Niedzielne odliczanie literek, raz, a w zasadzie zaległe dwuniedzielne odcedzanie literek, sześć. Tydzień temu po prostu nie wyrobiłam się z jednoznacznym wyborem cytatów, które chcę tu mieć. Wybierałam, przebierałam, eliminowałam… prawie tydzień, szukając pewności, że już. Już! Nijak nie mogę ich tu mieć mniej.
Dzioby, pyski, twarze, nogi, łapy, skrzydła i kopytka, sierść, pazury i łuski — samo gęste. Wyłącznie o miłości. O tym jest dla mnie ten pamiętnik.
To pierwsza książka, którą czytałam z wyszukiwarką pod ręką… kilkadziesiąt nieznanych mi zwierząt, które chciałam natychmiast „spotkać” chociaż na zdjęciu.
Szare kluski, uwielbiam! Ale w Małej Danii od zawsze jemy je w inny sposób: polane tłuszczem ze skwarkami i posypane twarogiem. Sadownik ich nie lubi, więc już ustaliłam z Białym Krukiem, że jak będzie miał mnie pod opieką, wypróbujemy przepis Autora.
Czekałam, aż ta książka ukaże się w ibuku. Jedno z moich ulubionych wydawnictw, jeśli chodzi o wybór publikowanych książek, po raz pierwszy niemile mnie zaskoczyło. Postarało się na całej linii, by spieprzyć skład wersji elektronicznej. Nie mogłam w to uwierzyć do ostatniej strony.
Rodzice szukają jakichś papierów do ZUS-u i przysłali zdjęcia listów, które pisałem do nich, kiedy miałem siedem lat. […]
„Kochana Mamo, kochany Tato
Oglądałem program »praktyka Harego« były w nim pokazane zwierzęta i ich ceny (międźyinnymi) – jamnika, kozy, królika i lamy ale najbardziej spodobały mi się małe labladorki kture kosztują 5020–5040. A że zbieram do świnki pieniądze, więc mam jóż cel a, jaki »mały labladorek« który nazywał by się Rołwer. Termin przeznaczyłem na 15–20 lat. Co miesiąc ja chodziłbym z nim na przegląd do weterynaża. W programie Hary mówil tagrze żeby upewnić się by labladorek miał mocny ogon i krutką sierść.
Całuje Patryk!”
*
– Mamo, nie możesz bać się węży! Musisz przesuwać swoje granice i…
– Słuchaj! Jak sobie urodzisz takie dziecko jak ty, a potem je wychowasz, to sobie porozmawiamy o przesuwaniu granic!
Fair enough.
*
Pelka była bardzo kontaktowym pelikanem, bo wychowanym przez ludzi. Przychodziłem do niej po swojej normalnej robocie na kopytnych i rzucaliśmy sobie piłkę – łapała do dzioba i odrzucała, albo ja jej opowiadałem o różnych rzeczach, a ona mi rozwiązywała sznurówki.
*
Zjedliśmy po jabłku, a potem Baba przypomniała mi, że warto dziwić się nawet temu, co powszednieje.
*
Pod nieobecność Pawła w domu (w terrarium!) pojawiły się moje ulubione karaczany madagaskarskie. To krewni zwykłych karaluchów, pochodzą z lasów deszczowych Madagaskaru. Wyglądają jak eleganckie, połyskujące broszki.
[…]
Paweł, oczywiście, nie był tym zachwycony. Mówił, że na pewno śmierdzą, że są brudne, że w śmieciach pewnie żerują, choroby przenoszą.
Minęły dwa dni. Nachylam się przy terrarium i mówię:
– O, samiec wyszedł spod korzenia!
– Zbigniew? – pyta Paweł.
* * *
Pamiętam, jak kiedyś, w tej samej kuchni w Dolnym Sopocie, z tym samym widokiem na dwa suche modrzewie, przy kawie, powiedziała mi, że bardzo rzadko zdarza się, żeby dwie osoby tak świetnie się rozumiały. Wiedziałem, że ma rację, i nie mogłem się nadziwić, że mimo dzielących nas przeszło pięćdziesięciu lat reagujemy tak samo, myślimy podobnie, to samo nas wzrusza i wkurwia.
A dzisiaj, przed chwilą, ściskała moją rękę, w tej samej kuchni i przy tej samej kawie, z tą samą nieco zdziwioną, trochę rozbawioną miną, powiedziała, patrząc mi prosto w oczy: „My się znamy, prawda?”. Znamy się bardzo dobrze, Ptaszyno. I właśnie z tym nie potrafię
sobie w ogóle poradzić.
Dziewczyny na Facebooku piszą, że miały tak samo, kiedy ich dziadkowie, ich babcie chorowały na alzheimera. Że nauczyli się siebie na nowo i zbudowali nowe relacje. Ale to nie jest moja babcia! Babcia to babcia. A to Krysia, moja przyjaciółka, powierniczka największych tajemnic, mój najważniejszy doradca.
*
Pamiętam, jak [Krysia] ucieszyła się, kiedy zadzwoniłem powiedzieć, że kupiliśmy sobie dywan – no to jest coś, Ptaszyno! Albo jak zaadoptowałem Zośkę. Kochała normalne, codzienne życie. Spokojne i domowe. […] Ważę Gertrudę. Tysiąc osiemdziesiąt cztery gramy. Przytyła, cieszę się. Podlewam kwiaty. Żebyś wiedziała, jaka to jest frajda, Ptaszyno.
*
W ogóle bycie starym to jest taka sytuacja dość niecodzienna, Ptaszyno. Robisz coś, co do głowy by ci kiedyś nie przyszło, i się możesz sam sobą zdziwić. Kapitalna sprawa! […] Spróbuj się raz zestarzeć, to sam zobaczysz!
* * *
Ten, kto nigdy nie widział pierwszego spotkania dwóch żółwi, tego energicznego potrząsania głowami, gwałtownych uników skorupą, łażenia za sobą w kółko, spojrzeń ukradkowych i kolejnych potrząsań głową – no więc ten, kto nigdy czegoś takiego nie widział, ten, przepraszam, gówno wie o emocjach.
*
A jak po raz kolejny pakuję pudła, to zastanawiam się, czy naprawdę tak bardzo rajcuje mnie zbieranie przewodników po ogrodach zoologicznych na całym, psia jego mać, bożym świecie (45 kilogramów)? I czy tak szalenie interesują mnie te wszystkie artykuły […]
(6 kilogramów)? I jakoś też, cholera, nie mogę sobie przypomnieć […] (12 kilogramów) […]. I kiedy, kiedy w końcu wyniknie coś z moich drogocennych notatek na każdy temat […] (120 kilogramów)?
Na te pytania Wszechświat, łaskawy w pozostałe, wolne od przeprowadzek dni roku, nie daje mi jednoznacznej odpowiedzi. A szkoda, kurwa mać!
*
Bycie ptasią mamą jest dużo bardziej męczące niż bycie czyjąkolwiek nianią. Chylę czoła przed wszystkimi mamami i tatami srokami, gołębiami, mazurkami, modraszkami, raniuszkami, kopciuszkami i kowalikami. Rozumiem powoli motywację mamy i taty kukułki.
* * *
Zośka postanowiła, że zostanie technikiem weterynaryjnym, i odnalazła swój zagubiony od dawna konik, czyli – uwaga! – asysta przy odchowywaniu piskląt. […]
Ktoś musi oddać albo pożyczyć mi lusterko. Najlepiej prostokątne i nieduże, żeby zmieściło się w inkubatorze. Sprawa jest naprawdę nagląca, bo jeszcze parę dni i Zosiura przekona flaminga, że jest amstaffem.
Wieczorny spacer z Zośką. Powoli przesuwamy się po naszym ulubionym trawniczku, Zosiura dokładnie wącha każde ździebełko. Dość chyba znudzona załatwia swoje sprawy. Wtem: zgroza! Ogon pod siebie, uszy na sztorc, zjeżona sierść na grzbiecie. Patrzę w stronę wiaty śmietnikowej: zwierzęca sylwetka. Kudłata, z ogonem, sięgająca pewnie do kolan. Z daleka w takiej szarówie niewiele więcej widać. Zośka zaczyna warczeć i ciągnie w stronę zwierza. Ogon na sztorc. Warczy, prycha, nieśmiało szczeka. A ten – ani drgnie.
Podchodzimy bliżej, światło latarni pomaga ocenić sytuację. Spod wiaty śmietnikowej przy Sempołowskiej, róg Norblina, wpatruje się w nas wytrwale stoickim wzrokiem słodkiego idioty konik na biegunach.
(A Zośka nie przestała warczeć, nawet gdy kucnąłem obok, głaskałem go i powtarzałem: dobry konik, dobry. Przy okazji modląc się, żeby nikt znajomy nie przechodził akurat obok).
* * *
A to zwierzę nazywa się kanczyl albo pilandok. Nie ma takiego zwierzęcia jak myszojeleń, jest tylko albo mysz, albo jeleń, i są to dwa zupełnie inne stworzenia. Podobnie jak nie ma czegoś takiego jak antyżydowskie przekonania, a jedynie antysemityzm i przekonania, które w istocie są dwoma różnymi sprawami, bo antysemityzm, rasizm, homofobia i nienawiść to nie są poglądy, do ciężkiego chuja!
*
Przez drucik, […] czyli online.
*
Która mądrala tak mnie wychowała, że uwierzyłem, że pocieszenia należy szukać w literaturze? Ręka w górę, szybko! Piszę na Berdyczów – matka pojechała sobie na wyjazd andrzejkowy, u babci Wusi zajęte, a do dziadka Hilka nie dzwonię – w dalszym ciągu nie żyje!
*
W trudnych chwilach mogłem się przekonać, jak wiele osób – tych ludzkich i tych zwierzęcych – stoi za mną murem. Krzepiące na długo.
*
[…]
szare, kartoflane kluski z kiszoną kapustą i skwarkami. Pamiętam, że też je lubiłem, a że akurat lista zakupów nie jest zbyt długa (nie mam forsy!), w dodatku rodzice Pawła dali nam ostatnio kapustę, którą sami ukisili, padło na randkę z Lesiowymi kluchami. Poprosiłem mamę o przepis. Zdziwiona przysłała trzy, dość lakoniczne zdanka, żeby kapustę gotować godzinę, ziemniaki zetrzeć, dodać mąki (około siedemdziesiąt deko!), ugotować kluski, usmażyć boczek, wymieszać wszystko et voilà! Nic prostszego! Tak jakbym miał to zapisane w kodzie genetycznym. Tylko pamiętaj – pisze mama – żeby zmoczyć deskę wodą, zanim wyłożysz na nią ciasto, to nie będzie się lepić! I potem z deski łyżką odkrajasz po kawałku i wrzucasz do gara! Wszyscy tak robimy, powinno ci wyjść śpiewająco!
[…]
Podejście pierwsze: kluski rozpadają się po dwóch sekundach, a wrząca do niedawna woda zmienia się w brudną, skrobiową breję. Wszystko ląduje w kiblu.
Podejście drugie: nie zrażam się, dodaję mąki. Tym razem paru kluskowych śmiałków trzyma się trochę dłużej, wreszcie rozpadają się po około piętnastu sekundach, dzieląc los pozostałych. Kibel.
Podejście trzecie: dodaję mąki i jajko, po telefonicznej konsultacji z mamą. Nie pomaga – kibel.
I kiedy przeklinam już wszystkich przodków Senwickich i Janczarskich, kiedy mam już dość dań lokalnych i rodzinnych, kiedy śmierć wydaje się ulgą, kuchnia jest biała od mąki, a ziemniaczane ciasto pochłonęło jej już prawie kilogram, wreszcie podejście czwarte, ostatnie. Kluski wychodzą piękne, szare, błyszczące, nie za twarde i nie za miękkie, ale nieregularne. Mieszam z kapustą, która godzinę męczyła się z kminkiem i liściem laurowym we wrzącej kąpieli i boczkowymi skwarkami. Idę jeść, bo zwariuję.
*
Rutka do Kaśki podczas wczorajszej kolacji szabatowej, szeptem:
– Babu, a wiesz, że możliwe, że jutro też będziemy żyć?
*
Rano, klinika weterynaryjna. Zosiura stoi na stole, doktor zaczyna pobieranie krwi. Zośka robi wielkie oczy, próbuje się odsunąć, nogi ślizgają jej się na metalowym blacie.
– Proszę do niej mówić! Proszę jej opisywać śniadanie, a najlepiej obiecać kiełbasę!
*
Myślę, że jeśli jakimś chłopakom wydaje się, że prawa kobiet to nie jest ich sprawa, to są głupi jak chuj. Przecież wszyscy mamy matki, babki, siostry, ciotki, przyjaciółki, sąsiadki, kuzynki, współpracowniczki, a niektórzy mają też żony, dziewczyny i córki.
*
[…] pamiętanie jest wtedy pamiętaniem, kiedy się robi jak należy teraz, jak ludzie są w potrzebie, a nie dumnie pierdoli kocopoły na wysokich scenach o rzeczach, w których w ogóle nie miało się i nie ma się swojego udziału.
*
Monia napisała mi wczoraj, że jakaś rodzina uciekła do Polski, do Krakowa, z żabką szponiastą. Małym, bezbronnym płazem. Przywieźli ją w butelce po soku, wczoraj szukali dla niej akwarium. Gdyby to było w filmie, byłoby kiczowate, a jest naprawdę i dlatego jest piękne. Naprawdę, świat nie zasługuje na koniec świata. Slava Ukrajini!
*
Sprawdzam w internecie hasło „najmodniejsze potrawy wigilijne”.
– Kutia. Mutti, co to jest kutia?
– Kutia to jest… ale pytasz o kutię sefardyjską czy aszkenazyjską?
*
Według mistycznych podań żydowskich w każdym pokoleniu żyje trzydziestu sześciu Sprawiedliwych, którzy gwarantują ciągłość istnienia Wszechświata. Wielcy lamedwownicy. […] A może jest tak, że skoro w Talmudzie jest napisane, że jedno życie to cały świat, to może każdy ma własnych lamedwowników? […] A może to nie tylko o ludzi chodzi? Może Sprawiedliwi mają też płetwy, skrzydła i dzioby? I mają na imię Roksana, Wusia, Kasia, Przemek, Marta, Paweł, Pirat, Mandisa i Nelson. Trzydzieści sześć osób to jest naprawdę bardzo dużo, a ja ich wszystkich mam.
Patryk Pufelski, Pawilon małych ssaków,
Wydawnictwo Karakter, Kraków 2022.
(wyróżnienie własne)
Nie próbuję […] usprawiedliwiać niczyjej homofobii – jest tak samo zabójcza, kiedy pochodzi od cis-faceta hetero, jak od geja. Ale czy te reakcje nie powinny kazać nam puknąć się w czoło? Z jakiej Europy nie chcecie wychodzić, obrońcy demokracji, skoro nie widzicie, że niełatwo jest być otwarcie gejem? Że to nie jest tak, że te okropne gejuchy nie mają nawet odwagi cywilnej, żeby przyznać się do tego, że są homo, więc budują w sobie mur z braku akceptacji dla siebie? Komu zadaję te pytania, przecież nikt na nie nie odpowie. Taka postawa nikomu nie pomaga, nikt nie ma obowiązku outować się, żeby innym było wygodnie, żeby mogli go sobie włożyć do odpowiedniej szufladki. Skoro ktoś tego nie robi, widocznie nie czuje się bezpiecznie! […] Może z tym moglibyśmy coś zrobić – my, społeczeństwo – na długo przed tym, zanim ktoś zostanie nacjonalistą i skurwysynem?
*
I byłbym zapomniał,
***** *** i Konfederację!
*
[…] jak jeszcze raz przeczytam gdzieś wynurzenia mądrej głowy o tym, że to oczywiste, że w Polsce na związki/śluby/dzieci/ustawy chroniące przed dyskryminacją ze względu na płeć i orientację psychoseksualną jest za wcześnie i że to temat zastępczy, to przysięgam, że chuj mnie strzeli. Sram na taką solidarność, w której to zawsze my musimy się naginać.
*
Mazl-tow!
*
Jak ktoś jeszcze raz porówna przy mnie limity miejsc dla niezaszczepionych w kinach i restauracjach, albo zakaz wstępu dla osób niezaszczepionych do jakichś miejsc do Holocaustu i gett, to przysięgam, że przypierdolę.
(tamże)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz