czwartek, marca 31, 2011

214. Ach, ta miłość! Nie tylko filmowa

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

(wieczór, po długim dniu, Stado w sypialni,
resztkami sił, urządza sobie miły wieczór
)

Bruce Willis:
(jako filmowy mąż razem z filmowymi żoną i dziećmi leżą w jednym łóżku)
Wszystko, co najważniejsze na tym świecie, jest w tym łóżku.

Sadownik:
Tak jest panie Willis. Albo tuż obok.

Heńka:
(leży obok łóżka i... ani drgnie na to Sadownicze wyznanie)

213. Jej sposób na życie

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

To jest jej sposób na życie — powiedziała wczoraj zdecydowanym głosem jedna pani drugiej pani w kawiarni, stolik obok mnie.

Sposób na życie… zamyśliłam się… jak to brzmi? Czy tak samo jak:
     — sposób na mrówki w kuchni?
     — sposób na przypalony garnek i pobrudzony winem obrus?
     — sposób na odrzuconą miłość, co nie odstępuje nas na krok, nim nie wybrzmi do końca?
     — sposób na… by wytępić, usunąć, zapomnieć, a może wybaczyć?

Nieznajoma. Całkiem nieobecna. Wykorzystała ona jej sposób na życie niczym proszek do czyszczenia sreber rodowych by usprawiedliwić sumę swoich wyborów? By usunąć wszelkie życiowe wątpliwości, by wytępić nieracjonalne społecznie zachowania, by zapomnieć, a może by przetrwać?

Życie to nie karaluch czy plama. Nie chcę szukać, a tym bardziej znaleźć, sposobu na życie. Chcę je smakować kęs za kęsem, oddech za oddechem, uśmiech za uśmiechem, krok po kroku. Bez pośpiechu. Bez cienia smutnej pewności, że lepsze już było. Bez ślepej wiary, że lepsze będzie za pół roku dla grzecznych dziewczynek i pracowitych chłopczyków w wieku poprodukcyjnym. Najlepsze przecież już tu jest. Właśnie w tej chwili.

środa, marca 30, 2011

212. Psie wartości

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

To chyba nie jest kwestia faktu, że z pierwszego wykształcenia jesteśmy z Sadownikiem tworami ściśniętymi, czyli ludźmi technicznymi, co w efekcie może czynić warunki życia Heńki z nami warunkami podwyższonego ryzyka. Nie można też użyć banalnego usprawiedliwienia, że z mlekiem matki czy genem ojca, ale fakt jest faktem, że Kudłata wygląda na taką, co opanowała do perfekcji podstawy zastosowań metod probabilistycznych. Eksperymenty to potwierdzające odbywają się co wieczór w podgórkowej sforze psich przyjaciół.

Pobiec za piłeczką? Ależ, oczywiście. Są jednak pewne warunki brzegowe tej oczywistości. W tej małej (jeszcze) psiej głowie chrupią neuroprzekaźniki i liczą bez końca. Heńka nie pobiegnie nigdy, jeśli nie ma pewności, że złapie piłeczkę. Od niechcenia zrobi kilka kroków do przodu --- tylko i wyłącznie po to, by sprawić nam przyjemność --- gdy prawdopodobieństwo powrotu z piłką w pysku spada do nieakceptowanego już poziomu 80%.

Choć wydawać by się mogło, że to lenistwo zagościło w młodym psim ciele, to lubię patrzeć jak ona liczy, ocenia, podejmuje decyzje. Może to wcale nie lenistwo, ale kwestia psiej godności. Może Kudłata lubi być psim zwycięzcą? Gdy patrzę na jej małe zwycięstwa obleczone wielką dumą psiego chodu z wysoko podniesioną głową, myślę, że ludzkie życie byłoby dużo szczęśliwsze, gdybyśmy zawsze doceniali nasze małe zwycięstwa: zjedzone na czas śniadanie, upolowane ładne warzywa, pół godzinki tylko dla siebie, całusek skradziony ukochanemu, rysunek wykonany własną ręką, uśmiech otrzymany od nieznajomej…

(210+1). Czy zakwitnie jeszcze kwiat na lodowcu?

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Szła. Inni też szli, ale to ona przykuła moją uwagę. Może dlatego, że ubrana w czerń, która z łatwością zlała się z moimi smutnymi myślami. Szła przede mną. Było w ruchu jej ciała coś bezwstydnie rozpustnego. Tym czymś było życie.

Nie ma końca memu zadziwieniu, że po śmierci człowieka nie zatrzymują się choć na chwilę wszystkie ludzkie życia. Świat toczy się dalej pomimo tego, że są ludzie, którzy zatrzymali się w niemożliwych do wysłowienia: bólu, pustce, ciszy, zadumie.

Nie ma końca memu zadziwieniu, że Śmierć przechodząc obok zawsze pozostawia intensywny, drażniący nozdrza, zapach Życia. Tak bardzo nie na miejscu w tej chwili.

Szła. Ruch jej ciała przykuł moją uwagę. Wesoły, radosny ruch. Nie jestem dziś ani wesoła, ani radosna. Szła. Wysoka. Naprawdę wysoka, zgrabna kobieta w czerni. Pomyślałam bezwstydnie: jak bardzo chciałabym być wysoką, zgrabną kobietą. Dobrą chwilę trwało zanim do mnie dotarło, że przecież jestem wysoką, zgrabną kobietą. Ucieszyłam się z tego faktu radością nie na miejscu. Czyżby to ten zapach Życia zaczynał zawiązywać owoce nadziei? JESTEM brzmi dziś tak abstrakcyjnie. JESTEM JESZCZE CHWILĘ NA TYM ŚWIECIE to konkret o określonych konsekwencjach. Konstrukt zamknięty w czasie i przestrzeni. Nie będzie ani jednego dnia powtórki...

wtorek, marca 29, 2011

210. Jego Tata

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Uwielbiałam „podkradać” sposób, w jaki patrzył na swojego Syna. Nie wiem, czy był na tym świecie bardziej dumny ze swojego syna Ojciec. Tata --- ten z puli świeżych Ojców z lat siedemdziesiątych. Był Ojcem mojego Przyjaciela. Odszedł.

Dowiedziałam się o tym dzisiaj i wciąż widzę przed oczami Jego twarz, żywe oczy i szczery, szczęśliwy uśmiech Człowieka, który cenił życie. Słowa uciekają nie dając się zamknąć w skończoności zdań, które mogłyby próbować opisać Jego Osobę. Wspomnienia zroszone łzami. Heńka odpuściła i pozwala płakać. Ciężko westchnęła, jakby znała jakąś Tajemnicę. Czas nagle stał się boleśnie skończony i tak bardzo kruchy...

Wzrosło dzisiaj spożycie Ravela i Gabriela Fauré...

Maurice Ravel, Pavane for Dead Princess.

Gabriel Fauré, Pavane op. 50.

poniedziałek, marca 28, 2011

(116+93). Nie uszczęśliwisz każdego, ale psa możesz!

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Przesuń czas z letniego na zimowy. Człowiek uradowany, bo dłużej pośpi, może nawet swój ogon spraw pilnych dogoni. Pies nie cieszy się wcale, micha później, świat zaklęty w podwórko później. Żyć się nie chce...

Przesuń czas z zimowego na letni. Człowiek pada na pysk złorzecząc wskazówkom. Pies uszczęśliwiony do granic psiej duszy, bo micha wcześniej, świat zaklęty w podwórko wcześniej. Żyć się chce!

Z letnim czasem Heńce bardzo do twarzy a my? My musimy poczekać aż rytm naszych wewnętrznych zegarów dostosuje się do giełdowego zegara, ale nie tego w Paryżu, Tokio czy Nowym Jorku lecz w Warszawie.

niedziela, marca 27, 2011

208. Niedzielne rozmówki filozoficzne

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Sadownik:
How do you do?

Jabłoń:
Myślałam, że się znamy.

Sadownik:
To, że spędziliśmy ze sobą wiele nocy nie znaczy, że się znamy.

Jabłoń:
(która od tygodnia poznaje nową, zaskakującą wersję siebie)
Fakt.

(Po dobrej chwili)
Sadownik:
I believe you are not an idiot but prove it!

Jabłoń:
Niezłe! Naprawdę niezłe!

piątek, marca 25, 2011

207. Ku Starszyźnie

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał) 

Pamiętam dni, gdy marzyłam, by Heńka była już dużym psem. Jest... i co? Przewrotnie, po ludzku, czasem tęsknię do czasów, gdy była całkiem malutka. Taka mięciutka, z przelewającym się brzuszkiem i szczenięcą niezbornością ruchów. Minęło. Zbyt szybko, choć marzyłam, by była już duża.

Kudłata mocno się zdziwiła, gdy na spacerze spotkałyśmy trzymiesięcznego szczeniaczka. Psia dziewczyneczka o imieniu Lodzia jest pierwszym, napotkanym przez nas psem, który urodził się w 2011. Dla niej Heńka to przedstawiciel psiej starszyzny. Kudłata też poczuła, że nagle stała się wobec Lodzi dorosła. Stanęła w odpowiedniej pozycji, z poważną miną próbując umościć swe ciało w roli dorosłego psa. Za chwilę szybko przypomniała sobie kim jeszcze może być. Puściła berło władzy starszaka i ruszyły obie bawić się do utraty tchu.

Gdy się ganiały, coś mnie tknęło by kucnąć i obejrzeć tę zabawę z innej perspektywy i... Nasza Heniutka zamieniła się na chwilę w małego pieska. Gdy ma się głowę na wysokości jej grzbietu wciąż jeszcze jest młodym psem, naszą małą dziewczynką, którą wczoraj przynieśliśmy do domu. Wczoraj? Jutro będzie dokładnie 9 miesięcy jak z nami mieszka ten potwór.

poniedziałek, marca 21, 2011

206. „Gdysie” wtedy i dziś

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał) 

Kilka lat temu Sadownik co wieczór znikał w czeluściach gabinetu. Myślałam, że pracuje. Chodziłam na paluszkach wokół drogocennego skarbu, jakim był komplet: gabinet, komputer, marzenie Sadownika i sam Sadownik. Po paru dniach złudzenie prysło, gdy Sadownik zapytał mnie, do którego LO chodziłam. Tak po raz pierwszy dowiedziałam się o rosnącym fenomenie jakim była N-K. Wówczas była to kopalnia zagubionych znajomości. Z pewnymi oporami uległam „narodowemu spisowi edukacyjnemu”. W rubryczce „o sobie” napisałam wówczas:


Gdy już nic nie musisz. Gdy już nie masz potrzeby kochać tych, którzy nie kochają Ciebie. Gdy masz już pełną torbę „innych-życiowych-gdysi”, to wiesz, ze TERAZ jest najlepszy czas by móc i chcieć spełniać swoje marzenia. Bo kto inny zrobi to za Ciebie?

Ja już nic nie muszę, więc marzę, pragnę, kocham i każdego dnia wykrawam małe cuda a reszta to drobiazgi: lukier lub pieprz...



Kończę właśnie książkę Lowena „Radość”. Dziś wróciły do mnie zacytowane powyżej, własne, stare już słowa. Wróciły, bo po raz pierwszy w życiu poczułam się prawdziwie wolna — wolnością wielką, nieskończoną, bezgraniczną…

Wolność od byłych mężczyzn. Wolność od osób, które mnie zdradziły. Wolność od postaci we mnie, które terroryzowały mnie swoim systemem przekonań, że „jako kobieta muszę, powinnam, bo inaczej to zobaczę…”. To Wolność, która nie neguje przeszłości. To Wolność, która ją akceptuje. Ukłoniłam się w podzięce przed tymi Mężczyznami, Osobami, Postaciami. Dziękuję, że byli. Dziękuję, że są. Zamówiłam kawę, usiadłam. Gdy wszystko to do mnie dotarło i pozwoliło nazwać się słowami, wynurzywszy się z emocji, które mi towarzyszyły od rana, właśnie wtedy, kawiarnię, w której przycupnęłam wypełniły dźwięki uwielbianego przeze mnie utworu, który dziś stał się moim prywatnym, wolnościowym hymnem (Astor Piazzolla, Libertango). [Ten konkretny ruchomy obrazek mogę oglądać raz za razem… przestrzeń, pasja, skupienie… a Sadownik dodał: jakie cudowne wyszłyby zdjęcia!]

Astor Piazzolla, Libertango,
The Tango Lesson.

A gdy wyszłam z kawiarni, zobaczyłam Świat nowymi oczyma. Pozostaję w zadziwieniu, że nie widziałam go takim wcześniej…

sobota, marca 19, 2011

205. Heńkowy 1% podatku

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał) 

Usiadłam wczoraj w końcu i rozliczyłam stadne podatki. Wypełniłam PIT. Na koniec pozostała do uzupełnienia rubryczka z 1%.

Od początku wprowadzenia jednego procenta skrzętnie korzystamy z prawa dysponowania częścią naszego podatku. Na początku były to różne hospicja. Dwa lata temu obywatelską możliwością zainteresował się Sadownik i zadecydował. Pieniądze trafiły do fundacji zajmującej się wykupem koni. Rok temu zadecydowałam ja. Pieniądze trafiły do hospicjum w którym jestem wolontariuszką. W tym roku zadecydowała... Heńka.

Prolog. Kudłata, jak wiadomo, ma przyjaciół wszędzie ze względu na swoją niebywałą, ale bardzo rasową łatwość nawiązywania kontaktów. Jednym z uwielbianych przez nią ludzi jest Pan Piotr, który jest posiadaczem najbardziej labradorskiego uśmiechu, jaki może mieć ludzka twarz. Prawdziwy, radosny, piękny, żywy uśmiech. Gdy wpadaliśmy na siebie latem między blokami namiętnie rozmawialiśmy na temat Heńki, która w owym czasie rosła jak na drożdżach. Heńka to, Heńka tamto. Z nikim, „z obcych”, Kudłata nie wita się tak wylewnie.

Pod koniec lata, może na początku jesieni... pamiętam tylko, że był to piątek, bo Sadownik był tęsknie oczekiwany i wracający z delegacji, w parku spotkałyśmy z Heńką magicznego Pana od uśmiechu. Gdy odchodziłyśmy, życzyłam siedzącemu na ławce Panu Piotrowi dobrego wieczoru. Zatkało mnie, gdy odpowiedział: spokojnej nocy, przede wszystkim spokojnej nocy. Przez myśl przeszło mi: skąd on wie, że nie ma Sadownika w domu, że na niego razem z Kudłatą czekamy, że będziemy w trójkę siedzieć do późnego wieczora i że możemy z tym siedzeniem przesadzić? Parę chwil zajęła mojej głowie synchronizacja usłyszanych słów z zarejestrowanym obrazem. Pan Piotr niedaleko swojej ławeczki miał rekwizyt --- charakterystyczny, unikalny wózeczek człowieka, który zagląda do śmietników. Słowa spokojnej nocy zabrzmiały nową barwą nabierając nowego znaczenia. Pomyślałam o bogactwie. Jak bardzo jesteśmy z Sadownikiem i Heńką bogaci, skoro mamy dach nad głową? Jesteśmy wręcz obrzydliwie bogaci. Dlaczego tak łatwo ja i inni ludzie zapominamy ile mamy, traktując to, czego jesteśmy posiadaczami, jako oczywistą oczywistość? Od tamtej chwili, za każdym razem, gdy spotykam pana Piotra cieszę się nie tylko jego niesamowicie radosnym uśmiechem, ale również własną świadomością, że mam wszystko, czego potrzebuję.

Epilog: Rozliczając podatkowy rok 2010 sprawy w swoje łapy wzięła Heńka. W tym roku stadnie przekazaliśmy 1% podatku na organizację wspierającą bezdomnych. I co? I był zong! Wpisana w gugla fraza „bezdomność organizacja pożytku publicznego” wygenerowała wyniki z których większość dotyczyła bezdomności... zwierząt. Niesamowity jest ten kraj! Tak bardzo pełen sprzeczności. Kręciłam nosem, niby rozkapryszone dziecko, nie chciałam organizacji pod wezwaniem żadnego świętego. Przejrzałam kilka stron wyników. Poddałam się. Może bez świętego nie da się tego zrobić? Pomogłam Heńce i wskazaliśmy numer KRS Schroniska dla bezdomnych im. świętego Brata Alberta.

piątek, marca 18, 2011

204. Szczepienie Heńką i Miłością

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał) 

Tak długo, jak długo bije w nas serce, miłość nie umiera. Impuls miłości może być jedynie głęboko zakopany i silnie wyparty. Człowiek ten przyszedł do mnie, ponieważ namówiła go do tego kobieta, z którą pozostawał w seksualnej relacji. Narzekała na niego, że nigdy nie wyraża żadnych uczuć. Zwierzył mi się, że nie wie, czym jest miłość, i zapytał, czy to to samo uczucie, które ludzie żywią do swoich psów.

A. Lowen, Radość,
Wydawnictwo Czarna Owca, 2010.

Czy to takie samo uczucie?

Sadownika kocham
na dobre, na złe,
na obiad i na noc.

Heńkę kocham
w deszczu, w śródnocnej ciszy śpiącego miasta
w słońcu i w spontaniczności jej wiecznego zachwytu światem.

Dzięki Sadownikowi mogę stawać się sobą.
Dzięki Heńce nie chorowaliśmy całą zimę.

Miłość, Sadownik i Heńka.
Heńka, Sadownik i Miłość.
Bez nich nie byłoby dzisiejszej Mnie.

Czy to takie samo uczucie?
Nie wiem. Wiem tylko, że uszczęśliwia.

Kto wie? Matematyk!
Sadownika kocham na, Heńkę w
To zupełnie różne odwzorowania.

203. Magia długiego, szczęśliwego związku

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał) 

— A gdyby?
— Byłoby cudownie.
— Tam?
— Tak.
— Dziś?
— Nooo.
— Zamówimy to co zwykle?
— Tak, poproszę.

środa, marca 16, 2011

202. Niewyrodny Sadownik trwa przy wyrodnej Jabłoni

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał) 

Dwa ostatnie dni wieczorna osiedlowa sfora spod górki ma radochę ogromną. Szabi, psi burżuj, jest posiadaczem piłeczki niezwykłej… świecącej! Nie tylko psy, ale również wszyscy właściciele sierściuchów ulegają odrobinie sportowego podniecenia śledząc tor ruchu piłki: gdzie piłka poleci, kto dopadnie ją jako pierwszy, który potem pies wyrwie piłeczkę zwycięzcy i ucieknie…

Jabłoń:
(wieczorem, już w łóżku przed snem)
Czy wydałbyś pięć dych na świecącą piłkę dla Heńki?

Sadownik:
(z wahaniem w głosie)
No nie wiem.

Jabłoń:
Skoro się wahasz, to pewnie byś wydał…
To ja jestem ta wyrodna, bo bym nie kupiła piłki w tej cenie.
Wiesz, pięć dych to jedna trzecia najlepszego sushi w mieście,
to jakaś wypasiona książka do poczytania…

Heńka nie ma wyjścia, bawi się tańszymi zabawkami. Na szczęście nie umie mówić pełnymi zdaniami i nie będzie płakać krokodylymi łzami, że jej piłka nie świeci lub jest mało firmowa. Ostatnią deską ratunku jest Sadownik, może kupi...

Nie wspomniałam w rozmowie z Sadownikiem, że pięć dych to prawie połowa ceny wielkiej księgi pt. „Psychopatologia”. Nie wspomniałam, bo to byłaby już prawdziwa patologia wyrodności Matek bez sierści...

201. Zaufałaś? Zaufałeś?

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał) 

Zaufałem Życiu. Banał? Jednak brzmienie tych słów zmienia się, nabiera głębi i szczególnego znaczenia, gdy wypowiada je osoba, której dane było przeżyć własnego raka. W poniedziałek dane mi było usłyszeć te słowa. Usłyszeć prawdziwie. Zatrzymały mnie w zadumie.

Zapisałam na kartce: zaufałem Życiu. (…) Chciałem cieszyć się Życiem. Zapisałam, bo bardzo nie chciałam zgubić sensu tych słów. Drugi dzień chodzę i myślę, że „zielone Życie” to nie to samo co „niebieskie Życie”... to wielka Siła... by jej się poddać, trzeba znaleźć siłę w sobie...

piątek, marca 11, 2011

200. Psie spotkania

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał) 

Zostawiamy na jeden dzień wieczorne spacery pod górkę. Nie spotkamy dzisiaj Harry'ego, Jogi, Szabiego czy Koko. Straż Miejska też nie będzie miała okazji przetestować naszej znajomości praw Właściciela Czworonoga (odrobiliśmy lekcje w tym względzie).

Jedziemy na wiochę, gdzie czekają ogony Docenta, Jagi, Tofika i Saby. Troszkę się boję, czy one pamiętają Heńkę. Co uchodziło bezkarnie kilkumiesięcznemu szczeniakowi, nie musi przejść bez echa w przypadku psiej pannicy. Mam jednak nadzieję, że nie będzie źle.

Kudłata, jak zwykle nastawiona do wszystkiego optymistycznie, wyczuła chyba pismo nosem, bo o 4.50 byłyśmy już na pierwszym spacerze.

Jak to dobrze, że całym Stadem uwielbiamy wspólne podróże samochodem. Dawno nie jeździliśmy... Mam nadzieję na cudne, może nawet 30 godzin...

czwartek, marca 10, 2011

199. Kim w poprzednim życiu była Niuta?

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał) 

Sadownik przytargał dzisiaj przesyłki, karmę i smakołyki dla Kudłatej. Po raz pierwszy kupiliśmy na próbę trzy, duże kości wołowe. W ramach eksperymentu po obiedzie uraczyliśmy Sierściucha jedną z nich. I wydało się... w poprzednim życiu Heńka była... Indianinem. Stąd pewnie jej niebywałe zdolności do medytowania, kontemplowania cudu życia i wiecznego zachwytu.

Na widok tak dużej kości psica zamarła w bezruchu. Sadownik stwierdził, że pewnie kość jest za duża. Jakoś nie wierzyłam, że istnieją na świecie kości za duże dla psów. Kudłata też w takie bajki nie wierzy. Nasza zreaktywowana Indianka z przeszłości --- Niuta Wieczny Uśmiech --- odtańczyła przed kością taniec wojownika. Płakaliśmy ze śmiechu. Potem dość płynnie przeszła do znanej nam roli zwykłego psa na usługach własnych zębów. Sadownik poszedł na siłownię a ja mam chwilę dla siebie. Nie przypuszczałam, że Heńka może się czymś zająć na dłużej niż godzinę. Może! Teraz z jeszcze większym zacięciem twierdzi, że Życie pyszne jest! Tak jest!

***

Rano, o 5.12, gdy wyszłyśmy z Heńką na pierwszy spacer padał cudowny, wiosenny deszcz. Tęskniłam już za deszczem. Biorąc pod uwagę, że w zeszłym tygodniu zgubiłam ostatnią parę rękawiczek przewidzianych na tę zimę, można śmiało powiedzieć: wiosna u nas już jest!

środa, marca 09, 2011

198. Tylko 192 strony i Jabłoń powalona

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał) 

W poniedziałek. Szłam. Weszłam. Azyl dla niechcianych książek. Kupiłam. Wycięło mnie z życia już po pierwszych stronach i trzymało do wczoraj wieczorem. Nie mogłam przestać o tej książce myśleć. Musiałam robić przerwy w czytaniu. Nigdy wcześniej nie czytałam niczego tak trudnego. W przerwach między kolejnymi stronicami gapiłam się w sufit i zastanawiałam się, co jeszcze, wobec tego wszystkiego, ma jakikolwiek sens? Czytając nie mogłam znieczulić się świadomością, że to przecież tylko beletrystyka. To nie była beletrystyka. To fakt przytłoczony kolejnym i następnym. Konkretna kobieta, konkretne życie, konkretny świat, bardzo konkretna strata. Autorka precyzyjna aż bólu:

Jak się okazuje, żal po stracie jest niby miejsce, którego nikt z nas nie zna, póki do niego nie trafi. Spodziewamy się (wiemy), że ktoś z naszych bliskich może umrzeć, lecz nie sięgamy wzrokiem poza kilka dni lub tygodni bezpośrednio po owej wyimaginowanej śmierci. Błędnie interpretujemy naturę nawet tych kilku dni lub tygodni. Być może spodziewamy się odczuwać szok, jeśli śmierć będzie nagła. Nie spodziewamy się, że ów szok wyprze wszystko inne, zakłóci działanie zarówno ciała jak i umysłu. Być może spodziewamy się, że będziemy załamani, niepocieszeni, będziemy szaleć z rozpaczy. Nie spodziewamy się oszaleć naprawdę; stać się twardą sztuką, która wierzy, że mąż niedługo wróci i będzie potrzebował butów. (…) Nie możemy też przewidzieć (i w tym leży sedno różnicy między żalem wyobrażonym i żalem rzeczywistym) niemającej końca nieobecności, która następuje później; pustki; zupełnego przeciwieństwa sensu; nieubłaganego pochodu chwil, kiedy będzie się zmagać z doświadczeniem całkowitej bezsensowności.

Joan Didion, Rok magicznego myślenia,
Prószyński i S-ka, Warszawa 2007.

Sadownik dzisiaj przy śniadaniu zapytał: „po cholerę czytasz takie książki, skoro potem nie masz siły nawet się uśmiechnąć?”.

Świadomość jak kruche i krótkie jest ludzkie życie powoduje, że ręce opadają mi do ziemi; sens spraw niecierpiących zwłoki znika; sens całego mojego, małego życia staje się niebytem a bez choćby małego sensu to nawet z łóżka ciężko mi wstać.

Ta sama świadomość jak kruche i krótkie jest ludzkie życie zaraz potem porusza coś we mnie by z przytupem docenić tę maleńką drobinkę życia, którą mam przed sobą; króciutki czas do dzielenia go z innymi, którzy też nie mają go tak wiele jak myślą. Natychmiast w tej trudnej książce udaje mi się odnaleźć dwa piękne fragmenty, dla których z pewnością warto było zanurzyć się w tej lekturze:

„Bardziej niż jeden dzień więcej”, szepnął [John] --- kolejne rodzinne powiedzenie. Była to aluzja do kwestii z filmu „Powrót Robin Hooda” Richarda Lestera. „Kocham cię bardziej niż nawet jeden dzień więcej” mówi Audrey Hepburn jako Marion do Seana Connery’ego jako Robin Hooda (…).

(…) chodziło mu o to, że zamierzamy zrobić coś, czego zwykle nie robimy --- dostał na tym punkcie obsesji. Nie mamy żadnych rozrywek, zaczął powtarzać ostatnio. Protestowałam (czy nie zrobiliśmy tego, czy nie zrobiliśmy tamtego), ale zarazem rozumiałam, o co mu chodzi. Chodziło mu o robienie różnych rzeczy nie dlatego, że ich od nas oczekiwano, ani dlatego, że zawsze je robiliśmy, ani dlatego, że powinniśmy je zrobić, ale dlatego że chcieliśmy je robić. Chodziło mu o pragnienie. Chodziło mu o życie.
To była właśnie ta podróż do Paryża, o którą się pokłóciliśmy.
To była właśnie ta podróż do Paryża, o której powiedział, że musi ją odbyć, inaczej nigdy już go nie zobaczy.

Joan Didion, Rok magicznego myślenia,
Prószyński i S-ka, Warszawa 2007.

„Bardziej niż jeden dzień więcej”. Od dziś dla mnie to cudowna mantra, bo Jabłoń Sadownika bardziej niż jeden dzień więcej…

(196+1). Przy śniadaniu...

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał) 

...opisanym w (194+2). sączyła się z radia piosenka, której oboje nie znaliśmy. Zaczarowała nas swoim tekstem. Wczoraj udało mi się ją znaleźć w zsypie na dźwięki:

Jaromír Nohavica, Kiedy kitę odwalę.
[suplement: 16.08.2023]
White Raven’s Liked List

niedziela, marca 06, 2011

(194+2). Martyrologia mięśniowa stosowana

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał) 

Przy śniadanku robiliśmy wstępną prognozę pogody odczuwania naszych ciał.

Jabłoń:
(zachwycona swoimi zakwasami)
Żyjesz?

Sadownik:
(obolały, zakwaszony)
Tak, ale co to za życie...

Jabłoń:
No nie mów, że ci się nie podoba...

Sadownik:
No tak. Podoba? Po tylu latach z tobą
masochizm to moja druga natura.

sobota, marca 05, 2011

(194+1). Karki, lalki Barbie i ja

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał) 

Ciało i umysł. Wolę ciekawe ludzkie wnętrza od fasad człowieczych ciał. Przysłowiowe „karki” i „lalki barbie” w dowolnym wieku cywilizacyjną porażką rozwoju? Tak mam i już. Może właśnie dlatego moje ciało postanowiło mnie reedukować i poprzez ból ogłasza mi swój protest-song: „beze mnie nigdzie nie zawleczesz tego swojego umysłu”. Nie zawlokę.

Wczoraj odbyłam inaugurację na siłowni. Pierwszy raz w życiu byłam w tak dużym parku maszynowym. Swoista hala produkująca zakwasy. Osobisty trener wyznaczył osobiste ćwiczenia i poszło me ciało osobiście w ruch... I co? Przeżyłam zachwyt potrójny.

Po pierwsze, dyskretne, piękne maszyny. W żaden sposób nie przypominały tych, z którymi miałam do czynienia w trakcie wyczynowego uprawiania sportu. Sztabki kilogramów wielu ukryte w obudowie. Bez cienia frustracji 60 kg, które przed chwilą targał kark, zmieniałam na 5 kg i zasuwałam --- dumna i blada, że daję radę. Zaczynam osadzać się w wieku, gdy nic już nie jest oczywiste.

Po drugie, maszyny! Zachwyciły mnie swą konstrukcją. Znów, zupełnie inną niż ta sprzed dwudziestu kilku lat. FengSzuj wpleciony wygięciami i zaokrągleniami, fizyka z fascynującymi bloczkami stanowi w tych maszynach niemal naturalne piękno. Podnosiłam, opuszczałam i zachwycałam się uroczą konstrukcją, lineczkami, przełożeniami. Miodzio! Targnęłam i dodatkowe pięć razy by na to cudo w działaniu popatrzeć.

Po trzecie, megaodkrycie! Już nie gardzę karkami i lalkami barbie. Jechanie na wspólnej energii tych wszystkich ludzi, którzy przyszli poćwiczyć powoduje, że ćwiczy się dużo łatwiej i przyjemniej. Natychmiast przypomniał mi się fragment książki Mindella:

Razem z nami szedł wujek Lewis Obrien, członek aborygeńskiej starszyzny. Delikatnie położył mi rękę na ramieniu i spokojnym tonem powiedział: Popatrz tam, Arny, w kierunku centrum. Co widzisz?”. Odpowiedziałem, że widzę Victoria Square, hałaśliwe, pełne krzątaniny, biznesowe centrum miasta. Setki ludzi robi zakupy, trąbią samochody, a autobusy z trudem przepychają się przez zatłoczone jezdnie. „Wygląda mi to na zagonione miasto” — odparłem.
     Wujek Lewis zasugerował, żebym spojrzał raz jeszcze. Kiedy znowu patrzyłem, widziałem tylko to samo hałaśliwe miasto. „No coż, wzrok masz dobry, ale nie widzisz Śnienia. Biali ludzie nie widzą Śnienia, ale i tak je czują. My, Aborygeni, rozbijaliśmy obóz w miejscu, gdzie teraz jest centrum miasta; tam właśnie jest najsilniejsze Śnienie. Victoria Square to cudowne miejsce i dlatego biznes tak dobrze tam prosperuje
.
     Wstrząsnęło to mną i sprawiło, że moja świadomość otoczenia ulega przemianie. Zorientowałem się, że patrzyłem na miasto przez szkła doświadczeń i wychowania typowego dla obywatela USA. Aż do spotkania z tym mądrym człowiekiem, mając możliwość wyboru, wolałem unikać miast i przebywać na wsi. Wujek Lewis uświadomił mi, że cuda natury, których poszukiwałem na łonie natury, były tuż przede mną, w centrum zabieganego miasta. Śnienie jest zawsze obecne. Jest niczym aura lśniąca wokół przedmiotów i wydarzeń, które nazywasz codziennym życiem.

Arnold Mindell, Śnienie na jawie,
KOS, Katowice 2004.

Tak, na terenie siłowni jest mocne Śnienie, które rozwija się z łatwością w potrzebę zadbania o swoje ciało. Ćwiczy się wręcz mistycznie. ;)

Na koniec, zupełnie poza wszystkim, gdy już opuszczałam przybytek kształtowania ciał zobaczyłam napis, pod którym podpisuję się obiema rękami, nogami, sercem, duszą:

one life. live it well.

Taki mam zamiar! Od wielu, wielu lat.

piątek, marca 04, 2011

194. Yuppie to od wczoraj też ja

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał) 

Nie szykowałam się do żadnej podróży. Nie kupiłam żadnego biletu. Nie wpadłam w znany mi dobrze i uwielbiany stan blondynki w rozterce, która musi spakować wszystko co ma do jednej torby, bo wszystko jest zwyczajnie niezbędne. Nie udałam się na żaden dworzec. Moje ciało nie przeszło przez żadną bramkę na terenie portu lotniczego.

Mimo tych wszystkich „NIE”, w ciągu ułamka sekundy, wylądowałam za oceanem, wśród stada Yuppies, na planie filmowym amerykańskiego filmu o kulcie ciała. Zaraz przypomniał mi się jeden z moich ukochanych filmów z Barbrą Streisand „Miłość ma dwie twarze” (Mirror has two faces).

Wydawało mi się, że wisienką na torcie dnia wczorajszego będzie wizyta u Pana Osteo. Wyszłam od niego, jak zwykle obita, ale w cudownym stanie a tu proszę... sprawy, w przeciwieństwie do mojego metabolizmu, przyśpieszyły, wręcz nabrały zawrotnego tempa.

No więc, za oceanem, choć nigdzie nie leciałam, siedziałam przy stoliczku i dojrzewałam do myśli, że przez tę cholerną podróż --- której przecież nie planowałam --- nigdy już nie będę starą, dobrze znaną mi Jabłonią. Podpiszę dokument i będę kimś innym. Kim? Siedziałam i zastanawiałam się nad sobą. Wszystkie ostrzegawcze żaróweczki rozbłysły w mej głowie. Kim ja właściwie w tej chwili się staję? Gapiłam się w jeszcze obcą mi przestrzeń, aby choć trochę ją oswoić i wyleźć z szoku poznawczego. Obok przemykały panie i panowie. Wchodziły jedne garnitury, wychodziły inne. Ciała, ciała i jeszcze raz ciała. Rozdzielone maszynami, które, z prawie niesłyszalnym pomrukiem zadowolenia, o te ciała dbały.

No... i... No, tak. Sadownik wywalczył lwią zniżkę i... podpisaliśmy wczoraj umowę cywilno-prawną dotyczącą siłowni. Maszyny będą rozpieszczać i nas. Wszystko w nagrodę za to, że jeszcze żyjemy. A potem każde z nas będzie wygrzewać się w saunie. No... sama nie wiem... ale podpisałam... na rok! Czy moje bicepsy, tricepsy, mięśnie czworogłowe ud mają pojęcie ile to jest rok? Nieważne, dowiedzą się...

Wszystkiemu, oczywiście, winna jest Heńka. Gdyby jej nie było, nie pociągnęłaby mojego nędznego kręgosłupa. Gdyby nie pociągnęła mojego kręgosłupa, nie znałabym nawet słowa osteopata. Gdybym nie poznała Pana Osteo, Sadownik nigdy by do niego nie trafił. Gdyby Sadownik nie trafił do Osteo, nie byłoby całego zamieszania z siłownią. Tak właśnie Heńka uczyniła nas świeżutkimi Yuppies. Już pisałam, że pies niczego nie zmienia... pies zmienia wszystko, zwłaszcza jak jest suczką! Będziemy z Sadownkiem jak Barbra zasuwać po bieżni... żeby tylko... Tak czy inaczej, obejrzę sobie po raz setny Barb(a)rkę, postanowiłam.

Barbra Streisand & Bryan Adams,
I Finally Found Someone.

środa, marca 02, 2011

193. Zaczarowany Świat

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał) 

Dlaczego nie jestem pijaczką? Zapytano mnie. Zgłupiałam. Dlaczego ktoś miałby chcieć być pijaczką? Ludzie marzą o różnych rzeczach, sławie, pieniądzach, szczęściu... Czy można marzyć o byciu pijakiem? Można, bez względu jak bezsensowne wydaje się to na pierwszy rzut oka. Wystarczy zmienić perspektywę i być… osobą terminalnie chorą.

Jak zwykle, moi Pacjenci to najwięksi Nauczyciele, jakich spotykam na swej drodze. Znów przytrafiła mi się szybka lekcja Piękna, jakim jest Życie samo w sobie. Jeszcze w zeszłym tygodniu narzekałabym, że muszę iść i tu i tam, zrobić to i owo a tak bardzo mi się nie chce. Śrubki w głowie potrząśnięte. Może i muszę, choć właściwszym byłoby napisać, że chcę. Najważniejsze jednak, że mogę to zrobić. Gdy uświadamiam sobie jakim cudem jest „móc” to Świat natychmiast wygląda na zaczarowany...

A Heńka na to, jak zwykle z niewyczerpywalnym, psim entuzjazmem: mój Świat jest zawsze czarująco zaczarowany! Czy muszę pisać, że jest cudnie dzielić Świat z taką Istotą, co zaraża uśmiechem od ucha do ucha, od rana do wieczora?

wtorek, marca 01, 2011

192. Burżujem jestem!

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał) 

Tak. We wtorki w tym semestrze jestem burżujem, bo otwieram oko dopiero o 6.30. Dzisiaj z radości posiadania takiego bogactwa wyskoczyłam z łóżka, jakbym spała do jedenastej. Kudłata była zachwycona. Poszłyśmy na dwór, gdzie trafił nam się nie lada bonus, gratis, coś całkiem ekstra --- czarne zabawiło się w berka z czarnym. W małym parku spotkałyśmy dwie duże kawki. Heńka z wrażenia wyhamowała i podziwiała. Ptaszki łypały na Heńkę. Heńka łypała na ptaszki. Ów pojedynek na miny trwał dopóki mięśnie psich kończyn nie porwały kudłatego ciała do przodu ku piórom. Zwykle jest to już koniec opowieści, ale nie dziś. Owe kawki, niczym ptasie, wyzwolone feministki z uporem maniaka parkowały swoje ciała dwa metry od Heńki udając, że nic się nie dzieje. Heńka patrzyła, zrywała się, ptaki podrywały się do lotu. Sierściuch zatrzymywał się, ptaszki podlatywały, lądowały i udawały, że wcale na Heńkę nie patrzą. Niutka była w miłym, poznawczym szoku. Cała procedura powtórzyła się kilka razy. Przyjemnie było na to patrzeć jednocześnie wygrzewając się w słonku. Dopiero gdy wracałam, uświadomiłam sobie, że po raz pierwszy w tym roku nie założyłam rękawiczek, tylko niosłam je w dłoni. Zapachniało wiosną. Do burżuja to i wiosna ma jakoś bliżej…