Niedzielne odliczanie literek, cztery. Niejako na deser. Szczególne odliczanie, bo wyjątkowo osobiste, bez możliwości ukrycia miejsca, prawdziwych imion i nazwisk. Pisane wzruszeniem i wdzięcznością, bez możliwości uniknięcia dygresji, by mieć szczególną dla mnie Trójkę Mężczyzn tu w jednym miejscu.
Dziś całą drogę powrotną do ula myślałam o tym, że od człowieka do człowieka jest maksymalnie pięć uścisków dłoni, że gdy od człowieka do człowieka jest tylko jeden uścisk, to mamy czasem do czynienia z alternatywą wykluczającającą: albo przepaść, albo miłość, ale! Odkryłam dzięki podarowanej mi książeczce, że czasem od człowieka do człowieka maksymalnie dwie pary trampek. Wszyscy jesteśmy ze sobą połączeni — głoszą mistycy. Wszyscy jesteśmy ze sobą połączeni — cichutko potwierdza życie. Zaświadcza o tym również ten ISBN.
Nie miałam pojęcia aż do piątkowego ranka i powolnej lektury, że Oni byli przyjaciółmi od dzieciaka, od pierwszej piłki, w którą grali:
On, raz. Nie z mojej bajki, a jednak (!) z mojej. Ile to już lat? Trzydzieści cztery lata temu byłam w pierwszej klasie, On był moim polonistą przez całą moją licealną edukację.
Gdy większość damskiej części klasy skrycie (?) podkochiwała się w Profesorze, ja bardzo skrycie uwielbiałam Jego Żonę (również polonistkę) — widząc Jej siłę, precyzję wypowiedzi i niebywały urok osobisty. Profesor nie robił na mnie żadnego wrażenia. Do czasu.
Któregoś dnia się pochorował, a gdy wrócił do pracy, jeszcze przez pięć dni się nie golił. Całe pięć dni patrzyłam w tego przystojniaka jak w święty obrazek. Urzeczona tak niebywale może nawet wtedy dałabym się namówić do przeczytania Pana Tadeusza czy Dziadów. Po pięciu dniach zarost poszedł w niebyt i wszystko wróciło do normy.
Znów nie był w moim guście pod żadnym względem, a półtora tomu Potopu przeczytałam za ciastka tortowe, które kupował mi Biały Kruk za każde przeczytane pięćdziesiąt stron. Dlaczego tylko półtora? Bo zbrzydły mi ciastka.
On, dwa. „Łysy”. Ach ta finezja w nadawaniu ksywek przez młodzież! Był trenerem koszykówki i marzycielem, jeśli chodzi o życie sportowe miasta. Gdy będziecie na kwidzyńskim stadionie, znajdujący się tam Zajazd Sportowy to zmaterializowane przez Niego marzenie o bazie noclegowej. Ile razy jedziemy ulicą Sportową w Kwidzynie, tyle razy myślę o Nim, moim trenerze. Był wymagający, darł się niemiłosiernie, ale serce miał ogromne.
Końcówka ósmej klasy podstawówki. Młodziutki nauczyciel historii, kandydatka na Jabłoń bez najmniejszej ochoty do nauki tego przedmiotu i jej pięć pałek. Cwaniara poszła do pani pedagog i pod pozorem mówienia najszczerszej prawdy powiedziała, że się uczy i uczy (nieprawda), a i tak ma same pałki (prawda). Pani pedagog wczuła się w rolę, poleciała do młodego nauczyciela i załatwiła: dał pięć tematów, odpyta i będzie dobrze. Pięć? AŻ pięć!
Bezczelna nastolatka poszła do swojego trenera i oświadczyła, że Tata nie puści jej na Mistrzostwa Polski, jeśli nie poprawi ocen z historii. Ma pięć tematów.
Łysy uwielbiał historię i te pięć tematów opracował pisemnie, a gówniara, jaką wtedy byłam, łaskawie nauczyła się tego na pamięć podczas kąpieli w wannie po treningach. I zdała. I pojechała.
Widziałam Go ostatni raz na stacji benzynowej prawie dwadzieścia sześć lat temu.
Pamiętam to serdeczne spotkanie po latach, pamiętam, że było to piękne, ciepłe i słoneczne popołudnie. Zamieniliśmy kilka zdań, był tego dnia niebywale radosny. Ja też. Kaszuby były wtedy Jego domem. Ostatnim.
On, trzy. Wracając dziś do ula, dotarło do mnie, że to jedyny Oldboy, którego znałam z imienia i nazwiska. Sparingi z Oldboy’ami to był stały element przygotowań do sezonu koszykarskiego. Byli wielcy, ciężcy i… starzy! Wszyscy Oni wtedy byli młodsi niż ja kilka lat temu.
Jadąc na czwartkowe spotkanie, rozmarzyłam się, że chciałabym by też tam był, choć nie należał do głównego klucza, według którego wybrani zostali uczestnicy spotkania. Nie był Niespodzianką, był Spełnionym Marzeniem. W czasach sparingów duży i ciężki, teraz drobny, szczupły — człowiek, młody duch, mąż, ojciec, dziadek i pradziadek — nie zmienił się fizycznie od 2019 roku ani troszkę, daję słowo — siedzieliśmy obok siebie. Dla mnie już nie jest tylko Oldboy’em, ale również, zwłaszcza teraz, miłośnikiem Życia, Kwidzyna i… Poetą.
Trzy dni temu dostałam tę książeczkę. Nigdy w ciągu jednej porannej kawy nie zrobiłam tylu kilometrów, nie ruszając się z fotela. To nie jest tylko tomik wierszy poświęcony ulicom i miejscom, ale przede wszystkim jest to dobrze zorganizowany spacer z… niemałą historią w tle. Są i Oni — wszyscy Trzej! Są również tu już na zawsze.
Gdy kilka godzin po poetyckim spacerze spotkałam poniższy wiersz, natychmiast pomyślałam: w stylu Antoniego! I muszę go tu mieć, również jako fantazję, że może i Antoni listy zakupów wierszem pisze.
poeta idzie do sklepu
poeta pisze:
mąka jajka olej fajki
poeta pisze
bo poeta nie pamięta
Piotr Mitzner,
Przejścia. Wybór wierszy
z lat 1982–2020,
PIW, Warszawa 2021.
* * *
Przestrzeń miasta to rodzaj labiryntu, w którym można się zgubić, ale… także odnaleźć. Wszystko zależy od tego, czy w pozornie martwym świecie kamieni, cegieł, zaprawy, bruku, asfaltu i odrobiny zieleni rozsianej gdzieniegdzie, będziemy w stanie dokonać tego, co badacze literatury nazwali „oswojeniem przestrzeni”. To taki proces […], który pozwala w zespole pozornie martwych brył i płaszczyzn dostrzec coś jeszcze, jakiś pierwiastek duchowy
[…] „duch miejsca”. Jeżeli się dobrze zastanowimy, to każda i każdy z nas będzie w stanie znaleźć w zakamarkach pamięci przynajmniej jedno takie, szczególne, ważne w naszym życiu miejsce, które znaczy coś więcej niż tylko budynek, ściana, martwa bryła…
// Jarosław Dudko
*
Kocham i lubię w Kwidzynie
i foty zeń kolorowe
Liwę, co z obu stron płynie
i domy stare jak nowe!
Kocham, bo tu moja młodość,
spłynęła jak sanki po stoku,
bo tu pokochałem kogoś,
kto zawsze przy moim boku.
[…]
Więc warto kochać i lubić,
i w tej miłości się zgubić!
*
Głośno, gwarno na deptaku
„urwał nać”— małolat wrzaśnie!
Czasem z kindersztuby braku
lub gdy lampa nagle zgaśnie.
*
Grunwaldzka jest jak wyrzut sumienia,
bo to arteria naszego miasta,
a do tej pory jej nie wymieniam,
choć o ulicach wierszami szastam.
zmyła mi głowę w tej sprawie Zbysia,
gdyż ją Grunwaldzka tylko zachwyca.
Drapiąc się w głowę, wnet bym wyłysiał,
lecz wena przyszła z blaskiem księżyca.
Wyjąłem papier, długopis także,
szuflady w mózgu poprzewracałem.
*
Mecz na drugim końcu miasta,
muszę pójść na mecz i basta!
W latach młodzieńczych biegałem w drugą stronę, tzn. ulicą: Hallera (dawniej Świerczewkiego), a przy okazji na Kamienną i Willową. Na Hallera mieszkał mój przyjaciel Zygmunt Krukowski, na Willowej Andrzej Demidowicz […] obaj z naszej nierozłącznej trójki.
*
Któż by się przejmował,
że ta Willowa, to nie ta Willowa?
Obchodzi to fasolę,
bo na jej miejscu powstało przedszkole;
obchodzi to buraki,
bo na ich miejscu rosną sobie krzaki;
obchodzi to begonie,
bo na ich miejscu mamy dziś przychodnię.
A we mnie żal głęboki,
że teraz tylko bloki, bloki, bloki!
*
Cóż to za sentyment przed pół wiekiem sprawił,
że wciąż się cieszymy, gdy innych się sławi?
Czemu ma tu Grudziądz swój przymiotnik słodki…
Czemu ma Wąbrzeźno, Tczew i inne blotki?
Czemu Gdańsk jest asem, czemu i Warszawa?
Przecież ma też klasę sąsiednia Iława!
Zatem pytam władzę, czy to wielka łaska,
Że się też pojawi ulica Iławska?
A może decyzja będzie bardziej ludzka,
Że się wnet pojawi ulica Prabucka!
Antoni Tynda, Spacer po kwidzyńskich uliczkach,
Wydawnictwo REGION Gdańsk,
Kwidzyn 2019.
(wyróżnienie własne)
Czy ktoś pamięta dziś ulicę Krzywą,
domki maleńkie, w ogródkach warzywa?
Teraz Spółdzielcza w miejsce jej wyrosła
i dzisiaj Krzywa jest już całkiem prosta,
a Prosta — krótka, a Krótka jest ślepa,
na Ślepej przyszło czasem biedę klepać.
Przy Zielnej — pole i przepływa struga,
Polna — szeroka, a Szeroka — długa.
Długa się z Owczą za chwilę połączy
i tu poeta powinien zakończyć!
(tamże)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz