poniedziałek, października 31, 2022

4805. 304/365

teraźniejszy smutek nie przekreśla żadnej z przeszłych radości. tym bardziej nie uni­cest­wia przyszłych wzruszeń i zachwytów. nie wspominając już o magicznych chwi­lach, rozrzuconych ni­czym koraliki na całej osi czasu.

304/365

[suplement pikselowy: 3.11.2022]

niedziela, października 30, 2022

(4803+1). Panna cotta (LXV)

Czytając poniższy fragment, pomyślałam… hmmm… ciekawe, czy całość to łacina (aude?), czy (sapere!) włoszczyzna? I znalazłam przepiękne, poetyckie tłumaczenie tej łaciń­skiej sentencji na język włoski, i muszę je tu mieć.

„Sapere aude. Nabierz odwagi”. Przecież chodzi o to, żeby nasze życie było jak najlepsze. O tak zwaną sztukę życia. Zapominamy, że to samo nasze ży­cie jest największą wartością, a raczej sposób, w jaki je prze­ży­wa­my. Nie musimy nieustannie skakać przez płotki.

Witkowska Halszka (pyta Szymon Falaciński), Życie mimo wszystko.
Rozmowy o samobójstwie
, Prószyński Media, Poznań 2022.
(wyróżnienie własne)

Sapere aude!
lett. Abbi il coraggio di essere saggio!
[tłum. Miej odwagę, by być mędrcem]

4803. Z oazy (LXXIX)

Niedzielne odliczanie literek, trzy. Miałam trzy powody, by po tę lekturę sięgnąć.

Po­wód pierwszy — Akuszer zauważył jakiś czas temu oksymoron w mojej wy­po­wie­dzi, gdy na dzień dobry oświadczyłam mu, że nie ma bezpiecznego sposobu, by po­pełnić samobójstwo. Skąd ta pewność? Bo moja ukochana rehabilitantka do znu­dze­nia powtarza: powiedz, jak chciałabyś to zrobić, a ja ci powiem, jak wy­glą­da człowiek, któremu się to nie udało.

Powód drugi — czegoś szukałam i przez zupełny przypadek trafiłam na dekalog, który kupiłam na pniu, a zaraz potem algorytmy big net brother podsunęły mi in­for­ma­cję o tej książce, którą szybciutko zaznaczyłam do upolowania, by jeszcze szybciej mieć ją na wierzchu stosika do czytania.

Powód trzeci, najważniejszy — chęć pozbierania się po śmierci młodego i nie­sa­mo­wi­cie przepięknego człowieka, który mieszkał w bloku naprzeciwko ula. Może gdy­bym w odpowiedzi na Jego uśmiech i życzenia zdrowia, powiedziała chociaż raz, że czasem jest upiornie ciężko, zamiast mówić (choć zgodnie z prawdą), że staram się, jak tylko mogę… Może… Wtedy… Nigdy już się tego nie dowiemy.

Wracając na własne podwórko. Tak, jestem w grupie ryzyka. Mam ku temu dwa po­wo­dy: świadomość, że mogę stać się wyłącznie ciężarem, oraz ból, który jest moim nie­usta­jącym doświadczeniem.

To bardzo, bardzo ważna książka i bardzo ważne, byśmy wszyscy (będący w grupie ryzyka lub nie) wiedzieli i zawsze pamiętali, że jest takie miejsce, na wyciągnię­cie ręki i jedno kliknięcie: zwjr.pl, bo życie naprawdę warte jest rozmowy.

  1.  Akceptuj siebie takim, jaki jesteś.
  2.  Rozmawiaj o swoich kłopotach.
  3.  Bądź aktywny.
  4.  Naucz się nowych umiejętności.
  5.  Bądź w kontakcie z przyjaciółmi.
  6.  Zajmij się czymś twórczym.
  7.  Zaangażuj się.
  8.  Poproś o pomoc.
  9.  Zrelaksuj się.
  10.  Przetrwaj trudny czas.

Dekalog zdrowia psychicznego,
[dostęp: 30.11.2022], źródło,
(wyróżnienie własne).

*  *  *

Chciałbym zapytać panią o rzecz, która mnie zawsze ciekawiła. Czemu właściwie zajęła się pani tematem samobójstwa?
      Po latach sama zaczynam się nad tym zastanawiać, dlaczego w ogóle ten temat tak mnie wciągnął. Listy pożegnalne miały być przedmiotem mojej pracy magisterskiej. W miarę upływu czasu praca ta stała się tak obszerna, że przerodziła się w doktorat. A potem z tego doktoratu zrobiło się w sumie całe moje życie. I myślę, że w gruncie rzeczy najbardziej zwią­za­ło mnie z tym tematem to, jak odczuwam cierpienie towarzyszące samo­bójstwu.
      A jak je pani odczuwa?
      Zawsze kiedy myślę o tych piętnastu osobach, które w Polsce odbierają sobie życie każdego dnia, to ściska mnie w gardle. Wiem, jakie cierpienie stoi za każdą z tych śmierci. Za każdym samobójstwem kryje się jakaś hi­sto­ria. Trudne dzieciństwo, straszne przeżycia, samotność… I wielkie cier­pie­nie, o którym nikt nie mówi i którego nikt nie chce widzieć. Często zupełnie krzywdząco nazywa się je egoizmem.

*

Trzeba być uważnym i wrażliwym, aby stworzyć z koniem prawdziwą relację […]  – konie nie kłamią.
      Co to znaczy, że nie kłamią?
      Pokazują, jaki jesteś. Pracujesz przecież z żywym zwierzęciem. Kiedy trenowałam przestraszone dzieci, to ich konie nie chciały skakać.

*

Bardzo przemawia do mnie koncepcja czasu Świętego Augustyna. Mówi on: nie ma czasu jako takiego. Wytworzyliśmy zegarki, żeby jakoś zorga­ni­zo­wać społeczeństwo, ale naprawdę mierzymy czas sobą – czas jest nami.

*

Każdy z nas zostawia jakiś ślad w innych ludziach. Nawet nie wiesz, ile osób może być Ci wdzięcznych za coś, co zostało przez Ciebie zrobione lub powiedziane. Możesz być inspi­ra­cją dla kogoś, nawet o tym nie wiedząc.

*  *  *

Mówi się o tym, że w krajach, gdzie jest mało morderstw, jest więcej sa­mo­bójstw. U nas jest pięćset morderstw rocznie, a samobójstw pięć tysięcy. […]  Zastanawiam się, jak to jest, że jako naród jesteśmy skłonni do po­ma­ga­nia, ale jak przychodzi do takiej codziennej życzliwości, to zwykle nie ma­my na nią czasu.

*

Decyzja o podjęciu próby samobójczej jest jak napełnianie się szklanki wodą […]. Patrząc z zewnątrz na osobę w kryzysie, ta ostatnia kropla może wy­da­wać się błaha. Ale nie wiemy, ile wcześ­niej w człowieku, w tej jego „szklan­ce” tych kropel się uzbierało. […]  My widzimy tylko ten jeden, ostat­ni problem, nie dostrzegając całej reszty. Tak powstaje szkodliwy ste­reo­typ na temat jednego powodu takiej śmierci.

*

Bo będąc w tym stanie, w tych emocjach towarzyszących pragnieniu włas­nej śmierci, wydaje się, że ten wielki mrok nigdy nie ustąpi. Że cier­pie­nie już zawsze będzie tym natrętnym towarzyszem w każdym naszym dniu, do koń­ca. Że ten ciężar nigdy nie spadnie z naszych barków. Tak bardzo trud­no wtedy uwierzyć, że może być lepiej. A może! Ten straszny stan, ta spowijająca wszystko ciemność to czas, który wprawdzie może się nieskończenie rozciągać, lecz mija. Ustępuje. I wtedy powoli w naszym ży­ciu na nowo pojawia się światło.

*

Jest w nas potrzeba rozmawiania o bólu, o którym paradoksalnie się nie mó­wi. Każdy z nas potrzebuje takiej rozmowy, ale nie ma w społeczeństwie dla niej miejsca, przestrzeni, byśmy mogli opowiedzieć sobie nawzajem, jak bardzo nas coś boli.

*  *  *

Nikt nie mówi wprost, jak bardzo szkodzi obojętność, ponieważ nie jest powszechnie napiętnowana. […]  Nieodzywanie się, uda­wa­nie, że drugiej osoby nie ma, czy brak zainteresowania są bardzo przykre, zwłaszcza gdy w ten sposób traktują nas najbliżsi.

*

Często zapominamy, że ci „silni” spośród nas, zwłaszcza dzieci – to też są lu­dzie. To nie są superbohaterzy z innej galaktyki, im też może zabraknąć ener­gii. Są silni, ponieważ zaciskają zęby, chcąc sobie dać ze wszystkim ra­dę i nie zawieść czyichś oczekiwań. Ale kiedy upadną, to bardzo ciężko im wstać. Tak bardzo się starali, żeby nie upaść, tak bardzo długo zaciskali zę­by… Nie proszą o pomoc, bo nie potrafią, bo nigdy tego nie robili, bo za­po­mnie­li lub nigdy nie wiedzieli, że mogą o taką pomoc poprosić.

*

[…]  sięgnięcie po pomoc jest oznaką siły, a nie słabości.

*

To może zacznijmy od tego, jak rozmawiać o kryzysie.
      Moja pierwsza rada jest bardzo prosta, wręcz techniczna. Chodzi o wy­kre­śle­nie ze słownika stereotypowych zwrotów typu „będzie lepiej, inni ma­ją gorzej”, „jutro ci przejdzie, uśmiechnij się”, „nie wiesz, co to znaczy, kiedy naprawdę jest źle”. Takie nastawienie powoduje, że osoba w kry­zy­sie prze­sta­je chcieć z nami rozmawiać.

*

[…]  największy potencjał profilaktyczny jest w dru­gim człowieku. […]  Chodzi o to, aby ludzie zrozumieli, że mają w sobie wielką moc ratowania ludzkiego życia.

*

Czymś normalnym jest, że w trudnych chwilach zastanawiamy się, jak by to było, gdybyśmy sobie z tym wszystkim dali wreszcie spokój. Jednak czym innym są takie chwilowe myśli, czym innym zaś powracające i natrętne my­śle­nie o tym, że lepiej jest umrzeć, niż mierzyć się z kolejnym dniem.

*

W kryzysie wszystko wydaje się beznadziejne. Sytuacja, z której pozornie nie ma wyjścia, sprawia, że szukamy tylko globalnych rozwiązań. A prze­cież czasem wychodzimy z trudnych sytuacji małymi krocz­kami. Nie od razu da się rozwiązać cały problem. Wystarczy zobaczyć, jakim darem i możliwością jest kolejny dzień.

*

Gdy zechcę opowiedzieć panu o swoich trudnych przeżyciach, to będę mu­sia­ła ułożyć z nich opowieść, opowiadając je także, i to w pierwszej ko­lej­no­ści, samej sobie. W ten sposób zaczynam układać zdarzenia i patrzeć na nie jak na coś zewnętrznego. Już nie jestem z tym sama.

*

Tak jak żałoba jest częścią miłości,
tak kryzys jest częścią życia.

*

Dwa bardzo silne czynniki odróżniają żałobę po samo­bójczej śmierci od pozostałych jej form. Kiedy odchodzą nasi bliscy, to pojawia się wiele py­tań, wiele emocji. Ale pierwsze założenie jest takie, że nie chcieli nas opuścić, a śmierć spadła na nich wbrew ich woli. Zadajemy sobie wtedy pytania o to, dlaczego los lub dobry Pan Bóg zabrał ich wcześniej, teraz, a nie kiedy indziej. Powiada się, że właściwie pogrzeby służą do tego, że­byś­my płakali nad sobą, bo przecież już nie nad zmarłym, jemu to nie pomoże, a nam jest bardzo potrzebne. Bo ciężko jest nam sobie wyobrazić świat bez tego uko­cha­ne­go człowieka. Natomiast zupełnie inna jest żałoba po osobach zmar­łych śmiercią samobójczą. Podstawowa różnica polega na tym, że odeszli od nas na własnych zasadach, z własnej woli. Bardzo często otoczenie jest zupełnie nieświadome procesu, który do tego doprowadził.

Witkowska Halszka (pyta Szymon Falaciński), Życie mimo wszystko.
Rozmowy o samobójstwie
, Prószyński Media, Poznań 2022.
(wyróżnienie własne)

Mamy trudność z patrzeniem na łzy. A gdybyśmy tak na chwilę spróbowali na to spojrzeć inaczej? Przecież jeśli człowiek w rozmowie zacznie płakać, to znaczy, że się przed nami otworzył, zaufał nam, poczuł się przy nas bezpiecznie. Te łzy są dowodem na to, że ktoś nam zaufał, można powiedzieć, że są największym komple­men­tem od drugiej osoby, a nawet prezentem. I nie mu­simy się odwdzięczać. Wystarczy, że nie uciekamy. Wy­starczy, że przyjmiemy ten prezent. Bez oceniania, bez komentarzy, bez zbędnych rad.

*

Proces zdrowienia zawsze trwa.

*

[każdy z nas jest najlepszym ekspertem od własnego życia. I my mamy]  odpo­wie­dzi w sobie. Tylko że gu­bi­my je w zbyt dużej ilości emocji, stresu i trud­nych przeżyć.

*

[…]  dopiero bezinteresowny gest nadaje życiu sens i smak.

(tamże)

4802. Z oazy (LXXVIII)

Niedzielne odliczanie literek, dwa. Tomik wyjęty z którejś z przeczytanych do tej pory książek (na pewno w tym roku) pisanych prozą (tego jestem dziwnie pewna, więc może to być tylko mylne przekonanie). Wyjęty i zaznaczony do upolowania tak dawno temu, że gdy w końcu ibukosknera dał zielone światło, zwyczajnie nie pa­mię­tam proweniencji zaistnienia w mej świadomości faktu istnienia tego zbioru wier­szy. Szkoda.

Piękny. Piękny pęczek wierszy wyrośniętych na gruncie nieuniknionego. Chyba nic więcej dodać nie umiem poza opowieścią, która wyłania się z wy­boru i porządku, w jaki ułożyłam wybrane przez siebie fragmenty wierszy, by mieć tu je już zawsze pod ręką.

I ten na kartce zapisany wzór
na nieskończoność
,
którego nigdy nie pamiętam,
a który mi ojciec objaśniał w trzeciej lub czwartej klasie.
(Wtedy, gdy człowieka uczą o nieskończoności,
a zaraz potem się okazuje, że wszystkie wybory
są ograniczone
.)

*

(światło, nawet zgaszone, zawsze daje nadzieję)

*

Podstawy konstrukcji maszyn.
Drgania oraz obciążenia. To ojca kręciło.
Ojciec wierzył w psychologię mostów
i maszyn.

*

Ojciec perwersyjnie lubił te swoje drgania mostów.
Sam trwał w miejscu jak beton.
Obciążony – kiedyś myślałam – strachem,
dzisiaj – myślę – głębszym namysłem.

*

Moja latami szlifowana
odwaga do życia
zbiegła się z czasem,
gdy życie w ojcu zaczęło
ogłaszać
upadłość.

*

Zdradzę panu, kaloryfer cieplejszą jest martwą
naturą teraz
niż ja żywą.
Zima dla kaloryfera to
jego przeznaczenie.
Rozmyślam nad swoim.
Ryzykowne ćwiczenie.
Ale się podjęłam.
 //  [z wiersza]  Szósty list do patomorfologa

*

Łzy, niedowierzanie i łzy.
Damy z tym radę bez prądu.

*

Czy ktoś kiedykolwiek panu wstał?
Rozgrzał się od pańskich dłoni i nagle
zupełnie
zupełnie
znienacka
podniósł głowę i rzekł:
a gdzie ja do cholery jestem? I zszedł
ze stołu i wrócił do domu?
A pan wtedy co?
 //  [z wiersza]  List ósmy do patomorfologa

*

Zajmij się sobą,
radzą, na równi
z umierającym mężem.
Ale ja wiem, że to nie takie proste dla kogoś,
kto zanurzył stopę
w wojnie
.

*

Ojej, mówi mama,
ale ja jej nie wierzę. Nasza mama to spryciula.
Jak wtedy gdy wpychała w nas z sukcesem różne przekonania albo
pierogi z mięsem, mówiąc, że nie ma w nich grama mięsa.

*

Przedmioty z różnych etapów życia zapadają
w nas, a potem się nam
śnią. Często zepsute. Jakby w snach płynął
też czas. […]

*

W końcu pyta, jak się czuję.
Zadaje to pytanie z chicagowskim akcentem,
podczas gdy ja najlepiej rozumiem akcent z Netflixa.
Proszę ją, żeby powtórzyła bez
akcentu.
Pierwszy raz proszę,
drugi,
trzeci,
czwarty,
piąty.
W końcu dziewczyna nie wytrzymuje
i krzyczy
do you want to kill yourself?
 //  [z wiersza]
  Innymi słowy

Justyna Tomska, List do patomorfologa,
Wydawnictwo Znak, Kraków 2021.
(wyróżnienie własne)

Idę usiąść, żeby do mnie doszło, że nie wiem,
w co mam ręce włożyć
. Więc wstaję i idę
je włożyć w ziemię
w ogródku.
I trzymam
trzymam
trzymam.
Podobno stres prowokuje
rośliny
do kwitnienia.

*

Pośród tylu zmian brak zmiany
jest przyjemny.
 //  [z wiersza]  Drugi list do patomorfologa

(tamże)

4801. Z oazy (LXXVII)

Niedzielne odliczanie literek, raz, a w zasadzie zaległe dwuniedzielne odcedzanie literek, sześć. Tydzień temu po prostu nie wyrobiłam się z jednoznacznym wyborem cytatów, które chcę tu mieć. Wybierałam, przebierałam, eliminowałam… prawie ty­dzień, szukając pewności, że już. Już! Nijak nie mogę ich tu mieć mniej.

Dzioby, pyski, twarze, nogi, łapy, skrzydła i kopytka, sierść, pazury i łuski — samo gęste. Wyłącznie o miłości. O tym jest dla mnie ten pamiętnik.

To pierwsza książka, którą czytałam z wyszukiwarką pod ręką… kilkadziesiąt nie­zna­nych mi zwierząt, które chciałam natychmiast „spotkać” chociaż na zdjęciu.

Szare kluski, uwielbiam! Ale w Małej Danii od zawsze jemy je w inny sposób: polane tłuszczem ze skwarkami i posypane twarogiem. Sadownik ich nie lubi, więc już usta­li­łam z Białym Krukiem, że jak będzie miał mnie pod opieką, wypróbujemy przepis Autora.

Czekałam, aż ta książka ukaże się w ibuku. Jedno z moich ulubionych wydawnictw, jeśli chodzi o wybór publikowanych książek, po raz pierwszy niemile mnie za­sko­czy­ło. Postarało się na ca­łej linii, by spieprzyć skład wersji elek­tronicznej. Nie mogłam w to uwierzyć do ostat­niej strony.

Ro­dzi­ce szu­ka­ją ja­kichś pa­pie­rów do ZUS-u i przy­sła­li zdję­cia li­stów, któ­re pi­sa­łem do nich, kie­dy mia­łem sie­dem lat. […] 
     „Ko­cha­na Ma­mo, ko­cha­ny Ta­to
     Oglą­da­łem pro­gram »prak­ty­ka Ha­re­go« by­ły w nim po­ka­za­ne zwie­rzę­ta i ich ce­ny (mię­dźy­in­ny­mi) – jam­ni­ka, ko­zy, kró­li­ka i la­my ale naj­bar­dziej spodo­ba­ły mi się ma­łe la­bla­dor­ki ktu­re kosz­tu­ją 5020–5040. A że zbie­ram do świn­ki pie­nią­dze, więc mam jóż cel a, ja­ki »ma­ły la­bla­do­rek« któ­ry na­zy­wał by się Roł­wer. Ter­min prze­zna­czy­łem na 15–20 lat. Co mie­siąc ja cho­dził­bym z nim na prze­gląd do we­te­ry­na­ża. W pro­gra­mie Ha­ry mó­wil ta­grze że­by upew­nić się by la­bla­do­rek miał moc­ny ogon i krut­ką sierść.
     Ca­łu­je Pa­tryk!”

*

     – Ma­mo, nie mo­żesz bać się wę­ży! Mu­sisz prze­su­wać swo­je gra­ni­ce i…
     – Słu­chaj! Jak so­bie uro­dzisz ta­kie dziec­ko jak ty, a po­tem je wy­cho­wasz, to so­bie po­roz­ma­wia­my o prze­su­wa­niu gra­nic!
     Fa­ir eno­ugh.

*

Pel­ka by­ła bar­dzo kon­tak­to­wym pe­li­ka­nem, bo wy­cho­wa­nym przez lu­dzi. Przy­cho­dzi­łem do niej po swo­jej nor­mal­nej ro­bo­cie na ko­pyt­nych i rzu­ca­li­śmy so­bie pił­kę – ła­pa­ła do dzio­ba i od­rzu­ca­ła, al­bo ja jej opo­wia­da­łem o róż­nych rze­czach, a ona mi roz­wią­zy­wa­ła sznu­rów­ki.

*

Zje­dli­śmy po jabł­ku, a po­tem Ba­ba przy­po­mnia­ła mi, że war­to dzi­wić się na­wet te­mu, co po­wsze­dnie­je.

*

Pod nie­obec­ność Paw­ła w do­mu (w ter­ra­rium!) po­ja­wi­ły się mo­je ulu­bio­ne ka­ra­cza­ny ma­da­ga­skar­skie. To krew­ni zwy­kłych ka­ra­lu­chów, po­cho­dzą z la­sów desz­czo­wych Ma­da­ga­ska­ru. Wy­glą­da­ją jak ele­ganc­kie, po­ły­sku­ją­ce brosz­ki. […] Pa­weł, oczy­wi­ście, nie był tym za­chwy­co­ny. Mó­wił, że na pew­no śmier­dzą, że są brud­ne, że w śmie­ciach pew­nie że­ru­ją, cho­ro­by prze­noszą.
     Mi­nę­ły dwa dni. Na­chy­lam się przy ter­ra­rium i mó­wię:
     – O, sa­miec wy­szedł spod ko­rze­nia!
     – Zbi­gniew? – py­ta Pa­weł.

*  *  *

Pa­mię­tam, jak kie­dyś, w tej sa­mej kuch­ni w Dol­nym So­po­cie, z tym sa­mym wi­do­kiem na dwa su­che mo­drze­wie, przy ka­wie, po­wie­dzia­ła mi, że bar­dzo rzad­ko zda­rza się, że­by dwie oso­by tak świet­nie się ro­zu­mia­ły. Wie­dzia­łem, że ma ra­cję, i nie mo­głem się na­dzi­wić, że mi­mo dzie­lą­cych nas prze­szło pięć­dzie­się­ciu lat re­agu­je­my tak sa­mo, my­śli­my po­dob­nie, to sa­mo nas wzru­sza i wkur­wia.
     A dzi­siaj, przed chwi­lą, ści­ska­ła mo­ją rę­kę, w tej sa­mej kuch­ni i przy tej sa­mej ka­wie, z tą sa­mą nie­co zdzi­wio­ną, tro­chę roz­ba­wio­ną mi­ną, po­wie­dzia­ła, pa­trząc mi pro­sto w oczy: „My się zna­my, praw­da?”. Zna­my się bar­dzo do­brze, Pta­szy­no. I wła­śnie z tym nie po­tra­fię so­bie w ogó­le po­ra­dzić.
     Dziew­czy­ny na Fa­ce­bo­oku pi­szą, że mia­ły tak sa­mo, kie­dy ich dziad­ko­wie, ich bab­cie cho­ro­wa­ły na al­zhe­ime­ra. Że na­uczy­li się sie­bie na no­wo i zbu­do­wa­li no­we re­la­cje. Ale to nie jest mo­ja bab­cia! Bab­cia to bab­cia. A to Kry­sia, mo­ja przy­ja­ciół­ka, po­wier­nicz­ka naj­więk­szych ta­jem­nic, mój naj­waż­niej­szy do­rad­ca.

*

Pa­mię­tam, jak [Krysia] ucie­szy­ła się, kie­dy za­dzwo­ni­łem po­wie­dzieć, że ku­pi­li­śmy so­bie dy­wan – no to jest coś, Pta­szy­no! Al­bo jak za­adop­to­wa­łem Zoś­kę. Ko­cha­ła nor­mal­ne, co­dzien­ne ży­cie. Spo­koj­ne i do­mo­we. […]  Wa­żę Ger­tru­dę. Ty­siąc osiem­dzie­siąt czte­ry gra­my. Przy­ty­ła, cie­szę się. Pod­le­wam kwia­ty. Że­byś wie­dzia­ła, ja­ka to jest fraj­da, Pta­szy­no.

*

W ogó­le by­cie sta­rym to jest ta­ka sy­tu­acja dość nie­co­dzien­na, Pta­szy­no. Ro­bisz coś, co do gło­wy by ci kie­dyś nie przy­szło, i się mo­żesz sam so­bą zdzi­wić. Ka­pi­tal­na spra­wa! […]  Spró­buj się raz ze­sta­rzeć, to sam zo­ba­czysz!

*  *  *

Ten, kto ni­g­dy nie wi­dział pierw­sze­go spo­tka­nia dwóch żół­wi, te­go ener­gicz­ne­go po­trzą­sa­nia gło­wa­mi, gwał­tow­nych uni­ków sko­ru­pą, ła­że­nia za so­bą w kół­ko, spoj­rzeń ukrad­ko­wych i ko­lej­nych po­trzą­sań gło­wą – no więc ten, kto ni­g­dy cze­goś ta­kie­go nie wi­dział, ten, prze­pra­szam, gów­no wie o emo­cjach.

*

A jak po raz ko­lej­ny pa­ku­ję pu­dła, to za­sta­na­wiam się, czy na­praw­dę tak bar­dzo raj­cu­je mnie zbie­ra­nie prze­wod­ni­ków po ogro­dach zoo­lo­gicz­nych na ca­łym, psia je­go mać, bo­żym świe­cie (45 ki­lo­gra­mów)? I czy tak sza­le­nie in­te­re­su­ją mnie te wszyst­kie ar­ty­ku­ły […]  (6 ki­lo­gra­mów)? I ja­koś też, cho­le­ra, nie mo­gę so­bie przy­po­mnieć […]  (12 ki­lo­gra­mów) […]. I kie­dy, kie­dy w koń­cu wy­nik­nie coś z mo­ich dro­go­cen­nych no­ta­tek na każ­dy te­mat […]  (120 ki­lo­gra­mów)?
     Na te py­ta­nia Wszech­świat, ła­ska­wy w po­zo­sta­łe, wol­ne od prze­pro­wa­dzek dni ro­ku, nie da­je mi jed­no­znacz­nej od­po­wie­dzi. A szko­da, kur­wa mać!

*

By­cie pta­sią ma­mą jest du­żo bar­dziej mę­czą­ce niż by­cie czy­ją­kol­wiek nia­nią. Chy­lę czo­ła przed wszyst­ki­mi ma­ma­mi i ta­ta­mi sro­ka­mi, go­łę­bia­mi, ma­zur­ka­mi, mo­drasz­ka­mi, ra­niusz­ka­mi, kop­ciusz­ka­mi i ko­wa­li­ka­mi. Ro­zu­miem po­wo­li mo­ty­wa­cję ma­my i ta­ty ku­kuł­ki.

*  *  *

Zoś­ka po­sta­no­wi­ła, że zo­sta­nie tech­ni­kiem we­te­ry­na­ryj­nym, i od­na­la­zła swój za­gu­bio­ny od daw­na ko­nik, czy­li – uwa­ga! – asy­sta przy od­cho­wy­wa­niu pi­skląt. […] 
     Ktoś mu­si od­dać al­bo po­ży­czyć mi lu­ster­ko. Naj­le­piej pro­sto­kąt­ne i nie­du­że, że­by zmie­ści­ło się w in­ku­ba­to­rze. Spra­wa jest na­praw­dę na­glą­ca, bo jesz­cze pa­rę dni i Zo­siu­ra prze­ko­na fla­min­ga, że jest am­staf­fem.

Wie­czor­ny spa­cer z Zoś­ką. Po­wo­li prze­su­wa­my się po na­szym ulu­bio­nym traw­nicz­ku, Zo­siu­ra do­kład­nie wą­cha każ­de ździe­beł­ko. Dość chy­ba znu­dzo­na za­ła­twia swo­je spra­wy. Wtem: zgro­za! Ogon pod sie­bie, uszy na sztorc, zje­żo­na sierść na grzbie­cie. Pa­trzę w stro­nę wia­ty śmiet­ni­ko­wej: zwie­rzę­ca syl­wet­ka. Ku­dła­ta, z ogo­nem, się­ga­ją­ca pew­nie do ko­lan. Z da­le­ka w ta­kiej sza­ró­wie nie­wie­le wię­cej wi­dać. Zoś­ka za­czy­na war­czeć i cią­gnie w stro­nę zwie­rza. Ogon na sztorc. War­czy, pry­cha, nie­śmia­ło szcze­ka. A ten – ani drgnie.
     Pod­cho­dzi­my bli­żej, świa­tło la­tar­ni po­ma­ga oce­nić sy­tu­ację. Spod wia­ty śmiet­ni­ko­wej przy Sem­po­łow­skiej, róg Nor­bli­na, wpa­tru­je się w nas wy­trwa­le sto­ic­kim wzro­kiem słod­kie­go idio­ty ko­nik na bie­gu­nach.
     (A Zoś­ka nie prze­sta­ła war­czeć, na­wet gdy kuc­ną­łem obok, gła­ska­łem go i po­wta­rza­łem: do­bry ko­nik, do­bry. Przy oka­zji mo­dląc się, że­by nikt zna­jo­my nie prze­cho­dził aku­rat obok).

*  *  *

A to zwie­rzę na­zy­wa się kan­czyl al­bo pi­lan­dok. Nie ma ta­kie­go zwie­rzę­cia jak my­szo­je­leń, jest tyl­ko al­bo mysz, al­bo je­leń, i są to dwa zu­peł­nie in­ne stwo­rze­nia. Po­dob­nie jak nie ma cze­goś ta­kie­go jak an­ty­ży­dow­skie prze­ko­na­nia, a je­dy­nie an­ty­se­mi­tyzm i prze­ko­na­nia, któ­re w isto­cie są dwo­ma róż­ny­mi spra­wa­mi, bo an­ty­se­mi­tyzm, ra­sizm, ho­mo­fo­bia i nie­na­wiść to nie są po­glą­dy, do cięż­kie­go chu­ja!

*

Przez dru­cik, […]  czy­li on­li­ne.

*

Któ­ra mą­dra­la tak mnie wy­cho­wa­ła, że uwie­rzy­łem, że po­cie­sze­nia na­le­ży szu­kać w li­te­ra­tu­rze? Rę­ka w gó­rę, szyb­ko! Pi­szę na Ber­dy­czów – mat­ka po­je­cha­ła so­bie na wy­jazd an­drzej­ko­wy, u bab­ci Wu­si za­ję­te, a do dziad­ka Hil­ka nie dzwo­nię – w dal­szym cią­gu nie ży­je!

*

W trud­nych chwi­lach mo­głem się prze­ko­nać, jak wie­le osób – tych ludz­kich i tych zwie­rzę­cych – stoi za mną mu­rem. Krze­pią­ce na dłu­go.

*

[…]  sza­re, kar­to­fla­ne klu­ski z ki­szo­ną ka­pu­stą i skwar­ka­mi. Pa­mię­tam, że też je lu­bi­łem, a że aku­rat li­sta za­ku­pów nie jest zbyt dłu­ga (nie mam for­sy!), w do­dat­ku ro­dzi­ce Paw­ła da­li nam ostat­nio ka­pu­stę, któ­rą sa­mi uki­si­li, pa­dło na rand­kę z Le­sio­wy­mi klu­cha­mi. Po­pro­si­łem ma­mę o prze­pis. Zdzi­wio­na przy­sła­ła trzy, dość la­ko­nicz­ne zdan­ka, że­by ka­pu­stę go­to­wać go­dzi­nę, ziem­nia­ki ze­trzeć, do­dać mą­ki (oko­ło sie­dem­dzie­siąt de­ko!), ugo­to­wać klu­ski, usma­żyć bo­czek, wy­mie­szać wszyst­ko et voilà! Nic prost­sze­go! Tak jak­bym miał to za­pi­sa­ne w ko­dzie ge­ne­tycz­nym. Tyl­ko pa­mię­taj – pi­sze ma­ma – że­by zmo­czyć de­skę wo­dą, za­nim wy­ło­żysz na nią cia­sto, to nie bę­dzie się le­pić! I po­tem z de­ski łyż­ką od­kra­jasz po ka­wał­ku i wrzu­casz do ga­ra! Wszy­scy tak ro­bi­my, po­win­no ci wyjść śpie­wa­ją­co!
     […]
     Po­dej­ście pierw­sze: klu­ski roz­pa­da­ją się po dwóch se­kun­dach, a wrzą­ca do nie­daw­na wo­da zmie­nia się w brud­ną, skro­bio­wą bre­ję. Wszyst­ko lą­du­je w ki­blu.
     Po­dej­ście dru­gie: nie zra­żam się, do­da­ję mą­ki. Tym ra­zem pa­ru klu­sko­wych śmiał­ków trzy­ma się tro­chę dłu­żej, wresz­cie roz­pa­da­ją się po oko­ło pięt­na­stu se­kun­dach, dzie­ląc los po­zo­sta­łych. Ki­bel.
     Po­dej­ście trze­cie: do­da­ję mą­ki i jaj­ko, po te­le­fo­nicz­nej kon­sul­ta­cji z ma­mą. Nie po­ma­ga – ki­bel.
     I kie­dy prze­kli­nam już wszyst­kich przod­ków Sen­wic­kich i Jan­czar­skich, kie­dy mam już dość dań lo­kal­nych i ro­dzin­nych, kie­dy śmierć wy­da­je się ulgą, kuch­nia jest bia­ła od mą­ki, a ziem­nia­cza­ne cia­sto po­chło­nę­ło jej już pra­wie ki­lo­gram, wresz­cie po­dej­ście czwar­te, ostat­nie. Klu­ski wy­cho­dzą pięk­ne, sza­re, błysz­czą­ce, nie za twar­de i nie za mięk­kie, ale nie­re­gu­lar­ne. Mie­szam z ka­pu­stą, któ­ra go­dzi­nę mę­czy­ła się z kmin­kiem i li­ściem lau­ro­wym we wrzą­cej ką­pie­li i bocz­ko­wy­mi skwar­ka­mi. Idę jeść, bo zwa­riu­ję.

*

Rut­ka do Kaś­ki pod­czas wczo­raj­szej ko­la­cji sza­ba­to­wej, szep­tem:
     – Ba­bu, a wiesz, że moż­li­we, że ju­tro też bę­dzie­my żyć?

*

Ra­no, kli­ni­ka we­te­ry­na­ryj­na. Zo­siu­ra stoi na sto­le, dok­tor za­czy­na po­bie­ra­nie krwi. Zoś­ka ro­bi wiel­kie oczy, pró­bu­je się od­su­nąć, no­gi śli­zga­ją jej się na me­ta­lo­wym bla­cie.
     – Pro­szę do niej mó­wić! Pro­szę jej opi­sy­wać śnia­da­nie, a naj­le­piej obie­cać kieł­ba­sę!

>

*

My­ślę, że je­śli ja­kimś chło­pa­kom wy­da­je się, że pra­wa ko­biet to nie jest ich spra­wa, to są głu­pi jak chuj. Prze­cież wszy­scy ma­my mat­ki, bab­ki, sio­stry, ciot­ki, przy­ja­ciół­ki, są­siad­ki, ku­zyn­ki, współ­pra­cow­nicz­ki, a nie­któ­rzy ma­ją też żo­ny, dziew­czy­ny i cór­ki.

*

[…]  pa­mię­ta­nie jest wte­dy pa­mię­ta­niem, kie­dy się ro­bi jak na­le­ży te­raz, jak lu­dzie są w po­trze­bie, a nie dum­nie pier­do­li ko­co­po­ły na wy­so­kich sce­nach o rze­czach, w któ­rych w ogó­le nie mia­ło się i nie ma się swo­je­go udzia­łu.

*

Mo­nia na­pi­sa­ła mi wczo­raj, że ja­kaś ro­dzi­na ucie­kła do Pol­ski, do Kra­ko­wa, z żab­ką szpo­nia­stą. Ma­łym, bez­bron­nym pła­zem. Przy­wieź­li ją w bu­tel­ce po so­ku, wczo­raj szu­ka­li dla niej akwa­rium. Gdy­by to by­ło w fil­mie, by­ło­by ki­czo­wa­te, a jest na­praw­dę i dla­te­go jest pięk­ne. Na­praw­dę, świat nie za­słu­gu­je na ko­niec świa­ta. Sla­va Ukra­ji­ni!

*

Spraw­dzam w in­ter­ne­cie ha­sło „naj­mod­niej­sze po­tra­wy wi­gi­lij­ne”.
     – Ku­tia. Mut­ti, co to jest ku­tia?
     – Ku­tia to jest… ale py­tasz o ku­tię se­far­dyj­ską czy asz­ke­na­zyj­ską?

*

We­dług mi­stycz­nych po­dań ży­dow­skich w każ­dym po­ko­le­niu ży­je trzy­dzie­stu sze­ściu Spra­wie­dli­wych, któ­rzy gwa­ran­tu­ją cią­głość ist­nie­nia Wszech­świa­ta. Wiel­cy la­me­dwow­ni­cy. […]  A mo­że jest tak, że sko­ro w Tal­mu­dzie jest na­pi­sa­ne, że jed­no ży­cie to ca­ły świat, to mo­że każ­dy ma wła­snych la­me­dwow­ni­ków? […]  A mo­że to nie tyl­ko o lu­dzi cho­dzi? Mo­że Spra­wie­dli­wi ma­ją też płe­twy, skrzy­dła i dzio­by? I ma­ją na imię Rok­sa­na, Wu­sia, Ka­sia, Prze­mek, Mar­ta, Pa­weł, Pi­rat, Man­di­sa i Nel­son. Trzy­dzie­ści sześć osób to jest na­praw­dę bar­dzo du­żo, a ja ich wszyst­kich mam.

Patryk Pufelski, Pawilon małych ssaków,
Wydawnictwo Karakter, Kraków 2022.
(wyróżnienie własne)

Nie pró­bu­ję […]  uspra­wie­dli­wiać ni­czy­jej ho­mo­fo­bii – jest tak sa­mo za­bój­cza, kie­dy po­cho­dzi od cis-fa­ce­ta he­te­ro, jak od ge­ja. Ale czy te re­ak­cje nie po­win­ny ka­zać nam puk­nąć się w czo­ło? Z ja­kiej Eu­ro­py nie chce­cie wy­cho­dzić, obroń­cy de­mo­kra­cji, sko­ro nie wi­dzi­cie, że nie­ła­two jest być otwar­cie ge­jem? Że to nie jest tak, że te okrop­ne ge­ju­chy nie ma­ją na­wet od­wa­gi cy­wil­nej, że­by przy­znać się do te­go, że są ho­mo, więc bu­du­ją w so­bie mur z bra­ku ak­cep­ta­cji dla sie­bie? Ko­mu za­da­ję te py­ta­nia, prze­cież nikt na nie nie od­po­wie. Ta­ka po­sta­wa ni­ko­mu nie po­ma­ga, nikt nie ma obo­wiąz­ku outo­wać się, że­by in­nym by­ło wy­god­nie, że­by mo­gli go so­bie wło­żyć do od­po­wied­niej szu­flad­ki. Sko­ro ktoś te­go nie ro­bi, wi­docz­nie nie czu­je się bez­piecz­nie! […]  Mo­że z tym mo­gli­by­śmy coś zro­bić – my, spo­łe­czeń­stwo – na dłu­go przed tym, za­nim ktoś zo­sta­nie na­cjo­na­li­stą i skur­wy­sy­nem?

*

I był­bym za­po­mniał,
***** *** i Konfederację!

*

[…]  jak jesz­cze raz prze­czy­tam gdzieś wy­nu­rze­nia mą­drej gło­wy o tym, że to oczy­wi­ste, że w Pol­sce na związ­ki/ślu­by/dzie­ci/usta­wy chro­nią­ce przed dys­kry­mi­na­cją ze wzglę­du na płeć i orien­ta­cję psy­cho­sek­su­al­ną jest za wcze­śnie i że to te­mat za­stęp­czy, to przy­się­gam, że chuj mnie strze­li. Sram na ta­ką so­li­dar­ność, w któ­rej to za­wsze my mu­si­my się na­gi­nać.

*

Mazl-tow!

*

Jak ktoś jesz­cze raz po­rów­na przy mnie li­mi­ty miejsc dla nie­zasz­cze­pio­nych w ki­nach i re­stau­ra­cjach, al­bo za­kaz wstę­pu dla osób nie­zasz­cze­pio­nych do ja­kichś miejsc do Ho­lo­cau­stu i gett, to przy­się­gam, że przy­pier­do­lę.

(tamże)

piątek, października 28, 2022

4798. 301/365  //  Panna cotta (LXIV)

wciąż mi mało, chciałabym więcej i szybciej.
a póki co macham test. 1b/a, 2c/a, 3a/b

301/365

Alessandra Amoroso, Buongiorno.

non sai che fortuna aver trovato te

środa, października 26, 2022

4797. rehab++

Pati & Jabłoń:
(pracując dzisiaj, komentują
poniedziałkową i wczorajszą rehabkę
)

Pati:
(dodała, że nie spodziewała się,
że jedno z ćwiczeń Drzewko da radę zrobić
)

Jabłoń:
(zadowolona, udaje oburzenie)
Czyli co!?! Jestem twoim
królikiem doświadczalnym?!?

Pati:
(również zadowolona, z przekornym uśmiechem)
O swoich granicach dowiesz się tylko
wtedy, gdy do nich podejdziesz.

Pati & Jabłoń:
(obie ryknęły śmiechem)

4796. rehab+

Rysia:
(opowiedziała Jabłoni poniższe cudo,
gdy szykowały się do pracy
)

Rysia:
(w niedoczasie, w drodze do Drzewka)

(w miejscu publicznym)
Jakiś Starszy Pan:
(widząc goniącą Rysię)
Wolniej, wolniej!
Jak kocha, to poczeka!

Rysia:
(mając świadomość, w jakim kraju żyje)
Nie wiem, czy ONA mnie kocha!

Jabłoń:
(zachwycona ripostą)

Rysia & Jabłoń:
(dały rehabilitacyjnego czadu)

poniedziałek, października 24, 2022

4795. 297/365

z każdej sytuacji uczynić okazję.
w zdarzeniach widzieć szanse.
długoterminowy plan!

297/365

[suplement pikselowy: 17.11.2022]

niedziela, października 23, 2022

4794. U Białego Kruka (C)

4793. Z oazy (LXXVI)  //  Panna cotta (LXIII)

Dwuniedzielne odliczanie literek, pięć. Tydzień temu przyszedł właściwy dzień, by zrobić to, co obiecywałam Sadownikowi od przynajmniej roku — porządek w papie­ro­wych książ­kach, odcedzanie książek, które zostają, od tych, które wychodzą. W ten sposób w mo­je ręce trafiła jedna z ukochanych hiszpańskich książeczek, którą podarowała mi dawno, dawno temu Bliźniacza Liczba.

Niezmiennie zachwyca mnie skromna liczba użytych kolorów, prosty tekst, głę­bo­ko filozoficzne przesłanie i puenta! Pozostało mi ją tylko ucyfrowić, prze­tłu­ma­czyć na język włoski i mieć już zawsze pod ręką.


è grande?   
  [jest duży?]  

  o piccolo?   
 [czy mały?]  

*


è profondo?   
  [jest głęboko?]  

  o basso?   
 [czy płytko?]  

*


sono leggeri?   
  [są lekkie?]  

  o pesanti?   
 [czy ciężkie?]  

*


è   l o n t a n o?   
  [jest   d a l e k o?]  

  o vicino?   
 [czy blisko?]  

*


è spaventoso?   
  [jest przerażający?]  

  o spaventato?   
 [czy przerażony?]  

*


è la FINE?   
  [to KONIEC?]  

  o l’inizio?   
 [czy początek?]  

*

Claudia Rueda, Todo es relativo,
Océano Travesía, 2019.


Tutto è relativo
[Wszystko jest względne]

4792. Z oazy (LXXV)  //  Panna cotta (LXII)

Dwuniedzielne odliczanie literek, cztery. Okładka w przepięknym „dziewczyńskim”, poli­tycz­nie niepoprawnym, kolorze!

Wypatrzyłam tę książkę, przeglądając katalog autorów w jednym z moich ulu­bio­nych wydawnictw „dzieciowych”. Zamó­wi­łam ją w apogeum niemocy w ramach paź­dziernikowego przydziału. Ta opowieść wiedziała, że będzie lekiem na całe zło i bar­dzo szybko do mnie przyszła. I leczyła, i odganiała smutki, i pytała: a jak wygląda twój problem? W najczarniejsze noce odpowiadałam: który?

Płakałam ze śmiechu, gdy okazało się, że nawet Wielki Królik umie sklecić gównianą historię, gdy Wiewiór nie odbiera stacjonarnego telefonu.

  Il Grande Coniglio ha un problema.   
   [Wielki Królik ma problem.]  

  Un problema grande come lui.
  Un problema ingombrante che lo segue
  dappertutto e gli impedisce di pensare ad altro.
   [Problem wielki jak sam Królik. / Problem jest uciążliwy, łazi
     wszędzie na Królikiem, uniemożliwiając myślenie o czymś innym.]
  

*

  Decide allora di chiamare lo Scoiattolo.
   [Królik zdecydował się więc zadzwonić do Wiewióra.]  

  Lo Scoiattolo però non risponde.
  Magari è uscito.
  Oppure ha qualcosa di molto importante da fare,
  qualcosa che non lo riguarda.
  O forse si sta bevendo un tè.
   [Ale Wiewiór nie odbiera. / Może wyszedł z domu.
    Lub ma coś bardzo ważnego do zrobienia,
    coś, co nie dotyczy Królika.
    A może właśnie popija sobie herbatkę.]
  

*


  Ma niente, gli sembra che non ci sia niente da fare.
  C’è sempre solo quel grosso problema che, a quanto pare,
  è piuttosto a suo agio. Il Grande Coniglio vorrebbe trovare il modo
  di mandarlo via, di farlo uscire di casa, di sbarazzarsene.
  Il modo per ritrovarsi finalmente da solo.
   [Ale nie, problem wydaje się nie mieć nic do roboty.
    Jest jedynie tym wielkim problemem, który najwyraźniej
    ma się całkiem komfortowo. Wielki Królik chciałby znaleźć sposób,
    by wysłać go w cholerę, by poszedł sobie z króliczego domu, by się go pozbyć.
    Sposób, by znaleźć się w końcu samemu.]
  

*


  Ed ecco che gli viene un’idea. Si, un’idea
  luminosa, una vera idea, finalmente!
  Trovato! Ma certo! Un percorso! Delle
  frecce! Delle frecce che indichino l’uscita!
  Il Grande Coniglio è così contento e così
  indaffarato, così entusiasta della sua idea
  da non aver nemmeno sentito il DRING
  DRING e RIDRIIIIIIING del campanello.
 [I oto pojawia się pomysł. Tak, pomysł
    klarowny, realny, nareszcie!
    Znaleziony! Oczywiście! Jest kierunek!
    Z kierunkowskazami! Kierunkowskazami wskazującymi wyjście!
    Wielki Królik jest tak zadowolony i tak
    zaaferowany i rozemocjonowany swoim pomysłem,
    że nie słyszał wcale DRYŃ,
    DRYŃ i DRRRRYYYYYŃ dzwonka u drzwi.]

*


Ramona Bădescu, Lo strano caso del Grande Coniglio,
ilustr. Delphine Durand, Kite Edizioni, Padova 2019.
(wyróżnienie własne)

4791. Z oazy (LXXIV)

Dwuniedzielne odliczanie literek, trzy. Okładka w przepięknym „dziewczyńskim”, poli­tycz­nie niepoprawnym, kolorze! To książka o tym, że nie zdaje się kobietom wcale. To nie hipochondria, problemy z percepcją świata czy przewrażliwienie. To tylko i aż kobiece życie… bez pudru lub pomimo jego grubej warstwy.

Znam, a w zasadzie znałam przez chwilę jedną kobietę, która twierdziła, że nic z poniższego nigdy jej się nie przytrafiło. Klapki na oczach miała dość gustowne. Była miła, grzeczna, zawsze uśmiechnięta, niezmiennie zachwycona, urocza i na swój sposób zwyczajnie wkurwiająca — podziwiałam intensyw­nie, ale szybko mi przeszło.

Jeśli wszystkie kobiety rodzą się w mocno zseksualizowanej, uprzedmio­ta­wia­jącej kulturze, która z założenia sprzeciwia się jakiemukolwiek roz­sze­rza­niu ich praw i dążeniu ku równości, i właśnie ta kultura staje się so­czew­ką, przez którą przechodzi każdy aspekt ich doświadczenia, to czy jest w ogó­le możliwe uniknięcie zinternalizowania wszystkich wypaczeń, któ­ry­mi są otoczone?

*

Coś nas jednak łączy: każda z nas była w tym albo innym momencie w taki lub inny sposób postrzegana lub traktowana jako materia nie na miejscu, jako coś nie tak w świecie, który mamy pełne prawo uważać przecież za swój. […]  Droga do unicestwienia wstrętu zaczyna się od kobiet. Musimy się starać zauważać go i rozpoznawać: skończy się dopiero wtedy, kiedy nauczymy się odrzucać wstręt na każdym kroku i nauczymy tego wszystkie inne i wszystkich innych.

*

Definicja przez podział ukazuje nowy teren. Pożądanie rodzi się na granicach, zachęca do ich przekraczania i budzi kultu­rowe lęki.
 //  Christine Gledhill

*

„Bądź uprzejma”, „Bądź miła”, „Bądź wdzięczna” – to tra­dy­cyj­ne ostrze­że­nia, jakie strażnicy dostępu do naszej cywilizacji wystosowują do kobiet. Kryje się w nich niewypowiedziana groźba, że niedostosowanie się do tych reguł wykluczy kobiety z dyskursu publicznego, a w niektórych sytuacjach – również z życia.

*

W mainstreamowej prasie nie pojawiają się nadzy i seksualizowani nasto­let­ni chłopcy ani dorośli mężczyźni – tego się po prostu nie robi, nikt o to nie walczy ani nie uważa za znak równości płci, o który mężczyźni musieliby walczyć.

*

[…]  przeciwnicy prawa kobiet do pełnego i ostatecznego decydowania o swo­im ciele tak rzadko potrafią kontrargumentować w sposób rozsądny i logiczny […]  Zamiast tego musimy wysłuchiwać starej gadki o Bo­gu, „naturze” i „naturalnym porządku rzeczy”, która uspra­wie­dli­wia i napędza głęboko zakorzenione i bardzo wygodne mizoginistyczne tradycje w postaci przemocy fizycznej, gróźb, obelg, wyzwisk seksualnych i wykańczających, podszytych wstrętem stereotypów na temat kobiet i ich ciał.

*

Oraz że młode kobiety są za szczupłe, za grube, owłosione, głupie, inteli­gent­ne, niewdzięczne, pijane, sztywne, puszczalskie, oziębłe, płodne, nie­za­in­te­re­so­wa­ne czasem pozostałym im na reprodukcję, zbyt albo niedo­sta­tecz­nie wykształcone, za ambitne, zainteresowane karierą, zbyt męskie, androginiczne lub zbyt kobiece, by mieć jakieś poglądy na dowolny temat – a zwłaszcza na ten, jak to jest być młodą kobietą w takim świecie. No i oczy­wiście z powyższych względów nie można ich traktować poważnie.

*

A może nieustanne redukowanie nas do poziomu sumy cech fizycznych i funkcji biologicznych stanowi jedynie wygodnie podstępną formę kontroli – łatwo się na to powołać, a przy tym dotyczy wszystkich kobiet na świecie, odnosi miażdżący skutek i nie da się temu zaprzeczyć.

*

Jako konsumentkom obiecuje się nam szansę na ponowne wku­pie­nie się „na miejsce”, pod warunkiem jednak, że to miejsce, do którego zmierzamy, pokrywa się ze „zrekonstruowaną mistyką kobiecości”, by za­cy­tować Jeff­reya Weeksa. Jakimś cudem zakup doskonałej jakości zestawu narzędzi i naj­wyższej klasy kosiarki samojezdnej nie wlicza się do wy­zwo­le­nia naszej „prawdziwej” kobiecości, bez względu na to, jak wiele wolności te rzeczy dawałyby nam od strony praktycznej.

*

[…]  uwielbienie doskonałej kobiecej twarzy uzupełnia się z odrzuceniem wszystkiego, co dzieje się w czaszce, którą owa twarz zdobi.

*

Dlaczego – pytały kobiety – połowa populacji musi żyć bez prawa do swo­bod­ne­go przemieszczania się, które to prawo bezdyskusyjnie przysługuje drugiej połowie? I dlaczego prze­moc wobec kobiet uważa się za problem, któremu za­po­bie­gać muszą wyłącznie kobiety, skoro to nie one się jej do­puszczają?

Eimear McBride, Coś nie tak. Kobiecość i wstręt,
przeł. Łukasz Witczak, Wydawnictwo Pauza, Warszawa 2022.
(wyróżnienie własne)

[…]  mizoginia zawsze była najbardziej akceptowalną społecznie formą nienawiści, nader często odsyłaną w do­mo­we zacisze i o wiele zbyt chętnie uznawaną za coś w rodzaju żartu. Mężczyźni, których mi­zo­gi­nia popycha do morderstwa, nie są uznawani za repre­zen­tant­ów głębokiej instytucjonalnej ślepoty na fun­da­men­tal­ne człowieczeństwo, prawa i dobrostan kobiet. Tłu­ma­czy się ich i się usprawiedliwia, przedstawia jako dziwaków i odszczepieńców. Ich nienawiść do kobiet, pragnienie krzywdzenia ich cieleśnie – fizycznie lub seksualnie – po prostu nie są traktowane poważnie. Takich zachowań nie postrzega się nawet w kate­go­riach nienawiści, ale najczęściej uznaje się za reakcję na prowokujące zachowanie.

(tamże)

(4789+1). W punkt i w tempo

Poruszył mnie poniższy fragment. Zadumała mnie bardzo prawda, jaką precyzyjnie kreślą te słowa. Dorzuciłabym od siebie „bliskich” ludzi — więzami krwi dosta­tecz­nie mocno skrę­po­wa­nych — którzy wkurwia­ją całymi latami swoim źle za­adre­so­wa­nym współczuciem.

     –  Ja nie mam dzie­ci. O to też chcia­łeś mnie za­py­tać?
     •  Często so­bie za­da­ję to py­ta­nie. Ni­g­dy nie py­ta­łem o to gło­śno, po­nie­waż za­wsze mia­łem po­czu­cie, że to jest nie­zwy­kle in­tym­na, a jed­no­cze­śnie bar­dzo sil­na de­cy­zja. Któ­rą bez względu na kon­se­kwen­cje, bo trud­no prze­wi­dzieć jej skut­ki, na­le­ży po pro­stu usza­no­wać. […]
     –  […]  Edek miał od sa­me­go po­cząt­ku po­dob­ne po­de­jście. Przez dłu­gi czas mar­twi­łam się, że to ja, jako ko­bie­ta, je­stem oso­bą de­cy­du­jącą. Ale to była wspól­na de­cy­zja. My­śmy się tak po pro­stu zna­le­źli. Nie­wie­lu lu­dzi zda­je so­bie spra­wę, że ta de­cy­zja jest trud­na i że bywa też smut­na. I że za­wsze stoi za nią ja­kiś po­wód. I dla­te­go wkur­wia­ją mnie lu­dzie, zwłasz­cza ko­bie­ty, od któ­rych w tym te­ma­cie do­świad­czy­łam spo­ro agre­sji, bo po­tra­fią być bez­względ­ne i okrut­ne w swo­ich oce­nach.
     To nie jest wy­go­da. To wy­rwa i smu­tek. Od­po­wie­dzial­no­ść. Wy­bór. Prze­cież nikt się nie de­cy­du­je na taki krok bez­re­flek­syj­nie. Nie­po­sia­da­nie dziec­ka nie czy­ni mnie gor­szym czło­wie­kiem.

Maria Peszek, Naku•wiam zen,
Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2022.
(wyróżnienie własne)

4789. Z oazy (LXXIII)

Dwuniedzielne odliczanie literek, dwa. Okładka w przepięknym „dziewczyńskim”, poli­tycz­nie niepoprawnym, kolorze!

Od początku do końca kongenialna rozmowa córki (–, Maria) z ojcem (•, Jan), artystki z artystą, człowieka z człowiekiem, wrażliwej z wrażliwym, myślącej z myślą­cym — na przekór wszystkiemu. I pomyśleć, że gdyby nie miłość kochanej przeze mnie Osoby do artystki, to nie pilnowałabym dnia premiery, by mieć pew­ność, że owa Osoba tego samego dnia będzie miała tę książkę na swoim kundlu. Miała. Miałam i ja. Obie pilnowałyśmy, by czytać jak najdłużej. Niespecjalnie nam się udało.

Ta ksi­ążka jest w ja­ki­mś sen­sie o tym sa­mym, o czym wszyst­kie moje pio­sen­ki, a wcze­śniej moje ak­tor­skie wcie­le­nia – o pra­wie do by­cia in­nym. O pra­wie do wła­snej dro­gi. O tym, że od­sta­wa­nie, choć bo­le­sne, może być źró­dłem siły.

*

     –  Co to jest to „kon­ge­nial­ne”?
     •  Kon­ge­nial­ne? To jest spe­cjal­ny ro­dzaj ge­nial­no­ści. To jest coś wi­ęcej niż ge­nial­ne.
     –  Ro­zu­miem.
     •  Ale twój Edek mówi, że to nie jest po­praw­ne uży­cie. Więc ja już to wy­rzu­ci­łem ze słow­ni­ka.

*

     •   Cie­ka­we, jak przez te py­ta­nia i to, jak się to­czy ta roz­mo­wa, czło­wiek uzmy­sła­wia so­bie pew­ne rze­czy. Albo na­zy­wa je po imie­niu, cze­go nie był w sta­nie zro­bić wcze­śniej.
     –   To jest bar­dzo cha­rak­te­ry­stycz­na na­sza ce­cha, wiesz, że nie ma pier­do­le­nia. Jak mó­wisz, to mó­wisz. Je­że­li jest coś wa­żne­go, trze­ba to po­wie­dzieć ja­sno i wy­ra­źnie, dru­ko­wa­ny­mi li­te­ra­mi.
     •  Tak. A jed­no­cze­śnie cały czas jest w tym coś nie­uchwyt­ne­go, coś trud­ne­go do zde­fi­nio­wa­nia.
     –   I ni­g­dy te roz­mo­wy nie ko­ńczą się po­czu­ciem, że mamy odpowiedź.

*

     •  […]  eks­tre­mal­ne prze­ży­cia prędzej czy pó­źniej pro­wo­ku­ją w czło­wie­ku py­ta­nia, na któ­re ni­g­dy by nie zna­la­zł od­po­wie­dzi, gdy­by jego ży­cie było do­sko­na­łe.

*

     •  […]  Na jed­nym z pierw­szych spo­tkań [Bogusław Scha­ef­fe­r]  pod­sze­dł do mnie i po­wie­dział: „Dla­cze­go za­cho­wu­jesz się jak idio­ta?”. Ja mó­wię: „Ale o co cho­dzi?”. „Je­że­li pro­wa­dzisz roz­mo­wę, któ­ra ci nie od­po­wia­da, któ­ra cię męczy, fru­stru­je, na­tych­miast ją ko­ńcz pod byle po­wo­dem. Że pa­pież za­dzwo­nił, że przy­po­mnia­łeś so­bie o po­grze­bie ciot­ki, co­kol­wiek. Tnij, bo zło­gi i stre­sy, któ­re wy­twa­rza ko­niecz­no­ść prze­dłu­ża­nia tej roz­mo­wy, są tak wiel­kie, że się ni­g­dy z tego nie wy­do­sta­niesz”. Ja na to: „Ale o czym ty mó­wisz?”. Sta­łem na ko­ry­ta­rzu mi­ędzy szko­łą te­atral­ną a aka­de­mią. „Roz­ma­wia­łeś z kimś. Nie znam fa­ce­ta, ale wiem, że to jest ja­kiś pro­fe­sor czy dzie­kan. I wi­dzia­łem, jak ki­wasz gło­wą, jak je­steś spi­ęty, jak ci ręce si­nie­ją, ale sto­isz tam cały czas i do ko­ńca je­steś. Za­pa­mi­ętaj so­bie na całe ży­cie, że tego ci nie wol­no ro­bić”.

*

Czniam na rady tych, któ­rzy twier­dzą, że wie­dzą, co dla mnie do­bre.
     Won.

*

     –  Też cię wkur­wia­ją lu­dzie, któ­rzy z żalu ro­bią sens ży­cia? Bo u nas cier­pie­nie, naj­le­piej zbio­ro­we, jest to­żsa­mo­ścią na­ro­do­wą. […] 
     •  […]  Po­lak, cier­pi­ąc, ma po­czu­cie, że po­sia­dł strasz­li­wą wła­dzę i ta wła­dza go opa­no­wu­je. I nisz­czy wszyst­ko. To się bie­rze oczy­wi­ście z na­szej strasz­nej hi­sto­rii ka­to­li­cy­zmu, któ­ry jest naj­ciem­niej­szą re­li­gią na świe­cie. A w pol­skim wy­da­niu to jest w ogó­le pie­kło. I je­że­li sza­tan ist­nie­je, to jest nim in­sty­tu­cja pol­skie­go Ko­ścio­ła.

*

     •  Ab­so­lut­nie tak! Ko­ściół to gło­sząca naj­bar­dziej nie­to­le­ran­cyj­ne tezy in­sty­tu­cja. I re­li­gia ka­to­lic­ka rów­nież, pe­łna py­chy, za­śle­pie­nia, ale da­jąca do ręki upraw­nie­nia do my­śle­nia o so­bie jako o ple­mie­niu wy­jąt­ko­wym, o ple­mie­niu ma­jącym mi­sję, będącym wła­śnie Chry­stu­sem na­ro­dów.
     Nie mogę się oprzeć wra­że­niu, że cały sys­tem i cha­rak­ter tej re­li­gii, mó­wię o ka­to­li­cy­zmie pol­skim, jest do­sko­na­le prze­my­śla­ną stra­te­gią. […] 
     –  Wiesz, dla mnie naj­gor­sze w ka­to­li­cy­zmie jest prze­ko­na­nie, że czło­wiek sam z sie­bie jest po­zba­wio­ny ja­kiej­kol­wiek war­to­ści i do­pie­ro dzi­ęki chrzto­wi, ak­ce­so­wi do or­ga­ni­za­cji, sta­je się kimś. I że ka­pła­nom za­le­ży na tym, że­by­śmy żyli w sta­nie wiel­kie­go eg­zy­sten­cjal­ne­go uszko­dze­nia, bra­ku, grze­chu, że tyl­ko Ko­ściół, Bóg mogą spra­wić, że będzie­my szczęśli­wi. To od­bie­ra war­to­ść ży­ciu, a czło­wie­ko­wi god­no­ść. To okrut­ne i znie­wa­la­jące.

*

     •  […]  Tym czy­mś, na czym ja się opie­ram, jest po­czu­cie, że naj­wa­żniej­szą rze­czą w ży­ciu jest samo ży­cie. I nie mo­żna go w żad­nym punk­cie mar­no­wać. W kon­se­kwen­cji, żeby nie wiem jak było trud­no, to sko­ro ży­cie jest naj­wa­żniej­sze, za­wsze się ma prze­ko­na­nie, że je­śli nie dziś, to ju­tro albo po­ju­trze, albo w naj­bli­ższej przy­szło­ści na­stąpi po­zy­tyw­ne roz­wi­ąza­nie.

*

     •  […]  Za­wsze wi­dzę ja­kieś wy­jście, nie wiem ja­kie, ale wiem, że jest.

*

     •  Ty się bar­dzo szyb­ko na­uczy­łaś czy­tać. I kie­dyś przy­cho­dzisz do mnie, mia­łaś pięć lat, i mó­wisz: „Prze­czy­ta­łam Fau­sta Mar­lo­we’a i nic nie zro­zu­mia­łam. A te­raz zo­bacz, co mam pi­ęk­ne­go! Patrz, ile ma ob­raz­ków!”. Ja pa­trzę, a to Ka­ma­su­tra.

*


[dostęp: 23.10.2022], źródło.

     Kie­dy za­my­kam oczy, wi­dzę to, co po tam­tej stro­nie po­wiek.
     Moje ga­łki oczne ro­bią fi­ko­łka i przy­glądam się wnętrzu swo­jej gło­wy od środ­ka.
     Wi­dzę pa­ru­jące za­go­ny my­śli, ob­ra­zy cze­ka­jące w ci­szy na swo­ją ko­lej.
     Ide­al­nie po­se­gre­go­wa­ne, wil­got­ne grząd­ki słów, kie­łku­jące idee.
     Zu­chwa­łe po­my­sły od­sta­wio­ne do fer­men­ta­cji.
     Zero cha­osu, zero przy­pad­ku.

*

Ura­to­wa­ła mnie po­trze­ba zro­zu­mie­nia. Za­gląd­ni­ęcia za te ku­li­sy, za któ­ry­mi jest ciem­no­ść.

*

     •  […]  Nie ma sy­tu­acji bez wy­jścia. […]  Tak na­praw­dę nie ma sy­tu­acji ide­al­nych.
     –   Ale często kry­zy­sy, po­ra­żki prze­su­wa­ją nas w re­jo­ny fan­ta­stycz­ne, do któ­rych by­śmy ni­g­dy nie tra­fi­li.

*

     •  […]  de­cy­zje. Trze­ba je po­dej­mo­wać w spo­sób pro­sty i zde­cy­do­wa­ny. Jest ce­zu­ra: wi­ęcej nie mam cza­su. Albo: tu się z fa­ce­tem nie do­ga­dam.
     –   Albo chcę to zro­bić mimo wszyst­ko.
     •   I ro­bię. Nie uża­la­jąc się. I pa­trzę, co z tego wy­ni­ka. I po­wiem te­raz coś in­fan­tyl­ne­go: jak się my­śli w tym sen­sie po­zy­tyw­nie, to roz­wi­ąza­nia naj­zwy­czaj­niej w świe­cie przy­cho­dzą do czło­wie­ka. I dzia­ła­ją.

Maria Peszek, Naku•wiam zen,
Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2022.
(wyróżnienie własne)

     •  […]  Wiem, że je­że­li coś się za­pa­da i wcho­dzi w stan na przy­kład obo­jęt­no­ści czy tak zwa­ne­go nie­uda­nia, to gwa­łtow­ne pró­by na­pra­wie­nia tego są błędem. Moim zda­niem naj­pierw trze­ba się temu pod­dać i nie bać się, że to się sta­cza w inną stro­nę; uczy­nić z tego wa­lor i od tego się od­bić.

*

     –  …jak chce.
     •  Wła­śnie. Ale tego nie mo­żna roz­pa­mi­ęty­wać. Więc te­raz idziesz na ba­gna, tam zbie­rasz siły, bo po to się idzie na ba­gna. Nie żeby się izo­lo­wać i gar­dzić świa­tem. Tyl­ko po to, żeby zro­zu­mieć, któ­ry dla cie­bie tor jest naj­wła­ściw­szy, na któ­ry masz wsko­czyć i za­pier­da­lać z pręd­ko­ścią, za któ­rą nikt nie nadąży.

*

     – Chy­ba wiem, co by to mia­ło być, ale nie wiem, jak do tego do­jść. Chcesz, żeby ci o tym mó­wić?
     • Bar­dzo.
     – Jed­nak chy­ba nie wiem. Czy to, co mó­wię, jest jasne?
     • Ab­so­lut­nie.

(tamże)

4788. Z oazy (LXXII)

Dwuniedzielne odliczanie literek, raz. Pierwsza z pięciu książek i książeczek, na­pi­sa­nych przez kobiety i ukrytych pod okładką w „dziewczyńskim” kolorze od bez­dys­ku­syj­nej czerwieni do bladego różu. Było warto! Jest moc.

Rozgrzeszyła ta książka ten kawałek mnie, co zawsze marudzi i widzi szklankę do po­łowy pustą. A nawet zaryzykowałabym, że uwolniła mnie od tego kawałka, gdy po­sta­nowiłam spędzić z nim tyle czasu, ile potrzebował w moim towarzystwie. Dlatego dla mnie te nieprzypadkowo ułożone literki uważam za — absolutnie! bez­względ­nie! — bezcenne.

     – O co tobie w ogóle chodziło? – spytał zmęczonym głosem.
     – Skarbie – odpowiedziałam – to się nie mogło udać. Ja zmierzałam… do miejsca, w którym jestem teraz.

*

W czasach, gdy zbliżałam się coraz bardziej do marginesu społecznego, nic tak nie koiło bólu i złości w sercu jak spacer przez miasto. Obserwując ludzi, którzy na pięćdziesiąt różnych sposobów próbują pozostać ludźmi, widząc różnorodność i pomysłowość technik przetrwania, czułam, jak schodzi ze mnie napięcie. Odbierałam przez skórę zbiorowy opór przed pójściem na dno.

*

     – To czym ostatnio jest dla ciebie życie? – pytam.
     – Kością stojącą w gardle – odpowiada. – Ani nie mogę jej połknąć, ani wykasłać. Mogę tylko próbować się nie udławić.

*

Lecz jak właściwie wytłumaczyć wrażliwość, która nabiera kształtu pod wpływem takich, a nie innych doświadczeń? I dlaczego w ogóle jeden ciąg zdarzeń staje się  doświadczeniem, a inny nie? Pewne jest, że koniec koń­ców człowieka zawsze cze­ka głębokie zaskoczenie („Nie tak to sobie wyobrażałam!”) obrotem życiowych spraw i że to zaskoczenie w sposób nie­uni­kniony staje się dla niego surowym tworzywem.

*

     – Co to, u licha, znaczy?
     – Sama nie wiem.
     – A kiedy będziesz wiedzieć?
     – Nie wiem.
     – I co zamierzasz w międzyczasie?
     – Robić notatki.

*

     – Nie ma tu nikogo, z kim dałoby się porozmawiać? – spytałam ją kiedyś.
     – Nie, kochana – odparła Alice. – Popaplać, to tak. Ale porozmawiać? Nie. Na pewno nie tak jak z tobą.
     Czuła się otępiona gadką szmatką, która dzień w dzień wypełniała jej uszy. To gorsze niż cisza, powiedziała. O wiele gorsze.

*

To, czego byliśmy świadkami jako dzieci, było naszym pierwszym wglądem w pewien rodzaj wewnętrznego oddalenia, które w późniejszym życiu czło­wiek postrzega jako coś zgoła pierwotnego.

*

     – Jak mogłaś to zrobić dziecku? – pytałam ją najpierw, gdy miałam osiemnaście lat, potem trzydzieści, a potem czterdzieści osiem.
     Zdumiewające, że ilekroć wracałam do tamtego zdarzenia, mama oznaj­miała:
     – Niczego takiego nie było.

*

Miłość bez równości? To ja podziękuję! Dzieci i macierzyństwo? Obejdę się bez! Społeczne potępienie? Bzdura! Pomiędzy żarliwością jej retoryki a na­ka­za­mi pełnokrwistej rzeczywistości rozciąga się ziemia niczyja nie­spraw­dzo­nych przekonań. Jak łatwo było – Rhodzie, ale i nam – wy­krzy­kiwać ze złością: do diabła z tym wszystkim! I jak bardzo temperowało nas doświadczenie nieokiełznanej siły uczucia, które z uporem podkopuje te buntownicze uproszczenia. Zbliżając się nieuchronnie do punktu, w którym sama sprawi sobie zawód, Rhoda staje się żywym ucieleśnieniem luki mię­dzy teorią i praktyką: miejsca dobrze znanego tak wielu spośród nas.
     Nieraz sobie myślę, że dla mnie ta luka stała się głęboką przepaścią, po której dnie wędruję niczym pielgrzym, nie tracąc nadziei, że uda mi się przed śmiercią wdrapać na górę.

*

[…]  na drodze do samowiedzy po każdych dwóch krokach naprzód robią jeden krok wstecz – rzecz znamienna dla żółwiego tempa, w jakim postępuje zmiana społeczna.

*

„Tak, tak, tak!” – krzyczą błyszczące oczy, rozchylone usta. Patrząc na to ich rozedrganie i czując jednocześnie, jak moja własna twarz tężeje, myślę sobie: tego się nie da ominąć, każdy musi przez to przejść.
     To gen anarchii, obecny w każdym człowieku, który urodził się w gorszej klasie, z gorszym kolorem skóry, z gorszą płcią – tyle że u niektórych pozo­sta­je uśpiony, a u innych sieje spustoszenie – nikt nie wie tego lepiej niż ja.

*

Spytałam kiedyś Manny’ego, czy jest zaskoczony przebiegiem swojego ży­cia. Odpowiedział:
     – Zawsze się czułem, jakby popychały mnie siły, nad którymi nie mam żadnej kontroli. Robiłem to, czego ode mnie oczekiwano, a potem ogarniał mnie lęk. Przez lata nie znałem innego stanu niż niepokój. Pewnego dnia zdałem sobie sprawę, że ten niepokój mnie uformował. Od tamtej pory nic mnie już nie zaskoczyło.

*

     – To proste – odpowiada Leonard. – Gdy konflikt staje się publiczny, polityka na tym zyskuje, a sztuka schodzi na psy. Ludziom takim jak my pozostaje gapienie się na obrazki w internecie: uniesioną pięść, różową wstążkę, tatuaż ze słusznym hasłem.

*

[…]  słowa wciąż trzymały w napięciu. Powoli zdałam sobie sprawę, dla­cze­go tak jest: ponieważ John [Dylan]  nie walczył z utratą kontroli. Tak jakby się jej spo­dziewał i zawczasu obmyślił metodę przetrwania. Zamierzał pod­dać się własnej słabości, zobaczyć, dokąd go ona zaprowadzi.

*

Na Park Avenue dobrze ubrana matrona mówi znajomej:
     – Za moich czasów mężczyzna był daniem głównym, a dziś jest przyprawą.

*

Im jednak dłużej spotykałyśmy się i rozmawiałyśmy, tym silniej do nas docierało, że naszym głównym zamierzeniem jest zrozumieć, w jaki sposób stałyśmy się takie, jakie jesteśmy.

*

Nasze życie wewnętrzne, pisał William James, jest płyn­ne, ruchome, zmien­no­kształtne, zawsze w stadium przej­ścio­wym. Te przejścia, uważał, sta­no­wią naszą rzeczywistość; wszelkie doświadczenie „tkwi w prze­mianach”.

Vivian Gornick, Kobieta osobna i miasto, przeł. Łukasz Witczak,
Wydawnictwo Filtry, Warszawa 2022.
(wyróżnienie własne)

[…]  przywiązane lub przywiązujące się do mężczyzn umysłowo i duchowo nijakich, do mężczyzn, którzy nie­uchronnie ciągnęli je w dół. Widmo takiego losu wisiało nad nami wszystkimi. Każda drżała na myśl, że mo­gła­by się stać jedną z tych kobiet.
     Mnie to nie spotka, postanowiłam. Poprzysięgłam sobie, że jeśli nie znajdę właściwego mężczyzny, obejdę się bez niego.

*

     – Nie interesuję ich. Ta część mnie, która jest interesująca, to część, której się boją.

*

Przyjaźń dzieli się na dwie kategorie: taką, w której lu­dzie spotykają się ze sobą, bo potrzebują swojej ener­gii, i taką, w której ludzie potrzebują energii, żeby się spo­tkać. W pierwszym przypadku człowiek stanie na gło­wie, by móc spędzić trochę czasu z przyjacielem, w dru­gim – szuka dla niego miejsca w swoim kalendarzu.

(tamże)

sobota, października 22, 2022

4787. 295/365

po ponad dwudziestu latach długich włosów przyszedł czas na zmia­nę. siódmy dzień szokuję tych, do których mam jeden uścisk dłoni, a na pytanie, którego z grzeczności mi nie zadają: co mam na głowie? odpo­wia­dam: różnice językowo-kultu­rowe.

295/365

czwartek, października 20, 2022

4786. [Też] Panna cotta (LXI)

Podarowała mi wczoraj między ćwiczeniami dwie perełki.

Pierwsza. Rysia w weekend tłumaczyła symultanicznie z języka an­giel­skie­go. Pani prowadząca seminarium powiedziała uczestniczkom i uczest­ni­kom, że w trakcie na­u­ki chodzenia prawidłowo rozwijające się dziecko na każde dwa, wy­ko­na­ne samo­dziel­nie, kroki upada siedemnaście razy. Siedemnaście! Upadki są dużo istotniejsze niż kroki, bo podnoszenie się po nich wzmacnia mięśnie posturalne (a do­kładniej, dodała Rysia, prostowniki). Siedemnaście! Żadne dziecko po trzech upadkach nie mówi: to nie dla mnie! nie mam daru! świat mi nie sprzyja! Ono się podnosi i… idzie, by po drodze upaść jeszcze nie raz. Robi to na mnie wrażenie.

Dwa. Rysia zapytała, czy słyszałam tę włoską piosenkę, z kreskówki wyjętą. Po kilku godzinach link do kreskówkowej wersji przysłała. Zakochałam się w tej piosence i w kil­ku końcowych sekundach od 2:48, bo ktoś we mnie często tak podskakuje z radości i nie­możności do­cze­ka­nia się nadciągających pięknych chwil. A potem zna­lazłam wersję koncertową i… nią łomolę, bo w tym wykonaniu jest wszystko to (np. radość, spontaniczność, lekkość), co przyciąga mnie do wło­szczyzny!

Edoardo Bennato, Il gatto e la volpe.

per televisione… frottole!
per la radio… frottole!
politici… frottole!

*

«Giovanotto, dove vai?»
«A scuola.»
«Eei, […] un sacco di fatica. […] vieni con noi
«[…] per diventare ricco e famoso in breve tempo»

*  *  *

Il gatto e la volpe z filmu Luca.

quanta fretta, ma dove corri, dove vai?
[…] 
avanti, non perdere tempo

środa, października 19, 2022

4785. 292/365

z samego rana konkurencja do korzystania z poręczy przy schodach. piękna! zachwyciła, nim pognaliśmy do lekarza.

292/365

poniedziałek, października 17, 2022

4784. 290/365

komendy głosowe wyrzuciliśmy dziś osta­tecz­nie do śmietnika. sukiś nie umie czy­tać z ruchu warg — nie przy­nie­sie już pod­nie­sio­nej z podłogi skarpetki. uczymy się migania.

290/365

niedziela, października 16, 2022

4783. 289/365

     — stratę należy (w dowolnej kolejności): przyjąć do wia­do­mo­ści, przeboleć, oswoić, uznać, zrozumieć, co realnie odbiera.
     — a potem?
     — potraktować to, co pozostało, jako po­czą­tek nowej przy­gody!

289/365

[suplement pikselowy: 27.10.2022]