitej oczywiście, daleko jeszcze było do takich szaleństw – samodzielności kobiet.

*

Można się zbliżać do drzwi na dwa sposoby: jakby się chciało ledwo spraw­dzić tylko, kto stoi za progiem, i zaraz zawrócić, nie tyle spotkać drugiego, ile wyjść z tego spotkania cało – albo iść wprost do drzwi, na zwarcie, uchy­lać, nie uchylać, szarpać za klamkę, co się stało?

*

Kieszenie są wspaniałe; wystarczy szybka przymiarka spodni, spódnicy czy sukienki, przesunięcie dłońmi wzdłuż linii ud; odkrycie, że ma się kieszenie, zawsze poprawia humor.

*

Wiliam Marston – już w 1937 roku zastanawiał się, jak wprowadzić do ko­miksu postać kobiecą, „ale taką, którą czytelnik szanowałby, zamiast nią gardzić”. Wyszło mu, że musi połączyć najlepsze cechy obu płci i do męskiej wszechmocy dołożyć odrobinę typowego piękna i dobroci.

*

[…]  zły bohater męski jest zły, bo trauma, rozpacz i fru­stra­cja, inaczej nie potrafi, a zły bohater kobiecy jest zły, bo nie wie, że się da inaczej: nie domyśliła się.

*

[…]  bycie dziewczynką to ten czas w życiu, gdy niczego nie można być pew­nym: wszystko zmienia się tak szybko, że człowiek nigdy nie wie, kim się zastanie, kiedy znowu zatrzyma się, by samego siebie o to spytać – co wte­dy będzie z jego ciałem, pewnie przestanie być rozpoznawalne, pewnie zno­wu wybiegnie w przód albo zostanie z tyłu, za rówieśnikami.

*

A przecież to wszystko – dzienniki, pamiętniki, sekrety, torebki, kieszenie i widoczki – to przenośna wersja własnego pokoju, kawałek miejsca, który ma się tylko dla siebie, którego nikt nie odbiera, w którym można pobyć sama ze sobą i sprawdzić: kim jestem lub kim się staję.

*

[…]  wiedz, że kiedy zaczynasz jako dziewczynka, jesteś od razu – podobnie jak w grze w chińczyka – unieruchomiona na polu startu, dopóki nie wy­rzu­cisz szóstki, najlepiej czterech naraz, najlepiej jednej po drugiej.
     Byłyśmy głupie, bo mówiłyśmy to, co myślałyśmy naprawdę – znowu wraca to zdanie.
     Wypowiadające je dziewczynki wiedzą już, że świat nie pyta ich o zdanie, tylko prosi o wypowiedzenie słów kluczy, które – tak jak w grze – mają się pojawiać w odpowiednim momencie i o odpowiedniej porze, gruntując i po­twierdzając to, co raz uznane.

*

Wystarczy spojrzeć w twarz Meduzy, by ją ujrzeć: od tego się nie umiera. Ona jest piękna i się śmieje.
  //  Hélène Cixous

*

To, co męskie, to to, czemu będzie odpuszczone.
To, co kobiece, to to, co występne.

*

Bo dzienniczki dziewczęce – zauważa to Jane Hunter – służą do celów me­dy­ta­cyj­nych, są strefą ochronną, prywatnym rezerwatem, w którym wolno napisać wszystko, łącznie z rzeczami niepopularnymi: że się nie­na­wi­dzisz, że wszystko jest twoją winą – i że czasem marzysz o śmierci.

*

To jedna z przyjemności bycia dzieckiem: możliwość ga­pie­nia się w miarę bezkarnie, bo sankcją jest tylko dorosłe prze­stań się patrzeć.

*

Kobiety, które wierzą, że w niczym nie różnią się od mężczyzn, są – według [Hugh]  Hefnera – naturalnymi wroginiami mężczyzn.
     Powtarza to samo, co pisała Simone de Beauvoir: chłopcy to norma, dziewczynki – odstępstwo od normy, chłopcy to centrum, dziewczynki to peryferie, chłopcy to indywidua, dziewczynki to typy.


*

Grzeczna, niegrzeczna: to drugie słowo opada w rejestry związane z językiem dorosłych, chociaż ostatecznie nawet w języku erotyki niegrzeczna dziewczynka to grzeczna dziewczynka.

*

Istnieją badania jeszcze z lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych XX wie­ku – na przykład te autorstwa Myry i Davida Sadkerów – dotyczące różnic między zachowaniem chłopców i dziewczynek w wieku szkolnym. Co się okazuje: jeśli chłopiec nieprawidłowo odpowie na pytanie, z większym prawdopodobieństwem usłyszy, że musi się bardziej starać i więcej pra­co­wać: to, że nie zna odpowiedzi, wynika z tego, że zaniedbał pracę, że jest leniem śmierdzącym, chociaż przecież zdolnym. Dziewczynki zaś – czy­ta­my – częściej otrzymają informację, że nie chodzi wcale o starania, tylko o ustawienia fabryczne, nie zrobiły czegoś dobrze nie dlatego, że się nie starały, i następnym razem – jeśli zmienią nastawienie – pójdzie im już lepiej. Słyszą, że porażka jest nieodłącznie związana z tym, kim są same w sobie: głupszymi istotami. Każdej uda się kilka razy trafić. Może miała szczęście i akurat przeczytała na ten temat w gazecie? Może coś jej się sko­ja­rzyło, bo ktoś jej kiedyś o tym opowiedział? Ale to tyle: nie jest żadną ekspertką, niczego tak naprawdę nie wie. Nie zabierze głosu, bo będzie się bała, że lada moment wyjdzie na jaw to, co oczywiste: że jest oszustką. Impostorką. Udawaczką.

*

[…]  w pewnym sensie wszyscy mają zadatki na to, by czuć się oszustami. Wszyscy pojawiliśmy się na świecie mniej więcej w ten sam sposób: jako osoby kompletnie bezradne i zdane na opiekunów, którzy wydawali się wiedzieć wszystko (a na pewno i przez długi czas: więcej niż my). Uczy­li­śmy się, naśladując to, co robili. Nie byliśmy nimi, ale udawaliśmy, że nimi jesteśmy, tak jak dziewczynka, która przymierza buty mamy, udaje, że staje się mamą. Doświadczenie bycia impostorem jest doświadczeniem ogólnym.

*

[…]  skoro i tak wszyscy mamy poczucie, że nieustannie oszukujemy i uda­je­my, dlaczego nie udawać tak, by dawało nam to siłę, wolność i radość? Dlaczego nie zamienić przekonania, że jest się oszustem, w świa­do­me po­słu­giwanie się – choć od czasu do czasu – impostorskim alter ego, sprawiając tym samym, że przygoda podobna do tej, której doświadcza dziewczynka, przymierzając buty mamy, siostry, taty czy ciotki – przygoda związana z „przymierzaniem się” – przeciągnie się nieco w głąb życia, a z nią moż­li­wo­ści kolejnych transformacji? Nie w takim sensie, w jakim kładzie się na­cisk na to, by nieustannie stawać się lepszym, mądrzejszym, mieć więcej, pracować dłużej i wycisnąć ze świata moż­li­wo­ści to, do czego wyciskania się nas nęci, nie – po to, żeby – skoro i tak już się żyje – móc chociaż trochę, choć odrobinę nasycić wobec zmiennego prądu życia swo­ją dziecięcą ciekawość.

*

[…]  czy jednoznaczność i binarność, których się domagamy, rzeczywiście dają nam szansę na szczerą odpowiedź?

Weronika Murek, Dziewczynki. Kilka esejów o stawaniu się,
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2023.
(wyróżnienie własne)

[…]  czerwone buty wkładali i papież, i kurwa w porcie. Czerwonych butów nigdy nie nosiło się bezkarnie. Przez lata czerwień była kolorem kobiet, którym udało się zbiec społeczeństwu, tym, które schodziły z utartej – uznanej za prawidłową – ścieżki. Posiadanie butów – jakichkolwiek butów – to proste marzenie; kto ma buty, ten może iść przed siebie. Buty powinny być wygodne, powinny być ciepłe. Powinny chronić stopę przed nieczułą powierzchnią ziemi. Buty czerwone to buty ostentacyjne; to buty funkcjonujące niczym deser – marzenie o życiu, które mogłoby być czymś więcej, niż jest. Na to, aby potraktować to marzenie poważnie, mało kto może sobie pozwolić. Czerwone buty to nie buty do chodzenia, to buty do bycia zobaczonym.

*

Myślę o obietnicy kryjącej się w zawołaniu: „dziewczyn­ki!”. Nie o tym przyrzeczeniu, które mieści się w słowie, jest jego definicją czy uściśleniem. Myślę o obietnicy, za którą idą energia, zakasanie rękawów wobec życia, nagłe poderwanie się od stołu: chodźcie, dziewczynki, dopiero się zaczynamy, jeszcze możemy stać się wszystkim i jeszcze wszystko może się wydarzyć! Bo ostatecznie do tego się to sprowadza: do rozedrganej wody w wysokiej przezroczystej szklance, do tego, co w człowieku nieuleżałe, nieopowiedziane i nieusadzone przy stole.
     Piszę więc o dziewczynkach także z racji mojego do­świadczenia życia jako dziewczynka. Ale właściwie pi­szę o dziewczynkach bez względu na wiek i płeć.

(tamże)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz