wpis przeniesiony 13.03.2019.
(oryginał z zawieszkami)
Lubię święta. Każde. Odkładam wtedy swoją i naszą codzienność. Przekręcam klucz w jednym zamku, potem w drugim. Gdy upewnimy się z Sadownikiem, że wszystko co trzeba mamy spakowane, przekręca On kluczyk w stacyjce, ruszamy i zaczynamy świętować. Lubię ten czas, taki tylko nasz. Tak było we wtorek.
*
Wigilia. Katolicka tradycja. Opłatek uruchamia we mnie niewinne dziecko — wybieram największy z dostępnych. Życzenia. Sadownika zostawiam sobie na sam koniec, na deser. A potem kilkanaście dusz przy jednym stole. Krótka modlitwa. Na szczęście nikt nie pyta mnie, dlaczego znak krzyża w mych dłoniach nie gości.
Mija kilka godzin. Rodem z żydowskiej tradycji nastaje czas. Przy głównym stole mężczyźni o ważkich problemach Polski i świata dyskutują. Pokój obok kobiety nad małymi dziećmi się pochylają. Słychać ochy, achy, gugu… gugu, a ja to tak… a ja to siak. Jedno i drugie nie dla mnie. Talerze i sztućce po sześciu osobach, co poszły do swych domów, zmywam. Medytuję nad cudem istnienia, delektuję się chwilą oraz nieśpiesznym tańcem zmywaka w mej dłoni. Z każdym umytym fragmentem zastawy jestem bliżej prawdziwych świąt, tych bez pośpiechu, bez musu, bez należy i wypada.
Gdy wszyscy goście opuszczają rodzinny dom Sadownika, rach, ciach, na cztery dusze szybkie porządki urządzamy. Już, po Wigilii. Prezenty. Herbatka z cytrynką. A przed snem w ramionach Sadownika świątecznej nocy początek.
*
Pierwszy dzień świąt. Drugi dzień świąt. Dotarło do mnie, że wyrosłam z tej formy spędzania czasu z dalekimi bliskimi w roli głównej. Nie zrozumiem, po co ludzie robią sobie coś takiego.
*
Wydostawszy się dziś z objęć ostatniego świątecznego obiadu, ruszyliśmy z Heniutką na ostatni świąteczny spacer — pierwszy z naszej świątecznej codzienności, którą powitaliśmy z otwartymi ramionami.
Jutro wracamy do siebie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz