środa, grudnia 31, 2014

1221. Kradnąc książkowy czas

 wpis przeniesiony 13.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Obejrzał film pt. Złodziejka książek i na eFce podzielił się swoim wrażeniem: „zatrzymały mnie słowa, wypowiadane przez ukrywanego Żyda”:

Moja religia uczy, że wszystko co żyje, każdy liść, każdy ptak, żyje dlatego, że zawiera sekretne słowo życia. Tylko ono różni nas od grudki gliny, słowo. Jakie to słowo? Czy każdy człowiek ma to samo? Czy też może każdy ma inne, i to decyduje o naszej indywidualności? Jakie jest słowo, które mnie ożywia?

Zakochałam się w tych słowach. Kupiłam książkę. Odebrałam przed świętami. Ostatnie dwieście stron przeczytałam prawie na bezdechu rycząc okrutnie. To chyba moja druga powieść w kończącym się właśnie roku. Zaciekawiło mnie… sprawdziłam… z książek tu odnotowanych, bingo, szósta powieść w roku 2014 — swoisty rekord. Zamyśliłam się nad swoim stylem czytania. Ostatni raz tak bardzo nie mogłam oderwać się od losów powieściowych bohaterów, gdy byłam nastolatką z Pogodą dla bogaczy w dłoniach.

Książka ma tylko jedną malutką wadę. Słów, które mnie do niej przyciągnęły, w książce nie ma.

Ale czy słuchanie własnego strachu jest tożsame z tchórzostwem? Czy tchórzostwem jest radość z tego, że żyjemy?

*

Ilu książek dotknęła?
Ile poczuła?

*

     — Skąd mogłam wiedzieć, że wtedy nie śmiałeś się ze mnie, ale d o mnie? — powtarzała.

*

Wiele trzeba przemyśleć.
Wiele opowiedzieć.

*

Ludzie zwykle odkładają najważniejsze słowa na później […].

Markus Zusak, Złodziejka książek,
Nasza Księgarnia, Warszawa 2014.

wtorek, grudnia 30, 2014

(1198+22). Ludziolubni

 wpis przeniesiony 13.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Gdy wyszłam wczoraj spod ziemi na rogu Marszałkowskiej i Alei dotarło do mnie, że jestem zwierzem wielkomiejskim. Poczułam, że znów żyję. Na kawie z Brr, przyglądałam się ludziom przy innych stolikach, głodna istot samosterownych a nie sterowalnych.

Cztery kobiety 50+, uśmiechnięte, pełne życia, dzieliły się sobą między sobą — spotkały się, bo chciały — karmiłam oczy.

Dwaj mężczyźni przy innymi stoliku, mówiąc, patrzyli sobie w oczy — emocje, te dobre, na ich twarzach karmiły mą duszę.

Wiedziałam, że to dopiero początek dobrego dnia.

*

Wieczorem. Na deser podano Zazoo i Onemu, Pana Ciasteczko i mnie. Przy jednym stole. Po raz pierwszy. Na swój prywatny użytek skradłam kilka wrażeń, nastrój i atmosferę. W duchu odnotowałam, że mamy z Sadownikiem niebywałe szczęście, nie tylko do Ludzi, ale również do Par. A gdy wracaliśmy do domu, nie omieszkałam z Nim tego przegadać.

Zwierz wielkomiejski… zamyśliłam się… czy ja wiem? Na pewno ludziolubny.

sobota, grudnia 27, 2014

(1217+2). poświąteczny osobisty nieład myśli i uczuć

 wpis przeniesiony 13.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

aktywność społeczna,
     w której cienkam jak barszcz:
synowa.

*

ja kocham Jego. On kocha mnie. ona kocha go dłużej. On kocha ją. czasem jest mi jak między młotem a kowadłem. mam szczęście, że nie obsadzono mnie dotąd w roli piątego koła u wozu.

*

staram się i nie staram się wcale. w zależności od chwili, momentu, sprawy, atmosfery. na straży rzeczywistości nie mojej, u brzegu świątecznych stołów porzucam własne ciało. wylogowuję się, wysprzęgam, odłączam zmysły. są rzeczy, którymi nie chcę się zajmować. tak mam.

***

Skubas, Nie mam dla ciebie miłości.

piątek, grudnia 26, 2014

(1217+1). I po prezencie

 wpis przeniesiony 13.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Odłożyłam Sacksa na rzecz świątecznego czasu ze Złodziejką książek, ale po rozpakowaniu prezentów, odłożyłam i tę ostatnią. Delektowałam się, wiedząc, że prezentowe literki będą stanowiły bardzo szybką pozycję wydawniczą. Wątki zawodowe i osobiste we wspaniałych proporcjach. Książka ocieka sensem życia, mądrością losu, miłością i pasją. Jak dobrze, że wpisałam ten tytuł na listę prezentów, które chcę dostać od Mikołajów, którzy nie czytają tego co ja, którzy nie znają mnie, ale mają mnie w pakiecie dwa razy do roku, bo z Ich Synem łączy mnie najszczególniejsza z więzi.

[Justyna] Na szczęście rzadko już spotyka się lekarzy, którzy na płacz pacjenta reagują jak na krwotok: „Zatrzymać jak najszybciej!”, którzy widząc łzy, wpadają w panikę: „Proszę już nie płakać, proszę przestać”.
     [K.K.] Na swój sposób taka reakcja jest zrozumiała.
     Justyna: Tak, ale płacz jest naturalną reakcją na smutek. Leczy, oczyszcza z nagromadzonego napięcia. Jeśli chory się od niego nie uwolni, nie będzie mógł przyjąć tego, co następuje potem. Płacz to forma żałoby, adekwatna reakcja na utratę — małą i dużą. A zdrowie to wielka wartość, jego utrata jest więc dużą stratą. By zrobić krok dalej, trzeba przeżyć żałobę, pozwolić sobie i innym na łzy.
     Lęk przed czyimiś łzami jest przejawem naszego własnego lęku.
[…]

*

[Justyna] Na heroizm podjęcia pracy własnej polegającej na psychoterapii częściej decydują się one [kobiety]. Odwagi wymaga stanięcie twarzą w twarz z tym, przed czym się ucieka. A tym między innymi zajmuje się psychoterapia.
     [K.K.] Odkrycie prawdy bywa dotkliwie nieprzyjemne.
     Justyna: Ale często dzięki przeżyciu tego, przed czym uciekamy, odkrywamy, kim naprawdę jesteśmy, tam, pod maską. Wiąże się to z ogromnymi możliwościami. Trwałymi zmianami na lepsze. To szansa na zmniejszenie cierpienia, na rozwój wewnętrzny. To jest nagroda. Potem życie staje się lepsze.

*

[Justyna] Niekiedy terror pozytywnego myślenia może być formą zaprzeczenia chorobie i opuszczeniem pacjenta, który musi się zmagać z niechcianym losem samotnie pośród bliskich recytujących pozytywne hasła.
     [K.K.] Ale bardzo trudno patrzeć, jak kochana osoba zmaga się z lękiem przed śmiercią.
     Justyna: Tak. Nie dopuszczamy do rozmów o śmierci, tłumacząc sobie, że to nie służy choremu. Podczas gdy unikanie ich służy jedynie naszej obronie. Ból śmierci i umierania staje się lżejszy, gdy możemy go z kimś dzielić. W samotności trudniej. Niekiedy mówimy: „To za wiele dla chorego”, a tak naprawdę boimy się, że to za wiele dla nas. To przykre, bo jest to sposób opuszczania pacjenta w chwili największej emocjonalnej potrzeby. Ktoś powinien trzymać jego dłoń. Dlaczego nie ja?

Katarzyna Kubisiowska, Rak po polsku.
Rozmowa z Justyną Pronobis-Szczylik i Cezarym Szczylikiem
,
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2014.

1217. Świąteczny patchwork 2014

 wpis przeniesiony 13.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Lubię święta. Każde. Odkładam wtedy swoją i naszą codzienność. Przekręcam klucz w jednym zamku, potem w drugim. Gdy upewnimy się z Sadownikiem, że wszystko co trzeba mamy spakowane, przekręca On kluczyk w stacyjce, ruszamy i zaczynamy świętować. Lubię ten czas, taki tylko nasz. Tak było we wtorek.

*

Wigilia. Katolicka tradycja. Opłatek uruchamia we mnie niewinne dziecko — wybieram największy z dostępnych. Życzenia. Sadownika zostawiam sobie na sam koniec, na deser. A potem kilkanaście dusz przy jednym stole. Krótka modlitwa. Na szczęście nikt nie pyta mnie, dlaczego znak krzyża w mych dłoniach nie gości.

Mija kilka godzin. Rodem z żydowskiej tradycji nastaje czas. Przy głównym stole mężczyźni o ważkich problemach Polski i świata dyskutują. Pokój obok kobiety nad małymi dziećmi się pochylają. Słychać ochy, achy, gugu… gugu, a ja to tak… a ja to siak. Jedno i drugie nie dla mnie. Talerze i sztućce po sześciu osobach, co poszły do swych domów, zmywam. Medytuję nad cudem istnienia, delektuję się chwilą oraz nieśpiesznym tańcem zmywaka w mej dłoni. Z każdym umytym fragmentem zastawy jestem bliżej prawdziwych świąt, tych bez pośpiechu, bez musu, bez należy i wypada.

Gdy wszyscy goście opuszczają rodzinny dom Sadownika, rach, ciach, na cztery dusze szybkie porządki urządzamy. Już, po Wigilii. Prezenty. Herbatka z cytrynką. A przed snem w ramionach Sadownika świątecznej nocy początek.

*

Pierwszy dzień świąt. Drugi dzień świąt. Dotarło do mnie, że wyrosłam z tej formy spędzania czasu z dalekimi bliskimi w roli głównej. Nie zrozumiem, po co ludzie robią sobie coś takiego.

*

Wydostawszy się dziś z objęć ostatniego świątecznego obiadu, ruszyliśmy z Heniutką na ostatni świąteczny spacer — pierwszy z naszej świątecznej codzienności, którą powitaliśmy z otwartymi ramionami.

Jutro wracamy do siebie.

poniedziałek, grudnia 22, 2014

(1210+6). Mój Kraków... bez słów (VI)

(1210+5). Mój Kraków... bez słów (V)

(1210+4). Mój Kraków... bez słów (IV)

Alternatywny tytuł wpisu:
1214.
Przeszłość,
Teraźniejszość,
Przyszłość 

(1210+3). Mój Kraków... bez słów (III)

(1210+2). Mój Kraków... bez słów (II)

(1210+1). Mój Kraków... bez słów (I)

1210. eNCeK

 wpis przeniesiony 13.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Geografia nigdy nie była moją mocną stroną. Nie jest aż tak źle, jak można by sobie wyobrazić, bo jednak mapy czytam sprawnie, trzymając je w dłoniach bez obracania północą na dwunastej. No ale dobrze też nie jest. Otóż wczoraj okazało się, że Kraków i Kazimierz to dla Jabłoni synonimy. Za rzeką to już nie Kraków, bo Kraków to Kazimierz. I kropka. I koniec dyskusji.

Sadownik wywiózł był wczoraj sztukę na sztukę. Było z klimatem lat, których lekką zatęchłość Jabłoń rozpozna z zamkniętymi oczami. Jedna fajna wystawa zdjęć. Jedna „taka se” i jedna co Jabłoni w ogóle nie ruszyła. Co nie znaczy, że się Drzewko nudziło. Wypatrzyło focię, którą musiało zrobić, choćby nie wiem co. A Sadownik? A Sadownik samowolnie uwiecznił chwilę. Poniewczasie na szczęście śmiali się oboje.

(fot. Jabłoń)

(fot. Sadownik)

niedziela, grudnia 21, 2014

(1202+7). Logika i wolność na obczyźnie

 wpis przeniesiony 13.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Jabłoń:
(w wersji koneserki sztuki kulinarnej)
A w zasadzie to dlaczego nie chcesz iść ze mną na gorącą czekoladę?

Sadownik:
A w zasadzie to od kiedy muszę mieć powód, by nie chcieć?

(1202+6). MOCAK ma moc (IV)

 wpis przeniesiony 13.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

chwila. światło. pożegnanie z mocakiem. na tymczasem.

(1202+5). MOCAK ma moc (III)

 wpis przeniesiony 13.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Są takie żarty, których inaczej wykształceni nie skumają. Moje dwa ukochane to:

     — Co to jest pochodna z imprezy?
     — Jest to ilość alkoholu, którą można kupić za butelki sprzedane po tej imprezie.
     — A kiedy można powiedzieć że impreza była nietrywialna?
     — Gdy druga pochodna jest niezerowa.

*

Dom wariatów. W jednej z sal ludzie pod dyktando jednego z pacjentów wstają i siadają na zmianę, gdy ten wyznacza rytm komendami:
     — Całkujemy, różniczkujemy, całkujemy, różniczkujemy...
     Nowy terapeuta przygląda się temu, co dzieje się na sali. Patrzy a w kącie siedzi człowiek i ani drgnie. Podchodzi do niego i pyta:
     — A pan, dlaczego pan nie wstaje, gdy inni wstają?
     — Bo ja jestem ex.

I trochę właśnie tak było wczoraj w Mocaku, gdy podziwiałam przezroczystą podłogę na poziomie zero. Kręciłam się. Modziłam. Właściwy kadr zdjęciu chciałam nadać, by było widać rzeczoną podłogę, jakiś element z poziomu -1 i odbicie okien dachowych. Trochę to trwało, Sadownik w końcu zaintrygowany zapytał:
     — Co ty robisz?
     — Trzy poziomy rzeczywistości chcę na jednym zdjęciu mieć! — odpowiedziałam podjarana odkryciem.

Dwa poziomy rzeczywistości sfotografowane z poziomu trzeciego:

sobota, grudnia 20, 2014

(1202+4). MOCAK ma moc (II)

 wpis przeniesiony 13.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Dopiero w hotelu dotarło do mnie, że nie zapisałam, kto jest Autorem/Autorką realizacji tego pomysłu.

(1202+3). MOCAK ma moc (I)

 wpis przeniesiony 13.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Dziś. Pokochałam sztukę współczesną wybraną przez kuratorów Muzeum Sztuki Współczesnej w Krakowie. Płakałam od sztuki. Poruszona byłam sztuką. Sztukę oczami, uszami chłonęłam. Przestrzeń pomagała zatrzymać się, być ze sobą, doświadczać tego, co w środku od sztuki się działo. Warszawskie CSW mogłoby się sporo nauczyć od obczyźnianego muzeum.

Trevor Gould, God, the Monkey and the People.

*

Sadownik nie zapytał mnie, ile widzę małp na poniższym zdjęciu:

(fot. Sadownik)

(1202+2). Ranek na obczyźnie

(1202+1). Powrót do przeszłości na obczyźnie

 wpis przeniesiony 13.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Na placu Wolnica byliśmy razem ostatni raz... pięć lat temu, też w grudniu. Nie było jeszcze Heniutki. Nie śniło nam się życie, które teraz jest naszym udziałem. Świętowaliśmy wczoraj wieczorem w ukochanej suszarni. Zmieniła się Ona. Zmieniliśmy się my. Przez te nieobecne lata. Nie zmieniło się jedzenie. Byliśmy w kulinarnym niebie. Obfotografowałam swój zachwyt czajniczkiem...

1202. Weekend na obczyźnie

Namówiłam Sadownika. By pojechał ze mną.
Praca. Sztuka. Miłość. Cudne jedzenie.
I My. Plan na trzy dni.

Wczoraj między jedną sesją a drugą, biegusiem poleciałam na gorącą czekoladę i spotkałam szczęśliwego człowieka:

(1200+1). Figury wewnętrzne

 wpis przeniesiony 13.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Też w czwartek. Zachwyciłam się obrazkiem, który natychmiast nazwałam: dialog figur wewnętrznych. Zahipnotyzować dałam się. Każda z moich wewnętrznych postaci z lubością stwierdzała, że to opowieść o niej.

Lindsey Stirling, Shadows.

*

[...] wpadamy w zachwyt, odnajdując rozwiązania tam, gdzie zgodziliśmy się nigdy nie szukać. // A. Mindell

1200. Kolęda 2014

 wpis przeniesiony 13.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Świąteczny nastrój zagościł u mnie w czwartek o szóstej rano. Z radia sączyła się melodia z niesamowitymi słowami i klimatem. Przy śniadaniu odpytałam wujka gugla o zapamiętane frazy. Znalazł!

Tekst tej piosenki i bach, przed oczami stoły wigilijne, przy których nie usiądę, stoły, które pochłonął czas. Ludzie, z którymi wiele mnie łączy, choć stoły nas dzielą. Ta piosenka to moja kolęda w tym roku. Najlepsza!

Fismoll, Let's Play Birds.

And I hope somewhere you hear me still
Wherever you are, whatever you feel
And I hope somewhere you hear me still

Come on let’s play birds all our lives
Come on, don’t be afraid of gravity
Because it's all for us, for you and me

środa, grudnia 17, 2014

(1198+1). Polaków bliskich sobie pogaduchy

Ta część Jabłoni, co lubi być lubiana:
Jak myślisz, jest szansa, że mnie polubią?

Sadownik:
(przytomny i z refleksem, choć późny wieczór)
Jeśli tylko nie poczęstujesz ich swoim ulubionym pytaniem:
„a co tam u ciebie w środku?”, to myślę, że jest szansa.

Jabłoń:
(ryknęła śmiechem)

1198. Ależ Ekipa!

 wpis przeniesiony 13.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Poprosiłam Sadownika, by znając siebie i mnie wybrał rasy psów, które najlepiej nas charakteryzują. Zabawa była przednia! Wybrał. Pitbullinę i Bernardyna.

*

Lubię się bawić wyobraźnią i skojarzeniami. W szczególności w stosunku do ludzi, o których już coś wiem, ale z którymi się jeszcze nie widziałam — ludzi, których jestem ciekawa tak czy inaczej, choć formalnie nie zostaliśmy sobie przedstawieni, ba, nawet w tej samej czasoprzestrzeni nie widział nas ani razu świat.

Cóż to jest za okazja do spekulacji, domysłów, badania swoich (własnych, prywatnych!) pragnień, oczekiwań i lęków. Uwielbiam. Wprost i nie wprost!

Poprosiłam Pana Ciasteczko, by wybrał rasy psów, którymi byliby Onemu i Zazoo, gdyby mieli być kudłaci. Wybrał. Dobermankę i Chau chau’a. Strach się bać?

piątek, grudnia 12, 2014

1197. Najukochańsi moi — portret

 wpis przeniesiony 13.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Ona. spojówkę do psiej pani doktor poniosła.
On. w Jej oku zatrzymany. doniósł Jabłoni o lekarskiej diagnozie.
Altówkowy nos Heniutek na tym zdjęciu ma. To lekarstwo.

1196. Ktosie

 wpis przeniesiony 13.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Kto we mnie — w tobie, w nas — czyta? Bardzo różne postacie, biorąc pod uwagę pozycje książkowe, które lądują w naszych dłoniach.

Kupując książkę dla Sadownika, posiłkowałam się pracującym w książkowym przybytku panem. Zasadniczo nie wiem, gdzie parkują sadownicze książki w naszej księgarni. Potrzebowałam konkretny tytuł, potrzebowałam na cito, by niespodziankę Sadownikowi zrobić. Pan pracujący był pomocny. Zaprowadził w odpowiednie miejsce, pomógł znaleźć, a nawet umożliwił zapłacenie u siebie, bez niepotrzebnego dreptania dodatkowych metrów do kasy. Ja nie byłam pomocna, gdy pan spytał, czy polecam dzieło, którego kolejne tomiszcze nabywałam. Czy polecam? Ja nie wiem, o czym to dzieło jest. Ledwo tytuł spamiętałam. Dużo łatwiej poszło zapamiętanie, że czwarty tom.

*

Kto we mnie czytał pewną książkę od miesiąca? Ktoś, kto odłożył ją nie raz, by przeczytać inne książki. Wczoraj zawziął się, by jednak skończyć. Jest dobra, szybko się czyta, choć czytałam ją jak nie-ja ponad miesiąc (!). Wiele mitów obala, wiele mechanizmów odsłania i zastanowić się każe. Pamięć... niczym żywe, dzikie zwierzę. To książka o tym zwierzęciu. Nie do przecenienia.

Właśnie ta książka pchnęła mnie do własnej biblioteki. Wyjęłam książkę Sacksa, którą mam od prawie dwudziestu lat. Zatrzymałam się na pytaniu, kto we mnie kupował książki prawie dwadzieścia lat temu? Skąd wiedział, że dziś będę chciała właśnie Sacksa do ręki wziąć? Odpowiedzi dziś nie będzie.

Wspomnienia dotyczą przeszłości. Niezależnie od tego, czy myślisz o upomnieniu otrzymanym czterdzieści lat temu od nauczyciela, czy też próbujesz przypomnieć sobie, co zdarzyło się wczoraj wieczorem, wspomnienia odnoszą się do czegoś, co leży poza tobą. A ponieważ przeszłość — co było to było — została nieodwołalnie ustalona, przyłapawszy wspomnienie na tym, że się zmieniło, człowiek jest skłonny uznać je za niewiarygodne. [...] Każde wspomnienie łączy dwa bieguny w czasie. To, co pamiętasz, mogło wydarzyć się wczoraj lub pół wieku temu, ale to, że pamiętasz to wydarzenie, rozgrywa się w czasie teraźniejszym. Przypominasz sobie coś  t e r a z. Wskutek tego w tym wspomnieniu nie tylko pojawia się w chwili obecnej coś z twojego dawnego ja, lecz na odwrót, również do wspomnienia trafia coś z twoich uczuć i myśli z danej chwili. Wspomnienia nie są teczkami dokumentów, które po przejrzeniu wracają do pamięci w takim samym stanie, w jakim z niej przybyły. Zmieniają się w trakcie używania.

*

Do czasu pojawienia się telewizji kolorowej nikt nie miał czarno-białego telewizora — miało się  t e l e w i z o r. Kropka. W sensie filozoficznym telewizja czarno-biała pojawiła się po telewizji kolorowej. Na tej samej zasadzie wielu trzynastoletnich chłopców nie miało surowych ojców, stali się oni surowi dopiero wtedy, gdy zmieniło się podejście do wychowania. Jest to ten sam efekt, który może sprawić, że ktoś przypomina sobie z perspektywy skromne dzieciństwo, podczas gdy wówczas wcale go tak nie doświadczał.

Douwe Draaisma, Fabryka nostalgii. O fenomenie pamięci
wieku dojrzałego
, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2010.
(wyróżnienie własne)

czwartek, grudnia 11, 2014

1195. Odpuść sobie i... wio!

 wpis przeniesiony 13.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Od kilku dni miałam w planie usiąść spokojnie i podelektować się słowem mądrym, przemyślanym, przeżytym, odczutym. Miałam nosa, nie śpiesząc się wcale.

Zadumałam się. Nie, nie jest wszystko jedno, kto we mnie do mnie gada, kto w Tobie do Ciebie mówi.

[G.L.] Co trzeba zrobić, żeby przestać myśleć o sobie jak o maszynie do naprawienia, a zacząć myśleć jak o człowieku, o którego chcę zadbać?

[A.S.] — Przede wszystkim zastanowić się, jak siebie traktuję. Czy jak nauczycielka w szkole, która mnie nie lubiła, czy jak babcia, która umiała pokazać mi moje mocne strony? Na wiele sposobów można na siebie patrzeć i w różny sposób można siebie traktować. To kwestia naszego wyboru. Jeśli chciałabym o siebie bardziej dbać, mogę sobie przypomnieć kogoś, kto mnie kochał i chciał dla mnie jak najlepiej, i pomyśleć, jakiej rady by mi udzielił w danej sytuacji. Co by powiedział, widząc, jak sama siebie traktuję? Albo pomyśleć, jak bym chciała traktować kogoś, kto jest dla mnie ważny. Czym to się różni od tego, jak dbam o siebie?

Agnieszka Serafin w rozmowie z Grażyną Lubińską,
„Odpuść sobie i idź dalej”, Wysokie Obcasy Extra,
nr 10 (31), grudzień 2014.
(też tu... w całości!)

środa, grudnia 10, 2014

2*3*199. Spod znaku iloczynu trzech liczb pierwszych

 wpis przeniesiony 13.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

41 i pół roku temu. urodziłam się fizycznie.

pięć lat temu. wskutek mało ciekawych okoliczności, przeniosłam swoje imieniny na inny termin. skończyłam z sierpniowym świętowaniem na rzecz dnia w lutym. dzięki tej przeprowadzce wymieniłam groszek pachnący na tulipany.

dziś. Akuszer. pomógł mi sprowadzić się na świat. w końcu. nareszcie.  j e s t e m.

dziś! świętuję swoje urodziny. Te ważniejsze. najważniejsze!
wkroczyłam w życie ze stópkami w rozmiarze 41.

(wzór kartki)

*

Każde dziecko to problem (dla kogoś).
Nie wiedziałam... do dziś.

***

Suplement [22.12.2014], śniegu na święta nie będzie, więc należy odnotować, że rano opisanego powyżej dnia, spadło pierwsze i póki co jedyne małe co-nieco:

1193. Zajob

 wpis przeniesiony 13.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

 wpis przeniesiony 13.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

     — Wiesz, mam lekkiego zajoba na punkcie... — zaczęła Jabłoń.
— Momencik, zajoby masz w życiu różne, ale ustalmy, one nigdy nie są lekkie! — powiedział Króliczek.
     Nie próbowałam dyskutować. Wiedział, co mówi, bo nie licząc ostatniej przerwy, znał mnie przez prawie dwadzieścia lat.

*

Króliczek... pierwsze skojarzenie, jakie budzi, brzmi od zawsze tak:

Dire Straits, Why Worry.

wtorek, grudnia 09, 2014

1192. Mój wewnętrzny Przyjaciel Pies

 wpis przeniesiony 13.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Wczoraj. Sadownik zaniemógł. Heniutka się pospała. Cisza zakwitła. Dylematy, niepewności, kilka czarnych myśli rozwaliło się na kanapie. Niemoc dopadła i mnie.

Siedziałam i siedziałam, nie robiąc nic. Gapiłam się na ścianę. Siedziałam ze swoim siedzeniem… Przypomniała mi się focia, która dla mnie ma tytuł: Mój wewnętrzny Przyjaciel-Pies i ja.

Dziś. Odgrzebałam. Odszukałam. Już nie zgubię tego zdjęcia. Jaki to ja miałam problem? Wielki wewnętrzny Przyjaciel-Pies na to rzecze: to przed jaką szansą stoisz?

(fot. źródło i wiele innych)

1191. W imię sztuki

 wpis przeniesiony 12.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Sadownik. Obowiązki studenta wypełniał. Tak się złożyło, że zaraz obok mojej pracy. Myk i po pracy dobiegłam i ja. Za pierwszym okrążeniem samotnie. Za drugim w duecie konsumowaliśmy sztukę. Za trzecim zapisując komentarze. Za czwartym by zapisać imię i nazwisko Autora, który popełnił wiele. Pan Maciej Januszewski i fotka strony z książki, która musiała się znaleźć na tym blogu.

Często dyskutujemy ze Studentem, czym jest sztuka. W rozbieżnościach zwykle znajdujemy podobny kierunek. Wyszłam z tej wystawy z przewróconą do góry nogami wątrobą. Czyli sztuka! Ucieszył się Student. Ucieszył się Sadownik.

Maciej 
Januszewski, coming out 2014

Maciej Januszewski.

Co to jest pies?
Pies to zwierzę, tak jak człowiek
czworonożny przyjaciel.

To znaczy?
Korpus czyli body, cztery kończyny, oczy
paszcza, włosy, nos, zęby no i ogon.

I na tym się kończą
podobieństwa?
Na tym podobieństwa się zaczynają.

logo, najlepsze dyplomy ASP w Warszawie, coming out 2014

piątek, grudnia 05, 2014

1190. W okolicach boga

 wpis przeniesiony 12.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Na początku był bogiem. Nie tylko w przenośni. Twórca. Jeden z Pary. Potem też był bogiem. Pokazał wiele niesamowitych światów. Czas płynął i choć w naturalny sposób przestał być najważniejszym mężczyzną w moim życiu, wciąż bogiem był. Do dnia, w którym skłamał w kwestii zasadniczej. Wtedy stał się człowiekiem. Tylko człowiekiem.

*

Nie było nam do siebie przez ostatnie lata specjalnie po drodze. Są rzeczy, które już się nie wydarzą. Ale, ale! Są rzeczy, które dopiero od momentu, gdy stał się człowiekiem, wydarzyć się mogą.

*

Napisał, że w poniedziałek mam zajrzeć do skrzynki pocztowej. Zajrzałam. Rozpakowałam. Odpaliłam. Powoli zaczęłam się zaprzyjaźniać z płytą. Pierwszy, tytułowy utwór pokochałam od pierwszego słyszenia, zrozumienia słów, przepuszczenia ich przez siebie, swoją historię i doświadczenia. Drugi, który Sadownik skwitował jednym słowem „kobiety!”, zakorzenił się we mnie dopiero po kilku dniach. Łomolę…

Senior. Wolę go w wersji człowiek.

Piotr Bukartyk, Kup sobie psa, 2014.

czwartek, grudnia 04, 2014

1189. Reminiscencje zatrzymane w biegu

 wpis przeniesiony 12.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Mój tata mieszkał na ulicy Dietla w Krakowie — przeczytałam siedząc w pociągu jadącym do stolicy. Przypomniało mi się uczucie nieoczywistości oraz niebagatelne znaczenie czasu w czterowymiarowej przestrzeni. Właśnie na tej ulicy, właśnie w dniu, w którym czytałam te słowa, czyli w niedzielę, jadłam obiad i dwa razy zamawiałam kawę.

Czytając te słowa w pociągu, nie przypuszczałam, że będzie jechał, zamiast nominalnych trzech godzin i jedenastu minut, pięć i pół godziny, racząc mnie polską rzeczywistością XXI wieku. Nie zaświtało mi w głowie, że zamiast być wkurzoną na polskie koleje, będę cieszyć się, że mimo wszystko zdążę być we własnym domu przed północą w niedzielę.

Wracałam do domu i wiedziałam, że doświadczenie Anglika w Nowym Jorku, czy Amerykanina w Londynie jest również moim doświadczeniem, choć moje ciało i umysł ruszyły się tylko trzysta kilometrów na południe. Pojechałam do Kraju. To jest Inny Świat, a jedyne, co łączy tambylców ze mną, to język — mówimy po polsku. W Kraju, jak zwykle, chłonę atmosferę, uwielbiam się włóczyć, choć nie „tą razą” i… myślę dużo częściej o jedzeniu. W Kraju jestem stworzona do jedzenia.

We wspomnianym pociągu, wracając z Kraju do siebie, dzięki opóźnieniu, prawie skończyłam książkę. Jej pojawienie się w moim życiu było dość banalne. Audycja radiowa. Zamówienie. Trzy dni czekania. I była.

To bardzo ważna książka, bardzo ważne rozmowy. Podobnie jak Autor, chciałabym by przeczytało ją bardzo wielu NieŻydów, by te rozmowy usłyszały ich Serca, bo rozum pojąć tego nie może. Imiona… są istotne, ważne, znaczące.

*

Daniel
(ur. 1955)

[Mikołaj Grynberg] A co powiesz mamie o naszej rozmowie?
Powiem, że spotkałem faceta z Polski, z którym opowiedzieliśmy sobie kompletnie różne historie, które były całkiem identyczne. Jak wszedłem do tej kafejki, spojrzałeś mi głęboko w oczy, zanim się sobie przedstawiliśmy. Nie byłem pewny czy to ty, ale to spojrzenie, trwające trochę dłużej niż takie spojrzenia zazwyczaj trwają, było warte mojej półtoragodzinnej podróży na Manhattan.

*

Doron i Roger
(ur. 1961 i 1973)

[Mikołaj Grynberg] Chcę opowiedzieć innym, jak było w naszych domach.
     Roger: Innym Żydom?
Innym ludziom.
     Doron: I co oni mają z tym zrobić?
Przeczytać ze zrozumieniem.

*

Shula
(ur. 1954)

Jeżeli do dzisiaj możemy opowiadać o tym, co nam się stało w Egipcie, to dlaczego nie możemy zajmować się tym, co stało się naszym rodzicom?

*

Steve
(ur. 1955)

Martwię się kierunkiem, w którym zmierza państwo Izrael. Coraz trudniej mi się z nim identyfikować. Kiedy byłem młody, bycie Żydem znaczyło dla mnie bycie blisko innych opresjonowanych ludzi na świecie. Dzisiaj już tak niestety nie jest. Część Żydów zapomniała o tym i stała się konserwatywna, prawicowa i opresyjna. Ciężko mi z tym. Martwię się, że Izrael jest tak silny, że wytrzyma nienawiść wszystkich, ale nie pchnie go to na właściwą ścieżkę.

*

Ela
(ur. 1960)

[…] do dziś jak ktoś mówi: stryjek, szwagier, bratowa… to ja muszę się strasznie skupić i przeliczyć, co to znaczy, bo w moim domu takich słów nie było. Strasznie mi ich brakuje. Czuję, jak bardzo ich nie ma. I denerwują mnie te wszystkie mądrale, które mówią, że nie można tęsknić za czymś, czego się nie znało. Można! Jestem na to dowodem.
     […] Teraz, kiedy mam żydowskiego partnera, mogę o tym mówić, kiedy chcę. W katolickim środowisku pewnych rzeczy nie można powiedzieć, bo albo się kogoś rani, albo jest to niemile widziane, albo po prostu nie wypada. Wojna się skończyła prawie siedemdziesiąt lat temu, ale w naszych domach jeszcze niestety nie.

*

Roz
(ur. 1955)

Moja mama była nadopiekuńcza, a tata był za wolnością. Mówił: „Idź robić błędy, czuj się wolna. Nie daj się zatrzymać przez własne albo cudze lęki”.

Mikołaj Grynberg, Oskarżam Auschwitz. Opowieści rodzinne,
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2014.

*

piątek, listopada 28, 2014

(1187+1). Najgorsze pytanie

 wpis przeniesiony 12.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Do tej pory najgorszym pytaniem, jakie przyszło mi w życiu obsługiwać, brzmiało: kim jesteś? Teraz już umiem sobie z nim radzić. Pytam po prostu: a co chcesz wiedzieć? I nie chodzi o to, że migam się przed odpowiedzią, ja zwyczajnie nie wiem, o co człowiek mnie pyta. Kim jestem z zawodu? [A którego, czy mam wymienić wszystkie?] Jak zarabiam na życie? [A w które dni tygodnia?] Kobietą? Mężatką? Matką? NieMatką? Obywatelką? [A dlaczego to ważne? Wróć, może chodzi o... Kim jestem w tej chwili? Z czym się aktualnie mierzę? Z kim się utożsamiam właśnie teraz?]. Na proste pytania nie ma prostych, szybkich odpowiedzi.

Od wczoraj jest nowe najgorsze pytanie, które wprawia mnie w niemałe zakłopotanie: co u ciebie słychać? Jeszcze nie wiem, czy odpowiedź co chcesz wiedzieć? zda egzamin. Nie jestem pewna czy osobie pytającej chodzi o... odkrycie, które zrobiłam we wtorek, że spontaniczność nie oznacza braku świadomości, i jak bardzo mnie to odkrycie zmieniło, a może o... wrażenie, jakie zrobiło na mnie pewne kudłate zdjęcie, dotykając mojego człowieczeństwa i odkrywając przede mną pewien aspekt psio-ludzkiej relacji, i jak bardzo mnie to doświadczenie zmieniło, czy może chodzi o... tych dwoje nieznajomych, którzy przy różnych stolikach w kawiarni siedzieli, współdzieląc pewną fizyczną cechę, której w sobie do wczoraj nie znosiłam, a która w Nich odkryta okazała się nie tylko ładna, ale i piękna, i jak to odkrycie zmieniło moją optykę postrzegania siebie. Najgorsze jest to, że nie chodzi o te fakty czy słowa, którymi to opiszę, chodzi o to, co poza słowami, o to, co nienazwane, o uczucie, które ogień życia we mnie wzmaga i sprawia, że żyję bardziej.

A Osteo „widząc” mój stan zapytał: jesteś zakochana? I to nie było dla mnie trudne pytanie. Tak, tak, tak na wielu płaszczyznach i wielowymiarowo!

W tym tygodniu żyję poza słowami. Czy taka odpowiedź wystarczy?

1187. ...

 wpis przeniesiony 12.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Natknęłam się na to zdjęcie wczoraj. Zatkało mnie. Zobaczyłam w nim Akt Wiary, Nadziei i Miłości [Kudłatej]. Jestem wyznawczynią kudłatej religii, co za kult ma magię psio-ludzkiej relacji. Akt Żalu jest tylko po ludzkiej stronie, że tak wolno uczę się od Heni, jak być.

(fot. źródło i historia)

poniedziałek, listopada 24, 2014

1186. Zanim dopadnie człowieka

 wpis przeniesiony 12.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Książka, nawet jeśli wolno czytana, tylko na jedną kawę. Wstęp dużo dłuższy niż sam esej, który przecież był głównym pretekstem wydania książki. Na szczęście nie o długość w ostatecznym rozrachunku chodzi.

Nie przepadam za Virginią Woolf — nie starcza mi intelektu, by za nią nadążyć, nie chwytam, gubię się, frustruję się swoją niemocą. Dlatego czytając kolejne pozycje z serii, zostawiłam Ją na koniec — byłam ciekawa tej książki, ale też świadoma, że mogę ponieść sromotną intelektualną porażkę, próbując zbliżyć się do tych literek. Nie bez znaczenia więc był fakt, że zakupiona w serwisie aukcyjnym książka kosztowała grosze — ryzyko wyrzucania pieniędzy w błoto było zminimalizowane i miało zrównoważyć, w razie czego, intelektualne braki czytelniczki.

W sobotę ją odebrałam i udałam się na samotnię kawową. Mój zachwyt tym esejem zadziwił mnie samą. Rewelacja, po prostu rewelacja!

[…] we wszystkich tych chorobach najlepsze jest to, że rozluźniają ziemię wokół korzeni, wprowadzają zmiany. Ludzie zaczynają wyrażać uczucia.

*

Uważam, że w moim przypadku te choroby są — jakby to ująć? — częściowo mistyczne.

*

Wróćmy jednak do osoby chorej. „Leżę w łóżku z grypą” — cóż takie zdanie może powiedzieć o tym wielkim doświadczeniu. Świat zmienił kształt; oddaliły się obroty interesów […].

*

Jednak w zdrowiu musimy utrzymywać pozory i nieustannie się wysilać: aby się porozumiewać, aby cywilizować, dzielić, uprawiać pustynię, kształcić tubylców, całymi dniami wspólnie pracować, a nocami hasać. W chorobie te pozory ustają. Natychmiast chcemy iść do łóżka albo, zapadłszy się głęboko w poduchy fotela, opieramy nogi na jakimś podnóżku, przestajemy być żołnierzami armii wyprostowanych, dezerterujemy. Oni idą na bitwę. My, wśród patyków, spływamy z nurtem rzeki, rozrzuceni wśród opadłych liści na trawniku, nieodpowiedzialni i nieporuszeni, i być może po raz pierwszy od wielu lat zdolni do rozejrzenia się wokoło, czy spojrzenia w górę — na przykład do spojrzenia w niebo.
     Pierwsze wrażenie z tego niesamowitego spektaklu jest dziwnie obezwładniające. Zazwyczaj nie można długo patrzeć w niebo. Ktoś, kto publicznie gapi się w górę, przeszkadza przechodniom i peszy ich.

Virginia Woolf, O chorowaniu. Ze wstępem Hermione Lee,
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2010.
(wyróżnienie własne)

niedziela, listopada 23, 2014

(1183+2). Cyt

Dziś z radia popłynęły piękne słowa. Marzena Żylińska powiedziała:

ten się uczy,
kto jest aktywny.

(1183+1). Radykalnie

Radykałka?
// Uzupełnij poniższe zdanie.

Chcę być ______
        i z tego żyć.

Radykałka!
// Nie uzupełniaj poniższego zdania.

Chcę być
        i z tego żyć.

1183. Weekendowy patchwork

Ambiwalentne uczucia. Strach. Ciekawość. Lęk. Radość. Wewnętrzna zawierucha. Usiadłam wczoraj na samotnej kawie i przyszło do mnie nie wiadomo kiedy i nie wiadomo skąd:

wolno, wolniej, powoli. tylko wtedy czujesz i wiesz, że żyjesz

sobota, listopada 22, 2014

1182. Szeryf

 wpis przeniesiony 12.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Zadzwonił w środę. Nie zdziwiłam się, bo od tygodnia zdarzało mi się o nim myśleć. Nie drążyłam więc, dlaczego chce się ze mną spotkać dnia następnego. Miejsce i czas wyznaczone. Spotkaliśmy się. Propozycja padła. Idąc w jej ślady powinnam była również przewrócić się z wdziękiem. Zapytałam tylko skąd pomysł, że ja. Zgodziłam się bez mrugnięcia okiem. Zdążyłam odnotować kątem duszy, że przy stoliku siedzą dwie darzące się nawzajem szacunkiem Osoby. Uśmiechnęłam się, bo drzewiej tak nie bywało...

*

A gdy wróciłam do domu i jeszcze następnego dnia, i jeszcze dziś łomolnęłam — na poczet czasu co przed nami — nie raz i z całych sił...

Lindsey Stirling, Roundtable Rival.

...to szaleństwo ma tę samą energię.
Z Szeryfem... — no, kto by pomyślał.

Z kronikarskiego obowiązku, ale i z radością, donoszę, że Gepardzica nie tylko czuje się, ale jest również Matką Chrzestną, co w przeszłości przyszłość widziała przejrzyście; przyszłości, która nie wiedzieć kiedy teraźniejszością się stała. Sadownik tylko jęknął: a miało być spokojnie...

środa, listopada 19, 2014

1181. Wężykiem, wężykiem!

smutek. nie wiadomo skąd. nie wiadomo dlaczego.
trudne pytania. chwilowe odpowiedzi głęboko w milczeniu ukryte.
z całym tym kramem, w samym jego środku po prostu byłam.

*

a dziś z rana, jak co tydzień, zajrzałam do Gepardzicy.
lepszego momentu dla mnie i tych słów nie było.
dziękować, dziękować, dziękować.
za Gepardzicą powtórzyć: wężykiem, wężykiem...

nieważne co robisz, ważne kim jesteś, jak to robisz...

(źródło: Gepardzica)

*

Hang Massive, Once Again.

niedziela, listopada 16, 2014

1180. Znacząca różnica

przypadek. kocham przypadki. no i proszę,
oddaję się eksperymentowi… trzeci dzień.
zapraszam do niego i Ciebie…

*

pofantazjuj… jakbyś się czuł(a), gdybyś miał(a) pewność,
że właśnie Ciebie wykąpano w taki sposób choć jeden raz…
to nie musiało mieć miejsca…
może nawet nie mogło się wydarzyć, ale…

wyobraź sobie, że jesteś człowiekiem, który doświadczył
takiej kąpieli… jakbyś się czuł(a) dziś, gdybyś był(a) tym człowiekiem?
prawda, że jest inaczej?

…znajdź w sobie miejsce, w którym ufasz tak bezgranicznie…
jest na pewno, kiedyś wszyscy byliśmy takimi drobinkami…

…poszukaj w sobie miejsca, co tak delikatne i uważne jest
wobec drugiego człowieka…

…poczuj różnicę.

…z tych miejsc
co możemy zrobić
dla siebie,
dla kogoś bliskiego,
dla kogoś przypadkiem
napotkanego…

1179. Wspomnienia

Kiedy już nie jest się kochanym, nic nie pomoże, że kocha się nadal; zakradł się chłód i czas zatrzymał. W sprawach zasadniczych jest się już martwym.

Carl-Henning Wijkmark, Nadchodzi noc,
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2010.

*

sobota, listopada 15, 2014

(1177+1). Łańcuch, nie łańcuszek (II)

 wpis przeniesiony 12.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Powieść. Nie, nie czytam.
Ale w ramach serii wydawniczej. No to poproszę.
Warto było.

Ciepła książka o człowieczeństwie. Już w trakcie jej czytania wszystko ma inny smak. Dziś, gdy skończyłam, długo leżałam na podłodze. Heniutka leżała koło mnie. Bogactwo własnego życia zadziwia, jeśli tylko mu na to pozwolić.

Zostawiam tę książkę tutaj. Chociaż z jedną rzeczą w listopadzie będę już na bieżąco.

Tak wyglądali; mam nadzieję, że przemienieni w swoje prawdziwe „ja”, od którego uciekali całe życie. [...] Potrzymaj mnie za rękę. Pomyślmy o nich, niech im będzie pokój. To byli dobrzy faceci.

*

Podobał mi się jego uśmiech, był nieśmiały, niewyuczony. Czasem był zasępiony, ale nawet wtedy oglądało się całego człowieka, osobę, a nie tylko sprzątającego pracownika.

*

Trzeba sobie zadać pytanie, nad czym warto się zatrzymać w pozostałym mi do życia czasie. Czy coś jeszcze może mnie zaskoczyć? Pod koniec niejedno staje się ciekawe.

*

[...] dzieciństwo ma się za darmo, jest darem, własne cele i dążenia, za które się  o d p o w i a d a, jeszcze nam się nie poukładały. Otóż to! Coś, za co byłem odpowiedzialny, mogę bez żalu stracić, niech przepadnie. Jednak sama szansa znalezienia się na świecie, dar, o który nie prosiłem i za który nie odpowiadam, to było coś, czego nie chciałem narażać i utracić, owa mała pozbawiona „ja” istota, o niej nagle teraz myślałem z czułością.

*

Zaś ten wrzesień, mój ostatni, jest najszybszy ze wszystkich, doba kurczy się we mnie, jeden poranek gryzie w ogon następny, dopiero co myłem zęby, a tu się okazuje, że to było wczoraj wieczór, i tak w kółko. Monotonny rytm życia odebrał rzeczywistości ciężar i masę, za każdym razem, gdy się budziłem, byłem lekko zdziwiony.

*

Autentycznie radosnej kobiecie nie potrafię odmawiać.

Carl-Henning Wijkmark, Nadchodzi noc,
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2010.

1177. Łańcuch, nie łańcuszek (I)

 wpis przeniesiony 12.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Najdłuższy książkowy łańcuszek. Pierwsza wciąż czeka w kolejce. Czytając Drugą, dowiedziałam się o Trzeciej, a wraz z nią o serii wydawniczej Przez Rzekę i ruszyła literkowa lawina. Jedną z książek wydaną w tej serii od lat mam na półce, kiedy indziej wydaną przez inne wydawnictwo. O Innej z tej serii nie miałam pojęcia, że wyszła w Polsce, więc przez Sadownika zdobyłam oryginał jakiś czas temu.

Większości książek z tej serii nie można już nabyć z pierwszej ręki, ale nie znaczy to, że nie da się ich zdobyć. Sadownik kliknął tu i tam. Zainwestował w Drzewko naście (nie dziesiąt!) złotych i trzeba było tylko czekać.

Ostatnią nabytą z pierwszej ręki skończyłam czytać przed wyjazdem na staż. W ramach listopadowego odgruzowywania się należy o niej donieść. Rozprawia się z wieloma mitami. Alzheimer — podróż w jedną stronę, wyboista droga dla towarzyszy. Ta książka zatrzymuje, nie ściemnia, porusza. Po niej trudniej będzie zachować pewność na temat rzeczy oczywistych. Ma też dodatkowy smaczek poznawczy — nigdy nie wpadłabym na to, że czytanie o mózgu może być tak frapujące.

Żyjemy w kulturze, która sprzeciwia się starości i zaprzecza śmierci. Nie wierzymy, że kiedyś się zestarzejemy. Interesujemy się rakiem i tym, co rakotwórcze, bo są to sprawy, które równie dobrze mogą dotyczyć osoby trzydziestoośmio-, jak i siedemdziesięcioośmioletniej: rak uderza w młodych, bogatych i sprawnych. Skoro alzheimer, to kwestia starości, zajmiemy się nim później... choć przecież nam to i tak nie grozi, bo pijemy mleko sojowe, rozwiązujemy sudoku, a w weekendy zawsze gramy w tenisa. Najszerzej rozpowszechniony błędny pogląd mówi, że demencja to dobry sposób na odchodzenie: „Żyją w swoim własnym świecie i są szczęśliwi” — głoszą zwolennicy tej niedorzeczności. [...] Nancy wie, że coś jest nie tak, bardzo nie tak — ale co? Codziennie musi przechodzić cykl strasznych spotkań z samą sobą i z otoczeniem, spotkań wyjętych jakby prosto z thrillera, którego bohaterka dotknięta jest amnezją: budzi się rano, by stwierdzić, że w nocy postarzała się o pięćdziesiąt lat, że znikli jej rodzice, że nie zna tej kobiety w lustrze ani osób, które przedstawiają się jako jej mąż i dzieci, że nigdy nie widziała pokojów i mebli, podczas gdy wszyscy wokół z uporem twierdzą, że to jej dom. Czas gdzieś umknął, został jakoś zmarnowany. Każdy dzień to nieustające poszukiwanie utraconego porządku. Sęk w tym, że nie sposób się skoncentrować ani na tym zagadnieniu, ani na jakichkolwiek wskazówkach prowadzących do jego rozwiązania. Nie daje się odnaleźć drogi.

*

[...] nie przyszło mi na myśl, że opieka nad nimi będzie wyłącznie moją pracą — ale właśnie tak się stało, bo przecież mężczyźni mają prawdziwe prace, a kobiety nie. Moje sumienie jest zaspokojone, ma się jak pączek w maśle, ale mój apetyt na kolejne dni się skurczył, a w moim wewnętrznym mieście co rusz rozlegają się syreny alarmowe. Jakim człowiekiem trzeba być, żeby móc dać z siebie aż tak dużo? Zastanawiam się nad tym, leżąc na łóżku wyczerpana, nie śpiąc i czekając na świt. Myślę (żenująco cynicznie), że może to dotyczy osób, u których własne szczęście i wolność budzą poczucie winy.

*

To pełzająca choroba. Wpełza na ludzi.

*

Próba udowodnienia komuś, że się go kocha, to wyczerpująca praca. Szczególnie kiedy trzeba to wszystko powtórzyć, niemal słowo w słowo, po dwudziestu minutach.

*

Czytałam kiedyś artykuł o muzyce i demencji. Kompozytor Maurice Ravel (1875–1937) prawdopodobnie cierpiał na wczesną postać tej choroby, począwszy od pięćdziesiątego drugiego roku życia. [...] Pytanie, na które nigdy nie poznamy odpowiedzi: czy w pełni zdrowy Ravel napisałby tę samą kompozycję, czy też jest to jeden z najlepiej znanych przykładów uporu i wytrwałości twórcy? Opinia samego Ravela wydaje się jasna: nazwał Bolero „utworem na orkiestrę bez muzyki”.

*

Wyobraź sobie, że budzisz się któregoś ranka i znajdujesz wokół siebie wyłącznie nowe rzeczy: nowy jest dom, ogród za oknami, ludzie, którzy z tobą rozmawiają tak, jakbyście się znali, koszula, którą podaje ci obcy, krzesło, na którym cię sadzają, mężczyzna siedzący na krześle obok. Jeśli twój mózg byłby jeszcze na tyle sprawny, że próbowałby odtwarzać twoją historię na podstawie rzeczy, mógłby poradzić sobie z tym wrażeniem nowości, tłumacząc ci, że twoje prawdziwe życie jest Gdzie Indziej. Tak, jesteś w nowym miejscu, a twoje życie zostało Gdzie Indziej. Niczego wtedy nie będziesz pragnąć tak usilnie, jak powrotu właśnie tam.

*

Na pierwszy rzut oka związek między umysłem a mózgiem wydaje się stosunkowo łatwy do pojęcia, nawet dla neurologa amatora. Mózg jest maszyną, umysł wytworem jej działania. Mózg można porównać do projektora w kinie, a umysł do filmu. [...] Mózg to narzędzie, a umysł to świadomość, która w nim powstaje, utworzona przez miliony neuronów działających w skoordynowany sposób. Chirurg zagłębia skalpel w twój mózg, a nie w umysł. Umysł zaś, a nie mózg, reaguje na taką perspektywę zdenerwowaniem. Jest to obraz nadmiernie uproszczony, ale chwilowo niech będzie.

Andrea Gillies, Opiekunka. Życie z Nancy.
Podróż w świat alzheimera
, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2012.

piątek, listopada 14, 2014

1176. nim spadnie deszcz...

wspomnienie uwięzione na chodniku. spotykane każdego ranka od kilku dni. schwytane w piksele. przyniosłam do domu. nim dopadnie je deszcz. ot, życia cud. pod stopami znaleziony.

1175. Dlaczego nie zostanę prezydentką Warszawy

 wpis przeniesiony 12.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Zaległości. Pod tym szyldem żyję w listopadzie. Nie zdziwiło mnie, że i debaty prezydenckiej wysłuchałam z małym opóźnieniem. No i ubawiłam się. Donieść muszę szybko, nim nastąpi cisza przedwyborcza.

*

No więc, dowiedziałam się, dlaczego jestem terapeutką a nie prezydentką. Bo choć czasem się boję, to mimo wszystko wolę zaryzykować i przyjrzeć się temu, co we mnie się dzieje.

— Co pan lubi w sobie? — pyta Tomasz Kwaśniewski.
Kandydat Komitetu Wyborczego Warszawa dla Rodziny odpowiada:
— Co ja lubię w sobie...
[kawał znaczącej ciszy] przyglądanie się sobie jest ryzykowne [...] więc ja wolę obserwować świat.

Uśmiałam się. Terapeutka we mnie w czasie trwania tej ciszy dostała odpowiedź, znaczącą wyjątkowo. Słowa, które popłynęły dalej, tylko pozornie uratowały człowieka mówiącego. Pan kandydat ma prawo nie wiedzieć, że to, co widzi człowiek w obserwowanym przez siebie świecie to bardzo, bardzo często — żeby nie powiedzieć zawsze — jego własne, osobiste, aktywne w tej chwili konflikty wewnętrzne. Ma rację pan kandydat, że ryzykowne jest przyglądanie się światu w sobie, ale jakież może być owocne! Podobnie jak przyglądanie się sobie w świecie, nawet jeśli mamy życzenie, by było inaczej.

*

No więc, dowiedziałam się, dlaczego jestem terapeutką, feministką — żadne odkurzanie, mycie podłóg nie zetrze znaczącej wypowiedzi niewerbalnej:

     — Czynność domowa, którą najbardziej pan lubi robić? — pyta Tomasz Kwaśniewski.
Kandydat Kongresu Nowej Prawicy odpowiada:
     — [śmiech, śmiech, śmiech] Eeeeee, jest ich tak wiele, że trudno mi się zdecydować [...].

Uśmiałam się i ja, choć akurat tu na smutno.

*

No i mam za swoje, dowiedziałam się. Jestem dumna z tego, że jestem terapeutką, feministką. I lubię to. I kocham.

1174. Akcja: zakochaj się w listopadzie!

 wpis przeniesiony 12.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Listopad to dla mnie najgorszy etap zimy. Staję się misiem — o każdej porze, wciąż, niezmiennie chce mi się spać. Pomimo szczerych chęci czas blogowy rozmija się z teraźniejszością, w której głównie zajmuję się przeszłością.

Obiecałam sobie, że jak tylko odkopię się z bieżączki — co przeszłością utkniętą w teraźniejszości jest — kupię gazetkę, pójdę na kawę i przeczytam z przyjemnością artykuł Mikołaja Czyża. Udało się. Zrobiłam to dwa dni temu. Wczoraj dowiedziałam się, że cała treść artykułu jest dostępna na kliknięcie paluszkiem. Ucieszyłam się jeszcze bardziej, bo bardzo soczysty jest ten artykuł. I magiczny. I listopad we mnie odczarował. Jeszcze trochę i może pokocham najtrudniejszy dla mnie z wszystkich miesięcy w roku.

Dzięki temu artykułowi odkryłam w sobie jakość intensywności smakowania życia ukrytej w słodkim uporze czterolatka, który zna bajkę na pamięć, a mimo to każe ją sobie czytać wciąż i wciąż. Opowiadaliśmy sobie z Sadownikiem nasze „początki” do tej pory tysiące razy. Nigdy nie mamy tego dość! Już cieszę się na kolejne tysiące, które przed nami.

Pierwsza faza zakochania liczy się bardziej w miesiącach niż w latach. […] Drugi wymiar sięga głębiej, wykracza poza preferencje i uświadomione potrzeby partnerów — to atmosfera miejsca, w którym się poznali, szczególne wydarzenie, zapach, który zapamiętali. To jest to COŚ, z czego wyrasta ich wspólna historia. […] Mógł to być promień słońca, który wpadał do wnętrza w ten sposób, że wywołał w obojgu dziwny, tajemniczy stan. I to jest to „podskórne tętno”, które wspiera ich związek. Ono jest znaczące dla obojga. Można to nazwać tajemnicą. W psychologii procesu mówi się o „micie relacji”.[…] To COŚ to „podskórne tętno”, a więc niewidzialne, ale wyczuwalne. Każde z osobna na swój sposób je przeżyło, wyczuwa i w sobie pielęgnuje, przywołuje w trudnych chwilach. To więcej niż emocja, to rodzaj kontemplacji. Dopóki w każdym jest żywa, są ze sobą, wspólnie podejmują decyzje.

*

Zaangażowanie w związek jest strasznie trudne i stawia przed nami niesamowite wymagania. W zamian daje jednak niezwykłą możliwość wzrostu obu stronom. W związku można przeżyć najgłębsze doświadczenia i mieć dostęp do niezwykłych zasobów. Oczywiście, jeśli się chce z nich korzystać.

Mikołaj Czyż w rozmowie z Grażyną Lubińską,
„Rozstanie? Jeszcze nie…”, Wysokie Obcasy Extra,
nr 9 (30), listopad 2014.

(źródło rysunku też)

środa, listopada 12, 2014

(1172+1). Długi weekend (II)

W poniedziałek po wspaniałym poranku ze Wspaniałą Kobietą, całe Stado do Przyjaciół jechało.

Jabłoń:
(zamyśliła się)
Dzisiaj, to jakby zwykła sobota u normalnych ludzi...
I oni mają tak co tydzień?

Sadownik:
Nooo!

Jabłoń:
To my normalnie nienormalni jesteśmy!

Sadownik:
(z nieukrywaną dumą)
Nooo!

1172. Długi weekend (I)

 wpis przeniesiony 12.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Jabłoń nienawidzi prać. Wszystkie fazy prania — konfekcjonowanie zestawu, wrzucanie do pralki, wyciąganie, wywieszanie, składanie i... do szafy — wzbudzają w Jabłoni niechęć graniczącą z depresyjną niemocą.

Sadownik nienawidzi myć naczyń. Jabłoń lubi. Zwyczajnie się przy tym relaksuje. Pomysł kupna zmywarki gdzieś z tyłu głowy ma, ale nie musi się z tym jakoś specjalnie śpieszyć. Zmywa z przyjemnością.

Jabłoń. Sadownik. Umówili się dawno, dawno temu. Wiadomo, kto za co w Przytulisku odpowiedzialny jest. Rzecz miała miejsce w niedzielny wieczór, gdy Dwunożni długi weekend rozpoczynali.

Jabłoń:
(zameldowała, że z rana skończyły się jej cienkie skarpetki)

Sadownik:
(z lekkim wyrzutem w głosie, że to nie w porządku,
że mogła przecież powiedzieć, wyprałby...
)

Jabłoń:
(zreflektowała się, że troszkę pretensji w głosie miała)
Bardzo Cię przepraszam, ale odpaliło mi się
oprogramowanie Księżniczka 4.0.
Skarpetki wtedy nigdy się nie kończą, zawsze są,
pachną i czekają, aż łaskawie zaszczycisz je swoimi stopami.

Sadownik:
(po chwili)
To ja mam chyba error w oprogramowaniu Książę 1.0,
wypoczywałem po przyjściu ze szkoły,
ale z tyłu głowy miałem, że nie powinienem był.

Jabłoń:
Koniecznie musisz się zapdejtować!

poniedziałek, listopada 10, 2014

(1170+1). Szczęściarzy pęczek

 wpis przeniesiony 12.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Cóż to był za weekend!
     Dyplomant studiował.
     Bliźniacza Liczba studiowała.
     Jabłoń studiowała.

Gdy dobiegał końca, zatrzymałam się myśląc o naszych Nauczycielach. O szczęściu, jakie mamy, że Oni na naszej Drodze. O dobrodziejstwie, jakim jest to, że Oni widzą w nas to, co my ledwo przeczuwamy...

Pozostałam z wdzięcznością w sercu.
Cudnie jest mieć świadomość, że właśnie stajemy się...

1170. Czas z Bliźniaczą Liczbą

Bliźniacza Liczba, Sadownik i Jabłoń:
(czyli fajni ludzie, fajne mózgi,
dwie doktory i dyplomant, przy stole świętują
)

Sadownik:
(„cuś”, niczym głupolom, tłumaczy)

Jabłoń:
Kochanie, zapominasz, że przy tym stole
inteligentni ludzie siedzą.

Sadownik:
Zagalopowałaś się!
(z niebywałą szczodrością w głosie)
Możesz sobie wybrać w którym miejscu.


*

Bliźniacza Liczba:
(protestuje)

Sadownik:
Nie ma dyskusji!
Jesteś mniejsza, młodsza i nie u siebie.

Bliźniacza Liczba:
(odgraża się, że zemści się we właściwym czasie)

Sadownik i Jabłoń:
(już się na to cieszą, bo wiedzą, kiedy to będzie)

poniedziałek, listopada 03, 2014

1168. Przed budzikiem

„usłyszałam” nie wiadomo skąd na kilka minut przed tym, gdy zapukał po mnie budzik:

czy kochasz swoje życie?
czy traktujesz je
        jak bezbronną i kruchą istotę,
        którą w rzeczy samej jest?

mądre. pomyślałam. delikatne. pomyślałam. ale kto to powiedział? zamiast odpowiedzi przypomniał mi się fragment rozmowy z Sadownikiem, który prawie dwa tygodnie temu rozbawił mnie do łez:

Jabłoń:
(z nieukrywaną dumą)
Zrobiłeś to!

Sadownik:
No tak… Nie, to nie ja,
to jakaś inna figura wewnętrzna.

no więc, ktoś we mnie nie spał na kilka minut przed budzikiem. to była jakaś inna figura wewnętrzna niż ta, która każe mi wyrabiać się z tym czy owym, najlepiej na ten-tychmiast lub na wczoraj.

niedziela, listopada 02, 2014

1167. ...

 wpis przeniesiony 12.03.2019. 
 (oryginał z zawieszkami) 

Książka. Nie, powiedziałby Brr, broszura. W zasadzie to nawet broszurka. To cieniutka, ale bardzo ciężka księga o uczuciach wobec niemożliwego i niewyobrażalnego. Czyta się ją na raty i z duszą na ramieniu.

Dla kogo ta książka? Pytam samą siebie od prawie miesiąca, od chwili, gdy ją skończyłam. Pozostałam z pewnością, że to bardzo ważna księga, ważny głos w bezkresnej ciszy.

Dziś, dzień po tym, gdy paliliśmy światełka, czas zostawić po niej tutaj ślad, czas by odstawić ją w końcu na półkę.

*

Eksperyment (czas trwania: max. 10 minut):
   1. Przeczytaj, wszystkie wybrane poniżej cytaty od pierwszego do ostatniego.
   2. Przeczytaj jeszcze raz od ostatniego do pierwszego.
   3. Jest różnica? Ta książka jest chyba cała właśnie o tej różnicy, co wysłowiona być nie może, ale jest między wierszami, namacalna i wyczuwalna. Być może ta różnica to człowieczeństwa rys.

Ignorujemy dni, lecz one nas nie dostrzegają. Wloką nas za sobą, prowadzą w miejsca uderzająco podobne do tych, które znaliśmy. A jednak wszystko jest inne. Czy podczas naszej nieobecności ktoś poprzestawiał przedmioty? O wszystko się obijamy, ciągle się potykamy, ponieważ nie mamy zielonego pojęcia, dokąd trafiliśmy.

*

Dla kogoś takiego wszystko jest inne. Musi dopiero nauczyć się rozumieć to, co znane. Tam, skąd pochodzi, panuje niewymowność, tam nie musi niczego wyjaśniać. Tutaj, gdzie jest wiele niedoskonałości, za sprawą wiedzy, wygląda to inaczej. Tutaj myśleniem podarto wszystko na maleńkie kawałki.

*

Uprzejmie sadza się swoje ciało na krześle, a w myślach natychmiast się odchodzi, pozostawiając ciało własnemu losowi, z wyuczonymi skinieniami i gestami, z mówieniem przełączonym na automat.

*

Każda droga powrotna jest tą, która prowadzi nas dalej, do miejsc dla nas nowych.

*

Szedłem i szedłem, moje stopy prawie już o mnie zapomniały. W drodze od tego, co niewypowiedziane, do tego, co nie daje się wypowiedzieć.

*

Łatwiej jest nienawidzić ludzi, niż musieć z nimi żyć. Jeśli prawdą jest, że czasem umierają niewłaściwi, można by pomyśleć, że to inni powinni być martwi. Bardzo wielu żyjących, jeśli nie większość, stało się dla nas nie do zniesienia. W naszej obecności zabijają czas, na naszych oczach marnują życie. Ale samemu zdechnąć — co to, to nie. Ci wszyscy pewni siebie, którzy żyją tak, jakby znali odpowiedzi. Popatrz na nich, posłuchaj, poczuj.

*

Kobietę, która pochowała męża, nazywa się wdową, mężczyznę, który stracił żonę — wdowcem. Dziecko bez rodziców jest sierotą. A jak nazwać ojca i matkę, którym zmarło dziecko?

P. F. Thomése, Cień mojego dziecka,
Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2011.

1166. ...

wymarzyłam sobie niedzielę z kawą. dostałam. również kruche cudo na powierzchni filiżanki. zamyśliłam się postażowo, gapiąc się we wzorek... tak naprawdę nic w życiu nie jest oczywiste... wdzięczność zeszkliła mi oczy.

piątek, października 31, 2014

(1158+7). Po i kropka

*

po stażu pozostałam z pytaniem, które czeka na świeżą, głębszą odpowiedź:

czym, dla mnie
        jako terapeutki,
jest psychoterapia?

*