środa, czerwca 15, 2011

274. Literkowy... maraton?

 wpis przeniesiony 1.03.2019. 
 (oryginał bez twardych spacji i komentarzy; było ich 13) 

Kiedyś próbowałam „intelektualnie” zakumplować się z pewnym człowiekiem. Zabawa polegała na tym, że rzucało się hasło i druga strona miała napisać coś, w czym hasło będzie grało przynajmniej drugie skrzypce. Potem mieliśmy zamienić się rolami, co niestety w przypadku tej znajomości ograniczyło się do podania hasła. Wspominam jednak te czasy z przyjemnością, ponieważ miło było pobawić się paroma słowami. Wczoraj, podczas pierwszego podejścia do poegzaminacyjnego sprzątania (padlo na komputer) wpadłam na tekst oznaczony hasłem „podróż na szczyt”.

Dziś z samego rana załamałam ręce, gdy przeczytałam: „Ponad połowa Polaków nie tylko nie czyta książek, ale nie jest w stanie przebrnąć przez tekst dłuższy niż 3 strony.”

Pomyślałam: sprawdźmy…


Partyjka snookera

Pędził na złamanie karku długim korytarzem. Chyba nigdy nie biegł tak szybko, ale z klaustrofobią trudno wygrać inaczej niż stosując ucieczkę lub unik. Tym razem nie było wyboru, unik nie wchodził w grę. Na końcu wspomnianego, wyjątkowo ciasnego korytarza, w pierwszych drzwiach po prawej, jakby przeciw wszystkim trudnościom, paliło się spokojne, zapraszające swym ciepłem, światło. Paweł wchodząc do pomieszczenia delikatnie zapukał proforma w uchylone drzwi. Jakie było jego zdziwienie, gdy zamiast wielkiego biurka, skórzanego fotela, stosu perfekcyjnie wypełnionych na czas formularzy, krótko mówiąc, tego wszystkiego co kojarzy się z powagą majestatu miejsc urzędowych, zobaczył ogromny stół bilardowy. Co więcej, stół ten był, o zgrozo, bardzo często używany. Sukno w lewym rogu było ciut wytarte. Paweł, nawet tu, wciąż zachowywał zdolność dostrzegania, niby nic nie znaczących, detali.

— Czyżby i tu zajrzał kryzys? — pomyślał nie bez przekory.

W wyściełanym pluszem wielkim fotelu siedział człowiek, którego Paweł, można by rzec, „prawie” rozpoznawał, choć trudno było mu uwierzyć własnym oczom. Mężczyzna ten wyglądał na takiego, który z jednej strony, spodziewał się Pawła, z drugiej zaś, wydawał się ciut zaskoczony, że tak szybko przyszło im się spotkać.

Nie pasował Pawłowi ani stół, ani uśmiech mężczyzny. W dzieciństwie widywał bowiem św. Piotra na obrazkach zawsze z bardzo poważną miną. A ten żywy egzemplarz Świętego, bez odrobiny martyrologii religijnej w rysach twarzy, wciąż uśmiechał się, przecząc naukom katechezy końcówki dwudziestego wieku.

Święty Piotr, na widok nie umiejącego ukryć zdziwienia Pawła, roześmiał się perlistym, wręcz dziecięcym, śmiechem.

     — Witam panie Pawle. — Powiedział ciepłym, mało kaznodziejskim, pełnym szacunku głosem.

     — Niech będzie pochwalony. — Pierwszy raz od długiego czasu Paweł mógł spokojnie wziąć głęboki oddech.

     — Na wieki wieków. — Odparł święty Piotr. — Czy mi się zdaje, czy zaskoczył cię wystrój wnętrza?

     — Nie będę ukrywał, że „zaskoczył” to chyba mało powiedziane. Trudno mi odnaleźć się w tej rzeczywistości. W kościele chyba przemilczano fakt, że u Ciebie, święty Piotrze, powietrze pachnie wciąż czasami amerykańskiej prohibicji.

     — Ach, cóż to były za czasy... — westchnął święty i dodał z nieukrywaną nostalgią. — Cieka­wi ludzie tu wówczas trafiali.

     — Wystrój wnętrza? — zawahał się Paweł. — Najbardziej zaskakuje mnie liczba bil na stole. Jest ich o dwadzieścia więcej niż w klasycznym ziemskim snukerze. Czyżbyś grywał w jego trójwymiarową, pozbawioną grawitacji wersję?

     — Spostrzegawczy jesteś — cmoknął Piotr — takich lubię najbardziej, dobrze rokują, jakby to powiedzieli lekarze na ziemskim padole. Odpowiadając na twoje pytanie, troszkę grywam, ale głównie dlatego, że jak pewnie zdążyłeś zauważyć, petenci nie czekają w żadnej kolejce by tu się dostać. Przyznam ci się do czegoś. Po prostu nienawidzę się nudzić. Między jednym a drugim człowiekiem, maleńka partyjka snukera przecież jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Z Bogiem można dogadać się w kwestii regulaminu obowiązującego w miejscu pracy, sam rozumiesz.

Pokerowa twarz wiecznie wygrywającego zmieniła się w ułamku sekundy w belferskie bruzdy mądrości. Święty Piotr kontynuował:

     — My tu przyjemnie sobie gawędzimy a czas nieubłaganie gna. Do rzeczy więc. Ta bilardowa rozpusta to nie tylko źródło mojej przyjemności, ale również pomoc naukowa.

     — Pomoc naukowa? — Przerwał mu zaskoczony Paweł — Do czego?

     — Jestem nie tylko odźwiernym pana Boga, ale również zajmuję się dydaktyką. — Powiedział święty Piotr prostując zgrabnie plecy w odcinku piersiowym. — Instruuję ludzi na czym polega sens człowieczeństwa. Może ta lekcja powinna mieć miejsce zanim zaczną żyć, ale rozumiesz, cięcia w budżetówce to nie tylko ziemski problem. No więc wszystko to ma następujący sens...

Piotr wstał, podszedł do stołu, pochylił się nad nim i zaczął układać pierwszych piętnaście bil w znany sposób. Ku zdziwieniu Pawła, na warstwę o znanym mu kształcie, wbrew grawitacji, święty Piotr ułożył następną, złożoną z dziesięciu kolejnych bil, każda bila umieszczana była w dołku utworzonym z trzech bil pierwszej warstwy. Paweł zamarł, gdy ujrzał układane kolejno warstwy. Na szczycie znajdowała się szara bila. Święty Piotr na zakończenie strzepał złoty kurz z palców i patrząc na gościa mądrymi, dobrymi oczami powiedział:

     — No i mamy gotowy model. — Piotr obdarował Pawła szczerym, szerokim uśmiechem.

     — Model czego? — Paweł czuł, że Piotr zniesie nawet najgłupsze pytania.

     — Nie ma synu głupich pytań. — odpowiedział Piotr jakby czytał w myślach — To jest model człowieczeństwa. Proszę, zapamiętaj, że jest to bardzo uproszczony model. W rzeczywistości, w skład człowieczeństwa wchodzi milion milionów bil, z których każda, mikroskopijnych wielkości, wykonana jest z niematerialnych drobinek. — Piotr zamyślił się na chwilę, szukając w głowie właściwych wspomnień a potem powiedział:

     — Ludzie od małego tworzą na podobieństwo i obraz swój. Pamiętasz budowane przez siebie w dzieciństwie zamki z piasku czy zachowane do dzisiaj mega-prototypy jakimi są egipskie piramidy. Mali chłopcy, małe modele. Duzi chłopcy, duże modele. — uśmiechnął się prawie niezauważalnie.

     — Mali chłopcy, matki. Duzi chłopcy, żony? Czy o takie skalowanie problemów Ci chodzi, święty Piotrze? — Zadrwił Paweł.

     — Nie dosyć, że spostrzegawczy to jeszcze, jak to mówią, wyszczekany. Nie mówię nie. Nie mówię tak. W tej pracy wymagana jest ode mnie ponadziemska poprawność polityczna. — Wyszczerzył z radością zęby Piotr.

     — Och, to tylko dygresja, wróćmy do rzeczy ważnych — kontynuował. — Każda bila w tym modelu obrazuje jedną postać. Zwycięzcą i osobą zarządzającą człowiekiem staje się ta postać, która znajduje się na samym szczycie. W modelu-przykładzie, który mamy teraz na stole bilardowym jest to, jak sam widzisz, bila szara. Jak się domyślasz każdy kolor ma swoje znaczenie. Bila szara reprezentuje oszusta. Piramida, której się przyglądasz, to zamrożony w czasie stan Twego człowieczeństwa na ową feralną chwilę, której nawet nie pamiętasz. Obiecywało się, co? — Powiedział z przekąsem święty Piotr — że będzie się jeździło z bezpieczną prędkością. Tymczasem, w roli oszusta, poszło Ci całkiem sprawnie bo chyba zgodzisz się, że 160 kilometrówna godzinę to nie jest prędkość spacerowa. Oszukałeś nie tylko siebie. Cisną mi się na usta słowa, których użyła pewna dama, która tu była jakiś miesiąc temu. Goniła swojego męża przez cały korytarz. Wpadła do mojego gabinetu wymachując torebką i krzycząc przeraźliwie w kierunku mężczyzny, który wbiegł tu pierwszy: „bo ty zawsze musisz jeździć jak wariat?!”.

     — Tak między nami — kontynuował święty — to wariaci nie lubią takich prędkości. Jak żyję nie spisałem podczas inwentaryzacji dusz z komunikacyjnego odzysku żadnego wariata. A taki — Piotr zamarzył o męskiej niesubordynacji — gdyby jadąc maluchem wykorzystał siłę perswazji, która go wydostała ze szpitala, mógłby polecieć i ze trzysta dwadzieścia na godzinę. Wyobrażasz sobie? To byłby numer!

Paweł jednocześnie się zasępił i ucieszył, że to tylko męska rozmowa a nie babskie gadanie. To ostatnie trwałoby dużo, dużo dłużej. Był tego pewien nawet tu, na granicy światów. Powoli do niego docierało, że jego życie właśnie diametralnie się zmienia w coś nieznanego. Święty Piotr, jako wielowiekowy belfer bez zająknięcia kontynuował opisywanie modelu człowieczeństwa:

     — Jedna bila, jedna postać. W modelu każdy kolor ma konkretne znaczenie. W ciele człowieka owe bile ze sobą konkurują i każda chce po trupach, znaczy się po innych bilach, wznieść się na sam szczyt by sobie troszkę człowiekiem porządzić. Każdą bilą targa swoiste marzenie by dotrzeć na sam szczyt i nie dać się stamtąd zrzucić. O zabiegach i fortelach do jakich się bile uciekają nie będę Ci opowiadał.

     — Święty Piotrze, a ta bila? — Zapytał Paweł wskazując na, jego zdaniem, szczególną bilę w drugiej warstwie.

     — Naprawdę jesteś wyjątkowo spostrzegawczy — westchnął z nieukrywaną radością Piotr.

     — Ta bila różni się od pozostałych prawie wszystkim. Jedyne co jest identyczne dla wszystkich bil to rozmiar. Ta konkretna bila jest jedyną, która ma inny ciężar, jest cięższa od pozostałych trzy razy. Jak się przyjrzysz, jest również jedyną bilą której kolor jest trudny do zdefiniowania jednym słowem. W domu powieszonego nie powinno się mówić o sznurze, wiem, ale jedyne porównanie, które mi się nasuwa to feeria barw, którą podziwiałeś jako dziecko przyglądając się plamie oleju napędowego na asfalcie.

     — Tak, wyjątkowo kameleonowata ta bila. Mieni się przepięknie. Dlaczego ta bila jest tak różna od pozostałych? Jaka za nią kryje się postać?

     — To bila szczególna. Reprezentuje najlepszą część twego jestestwa, wszystko to kim możesz się stać. W tej bili jest moc potrzebna by spełniać marzenia. Bo przecież tylko ty możesz spełnić swoje marzenia. Sensem życia jest umieszczenie tej bili na samym szczycie, bo tylko tak można się stać w pełni sobą. Detronizacja jest procesem nie do uniknięcia i będzie się zdarzać okresowo, bo każdy z nas ma w sobie miliony mało ciekawych, ciemnych postaci. Ważne jest by antywładcy, rządzili stosunkowo jak najkrócej i aby z „ciemnych” postaci wyciągać w miarę możliwości jak najwięcej dobrych cech. Co gorsza, rzeczywista wielkość bil oznacza wieczne potyczki z nieozna­czonością Heisenberga. Doświadczyłeś tego z pewnością w swoim życiu, gdy wahałeś się jaką decyzję podjąć — jedna bila była na tak, druga na nie. Zło bardzo rzadko bywa czystym złem a pod dobrem można znaleźć nędzne pobudki postaci-bili sąsiadującej ze zwycięską bilą.

     — Jakby było mało, ponieważ ludzie nie lubią łatwych zadań — dodał z sarkazmem Paweł — bila najlepszego jestestwa jest najcięższa, co sprawia, że trudniej jej dotrzeć na szczyt, prawda?

     — Dokładnie tak. Samo wyodrębnienie bil-postaci zajmuje ludziom również całkiem sporo czasu. Chyba nie miałeś w szkole zajęć z samoświadomości.

     — Oczywiście, że nie, bo i po co? Moja mama zrobiłaby ci wykład, że tyle wieków ludzie żyli i było dobrze; takie wynalazki w żadnym razie nie są potrzebne człowiekowi, który stworzony by pełnić określone role społeczne i już. — Kolejno wypowiadane sylaby podbarwione były smutkiem. Pawłowi przez myśl przeszło pytanie: co by zrobił gdyby dużo wcześniej wiedział jak jest skonstruowany? W sumie chyba szukał pocieszenia. Z wiedzy o tym, gdzie ma wątrobę i żołądek nie korzystał przecież w życiu zbyt często. Zamyślił się a gdy jego wzrok wrócił z dłuższej podróży wprost na stół bilardowy, spostrzegł, że bile niepostrzeżenie zamieniły się miejscami. Milczał, tak niewiele już mógł. Właśnie do niego to boleśnie dotarło. Tak, pomyślał, tu kończy się zabawa, której kresu nie przyjmował do wiadomości. Umierali zawsze inni.

Z ciszy wyrwało go zupełnie prozaiczne pytanie świętego, dla którego był to przecież całkiem zwykły dzień:

     — Czy mi się zdaje, czy my jednego dnia obchodzimy imieniny?

     — Tak. Od dziś dokładnie za dwa tygodnie.

     — W takim razie jesteśmy synchronicznie solenizantami — z empatią dodał Piotr.

     — Ano. — Ze smutkiem potwierdził Paweł. Skąd mógł przypuszczać, że imieniny, które obchodził rok temu były jego ostatnimi.

Święty Piotr ożywił się konspiracyjnie i szeptem powiedział:

     — Mam tu na stanie małą superatę. Czy mógłbyś wobec tego przyjąć następującą propozycję?

Paweł zaniemówił a święty Piotr wydawał się być w żywiole.

     — Masz od mnie w ramach prezentu imieninowego AD 2011 wybór następujący. Możesz oczywiście poczekać tu na wystawienie Ci przez Boga metryczki żywota twego. Zagramy w tym czasie ze dwa frejmy snukera. Możesz równie dobrze wyjść i idąc dalej korytarzem w prawo wstąpić do pozostałych pomieszczeń. Znajdziesz tam przedstawicieli innych wielkich religii. Słyszałem, że na początku miesiąca buddyści kompletują nowy kontyngent dusz do kolejnych narodzin, gdybyś miał ochotę poćwiczyć sens życia od nowa. Po drugiej stronie korytarza wszystkie pokoje zajmują agnostycy, zieloni i stowarzyszenie niewierzących. Plejada możliwości.

     — Możesz też... — Głos świętemu Piotrowi załamał się na chwilę, gdy zamarzył o tym, aby spotkać się z Pawłem jeszcze raz — możesz, ponieważ bardzo szybko tu przybiegłeś a i lekcja poszła nam w doskonałym tempie... możesz więc po prostu... — zamilkł na chwilę — po prostu wrócić. Obejrzyj się. Widzisz, wciąż cię reanimują. Tak czy inaczej życzę szczęścia. — wrócił do swojej formy Piotr i zaczął popychać delikatnie Pawła ku drzwiom.

     — Żebym Cię tu nie widział za dziesięć minut, gdy otworzę znów drzwi — burknął ojcowsko, szorstkim tonem, który zszokował nawet jestestwo świętego właściciela głosu.

     — Cholera, wróciłbym za niego — wymamrotał pod nosem Piotr — ten błękit, ta zieleń, czerwień zachodzącego słońca i ciepło dłoni drugiego człowieka. Nigdy nie zrozumiem, czemu Ci ludzie muszą tak szybko jeździć samochodami...

Paweł już tego świętego mamrotania nie usłyszał.

Na końcu tunelu podobno jest jasność...


Jeśli dotarłeś do tego miejsca, to wstaw choćby jednowyrazowy komentarz. Wyniki jutro.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz