czwartek, czerwca 30, 2011

288. Nocny piknik, czyli o lekko nadgryzionej teorii

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

W Przytulisku mieszka kątem wiele teorii autorstwa Jabłoni. Jedna z nich głosi: chudy człowiek nawet nie myśli o jedzeniu po dwudziestej. Jak każda teoria, musi mieć ona niewygodne wyjątki.

Dochodziła prawie północ. Światło zgaszone. Heńka chrapała u siebie. Dwunożne kończyły wieczorne dyskusje układając się do snu. Pogoda nie wiedziała co ze sobą zrobić, było parno i wilgotno...

Sadownik:
(dojrzał do decyzji, podnosi się, by pójść po piżamkę)

Jabłoń:
To jak wstajesz, przynieś mi 0.75 cm żółtego sera, proszę...

Sadownik:
(idzie i wraca z dużo grubszym kawałkiem sera i przedrzeźnia)
O tej porze jeść? Ty nie jesteś grubaskiem. Ty jesteś prawdziwym tłuściochem!

(nic sobie nie robi z tych obelg i pałaszuje serek)
Jabłoń:
(kończy i...)
Wiesz, jeszcze 1 cm bym zjadła. Przyniesiesz?
Taki pyszny ten serek w ciemnościach.

Sadownik:
(idzie, wraca z serkiem dla Jabłoni i jogurtem dla siebie)

Heńka:
(jako kontroler jakości jogurtów pojawia się nie wiedzieć kiedy
i cierpliwe czeka aż jej Pan zje i da wylizać pojemniczek
)

W ten oto sposób, całym Stadem, zamykaliśmy wczorajszy dzień. Smacznie było każdemu.

środa, czerwca 29, 2011

287. Samotność w tłumie

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

W mętnej atmosferze niepewności nie wytrzymała i zapytała:
     — A... dlaczego chciałabyś mieć dziecko?
Cisza. Głęboka. Prawdziwa. Trwająca niczym ruski rok. W komunikacyjnej próżni, zaczęła się zastanawiać nad tym, jak bardzo niedelikatne pytanie zadała. Na pewno absurdalne, bo nie powinno pytać się o oczywistości, nawet najbliższych. Tylko ona, niereformowalna, pyta o to, co wszyscy wiedzą. No... jak zwykle głupotą błysnęła. Mogłaby tak długo kopać się wewnątrz własnej głowy, lecz niczym rozjemca nadeszła odpowiedź, która ucięła jej wewnętrzny dialog:
     — Wiesz... byłabym bardziej kochana.

wtorek, czerwca 28, 2011

286. Odrobina tęsknoty za nienawiścią

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Produkt miłościopodobny. Pojawia się nie wiadomo skąd. Dlaczego ten człowiek? Dlaczego tak intensywnie? Dlaczego świat przy tej osobie ma tak intensywne kolory i fantastyczny smak? Dlaczego wszystko podsyca nieskończona wiara, że będzie tak już zawsze? Niezauważona data przydatności do spożycia mija niepostrzeżenie. Nie wiedzieć skąd, na ściance pojemniczka z życiodajnym uczuciem, pojawia się wykwit małego ogniska grzybiczego co nienawiści jest zapowiedzią.

Produkt miłościopochodny. Utworzony na bazie zepsutego produktu miłościopodobnego. Wszyscy wiedzieli, że tak będzie. Te same pytania. Dlaczego ten człowiek? Dlaczego tak intensywnie? Dlaczego świat stracił kolory i nic nie ma smaku? Dlaczego tak już będzie zawsze?

Mija czas, co miał zatrzymać się w miejscu na wieki. A widzisz! Nawet Chronos nie umie dotrzymać słowa! Mija czas. Błogosławiony Czas!

***

Spotkałam Go. Najzwyklejszy człowiek. Nie ma już magicznego wpływu na kolory mojego świata. Patrzyłam na niego i... zatęskniłam troszkę za czasem, gdy Go nienawidziłam. Doceniłam nienawiść co, dzięki swej intensywności, wiarę w zmianę miała nieskończoną. Produkty miłościopodobne i miłościopochodne na tej samej półce tuż obok siebie leżą. Tyle, że my już ich nie kupujemy. Staliśmy się bardziej świadomymi konsumentami.

poniedziałek, czerwca 27, 2011

285. Mężczyźni kochający podwójnie

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Szło dwóch mężczyzn. Łączył ich wspólny świat i jedna droga. Nie trzymali się za ręce, ale było widać, że połączyła ich ta sama miłość. Byli tak inni od pozostałych, pędzących gdzieś ludzi. Owa „inność” sprawiła, że podniosłam oczy znad książki i filiżanki kawy.

Z przyjemnością patrzyłam na spokój i pewność, która biła od każdego z nich. Identycznie ubrani w imię tego samego umiłowania. Szli krocząc w tym samym rytmie, dwie prawe, dwie lewe nogi, na zmiany. Patrzyłam urzeczona. Jeden niósł siatki. Drugi żywo o czymś opowiadał Pierwszemu. Wkraczali w otaczający mnie świat prezentując proste plecy swojego świata wartości, przekonań, miłości, poświęcenia, wiary. Nie mogłam oderwać od nich oczu.

Stanęli pięć metrów od mojego stolika. Ustalili między sobą. Ten bez pakunków pobiegł coś załatwić. Obarczony siatkami przystanął w oczekiwaniu, które pełne zrozumienia i cierpliwości było. Wgapiałam się w bijący od niego megaspokój. Przystanął, a potem wykonał wolno kilka kroków w stronę wystawy sklepu jubilerskiego. Coś we mnie z dezaprobatą stwierdziło: jaki sens w twoim oglądaniu damskiej biżuterii? Po krótkiej chwili udało mi się wydostać z rdzewiejących resztek katolickiego wychowania. Pop! Dwa serca ma. Umiłował Boga. Pokochał kobietę. Umiłowany przez Boga oglądał damską biżuterię.

niedziela, czerwca 26, 2011

284. Gender w Przytulisku

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

(dziś wieczorem, w okolicach dwudziestej pierwszej)

Jabłoń:
(styrana, siedzi przy jadalnianym stole,
nie ma siły ruszyć się, by pomóc Sadownikowi
w logistyce podawania obiadu
)
Jestem mężczyzną pracującą, która wróciła z pracy,
nie mam siły i chyba trzeba mnie obsłużyć.

Sadownik:
Mam skoczyć po piwo i założyć stringi?

piątek, czerwca 24, 2011

(281+2). Psie Ciało w Boże Ciało

282. Inny wymiar miłości

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Jabłoń szczyci się specjalizacją w dziedzinie gotowania jajek na miękko i tylko te ostatnie próbują od czasu do czasu sabotować dobre samopoczucie drzewka w tym zakresie.

Jabłoń:
(wnosi miseczkę z ugotowanym jajkami)
Wiesz, tak wysokiego współczynnika pęknięć jeszcze w życiu nie miałam. :(

Sadownik:
(znany z głębokiej wiary w umiejętności Jabłoni)
Wszystkie?

Jabłoń:
Nie, pięćdziesiąt procent. :(

Sadownik:
I tak cię kocham, nawet jeśli
ty kochasz mnie miłością spękaną.

Jabłoń:
:)

czwartek, czerwca 23, 2011

281. Wyszłyśmy z jednego domu

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

3.47. Trzynaście minut przed budzikiem. Dwieście siedemdziesiąt kilometrów. Śniadanie. Druga kawa. Drzemka, co pozwoliła dojść do pionu. Heńka szczęściem przepełniona, bo zieleń i cztery znane, dawno niewidziane psy. Dzisiejszy dzień pozwolił mi spojrzeć o kilka centymetrów dalej niż zawsze.

Ja i moja Siostra, wyszłyśmy z tej samej, biologicznej, kochającej się rodziny. Wyszłyśmy równie mocno pokiereszowane, choć każda na swój sposób.

Moja Siostra i ja, obce sobie systemy wartości dziedzictwem krwi połączone. Tylko w konstrukcie zwanym „rodziną” mogłyśmy się spotkać. Po innych chodzimy ulicach, inne śnimy marzenia, inaczej żyjemy, w inne rzeczy wierzymy.

Dziś. Każda z nas osadzona na dobre w swej nowej, szczęśliwej Rodzinie. Połączyły nas na chwilę, przy jednym stole, przepyszne gołąbki naszej Mamy.

Potem były kolejne setki kilometrów i Przytulisko mruczące miłością.
To był dobry dzień. Dobranoc.

środa, czerwca 22, 2011

(279+1). Tylko bez polityki, proszę

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Jakieś dwa lata temu byłam świadkiem następującego dialogu:

A (hetero): Próbowałaś z mężczyzną?
B (homo): Próbowałam.
A: Skąd więc wiesz, że jesteś lesbijką?
B: Zakochuję się w kobietach.

W pierwszej chwili bezpośredniość A mnie zatkała. Gdy jednak, przysłuchując się z boku, usłyszałam ostatnią, przytoczoną kwestię B, dziękowałam, że mogłam być świadkiem tej sceny. Jakie to proste, ludzkie, przepełnione sercem, dobrem, nadzieją, miłością --- wystarczy odpowiedzieć na pytanie: w kim się zakochujesz?

***

Dyskusja na temat związków partnerskich trwa. Sadownik w delegacji był, więc miałam czas, by w spokoju obejrzeć dwa filmy, które bardzo mnie poruszyły. Czasy Harveya Milka (1984) i Geje na kapitolu (2009). Żyjąc w kraju, który sto lat za murzynami (tfuu, przepraszam, za afroamerykanami, aborygenami, rdzenną ludnością Afryki), zamarzyło mi się, by pojawił się w naszym kraju polski Harvey. Hipokryzja niestety już tu jest i póki co nie ma komu z nią walczyć.

***

Inności się nie wybiera. Innością jest się „obdarowanym”.
Inność przekleństwem jest, dopóki nie odkryje się jej znaczenia.
Inność inności nierówna. Może dotyczyć wszystkiego, od kwestii fizycznych, czyli wzrostu, wagi, koloru włosów, oczu, skóry, po kwestie światopoglądowe.
Inność może być mniej lub bardziej kłopotliwa.

Jestem inna. Nie mieszczę się w standardzie. Minęło prawie trzydzieści lat, gdy na tę kulę u nogi spojrzałam łaskawszym okiem. Może dlatego potrafię zrozumieć ludzi o innej, niż statystycznie dominująca, orientacji. Może dlatego widzę człowieka, jego strach, nadzieję i pragnienie, by być akceptowanym. Kibicuję Im, by mogli tak jak ja, chodzić z ukochaną osobą za rękę po ulicach polskich miast, by mogli się wyprostować i przestać przepraszać za to, że żyją.

***

Dyskusja na temat związków partnerskich trwa i w Przytulisku. Głośno komentujemy głupio-mądro wypowiadających się w radiu polityków. Opadają nam ręce. Czasem dłonie zaciskają się w pięść, gdy jeden z drugim (z formacji małych ludzi) mówią, że społeczeństwo potrzebuje moralnego nawrócenia.

Zaczęłam się zastanawiać, o co tak naprawdę chodzi? Dlaczego nie można na ten temat rozmawiać bez emocji? Dlaczego budzi to tak wielkie demony? Przecież ludzie nie uprawiają seksu na trawnikach.

Z jednej strony bój idzie o dziedziczenie, medyczne historie, podatki, w dalszej perspektywie o adopcję. Z drugiej, o czym nie mówi się wprost, o uznanie miłości, która występuje nie tylko w związkach damsko-męskich. Gdy to wszystko wymieszane w jednej propozycji ustawy, delikatnie by nie wzburzyć władz kościoła, szlag trafia i tych co za, i tych co przeciw.

Sprawdźmy co by się stało, gdyby proponowana ustawa dotyczyła wszystkich obywateli, bez względu na orientację.

Podatki. Ktoś krzyczy, że wspólne rozliczanie się małżonków wiąże się z obowiązkiem jaki wzięli na siebie, czyli wychowaniem dzieci. Czyli co, my z Sadownikiem w sumie nie powinniśmy z tego korzystać? Niech więc każdy płaci za siebie. Nie będzie trzeba w to mieszać orientacji seksualnej i planów prokreacyjnych.

Dziedziczenie. Było (wpis 279.), komentarze pokazują jak bardzo prawo nie nadąża za zmianami, które w naszym społeczeństwie zaszły. Czy utopią jest wiara, że najlepiej byłoby gdyby każdy, bez względu na orientację seksualną, mógł sam decydować, kogo i czym obdarować. W tym punkcie nie chodzi tylko o związki, które w swój kształt wplecioną mają nitkę seksu. Nie trzeba być nadmiernie kreatywnym, by z łatwością wyobrazić sobie dwie samotne przyjaciółki, które przez dwadzieścia lat mieszkają razem i prowadzą wspólny dom, bliższe są sobie niż wielu członków rodzin genetycznie spętanych.

Medyczne historie. Tak oczywiste, że aż nie chce się pisać.

Adopcja. (Wpis 255.). Dlaczego dobro dzieci nie może być najważniejsze, zawsze i wszędzie? Homoseksualizm nie jest zaraźliwy. Tego nie można wybrać. Ktoś kto kocha, uczy małego człowieka szacunku, miłości, wiary w ludzi, w świat, w siebie. Nie ma takiego domu dziecka, który by to dał.

Czy jest jakaś kwestia, którą pominęłam?

Gdyby się udało przeforsować takie prawo, ludzie, bez względu na orientację, mogliby odetchnąć i czuć, że naprawdę mogą o sobie decydować. Żyjemy coraz dłużej, może lepiej zacząć zajmować się budowaniem relacyjnych mostów od człowieka do człowieka a nie z uporem maniaka kisić się jedynie w związkach krwi i genetyki? Chodzi wszak o miłość, co wiele różnych form przybiera...

279. Nie masz dzieci, nie masz nic

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Pracujesz. Zarabiasz pieniądze. Podatek dochodowy. Zostało coś? Pech, bo…

…kupujesz. Cokolwiek. VAT. Zostało? Pech, bo...

…oszczędzasz, inwestujesz. Ryzyko bierzesz na siebie, ale zyskiem podzielisz się z Fixusem. Pech, bo...

…marzenia „zbyt duże” śmiesz mieć. Mieszkania ci się zachciało. Samochodu, co dawno luksusem przestał być. Fixus upomina się o swoje. Pech, bo...

…jeśli jesteś bezdzietny. Masz rodzeństwo. Nie utrzymujesz z nim kontaktu. Umierasz. Brzmi idiotycznie, ale naprawdę może się tak zdarzyć. Tu jest to miejsce, gdzie na dzień dzisiejszy zarzuca mnie z wściekłości. Moje szanowne rodzeństwo… dziedziczy po mnie ustawowo. Nie ma znaczenia moja wola. Dostaję piany na ustach, bo wniosek z tego jest tylko jeden: to co moje, nigdy do końca moje nie jest. Pytam dlaczego? Ile podatków musiałabym zapłacić, by w końcu móc w pełni decydować o tym, co mam? Czy móc podarować swoje dobra komu się chce to tak duża fanaberia?

niedziela, czerwca 19, 2011

278. Dziecioodporni w Smyku

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Przemysł dziecięcy przypomina mi sklep firmowy korporacji. Pierwszy raz z ochotą, bezmyślnie, całkiem bezrefleksyjnie płynęłam z prądem konwenansów. O rany, jakie to było przyjemne! Mój gust nie miał nic do rzeczy. To nie ja miałam wybrać kolor. Wybrał go dawno temu Bóg. Mając niewiele do powiedzenia, pozostałam zainteresowana wyłącznie praktyczną stroną przedsięwzięcia.

Weszliśmy wczoraj do przybytku handlowego zaspokajającego potrzeby najmniejszych. Fachowo rozejrzałam się po wnętrzu sklepu w poszukiwaniu błękitnej zawartości regałów. Profesjonalizm w oczach, jakbym bywała w takich miejscach od zawsze, zmylił nawet Sadownika. Uratowała nas znajomość dziecięcego dress kodu. Różowe, „dziewczyńskie” na prawo. Błękitne „chłopięce” na lewo. Rodzice, ciocie, wujkowie, dziadkowie i babcie z portfelami i portmonetkami, prosimy, na wprost do kasy. Szło nam naprawdę bardzo dobrze. Wydało się, że jesteśmy bezdzietni, bezradni, całkiem nieczuli i niezainteresowani dopiero, gdy zawiesiliśmy się na... centymetrach. 68 cm? 74 cm? Ile ma trzymiesięczne dziecko? Na wszelki wypadek wzięliśmy i to na 68, i to na 74. Zwyciężył pragmatyzm, kawy nam się już chciało. Nie obyło się bez głośnych, niezależnie wygłoszonych komentarzy:

Sadownik:
(z wyrzutem)
To ja własnemu psu na zimę futerka nie kupiłem
a mam teraz takie rzeczy kupować!?!

Jabłoń:
Jak będzie za małe to trudno,
będą musieli zrobić sobie nowe dziecko.

sobota, czerwca 18, 2011

277. Życiowa teoria względności

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Mówią: idź! Mają rację. Mówią: stój! Też mają rację. Paradoks? W żadnym razie. Oni tylko z uporem maniaka zapominają dodać, że znajdują się w zupełnie innym miejscu niż Ty.

Wiele lat miałam nie lada problem z tą ich racją, co zawsze kubrak dobrej rady przywdziewała. Źle dla mnie skrojony był. Zawsze za krótkie rękawy i nierówne nogawki miał.

Mówią: idź! Mówią: stój! Nie wiesz co robić? Ciekawe, czemu uśmiecham się do towarzyszącej mi pewności, że Ty na pewno postąpisz dokładnie tak jak chcesz. A może to tylko moje pragnienie?

***

Dopiero dziś miałam czas, by pójść, wyjąć aparat, strzelić fotkę, ubłagać Sadownika co cedzić z aparatu w odpowiednim formacie potrafi, by finalnie... mieć!

piątek, czerwca 17, 2011

276. Wynajmuję swe ciało

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 

Wynajmuję na godziny lub dni, rzadko na miesiące. Wyjątkiem jest pewna Dama, której wydzierżawiłam wieczyście — kochana Pani M. Moi klienci są różni. Serdeczni, bezwględni, zainteresowani tylko sobą, wymagający uwagi, bierno­agresywni, nieczuli. Czasem zbyt delikatni, by ich rozterki zniósł świat. Gdy stają na progu, niektórych poznaję po zapachu, innych po uśmiechu, jeszcze innych po zgarbionej sylwetce. Starzy bywalcy i nowicjusze. Niektórzy, wchodząc, zatrzaskują z impetem drzwi. Wtedy wiem, że będą kłopoty…

Wynajmuję swe ciało i duszę… doznaniom, emocjom, uczuciom, afektom. Wczoraj pomieszkiwał u mnie Pan Smutek. Milcząc, piliśmy razem herbatę i słuchaliśmy 3. Symfonii Brahmsa. Dziś, gdy po Panu Smutku tylko nieumyte talerze zostały, znalazłam zabawną wersję 3. części wspomnianego utworu.

Johannes Brahms, Symphony n°3, Poco Allegretto.

Pani M. — no cóż — woli niemiecką precyzję, a słabość do akordeonu guzikowego wybacza:

*  *  *

[suplement 14.01.2023]

Johannes Brahms, 3. Symfonia F-dur, III. Poco allegretto,
David Zinman (dyrygent),
White Raven’s Favorites Playlist 2022, #13.

środa, czerwca 15, 2011

(274+1). Literki, procenty... kac?

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Myślałam: łatwe! Liczba komentarzy przez liczbę wejść i mamy wyniczek dzielonka. No tak, ale…

…50% wejść to czysty przypadek, czyli kliknięcia osób, które szukały szablonów do wycinania literek dla swoich kilkuletnich pociech (literkowy), kliknięcia dużo sprawniejszych niż ja, którzy truchtają wokół terminu maraton. Są też wejścia związane z byciem mamą lub bezdzietnością (bezdzietnaMama). W tej grupie są również ciekawe wejścia z przyczyn, których nigdy nie brałam pod uwagę myśląc o założeniu bloga. Na przykład, z zakresu sadownictwa, czyli „jak przycinać jabłoń”, „ile lat jabłonie dają owoce”. Dla tych, co się tu wklikali właśnie z takich powodów, ten blog jest żywym ucieleśnieniem roboczej hipotezy, że internet to jedno wielkie śmietnisko. Hitem hitów, jeśli chodzi o frazy było: „żonaty od 13 lat dwoje dzieci nie mam seksu”. Cóż, autor tego hasła, wrzucony został ze świata materii do świata antymaterii, łączy nas tylko 13, i tylko na chwilę. To rodzi pytanie, czy przeglądarki nie zaczynają czytać między wierszami, skoro skojarzyły ten blog z poszukiwaniem recepty na ten niebanalny problem? A może wyszukiwarki to już wykwalifikowane wróżki bądź psychoanalityczki? Ponieważ, jeśli masz dzieci, to na pewno marzysz o sierściuchu, który twą sprawność fizyczną doprowadzi do tak przyzwoitego poziomu, że maraton czy seks to jeden pies, bułka z masłem i jak splunąć…

...pozostałe 50%. Wśród nich 80% to Polki i Polacy. Narodowość zobowiązuje. W związku z tym, u 75% osób, z tej puli wejść, na tekst „wstaw choćby jednowyrazowy komentarz” budzi się Polskość przez wielkie ‘P’ i natychmiast pojawia się reakcja: „a jeszcze co?! Mowy nie ma!” Pozostałe 20% z 50% --- skromne, ale wciąż statystycznie znaczące. Wśród tych osób, część to wojujące feministki, które przeczytawszy „jeśli dotarł do tego miejsca” poszły kupić stosowną laleczkę voodoo. Część nie widziała sensu, część nie chciała zostawiać po sobie śladu. Nawet Starzy Bywalcy --- tak, o Tobie piszę --- woleli pozostać jeszcze bardziej anonimowi. Noooo, to zaczyna brzmieć już nie jak analiza danych, lecz jak „ja dobrze wiem, co ty sobie myślisz”. Super! Ale prawda jest taka, że nie wiem, co sobie myślisz.

Summa summarum, z wszystkiego została nieznacząca statystycznie liczba komentarzy. Na szczęście, Autorki tych komentarzy są bardzo znaczące dla autorki wpisu. A Sadownik? Jak wróci do domu to sobie porozmawiamy o względnej wartości „prędkościów” w damskich i męskich jednostkach miary! ;)

XY:
Grozisz mi?

XX:
Ja?

274. Literkowy... maraton?

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji i komentarzy; było ich 13) 

Kiedyś próbowałam „intelektualnie” zakumplować się z pewnym człowiekiem. Zabawa polegała na tym, że rzucało się hasło i druga strona miała napisać coś, w czym hasło będzie grało przynajmniej drugie skrzypce. Potem mieliśmy zamienić się rolami, co niestety w przypadku tej znajomości ograniczyło się do podania hasła. Wspominam jednak te czasy z przyjemnością, ponieważ miło było pobawić się paroma słowami. Wczoraj, podczas pierwszego podejścia do poegzaminacyjnego sprzątania (padlo na komputer) wpadłam na tekst oznaczony hasłem „podróż na szczyt”.

Dziś z samego rana załamałam ręce, gdy przeczytałam: „Ponad połowa Polaków nie tylko nie czyta książek, ale nie jest w stanie przebrnąć przez tekst dłuższy niż 3 strony.”

Pomyślałam: sprawdźmy…


Partyjka snookera

Pędził na złamanie karku długim korytarzem. Chyba nigdy nie biegł tak szybko, ale z klaustrofobią trudno wygrać inaczej niż stosując ucieczkę lub unik. Tym razem nie było wyboru, unik nie wchodził w grę. Na końcu wspomnianego, wyjątkowo ciasnego korytarza, w pierwszych drzwiach po prawej, jakby przeciw wszystkim trudnościom, paliło się spokojne, zapraszające swym ciepłem, światło. Paweł wchodząc do pomieszczenia delikatnie zapukał proforma w uchylone drzwi. Jakie było jego zdziwienie, gdy zamiast wielkiego biurka, skórzanego fotela, stosu perfekcyjnie wypełnionych na czas formularzy, krótko mówiąc, tego wszystkiego co kojarzy się z powagą majestatu miejsc urzędowych, zobaczył ogromny stół bilardowy. Co więcej, stół ten był, o zgrozo, bardzo często używany. Sukno w lewym rogu było ciut wytarte. Paweł, nawet tu, wciąż zachowywał zdolność dostrzegania, niby nic nie znaczących, detali.

— Czyżby i tu zajrzał kryzys? — pomyślał nie bez przekory.

W wyściełanym pluszem wielkim fotelu siedział człowiek, którego Paweł, można by rzec, „prawie” rozpoznawał, choć trudno było mu uwierzyć własnym oczom. Mężczyzna ten wyglądał na takiego, który z jednej strony, spodziewał się Pawła, z drugiej zaś, wydawał się ciut zaskoczony, że tak szybko przyszło im się spotkać.

Nie pasował Pawłowi ani stół, ani uśmiech mężczyzny. W dzieciństwie widywał bowiem św. Piotra na obrazkach zawsze z bardzo poważną miną. A ten żywy egzemplarz Świętego, bez odrobiny martyrologii religijnej w rysach twarzy, wciąż uśmiechał się, przecząc naukom katechezy końcówki dwudziestego wieku.

Święty Piotr, na widok nie umiejącego ukryć zdziwienia Pawła, roześmiał się perlistym, wręcz dziecięcym, śmiechem.

     — Witam panie Pawle. — Powiedział ciepłym, mało kaznodziejskim, pełnym szacunku głosem.

     — Niech będzie pochwalony. — Pierwszy raz od długiego czasu Paweł mógł spokojnie wziąć głęboki oddech.

     — Na wieki wieków. — Odparł święty Piotr. — Czy mi się zdaje, czy zaskoczył cię wystrój wnętrza?

     — Nie będę ukrywał, że „zaskoczył” to chyba mało powiedziane. Trudno mi odnaleźć się w tej rzeczywistości. W kościele chyba przemilczano fakt, że u Ciebie, święty Piotrze, powietrze pachnie wciąż czasami amerykańskiej prohibicji.

     — Ach, cóż to były za czasy... — westchnął święty i dodał z nieukrywaną nostalgią. — Cieka­wi ludzie tu wówczas trafiali.

     — Wystrój wnętrza? — zawahał się Paweł. — Najbardziej zaskakuje mnie liczba bil na stole. Jest ich o dwadzieścia więcej niż w klasycznym ziemskim snukerze. Czyżbyś grywał w jego trójwymiarową, pozbawioną grawitacji wersję?

     — Spostrzegawczy jesteś — cmoknął Piotr — takich lubię najbardziej, dobrze rokują, jakby to powiedzieli lekarze na ziemskim padole. Odpowiadając na twoje pytanie, troszkę grywam, ale głównie dlatego, że jak pewnie zdążyłeś zauważyć, petenci nie czekają w żadnej kolejce by tu się dostać. Przyznam ci się do czegoś. Po prostu nienawidzę się nudzić. Między jednym a drugim człowiekiem, maleńka partyjka snukera przecież jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Z Bogiem można dogadać się w kwestii regulaminu obowiązującego w miejscu pracy, sam rozumiesz.

Pokerowa twarz wiecznie wygrywającego zmieniła się w ułamku sekundy w belferskie bruzdy mądrości. Święty Piotr kontynuował:

     — My tu przyjemnie sobie gawędzimy a czas nieubłaganie gna. Do rzeczy więc. Ta bilardowa rozpusta to nie tylko źródło mojej przyjemności, ale również pomoc naukowa.

     — Pomoc naukowa? — Przerwał mu zaskoczony Paweł — Do czego?

     — Jestem nie tylko odźwiernym pana Boga, ale również zajmuję się dydaktyką. — Powiedział święty Piotr prostując zgrabnie plecy w odcinku piersiowym. — Instruuję ludzi na czym polega sens człowieczeństwa. Może ta lekcja powinna mieć miejsce zanim zaczną żyć, ale rozumiesz, cięcia w budżetówce to nie tylko ziemski problem. No więc wszystko to ma następujący sens...

Piotr wstał, podszedł do stołu, pochylił się nad nim i zaczął układać pierwszych piętnaście bil w znany sposób. Ku zdziwieniu Pawła, na warstwę o znanym mu kształcie, wbrew grawitacji, święty Piotr ułożył następną, złożoną z dziesięciu kolejnych bil, każda bila umieszczana była w dołku utworzonym z trzech bil pierwszej warstwy. Paweł zamarł, gdy ujrzał układane kolejno warstwy. Na szczycie znajdowała się szara bila. Święty Piotr na zakończenie strzepał złoty kurz z palców i patrząc na gościa mądrymi, dobrymi oczami powiedział:

     — No i mamy gotowy model. — Piotr obdarował Pawła szczerym, szerokim uśmiechem.

     — Model czego? — Paweł czuł, że Piotr zniesie nawet najgłupsze pytania.

     — Nie ma synu głupich pytań. — odpowiedział Piotr jakby czytał w myślach — To jest model człowieczeństwa. Proszę, zapamiętaj, że jest to bardzo uproszczony model. W rzeczywistości, w skład człowieczeństwa wchodzi milion milionów bil, z których każda, mikroskopijnych wielkości, wykonana jest z niematerialnych drobinek. — Piotr zamyślił się na chwilę, szukając w głowie właściwych wspomnień a potem powiedział:

     — Ludzie od małego tworzą na podobieństwo i obraz swój. Pamiętasz budowane przez siebie w dzieciństwie zamki z piasku czy zachowane do dzisiaj mega-prototypy jakimi są egipskie piramidy. Mali chłopcy, małe modele. Duzi chłopcy, duże modele. — uśmiechnął się prawie niezauważalnie.

     — Mali chłopcy, matki. Duzi chłopcy, żony? Czy o takie skalowanie problemów Ci chodzi, święty Piotrze? — Zadrwił Paweł.

     — Nie dosyć, że spostrzegawczy to jeszcze, jak to mówią, wyszczekany. Nie mówię nie. Nie mówię tak. W tej pracy wymagana jest ode mnie ponadziemska poprawność polityczna. — Wyszczerzył z radością zęby Piotr.

     — Och, to tylko dygresja, wróćmy do rzeczy ważnych — kontynuował. — Każda bila w tym modelu obrazuje jedną postać. Zwycięzcą i osobą zarządzającą człowiekiem staje się ta postać, która znajduje się na samym szczycie. W modelu-przykładzie, który mamy teraz na stole bilardowym jest to, jak sam widzisz, bila szara. Jak się domyślasz każdy kolor ma swoje znaczenie. Bila szara reprezentuje oszusta. Piramida, której się przyglądasz, to zamrożony w czasie stan Twego człowieczeństwa na ową feralną chwilę, której nawet nie pamiętasz. Obiecywało się, co? — Powiedział z przekąsem święty Piotr — że będzie się jeździło z bezpieczną prędkością. Tymczasem, w roli oszusta, poszło Ci całkiem sprawnie bo chyba zgodzisz się, że 160 kilometrówna godzinę to nie jest prędkość spacerowa. Oszukałeś nie tylko siebie. Cisną mi się na usta słowa, których użyła pewna dama, która tu była jakiś miesiąc temu. Goniła swojego męża przez cały korytarz. Wpadła do mojego gabinetu wymachując torebką i krzycząc przeraźliwie w kierunku mężczyzny, który wbiegł tu pierwszy: „bo ty zawsze musisz jeździć jak wariat?!”.

     — Tak między nami — kontynuował święty — to wariaci nie lubią takich prędkości. Jak żyję nie spisałem podczas inwentaryzacji dusz z komunikacyjnego odzysku żadnego wariata. A taki — Piotr zamarzył o męskiej niesubordynacji — gdyby jadąc maluchem wykorzystał siłę perswazji, która go wydostała ze szpitala, mógłby polecieć i ze trzysta dwadzieścia na godzinę. Wyobrażasz sobie? To byłby numer!

Paweł jednocześnie się zasępił i ucieszył, że to tylko męska rozmowa a nie babskie gadanie. To ostatnie trwałoby dużo, dużo dłużej. Był tego pewien nawet tu, na granicy światów. Powoli do niego docierało, że jego życie właśnie diametralnie się zmienia w coś nieznanego. Święty Piotr, jako wielowiekowy belfer bez zająknięcia kontynuował opisywanie modelu człowieczeństwa:

     — Jedna bila, jedna postać. W modelu każdy kolor ma konkretne znaczenie. W ciele człowieka owe bile ze sobą konkurują i każda chce po trupach, znaczy się po innych bilach, wznieść się na sam szczyt by sobie troszkę człowiekiem porządzić. Każdą bilą targa swoiste marzenie by dotrzeć na sam szczyt i nie dać się stamtąd zrzucić. O zabiegach i fortelach do jakich się bile uciekają nie będę Ci opowiadał.

     — Święty Piotrze, a ta bila? — Zapytał Paweł wskazując na, jego zdaniem, szczególną bilę w drugiej warstwie.

     — Naprawdę jesteś wyjątkowo spostrzegawczy — westchnął z nieukrywaną radością Piotr.

     — Ta bila różni się od pozostałych prawie wszystkim. Jedyne co jest identyczne dla wszystkich bil to rozmiar. Ta konkretna bila jest jedyną, która ma inny ciężar, jest cięższa od pozostałych trzy razy. Jak się przyjrzysz, jest również jedyną bilą której kolor jest trudny do zdefiniowania jednym słowem. W domu powieszonego nie powinno się mówić o sznurze, wiem, ale jedyne porównanie, które mi się nasuwa to feeria barw, którą podziwiałeś jako dziecko przyglądając się plamie oleju napędowego na asfalcie.

     — Tak, wyjątkowo kameleonowata ta bila. Mieni się przepięknie. Dlaczego ta bila jest tak różna od pozostałych? Jaka za nią kryje się postać?

     — To bila szczególna. Reprezentuje najlepszą część twego jestestwa, wszystko to kim możesz się stać. W tej bili jest moc potrzebna by spełniać marzenia. Bo przecież tylko ty możesz spełnić swoje marzenia. Sensem życia jest umieszczenie tej bili na samym szczycie, bo tylko tak można się stać w pełni sobą. Detronizacja jest procesem nie do uniknięcia i będzie się zdarzać okresowo, bo każdy z nas ma w sobie miliony mało ciekawych, ciemnych postaci. Ważne jest by antywładcy, rządzili stosunkowo jak najkrócej i aby z „ciemnych” postaci wyciągać w miarę możliwości jak najwięcej dobrych cech. Co gorsza, rzeczywista wielkość bil oznacza wieczne potyczki z nieozna­czonością Heisenberga. Doświadczyłeś tego z pewnością w swoim życiu, gdy wahałeś się jaką decyzję podjąć — jedna bila była na tak, druga na nie. Zło bardzo rzadko bywa czystym złem a pod dobrem można znaleźć nędzne pobudki postaci-bili sąsiadującej ze zwycięską bilą.

     — Jakby było mało, ponieważ ludzie nie lubią łatwych zadań — dodał z sarkazmem Paweł — bila najlepszego jestestwa jest najcięższa, co sprawia, że trudniej jej dotrzeć na szczyt, prawda?

     — Dokładnie tak. Samo wyodrębnienie bil-postaci zajmuje ludziom również całkiem sporo czasu. Chyba nie miałeś w szkole zajęć z samoświadomości.

     — Oczywiście, że nie, bo i po co? Moja mama zrobiłaby ci wykład, że tyle wieków ludzie żyli i było dobrze; takie wynalazki w żadnym razie nie są potrzebne człowiekowi, który stworzony by pełnić określone role społeczne i już. — Kolejno wypowiadane sylaby podbarwione były smutkiem. Pawłowi przez myśl przeszło pytanie: co by zrobił gdyby dużo wcześniej wiedział jak jest skonstruowany? W sumie chyba szukał pocieszenia. Z wiedzy o tym, gdzie ma wątrobę i żołądek nie korzystał przecież w życiu zbyt często. Zamyślił się a gdy jego wzrok wrócił z dłuższej podróży wprost na stół bilardowy, spostrzegł, że bile niepostrzeżenie zamieniły się miejscami. Milczał, tak niewiele już mógł. Właśnie do niego to boleśnie dotarło. Tak, pomyślał, tu kończy się zabawa, której kresu nie przyjmował do wiadomości. Umierali zawsze inni.

Z ciszy wyrwało go zupełnie prozaiczne pytanie świętego, dla którego był to przecież całkiem zwykły dzień:

     — Czy mi się zdaje, czy my jednego dnia obchodzimy imieniny?

     — Tak. Od dziś dokładnie za dwa tygodnie.

     — W takim razie jesteśmy synchronicznie solenizantami — z empatią dodał Piotr.

     — Ano. — Ze smutkiem potwierdził Paweł. Skąd mógł przypuszczać, że imieniny, które obchodził rok temu były jego ostatnimi.

Święty Piotr ożywił się konspiracyjnie i szeptem powiedział:

     — Mam tu na stanie małą superatę. Czy mógłbyś wobec tego przyjąć następującą propozycję?

Paweł zaniemówił a święty Piotr wydawał się być w żywiole.

     — Masz od mnie w ramach prezentu imieninowego AD 2011 wybór następujący. Możesz oczywiście poczekać tu na wystawienie Ci przez Boga metryczki żywota twego. Zagramy w tym czasie ze dwa frejmy snukera. Możesz równie dobrze wyjść i idąc dalej korytarzem w prawo wstąpić do pozostałych pomieszczeń. Znajdziesz tam przedstawicieli innych wielkich religii. Słyszałem, że na początku miesiąca buddyści kompletują nowy kontyngent dusz do kolejnych narodzin, gdybyś miał ochotę poćwiczyć sens życia od nowa. Po drugiej stronie korytarza wszystkie pokoje zajmują agnostycy, zieloni i stowarzyszenie niewierzących. Plejada możliwości.

     — Możesz też... — Głos świętemu Piotrowi załamał się na chwilę, gdy zamarzył o tym, aby spotkać się z Pawłem jeszcze raz — możesz, ponieważ bardzo szybko tu przybiegłeś a i lekcja poszła nam w doskonałym tempie... możesz więc po prostu... — zamilkł na chwilę — po prostu wrócić. Obejrzyj się. Widzisz, wciąż cię reanimują. Tak czy inaczej życzę szczęścia. — wrócił do swojej formy Piotr i zaczął popychać delikatnie Pawła ku drzwiom.

     — Żebym Cię tu nie widział za dziesięć minut, gdy otworzę znów drzwi — burknął ojcowsko, szorstkim tonem, który zszokował nawet jestestwo świętego właściciela głosu.

     — Cholera, wróciłbym za niego — wymamrotał pod nosem Piotr — ten błękit, ta zieleń, czerwień zachodzącego słońca i ciepło dłoni drugiego człowieka. Nigdy nie zrozumiem, czemu Ci ludzie muszą tak szybko jeździć samochodami...

Paweł już tego świętego mamrotania nie usłyszał.

Na końcu tunelu podobno jest jasność...


Jeśli dotarłeś do tego miejsca, to wstaw choćby jednowyrazowy komentarz. Wyniki jutro.

poniedziałek, czerwca 13, 2011

273. Blogowisko źródłem błogostanu intelektualnego

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Pani Katarzyna Formela jest niebywała w produkcji wpisów na swoim blogu. Jakimś cudem udaje mi się nie przegapić cennych dla mnie perełek. Tę obejrzałam z zapartym tchem... a potem jeszcze dwa razy. Sposób, w jaki Judith Butler mówi... sposób, w jaki wyraża swoje wątpliwości, zadaje pytania, czyni rzeczy oczywiste mało oczywistymi... kupiłam w 300%. Jej uważność, dociekliwość, otwartość, wrażliwość. Jej odwaga, by stać się sobą, po prostu mnie urzekła. Musiałam zachować to od, choćby potencjalnej, możliwości zagubienia.

Nie rodzimy się kobietami. Stajemy się kobietami. (...) Chciałam wiedzieć, czy rzeczywiście kobieta kiedykolwiek ostatecznie staje się kobietą. A może być kobietą to stawać się nią bezustannie? Może to niekończący się proces? Nie tylko bez końca, lecz także bez celu. I pomyślałam, że być może te wątpliwości w ogóle odnoszą się do pojęcia ‘rodzaju’. Rodzimy się mężczyznami, czy stajemy się nimi? A może rodzimy się samcami i samicami, by w ostatecznym rozrachunku nie zostać ani mężczyzną, ani kobietą? Uznałam, że pojęcie ‘stawania się’ daje wielorakie możliwości.” (od 17 min. 20 s.) [to video jest już niedostępne :(((, pozostały tylko zapisane, mądre słowa]

Judith Butler, Your Behavior Creates Your Gender.

Homoseksualizm to termin medyczny. To słowo wygląda jakby było zapożyczone z karty choroby. A więc nie było właściwego określenia. Znałam to słowo, ale kojarzyło mi się ze szpitalem. Przywodziło na myśl lekarza, który bada pacjenta. Nikt nie nazwałby siebie takim słowem. Zdałam sobie sprawę, że kocham ludzi, ale na to coś nie było nazwy. (...) Wtedy, pewne rzeczy do mnie dotarły. I dowiedziałam się, że jest na to słowo. Ale to odkrycie było raczej smutne. Wyłoniło się słowo ‘lesbijka’. Co to znaczy być lesbijką? W tej samej chwili pojawiło się społeczne piętno. To słowo mnie potępiało. Przerażało mnie. To mam być ja? Czy moja namiętność nosi to imię? Czy jestem skazana na społeczne wykluczenie? Czy moja namiętność zostanie unicestwiona? Od samego początku musiałam walczyć z tym słowem, pojedynkować się z nim po to, żeby żyć w zgodzie ze swoimi uczuciami i żeby ocalić swoje związki. (...) Nie było wtedy żadnych organizacji, ani wspólnot, ani seriali na ten temat, w mediach się o tym nie mówiło. Miałam 14 lat i nie znałam żadnej lesbijki. Słyszałam o Safonie, ale wiedziałam też, że ona już od dawna nie żyje.” (od 38min. 14s.)

(270+2). Jesteśmy tu! I Ty, i ja! Super, prawda?

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Jesteś tu!
...9 lat. Czy udało ci się zasłużyć na uwagę?
...15 lat. Czy udało ci się zasłużyć na zaufanie?
...20 lat. Czy udało ci się zasłużyć na miłość?
...25 lat. Czy udało ci się zasłużyć na uznanie?
...30 lat.Czy udało ci się zasłużyć na swoje miejsce?
...35 lat. Czy udało ci się zasłużyć na szacunek?

Zastanawiasz się , a może wiesz, na co trzeba zasługiwać, gdy przekroczy się czterdziestkę, pięćdziesiątkę? ...60 lat. ...70 lat. ...80 lat. Może nie da się uwolnić od zasługiwania?

...90 lat. Czy zasłużyłeś na dobrą śmierć?

***

Jesteś tu! By...
miejsce... swoje odnaleźć,
miłości... dać się zaskoczyć,
marzeń... nie zabijać
i namiętności... zawierzyć?

Magiczny był dla mnie dzień, gdy uświadomiono mi, że nie muszę na nic zasługiwać, że mam prawo do uwagi, zaufania, miłości, uznania, swojego miejsca i szacunku. To było sześć lat temu.

***

Jestem tu! Odbyłam nie tylko długą, ale i daleką podróż. Zero (wpis 270.) spowodowało, że nagle wczoraj odkryłam w sobie miejsce, w którym całkowicie szanuję i uznaję siebie. Nie miałam pojęcia, że na własny szacunek tak trudno zasłużyć, że ode mnie do tego miejsca jest tak długa droga.

Z wiecznego Poszukiwacza Szczęścia przemieniło mnie w Twórcę Szczęścia. W głębi serca uważałam, że tylko inni mogą być prawdziwymi Twórcami Szczęścia. Chyba się troszkę myliłam...

niedziela, czerwca 12, 2011

271. Śpiąca królewna XXI wieku (gender studies case)

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Jabłoń:
Śpisz czy cię budzić?

Sadownik:
A która godzina?

Jabłoń:
Dwadzieścia po dziewiątej.

Sadownik:
To budzić.

Jabłoń:
(budzi pocałunkiem)

Sadownik:
(energicznie)
To książę już obudzony.
A na śniadanko co?

sobota, czerwca 11, 2011

270. Święta dwa, minus, zero i plus

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Wczoraj były moje urodziny. Wczoraj były egzaminy POP-owskie I fazy. Nazywam je Świętem Stanu Odmiennego. Nie zawiodłam się, było bardzo odmiennie. Na tyle, że trudno ująć to w słowa. To najbardziej magiczne Egzaminy Świata --- niby zdaję, ale jednocześnie podczas każdego egzaminu ogromnie dużo się uczę (o sobie, o swoich reakcjach, o rzeczach, nad którymi warto jeszcze popracować, by bardziej docenić ukryty w nich skarb). Po raz pierwszy w życiu otrzymałam taki „wypasiony” prezent urodzinowy.

Trudno określić dokładnie wielkość zmiany, gdy ona dzieje się, ale dziś rano wiedziałam, że ta wczorajsza była właściwych rozmiarów. Obudziłam się, pokokosiłam w ciszy porannych chwil i... oniemiałam. Pierwszy raz w życiu obudziłam się i czułam, że nie zaczynam dnia na minusie (czyli ile to ja rzeczy powinnam mieć już zrobionych!)... zaczynam na wspaniałym zerze. Wszystko, co dziś zrobię, jest na plus! Dla tego poczucia warto było dożyć dnia, w którym zaczyna się drugą część swojego życia. Dla mnie to właśnie dziś!

wtorek, czerwca 07, 2011

269. Sadownik w wersji wspierającej

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

W piątek zdaję egzaminy. Prawdziwe. Duże. Ważne.

Uczę się. Dziobię. Kuję. Daleko mi jednak do przodowników pracy, co 300% w jedno popołudnie wyrabiali. W międzyczasie, na pełen etat, łapie mnie zwątpienie w siebie, w swoje możliwości i znów w siebie. Potem przychodzi wysoka fala zrywu. Jeszcze to i tamto... jeszcze tu i tam zajrzeć... jeszcze w zachwycie zauważyć, że ten fakt połączył mi się z innym we wspaniałą całość. Pomiędzy grzbietami tych fal, chwilami, nie mogę złapać tchu, bo przecież wiadomo... nie dam rady...

Osuwając się w jedno z malutkich denek rozpaczy postanowiłam chwycić się Sadownika i... rozbawił mnie do łez:

Jabłoń:
(smutnawym głosikiem, ale mając w pamięci
dialog z przytoczonego --- we wpisie 255. --- artykułu)
Przytul mnie. Potrzebuję trochę miłości.

Sadownik:
W twoim wieku? W twoim wieku to już tylko troska i opieka ci się należy.

No i jak mam zdać te egzaminy bez miłości?

niedziela, czerwca 05, 2011

(38+230). Powrót do przeszłości

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Wyszłam wczoraj z domu. Nie wiedziałam, że wychodzę z niego po raz ostatni. Powrót przestał być możliwy w zaledwie kilka godzin, gdy ja, w błogiej niewiedzy cudownie spędzałam czas na przedostatnim warsztacie z cyklu Polityka relacji. Zamiast do domu wróciłam do… przeszłości sprzed czasów Kudłatej. Pan Gabinet i Pani Sypialnia z pomocą rąk Sadownika znów zamienili się pokojami.

Jakie to uczucie, gdy nie trzeba powrotnej rewolucji planować, brać w niej udziału? Ba, nie trzeba nawet nic wiedzieć, że godzina „zero” wybiła? To jest uczucie bezkreśnie piękne i całkiem mi do wczoraj nieznane. Przyszłam do domu… na gotowe. Na stole czekało przesiedleńcze sushi. Pani Sypialnia w sypialni rozpakowywała walizkę ze swoimi snami o naszej przyszłości, pan Gabinet w gabinecie układał swoje plany wobec naszych Dusz i dodatkowo… Nic łapało oddech wyciągając się na całej powierzchni podłogi Przytuliska --- Nic, czyli ani jednego kłaczka na parkiecie.

Heńka pozostała troszkę skonfundowana, bo na nowo musi odnaleźć się w przestrzeni ścian i mebli --- jak pierwszak, co pamięta, że w przedszkolu był kimś, co wiedział wszystko, a w nowym gmachu szkoły gubi chwilami własny cień. Nie ma już Heńkowych ukochanych miejsc do spania po obiedzie, nie ma strategicznych pozycji warownych do pilnowania nas, gdy oglądamy film, do siedzenia z wyrzutem na mordce i udawania stojącego zegara, co wybija ogonem, że 20.50 minęła trzydzieści sekund temu i czas iść pod górkę na wieczorny spacer. Wszystko dziewczynka musi sobie zdefiniować na nowo --- zacieśnić relacje z inaczej teraz ustawionymi domowymi sprzętami, które już piszczą, by się w nie wtulała i ogrzewała ciepłem swego psiego ciała.

Gdy położyliśmy się wczoraj do łóżka, Heńka spała już w swojej norze. Po zgaszeniu światła wytrzymała tam jakieś 20 minut i z wyrzutem stanęła w drzwiach naszej nowej, starej sypialni, niejako pytając: a wam co? Odbiło? Nie do końca mieści się w psiej głowie skutek Sadowniczej działalności domowej.

piątek, czerwca 03, 2011

267. Wolne tłumaczenie z damskiego na męski ____i_z_powrotem

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji) 

Sadownik:
(majstruje coś przy twarzy przed lustrem)

Jabłoń:
(wchodzi do łazienki, patrzy na gładką twarz Sadownika)
Wiesz, widziałam wczoraj przystojniaka z fantastyczną brodą.

Sadownik:
(uśmiecha się rozbrajająco)
To trzeba było za nim iść.

***

Odkodować! Jabłoń chciała tylko powiedzieć, że przystojny facet, co przystojny był bardziej dzięki swojej brodzie, poruszył w Jabłoni tęsknotę do Sadownika w brodzie lub przynajmniej w hiszpance. W końcu broda to broda.

Odkodować? Co chciał powiedzieć Sadownik? Może tylko tyle, że póki co, golizna na jego twarzy będzie królować. W końcu, panie, wskutek pogody, już się roznegliżowały.

***

To niesamowite jak dużo przestrzeni do interpretacji dają skróty myślowe upakowane w wypowiedź jednozdaniową. Przyszły mi bowiem do głowy dwa, skrajne sposoby rozumienia łazienkowego dialogu. Wybór, jak w bajce, zależy od tego, czy mamy ochotę na mile spędzony wieczór, czy na suwane w ciszy talerze:

J: Rozglądam się za kimś nowym.
S: Mnie też przestałaś interesować.

J: Tęsknię.
S: I tak cię kocham [pomimo, że marudzisz].

A może jest trzecia, czwarta i piąta interpretacja?