piątek, marca 04, 2011

194. Yuppie to od wczoraj też ja

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał) 

Nie szykowałam się do żadnej podróży. Nie kupiłam żadnego biletu. Nie wpadłam w znany mi dobrze i uwielbiany stan blondynki w rozterce, która musi spakować wszystko co ma do jednej torby, bo wszystko jest zwyczajnie niezbędne. Nie udałam się na żaden dworzec. Moje ciało nie przeszło przez żadną bramkę na terenie portu lotniczego.

Mimo tych wszystkich „NIE”, w ciągu ułamka sekundy, wylądowałam za oceanem, wśród stada Yuppies, na planie filmowym amerykańskiego filmu o kulcie ciała. Zaraz przypomniał mi się jeden z moich ukochanych filmów z Barbrą Streisand „Miłość ma dwie twarze” (Mirror has two faces).

Wydawało mi się, że wisienką na torcie dnia wczorajszego będzie wizyta u Pana Osteo. Wyszłam od niego, jak zwykle obita, ale w cudownym stanie a tu proszę... sprawy, w przeciwieństwie do mojego metabolizmu, przyśpieszyły, wręcz nabrały zawrotnego tempa.

No więc, za oceanem, choć nigdzie nie leciałam, siedziałam przy stoliczku i dojrzewałam do myśli, że przez tę cholerną podróż --- której przecież nie planowałam --- nigdy już nie będę starą, dobrze znaną mi Jabłonią. Podpiszę dokument i będę kimś innym. Kim? Siedziałam i zastanawiałam się nad sobą. Wszystkie ostrzegawcze żaróweczki rozbłysły w mej głowie. Kim ja właściwie w tej chwili się staję? Gapiłam się w jeszcze obcą mi przestrzeń, aby choć trochę ją oswoić i wyleźć z szoku poznawczego. Obok przemykały panie i panowie. Wchodziły jedne garnitury, wychodziły inne. Ciała, ciała i jeszcze raz ciała. Rozdzielone maszynami, które, z prawie niesłyszalnym pomrukiem zadowolenia, o te ciała dbały.

No... i... No, tak. Sadownik wywalczył lwią zniżkę i... podpisaliśmy wczoraj umowę cywilno-prawną dotyczącą siłowni. Maszyny będą rozpieszczać i nas. Wszystko w nagrodę za to, że jeszcze żyjemy. A potem każde z nas będzie wygrzewać się w saunie. No... sama nie wiem... ale podpisałam... na rok! Czy moje bicepsy, tricepsy, mięśnie czworogłowe ud mają pojęcie ile to jest rok? Nieważne, dowiedzą się...

Wszystkiemu, oczywiście, winna jest Heńka. Gdyby jej nie było, nie pociągnęłaby mojego nędznego kręgosłupa. Gdyby nie pociągnęła mojego kręgosłupa, nie znałabym nawet słowa osteopata. Gdybym nie poznała Pana Osteo, Sadownik nigdy by do niego nie trafił. Gdyby Sadownik nie trafił do Osteo, nie byłoby całego zamieszania z siłownią. Tak właśnie Heńka uczyniła nas świeżutkimi Yuppies. Już pisałam, że pies niczego nie zmienia... pies zmienia wszystko, zwłaszcza jak jest suczką! Będziemy z Sadownkiem jak Barbra zasuwać po bieżni... żeby tylko... Tak czy inaczej, obejrzę sobie po raz setny Barb(a)rkę, postanowiłam.

Barbra Streisand & Bryan Adams,
I Finally Found Someone.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz